niedziela, 27 czerwca 2010

Frank Zappa - Hot Rats (USA) 1969 Wizjer nr 28

"Jeśli potrafisz sprawić by ogień zachowywał się tak jak ty chcesz, to możesz robić rzeźby z ognia. W muzyce zaś robisz rzeźby z molekuł powietrza, gdyż zanim ktokolwiek usłyszy to co napisałeś musisz sprawić by molekuły powietrza drżały. Jest to jak tworzenie rzeźby, projektu, kształtu który narzucasz masie powietrza a co jest odbierane przez uszy widowni.”
Frank Zappa

Trudno precyzyjnie określić pochodzenie Franka Zappy. Przyszedł na świat w Baltimore w USA. Jego ojciec Francis Zappa urodził się na Sycylii, ale był pochodzenia grecko-arabskiego, natomiast matka Rose Marie Colimore była w trzech czwartych włoszką (z sycylijskimi korzeniami), a w jednej czwartej francuską. Jako dziecko Zappa był astmatykiem i zapadał na liczne schorzenia laryngologiczne. Jego lekarz zastosował przedziwny z dzisiejszego punktu widzenia rodzaj terapii. Umieszczoną w specjalnej sondzie grudkę radu, kilkukrotnie wprowadzał do nosa Zappy. Frank Zappa urodził się w roku 1940, więc jak łatwo się domyślić wiedza i świadomość ówczesnego społeczeństwa na temat radioaktywności i jej skutków dla organizmu człowieka była jeszcze w powijakach. Znając te wszystkie szczegóły, trudno się dziwić, że przyczyną śmierci genialnego gitarzysty była choroba nowotworowa. Bardzo często możemy także spotkać nosową symbolikę w muzyce i tekstach artysty a także na okładkach jego albumów.
"Hot Rats" jest drugim albumem zespołu Franka Zappy i przez sporą grupę miłośników jego talentu jest uważany za najlepszy w jego twórczości. Był to pierwszy album Zappy i jednocześnie jeden z pierwszych albumów na świecie nagrany na sprzęcie szesnastościeżkowym, co całkowicie zrewolucjonizowało przestrzenność brzmienia nagranego materiału. O szczególnym znaczeniu sekcji rytmicznej dla Franka Zappy świadczy fakt, iż aż cztery ścieżki z szesnastu, artysta zarezerwował dla perkusji. Ciekawostką jest fakt, że mimo że Frank Zappa znany jest powszechnie jako genialny  gitarzysta, swoją karierę rozpoczynał właśnie od gry na perkusji. Nowatorski sposób nagrywania  pozwolił mu na tworzeniu ostatecznej wersji albumu już po zakończeniu sesji nagraniowej. Dzięki zastosowaniu tej techniki do nagranego materiału dołożono później saksofon i instrumenty klawiszowe. Do brzmienia albumu poza samym Zappą w ogromnym stopniu dołożył się  multiinstrumentalista Ian Underwood grający na pianinie, organach, klarnetach i saksofonach. W utworach "Peaches en Regalia", "Son of Mr. Green Genes" i w "It Must Be a Camel" pewne fragmenty perkusyjne zostały dzięki nowatorskiej metodzie nagrane z podwójną prędkością.


Phil Manzanera, gitarzysta grupy Roxy Music wypowiedział o albumie następującą opinię: „Hot Rats pokazał całą głębię muzyki oraz maestrię gry na gitarze na wielu poziomach. Było w tym wiele różnych wpływów. Nie był to już tylko rock, ale muzyka klasyczna i zarazem awangardowa. Zappa był bohaterem”.

Ben Watson, biograf Zappy dodaje:
 „To co robił Zappa jest przykładem najbardziej skomplikowanego i encyklopedycznego artyzmu w rocku. On nigdy niczym się nie ograniczał. Z biegiem czasu muzyka klasyczna okopała się w swojej niszy, ograniczając się tylko do tradycyjnej orkiestry. Sądzę, że Zappa jest odpowiedzią na ten problem. On chce używać wszystkich dźwięków dostępnych ludziom od czasu gdy Jimmy Hendrix zaczął grać na gitarze. Przeciwstawia się ograniczeniom mówiąc, że kompozytor może zużytkować dowolny dźwięk w dowolnej sytuacji, również gdy jest to histeryczna muzyka rockowa”.

Tommy Mars - klawiszowiec zespołu podkreśla perfekcyjność Zappy podczas nagrań.
„Zappa jest z pewnością największym muzycznym wszechświatem, w jaki się kiedykolwiek zanurzyłem, najbardziej wymagającym i najtrudniejszym do ogarnięcia. Nigdzie indziej nie spotkałem się z takimi wymaganiami, nie wspominając już o poziomie improwizacji. Zappa posiadał zdolność przechodzenia w ułamku sekundy od jednego dźwięku do dźwięku o zupełnie innym charakterze, w momencie najmniej oczekiwanym, z prędkością światła, jakby panował nad przestrzenią”. Trzeba było przyzwyczaić się do jego kalibracji dziwności i nieokiełznania. To co naprawdę w nim kochałem to, że nigdy nie można go było nabrać.”.

fot. Helge Øverås
Frank Zappa zmarł w grudniu 1993, a przyczyną śmierci był nowotwór prostaty. Choroba nie przeszkodziła mu spędzić ostatnich trzech lat życia w swoim studio w Hollywood Hills. Należał do tych artystów, bez których muzyka rockowa nie byłaby tym, czym jest obecnie. Nie tworzył chwytliwych przebojów, przez co dla wielu do dziś został nieodkryty. Podobnym przykładem z polskiej sceny była grupa SBB, której utworów trudno doszukać się na listach przebojów, a której dorobek płytowy przekracza wyobrażenie wielu miłośników muzyki.

Medialną izolację Frank Zappa tłumaczył w sposób nastepujący:
„Tworzyliśmy historię muzyki, ale to co robiliśmy pozostawało nieznane dla większej części publiczności. W Stanach Zjednoczonych nie jestem w ogóle zauważany. Zrobili wszystko co było w ich mocy aby nikt nie wiedział, że w ogóle istnieję. Jeżeli moje imię się pojawia to tylko w bezużytecznym kontekście. Jestem dla nich tylko facetem, który udał się do senatu aby kłócić się o świńskie teksty w utworach. Powodem dla którego amerykańskie media nie lubią się przyznawać, że istnieję to, to że mogę zawsze otworzyć usta i powiedzieć im coś, co jest oczywiste. Jeżeli oglądasz amerykańską telewizję albo słuchasz amerykańskiego radia, jest jedna rzecz, która przeziera przez wszystko. To wszystko, co tam jest, jest fantazją. Nie ma w tym grama rzeczywistości, a oni nie chcą, żeby ktokolwiek im to mówił. Przeraża ich to".

Zappa był powszechnie znanym zwolennikiem swobody seksualnej. Ten rodzaj fascynacji miał niebagatelny wpływ na teksty jego piosenek, co ilustruje pochodzący z albumu „Hot Rats” jedyny  znajdujący się na nim utwór wokalny - "Willie the Pimp".
„Jestem małym sutenerem z włosami zaczesanymi do tyłu w spodniach khaki i błyszczących czarnych butach. Mam pewną małą damę, spacerującą tą ulicą i chronię ją przed każdym, kto chciałby wyrządzić jej krzywdę. Jeśli zapłacisz dwadzieścia dolarów, mogę cię od razu u niej ustawić. Szukaj mnie na rogu ulicy chłopcze i nie spóźnij się”.

sobota, 19 czerwca 2010

The Animals - The Animals (UK/USA) 1964 Wizjer nr 27

"W Nowym Orleanie jest pewien dom,
którego nazywają Domem Wschodzącego Słońca.
Zrujnował on niejednego biednego chłopca.
Matko powiedz dzieciom, żeby nie robiły tego co ja i nie zmarnowały życia w grzechu i biedzie
w Domu Wschodzącego Słońca." 



Ciekaw jestem ilu miłośników muzyki wie o czym traktuje "The House of the Rising Sun" - jedna z najbardziej charyzmatycznie zaśpiewanych ballad w historii rocka. Zanim utwór stał się nieśmiertelny dzięki interpretacji Erica Burdona i ekspresyjnej grze muzyków The Animals, była to znana w Nowym Orleanie jeszcze przed I Wojną Światową folkowo-bluesowa piosenka popularna także wśród jazzmanów tych okolic. Jej korzeni należy jednak szukać w XVII-wiecznej ludowej melodii brytyjskiej. Pierwszego oficjalnego nagrania tej kompozycji dokonał w 1928 roku bluesman Texas Alexander. Romantycznie z pozoru brzmiący tytuł "Dom wschodzącego słońca" nie ma nic wspólnego z upojnie spędzoną nocą przez zakochanych, których budzą pierwsze promienie poranka. W slangu anglo-amerykańskim miejsce to oznacza "dom uciech" nazywany powszechnie określeniem, którego z uwagi na różnoraki wiek czytelników nie przytoczę. W wersji pierwotnej tematem ballady był żal kobiety uwikłanej w środowisko hazardzistów i alkoholików i jak można się z treści domyślać, jej sposób na zarabianie pieniędzy nie miał nic wspólnego z utrzymaniem czystości lub podawaniem napojów pokerzystom. W wersji The Animals tekst został nieco zmieniony i zaśpiewany jest z punktu widzenia młodego mężczyzny, który przegrał wszystkie pieniądze i topił się w grzesznym życiu w tytułowym domu uciech. Utwór z założenia miał być rodzajem moralitetu bez szczęśliwego zakończenia i nieść przestrogę prostym mieszkańcom południa USA.

sobota, 12 czerwca 2010

Lidia Jazgar z zespołem Galicja - Czasem (Polska) 2001 (Wizjer nr 26)

Przeglądając archiwalne numery Wizjera, natknąłem się niedawno na recenzję płyty Waking up to beauty popularnej londyńskiej wokalistki jazzowej Moniki Lidke. Po raz pierwszy zaprezentowałem wówczas na swoich łamach album niszowy. Przyczyną dzisiejszego powrotu do krążków z tej właśnie półki był niedawno otrzymany sms, w którym Monika dzieliła się ze mną informacją o wywiadzie jakiego udzieliła Markowi Niedźwieckiemu. Poczuliśmy z Łukaszem Żmudą - współautorem tamtej recenzji rodzaj nieopisanej satysfakcji, świadomi, że nasz krótki artykuł był pierwszą recenzją Waking up to beauty, jaka ukazała się na świecie. To trochę ekscytujące, kiedy wyprzedza się w prezentacji tak znakomitej artystki, legendarnego Niedźwiedzia! No cóż... mieliśmy po prostu do Moniki bliżej. Powyższa historia zmotywowała mnie do tego, aby kontynuować penetrację niszowej strefy muzycznej i od czasu do czasu oprócz dzieł epokowych przedstawiać wykonawców, którzy bardzo często z wyboru pozostają znani jedynie nielicznym acz wiernym odbiorcom.


Lidia Jazgar nie jest tylko wokalistką zespołu Galicja. W roku 2007 prowadziła pamiętny dla Krakowa koncert "Artyści Krakowa swojemu Miastu" transmitowany przez drugi program Telewizji Polskiej. Na co dzień jest prezenterką radiową i telewizyjną. Z wykształcenia jest pedagogiem i choreografem. Organizowała też szereg wydarzeń kulturalnych takich jak Galicyjskie Wieczory z Piosenką. Jest właścicielką Agencji Artystyczno-Promocyjnej „Art Blue”, a za działalność społeczną na rzecz osób niepełnosprawnych otrzymała w 2007 roku Medal Świętego Brata Alberta. Sama o swojej twórczości powiedziała: "Niechętnie określam styl muzyki, którą gram. Uważam, że znacznie lepiej jest posłuchać, niż używać słów, starając się ją zidentyfikować." Piosenki Lidii Jazgar są pełne tęsknoty za szczęściem i odkrywaniem najgłębiej skrywanych pragnień kobiecej duszy. Samotność to dziś światowa epidemia. Często jest to skutek braku zrozumienia i życia w pośpiechu. Zdarza się, że coś, co zdawało się być realne, było jedynie mirażem... duchową fatamorganą. Miłosne zawody i niespełnienia stały się dziś zjawiskiem powszechnym. Wierność zdaje się być w tych czasach utopią. O tym wszystkim... o tęsknocie za normalnością, o poszukiwaniu miłości i szczęścia w utworze "Smukła" śpiewa Lidia Jazgar.

"Do ust - nie modlitw - wiernego kochanka potrzeba smukłej
od świtu do nocy. Zapomni o samotnych porankach i łzach
jedynych co całowały oczy, lecz sama, lecz smutna choć piękna choć smukła.
Pisują już o niej wiersze i z dala mijają, że może zbyt dumna
zakochana w swym pięknie... "

"Błędne koło" to piosenka o pogoni za samym sobą i o życiu w pośpiechu. Jakże często na zastanowienie się nad sprawami ważnymi nie odnajdujemy dziś czasu. Jesteśmy zdominowani kosmicznymi liczbami spotkań i natłokiem zajęć niezbędnych do zdobywania środków do życia, przez co często musimy walczyć o ocalenie własnej tożsamości. Marek Grechuta śpiewał kiedyś: "Chciałbym twoje serce ocalić od zapomnienia", a Lidia Jazgar w "Błędnym kole" jakby chciała odpowiedzieć mu słowami "Ocalę siebie i swój czas".


"Ten bieg to ja, szalony cwał, poręcze, stopnie, kałuże...
Mijam was, przeskoczę każdy mur i każdą ścieżką przemknę się.
Komety schwytam was. Choć ręce drżą nie jest za późno...
Ocalę siebie i swój czas... ten szalony bieg do utraty tchu
prędzej... prędzej... prędzej... ten bieg to ja."

„Często jest, że ktoś słowem złym zabija tak jak nożem” śpiewał Czesław Niemen. "Są słowa, które tną jak miecz" dopowiada  Lidia Jazgar. "Słowa" to utwór niezwykły, będący najpiękniejszą piosenką albumu. Pomimo zacytowanego zdania, nie jest to jednak piosenka wyrażająca pesymizm. Słyszymy w niej także, że są słowa które koją i leczą każdą ranę. Są ludzie, którzy wierzą że żadne wypowiedziane słowo nigdy nie umiera. Wszystkie one według ich teorii krążą gdzieś w kosmosie i odbierane są przez ludzi obdarzonych szczególną wrażliwością, którzy potrafią je usłyszeć podobnie jak artysta pędzla umie zobaczyć to, co zakryte jest przed oczyma innych. O niszczącej i kojącej sile wypowiadanych słów jest właśnie ta piękna pieśń.

"Są słowa, które powiedziane raz - nigdy już nie giną.
Z wiatrem wędrują przez cały świat - czasem w ciszy możesz je usłyszeć.
Są słowa, które tną jak miecz, słowa - które leczą każdą ranę.
Słowa jak burza zimny deszcz. Słowa, które koją.
Są słowa, których nie zna nikt, słowa których więcej nie usłyszysz.
Czarodziejskie jak zaklęcia w bajce, słowa, których sens znasz tylko Ty.
Mówią, że milczenie złotem, kiedy słowa w pustce błądzą.
Od diamentów droższe słowa, które ją wypełnią."

 
Chociaż Lidia Jazgar i Monika Lidke śpiewają w nieco odmiennej stylistyce, obie panie łączy ogromna muzyczna wrażliwość, będąca darem który otrzymali tylko nieliczni. Jazzowa stylistyka Moniki z delikatnym brzmieniem gitary w tle i poezja Lidii z przepięknym akompaniamentem muzyków Galicji mogłyby w moim odczuciu bardzo dobrze współbrzmieć podczas wspólnego koncertu. Niedawno słuchałem koncertu Galicji nagranego dla radiowej Trójki. No cóż... tym razem to oni mieli bliżej. Zapraszając do zapoznania się z albumem Lidii Jazgar, pozwolę sobie zasugerować, że warto „Czasem” poczuć „waking up to beauty” zamiast zawsze tylko o pięknie śnić.

sobota, 5 czerwca 2010

Kult - Spokojnie (Polska) 1988 (Wizjer nr 25)

"Pracujesz dla fabryki. Fabryka żywi.
Te poranne podróże - raz krócej, raz dłużej
W obie strony, przygarbiony, pochylony.
Pracujesz w fabryce dzień i noc.
A które prawo dla nas? A które prawo dla nich?"
                                                                         „Tan”

Wielkich postaci w polskim rocku było kilka. Niektórzy z nich już odeszli. Niedawno przypomniałem jednego z największych - Grzegorza Ciechowskiego. Dziś równie ważna postać. Kazik Staszewski żył długie lata w negacji twórczości swojego ojca. Skapitulował dopiero w momencie, gdy songi Stanisława Staszewskiego stały się już (nomen omen) kultowe. Buntowniczy charakter odziedziczony po ojcu pozwolił Kazikowi stać się pierwszoplanową postacią polskiej sceny. Po pierwszej punkowej i drugiej nowofalowej, na trzeciej płycie Kult ujawnił swoje fascynacje psychodelicznym rockiem rodem z progresywnego brzmienia Pink Floyd. Wprawdzie w piosence "Patrz" słychać jeszcze echa dawnego Kultu, ale już w innych piosenkach zanurzamy się w całkowicie odmienną stylistykę. Pamiętam z jaką dumą odtwarzałem kilka lat temu utwór "Do Ani" pewnemu angielskiemu miłośnikowi rocka. Dlaczego propagowanie ojczystej muzyki zacząłem od tej właśnie piosenki? Marek Niedźwiecki powiedział o niej następujące słowa – „Jak usłyszałem ją pierwszy raz, wydawało mi się, że nie ma szans. Bo Do Ani było raczej takim antyprzebojem. Okazało się, że to jest numer niezwykły”. Całkowicie podzielam opinię pana Marka. Słychać w tym utworze echa The Doors, Pink Floyd, swingu i jazzu. Jest to przejmująca ballada będąca jednym ogromnym wyznaniem tęsknoty i miłości utrzymana w hipnotyzującym, psychodelicznym klimacie. Autor piosenki i jego przyszła żona Ania mieszkali wówczas daleko od siebie. Kazik napisał ją w pociągu, którym jeździł do ukochanej.

We wcześniejszych recenzjach płytowych kilkukrotnie nawiązywałem do dwóch protest-songów, bez których trudno sobie wyobrazić dziś polską muzykę. Po "Dziwny jest ten świat" Czesława Niemena oraz "Świecie nasz" Marka Grechuty, dziś przyszedł czas na kolejny utwór tego typu - "Arahja". W 1988 roku PRL jeszcze istniał, ale cenzura coraz bardziej przymykała już oczy na wszelkie próby negacji systemu, który całe dziesięciolecia zniewalał nasz kraj jak i dużą część Europy wschodniej. W powietrzu unosił się zapach końca sztucznego podziału kontynentu, a Kazik wtrącił swoje trzy grosze (albo dwanaście jak kto woli) do późniejszego upadku muru berlińskiego i żelaznej kurtyny. Aluzje do kolorowej i szczęśliwej Europy Zachodniej oraz przygaszonego bloku wschodniego są w tym utworze bardzo czytelne.

Aranżacyjnie i instrumentalnie Kult odznacza się niespotykanym brzmieniem, którego nikt wówczas nie miał odwagi naśladować. Grający na organach Hammonda Janusz Grudziński (obecny w zespole do dnia dzisiejszego), na kontrabasie i waltorni Krzysztof Banasik oraz Jerzy Pomianowski na egzotycznych instrumentach o nazwie tabla stworzyli coś niezapomnianego i wyróżniającego Kult na naszej scenie rockowej. To właśnie od tego albumu do Kultu dołączył Krzysztof Banasik, wcześniej związany z zespołem Armia, którego waltornia stała się na 20 lat znakiem rozpoznawczym zespołu. Kult wyraźnie nawiązywał w tym albumie do tradycji rocka progresywnego także poprzez zabawę otaczającymi nas zewsząd dźwiękami jak chociażby odgłosy z dworcowego baru w piosence "Do Ani", śpiew ptaków w "Landy" oraz bicie dzwonów w "Arahji". Podobnie czynili to wcześniej muzycy Pink Floyd, a przykładem takiego zabiegu jest choćby słynny odgłos maszyny do liczenia pieniędzy w „Money” otwierający album „Dark Side Of The Moon”. 

Przy tej okazji myślę, że warto przybliżyć niezwykłą postać Jerzego Pomianowskiego. Nigdy nie wchodził w skład zespołu Kult. Był muzykiem gościnnym i grał na bardzo rzadkich instrumentach. Tabla to para drewnianych, glinianych lub miedzianych kociołków, których membrany naciągane się rzemieniami. Gra się na nich, uderzając całymi dłońmi lub palcami. Są to instrumenty pochodzenia hinduskiego, a dla Europy odkryte zostały przez zespół The Beatles. Często były używane także przez jazzowe grupy Milesa Davisa. Jerzy Pomianowski nie tylko jest znany jako muzyk współpracujący z Kultem. W późniejszych latach był on między innymi dyrektorem generalnym Ministerstwa Spraw Zagranicznych a także ambasadorem Polski w Japonii. Jest posiadaczem 5 dan  w aikido, zna kilka języków obcych i był ekspertem UNESCO w Sri Lance.

Album jest niezwykle trudny do gatunkowego przyporządkowania. Całkowite osadzenie go w psychodelicznym rocku byłoby nie do końca prawdziwe. Jak bowiem określić zaśpiewaną w bardzo dylanowski sposób folkową balladę "Landy". Grający na harmonijce ustnej Marek Jaszczur w połączeniu z hippisowskim tekstem krytykującym powszechną znieczulicę zaśpiewanym przez Kazika z towarzyszeniem tabli Jerzego Pomianowskiego stworzyli najwyższej klasy pastisz stylu jednego z dwóch wielkich Bobów. Teksty Kazika nie tylko krytykują powszechną znieczulicę oraz dotykają problemu fałszywej religijności. Odnajdujemy to na przykład w piosence "Patrz". W kompozycji  "Jeźdźcy" autor nawiązuje natomiast do apokaliptycznej wizji końca czasów. Jeźdźcy niosący wojnę, zarazę, głód i śmierć słabsi są od Tego, który niesie Miłość. Zwycięstwo Miłości nad Śmiercią, Dobra nad Złem,  odwieczna wiara w Istotę Najwyższą i Prawo Naturalne, to przykład treści przerażających, ale i niosących nadzieję.

Krążek "Spokojnie" wydany w roku 1988 to dzieło ponadczasowe, a jego teksty wyprzedziły epokę i wciąż zachwycają aktualnością. Nie jest trudno krytykować istniejący system zakłamania, zwłaszcza gdy chyli się już on ku upadkowi. PRL przestał bowiem istnieć już rok po wydaniu albumu. Ogromną jednak sztuką jest umieć przewidzieć zagrożenia, które miały dopiero nadejść wraz z narodzinami demokracji. Prorocze wizje Kazika porównywalne są jedynie do umiejętności przewidywania Grzegorza Ciechowskiego, który te same zagrożenia pokazywał w niedawno przypomnianym przeze mnie albumie "Nowe Sytuacje" wydanym przez Republikę kilka lat wcześniej. Możni tego świata nigdy nie lubili słuchania prawdy, a z prorokami z reguły obchodzili się okrutnie niezależnie od czasów, w którym się pojawiali. Najwymowniej taką postawę władzy skomentował Czesław Miłosz w jednym ze swoich wierszy: "Który skrzywdziłeś człowieka prostego śmiechem nad krzywdą jego wybuchając (...) Nie bądź bezpieczny. Poeta pamięta. Możesz go zabić - narodzi się nowy." Płyta jest jak wino. Jej wartość rośnie z każdym rokiem, a słuchając jej, wcale nie czujemy się uspokojeni.