Adrian Szejka - aktor, wokalista, niestrudzony poszukiwacz swego artystycznego JA, kochający mąż i ojciec, perfekcjonista, emigrant, człowiek niezwykle wrażliwy, obdarzony wieloma talentami. Niezależnie od wszystkich wymienionych i niewymienionych tu przymiotów bliski dla mnie z dwóch osobistych powodów: wychował się i dorastał podobnie jak ja na Dolnym Śląsku, a obecnie - tak jak i ja - przebywa na Wyspach (On - Irlandia, ja - Wielka Brytania). W listopadzie niespodziewanie dla niego samego i całkowicie znienacka za sprawą Kamili Turzyńskiej - uroczej Polski z irlandzkiego Limerick pojawił się w propozycjach do 25 Notowania Listy Przebojów Polisz Czart z piosenką "Nie chcę więcej", która okazała się kilka tygodni później naszym numerem 1. Dziś Adrian ujawnia się Wam prawie w całości. Napisałem "prawie", bo wszystkiego o sobie prawdopodobnie nie wie nawet On sam.
- Ile miałeś lat, kiedy odnalazłeś swój talent artystyczny? A może to ktoś w tobie go dostrzegł?
Adrian: Może zabrzmi to banalnie, ale od dziecka lubiłem malować i śpiewać, a scena to było coś, co wydawało się na tamten czas bardzo nieosiągalne. Pamiętam, jak po raz kolejny zamęczałem wszystkich domowników śpiewaniem piosenki mojej idolki z lat dziecięcych Natalii Kukulskiej, usłyszałem od mojej mamy: „Adrian błagam, zajmij się lepiej tym malowaniem, to idzie ci naprawdę dobrze, bo z tym śpiewaniem to wiesz, słoń na ucho ci nadepnął”. Pamiętam jak powiedziałem jej, że jeszcze zobaczy, że będę śpiewał i na gitarze się jeszcze nauczę grać. Z gitarą jest tak, że parę chwytów znam, coś sobie podgrywam, ale publicznie z gitarą nie odważyłbym się wystąpić. W liceum mój przyjaciel Tomasz, który namówił mnie do śpiewania wiedząc, że teatr mnie interesuje, zaprowadził mnie do swojego znajomego Zbyszka. On grał w teatrze przy ośrodku kultury. Zbyszek zabrał mnie na próbę do Teatru Kątem, gdzie poznałem reżysera Grzegorza Stawiaka i tak zaczęła się moja magiczna podroż ze sceną i teatrem.
Pamiętam jak po wydeklamowaniu jednego z wierszy Adama Lizakowskiego Grzegorz powiedział - Adik będą z ciebie ludzie. Poczułem wtedy ogromne zaufanie, radość i wiarę, że może jednak coś we mnie jest. Od tamtej pory czułem, że nie chcę go zawieść. To on popchnął mnie do udziału w Ogólnopolskim Konkursie Recytatorskim, w którym się zakochałem i przez wiele lat brałem w nim udział i do dnia dzisiejszego jestem jego wielkim fanem. Dzięki roli w spektaklu „Tkacze” poznałem Daniela Stawczyka - muzyka i aranżera, który zaufał mojemu głosowi i talentowi - skomponował dla mnie kilka utworów, zaaranżował jeszcze więcej i dzięki niemu mogłem uczestniczyć w wielu konkursach wokalnych z mniejszymi i większymi sukcesami. Później zespół AB OVO prowadzony przez Marka Cieślę, w którym śpiewałem z moją obecną żona Marleną. Zatem te wszystkie wydarzenia miały wpływ na to, gdzie teraz jestem w moich artystycznych zmaganiach. Korzystając z okazji chce tym wszystkim ludziom podziękować, bo to dzięki Wam doświadczyłem tego wszystkiego i doświadczam nadal.
- Grand Prix na II Międzynarodowym Festiwalu Sztuki Słowa: Debiuty Wokalne Śpiewu Solowego i Piosenkarstwa w Milanówku oraz podczas XVI Przeglądu Piosenki Literackiej „Papali” w Świdnicy, II miejsce na VII Ogólnopolskim Festiwalu Interpretacji Piosenki Aktorskiej w Bydgoszczy. To chyba twoje najważniejsze sukcesy za mikrofonem? Nie myślałeś, aby pójść za ciosem i podbijać sceny Festiwalu Piosenki Studenckiej w Krakowie czy opolskich Debiutów? Przywołaj tamten czas i wspomnienia.
Adrian: A kto by nie chciał? Byłem młody i naiwny. Myślałem, że świat jest uczciwy i dobry, jeśli ty taki jesteś, to przecież wszyscy wokół będą tacy sami. Szybko jednak okazało się, że to nie takie proste i że nie wystarczy mieć coś do zaprezentowania, do tak zwanego powiedzenia na scenie. To zdecydowanie za mało. Zwycięstwa dawały poczucie satysfakcji, spełnienia. Dostanie się na Festiwal Piosenki Studenckiej w Krakowie, który od kilku lat był na liście zadań do wykonania, to jak wystartować w maratonie i dobiec jako pierwszy. Pamiętam tę radość i niedowierzanie, że się udało. Czar jednak szybko prysnął i zachwyt minął. Wszędzie zacząłem słyszeć, że czegoś zabrakło, że coś jest nie tak, że trzeba zmienić, coś naprawić. Teraz z perspektywy czasu uświadomiłem sobie, że ego było za duże, plecy za małe i czas nieodpowiedni. Zaczęły się schody, problemy, kłody rzucane pod nogi. Przyszedł taki czas, że się poddałem. Zrezygnowałem ze sceny i skupiłem się na rodzinie, czego zdecydowanie nie żałuję. Teatralne deski zamieniłem na scenę w moim salonie. Marzenia o występach dla wielkiej widowni zamieniłem na show dla moich dzieci. Choć w moim sercu, gdzieś tam na dnie, mała iskierka dziecięcego marzenia wciąż się paliła.
- Jesteś dyplomowanym technikiem ekonomistą, a zarazem absolwentem Krakowskiej Szkoły Wokalno - Aktorskiej. Byłeś studentem Zarządzania Wyższej Szkoły Bankowej we Wrocławiu o profilu Public Relations, a jednocześnie odnosiłeś i ciągle odnosisz liczne sukcesy teatralno-wokalne. Kim czujesz się bardziej: ekonomistą czy artystą i jak godzisz w sobie myślenie ścisłe z humanistycznym?
Adrian: Ja chyba tak do końca to nie wiem kim jestem. To chyba moja siła, dzięki której tak łatwo jest mi wcielać się w różne role. To pozostało mi od dziecka, ja wciąż marze, że chce kimś być. To rycerzem dla mojej żony, to błaznem dla moich dzieci, w pracy specjalistą, a w życiu dobrym człowiekiem itd (śmiech). Taki to ja jestem. Człowiek musi doświadczać, by się uczyć. Każda moja nowa praca to nowe doświadczenie, które daje mi siłę. Lubie doznawać nowych wyzwań, nowych prac poszerzających moje horyzonty, a jeśli miałbym wybrać z tych trzech rzeczy, które wymieniłeś? Zdecydowanie czuję, że jestem artystą grającym swoja role każdego dnia. Dziś śpiewam, jutro gram spektakl, a pojutrze idę z rodzina na spacer i sprzątam dom. Scena jest tam, gdzie ja, a ja gdzie scena.
- Czym jest Poetycka Stajnia i czy to tam czy podczas pobytu w Krakowie zetknąłeś się po raz pierwszy z postacią Szymona Zychowicza, który w latach 1994 - 2002 współpracował legendarną Piwnicą pod Baranami? Jakimi owocami tej współpracy możesz się pochwalić?
Adrian: Poetycka Stajnia to dla mnie podróż sentymentalna i lokalny patriotyzm. Masa cudownych wspomnień i przeżyć. Na Poetyckiej Stajni poznałem wielu cudownych, wrażliwych i zdolnych ludzi. Jeśli chodzi o Szymona Zychowicza, to co prawda nie poznałem go na Poetyckiej Stajni, ale w Dzierżoniowskim Ośrodku Kultury, gdzie też stajnia się odbywa. Praca z Szymonem była owocna w wrażliwość i przekaz jak i interpretacje tekstu. Do dnia dzisiejszego uwielbiam Szymona jako artystę, a przede wszystkim jako człowieka. Pamiętam, jak Szymon zgodził się, aby jego utwór znalazł się na mojej płycie. Piosenka „Ona była” do tekstu Roberta Kasprzyckiego i muzyki Szymona Zychowicza znalazła się na mojej płycie, a gitarę prowadzącą w studiu nagrań nagrał sam Szymon Zychowicz. Na płycie Bez zbędnych słów znalazł się jeszcze jeden kawałek Szymona pt. „Zielony Wiersz” do tekstu Wiesława Broniewskiego. Szymon z tego miejsca bardzo serdecznie Cię pozdrawiam i dziękuje za każdą wskazówkę :)
- Czy mógłbyś nieco przybliżyć postać Grzegorza Stawiaka oraz opowiedzieć o swoich teatralnych początkach?
Adrian: Grzegorz - mój ojciec chrzestny teatru. Mój mistrz i mentor. Człowiek o wielkim sercu do teatru i ludzi, posiadający ogromny talent do przekazywania wiedzy i zaszczepiania tej miłości do teatru już w młodym wieku. Spotkałem Grzegorza Stawiaka w 2002 roku, kiedy trwały prace nad spektaklem „Tkacze”. Do dnia dzisiejszego dziękuje Bogu, że go poznałem, że znalazłem się właśnie wtedy, w tym momencie, w tym miejscu. To, jak mnie tam przyjął, jakimi ciepłymi słowami mnie przywitał, zapamiętałem do dziś. To dzięki niemu jestem teraz w tym miejscu, gdzie jestem, za co z całego serca Grzegorzu Ci dziękuję. To on pokazał mi, na czym to wszystko polega, to z nim raczkowałem po scenie. To on popchnął mnie na nią nie tylko z tekstem, ale i z piosenką. Grzegorz wmanewrował mnie w spektakl „Tkacze” i tym sposobem dostałem swoją pierwszą teatralną rolę.
Zagrałem w pięknym spektaklu u boku cudownych ludzi tworzących Teatr Kątem. To od niego po raz pierwszy usłyszałem, że będą ze mnie ludzie, ale i to, że „widza trzeba złapać za mordę już na samym początku i trzymać tak do końca” i to, że „na scenie nie można być prywatnym”, że doskonale należy sobie zdawać sprawę, po co na nią się wychodzi, i że trzeba mieć coś do powiedzenia. Te rady zapamiętałem do dziś i nimi się kieruje. Mam nadzieje, że jeszcze uda mi się zagrać dla Grzegorza, że uda nam się zrobić jakiś piękny monodram. Grzegorzu, życzę tego sobie i Tobie. Pozdrawiam. Trochę prywaty poleciało... (śmiech)
- W amatorskim, dzierżoniowskim teatrze „Kątem” w spektaklu "Tkacze" wg dramatu Gerharta. Hauptmanna w reżyserii wspomnianego Grzegorza Stawiaka i muzyką Daniela Stawczyka zagrałeś u boku wielu znanych postaci lokalnego życia kulturalnego. Jak wspominasz to wydarzenie i czy był to twój pierwszy poważny występ teatralny?
Adrian: Jak wspomniałem już wcześniej, było to moje pierwsze przeżycia związane ze sceną, sztuką, występem, premierą, teatrem. To wydarzenie miało na mnie ogromny wpływ. Zmieniło moje życie. To dzięki temu spektaklowi poczułem jak bardzo kocham to i ludzi, których poznałem właśnie wtedy, Wszystko to przyniosło nieodwracalne skutki. Dlatego później pojawiła się szkoła wokalno-aktorska i wywiedzione ze słowa do tekstu Jerzego Pilcha „najpiękniejsza kobieta świata”, a jeszcze przed tym wałbrzyski teatr Antrakt i spektakl „światłem po oczach” do poezji Henryka Króla w reżyserii Grzegorza Stawiaka.
- Zagrałeś wtedy m.in. z absolwentem wrocławskiej PWST, a obecnie aktorem Teatru Powszechnego w Radomiu Grzegorzem Szypką. Udało ci się też wystąpić w spektaklu „Pogmatwane dziewczynki” w reżyserii Grzegorza Stawiaka do muzyki Daniela Stawczyka. Podczas lektury twoich osiągnięć teatralnych zastanawiałem się, dlaczego nie poszedłeś "na całość" i nie poświęciłeś się teatrowi zawodowo. Posiadasz ogromny talent. Nie chciałeś, czy nie uwierzyłeś w swoje możliwości?
Adrian: Wydaje mi się, że nie do końca wierzyłem, że mogę odnieść sukces. Bałem się, że to chwilowe, że nie jestem dobry, a przeciętny. Obawiałem się uwierzyć w spełnienie marzeń. Bo jeśli uwierzę a okaże się, że takich jak ja są miliony, to dostane po dupie i doznam tylko rozczarowanie. W tamtym okresie nie potrafiłem także sam siebie określić. Nie wiedziałem czego chce bardziej. Czy śpiewać? Czy grać w teatrze? Najśmieszniejsze jest to, że nikt nie kazał mi wybierać. Sam sobie te pytania narzucałem tworząc czarne scenariusze, a wtedy niepewność rosła i wiara uciekała. Więc myślałem, że muszę po prostu zacząć normalnie żyć, mieć normalny dom, normalną pracę, normalną szkołę i normalne życie.
- W Krakowskiej Szkole Wokalno Aktorskiej zrealizowałeś "Wywiedzione ze słowa" do prozy Jerzego Pilcha „Najpiękniejsza kobieta świata” otrzymując wyróżnienie podczas wojewódzkiego etapu Ogólnopolskiego Konkursu Recytatorskiego. Nie kusiło cię zadomowienie się w Krakowie na stałe? Wszak bycie artystą krakowskim zawsze brzmiało dumnie.
Adrian: Oj Kraków kusił mnie i to bardzo. Jednakże - jak to bywa nawet u wielkich bohaterów - ja za miłością swoją w dzierżoniowskie progi wróciłem. Nie żałuję, bo ta miłość trwa po dzisiejszy dzień. Mam dwie cudowne córki i spodziewamy się z żoną kolejnego potomka. Do Krakowa wracam, jak najczęściej się da. Kocham to miasto wraz z tą nadufaną krakowska atmosferą.
- Współpracowałeś z laureatem koncertu "Debiuty" jednego z festiwali opolskich, a także Studenckiego Festiwalu Piosenki w Krakowie i Zamkowych Spotkań "Śpiewajmy Poezję" w Olsztynie Jarosławem Wasikiem. Co przyniosła ci ta współpraca i jak wspominasz tego artystę?
Adrian: Jarosław Wasik - człowiek strasznie wyluzowany, wysoki z niesamowicie niskim radiowym głosem. Pamiętam jak Jarek cały czas chodził z dyktafonem lub telefonem i w każdej chwili, kiedy go coś zainspirowało, nagrywał, śpiewał i tworzył. Ocieniam naszą współprace jako pełną nowych doświadczeń i żałuje, że trwała tak krótko.
- Marek Cieśla - muzyk, multiinstrumentalista, malarz i poeta. Przyjaciele mówią o nim "Duży mężczyzna z ogromnym sercem". Jakie związki artystyczne łączą cię z tą bardzo znaczącą postacią w regionie dzierżoniowskim, ale... zacznij może od początku, czyli od AB OVO.
Adrian: Zespól AB OVO, który założyła moja żona Marlena - oczywiście dzięki pomocy pana Marka Cieśli, bo to on był mentorem muzycznym i opiekunem artystycznym tego zespołu. Dołączyłem do AB OVO oczywiście z powodów miłosnych... (śmiech). Chciałem jak najwięcej czasu spędzać z moją ukochaną Marlenką, która śpiewała cudownie i do tego grała na gitarze :) To tu poznałem pana Marka. Do dnia dzisiejszego nie poznałem tak wszechstronnie zdolnego, utalentowanego człowieka. Praca z Panem Markiem była pracą bardzo trudną, ale i bardzo owocną. To z zespołem AB OVO, z piosenką skomponowaną i napisaną przez Pana Marka udało nam się zająć 3 miejsce na Poetyckiej Stajni. Dostaliśmy wtedy rekomendacje do Studenckiego Festiwalu w Krakowie od samego Stanisława Sojki. To dzięki niemu udało nam się zaliczyć wiele przeglądów piosenki, cudownych wyjazdów i przeżyliśmy wiele cudownych młodzieńczych przeżyć :). Marek Cieśla przede wszystkim pomagał nam stawiać pierwsze kroki na scenie, ale i przygotować się do niej. Pomagał w tworzeniu naszych własnych utworów, pracowaliśmy dzięki niemu z żywymi instrumentami, akompaniowaliśmy, pisaliśmy teksty, a on nas wspierał, redagował pomagał, a i także strasznie nas wkurzał swoja stanowczością, upartością i tym, że się kurde znał na wszystkim (śmiech). Panie Marku pozdrawiam serdecznie :)
- Mieszkając w Krakowie zagrałeś jedną z głównych ról w jednym z odcinków "Sędzia Anna Maria Wesołowska", a w ramach niezależnej Wolnej Grupy Powiększalnikowej wystąpiłeś w krótkiej formie filmowej „Namiestnik” nagrodzonej Nagrodą Publiczności na IX Przeglądzie Filmów Amatorskich PAF 2009 w Niemczy. Co to za grupa i czy poza "Namiestnikiem" pozostawiła po sobie coś jeszcze? Jak wspominasz swoje niewielkie przygody z filmem i gdzie czujesz się lepiej: przed kamerą, czy na deskach teatru?
Adrian: Może zaczniemy od początku. Przygoda z „Sędzią Anną Marią Wesołowską” uświadomiła mi, że zupełnie inaczej się gra na deskach teatru, a inaczej przed kamerą. Dziękuje, że miałem szanse tego doświadczyć. Wolna Grupa Powiększalnikowa to wspaniali ludzie, którzy napisali scenariusz, nagrali, złożyli mój pierwszy teledysk. Zagranie dla nich w „Namiestniku” było dla mnie wieką przyjemnością. WGP nakręciła jeszcze dokument „92” opowiadający o wrocławskim latarniku, „Bez dwojga kolacja i „Dachy” - Krótka Forma Filmowa i pierwsze miejsce na Ogólnopolskim Przeglądzie Filmów Amatorskich PAF w Niemczy. Jeśli chodzi o to, gdzie czuję się lepiej??? Hmm... Jak to powiedzieć, by nie wyjść na wariata. Wszędzie czuje się dobrze, choć wszędzie inaczej. Praca przed kamerą jest zupełnie inna, ale nie ukrywam, że wciągająco-miła. A scena to moje miejsce. Nie umiem żyć bez niej. Tam mogę być sobą. Na niej mogę się zapomnieć i ponieść emocjom.
- Przygotowując się do wydania swojej debiutanckiej płyty napisałeś następujące słowa: "Jak każdy mam marzenia, które chce zrealizować. Czy się uda? Zobaczymy, czas pokaże. Kiedyś ktoś powiedział, że nie można długo tkwić w miejscu. Człowiek wtedy się zastyga i zapuszcza korzenie. Zaczyna wtedy nas coś ograniczać. Dla artysty to zły znak, dla ludzi niekorzystna aura. Więc nie siedźmy na dupie , rozwijajmy się, podróżujmy, sięgajmy tam gdzie wydawałoby się, że nie można sięgnąć, ryzykujmy. Bez ryzyka nie ma gry. Kto nie ryzykuje, nie traci, ale też nie wygrywa. Wygrać życie to, to na czym mi zależy. Jeśli mam już czegoś żałować, to chcę żałować rzeczy, które w życiu zrobiłem, a nie tych których bałem się wykonać. Nie chcę myśleć, co by było, gdybym zrobił to czy tamto, chcę po prostu wiedzieć. Czasem trzeba zrobić krok w tył, żeby można było pójść do przodu. Więc nadszedł czas by wziąć się za siebie. Nowy czas. Co ten czas pokaże? Nie wiem, ale się dowiem, a wy zobaczycie lub usłyszycie. Na pewno będę chciał się nim podzielić. Jestem z Wami". Jak z perspektywy czasu spoglądasz na tamte refleksje?
Adrian: Szczerze, to nic bym nie zmienił. Dalej uważam, że ludzie, którzy robią cały czas to samo, są ciągle w tym samym miejscu, nie rozwijają się w pełni. Wtedy byłem po długiej przerwie bez sceny i śpiewania. Postanowiłem ruszyć swoje 4 litery i nagrać płytę. Znalazłem sponsorów i ludzi, którzy mnie wspierali w tym, że to się uda. Nabrałem wiatru w żagle i marzenie zrealizowałem. Płytę nagrałem, a później znów przyszła szara rzeczywistość. Płyta nie trafiła na półki do sklepów. A ja postanowiłem wyjechać za granicę, zmienić otoczenie i zacząć żyć od nowa. Chciałem zacząć nowy rozdział z białymi kartkami, gdzie nikt mnie nie zna, nie ocenia, nie ma oczekiwań. Jednak nie trwało to długo, bo ja nie potrafię żyć bez sceny (śmiech).
- Zaraz po nagraniu krążka zaczęły się poważne problemy z wydawca, a później z dystrybucją. Ta sytuacja jak i splot wydarzeń w twoim życiu osobistym spowodowały, że na pewien czas przestałeś występować. Czy była to postawa wynikająca z twojego credo: "Czasem trzeba zrobić krok w tył, żeby można było pójść do przodu", czy też był to chwilowy kryzys?
Adrian: Kryzys, który zaważył na tym, by wszystko zresetować i iść według swoich życiowych teorii i zasad. Myślę, że nic nie dzieje się bez przyczyny. Dziękuję za to, co się wydarzyło bo dzięki temu jestem, kim jestem i znajduję się w tym miejscu, gdzie się znajduję. Uważam, że wyjazd na „zieloną wyspę” był jedną z tych słusznych decyzji, które podjąłem w życiu :)
- Jesteś szczęśliwym ojcem Julii i Zuzanny oraz mężem swojej żony Marlenki. Obecnie oczekujesz kolejnego potomka, który pojawi się w okolicach 3 czerwca. W momencie zastoju swojej działalności artystycznej scenę przeniosłeś do domowego salonu, gdzie do dziś grywasz dla swoich dzieci wielkie i małe bajkowe role i śpiewasz im piosenki. „To wszystko jest we mnie, to mnie wypełnia czasami tak bardzo, że muszę to wywalić z siebie bo inaczej eksploduje”- powiadasz. Jak twoja rodzina przyjmuje te twoje domowe przedstawienia i czy przypatrując się swoim córkom dostrzegasz w nich podobny talent artystyczny jak niegdyś u siebie?
Adrian: Moje córki to jeszcze większe aparatki niż ja (śmiech). Julia chodzi do szkoły baletowej, którą sama wybrała. Uczęszcza też do szkoły muzycznej grając na pianinie. Jestem z niej bardzo dumny. Ma artystyczny dar od Boga, a przy tym jest bardzo wrażliwa jak JA. Widzę to podobieństwo wrażliwości do mnie, bo taniec i gra na instrumencie to po mamusi :) Za to Zuzanna w maju kończy dwa lata, a już dziś widzimy jaka z niej aktorka. W niej także widzę siebie. Kocham je i nie wyobrażam sobie życia bez nich. Najpiękniejsze jest to, że one mnie motywują, dodają mi sił i dopingują mi.
- W 2013 roku porzucając pracę bankowca, a wcześniej sprzedawcy usług windykacyjnych i porad prawnych, a także posadę kelnera i barmana, zdecydowałeś się wyjechać do Irlandii. Powiedziałeś wówczas: "Mówiłem wcześniej, że nie można zastygnąć w miejscu, zapuścić korzenie. Dziś chcę się z Wami podzielić moim wyjazdem. Moją zmianą miejsca. Irlandia przywitała mnie słonecznie. Dziś wiem, że bez sceny nie umiem żyć w pełni szczęśliwy. I otóż nowe miejsce, nowe plany i marzenia. Co z nich okaże się zrealizowane? Co przyniesie mi czas? Nie wiem. Jedyne, co wiem na pewno to, to, że życie i czas wszystko zweryfikuje. A ja obiecuję się tym podzielić. Jak zawsze jestem z Wami". Jak czas zweryfikował twoją decyzję o emigracji?
Adrian: Jak już wspomniałem wcześniej, uważam, że podjąłem słuszną decyzję. Irlandia dała mi naprawdę wiele. Śpiewam w chórze Cantate Deo przy kościele St. Michael w Limerick, gdzie spotykają się Polacy i gram w Polskim Teatrze. Prowadzę też zajęcia teatralne dla dzieci w Sobotniej Polskiej Szkole im. Janusza Korczaka w Limerick. Czasem jest mi trudno zrozumieć, że tu mogę robić to, co sprawia mi taką wielką radość bez wchodzenia komuś w d... Mam nadzieje, że nikogo nie uraziłem.
- Jak oceniasz to, co jako polska społeczność artystycznie już osiągnęliście i jakie są wasze dalsze plany w dziele krzewienia polskiej kultury w Limerick?
Adrian: Uważam, że jesteśmy naprawdę na wysokim poziomie i nie mamy zamiaru osiąść na laurach. Cały czas tworzymy, działamy i wymagamy od siebie więcej. Wszystkim nam zależy, by polskość w nas nie umarła, a nasze dzieci i bliscy o niej nie zapomnieli. Po drugie, sam powiedz, bo też jesteś na emigracji, że mamy się czym jako Polacy pochwalić. Uważam, że jesteśmy zdolnym, artystycznym i wspaniałym krajem, więc pokażmy na co nas stać!!! A ciebie i czytelników zapraszam do Limerick już w kwietniu na „Pasję”, gdzie zobaczymy przedstawienie aktorskie z muzyką na żywo w wykonaniu chóru Cantate Deo.
- W stu procentach zgadzam się z tym, co powiedziałeś. W Wielkiej Brytanii odkryłem tak wiele polskich talentów artystycznych, że trzeba będzie kiedyś napisać o tych ludziach coś więcej niż tylko artykuł. Powróćmy jednak do ciebie. Występujesz w Polskim Teatrze w Limerick prowadzonym przez Andrzejem i Martą Dudek. W czerwcu 2016 zagrałeś tam jedną z ról w spektaklu „Małpa w kąpieli”, a obecnie przygotowujesz się do spektaklu „Pasja”, na który przed chwilą mnie zapraszałeś. Czujesz się już spełniony jako aktor? Nie sądzisz, że poparta olbrzymim talentem twoja ogromna teatralna pasja w konsekwencji skieruje cię "na Ojczyzny łono", gdzie w rozwoju aktorskim miałbyś zdecydowanie większy wachlarz możliwości niż w Limerick?
Adrian: Andrzej i Marta Dudek dzięki swojej uprzejmości i wielkiej pasji poszerzyli grono o grupę teatralną. To dzięki nim możemy zmagać się z tym wyzwaniem. Niesamowite przeżycie doznałem na premierze „Małpa w kąpieli” mianowicie ogarnęło mnie ogromne wzruszenie, przenikające od czubka głowy po same palce u stup, a przeszywające samo serce. Nawet nie wiedziałem, jak bardzo mi tego brakowało. Scena to moje miejsce, mój dom. To tam czuje się bardzo bezpiecznie. Nie wiem jak to określić, jakich słów użyć, by móc opisać to, jak się tam czuje i jak mi tam dobrze. Moi najbliżsi mówią, że to widać, jak gram. Podczas spektaklu coś takiego emanuje ode mnie, że czuć, że to moja pasja. Mam nadzieję, że to prawda, bo ja naprawdę tak to czuje. Schodząc ze sceny jestem spełniony i usatysfakcjonowany. Nie chce z tego zrezygnować. Czy wrócę na „ojczyzny łono”??? Nie wiem. Jednak nie mówię nie. I oświadczam, że z przyjemnością podejmę się nowych wyzwań.
- Przybliż genezę powstania numer 1 25-go Notowania Listy Polisz Czart - piosenki "Nie chcę więcej". Kim jest jej autor Mateusz Chmielewski i kto stoi za koncepcją teledysku. Dostawałem np. wiele pytań jak to jest z tym uśmierceniem głównej bohaterki clipu.
Adrian: Mateusz Chmielewski to barwna postać w moim życiu. Poznałem Mateusza podczas nagrywania płyty Bez zbędnych słów. To właśnie u niego w studiu nagrań nagrywałem swoją płytę. Mateusz to ciepła i życzliwa osoba. Artysta grający i śpiewający. Dziś działa w Belfaście, a ja z czystym sumieniem zapraszam na koncerty jego zespołu. Podczas męczących poranków, popołudni a czasem nawet nocy, które spędziłem w jego studiu nagrań, któregoś pięknego dnia Mateusz stwierdził: Adrian może odpoczniesz? Mam coś dla ciebie, zobacz. Pośpiewaj sobie coś dla rozluźnienia i odskoczni od swojego materiału. Mateusz wtedy puścił utwór „Nie chcę więcej” - samą muzykę i zaśpiewał do niej tekst. Powiedział mi wtedy, jak powstał tekst i o czym jest ten utwór. Poćwiczyłem trochę, zaśpiewałem go, a Mateusz stwierdził, że zrobiłem to tak dobrze, że mogę to brać na płytę. Ucieszyłem się bardzo, a dziś ciesze się jeszcze raz, widząc go na pierwszym miejscu i znów słysząc go w radiu.
Jeśli chodzi o teledysk, to tak jak wspomniałem wcześniej, zrealizowała go Wolna Grupa Powiększalnikowa z Niemczy. To oni napisali scenariusz, ułożyli sceny i zmontowali materiał. Wiem jak kontrowersyjny jest ten teledysk. Piosenka opowiada o wielkiej miłości aż do momentu zdrady partnerki. Bohater myśląc, że to miłość jego życia, doznaje szoku dowiadując się z dnia na dzień, że „to koniec, mam kogoś innego”. Pomimo deklaracji jaką złożyła, jej kartony z rzeczami wciąż leżały porozrzucane po całym domu. Chłopak pozostawiony w rozsypce psychicznej w domu, gdzie potyka się nie tylko o rzeczy, ale i o wspomnienia, nie może iść z życiem do przodu. W głowie kotłują się myśli dobre i złe. Wspomnienia chwil, które przeżyli. W pewnym momencie już wie, że nie może tak dłużej żyć, więc w swoich myślach tworząc kolejny scenariusz w głowie, postanawia ją zabić, wywieźć gdzieś daleko, zostawić i zapomnieć. Tak więc dzieje się to tylko w jego głowie, a nie naprawdę. Ile razy sami w nerwach powiedzieliśmy „no nie, zabiję ją, jak jeszcze raz to zrobi” (śmiech), czyżby tylko ja???
- W najbliższych planach masz nagranie teledysku do aktualnej propozycji do listy Polisz Czart - utworu „Za tych dobrych” pochodzącego z twojej płyty Bez zbędnych słów. Chcesz także ten utwór nagrać w wersji anglojęzycznej. Prace do tego przedsięwzięcia już ruszyły. Jaka będzie tym razem fabuła clipu i kto pomaga ci w tym przedsięwzięciu?
Adrian: Nie chcę zdradzać szczegółów dotyczących fabuły, ale chcę wspomnieć o tym, kto mi pomaga. Lilianna Wojciechowska wraz z Kamilą Turzyńską, przyjaciele i znajomi jak Daniel Stawczyk i Marcin Wudarczyk oraz Anna Banco-Szumacher wraz z chórem Cantate Deo. I mam nadzieje, że to nie koniec. Chcemy zaangażować polską społeczność w Limerick. Chcemy, by w tym teledysku jak i w piosence każdy znalazł coś dla siebie.
- „Mam nadzieję, że wygrana w Polisz Czart da mi ogromnego kopa do powrotu, do tworzenia, muzykowania i grania na scenie. Tak jak Cantate Deo i Polski Teatr w Limerick. Te dwie grupy to ludzie, którzy ładują moje baterie do życia. Za co z całego serca dziękuje. Rodzina, przyjaciele, ludzie, których spotykam na swojej drodze, nie dają mi zapomnieć o tym, co drzemie we mnie. Nie dam rady tego zagłuszyć i utrzymać w sobie. Uwielbiam dzielić się swoją wrażliwością a scena to miejsce , w którym czuje się jak w domu z bliskimi". Komentując twoje słowa, powiem ci, że bardzo głęboko wierzę, iż wygrana w Polisz Czart odmieni twoje życie artystyczne. Na czym to twierdzenie opieram? Na intuicji (śmiech). A tak poważnie, to jesteś chyba pierwszym tak wszechstronnie uzdolnionym zwycięzcą naszej listy, że w moim przekonaniu jesteś po prostu skazany na sukces. Marzysz poważnie o karierze wokalnej?
Adrian: Marzę o tym, by móc grać koncerty, występować na scenie. Marzę o tym, by mieć swoją publikę. Chcę być docenionym artystą, a nie jednym z wielu celebrytów i przypadkowym zwycięzcą jednego przeboju.
- Po nagraniu płyty powiedziałeś: "I jak obiecałem. Nadszedł nowy czas. Nowe miejsce. Nowe możliwości, nowe życie. Kolejny etap. Jedno z marzeń spełnione: płyta nagrana. Wielka radość zamknięta w pudełku, wypalona na krążku. Zamknięty „ja” z moją wrażliwością i całym sercem, które włożyłem by móc uwiecznić pewne chwile. Teraz jedyne, co sprawi mi przyjemność to, to jak każdy z Was otworzy ją, by złapała świeże powietrze i posłucha, wypuszczając na wolność, to wszystko, co w niej zamknąłem. Jestem dowodem na to, że jak na czymś naprawdę nam zależy i włożymy w to swoją pracę i serce, to na pewno się uda. Marzenia nie są po to, by marzyć, ale po to, by je realizować. Życzę wam z całego serca odnaleźć siłę do realizacji marzeń". Czy spełniłeś już większość swoich marzeń, czy też są jeszcze takie, które koniecznie musisz zrealizować, aby poczuć się w pełni szczęśliwym spełnionym. Jeśli są takie, podzielisz się nimi ze mną teraz?
Adrian: Nie wiem, czy kiedykolwiek powiem, że już dość, że czuję się już spełniony. Wydaje mi się, że nie. Mam masę rzeczy do zrobienia. Planów i marzeń, które pragnę zrealizować. Jednym z nich jest wyjazd do USA. Zobaczenie New York, Broadway, a najlepiej zrobienie tam kameralnego akustycznego koncertu. Chcę wystąpić w musicalu, zagrać w monodramie na dużej scenie teatralnej. Nagrać kolejną płytę. Chcę podłożyć kiedyś głos w dubbingu do bajki dla dzieci. Chcę nauczyć się w końcu angielskiego. Wybudować dom, posadzić drzewo i stworzyć najwspanialszy dom dla mojej rodziny. Być najlepszym ojcem i mężem. Chcę podróżować i doświadczać. Chcę dzielić się swoją wrażliwością z innymi. Ze sceny idzie mi to najlepiej (śmiech)
Gratuluję tego co osiągnąłes w życiu,jeszcze zapewne mnie po raz kolejny zaskoczysz.Życzę dalszych sukcesów .Pozdrawiam Ciebie ,oraz Marlenę a dla dziewczynek duży buziak.
OdpowiedzUsuń