piątek, 29 lipca 2011

Amy Winehouse - Samotność w cieniu uzależnień (Nowy Czas nr 170)

„W ciągu dnia, kiedy czymś się zajmuję, wszystko jest OK.
Uwiązana w miłości, nie muszę się zastanawiać gdzie on jest.
Aż chora z zapłakania, łapię się na tym, że robię zwrot o 180.
Kiedy sprzątam, to przynajmniej nie piję.
Biegam dookoła, więc nie muszę myśleć o myśleniu.
Ciche uczucie zadowolenia, które każdy posiada,
Znika wkrótce po zachodzie słońca.
W  snach widzę twarz w moich wnętrznościach.
On zalewa mnie swoim strachem,
A przemoczona dusza pływa w moich oczach obok łóżka.
Wylewam się nad nim, rozlewa się księżyc,
A ja budzę się sama”.

Lipiec nie jest szczęśliwym miesiącem dla muzyki rozrywkowej. Szczególnie feralny dla fanów rocka jest dzień 3. lipca. Tego właśnie dnia w roku 1969 legendarny założyciel grupy The Rolling Stones – Brian Jones został utopiony we własnym basenie przez robotnika remontowego Franka Thorogooda. Dokładnie dwa lata później w Paryżu w wyniku przedawkowania heroiny odszedł człowiek, który podczas pewnej imprezy sam o sobie wypowiedział słowa: "Jimi Hendrix, potem Janis Joplin. Teraz pijecie z numerem 3." Czy Jim Morrison rzeczywiście był trzecim z największych? Nie jest to temat do rozważań niniejszego wspomnienia. Trudno jednak nie napisać o dwojgu pozostałych bohaterach tego rankingu. 18.września 1970 roku w londyńskim szpitalu St. Mary Abbots w wyniku przyjęcia dziewięciu tabletek nasennych Vesperax zmieszanych z czerwonym winem zmarł gitarzysta wszech czasów i zarazem nr 1 według Morrisona – Jimi Hendrix. Do dziś istnieją dywagacje, czy był to nieszczęśliwy wypadek, morderstwo, czy samobójstwo.
Około dwóch tygodni później 4.października tego samego roku w Los Angeles w wyniku przyjęcia zbyt dużej dawki narkotyków zmarła jedyna i niepowtarzalna Janis Joplin. Czy zasługiwała na nr 2 wg Jima? Z tą opinia również nie będę dziś dyskutował. Aby dopełnić tę nieszczęśliwą serię, dodam jeszcze jedną postać. 5.kwietnia 1994 roku w Seatle zginął lider legendarnej Nirvany - Kurt Cobain. Chociaż świat wiedział o jego narkotykowym uzależnieniu, przyczyną śmierci był strzał w głowę. Kto strzelił? Do dziś na ten temat trwają spekulacje. Według lekarzy dawka heroiny, którą zażył tuż przed śmiercią uniemożliwia oddanie strzału. Co mieli wspólnego wszyscy wyżej wymienieni i dlaczego piszę o nich akurat dziś? 23.lipca 2011 odeszła od nas największa nie tylko moim zdaniem wokalistka tych czasów. W swoim mieszkaniu na Camden, została znaleziona martwa Amy Winehouse - artystka, która urzekła mnie od pierwszej piosenki, jaką w jej wykonaniu miałem okazję usłyszeć. Amy podobnie jak wszyscy wyżej wymienieni muzycy w momencie śmierci miała zaledwie 27 lat.
Trudno określić gatunek jaki reprezentowała. W repertuarze Amy Winehouse można odnaleźć piosenki w stylu reggae („Cupid”, ”Moody's Mood For Love”, “Just Friends”), ska („You're Wondering Now”, „Hey Little Rich Girl”, „Monkey Man”) i soul (“Stronger Than Me”, “What It Is About Men)”. Jej debiutancka, bardzo jazzowa płyta “Frank” z roku 2003 została ciepło przyjęta przez miłośników muzyki, ale nie przyniosła jej jeszcze takiej sławy, na którą swoim wyjątkowym głosem zasługiwała.
Dopiero piosenki z albumu „Back To Black” nagrane w 2006 roku dały jej powszechny rozgłos: „You Know I'm No Good”, „Back To Black”, „Rehab” wspięły się na szczyty światowych list przebojów. Swój ogromny sukces wokalistka przypieczętowała rok później dzięki niewielkiej pomocy Marca Ronsona. Ten niezwykle wpływowy producent muzyczny, wielokrotny zdobywca nagród Grammy i  Brit Awards umieścił na swoim albumie „Version” własną aranżację piosenki Amy „Valerie”.
Jej uzależnienie od narkotyków i alkoholu znane było powszechnie. Nie ukrywała przed światem swojej depresji i bulimii. Ponadto uzależnienie nikotynowe i niektóre psychotropy spowodowały u artystki rozedmę płuc. Pomimo skrajnie zniszczonego zdrowia, w czerwcu tego roku podjęła ostatnią próbę powrotu na scenę. Ogłosiła wielką trasę koncertową po Europie, która rozpoczęła się 18.czerwca w Belgradzie. Niestety z powodu nadużycia alkoholu nie dokończyła nawet tego koncertu. Resztę trasy odwołano. Ponad miesiąc później 23. Lipca o godzinie 16.00 Amy odeszła na zawsze.
Piosenka „Some Unholy War” z roku 2006 jest w mojej opinii najpiękniejszą z jej repertuaru. Śpiewa w niej o swoim wymarzonym mężczyźnie, za którym mogłaby pójść nawet na wojnę. Dręczącą ją samotność wyraziła na tym samym albumie w utworze „Wake Up Alone”. Jak bardzo Amy czuła się samotna? Już się nie dowiemy. Wiadomo jedynie, że niemal zawsze miała przy sobie to co zniszczyło wielu znakomitych muzyków. Alkohol i psychotropy stały się przyczyną śmierci kolejnej wielkiej artystki. Jej czarna barwa głosu bardzo przypomina wokal Billie Holiday, która zmarła również w lipcu i chociaż odeszła pół wieku przed Amy, podobnie jak ona była uzależniona od alkoholu i narkotyków.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz