"Idę poprzez Moskwę do Parku Gorkiego, wsłuchując się w wiatr zmian.
Sierpniowa, letnia noc. Mijają mnie żołnierze, wsłuchując się w wiatr zmian.
Świat sie kurczy. Czy kiedykolwiek pomyślałabyś, że moglibyśmy byc tak blisko
Przyszłość wisi w powietrzu. Czuję ją wszędzie niesioną wiatrem zmian."
Mimo że Paweł Mąciwoda nie będzie bohaterem niniejszej recenzji, trudno nie być dumnym z faktu, że jedna z największych legend rocka od 2004 roku gra z polskim basistą. Dzięki temu niemiecki zespół mimo już i tak ogromnej popularności w naszym kraju, stał się Polakom jeszcze bliższy, a jego zapowiadany koniec istnienia przyjmujemy ze smutkiem i z nadzieją na zmianę decyzji.
Są niedościgłymi mistrzami rockowych ballad, takich co to same rozpalają zapalniczki na koncertach, takich przy których dziewczęta przytulają się w tańcu, a słuchając ich po raz trzydziesty nie odczuwa się przesytu. I nie dbam o to, że wielu współczesnych metalowców z ironią wypowiada się o łagodności stylu niemieckiej kapeli, bo nie aspiruje ona wcale do tego aby nazywano ją metalową, a jednocześnie moje pokolenie ma świadomość, że Scorpionsi byli jednym z tych zespołów, które torowały drogę temu gatunkowi. Powstali w roku 1965 w Hanowerze, a tym który powołał zespól do życia był gitarzysta Rudof Schenker, który wraz z wokalistą Klause Maine tworzy trzon zespołu do dnia dzisiejszego. „Crazy World” to jeden z największych paradoksów w historii istnienia grupy. Zespól bowiem przygotowywał ten album z myślą aby wrócić do bardziej surowego brzmienia, odchodząc tym samym od wysublimowanego sposobu grania, a dzięki zaskakującej (chyba nawet dla samych twórców) popularności ballady „Wind Of Change”, grupa odniosła swój największy sukces komercyjny.
Przemiany zachodzące w naszej części Europy mimo, które jak dobrze pamiętamy rozpoczęły się dzięki polskiemu porozumieniu przedstawicieli dawnej władzy z solidarnościową opozycją, dla Europy Zachodniej stały się faktem dopiero wraz z rozpadem ZSRR. „Wind Of Change” stał się przebojem na całym świecie dzięki pięknemu, nastrojowemu klimatowi oraz tekstowi ogłaszającemu całej ludzkości, że oto po raz pierwszy w historii powojennej Europy zaistniała szansa na życie w pokoju. Wcześniej w mediach pojawiły się bardziej rockowe piosenki z „Crazy World” – „Tease Me Please Me” oraz „Don’t Believe Her”. Dopiero jednak „Wind Of Change” wprowadził album na szczyty. W roku wydania płyty zespół Scorpions wziął także udział w spektaklu Rogera Watersa dla uczczenia upadku muru berlińskiego, pieczętując tym wydarzeniem swój muzyczny wkład w gloryfikowanie końca zimnej wojny.
Drugą co popularności piosenką z albumu „Crazy World” jest ballada „Send Me An Angel”. Utwór z romantycznym przesłaniem traktujący o nadziei popartej mądrością i konsekwentnym działaniem wychodzącym naprzeciw przeznaczeniu. Pacyfistyczne przesłanie albumu najlepiej oddaje piosenka tytułowa, będąca niejako treściowym podsumowaniem całego wydawnictwa.
Zaiste album „Crazy World” był znakiem czasu. Oto 45 lat po upadku hitleryzmu niemiecki zespół stał się misjonarzem pokoju i pojednania. Świadkowie sztucznego podziału Europy w postaci berlińskiego muru odczuli chyba najbardziej konsekwencje swojej niechlubnej historii oraz głupotę i destrukcyjną dla własnego narodu ideę faszyzmu. Stąd też podobnie krytyczne spojrzenie na komunizm i system sowiecki, który miał na sumieniu liczbę ofiar w wymiarze jeszcze większym niż hitlerowska odmiana totalitaryzmu. Nigdy wcześniej w okresie zimnej wojny zachodnioeuropejska grupa rockowa nie stworzyła utworu próbującego zjednoczyć podzielony uprzedzeniami i kolczastymi drutami kontynent. Opisywany album na trwałe zapisał się w świadomości nie tylko fanów Scorpionsów jako dojrzałe tekstowo i muzycznie wydawnictwo z politycznym moralitetem w tle.
Na początku tego roku zespól ogłosił zakończenie działalności słowami: "Zgodziliśmy się z tym, że doszliśmy do końca drogi". Paweł Mąciwoda komentuje to w następujący sposób: " Nie był to dla mnie szok, bo wiedziałem, że zespół coś takiego ogłosi. Również Klaus zadzwonił do mnie prywatnie, co się rzadko w sumie zdarza. Jest to bardzo świadoma decyzja i myślę, że na czasie”. Warto chyba także uświadomić sobie przyczynę długowieczności grupy Scorpions. Takich kapel nie ma dziś wiele. Oprócz nielicznych legend takich jak istniejący od 1962 roku The Rolling Stones, większość tej klasy zespołów jak choćby legendarny Pink Floyd nie wytrzymała tak długiej próby czasu. Fenomen długowieczności zespołu Paweł Mąciwoda wyjaśnia słowami: "My się naprawdę przyjaźnimy, to prawie idylla rodzinna. To naprawdę wyjątkowe i jest to jeden z wielkich sekretów, dlaczego ten zespół tak długo gra. Większość kapel rozpada się przez nietolerancję, brak zrozumienia wewnętrznego i kłótnie."
Grupa miała wielu naśladowców. Ballady w podobny sposób próbowali śpiewać wokaliści innych niemieckich kapel jak Helloween i Gamma Ray, czy też słowacka Tublatanka lub fińska Sonata Arctica. To jednak Klaus Maine pozostanie na zawsze tym, który stworzył jedyny w swoim rodzaju hard rockowy, delikatnie chropowaty wokal, chwytający słuchaczy za serca, a jego barwa jest i zawsze będzie rozpoznawalna. Jeśli wśród Was są tacy, którym trudno pogodzić się z decyzją zespołu o zakończeniu działalności, niech wyśpiewają im na ostatniej trasie koncertowej parafrazę jednego z ich największych hitów - "We are still loving you..." Może panowie wzruszą się na tyle, że zmienią zdanie? Tego życzę i Wam i sobie.
Polecany utwór: Scorpions - Wind Of Change
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz