niedziela, 12 maja 2019

Dla mnie zawsze najważniejszy był człowiek - z kamiennogórską malarką Bernadetą Nowak rozmawia Sławek Orwat

Moje spotkanie z Bernadetą Nowak w kamiennogórskiej restauracji "U Leszka"







Kamienna Góra i okolice to rodzinna ziemia oraz miejsce pracy twórczej artystów wielu dziedzin. To tu mieszka i tworzy zwycięzca jednej z edycji Must Be The Music - zespół Sachiel, to właśnie w Kamiennej Gorze możemy na co dzień spotkać sympatycznych młodych ludzi z zespołu Porażeni, a jest to  jedynie "wierzchołek góry lodowej" tego wszystkiego, co artystyczny świat Kamiennej Góry ma do zaoferowania. O twórczości Bernadety Nowak dowiedziałem się dość przypadkowo. Wskutek przeróżnych dziwnych kolei losu, 17 września pojawiłem się w Polsce, a ściślej  mówiąc w Karkonoszach. Aby co nieco dowiedzieć się o środowisku muzycznym regionu, zacząłem regularnie kupować wychodzący w Kamiennej Górze (nieistniejący już) Regionalny Tygodnik Informacyjny (RTI). Bernadeta Nowak zaciekawiła mnie najbardziej faktem, iż pośród wielu innych swoich wspaniałych dzieł, jest też autorką niezwykłego cyklu "Moje Fascynacje Muzyczne", w którym ta urocza artystka uwieczniła twarze największych herosów jazzu i rocka - w tym przede wszystkim tego oldskulowego. Tyle tytułem wstępu, a teraz już z radością zapraszam do lektury.


- Nieprzypadkowo rozpocząłem nasze spotkanie od lampki wina. Powiedziałaś kiedyś, że impreza nie jest dobra bez ludzi z poczuciem humoru i... dobrego wina.

- Święta prawda (śmiech), ale przede wszystkim jednak bez ludzi z poczuciem humoru.

- Twoją maksymą jest cytat z książki Romaina Rollanda "Colas Breugnon".

- Moja ukochana!

- "Nie ma smutnych czasów, są tylko smutni ludzie."

- Tak, to prawda.

- A czy nie uważasz, że widzi się dziś coraz więcej smutnych ludzi? Nie wypominając nam wieku, w czasach naszej młodości chyba więcej radości było w ludziach pomimo, że czasy łatwe przecież nie były?

- Jest to tym bardziej niezrozumiałe, że współcześni ludzie tak naprawdę nie mają się czym smucić. Zdrowie mają, pieniądze mają, a jak tak dokładniej się przyjrzeć, to najbardziej cieszą się życiem ci, którzy mało mają, ale coś ich tam kręci. Jeżeli życie się jakoś układa, jest zdrowie, rodzina, są dzieci, wnuki, jeśli można realizować swoją pasję i cieszyć się tym, to czego jeszcze nam trzeba?

- Pamiętasz swój pierwszy sprzedany obraz "Senne żeglowanie"?

- Ojoj! To jeden z pierwszych, jakie w ogóle namalowałam.

- W dobre ręce trafił?

- W dobre, za nieduże pieniądze, ale rozpierała mnie radość...

- Czym różniła się tamta twoja zabawa w malowanie od tego, co robisz teraz?

- Były to początki mojego szaleństwa. Wszystko zaczęło się około 10 lat temu tak całkiem na hurra! Spotkałam na portalu Nasza Klasa moją dawną koleżankę, świetną kanadyjską artystkę o międzynarodowej renomie Krysię Sadej, która podobnie jak ja, także pochodzi z Krynicy i tak od słowa do słowa opowiedziałam jej, że od niedawna maluję do szuflady. Ona na to: to pokaż. Wysłałam jej zdjęcia, a ona: rany boskie, rewelacja! I zrobiła mi stronę, gdzie umieściłam moje wszystkie pierwsze obrazy, w tym także "Senne żeglowanie".

- Jak on wyglądał?

- Szczegółowo już nie pamiętam. Był na papierze i był jak sen, jak marzenie. Patrząc na niego czułbyś się, jakbyś skoczył w morską toń.


- Nigdy wcześniej nie malowałaś?

- Zawsze coś tam malowałam, ale wiesz... praca dom, rodzina a przede wszystkim dzieci, które zawsze były dla mnie najważniejsze. Potem to już jakoś samo poszło... Boże kochany... dzień i noc.




- Przeczytam ci pewien tekst. Ciekaw jestem, czy zgadniesz, co to jest.

- (śmiech)

Jesteś dzieckiem księżyca i wkrótce,
Mam wrażenie, że sprawię że uśmiechniesz się na zawsze
Po prostu daj mi znak, a ja pokażę ci mój plan.

Jesteś smutnym dzieckiem, prawdziwym dzieckiem
Postaram się pomalować niebo na zawsze na niebiesko,
Po prostu daj mi znak, a ja pokażę ci mój plan.

Powiedz mi, dlaczego jesteś taka smutna?
Czas przelatuje jak ziarna piasku,
Po prostu powierz swoją przyszłość w moich rękach.


- Nie wiem, co to jest.

- Jest to tłumaczenie utworu "Moonchild" Rory Gallaghera.

- O Boże! To był mój pierwszy obraz z serii wielkich mistrzów rocka.

- To wiem z twojej biografii, ale wiesz, co mnie najbardziej zastanawia? Nie znałaś wcześniej tego tekstu po polsku, nigdy go sobie nie próbowałaś przetłumaczyć, a zauważ, co w nim jest. Jest o malowaniu, jest o smutku, o którym mówiliśmy na wstępie, a teraz padnie pytanie, które nasuwa się samo: co pomimo nieświadomości znaczenia tego tekstu, który dotyka przecież i twojej wrażliwości i samego malarstwa sprawiło, że zaczęłaś swoje fascynacje muzyczne właśnie od Gallaghera?

- Ja kocham rocka we wszystkich jego odmianach, ale z Gallagherem to był jakiś rodzaj impulsu. Usłyszałam "Moonchild" i od razu sobie pomyślałam: muszę go namalować! Ja w ogóle maluję bardzo spontanicznie, więc siadłam i tak się to wszystko zaczęło. Wiesz... to była taka jazda, że potem przez dwie noce w ogóle nie spałam. Zawsze tak mam po namalowaniu obrazu z serii Moje Fascynacje Muzyczne, bo to jest jedna, wielka emocja. Muzyka głośno gra, farby się mieszają, toczę dialog z artystą...

Rory Gallagher - obraz autorstwa Bernadety Nowak
- Gdzie ten obraz teraz wisi?

- Dokładnie teraz do końca stycznia wisi na wystawie w Jeleniej Góry w Domu Kultury Muflon.

- Znasz biografię tego muzyka?

- Wiem tylko, że był samotny i szybko umarł.

- Zmarł w wieku 47 lat w Londynie, a urodził się w niewielkim miasteczku Ballyshannon w najbardziej na północ wysuniętej części Irlandii. Był chyba jednym z najbardziej niedocenionych gitarzystów. Chociaż nigdy nie zbliżył się do popularności takich wirtuozów "wioseł" jak Eric Clapton, czy Jeff Beck, to o jego klasie niech świadczy fakt, że po odejściu Ritchiego Blackmore’a z Deep Purple, właśnie on dostał propozycję dołączenia do tej legendy i co ciekawe... z tego daru losu nie skorzystał.

- Czyli, że był aż takim indywidualistą?

- Można tak to ująć. Z relacji osób, które miały szczęście słuchać jego gry na żywo wynika, że posiadał niesamowitą swobodę w poruszaniu się po skalach oraz ogromną łatwość improwizowania, co predestynowało go - gdyby tylko chciał - do zrobienia kariery jazzowej. Podobno o ile pod względem wirtuozerii Gallagher słusznie porównywany był do Blackmore’a, o tyle pod względem wrażliwości i bluesowego feelingu znacznie go przewyższał, a jego wielkość i wyjątkowy talent najlepiej można było usłyszeć właśnie podczas koncertów, które stanowiły kwintesencję jego życia.


- Kiedy tak słucham tego, co mówisz, to po raz kolejny uświadamiam sobie, że nasze pokolenie posiada szczególną wrażliwość słuchania i delektowania się tymi wszystkimi drobnymi smaczkami, do których współcześni muzycy chyba nie przywiązują aż takiej wagi. Z drugiej jednak strony, być może cechujemy się po prostu wiernością pewnym ideałom i bezkrytycznie hołdujemy tamtym mistrzom, bo przecież i dziś są artyści, którzy tworzą dobrą muzykę, a to, że my słyszymy coś więcej w grze tamtego pokolenia, zwyczajnie może wynikać z naszego sentymentu do młodości chmurnej i durnej, jak i do tego, że tamto pokolenie przecierało w muzyce kompletnie nowe szlaki, wyznaczało nieznane dotychczas kierunki i po prostu stawiało fundamenty rockowego grania i towarzyszącej mu buntowniczej ideologii.

- Rozpoczęłaś od Rory Gallaghera, a potem to już wszystko poszło niejako za ciosem. Czym kierowałaś się wybierając właśnie te, a nie inne postaci i na przestrzeni ilu lat to trwało?

- Półtora roku, niecałe dwa lata...

- Tak krótko i aż tyle wspaniałych portretów!?

- One zawsze powstawały pod wpływem jakiegoś impulsu. Siedzę sobie kiedyś na przykład z moim kolegą - wielkim fanem Pink Floyd, który opowiada mi, że Waters tak świetnie teraz wygląda i daje wspaniałe koncerty, że koniecznie muszę obejrzeć jego koncert. Obejrzałam i... padłam z wrażenia. 72 lata, a taka w nim piękna, młoda energia.


- Ale zauważyłem, że z reguły wolisz malować twarze z czasów ich młodości.

- Nie wszystkich. To zależy. W różnych momentach ich maluję i nie zawsze musi być młody, żeby mnie zafascynował. Coś musi być w jego spojrzeniu i czymś musi mnie ująć. To chyba w Meksyku był ten koncert "Ściana" oczywiście już bez Floydów i wtedy nadszedł ten impuls...

- Wśród tych wszystkich wielkich muzyków bohaterami twoich obrazów są również artyści jazzu... 

Louis Armstrong - obraz autorstwa Bernadety Nowak
- Ja kocham jazz. Zawsze, gdy chcę się trochę wyciszyć, kiedy już zanadto trzymają mnie emocje, to dla ich złagodzenia często włączam właśnie jazz.

- Pamiętam portret Billie Holiday.

- Uwielbiam ją i to tak dzięki synowi trochę, bo on w różnych kierunkach oscyluje muzycznie.

- Jest też Ella Fitzgerald, jest Luis Armstrong, jest nawet Cesaria Evora, którą trudno zaszufladkować gatunkowo.

- Uwielbiam Cesarię Evorę! To jest kobieta - balsam dla duszy, normalna, wspaniała kobieta! Nie mogłabym jej nie uwiecznić. Pozwól, że ci się czymś pochwalę. Odezwała się do mnie pewna pani, która napisała książkę o Cesarii. Kiedy przyjechała do Polski, napisała do mnie maila, w którym było stwierdzenie, że gdyby Cesaria zobaczyła swój portret mojego autorstwa, to na pewno by się jej spodobał i by go kupiła. Chwilę później zapytała, czy mogę jej go sprzedać. Nie zgodziłam się, bo jakoś nie mogę się zdobyć na sprzedawanie moich muzycznych obrazów i przede wszystkim chciałam je powystawiać, pokazać ludziom. Czuję także do nich jakiś szczególny sentyment, a muszę ci powiedzieć, że mają one szczególne branie. Stawiam na razie tak zaporowe ceny, że ludzie dość szybko rezygnują (śmiech).


- Czytelnicy by mi nie wybaczyli, gdybym nie spytał, jaka to jest ta twoja zaporowa cena.

- Z reguły jest to 5000 zł.

- No... powiem ci, że znam ludzi, a może bardziej środowiska, które - kto wie? - mogłyby wysupłać te 1300 funtów, powiesić sobie na przykład Micka Jaggera nad łóżkiem i poczuć ogromną satisfaction (śmiech).

- To daj mi na nich namiary (śmiech). Tu w Polsce jest inaczej. Wielu ludzi myśli kategoriami, że siedzi sobie kobiecina, macha tym pędzelkiem i potem za stówkę, czy za 50 zł. opchnie te swoje malowidła. A to są tak nieopisane emocje i takie odczucia, że nie możesz tego tanio sprzedać. Najpierw obcujesz z tym człowiekiem, gdzieś tam w środku rozmawiasz z nim, słuchasz tej jego muzyki od lewa do prawa, od prawa do lewa... Podobne emocje i odczucia są przy malowaniu przeze mnie obrazu każdej innej treści.

- Patrząc na te wszystkie portrety, można zauważyć, że obok tych muzyków, którzy odeszli już na "Drugą Stronę", wielu z bohaterów twoich dzieł szczęśliwie ma się świetnie, jak choćby Robert Plant, Eric Clapton, James Hetfield, Ian Gillan, wspomniany Mick Jagger, czy Tina Turner. Myślałaś kiedyś, aby wysłać im zdjęcia ich portretów, które wyszły spod twojego pędzla i poczekać na ich reakcję?

- A pomożesz mi znaleźć te kontakty?

- Postaram się. Niedawno mój radiowy kolega z irlandzkiego Dublina Tomasz Wybranowski przeżył niesamowitą ucztę muzyczną w postaci koncertu Roberta Planta, który również jest w twojej kolekcji rockowych herosów.

- A zaczęło się od "Pieśni imigranta", kiedy to wspominałam sobie, jak to chciałam kiedyś wyjechać do Stanów i nie dano mi dwukrotnie wizy... a zresztą może i dobrze.


- "Po prawdzie wielce fascynującą osobą nie jestem... pochodzę z Krynicy Górskiej, gdzie jako dziecko miałam okazję przypatrywać się jak tworzył Nikifor." - napisałaś mi kiedyś o sobie. Popełniłbym poważny grzech zaniedbania, gdybym o ten wczesny etap twojego życia cię nie zapytał bardziej szczegółowo. Spotkać oko w oko człowieka, który nie tylko znał osobiście tego wybitnego artystę, ale jeszcze na dodatek dane mu było go podpatrywać podczas pracy twórczej, to - sama przyznasz - wyjątkowy dla mnie dar losu. Ile miałaś wtedy lat?

- Byłam małą dziewczynką.

Nikifor Krynicki, właściwie Epifaniusz Drowniak
polski malarz łemkowskiego pochodzenia
- Jak to jest obcować z kimś takim jak Nikifor?

- Wówczas była to dla mnie taka postać trochę egzotyczno-dziwaczna. Mieszkał przez jakiś czas na tej samej ulicy, co ja, a była to ul. Kościuszki, w willi Orlęta. Opiekował się nim wtedy krynicki artysta malarz Marian Włosiński, z którego córką Alą chodziłam do szkoły. No cóż... on siedział i - pamiętam - rysował nam różne obrazki, które przynosiłam potem z koleżankami do domu, a ojciec darł się i je wyrzucał do kosza, bo Nikifor miał gruźlicę i wiadomo - ojciec bał się zarazków. Z żadnej artystycznej rodziny się nie wywodzę, w związku z czym nikt w domu nie miał tego czuja, żeby wiedzieć, czy to jest coś warte, czy nie. Nieraz śmiejemy się z koleżankami, że gdybyśmy wtedy zatrzymały chociaż kilka tych obrazków, nasze portfele byłyby o wiele zasobniejsze...

- Czy wspominasz jakieś konkretne rozmowy z Nikiforem?

- Wiesz, on miał problemy z prawidłowym artykułowaniem.

- Trudno mu się w zasadzie dziwić, skoro jego mama, która go samotnie wychowywała, była osobą głuchoniemą.

- Poza tym dodatkowo miał jakieś anatomiczne problemy z narządami mowy.


- W tej owianej mgłą tajemnicy biografii Nikifora najbardziej zainteresował mnie wątek, który - jak przypuszczam - mógł mieć wpływ także i na twoje malowanie. Twórczość Nikifora odkryta została w 1930 roku przez ukraińskiego malarza Romana Turyna, który zapoznał z nią polskich i ukraińskich malarzy kapistów przebywających wówczas na emigracji w Paryżu, którzy przede wszystkim zwracali wówczas uwagę na jego bezbłędne operowanie kolorami. Kiedy patrzę na twoje obrazy, właśnie kolor jest tym elementem, który najbardziej przykuwa moją uwagę. Czy podglądanie Nikifora mogło mieć nieświadomy wpływ na twoje malarstwo w tym konkretnym znaczeniu?

Nikifor podczas pracy
- Ciężko mi jest na to pytanie odpowiedzieć. Podobno albo ktoś się rodzi kolorystą, albo nie. Ja mam takie odczucie, że jak kładę kolory i coś mi w nich nie pasuje, robi mi się niedobrze. Po prostu patrzę i wiem...

- "Czucie i wiara silniej mówi do mnie...

- ...niż mędrca szkiełko i oko"...

- Jak radził sobie Nikifor w tym szarym, codziennym, pozaartystycznym życiu?

- Kojarzę, że niedaleko mojej babci była taka rodzina, która przyjmowała go na zimę. Kiedy się u nich pojawiał, to niejednokrotnie rozcinano na nim ubranie, bo jak powszechnie wiadomo Nikifor był bardzo zaniedbany, nie mył się, przez kilkanaście lat nie zmieniał odzieży, a potem... nagle okazało się, że rozsławił Krynicę na cały Świat.

- No właśnie... Jakie masz odczucia z perspektywy tych kilku dziesięcioleci, kiedy wspominasz tę niezwykłą postać? Czujesz się wyjątkowa, że miałaś okazję z nim tak blisko obcować?

- Czy wyjątkowa? Chyba nie jest to dobre słowo. Ja po prostu cieszę się tym, że dane mi było przebywać z człowiekiem, który tyle obecnie znaczy dla naszej kultury.

- Gdybyś miała sama określić, jaki wpływ tamten niezwykły czas miał na twoje malarstwo i czy w ogóle miał, to czy odnajdujesz coś? 


- Jego wpływ na mnie to chyba najbardziej idea, że można coś robić na przekór wszystkiemu i wszystkim. To jest tak, jak z tym bacą, który "jak mo cas, to myśli, a jak ni mo, to ino myśli". I ja właśnie tak sobie nieraz siądę i myślę (śmiech)... A tak poważnie, to... bardzo trudne momenty miałam nieraz, różne przykrości, ktoś tam próbował złamać moją wartość, obśmiać i skierować mnie na zupełnie inne, obce mi tory. I właśnie w takich chwilach inspiracja Nikiforem dawała mi najwięcej sił do wytrwania. Uparłam się, że będę robiła swoje na przekór wszystkim, którzy chcieliby mnie widzieć inaczej. Przychodziłam do domu, brałam farby, płótna, robiłam i głęboko czułam, że to jest właśnie to, że to jest to moje szczęście i że życia już sobie bez tego nie wyobrażam. Ja się podczas malowania bardzo uspokajam. Nawet mąż i synowie zadają mi nieraz pytanie, gdy długo nie maluję: co się z tobą dzieje? A ja wtedy odpowiadam: odpoczywam.

Obraz autorstwa Bernadety Nowak
- "Jestem mamą, babcią, a od maja szczęśliwie na emeryturze - szczęśliwie bo myślałam, że dostanę rozdwojenia jaźni od tej mieszaniny - pasja i praca w sanepidzie... Nijak nie konweniowało" - zwierzyłaś mi się kiedyś.

- "Bigos i sernik w jednej szklance" - jak mawiał dziadek Poszepszyński (w tej roli Jan Kobuszewski) w humorystycznym słuchowisku radiowym, napisanym prze Macieja Zembatego i Jacka Janczarskiego...

- Pamiętam! Lata 80-te i codzienny bieg ze szkoły, aby koniecznie zdążyć na trójkową Powtórkę z rozrywki (śmiech).

- Pracując, malowałam przez te 10 prawie lat. Kiedy jednak opuszczałam jedno miejsce, aby znaleźć się w tym drugim, to dostawałam jakiegoś rozdwojenia jaźni. Zdarzało się, ze ktoś przychodził, coś ode mnie chciał, a ja właśnie w głowie malowałam obrazy. Na szczęście miałam w pracy świetną koleżankę, która niejednokrotnie mnie "ratowała". Jestem jej wdzięczna do dziś...

- Mam wrażenie, że w twoich obrazach często jest impresja, że nieustannie starasz się uchwycić będącą w nieustannym ruchu rzeczywistość. Chociażby ci fantastyczni muzycy, którzy podczas ich scenicznego szaleństwa zastygli na twoich obrazach w bezruchu, a jak doskonale wiesz, w przypadku artystów rocka, złapanie ich w jakiejś szczególnie atrakcyjnej dla widza pozie wymaga niesamowitych zdolności także w przypadku mistrzów obiektywu, a cóż dopiero złapać tę ulotną chwilę pędzlem.

- O to mi właśnie chodzi. Emocja u człowieka tak mnie zachwyca, że mogłabym nawet tłuc głową o ścianę, ale i tak pokaże ją światu. Nieraz siadam i płaczę, albo malując cały tydzień, potrafię nieraz zamalować cały obraz, jak mi coś nie wyjdzie i maluję go od nowa.


- "Kieruje mną tylko intuicja i wielka miłość do malowania." - powiedziałaś kiedyś.

- Tylko!

- Kiedy odkryłaś u siebie ten zew do malowania? Czy zanim po raz pierwszy wzięłaś do ręki pędzel, to już wiedziałaś, że będziesz to robić, czy był to impuls?

- Ja zawsze malowałam. Już w szkole podstawowej malowałam dzieciom zadane przez panią tematy na lekcji. Rodzice jakoś u mnie tego nie wyczaili, a jeżeli już, to nie traktowali tego poważnie. Kiedy chciałam iść do szkoły plastycznej w Zakopanem, do Kenara, to ojciec mi powiedział: "nie będziesz mi tu sklepów dekorować!". Poszłam wiec do technikum chemicznego, a po technikum znowu nie udało mi się pójść w tym kierunku, ponieważ tuz przed maturą trochę żeśmy z klasą narozrabiali (śmiech).

- Cóż takiego zmalowałaś? (śmiech)

- Poszliśmy nad Dunajec poskakać do wody, mieliśmy piwo i... zawiesili nas. Teraz nic by z tego nie było, ale wtedy czasy były inne i tolerancja także. No i tak oto pożegnałam się z marzeniami o szkole plastycznej, a miałam już nawet przygotowane pewne prace, które miały mi pomóc, aby się tam dostać. Pamiętam nawet przemówienie dyrektora: "w naszej szkole są wrzody! Ale my te wrzody poprzecinamy!" I zaraz potem poleciały nazwiska. Pamiętam też, że w ramach buntu ubrałam wówczas ojca GOPR-owski sweter i dżinsy sztruksowe, na których były "wyskubane" nazwy zespołów: Deep Purple i Black Sabbath. Było tam jeszcze ok 10 takich Wrzodów jak ja i wszyscy usłyszeliśmy od dyrektora: "my wam nie będziemy stać na przeszkodzie w zdaniu matury, ale droga na studia jest dla was zamknięta". Przez ten wilczy bilet prawie wszyscy ci ludzie niemal natychmiast powyjeżdżali i kiedy po latach wszyscy spotkaliśmy się, to właśnie to spotkanie klasowe było to dla mnie takim pierwszym impulsem do malowania portretów.


- Od kiedy mieszkasz w Karkonoszach?

- Od 30 lat. Cała młodość przypadła mi na Krynicę, ale zanim osiadłam w Kamiennej Górze, najpierw wyjechałam na Górny Śląsk. Wiesz dlaczego? Bo tam odbywały się fajne koncerty.

- Zauważyłem, że muzyka od zawsze musiała być istotnym elementem twojej codzienności. Kiedyś powiedziałaś takie słowa: kolory, światło, radość, smutek, zachwyt, oszołomienie urodą Świata sprawiają, że sięgam po pędzel próbując uwiecznić "muzykę mojego serca".

- No tak... kolory, smutek, radość, czyli to wszystko, co w danej chwili w duszy nam gra. Maluję, kiedy jestem szczęśliwa, maluję, kiedy jestem smutna, zawsze jest jakaś motywacja. Jak jestem radosna, to kolory wtedy same idą, a jak jestem smutna, to tak długo maluję, aż stanę się radosna.

- Częściej jesteś...

- Zdecydowanie radosna. Owszem, miewam czasem takie doły, że wygrzebać się z nich nie mogę i wtedy zawsze sobie mówię: Bernatka weź się zbierz się do kupy durna babo! (śmiech).

- "Wierzę, że na widok moich prac zaczynają patrzącym błyszczeć oczy i wypełniają się wzruszeniem" - napisałaś kiedyś. Często to widzisz?

- Tak i jest to dla mnie ogromna nagroda. Ważne dla mnie też jest, kiedy ktoś coś do mnie napisze. Ja bardzo potrzebuję dobrych słów. Bardzo mnie ranią złe słowa, chociaż teraz już znacznie mniej, niż kiedyś. Najgorsze jest mówienie oszczercze.

- Tak, hejt jest trudny do przyjęcia. Zawsze powtarzam, że jeśli ktoś ma coś do mnie, to zapraszam go do rozmowy na argumenty. Niestety, w dobie Internetu hejtowanie jest na porządku dziennym, a rzucanie oszczerstw i obrażanie kogoś jest praktycznie bezkarne. Dawniej istniało pozytywne zjawisko zwane krytyką. Ignacy Krasicki napisał w Monachomachii, że "prawdziwa cnota krytyk się nie boi". Dziś tę zdrową, rzetelną formę dysputy coraz częściej zastępuje ordynarny hejt i jest to rzeczywiście dramat naszych czasów.


- Nieraz trzeba by mieć słoniową skórę, żeby przejść nad tym do porządku dziennego.

- "Malowanie mnie uszczęśliwia i uskrzydla powodując, że staję się silna wewnętrznie i potrafię pokonać prawie wszystko co mnie zasmuca"- znalazłaś w końcu antidotum na zło tego świata.

- Czasami jest to zło, które nie dotyka bezpośrednio mnie. Nieraz wystarczy nawet, że obejrzę wiadomości i jestem czymś głęboko poruszona, a jeśli już coś złego dotyka moich najbliższych, to działa to na mnie okropnie, działa do bólu, chociaż zazwyczaj nigdy tego nie okazuję, bo po co im jeszcze mam dokładać. Kiedy przypomnę sobie nieraz moją śp. mamę, to ona też taka była. Nieraz słyszałam jak w nocy płakała. Była taką ostoją, wsparciem, a kiedy wchodziła do domu, to wszystkie problemy same znikały

- "Inspiruje mnie gwałtowne, chwilowe wzruszenie". Co najbardziej cię wzrusza?

- Ludzka twarz, z której wszystko można wyczytać. Jej malowanie to dla mnie swoista terapia. Uwielbiam wieczory i noce! Są bardzo inspirujące. Jest noc, siedzę szczęśliwa przed sztalugami, a kolory wirują mi w głowie.

- "Bach, Elvis czy Madonna Obojętnie. Byle 'wcisnęło w ziemię' i spowodowało chwilową utratę tchu". Jaka muzyka wciska cię najgłębiej?

- Przede wszystkim jest to głos. W głosie jest coś takiego, co mnie zatrzymuje. Czasem jak stanę zasłuchana w czyjś głos, to nie ma końca. Poza tym mimika twarzy wykonawcy podczas koncertu, w której odbija się każdy najdrobniejszy element przeżywania.

- Pierwsza wystawa twoich prac odbyła się w kamiennogórskiej Galerii "Lotos" w roku 2010 i chociaż z każdym kolejnym rokiem było ich coraz więcej, to miały one wciąż charakter lokalny. Jednak już w roku 2014 twoje prace pojawiły się po raz pierwszy w zakopiańskim Art Parku i we wrocławskiej Bibliotece Letniej.


- Koleżanka z Kanady, o której wspominałam ci na wstępie, miała wystawę w Zakopanem, którą zorganizowała jej zakopiańska artystka Ewa Bartosz-Mazuś pracująca w Centrum Kultury. Zaproszono mnie, pojechałam i pozmawiałam z dyrektorem galerii z panem Krzysztofem Jędrzejowskim. Krysia i Ewa zareklamowały mnie... Dyrektor zaproponował mi wystawę i tak to się wszystko zaczęło. Miałam w Zakopanem dwie wystawy. A jeśli chodzi o Wrocław, to kilka wystaw w tym okresie tam miałam. Nie pamiętam już dokładnie ile. Może 5, może 6. To było Dolnośląskie Stowarzyszenie Artystów Plastyków, to była Galeria "YPSOS" i "Promyk" oraz Dom Kultury "Bakara", dwie biblioteki i Klub 4 - Regionalnej Bazy Logistycznej...

- W 2016 twoje obrazy po raz pierwszy pojawiły się we Francji.

- Tak, nasze miasto współpracuje z francuskim Vierzon, a człowiek, który tam działa jest szefem organizacji La Palette du Monde (Paleta Świata), do której należą malarze z całego świata. Zostałam tam zaproszona na XXII Międzynarodowy Festiwal Sztuk - Salon Jesienny. Pomijając już, że zostałam wtedy zwerbowana do tej organizacji, to na dodatek moja praca "Akt w zieleni i fiolecie" otrzymała wówczas Drugie Grand Prix


- Tego samego roku była jeszcze Bawaria.

- Bawaria to był plener na Zamku w Adelsdorf. Wiesz... kiedy wchodzi się w ten świat, to dość szybko tworzy się taki łańcuch informacji i w błyskawicznym tempie poszerzają się możliwości promowania siebie i prezentowania swoich prac. Oczywiście jeżeli podobają się one organizatorom.

- Wspomniałaś rok 2016 i francusko-niemieckie sukcesy twoich obrazów, ale tak naprawdę po raz pierwszy poza granicami Polski twoja twórczość pojawiła się w roku 2015 w czeskim Lanckorun.

- Gdybyś o tym nie wspomniał, to - uwierz mi - umknęłoby mi to uwadze. W pewnym momencie nabrało to wszystko takiego tempa, że straciłam już trochę rachubę i rzeczywiście kojarzę teraz to wydarzenie. Muszę ci powiedzieć, że mieszkam na IV piętrze w bloku, a moje obrazy są dosyć duże i z każdym rokiem mam coraz mniej sił, w związku z czym coraz częściej proszę zainteresowane moimi pracami galerie o fizyczną pomoc w transporcie w obie strony. Mąż już zaczął nawet kiedyś z tego powodu żartować - weź ty zacznij w końcu pocztówki malować (śmiech).

- Co jest dla ciebie w malarstwie najważniejsze?

- Dla mnie zawsze najważniejszy był człowiek. Czasami maluję też portrety na zamówienie. Uwieczniłam już wielu ludzi z Kamiennej Góry w tym byłego Burmistrza, ludzi z Niemiec, Kanady, USA, Ukrainy, Włoch, Szwajcarii.

 - Gdzie i w jakich okolicznościach rozpoczęła się promocja twojej twórczości?

- Ten świat malarski zaczął się dla mnie od kamiennogórskiej kawiarni "Lotos" i jej właścicielki pani Bożenki Ziemiańskiej, która jest w naszym mieście szanowanym mecenasem sztuki. Tam mnie zarekomendowano, tam przyniosłam po raz pierwszy swoje prace i tam się ta moja przygoda tak naprawdę zaczęła. Konkluzja nasuwa się sama - bez ludzi nie ma nic.

- Napisałaś kiedyś, że Album "Moje fascynacje muzyczne" powstaje pod wpływem wspomnień, kontaktów z ludźmi, oczarowania poszczególnymi utworami i jeszcze z wielu innych względów. Przed i pomiędzy jest jeszcze trochę do opowiedzenia. Może na zakończenie tej naszej rozmowy zdradzisz te tajemnicze "inne względy", czyli to, co jest "przed i pomiędzy"?

- Przed i pomiędzy powstają nowe fascynacje i "świeże" oczarowania. Malowanie uczy mnie pokory. Im więcej maluję, tym bardziej widzę, jak wiele jeszcze nie umiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz