
którego nazywają Domem Wschodzącego Słońca.
Zrujnował on niejednego biednego chłopca.
Matko powiedz dzieciom, żeby nie robiły tego co ja i nie zmarnowały życia w grzechu i biedzie
w Domu Wschodzącego Słońca."
Ciekaw jestem ilu miłośników muzyki wie o czym traktuje "The House of the Rising Sun" - jedna z najbardziej charyzmatycznie zaśpiewanych ballad w historii rocka. Zanim utwór stał się nieśmiertelny dzięki interpretacji Erica Burdona i ekspresyjnej grze muzyków The Animals, była to znana w Nowym Orleanie jeszcze przed I Wojną Światową folkowo-bluesowa piosenka popularna także wśród jazzmanów tych okolic. Jej korzeni należy jednak szukać w XVII-wiecznej ludowej melodii brytyjskiej. Pierwszego oficjalnego nagrania tej kompozycji dokonał w 1928 roku bluesman Texas Alexander. Romantycznie z pozoru brzmiący tytuł "Dom wschodzącego słońca" nie ma nic wspólnego z upojnie spędzoną nocą przez zakochanych, których budzą pierwsze promienie poranka. W slangu anglo-amerykańskim miejsce to oznacza "dom uciech" nazywany powszechnie określeniem, którego z uwagi na różnoraki wiek czytelników nie przytoczę. W wersji pierwotnej tematem ballady był żal kobiety uwikłanej w środowisko hazardzistów i alkoholików i jak można się z treści domyślać, jej sposób na zarabianie pieniędzy nie miał nic wspólnego z utrzymaniem czystości lub podawaniem napojów pokerzystom. W wersji The Animals tekst został nieco zmieniony i zaśpiewany jest z punktu widzenia młodego mężczyzny, który przegrał wszystkie pieniądze i topił się w grzesznym życiu w tytułowym domu uciech. Utwór z założenia miał być rodzajem moralitetu bez szczęśliwego zakończenia i nieść przestrogę prostym mieszkańcom południa USA.
O Ericu Burdonie mówi się, że ma "najczarniejszy głos wśród białych". Podobno już w wieku 11 lat zetknął się z Louisem Armstrongiem, a jako nastolatek poznał Sonny'ego Boya Williamsona II, z którym zrealizował wspólne nagrania. Największy jednak wpływ na późniejszą karierę Erica Burdona miał ponoć występ zespołu Muddy'ego Watersa w październiku 1958 roku. Tak narodził się bielszy odcień bluesa, który wytyczył kierunek rozwoju brytyjskiej muzyce lat 60-tych. The Animals byli w tamtym czasie niekwestionowanym numerem dwa na scenie rhythm and bluesowej ustępując jedynie popularnością legendarnej grupie The Rolling Stones. Zespół wykreował też osobowości, które odegrały potem znaczącą rolę w rozwoju brytyjskiego rocka. Postacią kluczową był Alan Price. To właśnie ten muzyk założył zapomniany już dziś zespół Alan Price Rhythm & Blues Combo, który dopiero po dołączeniu Burdona zmienił nazwę na The Animals. W 1965 roku Price odszedł jednak z zespołu, a jako oficjalną przyczynę podał strach przed lataniem samolotami. Basista Chas Chandler może natomiast poszczycić się odkryciem talentu Jimi Hendrixa, którego był także managerem. Po rozpadzie grupy i nieudanych próbach reaktywacji, The Animals w oryginalnym składzie spotkali się jeszcze tylko dwa razy - w 1976 oraz 1983 roku. W listopadzie 1965 roku zespół wystąpił w Sali Kongresowej w Warszawie, co miało niebagatelny wpływ na promocję pierwszej polskiej grupy rhythm and bluesowej – Polanie, którzy zagrali jako suport słynnych Animalsów.
The Animals & Friends w St. Albans |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz