czwartek, 25 kwietnia 2019

„Czerpaliśmy szczerą radość z grania” - z basistą i współzałożycielem legendarnej brytyjskiej grupy The Yardbirds, synem polskiego żołnierza RAF-u - Chrisem Dreja rozmawia Sławek Orwat. Współudział i tłumaczenie: Mark "Bestia" Olbrich

fot. Dominik Witosz


Chris Walenty Dreja urodził się w Surbiton, a wychował w Kingston upon Thames. Jego ojciec był Polakiem z Bytomia. Młody Chris wraz ze swoim kolegą Anthonym "Top" Tophamem rozpoczynali w bluesowym kwartecie Metropolitan. W ciągu roku do grupy dołączyli Keith Relf, Jim McCarty i Paul Samwell-Smith. W roku 1963 przekształcili się w legendarny zespół The Yardbirds - czołowy band należący do nurtu powszechnie nazywanego Brytyjską Eksplozją, a po podbiciu rynku amerykańskiego Brytyjską Inwazją. W tym samym roku The Yardbirds zastąpili grupę The Rolling Stones jako klubowy zespół w legendarnym Crawday Club i to właśnie wtedy narodziła się ich sława. The Yardbirds zadebiutowali koncertem z Dusterem Bennettem i bardzo młodym wówczas Jimmy Pagem. 15-letni Topham opuścił grupę, kiedy zespół stał się już formacją zawodową. Chris kontynuował grę na gitarze rytmicznej, a rolę gitarzystów solowych w jego zespole dostawali tacy wirtuozi "wioseł" jak Eric Clapton, a później Jeff Beck i Jimmy Page. Unikalnym nagraniem w jest  "Stroll On", gdyż tylko w nim wspólnie z Chrisem Dreja zagrali razem Jimmy Page i Jeff Beck.


Po odejściu pierwszego basisty Paula Samwell-Smitha, Chris zmienił gitarę rytmiczną na basową Jest on współautorem wielu kompozycji grupy The Yardbirds, a szczególnie tych z albumu Roger the Engineer z roku 1966. Po rozpadzie Yardbirds, Jimmy Page zaproponował Chrisowi pozycję basisty w nowym zespole, który otrzymał później nazwę... Led Zeppelin! Chris Dreja jednak odmówił, aby oddać się pasji fotografii. To właśnie jego dzieło można podziwiać na tylnej okładce debiutanckiego albumu grupy Led Zeppelin. W latach 80-tych Chris Dreja grał także w spin-offowym zespole Yardbirds Box of Frogs i był częścią reaktywowanego The Yardbirds od 1992 do 2013 roku. W roku 2002 pojawił się nowy album The Yardbirds zatytułowany Birdland. W sezonie 2012/2013 Chris Dreja przeszedł serię udarów, przez co nie występował z The Yardbirds od połowy 2012 roku. W lipcu 2013 roku ogłoszono, że oficjalnie opuścił zespół z powodów medycznych. Z tym niezwykłym artystą rozmawiałem wraz z Markiem "Bestią" Olbrichem w prywatnym studio Chrisa w Londynie:

Chris Dreja i Mark Olbrich - nasze wspólne pamiątkowe zdjęcie.
- Przenieśmy się na moment do twojego dzieciństwa. W jakim stopniu masz świadomość swojej polskości i czy pamiętasz jakieś rozmowy z ojcem w języku polskim?

- Mama była bardzo angielska. Wyglądała nawet jak królowa. Tata był w Polsce kadetem lotnictwa i uciekł przez Hiszpanię do Anglii, gdzie dostał się do RAF-u. Był bardzo przystojny. Zaczął jako pilot samolotu Westland Lysander, a następnie przesiadł się na większe maszyny. Do dziś mam jego książkę lotów wykonanych podczas wojny. Jest tam min. zapis, że tata zbombardował jeden z niemieckich pancerników. Rozmów w języku polskim nie pamiętam, ale za to doskonale kojarzę, że tata śpiewał mi często przed snem: "wlazł kotek na płotek i mruga...".


Był wspaniały. Kiedy opuścił bazę RAF-u w St Andrews w Szkocji, trafił do bazy w Londynie, gdzie testował odrzutowce. Często brał mnie na pokazy w Farnborough. Pamiętam jak na jednym z takich pokazów tuż nad nami wybuchł odrzutowiec testowy po przekroczeniu bariery dźwięku.

- Jak wspominasz kwartet Metropolitan i w jakich okolicznościach powstał pomysł, aby stworzyć The Yardbirds, który z czasem stał się jednym z czołowych zespołów w UK?

fot. Dominik Witosz
- Metropolitan był klubowym zespołem funkcjonującym w tym czasie, kiedy w dobrych klubach grało się jazz tradycyjny. Bluesa i rock and rolla pozwolili nam grać tylko w przerwach podczas koncertów zespołów jazzowych, ale to właśnie te krótkie momenty sprawiły, że widownia szybko była z nami. Potem dołączyło do nas kilku muzyków z innego bandu i tak powstał The Yardbirds. Rock and rolla spotkałem dzięki Radiu Luxembourg, gdzie można było usłyszeć dobrą amerykańską muzykę rythm and bluesową. Zaczynałem od pianina grając typowe boogie woogie stylistycznie nawiązujące do Fatsa Domino i innych tego typu muzyków. Pamiętam też, że kiedy grałem kompozycje Fatsa, wszyscy w szkole gromadzili się dookoła mojego pianina. Anthony "Top" Topham był moim kolegą za szkoły artystycznej. Kupiliśmy używane gitary z lombardu. Struny - pamiętam - były twarde i silna dłoń, jaką zawsze miałem, bardzo się wtedy przydawała, aby w ogóle ich używać.

- Jak to się stało, że The Yardbirds zastąpił The Rolling Stones jako klubowy zespół w legendarnym Crawdaddy Club i czy był to przełomowy moment dla twojego zespołu?

- Stonesi poszli grac w kinach, a my zastąpiliśmy ich w Crawdaddy Club. Wcześniej graliśmy w Station Hotel. Do Crawdady przeszliśmy po dwóch tygodniach. Koncerty były tam bardzo wyczerpujące. Graliśmy codziennie przez całe noce, dzięki czemu złapaliśmy dobre podstawy! Pamiętam, że ludzie nawet wspinali się na pale i wisieli pod sufitem, aby nas oglądać.


- Eric Clapton, Jeff Beck, Jimmy Page... czym przyciągaliście najwybitniejszych gitarzystów solowych i którego z nich darzysz największą sympatią jako człowieka i jako artystę?

- Graliśmy bardzo dobrą muzykę, więc wszyscy chcieli z nami grać. Eric był z tej samej szkoły artystycznej, do której chodziłem ja i Topham. Szybko zrobiliśmy własny materiał. Byliśmy odkrywczy i nowatorscy, a zarazem super szybcy i energiczni. Keith był wtedy najlepszym wokalistą w Londynie. Byliśmy tak popularni, że nawet inni grali nasze kawałki, przez co musieliśmy potem kilka rzeczy formalnie prostować.

fot. Dominik Witosz
Zawsze miałem dobrą współpracę z gitarzystami. Ja i Eric mieliśmy nawet wspólny pokój do spania. Jimmy natomiast z początku był tak nieśmiały, że chował się za aparaturę. Beck był najbardziej utalentowany. Keith i Jimmy mieli mini morrisa, w którego pakowaliśmy cały nasz sprzęt plus cztery osoby! Nie było wtedy autostrad i to wszystko podczas jazdy skakało. Eric był purystą bluesa. Grał wprawdzie nasze piosenki, ale jak już stały się słynne... odszedł. Yardbirds chciał eksperymentować we wszystkich kierunkach. Eric poszedł do Mayalla, ale jako ciekawostkę powiem, że i ja miałem kiedyś z Mayallem długą trasę we Francji.


- Po odejściu waszego pierwszego basisty Paula Samwell-Smitha zmieniłeś gitarę rytmiczną na basową. Czy była to dla ciebie łatwa decyzja i jak patrzysz na ten moment z perspektywy lat?

- Wtedy w zespole byli Jeff i Jimmy. Na basie nauczyłem się grać w jeden dzień. Przypominam sobie nawet pewną sytuację z czasów, kiedy Jimmy nie był jeszcze zbyt znany, a był to dopiero mój drugi koncert w USA na basie. Jeff był chory i na gitarze był tylko Jimmy. Jak zapowiedzieli, że Jeffa nie ma, to ludzie zaczęli wychodzić, ale kiedy Jimmy zaczął grać, zostali.

fot. Dominik Witosz
- Jesteś współautorem wielu kompozycji grupy The Yardbirds, a szczególnie tych z albumu Roger the Engineer z roku 1966. Jakie utwory Yardbirds, których jesteś współtwórcą wspominasz najlepiej?

- Na pewno "Shapes of Things". Na tym albumie grałem też na pianinie. Lubie ten krążek. Byliśmy zawsze gotowi do adaptowania nowych rzeczy jak choćby world music.


- Po rozpadzie The Yardbirds Jimmy Page zaproponował ci pozycję basisty w nowym zespole, który otrzymał później nazwę... Led Zeppelin. Ty jednak odmówiłeś.

- Przez 6 lat istnienia The Yardbirds graliśmy w Anglii i USA non-stop (dosłownie!) codziennie. Stąd narodziła się w nas chęć zmian. Widziałem wiele rzeczy przez te lata. Wtedy była wojna w Wietnamie. Było okropnie. Durni ludzie pluli na powracających żołnierzy, kiedy tam byliśmy. Pewnego dnia wraz z Jimmym poszliśmy zobaczyć w Birmingham zespół, w którym grali Bonham i Plant. Plant nie bardzo wówczas nam się spodobał. Wtedy poznaliśmy też Johna Paula Jonesa i... ja z nim nie chciałem konkurować.

fot. Dominik Witosz
Kiedy Jimmy zakładał z nimi nowy zespół, to najpierw nazwali się New Yardbirds, bo mieliśmy z Jimmym wspólne kompozycje, ale wówczas powiedziałem, że to ja mam moralne prawo do tej nazwy, przez co zmienili ją na Led Zeppelin. Zrobili Led a nie Lead dlatego, aby także Amerykanie wymawiali ją poprawnie. Zresztą to ja przyczyniłem się do powstania pierwszej okładki Led Zeppelin. Pojawiła się nawet kiedyś w The Times taka karykatura - stary człowiek siedzi z dziećmi i... najpierw jest Yardbirds, z którego jest Cream i Led Zeppelin, a z innego pnia wychodzą Deep Purple i Black Sabbath.


- Podczas wręczania Polish International Musicmakers Hall of Fame widziałem w twoich oczach szczere wzruszenie. Czym dla ciebie jest ta nagroda?

fot. Dominik Witosz
- Zaczęło się od Rock and Roll Hall of Fame w LA. Wprowadzili nas tam dopiero za trzecim razem. Nasz stół był obok stołu Stax, w którym grał min. świetny gitarzysta Steve Cropper i musieliśmy ubrać się w smokingi (śmiech). W końcu usłyszałem o Polskim International Hall of Fame. Super! Miło być tak wyróżnionym - niesłychane i nieoczekiwane. Osiem lat temu grałem jako Reunion Yardbirds w Polsce.

- Poza muzyką niezwykle ważna w twoim życiu zawsze była i wciąż jest fotografia...

- Przez te wszystkie lata kontynuowałem fotografię i wielu teraz chce, aby robić im sesje i żeby był ten "look" lat 60-tych i miło, że chcą.

- Powiedziałeś, że Yardbirds jak na realia tamtej epoki grał muzykę popularną. Wtedy jakość takiej muzyki była bardzo wysoka. Jak myślisz, dlaczego teraz popularne granie jest tak marne. Dlaczego wysokiej jakości pop nie przebija się dziś do tej rangi popularności jak wasza twórczość w latach 60-tych lub muzyka takich grup jak Smokie czy ABBA w latach 70-tych?

- Mieliśmy wiele hitów, w tym mnóstwo top-ten, ale wtedy była inna motywacja - czerpaliśmy szczerą radość z grania. Dziś muzyka jest wypychana na piedestał za pomocą pieniądza, a nie jakości. Ludzie lubią pop, ale wraz z upływem czasu nie potrafią już połapać się, jakie powinny być jego standardy.


Chris mieszka w prestiżowej dzielnicy Fulham. Kilka lat temu przeszedł bardzo ciężką chorobę (wylew) i nie może już występować, ani poruszać się bez asysty, ale nadal w jego oczach widać błysk i radość z życia i muzyki.

Autor wywiadu dziękuje Markowi "Bestii" Olbrichowi (którego dzieje życia można znaleźć tutaj) za wszystkie działania, które przyczyniły się do powstania powyższej rozmowy.

Mark "Bestia" Olbrich (fot. Dominik Witosz)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz