- Pierwszy raz przyjechałeś dziś do St. Albans?
- W latach 1993 - 1995 mieszkałem tu, a dokładniej w małej wiosce pod St. Albans - London Colney. Znałem tu kilka pubów w tym Robin Hooda, który jest niedaleko Horna, gdzie teraz siedzimy. Pracowałem wtedy we włoskiej knajpie, która nazywała się La Gondola Ristorante i mieściła się w London Colney. Byłem tu tylko około półtora roku, bo bardzo tęskniłem za córką.
- Od kiedy ludzie nazywają Cię Jaruś?
- To już trwa chyba z 15 lat. Tak się jakoś przyjęło w paru zakładach pracy, gdzie nazywano mnie Jaruś i to tyle. Poza tym w kilku klubach samochodowych też miałem ksywę Jaruś. Trudno wyczuć gdzie i kiedy ona się narodziła, ale Jaruś jest już ze mną od kilkunastu dobrych lat.
- Dlaczego w pewnym momencie swojego życia postanowiłeś nagrać album
- Nagrałem tę płytę nie po to, żeby być sławnym ale po to, aby podziękować ludziom za pomoc i żeby dać im wskazówki, że jeśli nawet są teraz w jakiejś "dupie", to nie zawsze w tej "dupie" muszą tkwić, bo skoro ja się z niej wygrzebałem, to oni też z przeróżnych rzeczy mogą się wygrzebać.
- Tak się przypadkowo złożyło, że twój utwór "Mama" wybrzmiał jako nasz numer 1 tutaj akurat w przeddzień polskiego Dnia Matki. Piszesz na okładce swojej płyty, że nie zdążyłeś swojej mamie dać takiej miłości, jaką byłeś Jej winien. Co czujesz po emisji tego programu?
Aby wysłuchać nr 1 19-go notowania Polisz Czart - kompozycję Jarusia "Mama" kliknij tutaj
- Cóż mam ci powiedzieć? Proste pytanie to nie jest. Powiem ci, że z początku byłem nawet na ciebie zły, że wziąłeś z tej płyty właśnie taki numer a nie inny, bo było ich tam przecież sporo, a ty wrzuciłeś do propozycji akurat jeden z tych najbardziej osobistych. Dlatego też cieszę się, że w takim dniu właśnie po raz pierwszy zaistniał on na antenie i to jeszcze jako numer jeden. To była najwspanialsza dedykacja dla Mamy. W ogóle ciężko jest mi mówić na ten temat.
- W roku 2002 także i ja straciłem mamę. Miała wówczas zaledwie 60 lat, a że byłem jedynakiem i w młodości na różne sposoby broniłem się przed jej wrodzoną nadopiekuńczością, podobnie jak i ty, ja także nie zdążyłem okazać Jej tyle miłości, ile powinienem.
- Kiedy moja mama umarła, byłem jeszcze w trochę innym świecie. Dopiero teraz po latach widzę, ile dla mnie zrobiła i ile tak naprawdę dla mnie znaczyła, ale żeby to dostrzec, trzeba było trochę przejść, potem dojść do siebie i w końcu poukładać sobie w głowie te wszystkie rzeczy.
- Po wielkim bumie z roku 2013 i ówczesnym wysypie sporej ilości polskich kapel, który nazwałem Londyńską Wiosną, rok ubiegły nieoczekiwanie przyniósł nam ogromny kryzys tej sceny. Dzięki głosowaniu twoich przyjaciół na naszą listę przebojów, przy okazji głosów na ciebie poszły też w górę akcje innych polskich kapel z UK. Na miejscu nr 4 uplasował się Harmfool z pobliskiego Northampton, a z numerem 8 zaistniał improvised Funky Device z Birningham. Coś jakby w końcu drgnęło w popularyzacji tej sceny, która w dużym stopniu opiera się obecnie na zespołach z prowincji, co jest niezwykle ważne w dobie kryzysu kapel z Londynu. Co więcej... wygrywasz ty, czyli ktoś zupełnie nieznany, podczas gdy tak znaczące do niedawna kapele jak Human Control czy Megatona przestały nie tak dawno istnieć.
- Tak naprawdę to bardziej moja postawa niż sama piosenka wygrała tę listę. Zauważyłem bowiem, że od momentu jak ten numer wszedł do propozycji, dość szybko poczułem, jak sam zacząłem się tym wszystkim nakręcać (śmiech).
- "The Rain" powstał 20 lat temu. Czy to jest najstarszy kawałek na płycie?
- Najstarszym jest "Decapitated" - numer, który napisałem jeszcze w liceum. "The Rain" pochodzi z czasów, kiedy grałem w warszawskiej kapeli o nazwie Pasadena. Wcześniej był jeszcze zespół Messerschmitt, a pierwszy kontakt z muzyką i ze sceną zaliczyłem chyba w wieku lat siedmiu. Grałem wtedy w jakichś szkolnych zespołach podczas akademii i różnych przeglądów piosenki i były to jakieś dziecięce utwory z okazji Dnia Nauczyciela, Dnia Matki itp.
- Grałeś na akustyku?
- Nie, to były już elektryczne gitary...
- ...z przesterami?
- Nie, no coś ty (śmiech). Poszedłem o rok wcześniej do szkoły, czyli w drugiej klasie podstawówki miałem dopiero siedem lat i pamiętam, że zapisałem się wtedy na kółko muzyczne, gdzie uczyłem się grać na gitarze u profesora Krawczyka. Moja siostra grała na pianinie, a mój tata grał na pianinie i śpiewał w chórze, także jakieś tam tradycje rodzinne - można powiedzieć - mam. W ósmej klasie podstawówki uczyłem się grać na gitarze klasycznej i kiedy już poszedłem do liceum, gdzie każdy praktycznie dopiero zaczyna uczyć się gry na instrumentach, ja byłem już gościem, bo znałem podstawy i wiedziałem, o co w tym wszystkim chodzi. W zasadzie to już od liceum zacząłem układać swoje kawałki i zakładać pierwsze zespoły. Kiedy potem studiowałem w Warszawie, techniki uczyłem się z koncertów na video gapiąc się muzykom na paluchy. Byłem wtedy żądny wiedzy i każdy sposób nauki był dobry. Jak doskonale pamiętasz, nie było wtedy jeszcze Internetu, ani nie było takich nauczycieli, którzy mogliby nauczyć kogoś grać tak, jak grali ci najwięksi. Przewinąłem się w tym czasie przez kilka kapel i co mogłem, to nauczyłem się też od innych muzyków. Takie to były czasy, a nie inne i o wiedzę było wtedy naprawdę ciężko
- Kto w młodości był twoim mistrzem?
- Iron Maiden.
- Który to był rok?
- 1981. Kilka lat później miałem nawet wszystkie płyty Ironów, co - jak zapewne wiesz - w tamtych czasach było nie lada osiągnięciem.
- Metal zawsze był ci zawsze najbliższy?
- Gitarowe łojenie było mi strasznie bliskie. Wtedy nie wiedziałem jeszcze, co to jest metal i z czym to się je. Pasowało mi to, że chłopcy umieli grać na gitarkach.
- Wróćmy jeszcze do "Mamy". Zgodzisz się, że ten numer przypomina trochę w swojej wymowie "List do M" Ryśka?
- Powiem ci, że chciałem, żeby tak to zabrzmiało.
- On też tam mówi o swoim żalu... "Myślałem, że Ty skrzywdziłaś mnie, a to ja, skrzywdziłem Ciebie. Szkoda, że tak późno pojąłem to, tak późno to zrozumiałem...". Ty w przypisach do płyty mówisz przy tym kawałku praktycznie o tym samym.
- Mamie zawdzięczam bardzo dużo, a teraz okazuje się, że kolejną rzecz Jej zawdzięczam, czyli to pierwsze miejsce na twojej liście, z którego ogromnie się cieszę...
- Wiesz, przy takiej konkurencji, jaka będzie w kolejnych propozycjach, drugi raz może ci się to już nie udać, a "Mama" już przeszła do historii.
- Tak jest. Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, no i fajnie, że stało się to w takim dniu...
- "Mama" to jest blues. Blues nie jest już dziś niczym odkrywczym. Jest to muzyka ludowa podobnie jak reggae, kujawiak czy inne popularne rytmy. Wszystko w bluesie praktycznie zostało już powiedziane i chyba nikt nic mądrzejszego od tego, co już w tym gatunku istnieje, nie jest w stanie wymyślić, no chyba że narodzi się nam jeszcze jakiś nowy geniusz. Kojarzy mi się ten twój kawałek z takimi pomnikami polskiej muzyki blues-rockowej jak "Fixin" Johna Portera, "Trzy zapałki" TSA, gdzie panowie z Opola garściami czerpią z "Since I've Been Loving You" Zeppelinów, "Blues bez pieniędzy" Kasy Chorych ze słynną harmonijka Skiby, czy wiele, wiele innych klasyków. Czy to właśnie blues obok gitarowego łojenia jest ci najbliższy?
- Blues, to jest chyba najfajniejsza muzyka do grania. Nagrywając ten numer, za każdym razem brzmiał on inaczej. Zresztą jak już go nagrałem, to nadal myślałem, czy nie nagrać go kolejny raz, ale w końcu na płytę trafiła ta gorąca wersja nagrana za pierwszym razem. Dziwne rzeczy związane są z tym kawałkiem, bo jest to jeden z tych numerów, które nagrałem jako pierwsze. Nagrałem go na loop station. Grał ten podkład sobie cały czas wkoło, czyli ta gitara w tle, a ja grałem sobie solówki i powiem ci, że parę razy przy tym odleciałem, parę razy miałem takie strasznie fajne uczucie, jak po "zielsku", albo czymś takim. Tak jak mówisz, blues ma już "milion" lat i wszystko już tam zostało powiedziane i ja się z tym zgadzam i zdaję sobie sprawę, że...
- ...nigdy nie będziesz Murzynem znad Missisipi? Kiedyś znany polski bluesman od wielu lat żyjący w UK Mark Bestia Olbrich uzasadniając dlaczego na wokalu w jego zespole jest legendarny Jimmy Thomas - wieloletni wokalista Ike'a Turnera powiedział mi następujące słowa: "Granie takich rzeczy jak "Hoochie Coochie Man", kiedy nie byłeś hoochie coochie manem osobiście, to jest zawracanie dupy. Wiesz... jak zobaczyłem kiedyś w angielskim klubie, jak facet śpiewał "I was born in Chicago", to ja sobie myślę - f..ing. hell, really?! (śmiech) I dlatego ja tego unikam, bo to jest klezmerka i z tego robi się muzyka do hotelu albo do windy".
- Wiesz, bardzo cenię sobie Gary Moore'a, który jakby nie patrzeć biały był...
- Peter Green i Eric Clapton też...
- ... czy obecnie Joe Bonamassa.
- Na tej płycie nie śpiewasz zbyt dużo.
- Śpiewam dwa kawałki.
- Nie czujesz się zbyt pewnie jako wokalista?
- Powiem ci, że jak grałem w Pasadenie, to mój przyjaciel Kfiatek mawiał, że jak ja śpiewam, to ptaki zdychają w locie (śmiech), ale na tej płycie powód tak naprawdę jest trochę inny. Ja po prostu bardzo lubię muzykę instrumentalną. Bardzo dużo słuchałem wykonawców typu Pink Floyd, Vangelis, Jean Michel Jarre czy Andreas Vollenweider...
- ...Klaus Schulze?
- Dokładnie. Chopin też nie śpiewał, a przecież wielkim artystą był. Wydaje mi się, że klimat można poczuć czy też przekazać go dalej tylko grając, a niekoniecznie śpiewając. Wokal moim zdaniem można traktować na dwa sposoby - jako kolejny instrument, albo w mniej lub bardziej przystępny sposób narzędzie do przekazania jakiejś treści.
- Wiesz, w Polsce jest taki odwieczny problem i jesteśmy w tym temacie dość dziwnym narodem, bo niewielu z nas w przeciwieństwie do Niemców, Anglików, Francuzów czy Holendrów docenia muzykę instrumentalną. Weźmy chociażby światową popularność Jean Michela Jarre'a czy Mike'a Oldfielda i zderzmy ją z talentem tak genialnego muzyka jak Marek Biliński, który wielkiej kariery pomimo znakomitych pomysłów u nas nigdy nie zrobił. Kolejny przykład to znaczący przed laty jazz-rockowy Kwadrat, którego gitarzysta Ryszard Węgrzyn mieszka notabene kilkanaście minut busem od miejsca, gdzie teraz siedzimy. Nastąpił w pewnym momencie rozwoju tego bandu taki moment, że wskutek nacisków instrumentalny dotychczas Kwadrat na siłę zaczął poszukiwać wokalisty i tak do zespołu trafili śp. Andrzej Zaucha i nieco mnie znany Wojciech Gorczyca, na czym zespół, którego siła opierała się do tej pory na znakomitych instrumentalistach wbrew dobrym intencjom w konsekwencji tego wyboru stracił. Niewielu też pamięta, że kultowa kompozycja TSA "51" najpierw istniała jako utwór instrumentalny i dopiero po dojściu do zespołu Marka Piekarczyka powstała w kształcie powszechnie znanym. Są to wszystko dowody na to, że Polacy nie potrafią do końca akceptować i doceniać muzyki instrumentalnej. "Mama" to pierwszy instrumentalny kawałek w historii Listy Polisz Czart, jaki zdobył jej szczyt i stąd tym większe gratulacje. Jak sądzisz dlaczego u nas tak się dzieje?
- To jest - myślę - pójście na łatwiznę. Często jest tak, że jak nikt ci nie powie, że coś jest dobre, a coś jest złe, to ty sam się tego nie domyślisz. I podobnie jest w muzyce. Ktoś ci musi powiedzieć, o czym jest ta piosenka i jak należy do niej podejść, a ja na mojej płycie dałem tylko zarys o czym to jest, a reszty masz domyślić się sam. Każdy może sobie to interpretować na swój sposób.
- Jeden z ubiegłorocznych zwycięzców naszej Listy Przebojów i zarazem artysta, który w podsumowaniu roku 2015 zdołał umieścić aż 3 piosenki w pierwszej dwudziestce - poznański bard Janusz "Raptus" Waściński to człowiek przed laty uzależniony od alkoholu, a obecnie pomagający innym ludziom w walce z tym nałogiem. Janusz po rozpoczęciu życia w trzeźwości zaczął tworzyć fantastyczne piosenki, które w całości (muzyka i tekst) są jego autorstwa. Na moje pytanie dlaczego nie tworzył takich kawałków wcześniej, stwierdził, że dopiero przejście na właściwą stronę mocy pomogło mu w pełnym odkryciu swojego talentu i muzycznego powołania.
Niedawno byłem w Gdyni, gdzie spotkałem się z legendarnym kronikarzem polskiego rock and rolla Antonim Malewskim z Tomaszowa Mazowieckiego, którego książkę przez około 2 lata publikowałem w odcinkach na Muzycznej Podróży. Antoni jest prawdopodobnie jednym z najważniejszych ludzi AA, jakiego Ziemia nosi i który podobnie jak Raptus wspiera ludzi wychodzących z nałogu. Ty Jarku jesteś kolejnym dowodem na to, że zupełnie przypadkowo otaczam się ostatnimi czasy niezwykle wrażliwymi ludźmi, którzy mieli w swoim życiu trudny okres życia w uzależnieniu. Znajdujący się na twojej płycie "Rehab" to kawałek o podnoszeniu się z kolan i walce z alkoholowym nałogiem. Powiedz też coś więcej o "Liver Bros"?
- "Liver Bros" to kawałek o wątrobianych braciach. Jest coś takiego, że jak pijesz z kimś wódkę, to są osoby, z którymi lubisz to robić i są osoby, z którymi nie lubisz tego robić. Wątrobiany brat to był i w dalszym ciągu jest mój serdeczny przyjaciel, z którym zawsze spotykam się, ile razy jestem w Polsce, a więź jaka w tego typu relacjach się zawiązuje, jest tak silna, że ciężko mi jest właściwie o tym mówić. To trzeba tak naprawdę przeżyć, żeby zrozumieć. Natomiast jeśli chodzi o podnoszenie się z nałogu, to mógłbym książkę o tym napisać.
- Może powinieneś to zrobić. Wtedy być może bardziej konkretnie pomógłbyś innym.
- Powiem ci tak. Wszystko już zostało w tym temacie praktycznie napisane. Kiedy słucham historii innych ludzi, to każdemu z nas alkoholików wydaje się, że jest inny, że tylko on ma takie problemy i że tylko on ma taką drogę w życiu, a prawda jest taka, że wszyscy mamy bardzo podobne doświadczenia...
- Jakby się dobrze zastanowić, to każdy z nas ma chyba jakieś uzależnienia.
- Oczywiście i nie myślę tu tylko o uzależnieniach chemicznych typu dragi czy alkohol, ale to są także pieniądze, hazard, kobiety, czyjeś zdanie o sobie, czyli tak zwana opinia społeczna itd. Ja w związku z tym, że uporałem się z nałogiem, póki co wygrywam.
- Wydaje mi się, że definitywnie już wygrałeś.
- Wydaje ci się. Są przypadki, że ludzie nawet po kilkunastu latach trzeźwości nagle zalewają pałę. Ja czuję się dobrze, czuję się bezpiecznie i nie wydaje mi się, aby był jakiś powód, dla którego miałbym kiedykolwiek znów po to sięgnąć.
- Masz wspaniałą kobietę, która cię w tym wspiera.
- Oczywiście i ona też jest "emerytowaną" alkoholiczką.
- Czy jak spotyka się dwoje alkoholików, to jest to ułatwienie, czy utrudnienie w wychodzeniu z nałogu?
- Widzisz, w alkoholizmie głód nie przychodzi znikąd. To nie jest coś takiego, że jest pstryk i chce ci się chlać. To są jakieś tam wahania emocji, pogłębianie się doła i koniec w końcu człowiek się nakręca i sięga po flachę. My wychwytujemy nawzajem jakieś swoje wahnięcia emocji w związku z tym, że mieszkamy razem i jedno drugiemu natychmiast zwraca uwagę, jak widzi coś takiego.
- Czyli że pracujecie cały czas nad sobą?
- Tak jest.
- Napisałeś takie słowa: "Więcej warty nie jest ten, co nigdy nie upadł, ale ten, który potrafił się podnieść" Znam osobiście dziewczynę, która swego czasu wykrzyczała w twarz własnemu ojcu, który wyszedł z nałogu i zastąpił go działalnością ewangelizacyjną, przez co w domu bywał jeszcze rzadziej niż w czasach kiedy pił, a jeśli już bywał to według jej słów "terroryzował" najbliższych Biblią. Wykrzyczała mu ona wtedy tekst kompletnie odwrotny do twojego cytatu, a mianowicie. "Wolałabym mieć sto razy ojca, który nigdy nie był alkoholikiem, niż kogoś, kto po wyjściu z nałogu zamiast być w końcu normalnym ojcem, robi z siebie bohatera". Powiedz mi jak po wyjściu z nałogu znaleźć ten złoty środek, czyli zastąpić ten nałóg taką działalnością, która nie dzieje się kosztem najbliższych i nie wyniszcza ich podobnie jak alkohol tylko w inny sposób?
- To jest bardzo ważne pytanie, bo powiem ci, że spotykam się z takimi tekstami bardzo często, że jeżeli człowiek z sobą nic nie robi, to często po tym, jak odstawił wódę, jest jeszcze gorszy, niż wtedy kiedy pił.
- Z tego co słyszałem, to bardzo często w grę wchodzi tu właśnie religia, a wręcz czasami należałoby to już nazwać fanatyzmem religijnym.
- Tak, tak dokładnie... jest tak jak mówisz! Trzeba znaleźć ten złoty środek, a często nie jest to łatwe? Ja znam milion osób, którzy przebyli tę samą drogę i spotykając się z nimi, rozmawiając z nimi, doszedłem do wniosku, że tylko samemu można znaleźć ten złoty środek i dojść do wniosku, gdzie jest to miejsce, do którego należy dojść, aby w tej drodze nie przegiąć. Ja teraz mam wszystko poukładane, z rodziną też, bo kiedyś było źle np. z ojcem. Mam też poukładany temat pracy, którą znalazłem już co prawda będąc trzeźwym.
- Czyli, że tobie udało się szczęśliwie uniknąć tych wszystkich rzeczy, za które ta dziewczyna piętnuje swego ojca?
- Ja po prostu nie popadłem w jednej skrajności w drugą. Będąc jeszcze w Polsce, miałem dobrych nauczycieli, a kilku z nich jak choćby doktor Zahorski, który bardzo mi pomógł, wspominam właśnie na tej płycie. Często mnie odtruwał, a jego nieraz bardzo krótkie wypowiedzi na długo potrafiły mi utkwić w bani. Poza tym staram się uczyć na błędach innych i na tym po prostu to polega.
- Tak zwany "wkurw" idzie u ciebie często w parze z natchnieniem.
- Tak jest!
- Bardzo spodobał mi się twój kawałek "Give me Back my Money". Nie sądzisz, ze w temacie wyzysku w zasadzie nie zmieniło się nic od czasu pierwszych bluesów znad Missisipi i pewnie nic się nie zmieni do końca tego świata? Czy bardziej według ciebie należy się z takiego bólu muzyka cieszyć, bo dzięki niemu powstaje często wspaniała sztuka, czy też martwić, bo powszechnie wiadomo, że od zarania dziejów wszyscy możliwi decydenci tego typu protest songi zawsze mieli i nadal mają zwyczajnie w dupie?
- Niesprawiedliwość społeczna z czasów niewolnictwa polegała na tym, że ktoś był inaczej traktowany z uwagi na kolor skóry, natomiast łamanie prawa wskutek nadużywania władzy, to już jest zupełnie inna sprawa.
- Nie uważasz, że choćby to, że jesteśmy tutaj na emigracji, to wynik niesprawiedliwości społecznej?
- Oczywiście. Wyjeżdżałbyś tutaj jakbyś miał w Polsce godziwe zarobki?
- Absolutnie nie przyszłoby mi to do głowy.
- Będąc tu jeszcze w latach 90' nie mogłem doczekać się kiedy wrócę do Polski, bo wiedziałem, że tam życie jest troszeczkę inne i że tam będzie mi lepiej. I faktycznie po powrocie było mi lepiej bardzo, bardzo długo, natomiast... no cóż, w pewnym momencie zostałem jednak zmuszony zmienić środowisko, musiałem wyjechać i dziś jestem tutaj.
- Ale patrząc na pozytywy tej decyzji, to chyba sam przyznasz, że stać cię dzięki temu na wiele więcej jeśli chodzi o tworzenie muzyki i o łatwy dostęp do sprzętu?
- Dokładnie! Do sprzętu, do usług i do wszystkiego, co się z tym wiąże. W Polsce nie przyszłoby mi wiele spraw z tm związanych nigdy do głowy. Zresztą napisałem to na mojej płycie, że dawniej nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że kiedykolwiek będę nagrywał muzykę.
- Dla mnie jesteś kimś w rodzaju bohatera, bo samemu wydać płytę na tak dobrym poziomie graficznym, samemu nagrać muzykę - oczywiście pamiętam, że jest trochę ludzi, którzy mają w tym swój udział i teraz jest ta chwila, kiedy możesz im za to podziękować. Jednak już samo to, że miałeś siłę i środki, aby samodzielnie ten krążek wydać, wzbudza u mnie wielki respekt.
- Chcesz wiedzieć, jak ten pomysł się narodził? Tak, jak już ci wcześniej powiedziałem, bawiłem się loop station, na którym nagrywałem podkłady, do których dogrywałem później solówki, aż któregoś pięknego dnia - o czym napisałem na wkładce - zagrałem parę kawałków mojej pani, która wtedy była jeszcze moją przyjaciółką. Kilka miesięcy później dostałem od niej na gwiazdkę voucher na 4-godzinną wizytę w studio, gdzie nagrałem dwa pierwsze kawałki - "You Are So Beautiful" i "Rehab". Potem, nagrałem jeszcze dwa, później dwa kolejne, aż w pewnym momencie doszedłem do wniosku, że fajnie mi to wychodzi i że może by tak kiedyś pozbierać te wszystkie numery do kupy, poukładać, podopieszczać i zrobić z tego płytę.
- Wszystko od początku robiłeś sam, czy ktoś wspierał cię w tych nagraniach?
- Na początku bardzo pomagał mi Furi a wracając do tych wszystkich ludzi, którzy mi przy powstaniu tego albumu pomogli, to zacznę oczywiście od mojej pani - Asi oraz mojej córki Kai i jej narzeczonego Enrico, którzy pomogli mi tę płytę wydać finansowo. Szatę graficzną kompletnie za darmo zrobił mój serdeczny przyjaciel z Cabrio Clubu Rafał Maciaszek. Nie mogę też zapomnieć o moim siostrzeńcu. Marcin Lis zaprojektował moje logo, był przy nagrywaniu "Mama" i "Give Me Back My Money" i zajebiście wspiera mnie mentalnie - taki "prawie-manager" w PL.
- Co to jest Cabrio Club?
- To moje drugie zboczenie (śmiech), czyli Klub Miłośników Kabrioletów działający w Polsce.
- Powoli zaczynam już rozumieć, skąd u ciebie ten niesamowity samochodzik, którym dziś przyjechałeś na to nasze spotkanie.
- Tak jest (śmiech)
- Opowiedz trochę więcej o tym cudeńku?
- Jest to samochód Asi i nazywa się MG Midget. Jest to samochód sportowy wyprodukowany w roku 1979 przez brytyjską firmę Morris Garages, a więc jest on nieco starszy od Asi. Wiesz... w Polsce swego czasu ścigałem się Alfą i jeździłem na różne imprezy sportowe, a tu w Anglii wyrosłem już z ganiania i wolę się turlać (śmiech).
- Jaką prędkość to autko rozwija?
- Jakieś 70 mil czyli 110, 120. Szybciej strach nim jeździć, bo gabarytowo przypomina naszego Malucha (śmiech).
- Miłość jest wyczuwalna niemal w każdej twojej kompozycji. Matka, kobieta, córka. W każdym zdaniu, jakie o nich wypowiadasz znajdują się niesłychane pokłady uczuć. Odważnie potrafisz też mówić o swoich błędach. Gdybyś miał przeżyć życie raz jeszcze, co zrobiłbyś inaczej, a co byłoby takie same?
- Widzisz... alkoholizm jest chorobą uczuć i emocji, a alkoholik to człowiek niedojrzały emocjonalnie, który często nie potrafi wyrażać swoich uczuć. Biorąc udział w terapii, trzeba było prowadzić coś takiego jak Dzienniczek Uczuć. Wiesz, że ja miałem kiedyś problem z nazywaniem tego, co czuję? Często pytałem córki, jak to czy tamto się nazywa? Miałem z tym straszny problem i dziś nie wstydzę się o tym mówić. Dziś ego poszło sobie razem z wódą. Ego zresztą nie tylko dla mnie, ale chyba dla każdego człowieka jest jakimś ciężarem. Od urodzenia wpaja nam się latami jakieś pierdoły, a tak naprawdę życie bez tego może być o wiele prostsze. Dziś już nie wstydzę się uczuć, mogę o nich otwarcie mówić, a przede wszystkim cieszę się, że już potrafię to robić.
- "You Are So Beautiful" - cover klasyka z roku 1974 pomógł ci w zdobyciu Asi. Mark "Bestia" Olbrich powiedział kiedyś że "Kobiety czują instynktownie tę zabawę, a mówiąc serio są lepsze w odczuwaniu emocji, czują solówki i dlatego jak grasz w zespole, tak łatwo jest je łapać, bo jak one to słyszą, to dla nich w tym momencie jesteś bogiem. Tobie się to podoba lub nie i masz jakiś tam dystans bądź nie, a u nich tego nie ma. Jak to jej walnie w wątrobę, to już po niej".
- Coś w tym jest, bo powiem ci, że grając ten numer dla Asi, widziałem jak zmienia się jej wyraz twarzy, co dzieje się z jej oczami itd. Wzięła to bardzo do siebie i prawidłowo, bo taki był mój zamiar (śmiech)
- Wszystko w życiu robisz tak emocjonalnie?
- To jest chyba dość typowe dla alkoholika, że jak już coś robi, to poświęca się temu w całości. Albo robi coś perfekcyjnie, albo nie robi tego wcale i tak było właśnie u mnie przez całe życie. Jeżeli coś mi nie wychodziło, to ja po prostu to olewałem i nie ciągnąłem już tego dalej, a jeśli coś mi się udawało, to brnąłem w to głębiej i głębiej.
- W kawałku "Decapitated" rozliczasz się z wojującym Islamem. Pozwól, że zacytuję ci wypowiedź Kazika Staszewskiego zaczerpniętą z rozmowy, jaką przeprowadziłem z nim w roku ubiegłym: "Stoimy moim zdaniem u progu konfrontacji z Islamem, z tym Islamem wojującym. Spróbowałem stanąć w tym utworze [Kalifat - przyp. red.] jakby po drugiej stronie. Pomysł na ten tekst powstał jesienią ubiegłego roku, kiedy była poprzednia wizyta Kultu w Irlandii i Wielkiej Brytanii. Był koniec września. Przywieziono nas z lotniska w takie miejsce w Dublinie, gdzie studenci przygotowywali się poprzez zabawę do rozpoczęcia roku akademickiego. Ja, który sporo rzeczy w życiu widziałem, byłem kompletnie zszokowany. Dla mnie, dla 51-latka były to niemalże dzieci, które zatracały się w narkotykowo-alkoholowo-seksualnej zabawie. Z tego co widziałem, chodziło głównie o to, aby znietrzeźwić się alkoholem, skatować jakimiś dragami i zaliczyć w kiblu szybki seks.
Wobec tego wyobraziłem sobie sytuację, co by było, gdyby na tej ulicy pojawił się prosto z Bagdadu jakiś pobożny muzułmanin i miał okazję to zaobserwować. Byłoby to dla niego ewidentnie wcielone piekło na ziemi, które należy zniszczyć i myślę, że dekadencka kultura cywilizacji zachodniej zbliża się do nieuchronnej konfrontacji, ponieważ macie tu takich muzułmanów coraz więcej i oni widząc upadek tego, co biały człowiek proponuje, z dominującą energią - podejrzewam - w końcu do takiej konfrontacji doprowadzą. Powstanie Państwa Islamskiego, które przedstawiło ostatnio swoją mapę planowanych zdobyczy terytorialnych do 2020 roku pokazuje nam, że za naszymi drzwiami stoi możliwość, a nawet przymus konfrontacji z kimś, kto jeńców nie bierze". Tak widzi to Kazik z perspektywy obserwatora z zewnątrz. Jak widzisz przyszłość tej konfrontacji ty - człowiek stąd?
- Bardzo się boję tej konfrontacji, ale widzę to dokładnie tak samo jak Kazik.
- Z oceną tego, co dzieje się w tym temacie w Europie, jest trochę podobnie, jak z oceną wydarzeń wokół paryskiego magazynu Charlie Hebdo. Z jednej strony wszyscy gremialnie potępili tę ohydną zbrodnię, z drugiej jednak można było w Internecie odnaleźć i takie głosy, które wprawdzie sprawców zamachu nie usprawiedliwiały, ale jednocześnie wskazywały, że nikt nie powinien szydzić z uczuć religijnych i to nie tylko islamskich, bo przecież fanatycy każdego z wyznań mogą w odwecie dopuścić się zbrodni na niewinnych ludziach, jak miało to miejsce choćby podczas koncertu w Bataclan kilka miesięcy potem. Czy jest według ciebie jakaś realna szansa uratowania Europy od tej krwawej konfrontacji i czy w "Decapitated" wyraziłeś całkowitą niemoc naszej cywilizacji w uporaniu się z tym narastającym problemem?
- To jest bardzo ciężkie pytanie, bo nie wiem, czy zwróciłeś uwagę, że niestety jest to jedyna religia, z której kpić nie wolno i to jest jedno. Druga sprawa natomiast jest taka, że eskalacja tego zjawiska zaszła już strasznie daleko. Ten dzień, w którym zamordowano Lee Rigby'ego stał się dla mnie dniem, w którym zacząłem zupełnie inaczej odbierać wszystko, co dookoła nas się dzieje. Od tego momentu zacząłem też o wiele bardziej śledzić doniesienia ze świata i to nie tylko doniesienia mediów mainstreamowych. Śledząc bowiem także inne media, o wiele wyraźniej widzę to wszystko, co dzieje się obecnie na świecie i jestem tym przerażony. A wracając do "Decapitated", to muzyka do tego numeru - jak już to wcześniej wspomniałem - powstała wiele lat temu, natomiast całość jako taka powstała już po tym wydarzeniu.
- Chciałbym cię teraz zapytać o Furiego. Uwielbiali go chyba wszyscy, którzy go znali. W swoim "Why"? dołożyłeś kolejną cegiełkę do naszych wołań: "Can you speak now Furi? Czy kiedykolwiek dowiemy się co takiego Cię przerosło!?"- napisałem przed laty w swoim wspomnieniu tutaj. Jaki jest Furi w twojej pamięci?
- Poznałem Go przez mojego kolegę. Miałem do sprzedania gitarę i ten kolega skontaktował mnie właśnie z Furim, Furi jeszcze z kimś tam itd. Parę razy był u mnie, a parę razy ja byłem na jego koncercie. Doskonale zresztą pamiętasz, że właśnie na jednym z koncertów LynchPyna poznałem też i ciebie. Na innym poznałem też Kreda. Furiemu pokazałem praktycznie wszystko, co nagrałem. On zawsze podchodził do tego głównie od strony technicznej, czyli otwarcie mówił o tym, co jest np. zawalone przez akustyka czy realizatora nagrań. Nigdy złego słowa nie powiedział o tym, co ja robię. Często mawiał, że do gry na gitarze to on się nie przyczepia, bo sam na gitarze grać nie umie - tak twierdził. Wiesz co... nie wiem, jaki on miał stosunek do tej mojej muzyk i czy podobała mu się, czy też mu się nie podobała?
W każdym razie każda taka bajera, każdy koncert LynchPyna i każdy kontakt z Furim to były dla mnie straszne zastrzyki energii. Opowiem ci taką fajną historię. Miałem kiedyś doła. Nawarstwiło się - i tu wrócę na chwilę do tego mojego alkoholizmu. Jechałem na koncert LynchPyna, zresztą właśnie na ten, na którym ciebie poznałem. Stanąłem na stacji benzynowej, żeby zatankować samochód, kupiłem 3/4 Jacka Danielsa i pojechałem na koncert. Ich muzyka zawsze strasznie pozytywnie mnie ładowała. Kiedy tam wszedłem i napatrzyłem się na tych wszystkich narąbanych ludzi, doszedłem do wniosku, że... NIE, NIE, NIE i dałem tę flachę Furiemu dodając, że nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, jak życie mi uratował. Strasznie mile go wspominam. Na jednej z moich gitar przywiezionej kiedyś z Polski grają zresztą dziś jego synowie. Całą ekipę Furiego poznałem przecież dzięki koncertom LynchPyna - Dominika, Sajmona, Kreda... sporo ludzi.
- Pomijając już to jakim Furi był człowiekiem, to zauważyłeś zapewne podobnie jak inni, że po jego śmierci LynchPyn w takim kształcie, w jakim wszyscy ten zespół pamiętamy, prawie natychmiast przestał istnieć. Furi był bowiem tym człowiekiem, który w wielu tematach wszystko niejako trzymał w kupie.
- Wiesz, teoretycznie był to zespół Justina, ale praktycznie to Furi wszystko tam trzymał w ręku - strona internetowa, Facebook, riffy, komponowanie, załatwianie koncertów i... dosłownie wszystko, wszystko, wszystko...
- Furi rzeczywiście miał wrodzoną łatwość tworzenia kompozycji i riffów. Pamiętam, jak któregoś dnia dostałem od Sajmona Jego niedokończone zajawki przyszłych kompozycji.
- Ja też je mam.
- Mało tego, jeden z tych kawałków zatytułowany "Desquamo" znalazł się w TOP30 Złotej 50-ki tutaj podsumowującej pierwsze trzy lata listy Polisz Czart nadawanej na falach Radia Verulam w St. Albans. Wróćmy jednak do ciebie. Wiesz co jest dla mnie największą zagadką związaną z twoją osobą? Nagrałeś płytę, stworzyłeś bardzo ciekawe kompozycje i... nigdzie nie występujesz. Nie uważasz, że czas już na zbudowanie konkretnego bandu? Czy po tym sukcesie u nas myślisz trochę poważniej o sobie jako o artyście? Jak długo chcesz być samotnym wilkiem?
- Powiem ci tak... jest parę problemów. Pierwszy z nich to kwestia techniczna. Na tej płycie gram sam na wszystkim.
- Dlatego właśnie można, a nawet trzeba - myślę - stworzyć band.
- Tak, można to zrobić, tylko widzisz... ja mam pracę, w której muszę być dyspozycyjny 24 godziny przez 7 dni w tygodniu. Ta praca daje mi to, że stać mnie, żeby robić to, co robię. Na dzień dzisiejszy nie mogę zmienić tej pracy i nie mogę być w tym temacie bardziej elastyczny, bo tylko na tym stracę, ale to jest - załóżmy - niewielki problem. Ktoś mi kiedyś powiedział, że mogę przecież występować z loop station, czyli z półplaybackiem. No teoretycznie mogę i myślę nawet o tym. Może kiedyś jakaś Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy i może wtedy się przełamię. Największy jednak problem dla mnie to znowu jednak sprawa nałogu.
- Boisz się, że znów wrócisz?
- Nie, ja mam po prostu awersję do pijanych ludzi. Nie mam nic przeciwko temu, że ludzie na koncertach pija, ale są takie momenty, że po prostu wolę wyjść, żeby się nie nakręcać. Ja muszę unikać wszelkich wahnięć emocjonalnych, a koncerty to jest jednak adrenalina...
- Wiesz co powiedział mi kiedyś na ten temat Mark Bestia Olbrich? "Jak czytasz historię rocka (bluesa mniej), to gdzieś tam wypier...lali telewizory przez okna, palili pianina, robili takie rzeczy z dziewczynami, jakie podobno w katolickim kraju nie bardzo wolno robić. My (Hołdys też) robiliśmy to samo w Polsce kompletnie nie wiedząc, ze w Anglii takie rzeczy są normą. Kiedyś pojechaliśmy [z zespołem RH- przyp.red] na festiwal w Lublinie. W hotelu zrolowaliśmy dywan, podpaliliśmy go i zrzuciliśmy na recepcję z piętra, a działo się to wszystko w latach 60'. Mówiliśmy na to cygaro, bo paliło się tylko z jednej strony [...] Potem jak rozmawiałem już tutaj z członkiem mega mega mega mega legendarnego zespołu, to okazało si, że oni robili tu dokładnie to samo tylko dużo więcej. Opowiadał mi, że jak byli w jakimś hotelu w Ameryce (zawsze cale piętro albo cały hotel był dla nich), to kupili kilka beczek przemysłowej wazeliny, rozlali ją na korytarzu i zrobili ślizgawkę, na której ślizgały się tylko nagie dziewczyny. Miały zawody, która dalej doleci. Wchodził akurat wtedy po schodach jakiś gość, który pomylił piętro, zobaczył i zadzwonił na policję [...] Ludzie pytali często Keitha Richardsa "czemu tak chodzisz po koncercie jak nakręcony?" Rollingstonesi po jakimś czasie przyznali, że oni po to zaczęli brać heroinę, żeby się uspokoić. Nie po to, że chcieli mieć haj, tylko po to, że nie mogli z tego haju zejść. Wiesz, jak nakręcisz taką zabawkę na kluczyk, to ona zapier... dookoła. Z nami jest tak samo, nieraz szału można dostać. Bonham zapił się na śmierć, bo nie mógł przestać".
- Bardzo możliwe i dlatego właśnie boję się spróbować. To nie jest coś takiego, że ja nie chcę i mówię definitywnie NIE, tylko po prostu boję się. Może to jest jeszcze za wcześnie...
- Czyli jeśli dobrze rozumiem, na chwilę obecną jeszcze nie chcesz czynnie stać się częścią polskiego undergroundu w UK. Jak postrzegasz to środowisko?
- Kurcze, tu jest zajebisty potencjał, tu jest tylu ludzi, którzy umieją grać i mają serce do grania, że ja naprawdę się dziwię, że jest taka sytuacja, jaka jest. Wiesz... Anglia to nie jest najprostsze miejsce do wybicia się. To chyba Hołdys kiedyś powiedział, że w Polsce jest ze 30 dobrych gitarzystów, w Anglii 300, a w Stanach 3000 i tak to mniej więcej wygląda, jeśli chodzi o tutejszą muzykę, gdzie konkretnych kapel jest z 10 razy więcej niż w Polsce i przebić się tutaj jest już choćby z tego powodu dużo trudniej niż u nas.
- To ja ci teraz powiem jaki jest największy problem polskich kapel z UK na antenie Polisz Czart. Polisz Czart został kiedyś stworzony tak naprawdę dla was, czyli dla muzyków polskich z Wysp. Bardzo szybko jednak mój program spotkał się z niesamowitym zainteresowaniem muzyków z terenu Polski i w zasadzie trudno się temu dziwić, bo statystycznie jest ich tam po prostu więcej niż was tutaj. Tam żyje przecież 38 milionów Polaków, a tu jest nas "tylko" około 2 milionów, a więc podobnie musi wyglądać procentowy udział muzyków w obu tych krajach. Muzycy z Polski wyczuli bardzo szybko dwie proste sprawy. Wymyślona przeze mnie audycja daje im po pierwsze możliwość zaistnienia w bardzo ważnym nie tylko dla dla rocka miejscu na Ziemi, a po drugie w wyniku o wiele trudniejszego dostępu muzyki rockowej do mediów masowych, niż miało to miejsce w latach 80' i 90', dla wielu z nich Polisz Czart i inne tego typu programy działające w polskim Internecie dają taką możliwość W OGÓLE! Z tego właśnie powodu parcie na wygranie naszej listy macie już od bardzo dawna nie tylko wy, lecz także bardzo wielu muzyków z Polski, a przecież jest ich liczebnie znacznie więcej niż was i stało się w ubiegłym roku tak, że w obliczu kryzysu tutejszej sceny, wykonawcy z Polski bez większego problemu, poza jednostkowym sukcesem polskiego duetu z Chicago w sposób niejako statystyczny kompletnie zdominowali naszą listę. Jak sądzisz, z czego wynika to, że w polskich stacjach radiowych nie gra się wielu naprawdę znakomitych kapel? Czy to faktycznie jest to - jak to w prywatnych rozmowach sugeruje duża liczba muzyków - wina jakiejś planowej polityki ogłupiania społeczeństwa najniższych lotów popem, czy też jest to wynik jakichś niejasnych finansowych uwarunkowań panujących obecnie w show biznesie?
- Właśnie przed chwilą sam sobie odpowiedziałeś na to pytanie. Wiele osób w środowisku uważa, że jesteś jednym z niewielu ludzi, których nie da się kupić, aby wygrać listę przebojów. Ciebie nie interesuje to, że mógłby zapukać do ciebie jakiś bogaty pan, który powiedziałby ci, że wykłada kasę, abyś od teraz grał jakąś tam jego chałę. Ty i Tomek Wybranowski gracie ludzi, którzy mają swoją muzyką coś do przekazania, a nie interesuje was to, żeby wpuszczać do propozycji kogoś, kto wam za to zapłaci i właśnie TO najbardziej wyczuły zespoły z Polski, a nie tylko samo to, że ich gracie.
- Na basie w jednym z numerów na twojej płycie zagrał Kred - człowiek, który grał z Furim w LynchPynie i zarazem bezsprzecznie najbarwniejsza postać naszej tutejszej rockandrollowej sceny. Dla mnie nie było nigdy do końca ważne, jakim Kred jest basistą. Dla mnie przede wszystkim Kred był i zawsze będzie facetem, który ma nieproporcjonalnie za duże serce w stosunku do jego cielesnej powłoki. Grał w ODC, Kaloryferze, Bright Color Vision i we wspomnianym już LynchPynie. Obecnie Kred mieszka w Poznaniu. Też brakuje ci Kreda?
- Wiesz... nie jesteśmy w jakimś przesadnym kontakcie ze sobą. Gadamy czasem na Facebooku i śledzę jego poczynania w Polsce. Kibicuję mu, żeby zaszedł tam jak najwyżej, trzymam za niego kciuki i uważam, że jest to facet, który musi odnieść sukces, bo inaczej ten świat będzie do dupy. Z Kredem poznaliśmy się przez Furiego i pomyślałem sobie w pewnym momencie, że fajnie byłoby, gdyby na tej płycie był jakiś akcent tej znajomości, a poza tym na pewno zauważyłeś, że na zakończenie kawałka "Why", w którym Kred gra, jest taki niewielki wtręt z LynchPyna zaczerpnięty z kompozycji Furiego "Damaged Goods".
- W "The Rain" po raz pierwszy to ty zagrałeś na basie.
- Tak. Fajna historia. Zadzwoniłem kiedyś do Kreda i mówię do niego - może pożyczyłbyś mi basa, bo ten koleś, który nagrywa mnie w studio średnio sobie z tym radzi. Pomyślałem wtedy sobie, że skoro gram na gitarze, to i bas też jakoś ogarnę. Kred długo się wahał, ale w końcu tak się stało, że znalazł mi bas na eBayu, którego kupiłem za bardzo śmieszne pieniądze. Ja niedawno struny do niego kopiłem drożej, niż dałem za całego basa (śmiech). Strasznie fajne urządzenie, ale zauważyłem, że to nie jest to samo, co granie na gitarze. Bas to jest strasznie fizyczna praca. Ja po 10 minutach grania na basie robię z gitarą wszystko, co dusza zapragnie (śmiech). Na tej płycie zagrałem na basie dwa kawałki i w przyszłości bardzo chętnie zagram jeszcze kolejne, natomiast sto razy lepiej czuję się jednak z gitarą niż z basem.
- Czyli rozumiem, że podczas nagrywania kolejnej płyty lepiej będzie Kredowi zafundować bilet lotniczy (śmiech)?
- Z Kredem na pewno złapiemy się jeszcze nie raz, ale a propos kolejnych nagrań, to zaoferował mi się już tutaj człowiek, z którym mam zamiar nagrywać następne numery, bo nie chcę nagrywać już u tego człowieka, u którego nagrywałem wcześniej. Zaoferowało mi się nowe studio z polską obsługą i chyba trochę bardziej utalentowaną niż poprzednia.
- Myślisz trochę poważniej o pisaniu tekstów?
- W dawnych czasach pisałem całe kawałki, czyli muzykę i teksty. Szczerze mówiąc wolałbym śpiewać niż pisać teksty. Mam takiego kumpla, który jest poetą i pisze wiersze, z których już skorzystało paru muzyków w Polsce. Myślę, że wkrótce zasiądę to tego poważnie i rozważę ten temat.
- Powiedz mi, co ten sukces na liście Polisz Czart zmienił w twoim życiu?
- Na pewno ten sukces już dał mi konkretnego kopa. Zainwestowałem straszną kasę w sprzęt. Drugą płytę chcę nagrać trochę lepiej, bo chciałbym, żeby jeszcze lepiej brzmiała. To nadal będzie bardzo osobista muzyka i nadal skierowana będzie ona do wąskiego grona odbiorców, natomiast chcę, żeby było to zrobione znacznie lepiej niż pierwsza płyta.
- Już teraz zamawiam sobie miejsce na logo Polisz Czart na okładce.
- Masz to jak w banku.
- W latach 1993 - 1995 mieszkałem tu, a dokładniej w małej wiosce pod St. Albans - London Colney. Znałem tu kilka pubów w tym Robin Hooda, który jest niedaleko Horna, gdzie teraz siedzimy. Pracowałem wtedy we włoskiej knajpie, która nazywała się La Gondola Ristorante i mieściła się w London Colney. Byłem tu tylko około półtora roku, bo bardzo tęskniłem za córką.
- Od kiedy ludzie nazywają Cię Jaruś?
- To już trwa chyba z 15 lat. Tak się jakoś przyjęło w paru zakładach pracy, gdzie nazywano mnie Jaruś i to tyle. Poza tym w kilku klubach samochodowych też miałem ksywę Jaruś. Trudno wyczuć gdzie i kiedy ona się narodziła, ale Jaruś jest już ze mną od kilkunastu dobrych lat.
- Dlaczego w pewnym momencie swojego życia postanowiłeś nagrać album
- Nagrałem tę płytę nie po to, żeby być sławnym ale po to, aby podziękować ludziom za pomoc i żeby dać im wskazówki, że jeśli nawet są teraz w jakiejś "dupie", to nie zawsze w tej "dupie" muszą tkwić, bo skoro ja się z niej wygrzebałem, to oni też z przeróżnych rzeczy mogą się wygrzebać.
- Tak się przypadkowo złożyło, że twój utwór "Mama" wybrzmiał jako nasz numer 1 tutaj akurat w przeddzień polskiego Dnia Matki. Piszesz na okładce swojej płyty, że nie zdążyłeś swojej mamie dać takiej miłości, jaką byłeś Jej winien. Co czujesz po emisji tego programu?
Aby wysłuchać nr 1 19-go notowania Polisz Czart - kompozycję Jarusia "Mama" kliknij tutaj
- Cóż mam ci powiedzieć? Proste pytanie to nie jest. Powiem ci, że z początku byłem nawet na ciebie zły, że wziąłeś z tej płyty właśnie taki numer a nie inny, bo było ich tam przecież sporo, a ty wrzuciłeś do propozycji akurat jeden z tych najbardziej osobistych. Dlatego też cieszę się, że w takim dniu właśnie po raz pierwszy zaistniał on na antenie i to jeszcze jako numer jeden. To była najwspanialsza dedykacja dla Mamy. W ogóle ciężko jest mi mówić na ten temat.
- W roku 2002 także i ja straciłem mamę. Miała wówczas zaledwie 60 lat, a że byłem jedynakiem i w młodości na różne sposoby broniłem się przed jej wrodzoną nadopiekuńczością, podobnie jak i ty, ja także nie zdążyłem okazać Jej tyle miłości, ile powinienem.
- Kiedy moja mama umarła, byłem jeszcze w trochę innym świecie. Dopiero teraz po latach widzę, ile dla mnie zrobiła i ile tak naprawdę dla mnie znaczyła, ale żeby to dostrzec, trzeba było trochę przejść, potem dojść do siebie i w końcu poukładać sobie w głowie te wszystkie rzeczy.
Irek Broda - lider Harmfoola |
- Tak naprawdę to bardziej moja postawa niż sama piosenka wygrała tę listę. Zauważyłem bowiem, że od momentu jak ten numer wszedł do propozycji, dość szybko poczułem, jak sam zacząłem się tym wszystkim nakręcać (śmiech).
- "The Rain" powstał 20 lat temu. Czy to jest najstarszy kawałek na płycie?
- Najstarszym jest "Decapitated" - numer, który napisałem jeszcze w liceum. "The Rain" pochodzi z czasów, kiedy grałem w warszawskiej kapeli o nazwie Pasadena. Wcześniej był jeszcze zespół Messerschmitt, a pierwszy kontakt z muzyką i ze sceną zaliczyłem chyba w wieku lat siedmiu. Grałem wtedy w jakichś szkolnych zespołach podczas akademii i różnych przeglądów piosenki i były to jakieś dziecięce utwory z okazji Dnia Nauczyciela, Dnia Matki itp.
- Grałeś na akustyku?
- Nie, to były już elektryczne gitary...
- ...z przesterami?
- Nie, no coś ty (śmiech). Poszedłem o rok wcześniej do szkoły, czyli w drugiej klasie podstawówki miałem dopiero siedem lat i pamiętam, że zapisałem się wtedy na kółko muzyczne, gdzie uczyłem się grać na gitarze u profesora Krawczyka. Moja siostra grała na pianinie, a mój tata grał na pianinie i śpiewał w chórze, także jakieś tam tradycje rodzinne - można powiedzieć - mam. W ósmej klasie podstawówki uczyłem się grać na gitarze klasycznej i kiedy już poszedłem do liceum, gdzie każdy praktycznie dopiero zaczyna uczyć się gry na instrumentach, ja byłem już gościem, bo znałem podstawy i wiedziałem, o co w tym wszystkim chodzi. W zasadzie to już od liceum zacząłem układać swoje kawałki i zakładać pierwsze zespoły. Kiedy potem studiowałem w Warszawie, techniki uczyłem się z koncertów na video gapiąc się muzykom na paluchy. Byłem wtedy żądny wiedzy i każdy sposób nauki był dobry. Jak doskonale pamiętasz, nie było wtedy jeszcze Internetu, ani nie było takich nauczycieli, którzy mogliby nauczyć kogoś grać tak, jak grali ci najwięksi. Przewinąłem się w tym czasie przez kilka kapel i co mogłem, to nauczyłem się też od innych muzyków. Takie to były czasy, a nie inne i o wiedzę było wtedy naprawdę ciężko
- Kto w młodości był twoim mistrzem?
- Iron Maiden.
- Który to był rok?
- 1981. Kilka lat później miałem nawet wszystkie płyty Ironów, co - jak zapewne wiesz - w tamtych czasach było nie lada osiągnięciem.
Jaruś z Mariuszem Kabelisem - jedynym znanym mi polskim muzykiem rockowym z St. Albans |
- Gitarowe łojenie było mi strasznie bliskie. Wtedy nie wiedziałem jeszcze, co to jest metal i z czym to się je. Pasowało mi to, że chłopcy umieli grać na gitarkach.
- Wróćmy jeszcze do "Mamy". Zgodzisz się, że ten numer przypomina trochę w swojej wymowie "List do M" Ryśka?
- Powiem ci, że chciałem, żeby tak to zabrzmiało.
- On też tam mówi o swoim żalu... "Myślałem, że Ty skrzywdziłaś mnie, a to ja, skrzywdziłem Ciebie. Szkoda, że tak późno pojąłem to, tak późno to zrozumiałem...". Ty w przypisach do płyty mówisz przy tym kawałku praktycznie o tym samym.
- Mamie zawdzięczam bardzo dużo, a teraz okazuje się, że kolejną rzecz Jej zawdzięczam, czyli to pierwsze miejsce na twojej liście, z którego ogromnie się cieszę...
- Wiesz, przy takiej konkurencji, jaka będzie w kolejnych propozycjach, drugi raz może ci się to już nie udać, a "Mama" już przeszła do historii.
- Tak jest. Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, no i fajnie, że stało się to w takim dniu...
- "Mama" to jest blues. Blues nie jest już dziś niczym odkrywczym. Jest to muzyka ludowa podobnie jak reggae, kujawiak czy inne popularne rytmy. Wszystko w bluesie praktycznie zostało już powiedziane i chyba nikt nic mądrzejszego od tego, co już w tym gatunku istnieje, nie jest w stanie wymyślić, no chyba że narodzi się nam jeszcze jakiś nowy geniusz. Kojarzy mi się ten twój kawałek z takimi pomnikami polskiej muzyki blues-rockowej jak "Fixin" Johna Portera, "Trzy zapałki" TSA, gdzie panowie z Opola garściami czerpią z "Since I've Been Loving You" Zeppelinów, "Blues bez pieniędzy" Kasy Chorych ze słynną harmonijka Skiby, czy wiele, wiele innych klasyków. Czy to właśnie blues obok gitarowego łojenia jest ci najbliższy?
- Blues, to jest chyba najfajniejsza muzyka do grania. Nagrywając ten numer, za każdym razem brzmiał on inaczej. Zresztą jak już go nagrałem, to nadal myślałem, czy nie nagrać go kolejny raz, ale w końcu na płytę trafiła ta gorąca wersja nagrana za pierwszym razem. Dziwne rzeczy związane są z tym kawałkiem, bo jest to jeden z tych numerów, które nagrałem jako pierwsze. Nagrałem go na loop station. Grał ten podkład sobie cały czas wkoło, czyli ta gitara w tle, a ja grałem sobie solówki i powiem ci, że parę razy przy tym odleciałem, parę razy miałem takie strasznie fajne uczucie, jak po "zielsku", albo czymś takim. Tak jak mówisz, blues ma już "milion" lat i wszystko już tam zostało powiedziane i ja się z tym zgadzam i zdaję sobie sprawę, że...
Moje pierwsze spotkanie z Markiem "Bestią" Olbrichem (fot. Tomasz Woźniak) |
- Wiesz, bardzo cenię sobie Gary Moore'a, który jakby nie patrzeć biały był...
- Peter Green i Eric Clapton też...
- ... czy obecnie Joe Bonamassa.
- Na tej płycie nie śpiewasz zbyt dużo.
- Śpiewam dwa kawałki.
- Nie czujesz się zbyt pewnie jako wokalista?
- Powiem ci, że jak grałem w Pasadenie, to mój przyjaciel Kfiatek mawiał, że jak ja śpiewam, to ptaki zdychają w locie (śmiech), ale na tej płycie powód tak naprawdę jest trochę inny. Ja po prostu bardzo lubię muzykę instrumentalną. Bardzo dużo słuchałem wykonawców typu Pink Floyd, Vangelis, Jean Michel Jarre czy Andreas Vollenweider...
- ...Klaus Schulze?
- Dokładnie. Chopin też nie śpiewał, a przecież wielkim artystą był. Wydaje mi się, że klimat można poczuć czy też przekazać go dalej tylko grając, a niekoniecznie śpiewając. Wokal moim zdaniem można traktować na dwa sposoby - jako kolejny instrument, albo w mniej lub bardziej przystępny sposób narzędzie do przekazania jakiejś treści.
- Wiesz, w Polsce jest taki odwieczny problem i jesteśmy w tym temacie dość dziwnym narodem, bo niewielu z nas w przeciwieństwie do Niemców, Anglików, Francuzów czy Holendrów docenia muzykę instrumentalną. Weźmy chociażby światową popularność Jean Michela Jarre'a czy Mike'a Oldfielda i zderzmy ją z talentem tak genialnego muzyka jak Marek Biliński, który wielkiej kariery pomimo znakomitych pomysłów u nas nigdy nie zrobił. Kolejny przykład to znaczący przed laty jazz-rockowy Kwadrat, którego gitarzysta Ryszard Węgrzyn mieszka notabene kilkanaście minut busem od miejsca, gdzie teraz siedzimy. Nastąpił w pewnym momencie rozwoju tego bandu taki moment, że wskutek nacisków instrumentalny dotychczas Kwadrat na siłę zaczął poszukiwać wokalisty i tak do zespołu trafili śp. Andrzej Zaucha i nieco mnie znany Wojciech Gorczyca, na czym zespół, którego siła opierała się do tej pory na znakomitych instrumentalistach wbrew dobrym intencjom w konsekwencji tego wyboru stracił. Niewielu też pamięta, że kultowa kompozycja TSA "51" najpierw istniała jako utwór instrumentalny i dopiero po dojściu do zespołu Marka Piekarczyka powstała w kształcie powszechnie znanym. Są to wszystko dowody na to, że Polacy nie potrafią do końca akceptować i doceniać muzyki instrumentalnej. "Mama" to pierwszy instrumentalny kawałek w historii Listy Polisz Czart, jaki zdobył jej szczyt i stąd tym większe gratulacje. Jak sądzisz dlaczego u nas tak się dzieje?
- To jest - myślę - pójście na łatwiznę. Często jest tak, że jak nikt ci nie powie, że coś jest dobre, a coś jest złe, to ty sam się tego nie domyślisz. I podobnie jest w muzyce. Ktoś ci musi powiedzieć, o czym jest ta piosenka i jak należy do niej podejść, a ja na mojej płycie dałem tylko zarys o czym to jest, a reszty masz domyślić się sam. Każdy może sobie to interpretować na swój sposób.
Janusz "Raptus" Waściński |
Niedawno byłem w Gdyni, gdzie spotkałem się z legendarnym kronikarzem polskiego rock and rolla Antonim Malewskim z Tomaszowa Mazowieckiego, którego książkę przez około 2 lata publikowałem w odcinkach na Muzycznej Podróży. Antoni jest prawdopodobnie jednym z najważniejszych ludzi AA, jakiego Ziemia nosi i który podobnie jak Raptus wspiera ludzi wychodzących z nałogu. Ty Jarku jesteś kolejnym dowodem na to, że zupełnie przypadkowo otaczam się ostatnimi czasy niezwykle wrażliwymi ludźmi, którzy mieli w swoim życiu trudny okres życia w uzależnieniu. Znajdujący się na twojej płycie "Rehab" to kawałek o podnoszeniu się z kolan i walce z alkoholowym nałogiem. Powiedz też coś więcej o "Liver Bros"?
- Może powinieneś to zrobić. Wtedy być może bardziej konkretnie pomógłbyś innym.
- Powiem ci tak. Wszystko już zostało w tym temacie praktycznie napisane. Kiedy słucham historii innych ludzi, to każdemu z nas alkoholików wydaje się, że jest inny, że tylko on ma takie problemy i że tylko on ma taką drogę w życiu, a prawda jest taka, że wszyscy mamy bardzo podobne doświadczenia...
- Jakby się dobrze zastanowić, to każdy z nas ma chyba jakieś uzależnienia.
- Oczywiście i nie myślę tu tylko o uzależnieniach chemicznych typu dragi czy alkohol, ale to są także pieniądze, hazard, kobiety, czyjeś zdanie o sobie, czyli tak zwana opinia społeczna itd. Ja w związku z tym, że uporałem się z nałogiem, póki co wygrywam.
- Wydaje mi się, że definitywnie już wygrałeś.
- Wydaje ci się. Są przypadki, że ludzie nawet po kilkunastu latach trzeźwości nagle zalewają pałę. Ja czuję się dobrze, czuję się bezpiecznie i nie wydaje mi się, aby był jakiś powód, dla którego miałbym kiedykolwiek znów po to sięgnąć.
- Masz wspaniałą kobietę, która cię w tym wspiera.
- Oczywiście i ona też jest "emerytowaną" alkoholiczką.
- Czy jak spotyka się dwoje alkoholików, to jest to ułatwienie, czy utrudnienie w wychodzeniu z nałogu?
- Widzisz, w alkoholizmie głód nie przychodzi znikąd. To nie jest coś takiego, że jest pstryk i chce ci się chlać. To są jakieś tam wahania emocji, pogłębianie się doła i koniec w końcu człowiek się nakręca i sięga po flachę. My wychwytujemy nawzajem jakieś swoje wahnięcia emocji w związku z tym, że mieszkamy razem i jedno drugiemu natychmiast zwraca uwagę, jak widzi coś takiego.
- Czyli że pracujecie cały czas nad sobą?
- Tak jest.
- Napisałeś takie słowa: "Więcej warty nie jest ten, co nigdy nie upadł, ale ten, który potrafił się podnieść" Znam osobiście dziewczynę, która swego czasu wykrzyczała w twarz własnemu ojcu, który wyszedł z nałogu i zastąpił go działalnością ewangelizacyjną, przez co w domu bywał jeszcze rzadziej niż w czasach kiedy pił, a jeśli już bywał to według jej słów "terroryzował" najbliższych Biblią. Wykrzyczała mu ona wtedy tekst kompletnie odwrotny do twojego cytatu, a mianowicie. "Wolałabym mieć sto razy ojca, który nigdy nie był alkoholikiem, niż kogoś, kto po wyjściu z nałogu zamiast być w końcu normalnym ojcem, robi z siebie bohatera". Powiedz mi jak po wyjściu z nałogu znaleźć ten złoty środek, czyli zastąpić ten nałóg taką działalnością, która nie dzieje się kosztem najbliższych i nie wyniszcza ich podobnie jak alkohol tylko w inny sposób?
- To jest bardzo ważne pytanie, bo powiem ci, że spotykam się z takimi tekstami bardzo często, że jeżeli człowiek z sobą nic nie robi, to często po tym, jak odstawił wódę, jest jeszcze gorszy, niż wtedy kiedy pił.
- Z tego co słyszałem, to bardzo często w grę wchodzi tu właśnie religia, a wręcz czasami należałoby to już nazwać fanatyzmem religijnym.
- Tak, tak dokładnie... jest tak jak mówisz! Trzeba znaleźć ten złoty środek, a często nie jest to łatwe? Ja znam milion osób, którzy przebyli tę samą drogę i spotykając się z nimi, rozmawiając z nimi, doszedłem do wniosku, że tylko samemu można znaleźć ten złoty środek i dojść do wniosku, gdzie jest to miejsce, do którego należy dojść, aby w tej drodze nie przegiąć. Ja teraz mam wszystko poukładane, z rodziną też, bo kiedyś było źle np. z ojcem. Mam też poukładany temat pracy, którą znalazłem już co prawda będąc trzeźwym.
- Czyli, że tobie udało się szczęśliwie uniknąć tych wszystkich rzeczy, za które ta dziewczyna piętnuje swego ojca?
- Ja po prostu nie popadłem w jednej skrajności w drugą. Będąc jeszcze w Polsce, miałem dobrych nauczycieli, a kilku z nich jak choćby doktor Zahorski, który bardzo mi pomógł, wspominam właśnie na tej płycie. Często mnie odtruwał, a jego nieraz bardzo krótkie wypowiedzi na długo potrafiły mi utkwić w bani. Poza tym staram się uczyć na błędach innych i na tym po prostu to polega.
- Tak zwany "wkurw" idzie u ciebie często w parze z natchnieniem.
- Tak jest!
- Bardzo spodobał mi się twój kawałek "Give me Back my Money". Nie sądzisz, ze w temacie wyzysku w zasadzie nie zmieniło się nic od czasu pierwszych bluesów znad Missisipi i pewnie nic się nie zmieni do końca tego świata? Czy bardziej według ciebie należy się z takiego bólu muzyka cieszyć, bo dzięki niemu powstaje często wspaniała sztuka, czy też martwić, bo powszechnie wiadomo, że od zarania dziejów wszyscy możliwi decydenci tego typu protest songi zawsze mieli i nadal mają zwyczajnie w dupie?
- Niesprawiedliwość społeczna z czasów niewolnictwa polegała na tym, że ktoś był inaczej traktowany z uwagi na kolor skóry, natomiast łamanie prawa wskutek nadużywania władzy, to już jest zupełnie inna sprawa.
- Nie uważasz, że choćby to, że jesteśmy tutaj na emigracji, to wynik niesprawiedliwości społecznej?
- Oczywiście. Wyjeżdżałbyś tutaj jakbyś miał w Polsce godziwe zarobki?
- Absolutnie nie przyszłoby mi to do głowy.
- Będąc tu jeszcze w latach 90' nie mogłem doczekać się kiedy wrócę do Polski, bo wiedziałem, że tam życie jest troszeczkę inne i że tam będzie mi lepiej. I faktycznie po powrocie było mi lepiej bardzo, bardzo długo, natomiast... no cóż, w pewnym momencie zostałem jednak zmuszony zmienić środowisko, musiałem wyjechać i dziś jestem tutaj.
- Ale patrząc na pozytywy tej decyzji, to chyba sam przyznasz, że stać cię dzięki temu na wiele więcej jeśli chodzi o tworzenie muzyki i o łatwy dostęp do sprzętu?
- Dokładnie! Do sprzętu, do usług i do wszystkiego, co się z tym wiąże. W Polsce nie przyszłoby mi wiele spraw z tm związanych nigdy do głowy. Zresztą napisałem to na mojej płycie, że dawniej nigdy nie przyszłoby mi do głowy, że kiedykolwiek będę nagrywał muzykę.
- Dla mnie jesteś kimś w rodzaju bohatera, bo samemu wydać płytę na tak dobrym poziomie graficznym, samemu nagrać muzykę - oczywiście pamiętam, że jest trochę ludzi, którzy mają w tym swój udział i teraz jest ta chwila, kiedy możesz im za to podziękować. Jednak już samo to, że miałeś siłę i środki, aby samodzielnie ten krążek wydać, wzbudza u mnie wielki respekt.
- Chcesz wiedzieć, jak ten pomysł się narodził? Tak, jak już ci wcześniej powiedziałem, bawiłem się loop station, na którym nagrywałem podkłady, do których dogrywałem później solówki, aż któregoś pięknego dnia - o czym napisałem na wkładce - zagrałem parę kawałków mojej pani, która wtedy była jeszcze moją przyjaciółką. Kilka miesięcy później dostałem od niej na gwiazdkę voucher na 4-godzinną wizytę w studio, gdzie nagrałem dwa pierwsze kawałki - "You Are So Beautiful" i "Rehab". Potem, nagrałem jeszcze dwa, później dwa kolejne, aż w pewnym momencie doszedłem do wniosku, że fajnie mi to wychodzi i że może by tak kiedyś pozbierać te wszystkie numery do kupy, poukładać, podopieszczać i zrobić z tego płytę.
- Wszystko od początku robiłeś sam, czy ktoś wspierał cię w tych nagraniach?
- Na początku bardzo pomagał mi Furi a wracając do tych wszystkich ludzi, którzy mi przy powstaniu tego albumu pomogli, to zacznę oczywiście od mojej pani - Asi oraz mojej córki Kai i jej narzeczonego Enrico, którzy pomogli mi tę płytę wydać finansowo. Szatę graficzną kompletnie za darmo zrobił mój serdeczny przyjaciel z Cabrio Clubu Rafał Maciaszek. Nie mogę też zapomnieć o moim siostrzeńcu. Marcin Lis zaprojektował moje logo, był przy nagrywaniu "Mama" i "Give Me Back My Money" i zajebiście wspiera mnie mentalnie - taki "prawie-manager" w PL.
- Co to jest Cabrio Club?
- To moje drugie zboczenie (śmiech), czyli Klub Miłośników Kabrioletów działający w Polsce.
- Powoli zaczynam już rozumieć, skąd u ciebie ten niesamowity samochodzik, którym dziś przyjechałeś na to nasze spotkanie.
- Tak jest (śmiech)
- Opowiedz trochę więcej o tym cudeńku?
- Jest to samochód Asi i nazywa się MG Midget. Jest to samochód sportowy wyprodukowany w roku 1979 przez brytyjską firmę Morris Garages, a więc jest on nieco starszy od Asi. Wiesz... w Polsce swego czasu ścigałem się Alfą i jeździłem na różne imprezy sportowe, a tu w Anglii wyrosłem już z ganiania i wolę się turlać (śmiech).
- Jaką prędkość to autko rozwija?
- Jakieś 70 mil czyli 110, 120. Szybciej strach nim jeździć, bo gabarytowo przypomina naszego Malucha (śmiech).
- Miłość jest wyczuwalna niemal w każdej twojej kompozycji. Matka, kobieta, córka. W każdym zdaniu, jakie o nich wypowiadasz znajdują się niesłychane pokłady uczuć. Odważnie potrafisz też mówić o swoich błędach. Gdybyś miał przeżyć życie raz jeszcze, co zrobiłbyś inaczej, a co byłoby takie same?
- Widzisz... alkoholizm jest chorobą uczuć i emocji, a alkoholik to człowiek niedojrzały emocjonalnie, który często nie potrafi wyrażać swoich uczuć. Biorąc udział w terapii, trzeba było prowadzić coś takiego jak Dzienniczek Uczuć. Wiesz, że ja miałem kiedyś problem z nazywaniem tego, co czuję? Często pytałem córki, jak to czy tamto się nazywa? Miałem z tym straszny problem i dziś nie wstydzę się o tym mówić. Dziś ego poszło sobie razem z wódą. Ego zresztą nie tylko dla mnie, ale chyba dla każdego człowieka jest jakimś ciężarem. Od urodzenia wpaja nam się latami jakieś pierdoły, a tak naprawdę życie bez tego może być o wiele prostsze. Dziś już nie wstydzę się uczuć, mogę o nich otwarcie mówić, a przede wszystkim cieszę się, że już potrafię to robić.
- "You Are So Beautiful" - cover klasyka z roku 1974 pomógł ci w zdobyciu Asi. Mark "Bestia" Olbrich powiedział kiedyś że "Kobiety czują instynktownie tę zabawę, a mówiąc serio są lepsze w odczuwaniu emocji, czują solówki i dlatego jak grasz w zespole, tak łatwo jest je łapać, bo jak one to słyszą, to dla nich w tym momencie jesteś bogiem. Tobie się to podoba lub nie i masz jakiś tam dystans bądź nie, a u nich tego nie ma. Jak to jej walnie w wątrobę, to już po niej".
- Coś w tym jest, bo powiem ci, że grając ten numer dla Asi, widziałem jak zmienia się jej wyraz twarzy, co dzieje się z jej oczami itd. Wzięła to bardzo do siebie i prawidłowo, bo taki był mój zamiar (śmiech)
- Wszystko w życiu robisz tak emocjonalnie?
- To jest chyba dość typowe dla alkoholika, że jak już coś robi, to poświęca się temu w całości. Albo robi coś perfekcyjnie, albo nie robi tego wcale i tak było właśnie u mnie przez całe życie. Jeżeli coś mi nie wychodziło, to ja po prostu to olewałem i nie ciągnąłem już tego dalej, a jeśli coś mi się udawało, to brnąłem w to głębiej i głębiej.
- W kawałku "Decapitated" rozliczasz się z wojującym Islamem. Pozwól, że zacytuję ci wypowiedź Kazika Staszewskiego zaczerpniętą z rozmowy, jaką przeprowadziłem z nim w roku ubiegłym: "Stoimy moim zdaniem u progu konfrontacji z Islamem, z tym Islamem wojującym. Spróbowałem stanąć w tym utworze [Kalifat - przyp. red.] jakby po drugiej stronie. Pomysł na ten tekst powstał jesienią ubiegłego roku, kiedy była poprzednia wizyta Kultu w Irlandii i Wielkiej Brytanii. Był koniec września. Przywieziono nas z lotniska w takie miejsce w Dublinie, gdzie studenci przygotowywali się poprzez zabawę do rozpoczęcia roku akademickiego. Ja, który sporo rzeczy w życiu widziałem, byłem kompletnie zszokowany. Dla mnie, dla 51-latka były to niemalże dzieci, które zatracały się w narkotykowo-alkoholowo-seksualnej zabawie. Z tego co widziałem, chodziło głównie o to, aby znietrzeźwić się alkoholem, skatować jakimiś dragami i zaliczyć w kiblu szybki seks.
Wobec tego wyobraziłem sobie sytuację, co by było, gdyby na tej ulicy pojawił się prosto z Bagdadu jakiś pobożny muzułmanin i miał okazję to zaobserwować. Byłoby to dla niego ewidentnie wcielone piekło na ziemi, które należy zniszczyć i myślę, że dekadencka kultura cywilizacji zachodniej zbliża się do nieuchronnej konfrontacji, ponieważ macie tu takich muzułmanów coraz więcej i oni widząc upadek tego, co biały człowiek proponuje, z dominującą energią - podejrzewam - w końcu do takiej konfrontacji doprowadzą. Powstanie Państwa Islamskiego, które przedstawiło ostatnio swoją mapę planowanych zdobyczy terytorialnych do 2020 roku pokazuje nam, że za naszymi drzwiami stoi możliwość, a nawet przymus konfrontacji z kimś, kto jeńców nie bierze". Tak widzi to Kazik z perspektywy obserwatora z zewnątrz. Jak widzisz przyszłość tej konfrontacji ty - człowiek stąd?
- Bardzo się boję tej konfrontacji, ale widzę to dokładnie tak samo jak Kazik.
- Z oceną tego, co dzieje się w tym temacie w Europie, jest trochę podobnie, jak z oceną wydarzeń wokół paryskiego magazynu Charlie Hebdo. Z jednej strony wszyscy gremialnie potępili tę ohydną zbrodnię, z drugiej jednak można było w Internecie odnaleźć i takie głosy, które wprawdzie sprawców zamachu nie usprawiedliwiały, ale jednocześnie wskazywały, że nikt nie powinien szydzić z uczuć religijnych i to nie tylko islamskich, bo przecież fanatycy każdego z wyznań mogą w odwecie dopuścić się zbrodni na niewinnych ludziach, jak miało to miejsce choćby podczas koncertu w Bataclan kilka miesięcy potem. Czy jest według ciebie jakaś realna szansa uratowania Europy od tej krwawej konfrontacji i czy w "Decapitated" wyraziłeś całkowitą niemoc naszej cywilizacji w uporaniu się z tym narastającym problemem?
- To jest bardzo ciężkie pytanie, bo nie wiem, czy zwróciłeś uwagę, że niestety jest to jedyna religia, z której kpić nie wolno i to jest jedno. Druga sprawa natomiast jest taka, że eskalacja tego zjawiska zaszła już strasznie daleko. Ten dzień, w którym zamordowano Lee Rigby'ego stał się dla mnie dniem, w którym zacząłem zupełnie inaczej odbierać wszystko, co dookoła nas się dzieje. Od tego momentu zacząłem też o wiele bardziej śledzić doniesienia ze świata i to nie tylko doniesienia mediów mainstreamowych. Śledząc bowiem także inne media, o wiele wyraźniej widzę to wszystko, co dzieje się obecnie na świecie i jestem tym przerażony. A wracając do "Decapitated", to muzyka do tego numeru - jak już to wcześniej wspomniałem - powstała wiele lat temu, natomiast całość jako taka powstała już po tym wydarzeniu.
- Chciałbym cię teraz zapytać o Furiego. Uwielbiali go chyba wszyscy, którzy go znali. W swoim "Why"? dołożyłeś kolejną cegiełkę do naszych wołań: "Can you speak now Furi? Czy kiedykolwiek dowiemy się co takiego Cię przerosło!?"- napisałem przed laty w swoim wspomnieniu tutaj. Jaki jest Furi w twojej pamięci?
Z Furim i Sławkiem Bednarskim po koncercie Fruhstucka w Londynie. Zdjęcie powstało na nieco ponad miesiąc przed śmiercią Roberta |
W każdym razie każda taka bajera, każdy koncert LynchPyna i każdy kontakt z Furim to były dla mnie straszne zastrzyki energii. Opowiem ci taką fajną historię. Miałem kiedyś doła. Nawarstwiło się - i tu wrócę na chwilę do tego mojego alkoholizmu. Jechałem na koncert LynchPyna, zresztą właśnie na ten, na którym ciebie poznałem. Stanąłem na stacji benzynowej, żeby zatankować samochód, kupiłem 3/4 Jacka Danielsa i pojechałem na koncert. Ich muzyka zawsze strasznie pozytywnie mnie ładowała. Kiedy tam wszedłem i napatrzyłem się na tych wszystkich narąbanych ludzi, doszedłem do wniosku, że... NIE, NIE, NIE i dałem tę flachę Furiemu dodając, że nawet nie zdaje sobie sprawy z tego, jak życie mi uratował. Strasznie mile go wspominam. Na jednej z moich gitar przywiezionej kiedyś z Polski grają zresztą dziś jego synowie. Całą ekipę Furiego poznałem przecież dzięki koncertom LynchPyna - Dominika, Sajmona, Kreda... sporo ludzi.
Kred i Furi podczas koncertu LynchPyna |
- Wiesz, teoretycznie był to zespół Justina, ale praktycznie to Furi wszystko tam trzymał w ręku - strona internetowa, Facebook, riffy, komponowanie, załatwianie koncertów i... dosłownie wszystko, wszystko, wszystko...
- Furi rzeczywiście miał wrodzoną łatwość tworzenia kompozycji i riffów. Pamiętam, jak któregoś dnia dostałem od Sajmona Jego niedokończone zajawki przyszłych kompozycji.
- Ja też je mam.
- Mało tego, jeden z tych kawałków zatytułowany "Desquamo" znalazł się w TOP30 Złotej 50-ki tutaj podsumowującej pierwsze trzy lata listy Polisz Czart nadawanej na falach Radia Verulam w St. Albans. Wróćmy jednak do ciebie. Wiesz co jest dla mnie największą zagadką związaną z twoją osobą? Nagrałeś płytę, stworzyłeś bardzo ciekawe kompozycje i... nigdzie nie występujesz. Nie uważasz, że czas już na zbudowanie konkretnego bandu? Czy po tym sukcesie u nas myślisz trochę poważniej o sobie jako o artyście? Jak długo chcesz być samotnym wilkiem?
- Powiem ci tak... jest parę problemów. Pierwszy z nich to kwestia techniczna. Na tej płycie gram sam na wszystkim.
- Dlatego właśnie można, a nawet trzeba - myślę - stworzyć band.
- Tak, można to zrobić, tylko widzisz... ja mam pracę, w której muszę być dyspozycyjny 24 godziny przez 7 dni w tygodniu. Ta praca daje mi to, że stać mnie, żeby robić to, co robię. Na dzień dzisiejszy nie mogę zmienić tej pracy i nie mogę być w tym temacie bardziej elastyczny, bo tylko na tym stracę, ale to jest - załóżmy - niewielki problem. Ktoś mi kiedyś powiedział, że mogę przecież występować z loop station, czyli z półplaybackiem. No teoretycznie mogę i myślę nawet o tym. Może kiedyś jakaś Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy i może wtedy się przełamię. Największy jednak problem dla mnie to znowu jednak sprawa nałogu.
- Boisz się, że znów wrócisz?
- Nie, ja mam po prostu awersję do pijanych ludzi. Nie mam nic przeciwko temu, że ludzie na koncertach pija, ale są takie momenty, że po prostu wolę wyjść, żeby się nie nakręcać. Ja muszę unikać wszelkich wahnięć emocjonalnych, a koncerty to jest jednak adrenalina...
- Wiesz co powiedział mi kiedyś na ten temat Mark Bestia Olbrich? "Jak czytasz historię rocka (bluesa mniej), to gdzieś tam wypier...lali telewizory przez okna, palili pianina, robili takie rzeczy z dziewczynami, jakie podobno w katolickim kraju nie bardzo wolno robić. My (Hołdys też) robiliśmy to samo w Polsce kompletnie nie wiedząc, ze w Anglii takie rzeczy są normą. Kiedyś pojechaliśmy [z zespołem RH- przyp.red] na festiwal w Lublinie. W hotelu zrolowaliśmy dywan, podpaliliśmy go i zrzuciliśmy na recepcję z piętra, a działo się to wszystko w latach 60'. Mówiliśmy na to cygaro, bo paliło się tylko z jednej strony [...] Potem jak rozmawiałem już tutaj z członkiem mega mega mega mega legendarnego zespołu, to okazało si, że oni robili tu dokładnie to samo tylko dużo więcej. Opowiadał mi, że jak byli w jakimś hotelu w Ameryce (zawsze cale piętro albo cały hotel był dla nich), to kupili kilka beczek przemysłowej wazeliny, rozlali ją na korytarzu i zrobili ślizgawkę, na której ślizgały się tylko nagie dziewczyny. Miały zawody, która dalej doleci. Wchodził akurat wtedy po schodach jakiś gość, który pomylił piętro, zobaczył i zadzwonił na policję [...] Ludzie pytali często Keitha Richardsa "czemu tak chodzisz po koncercie jak nakręcony?" Rollingstonesi po jakimś czasie przyznali, że oni po to zaczęli brać heroinę, żeby się uspokoić. Nie po to, że chcieli mieć haj, tylko po to, że nie mogli z tego haju zejść. Wiesz, jak nakręcisz taką zabawkę na kluczyk, to ona zapier... dookoła. Z nami jest tak samo, nieraz szału można dostać. Bonham zapił się na śmierć, bo nie mógł przestać".
- Bardzo możliwe i dlatego właśnie boję się spróbować. To nie jest coś takiego, że ja nie chcę i mówię definitywnie NIE, tylko po prostu boję się. Może to jest jeszcze za wcześnie...
- Czyli jeśli dobrze rozumiem, na chwilę obecną jeszcze nie chcesz czynnie stać się częścią polskiego undergroundu w UK. Jak postrzegasz to środowisko?
- Kurcze, tu jest zajebisty potencjał, tu jest tylu ludzi, którzy umieją grać i mają serce do grania, że ja naprawdę się dziwię, że jest taka sytuacja, jaka jest. Wiesz... Anglia to nie jest najprostsze miejsce do wybicia się. To chyba Hołdys kiedyś powiedział, że w Polsce jest ze 30 dobrych gitarzystów, w Anglii 300, a w Stanach 3000 i tak to mniej więcej wygląda, jeśli chodzi o tutejszą muzykę, gdzie konkretnych kapel jest z 10 razy więcej niż w Polsce i przebić się tutaj jest już choćby z tego powodu dużo trudniej niż u nas.
- To ja ci teraz powiem jaki jest największy problem polskich kapel z UK na antenie Polisz Czart. Polisz Czart został kiedyś stworzony tak naprawdę dla was, czyli dla muzyków polskich z Wysp. Bardzo szybko jednak mój program spotkał się z niesamowitym zainteresowaniem muzyków z terenu Polski i w zasadzie trudno się temu dziwić, bo statystycznie jest ich tam po prostu więcej niż was tutaj. Tam żyje przecież 38 milionów Polaków, a tu jest nas "tylko" około 2 milionów, a więc podobnie musi wyglądać procentowy udział muzyków w obu tych krajach. Muzycy z Polski wyczuli bardzo szybko dwie proste sprawy. Wymyślona przeze mnie audycja daje im po pierwsze możliwość zaistnienia w bardzo ważnym nie tylko dla dla rocka miejscu na Ziemi, a po drugie w wyniku o wiele trudniejszego dostępu muzyki rockowej do mediów masowych, niż miało to miejsce w latach 80' i 90', dla wielu z nich Polisz Czart i inne tego typu programy działające w polskim Internecie dają taką możliwość W OGÓLE! Z tego właśnie powodu parcie na wygranie naszej listy macie już od bardzo dawna nie tylko wy, lecz także bardzo wielu muzyków z Polski, a przecież jest ich liczebnie znacznie więcej niż was i stało się w ubiegłym roku tak, że w obliczu kryzysu tutejszej sceny, wykonawcy z Polski bez większego problemu, poza jednostkowym sukcesem polskiego duetu z Chicago w sposób niejako statystyczny kompletnie zdominowali naszą listę. Jak sądzisz, z czego wynika to, że w polskich stacjach radiowych nie gra się wielu naprawdę znakomitych kapel? Czy to faktycznie jest to - jak to w prywatnych rozmowach sugeruje duża liczba muzyków - wina jakiejś planowej polityki ogłupiania społeczeństwa najniższych lotów popem, czy też jest to wynik jakichś niejasnych finansowych uwarunkowań panujących obecnie w show biznesie?
- Właśnie przed chwilą sam sobie odpowiedziałeś na to pytanie. Wiele osób w środowisku uważa, że jesteś jednym z niewielu ludzi, których nie da się kupić, aby wygrać listę przebojów. Ciebie nie interesuje to, że mógłby zapukać do ciebie jakiś bogaty pan, który powiedziałby ci, że wykłada kasę, abyś od teraz grał jakąś tam jego chałę. Ty i Tomek Wybranowski gracie ludzi, którzy mają swoją muzyką coś do przekazania, a nie interesuje was to, żeby wpuszczać do propozycji kogoś, kto wam za to zapłaci i właśnie TO najbardziej wyczuły zespoły z Polski, a nie tylko samo to, że ich gracie.
- Na basie w jednym z numerów na twojej płycie zagrał Kred - człowiek, który grał z Furim w LynchPynie i zarazem bezsprzecznie najbarwniejsza postać naszej tutejszej rockandrollowej sceny. Dla mnie nie było nigdy do końca ważne, jakim Kred jest basistą. Dla mnie przede wszystkim Kred był i zawsze będzie facetem, który ma nieproporcjonalnie za duże serce w stosunku do jego cielesnej powłoki. Grał w ODC, Kaloryferze, Bright Color Vision i we wspomnianym już LynchPynie. Obecnie Kred mieszka w Poznaniu. Też brakuje ci Kreda?
Kred i Jaruś |
- W "The Rain" po raz pierwszy to ty zagrałeś na basie.
- Tak. Fajna historia. Zadzwoniłem kiedyś do Kreda i mówię do niego - może pożyczyłbyś mi basa, bo ten koleś, który nagrywa mnie w studio średnio sobie z tym radzi. Pomyślałem wtedy sobie, że skoro gram na gitarze, to i bas też jakoś ogarnę. Kred długo się wahał, ale w końcu tak się stało, że znalazł mi bas na eBayu, którego kupiłem za bardzo śmieszne pieniądze. Ja niedawno struny do niego kopiłem drożej, niż dałem za całego basa (śmiech). Strasznie fajne urządzenie, ale zauważyłem, że to nie jest to samo, co granie na gitarze. Bas to jest strasznie fizyczna praca. Ja po 10 minutach grania na basie robię z gitarą wszystko, co dusza zapragnie (śmiech). Na tej płycie zagrałem na basie dwa kawałki i w przyszłości bardzo chętnie zagram jeszcze kolejne, natomiast sto razy lepiej czuję się jednak z gitarą niż z basem.
Z Jarusiem i Zombiem - perkusistą Kaloryfera podczas koncertu Quo Vadis |
- Z Kredem na pewno złapiemy się jeszcze nie raz, ale a propos kolejnych nagrań, to zaoferował mi się już tutaj człowiek, z którym mam zamiar nagrywać następne numery, bo nie chcę nagrywać już u tego człowieka, u którego nagrywałem wcześniej. Zaoferowało mi się nowe studio z polską obsługą i chyba trochę bardziej utalentowaną niż poprzednia.
- W dawnych czasach pisałem całe kawałki, czyli muzykę i teksty. Szczerze mówiąc wolałbym śpiewać niż pisać teksty. Mam takiego kumpla, który jest poetą i pisze wiersze, z których już skorzystało paru muzyków w Polsce. Myślę, że wkrótce zasiądę to tego poważnie i rozważę ten temat.
- Powiedz mi, co ten sukces na liście Polisz Czart zmienił w twoim życiu?
- Na pewno ten sukces już dał mi konkretnego kopa. Zainwestowałem straszną kasę w sprzęt. Drugą płytę chcę nagrać trochę lepiej, bo chciałbym, żeby jeszcze lepiej brzmiała. To nadal będzie bardzo osobista muzyka i nadal skierowana będzie ona do wąskiego grona odbiorców, natomiast chcę, żeby było to zrobione znacznie lepiej niż pierwsza płyta.
- Już teraz zamawiam sobie miejsce na logo Polisz Czart na okładce.
- Masz to jak w banku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz