piątek, 9 września 2011

voo voo.męskie granie.pl (Nowy Czas nr 171)

Logo i sponsor "Męskiego Grania"
Spotkałem się z kolegą, bo kolega jest od tego i wypada czasem spotkać się z nim… Tymi słowami w ubiegłym roku Wojciech Waglewski wraz z Maciejem Maleńczukiem przekonywał publiczność do Męskiego Grania. Czy męskie spojrzenie na muzykę i sztukę aż tak bardzo różni się od damskiego, że należy to wyrażać za pomocą artystycznego separatyzmu? Waglewski postanowił udowodnić, że prawdziwi mężczyźni mają swój własny muzyczny świat. Lider Voo Voo znalazł promotora – Program Trzeci Polskiego Radia. Mimo iż ta zasłużona rozgłośnia lata największej świetności ma już za sobą, w dobie wszechogarniającej radiowej tandety ciągle nie ma sobie równych poziomem programów i jakością prezentowanej muzyki. Ideą Męskiego Grania jest pokazanie artystów reprezentujących nie tylko różne pokolenia, ale przede wszystkim różne gatunki muzyki i dotarcie do jak najszerszego grona odbiorców. Udało mi się dołączyć do widowni Męskiego Grania 27 sierpnia w Poznaniu, oraz porozmawiać z kilkoma artystami biorącymi udział w imprezie.
Tegoroczna impreza obejmująca serię koncertów w Żywcu, Warszawie, Krakowie, Lublinie, Gdańsku, we Wrocławiu i w Poznaniu – w lipcu i sierpniu – dała możliwość oklaskiwania dwóch pokoleń muzyków. Grę tak doświadczonych artystów, jak Wojciech Waglewski z zespołem Voo Voo, Muniek Staszczyk czy Lech Janerka, organizatorzy przeplatali występami o wiele młodszych, acz już bardzo znaczących na polskiej scenie grup Lao Che i Fisz Emade Tworzywo. Pokolenie dojrzałych czterdziestolatków reprezentowali Tymon Tymański z zespołem Tymon & The Transistors oraz znakomity pianista jazzowy Leszek Możdżer.
O poznańskiej grupie Snowman dotychczas tylko słyszałem. Nie miałem okazji zapoznać się wcześniej z jej repertuarem. Jeden z moich przyjaciół, który podobnie jak ja zafascynowany jest rockiem progresywnym, kilka miesięcy temu wypowiadał się o tym zespole bardzo pochlebnie. Z tym większą uwagą chłonąłem dźwięki tej grupy. Ich muzyka brzmiała niezwykle świeżo, choć wytrawny koneser rozbudowanych form rockowych mógłby doszukiwać się w jej brzmieniu stylistyki lat siedemdziesiątych.


W naszych pierwszych nagraniach słychać echa zespołu Genesis… tego z  Peterem Gabrielem –– W naszych pierwszych nagraniach słychać echa zespołu Genesis… tego z Peterem Gabrielem. - przyznaje Michał Kowalonek, wokalista i gitarzysta  zespołu Snowman. - Obecnie staramy się nadawać naszym utworom własny charakter. Po nagraniu muzyki do niemego filmu „Nosferatu”: Symfonia grozy”, która reprezentuje nurt rocka progresywnego, zamierzamy nagrać nowy materiał w postaci krótkich piosenek w stylu grupy Radiohead. W Wielkiej Brytanii mamy mnóstwo znajomych i przyjaciół i po nagraniu nowego albumu będziemy myśleć o naszym pierwszym koncercie dla Polaków w UK.

Z ogromnym zainteresowaniem oczekiwałem minirecitalu grupy Fisz Emade Tworzywo. Pod tą zagadkową nazwą kryją się obaj synowie Wojciecha Waglewskiego – Bartek, znany bardziej jako Fisz, oraz Piotr, ukrywający się pod scenicznym pseudonimem Emade. Fisz brawurowo wszedł na rynek muzyczny w 2000 roku legendarną już Czerwoną sukienką”, pochodzącą z albumu Polepione dźwięki, Emade zaś znany jest w środowisku muzycznym bardziej jako DJ i producent, okazjonalnie zasiadający także do perkusji.
Po etapie heavymetalowym rozpoczęła się nasza fascynacja zespołem Beastie Boys - opowiada Fisz. – Zobaczyliśmy, że jest to muzyka tworzona zupełnie inaczej, oparta o inne akordy, muzyka zupełnie niedostępna wtedy dla ojca, tworzona za pomocą samplerów. Rewolucja hip-hopowa stworzyła muzykę podlegającą zupełnie innym regułom, muzykę mantrową, muzykę rytmu, która gdzieś tam nas „ciągnęła”. To był taki okres pierwszych poważnych fascynacji. Wiedzieliśmy, że to jest nasz język. Z ojcem zawsze traktowaliśmy się partnersko. W tym co gramy dziś, jest bardzo wiele gatunków. Jest cała sfera związana z jazzem, z metalem oraz forma samplowania oparta na DJ-ach. To wszystko mobilizuje mnie do tego, aby poznawać historię muzyki. Dlatego podczas mojego koncertu jest i jazz i reggae i mocna gitara. Wszystko wychodzi nam naturalnie, gdyż lata 90-te to był naprawdę muzyczny misz-masz. Z jednej strony byliśmy fanami Beastie Boys, a z drugiej zespołów punkowych. Nie próbowaliśmy się „gryźć” na tej płycie (album „Męska muzyka” nagrany przez Wojciecha Waglewskiego z synami – przyp.), tylko uznaliśmy, że zrobimy coś, czego na co dzień nie gramy we własnych zespołach. W pewnym momencie mój ojciec się zdziwił, że zbieram płyty Boba Dylana, a z drugiej strony zaraziliśmy go też płytami młodych, które tak naprawdę brzmią jak nagrane w latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych

Lech Janerka

Na Męskim Graniu w Poznaniu pojawił się również Lech Janerka, z którym mieszkałem przed laty na tym samym osiedlu. Wrocław ma niepowtarzalny klimat, a jego otwartość na przybyszów z innych regionów Polski i ze świata jest powszechnie dostrzegalna. Na pogawędkę o dawnych czasach oraz o muzyce nie musiałem Lecha Janerkę długo namawiać.
Mimo, iż „Jezu jak się cieszę” stanowił  margines naszej twórczości, była to muzyka bardzo energetyczna. Próbowaliśmy tacy być w tych ciężkich czasach i czasami się udawało. „Strzeż się tych miejsc”… Znam parę innych miejsc, gdzie jest niedobrze, ale to jest piosenka o Trójkącie Bermudzkim (nieoficjalna nazwa cieszącej się złą sławą dzielnicy Wrocławia - przyp), o takich ulicach jak Jedności Narodowej, Komuny Paryskiej. Jest we Wrocławiu duża doza patriotyzmu lokalnego. Wrocław potrafi też być wspaniały. Miałem okazję mieszkać w Nowym Jorku, miałem okazję ewakuować się do Warszawy, ale zostałem we Wrocławiu i nie żałuję tego. Od czasu Klausa Mitffocha nagrałem z dziesięć płyt i starałem się na każdej płycie produkować inną stylistykę. Klaus Mitffoch to muzyka w sumie dość posępna. Potem była refleksyjna „Historia Podwodna”, która inaczej się kołysała. Potem były piosenki, które miały być lekkie i w miarę przyjemne. Było trochę weselej, ale nie dużo. Ostatnią płytę "Plagiaty" nagrałem z tekstami, które napisałem jeszcze w ogólniaku. Uważam, że ludzie powinni wczytywać się w słownik wyrazów obcych, poznawać nowe wyrazy, poznawać obszary, które są z pozoru niedostępne, a kiedy się już na nie wejdzie, potrafią tak zafascynować, że potem ciężko z nich wrócić. Nie specjalnie przejmuję się ludźmi, którzy śpiewają o banale, ale nie odbieram im prawa do tego. Trzeba mieć umiar i trzeba mieć rozsądek. Ja już nie jestem młody i coraz trudniej znaleźć taką radość w sobie, żeby wychodzić przed ludzi i mówić: "Droga ludzkości! Oto mam tu taką ciętą frazę, o której powinniście usłyszeć". To jest naturalne, że pewne rzeczy się kończą.

Grupa Lao Che zaprosiła Lecha Janerkę do wspólnego wykonania pamiętnego utworu Strzeż się tych miejsc oraz zaśpiewała kilka własnych piosenek, które każą mi wierzyć, że w tej chwili obok grupy Riverside właśnie ten zespół stanowi ścisłą czołówkę polskiej sceny rockowej. Lao Che zrobił także wrażenie na Lechu Janerce: Niewątpliwie jest to świeża rzecz i tekstowo, i muzycznie. Zagrali dziś moją piosenkę po raz drugi. Pierwszy raz spontanicznie we Wrocławiu. Zespół jest mi bardzo bliski. Widać u nich finezję, a czasami nawet frywolność.

Muniek Staszczyk to artysta, o którym powiedziano chyba więcej, niż wie o sobie sam Muniek. Niewątpliwie jest on postacią barwną i ogromnie zasłużoną dla muzyki rockowej w Polsce, a tekstowa szczerość w jego piosenkach jest niepodważalna. – Jesteśmy ostatnio bardzo zajęci i dużo gramy – mówił po koncercie. Teraz wydajemy box, który nazywa się "T-Love Story". Jest to suma wszystkich naszych płyt plus jedna płyta bonusowa. To będzie na jesieni i wtedy będzie też trasa, która ma się nazywać "Polskie mięso". Między innymi będziemy grali w Londynie. To co dziś zagrałem, pochodzi z mojej solowej płyty. Nowy album T-Love „Old Is Gold” wyjdzie w przyszłym roku i dotyczy źródeł muzyki rockowej, folkowej i countrowej, od takich rzeczy jak wczesny Bob Dylan, Johnny Cash, czarni bluesmani. Chcemy pokazać młodszym słuchaczom źródła muzyki. W Polsce ludzie więcej wiedzą o Red Hot Chili Peppers niż o tym, co działo się w Delcie Missisipi. Uważam, że trzeba grać covery, bo ludzie zaczynają zapominać. Wiemy, że mamy słuchaczy polskich w Londynie i bardzo o nich dbamy. My i Kult chyba najczęściej tam gramy. Londyn jest mi bliski. Jest dla mnie symbolem czasu, gdy pierwszy raz pojechałem do roboty w 1989 roku. Potem wielokrotnie bywałem tam jako turysta, potem jako muzyk. Nagraliśmy tam płytę i graliśmy wiele koncertów.

Muniek Staszczyk i Jan Nowicki
Ciekawostką występu Muńka Staszczyka było pojawienie się na scenie popularnego aktora teatralnego i filmowego Jana Nowickiego. Skąd ten pomysł? Basista Voo Voo, Karim, zaprosił mnie do projektu, który dotyczył poezji Herberta. Pomyślałem wtedy, że powinien wystąpić tam jakiś aktor z poważnym głosem. Zadzwoniłem do pana Jana i szybko się dogadaliśmy, mimo że ma tyle lat, co moja mama – wyjaśnia Muniek Staszczyk. – Jesteśmy Skorpionami. Ja urodziłem się 5 listopada 1963, a on 5 listopada 1939.

Spotkanie z Tymonem Tymańskim


Świadomie pomijam wypowiedź jednego z filarów Męskiego Grania – Leszek Możdżer udzielił nam długiego wywiadu, który wkrótce ukaże się na łamach „Nowego Czasu”, gdzie niedawno opublikowaliśmy recenzję jego ostatniej płyty zatytułowanej Leszek Możdżer. Komeda.


Nie często zdarza się spotkać tylu świetnych muzyków w jednym miejscu. W Poznaniu zagrał także Tymon Tymański, który już 11 września wraz z zespołem Kury wystąpi w Londynie. Mimo że Leszek Możdżer i Tymon Tymański grają dziś osobno i reprezentują dwa całkowicie odmienne gatunki muzyki, dokładnie 20 lat temu współtworzyli legendarny zespół Miłość, który zrewolucjonizował polską scenę jazzową. Czy jeszcze kiedyś usłyszymy tę formację w oryginalnym składzie? – na to pytanie odpowiedzą nam sami muzycy.












Polecany utwór:  Muniek Staszczyk - "Ring Dong"

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz