W poniedziałek, 29 czerwca 2015 roku, w Hard Rock Pubie Pamela będzie miała miejsce premiera długo oczekiwanej koncertowej płyty Asi Czajkowskiej-Zoń Some of my favs LIVE. Wydarzenie uświetni otwarcie wystawy fotograficznej Agaty Jankowskiej oraz koncert, w trakcie którego wystąpią: Rafał " Zwierzak" Zieliński (solo), Asia Czajkowska-Zoń z zespołem oraz grupa Los Angeles Trio. Dobór artystów na ten wyjątkowy koncert jest nieprzypadkowy. Muzyków łączy wcześniejsza współpraca w ramach różnych projektów muzycznych. Można się więc spodziewać, iż występ "muzycznych przyjaciół" w Hard Rock Pubie Pamela wygeneruje wiele ciekawych sytuacji scenicznych. Warta odnotowania jest scenografia koncertu, którą będą stanowić zaprezentowane w ramach wystawy autorskiej zdjęcia Agaty Jankowskiej, wykonane w czasie niedawnego koncertu Asi Czajkowskiej-Zoń w londyńskim klubie Jazz Cafe POSK. Koncert oraz otwarcie wystawy poprowadzi Mariusz Składanowski (Radio Gra). Wydarzenie rozpocznie się o godzinie 18.30. Wstęp wolny.
fot. Agata Jankowska
fot. Artur Grzanka
Asia Czajkowska-Zoń – toruńska wokalistka, z wykształcenia filolog-językoznawca. Jej muzyczne zainteresowania są rozległe: od klasyki przez jazz z domieszką bluesa, soulu i funky, po muzykę żydowską i elektroniczną. Może dlatego jej śpiew trudno jest zaszufladkować czy ująć w stylistyczne ramy. Jest ekspresyjny i dynamiczny, choć bywa powściągliwy, liryczny, refleksyjny – niemniej zawsze pełen emocji. Asia jest laureatką znaczących nagród na ogólnopolskich festiwalach: m.in.: I miejsca podczas 40. Międzynarodowych Spotkań Wokalistów Jazzowych w Zamościu (2013), I‑go Wyróżnienia „Stacji Kutno” (2011), Grand Prix na Festiwalu Piosenki Żydowskiej „Shalom” w Kaliszu (2012). Niegdyś chórzystka zespołu Los CoPiernicos, obecnie od ponad 12 lat śpiewa w chórze Astrolabium, z którym nagrała płytę Astrolabium sings Bembinow nominowaną do Fryderyka. Jest współzałożycielką grupy HaShir wykonującej muzykę chasydzką oraz solistką neogospelowego OFDD. Gościnnie pojawia się na płytach i koncertach innych artystów (m.in. Atrakcyjny Kazimierz, Half Light, Yugopolis 2).
fot. Artur Grzanka
Wokalistka od kilku lat ściśle współpracuje ze znakomitym pianistą i aranżerem Igorem Nowickim, z którym w 2011 r. zapoczątkowała cykl jazzowo-soulowych koncertów zaduszkowych pod nazwą SOUL BEHIND. Począwszy od drugiej edycji skład zespołu powiększył się o rewelacyjną sekcję: Waldemar Franczyk (perkusja) oraz Michał Rybka (bas).
Z tym triem 12 października 2014 r. Asia zagrała w toruńskim Hard Rock Pubie Pamela koncert, który został zarejestrowany i właśnie ukazał się na płycie pt. Some of my favs LIVE. Zawiera ona standardy jazzowe i bluesowe oraz kilka polskich evergreenów. Na krążku oprócz wymienionych muzyków można usłyszeć także specjalnych gości, którzy zagrali z Asią podczas koncertu. To Mark „Bestia” Olbrich, nazwany przez Zbigniewa Hołdysa „najbardziej odlotowym basistą bluesowym” oraz energetyczni, improwizujący ze swobodą i smakiem gitarzyści – Eddie Angel i Krzysztof „pARTyzant” Toczko.
fot. Agata Jankowska
Płytę otwierają dwa swingi pióra Irvinga Berlina: Blue skies i Cheek to cheek. Po nich ukłon w stronę bebopu (Night in Tunisia) oraz mistrzów polskiej piosenki (kompozycja pt. Kobiety których nie ma Włodzimierza Nahornego do tekstu Agnieszki Osieckiej). Później jest coraz bardziej bluesowo (Georgia on my mind), również za sprawą gości z Wysp, którzy specjalizują się w tym gatunku (Every day I have the blues). Emocje nie opadają ani przy soulowej balladzie A song for you ani przy rozwijającym się powoli, dziewięciominutowym Little wing. Bujające Serce to jest muzyk oraz nasycona improwizacjami interpretacja największego przeboju Zauchy sprawiają, że nóżka sama tupie. Całkowicie spontaniczny Summertime, zagrany na bis w funkowym groove'ie, dopełnia dźwiękową ucztę. A na deser wokalistka proponuje słuchaczom swoją autorską piosenkę.
„Marek Dyjak to historia o człowieku, który dzięki
wewnętrznej sile i talentowi z rynsztoka trafił do serc milionów
Polaków”
Jerzy Zawisak
Z wykształcenia hydraulik, laureat Studenckiego Festiwalu Piosenki w Krakowie, zwycięzca Festiwalu Artystycznego Młodzieży Akademickiej w Świnoujściu oraz zdobywca drugiej nagrody na Międzynarodowym Festiwalu Wokalnym w Bydgoszczy. Skomponował muzykę do przedstawienia Zbrodnia i kara, w reżyserii
Edwarda Żentary. Napisał też gmuzykę do Mistrza i Małgorzaty, w
reżyserii Andrzeja Marczewskiego. Ma za sobą także debiut aktorski w
filmie Adka Drabińskiego Kalipso czy rolę ślepca w Fauście, w reżyserii
Freda Apke. Jest liderem zespołu grającego pod jego nazwiskiem, w którego skład
wchodzą: Jerzy Małek (trębacz), Zdzisław Kalinowski (pianista), Łukasz
Borowiecki (kontrabasista), Arkadiusz Skolik (perkusista). Poza
koncertowaniem z bandem występuje także solo lub tylko z trębaczem. Muzyk, kompozytor,
piosenkarz, poeta – Marek Dyjak stał się bohaterem, idolem i wręcz
wzorem do naśladowania dla tysięcy fanów w niezwykle szerokim przedziale
wiekowym.
Historią życia Marka Dyjaka można by
obdzielić wiele osób prowadzących bardzo aktywne i pełne przygód życie.
Począwszy od alkoholu, który w pewnym okresie jego życia przejął nad nim
całkowitą kontrolę, przez nieudane związki, na nieomal udanej próbie
samobójczej kończąc. Zgodnie jednak z przedziwną zasadą, że to, co nas
nie zabije, może nas tylko wzmocnić, Dyjak wydaje się z tych wszystkich
opresji wychodzić w jednym kawałku, co więcej: wychodzi silniejszy,
dojrzalszy, mądrzejszy i bardziej wrażliwy. Perspektywa, z jakiej Marek
Dyjak patrzy na świat i sposób, w jaki ten świat maluje swoim głosem,
pobudza do refleksji i przemyśleń. Nie mam żadnych wątpliwości, że w
świecie jadowitej komercji i wymakijażowanych papierowych i cukierkowych
“gwiazd” jednego sezonu, Dyjak zasługuje na miano bohatera. Jego głos
wyraża absolutnie skrajne stany i emocje; od krzyku depresji, rozpaczy i
determinacji aż do ciepła, intymności, delikatnej miłości. Marek Dyjak
nie dał nad sobą zawładnąć standardom, konwencjom czy modzie.
Wciąż
wierny sobie, śpiewem wyraża najbardziej skrajne stany człowieczego
ducha, do kości autentycznego. Próżno szukać w nim sztuczności,
pozerstwa czy prób przypodobania się. Podrapana dusza Dyjaka nie
zniosłaby takiej zdrady. Wszystkie utwory wykonywane przez Dyjaka są
projekcją jego własnego życia. Nawet, kiedy to nie on jest autorem,
utwory wykonywane są tak osobiście, wręcz intymnie, iż nie sposób
podważać ich prawdziwości i autentyczności, która trafia dokładnie tam,
gdzie powinna- w serce.Marek Dyjak: podrapany przez świat i “Polizany przez Boga”.
Zmartwychwstał dla nas po to, aby udowodnić, że ogień i woda, anioł i
diabeł, mogą współistnieć w doskonałej symbiozie w jednym człowieku
dając mu siłę do tworzenia i przetrwania oraz dostarczając nam
jednocześnie tylu pięknych doznań i wzruszeń. Podekscytowany, z
niecierpliwością czekam na kolejne płyty Marka Dyjaka. Marek
Dyjak zgodził się przyjechać na koncerty do Wielkiej Brytanii, co jest
dla HEART BEAT EVENTS ogromnym zaszczytem, tym bardziej, że będą to
pierwsze koncerty artysty poza granicami Polski. Jego koncerty są grane w
kilku wariantach, między innymi trio i solo z trąbką. Uznaliśmy, że
szacunek dla publiczności i klasa artysty wykluczają jakiekolwiek
półśrodki, dlatego postanowiliśmy zaprosić Pana Marka z pełnym
pięcioosobowym składem. Chcemy przekazać publiczności wspaniałą muzykę w
jej pełnej krasie i pięknym brzmieniu.
HEART BEAT EVENTS
zaprasza Państwa na kolejny koncert, Marek Dyjak zaśpiewa w
Sali Teatralnej POSK w sobotę 27 czerwca o godzinie 19:00 i w
niedzielę, 28 czerwca o godzinie 17:00. Bilety do nabycia telefonicznie
pod numerami 07951500984 i 07947757480 oraz online na stronie heart beat events.
Już za niecałe dwa tygodnie na muzyczną scenę powróci Metal Hammer Festival! Siódma edycja festiwalu odbędzie się 27 czerwca w katowickim Spodku, w nieco innej niż zwykle formule. A wszystko za sprawą szyldu „Prog Edition”, wyraźnie wskazującego, że tym razem możemy spodziewać się sporej dawki najlepszej muzyki z nurtu tzw. rocka i metalu progresywnego. Wśród ogłoszonych Artystów są Dream Theater, Riverside, Evergrey, Tides From Nebula, Collage, Osada Vida, One oraz Art Of Illusion!
Dream Theater
Na stronie Antyradio.pl ukazał się właśnie zapis wywiadu z wokalistą Dream Theater, Jamesem LaBrie. Muzyk opowiedział o nagrywaniu nowej płyty, wspomniał o czasach, w których grał na perkusji oraz porównał metal do muzyki klasycznej. Powiedział także kilka miłych słów o polskich fanach:
„Gdy gramy koncert w Polsce, bez względu na to, w jakim mieście się odbywa, odczuwamy niewiarygodny entuzjazm. W tym kraju publiczność genialnie z nami współpracuje. Wystarczy rzucić hasło, a ona śpiewa, wznosi ręce lub pięści w górę i jest przy tym wszystkim bardzo głośna. To najlepszy komplement jaki może dostać zespół. Polscy fani są niesamowici, bo dają nam do zrozumienia, jak bardzo uwielbiają Dream Theater. To jak dobrze znają nasze utwory jest dla mnie oszałamiające. Nie możemy się doczekać przyjazdu do Was! Do zobaczenia w czerwcu!”
Całość wywiadu można przeczytać (a także odsłuchać fragmentów!) na tejstronie.
Zespołu Dream Theater nie trzeba specjalnie przedstawiać fanom rocka w Polsce. Mając na swoim koncie ponad dziesięć milionów sprzedanych egzemplarzy albumów i DVD, Dream Theater od dawna należy do ścisłego grona gigantów prog/hard rocka. Wpływowy magazyn Rolling Stone zaliczył ich do dziesiątki najlepszych prog-rockowych zespołów wszech czasów! Albumy takie jak uhonorowany złotą płytą "Images & Words" (z przebojowym singlem "Pull Me Under") przyniosły mu na całym świecie zachwyty nad mistrzowskim połączeniem melodyjności, mocy i wirtuozerskich popisów. Nowy, jeszcze niezatytułowany album Dream Theater zapowiadany jest na jesień 2015!!
Trzej piewcy muzyki i Tomaszowa w trzech różnych krajach świata. Antoni Malewski, który spisał rock'n'rollową legendę miasta i Wojciecha Szymańskiego, tragicznie zmarły Arek Milczarek odtwarzający postać i piosenki ich wielkiego Idola i pierwszy Rockman Tomaszowa Mazowieckiego Wojtek "Szymon" Szymański - obecnie mieszkaniec Nowego Jorku
Pozwolę sobie napisać w kilku zdaniach, co wydarzyło się w moim życiu, jak rozpoczęła się moja przygoda z naszą muzyką młodości, czyli jak to nazwano w Ameryce - Rock and Roll. Otóż były to czasy końca lat pięćdziesiątych ubiegłego stulecia, kiedy na tzw głośniku umieszczonym w moim mieszkaniu (nazywany “kołchoźnikiem”), słuchając udawało się wyłapać strzępy muzyki, po której miałem wypieki na twarzy, a głównie to się zdarzało podczas słynnej audycji Muzyka i Aktualności. Potem doszło duże, lampowe radio, radio Saba, prezent od Cioci na bodajże 8 lampach, które mrugało do mnie swoim zielonym, magicznym okiem i emitowało ciepłe fale, które przerzucało mnie z Radio Luxembourg do Radia Watykan czy na jakieś inne stacje z kontynentów, z których fale radiowe docierały do Polski. Dawało to poczucie absolutnej wolności, nie było granic i paszportów. Podobnego uczucia doznałem wiele lat później kiedy to po opuszczeniu Polski ilekroć byłem z wizytą w zachodnich Niemczech czyli tzw NRF, łapałem czy to w radiu w samochodzie, czy w hotelu polskie stacje Warszawa 1 na falach długich, czy Warszawa 2 na falach średnich. Wiedziałem, że tam gdzieś jest jednak ta Polska, której nie moglem osobiście odwiedzić, ale mogłem posłuchać Polskiego Radia. Nieważne było czy to nudna pogadanka czy inne trele, siedziałem z uchem przy radioodbiorniku.
Dom Wojtka przy pl. Kościuszki 17 w Tomaszowie Mazowieckim
Z tych radiowych czasów w Polsce to oczywiście był Pan Lucjan Kydryński ze swoją audycją, której nie można było nigdy opuścić. Dużo z tych czasów opisał Antek Malewski w swoich książkach o rockandrollowym widzie, jako że był on od początku częstym gościem na Placu Kościuszki 17. Nie chcąc się chwalić ja byłem jego “guru’ muzycznym, który wprowadzał go w tajniki Radia Luxembourg, gazety New Musical Express i innych photo magazynów, gdzie można było oglądać zdjęcia Presleya, Haleya, Buddy Hollego, Little Richarda czy Fatsa Domino. Dalej sprawy potoczyły się jeszcze szybciej, bo wpadłem na pomysł, aby wysłać list do wytwórni Atlantic z prośbą o przysłanie mi jakiejś płyty z utworami rocka.
Bracia Ertegun
Aby nie wyglądać na żebraka, jak wszyscy wiemy nie było możliwości zakupu żadnej płyty z zachodu, wsadziłem do koperty plik znaczków pocztowych z kolekcji mojego dziadka. Ponieważ znałem z czytania różnych wydawnictw dokładny adres, ba nawet nazwisko właściciela, dyrektora. Nie wiedziałem dokładnie, kto to jest, ale list poszedł zaadresowany do Mr Nesuhi Ertegun, Atlantic Record New York. Po około dwóch miesiącach, kiedy już straciłem nadzieję, że cokolwiek się stanie, nagle pojawił się u mych drzwi listonosz z piękną, płaską paczką ze znaczkami pocztowymi z USA. Serce mi prawie stanęło z wrażenia, kiedy po otwarciu ujrzałem DWA LP jeden był wydany przez Atlantic Records pt. Rock and Roll z mieszanką utworów granych przez duże big bandy a drugi był LP z ATCO Records ze składanką utworów m.in. znajdował się na niej, Bobby Darin, The Coasters, The Drifters, Ruth Brown, więc uczta dla ucha niesamowita.
Wojciech Szymański w swoim gabinecie dyrektora linii lotniczych
Co do tych dwóch wytwórni płyt to jest to bardzo ciekawa historia ponieważ utworzone zostały przez braci Ertegun, dwóch synów ambasadora Turcji w Waszyngtonie, którzy w bardzo młodym wieku zauroczeni amerykańską muzyką głównie jazzem i wczesnym rock and rollem, zebrali kolekcje 15,000 jazz and rhythm and blues 78 RPM płyt i po zakończeniu II wojny światowej założyli studio nagrań. I tak powstał Atlantic, który głównie zajmował się rhythm & bluesem i jazzem oraz ATCO, która głównie wydawała płyty rock and rollowe. Kiedy zamieszkałem w USA i pracowałem jako dyrektor hiszpańskich linii lotniczych, podczas pewnego spotkania organizacji lotniczych, przypadkowo spotkałem się z Panem Nesuhi Ertegun, któremu z mostu powiedziałem, że głównym powodem mojej bytności, tu na tej ziemi w Nowym Jorku jest fakt, że on kilkanaście lat temu wysłał do Polski dar dla młodego chłopca, który mu przysłał kolekcje znaczków pocztowych. Co za niespodzianka, Nesuhi pamiętał te znaczki!!!
Wojtek Szymański z Tammie Wix
Miałem później okazje spotkać się z nim i jego bratem Ahmedem, co również zaowocowało, bo poznałem tam Tammie Wix, która była właścicielką wytwórni płytowej Wix w Memphis w Tennesse. To ona zaprosiła mnie do Memphis, ale to już dalsza historia, do której wrócę bo muszę dokończyć, co dalej działo się w Polsce, kiedy dwa longplaye z Ameryki podsunęły mi myśl, że muszę się tam kiedyś w końcu dostać, to znaczy zawitać do USA. W międzyczasie będąc, któregoś dnia w naszym domu handlowym, słynne CDT w Warszawie w dziale muzycznym, zobaczyłem grupę podekscytowanych ludzi. Jakiś facet pokazywał im małe, kolorowe, plastikowe płytki, które po założeniu na adapter działały jak prawdziwe płyty, demonstrował on tam Diana Paula Anki i Bill Haley Shake rattle and roll. Błyskawicznie kupiłem te dwa egzemplarze. Zaprzyjaźniłem się szybko z tym przedsiębiorczym człowiekiem, który zaprosił mnie do swojego zakładu. Mieścił się na rogu ulicy Hożej i Marszałkowskiej, gdzie na półpiętrze produkowali oni swoje plastikowe płytki i słynne pocztówki dźwiękowe, które zawojowały całą Polskę. Ponieważ byłem dobrym dla nich kupcem, zapraszali mnie na zaplecze, gdzie zakładając słuchawki mogłem słuchać taśm na ich magnetofonie i wynotowywać utwory, które mi się podobały. Natychmiast kopiowali mi je na plastikowe krążki. W ten sposób moja kolekcja tych oryginalnych polskich wyrobów rosła bardzo szybko, do tego często wpadałem do antykwariatu. Można było tu również znaleźć czasami płyty z prywatnych importów tak przy antykwariatach na Wilczej czy przy Polnej. Doskonale pamiętam kupno pierwszego LP z Elvisem pt Elvis, Był to drugi LP nagrany przez Presleya w RCA VICTOR.
Była w Warszawie grupa ludzi, która wymieniała płyty, które były później nagrywane na magnetofony, które zaczęły być coraz bardziej dostępne, na początku importowane z NRD; później też produkowane w Polsce takie jak Melodia czy Tonette. Był Leszek Jowko z Grochowa zakochany w Country & Western, który pokazał mi Hanka Williamsa, był Sławek ze Starówki, który miał najrozmaitsze klejnoty muzyczne głównie z Anglii ale również z USA, był Bronek ze Śródmieścia, który z racji, że jego mama była Angielką miał dostęp do wszystkiego, co było najmodniejsze w muzyce. Ja mieszkając na Saskiej Kępie nie miałem co narzekać na dostęp do płyt, bo w naszej paczce, która codziennie spotykała się w ulubionej kawiarni Sułtan, była Marysia Szabłowska, “Pucka” dla znajomych, bracia Kowalczyk, Tomek Kozłowski “Kozioł”, siostry Banker, Rysiek Grzenia, Władek Dadas, Iza Gliksman, Andrzej Pozdniakow, Wiesiek Kacperski “Billu”, Piotr Kamieński “Kamień”. Wymieniam zaledwie kilka osób, którzy tak jak ja byli zabsorbowani nowym fenomenem muzycznym, jakim był rock & roll.
Marek Gaszyński
Takie grupy były również w Śródmieściu, na Mokotowie, Pradze, Ochocie czy Starówce. Wszyscy ci ludzie oscylowali dookoła klubów studenckich jak Hybrydy, Stodoła, później Medyk, Remont. Pamiętam jak w Warszawie w jednej z kawiarni na Marszałkowskiej przy Placu Konstytucji pojawiła się pierwsza szafa grająca. Cóż to była za uciecha, kiedy po wrzuceniu chyba złotówki, a może dwa złote, można było posłuchać Brendy Lee czy Jerry Lee Lewisa lub Fatsa Domino. Następną mekką dla fanów rock & rolla była brama w Alejach Jerozolimskich, gdzie mieścił się fotoplastikon, bowiem właściciele tego interesu, aby zwabić klientów, mieli umieszczony głośnik w bramie, gdzie cały czas sączyła się muzyka w wykonaniu Presleya, Bill Haley, Tommy Steela i całej plejady innych wykonawców młodego rocka. Z “Pucką” zostałem zaproszony do czegoś w rodzaju prywatnego klubiku na Nowym Świecie, który prowadził Andrzej Olechowski z Wojtkiem Mannem. Tam też można było przynieść swoje zdobyte płyty czy posłuchać płyt przyniesionych przez innych i dyskutować na temat muzyki.
Franciszek Walicki - ojciec polskiego Rock'n'Rolla
Chodziłem również do Filharmonii, gdzie redaktor Roman Waschko miał specjalne spotkania. Puszczał płyty głównie jazzowe i rhythm and bluesowe. Tam słuchałem Raya Charlsa, Joe Turnera. Zaczęły się też w Warszawie występy, Jazz Jamboree, przyjeżdżali tacy fantastyczni bluesowi artyści z USA jak Champion Jack Dupree czy Howling Wolf. W tym samym czasie na początku nieśmiało a później coraz bardziej głośno zaczyna swoją działalność radiostacja harcerska. gdzie Witek Pograniczny i Marek Gaszyński zaczynali tworzyć swoje listy przebojów no i oczywiście Wybrzeże, bo jak tu pominąć Gdańsk, Szczecin czy Sopot. Przecież to była główna kolebka, I Festiwal Jazzowy w Sopocie i słynny Big Bill Ramsey ze swoją Caledonią (mam tą płytę wydaną przez Polskie Nagrania). Non-stop w Sopocie, gdzie spędziłem kilka tygodni latem porządkując z Antkiem Malewskim parkiet, za co mieliśmy darmowy wstęp każdego wieczoru, nie mówiąc z jaką to dumą wchodziliśmy do środka, jak to się mówi “we are with the band”, zespół “Niebiesko Czarni” i Pan Walicki. Moja Kolekcja rosła coraz bardziej. Okropnie żałuję, że niestety całość tych zbiorów, na które składały się LP, 45s i cała masa tych plastikowych perełek z ulicy Hożej. Co to by była za frajda położyć dziś te płytki na adapter!!!. Zagubiły się podczas mojej przeprowadzki na Zachód, która to nastąpiła na początku lat 70-tych.
W domu Jana Koziorowskiego przy ulicy Brzozowej.
Antek Malewski i Wojtek Szymański
Wylądowałem w Londynie, który w tym czasie był absolutną, muzyczną stolicą świata. Były tu oczywiście takie zespoły jak Beatles, Rolling Stones, Animals etc, a później rozpaczał się revival starego rock and rolla, jakby druga fala, bo ludzie od początku zwrócili uwagę, że ten prosty rock and roll lat pięćdziesiątych to naprawdę dobra muzyka, więc do Londynu zaczęli przyjeżdżać z USA tacy apostołowie tej muzyki, jak Bill Haley, Jerry Lee Lewis, Ike Turner z Tiną i jej rock and roll revival. Oczywiście, ja bywałem na tych wszystkich koncertach i dodatkowo, ponieważ trzeba było z czegoś żyć, załapałem się do pracy jako barman w największym country & western pubie, który mieścił się niedaleko Hammersmith, a tam też odbywały się występy, bo przyjeżdżał Del Shannon, Brenda Lee, Johnny Cash. Tam też poznałem Helen Shapiro jak to zwykł mówić Pan Lucjan Kydrynski, dziewczyna o wagnerowskim głosie.
Wojciech Szymański z żoną Łucją
Londyn był niesamowicie rozbujanym miastem. Było tu dużo moich kolegów z “grupy” warszawskiej, tak jak uprzednio mówiłem, Władek Dadas, Tomek “Kozioł”, Piotr Veltuzen i wielu, wielu innych. Była Ewa Frykowska, Piotr Kamieński, Irma, Elżbieta Meznicka moja przyszła żona Łucja Sielewicz tak, że nie można było narzekać na brak zajęć. Pracowało się na różnych lewych zajęciach, gdzie bardzo często powstawały pewne śmieszne sytuacje. Kiedyś udało mi się załatwić pracę w Dunlopie jako telex operator udając Niemca. Mój kolega Anglik, który pracował obok mnie, uporczywie próbował do mnie mówić po niemiecku (był on kiedyś żołnierzem stacjonującym w Niemczech), a ja musiałem go pohamowywać jako, że moja znajomość niemieckiego sprowadzała się do guten tag, mówiąc mu, że jestem w Anglii, aby nauczyć się angielskiego i prosząc go by mówił do mnie w tym języku, co on bardzo uszanował i więcej do mnie po niemiecku nie mówił.
Wojciech Szymański z żoną Łucją raz jeszcze
Z Londynu przeskoczyłem do USA, gdzie początkowo zatrzymałem się w San Francisco, które wtedy było pod wpływem “dzieci kwiatów”, a ponieważ mieszkałem niedaleko Golden Gate Bridge, więc miałem wiele okazji, aby spotykać się hippisami na słynnej Filmore Street. Oczywiście szybko odnalazłem slynny Tower Records, który rozpoczął swoją działalność właśnie tam i pomalutku dokupowałem różne stare wydania rock and rolla z lat 50 i 60-tych. Z San Francisco przeniosłem sie do Nowego Jorku, gdzie sprowadziło się wielu moich znajomych z Londynu i Warszawy. Tak się też złożyło, że światowa stolica muzyki, którą, jak nadmieniłem, był Londyn, przeniosła się w tym samym czasie do Nowego Jorku, a ponieważ tu zaczynałem się pomalutku stabilizować, żona, dziecko, było więcej czasu i pieniędzy na dokupowanie nowych płyt, nagrywania setek taśm na magnetofonie szpulowym, później na kasetach. Muszę dodać, że na moich oczach odbyła się cała ewolucja środków przekazu muzyki od starych, kruchych płyt granych na 78 rpm do 45s, LP, szpulowych taśm, taśm tzw 8 track, które były bardzo popularne w USA, kaset i aż do CD no i teraz MP3.
Billy Lee Riley z żoną Joyce i dwóch Wojciechów: Szymański i Mann
Mieszkając w Nowym Jorku miałem niezliczone okazje chodzić na koncerty gwiazd rocka, rhythm and bluesa, country. Moje płyty są podpisane przez Joe Big Turnera, Brendę Lee, Jerry Lee Lewisa, Billa Lee Rileya, Tinę Turner, The Everly Brothers, The Monkees, Fatsa Domino itd. Długo czekałem na pojawienie się Elvisa, który akurat odbywał tournee po USA. Miał on również występować w Nowym Jorku. Kupiliśmy bilety, niestety nie mogliśmy ich wykorzystać, bo Elvis niespodziewanie umarł chyba tydzień przed zapowiadanym występem w Nowym Jorku. Bilety na koncert mam do dzisiaj, oprawione w ramce wiszą na ścianie w moim gabinecie. Tak jak uprzednio nadmieniłem, po poznaniu Tammie Wix z wytworni płyt Wix, gdzie Sonny Burgess, Billy Lee Riley, Ray Smith, są to również gwiazdy z Sun Records, kiedy nagrywał tam Elvis a oni też nagrywali w Wix Records. Zostałem zaproszony na festiwal do Memphis, gdzie występowali wszyscy artyści uprzednio wymienieni. Tammi poznała mnie z nimi. Wpadaliśmy do Sun Records, gdzie w małej kafejce, która mieści się w tym samym budynku, można było z wszystkimi pogadać, a ponieważ byłym później w Memphis wiele razy, wydaje mi się, że pewnie poznałbym i Elvisa, gdyby jeszcze żył, bo ci ludzie go znali.
Wojtek Szymański z krawcem Elvisa Lansky'm
Przychodziła tam też dawna sympatia Elvisa, Barbara Pittman, również dawny właściciel Sun Records, Sam Phillips. Można było zajrzeć do słynnego sklepu Lansky Brothers, w którym poznałem Bernarda Lansky, który ze swoim bratem (obaj emigranci z Polski) otworzyli ten sklep. Tu Elvis kupował swoje słynne ubrania, z których był znany; tweedowe marynarki i ekstrawaganckie koszulki. W tym sklepie było wiele pamiątek po Elvisie i Bernard opowiedział mi również wiele ciekawych historii z czasów kiedy to Elvis wpadał ze swoją grupą do jego sklepu. Oczywiście w Memphis odwiedziłem kilka starych sklepów z płytami, szukając najrozmaitszych “białych kruków”. Również Tammi Wix podarowała mi kilka extra egzemplarzy z jej wytwórni. Tam też narodził się projekt, aby sprowadzić do Polski kilku żyjących jeszcze prekursorów naszej muzyki, takich jak Jerry Lee Lewis, Wanda Jackson czy Brenda Lee. Wielokrotnie rozmawiałem z nimi i ich managerami, ale nigdy nie doszło do niczego z powodu braków funduszy, aby zapłacić ich gaże, podróż itd.
Billy Lee Riley w Sopocie
Aż któregoś dnia przyszedł mi z pomocą Wojtek Mann, którego zadaniem było sprowadzenie muzycznej oprawy dla imprezy organizowanej przez Prokom w Sopocie. Zaproponowałem mu Billy Lee Riley. Ceny były niewygórowane. Gdzieś chyba w roku 2000 przyjechałem z całą grupą do Polski. Billy zorganizował wspaniałą grupę muzyczną jako akompaniament. Był to słynny Johnny and the Rockos, który ma swoje turnee po Europie, ale także zawsze jest wynajmowany jako podkład dla słynnych muzyków ze Stanów takich jak Fats Domino, Jerry Lee, Emile Ford lub Wanda Jackson. Wyjątkowo w tym wypadku z Johnnym w skład zespołu weszli też bracia Lenner ze słynnej niemieckiej grupy rockabilly Lenner Brothers. Oni grali dwa razy w Sopocie i chyba powiem, że pierwszy koncert, który był bardziej nieformalnym koncertem niż ten drugi, który odbył się podczas głównej gali Prokomu. Fantastyczny absolutnie, bo na scenie pojawili się też polscy muzycy z wybrzeża i zabawa przeciągnęła się do późnych godzin rannych. Było fantastycznie. Później jeszcze próbowaliśmy kilka razy z innymi wykonawcami. Robert Gordon był prawie na lotnisku, aby ze mną lecieć do Polski. Billy Lee chciał koniecznie odwiedzić Polskę po raz drugi, ale zawsze rozbijało się o kasę i nic z tego nie wychodziło, a duża szkoda, bo niestety czas jest nieubłagany i ci prekursorzy prawdziwego rock and rolla znikają jeden po drugim, aby dołączy do podniebnej orkiestry.
Po ślubie z moją sympatią Łucją, którą poznałem na wakacjach w Jastarni długo przed moim odlotem do USA, urodził nam się syn Chris. Spowodowało to oczywiście dużo innych zajęć, ale kolekcjonowanie płyt i słuchanie ulubionego rock and rolla nie ustało. Płyt przybywało, w poszukiwaniu różnych egzemplarzy szperałem w sklepach na Manhattanie w tzw dzielnicy Village. gdzie żyje tzw “cyganeria”. Village jest podzielona na Village East i West, ta część West jest starsza, East dopiero się rozwinęła w ostatnich 15 czy 20 latach. Dawniej to była cicha dzielnica, głównie zamieszkała przez emigrantów ze wschodniej Europy. Teraz restauracje i kafejki z West przelały się na drugą stronę. W obu dzielnicach jest masa klubów muzycznych. Najsłynniejszy w Nowym Jorku klub Jazzowy Blue Note, mieści się na West Village, swego czasu był po stronie east. My, to znaczy moja nowojorska paczka, odkryliśmy super miejsce. Był to bar przy 2-giej Ulicy, który nazwaliśmy “Sleezy Place”. Odbywały się tu koncerty bluesowe i rock and rollowe. Wpadali tu późno w nocy różni sławni muzycy nowojorscy tak, że można było tu spotkać czasami kogoś z Rolling Stones, czy Boba Dylana lub Joe Turnera. Nasza paczka była w tym barze bardzo znana do tego stopnia, że główny barman, potężnie zbudowany murzyn o imieniu Kenny zawsze nam robił miejsce. usuwając nawet innych klientów od stolika, może nawet z tej prostej przyczyny, że nasze zamówienia na najpopularniejszy tu napój, czyli gin and tonic podawany w szklankach typu “musztardówka” był gęsto i często zamawiany a nasze “tipy” były też obfite.
Życie w tym klubie zaczynało się dość późno. Tak naprawdę nic się tu nie siedziało do godzinny 1 nad ranem, ale aby wejść do środka, trzeba było być przyjacielem Kena. W tym klubie można było również kupić najrozmaitsze egzemplarze płyt z muzyką bluesową. Były to różnego rodzaju nagrania nieautoryzowane lub płyty z wytwórni mało znanych, takich jak Spivey Records, nagrywających super artystów bluesa takich jak, Roosvelt Sykes czy Vareta Dillard. Były też nagrania wręcz chałupnicze. Miałem przyjemność poznać Victorie Spivey, która też śpiewa bluesa i występowała kilkukrotnie w naszym “Sleezy Place”. Na wschodniej stronie Village mieszczą się bardzo awangardowe kluby takie jak CBGB, gdzie narodził się punk rock. CBGB już niestety nie istnieje, ale tę funkcje przejęły Angels and Kings oraz The Bowery Electric, gdzie gra się nowe fale rocka, ale również i stare gwiazdy też się tam pokazują. W Bowery Electric oglądałem i słuchałem Roberta Gordona, który tak jak pisałem uprzednio, prawie był już na lotnisku, aby ze mną jechać do Polski. Robert śpiewa stare przeboje z repertuaru Elvisa, Roy Orbisona czy Carla Perkins, jest bardzo popularny w Europie Zachodniej i odbywa liczne tournee, które miały miejsce w Anglii, Niemczech, Hiszpanii czy Skandynawii.
Marek Zarzycki
Nie tak dawno temu byliśmy na niezapomnianym koncercie Jerry Lee Lewisa, kiedy to Jerry nagrywał swój nowy album, o którym pisał Tolek [Antoni Malewski - przyp.red] w swoich książkach. Tam to spotkałem słynnego Petera Goralnicka, który napisał kilka książek na temat Elvisa i na temat rock and rolla w ogóle oraz o sztuce w teatrze pod tytułem Million Dollar Quartet, która oddaje atmosferę Memphis lat 50-tych, kiedy to Elvis odwiedza swoje rodzinne miasto po nakręceniu i premierze pierwszego filmu w Hollywood (Love Me Tender) i spotyka się w Sun Records z Jerry Lee, Johnny Cashem i Carl Perkinsem. Dużo można by pisać o tych niezliczonych koncertach, ciekawostkach muzycznych i ludziach, których miałem przyjemność poznać, no i oczywiście o mojej kolekcji, którą z dumą przekazuję (1087 egzemplarzy - LP) w ręce Fundacji Sopockie Korzenie, aby służyła do dalszego propagowania rock and rolla w Polsce i na świecie. Dodatkowo w dalszym ciągu mam marzenie, aby ziścił się mój pomysł sprowadzenia do Polski na koncert kilku tych jeszcze żyjących artystów do lokalu takiego jak np Tygmont, aby dali koncert, a byliby to dla przykładu Sonny Burgess, Wanda Jackson, Johnny Powers, Linda Gail Lewis czy Robert Gordon z akompaniamentem złożonym z zespołu Johnny and the Rockos. Do tego można by było poprosić, aby dołączyli Wojtek Gąssowski z Wojtkiem Kordą i Markiem Zarzyckim. To by była dopiero frajda! No ale to tylko marzenie...
Marek Jamroz
- Muzyka
była w jego domu od zawsze, ale zawsze gdzieś w tle. Rodzice nie
kupowali płyt, tylko słuchali radia, a to co muzycznego działo się w
pokoju jego starszej siostry, było tajemnicą. Na szczęście, choć
dorastał w typowo śląskiej rodzinie, rodzice nie katowali go słuchaniem
jakże popularnych wśród sąsiadów, niemieckich szlagierów i tyrolskich
polek. Pierwsze utwory jakie Marek pamięta to piosenki z niedzielnego
Koncertu Życzeń takich wykonawców jak Irena Jarocka, Urszula Sipińska
Jerzy Połomski i nieśmiertelna Mireille Mathieu z przebojem Santa Maria.
Po słusznie minionym okresie Fasolek i Zająca Poziomki, jego pierwszą
dojrzałą muzyczną fascynacją była twórczość Jeana Michelle Jarre'a. Po
skutecznej próbie przedarcia się do pokoju siostry, Marek po raz
pierwszy usłyszał jego Equinoxe, Marka Bilińskiego, The
Beatles i Andreasa Vollenweidera. Marek zawsze był wzrokowcem - i jak
miał nie trafić po latach do Polskiego Wzroku - i prezentowane Przez
Krzysztofa Szewczyka w programie Jarmark klipy "Money for Nothing"
Straitsów, "Take on Me" A-HA wbijały go w fotel. W
późniejszych latach osiedlowa telewizja kablowa emitowała piracko MTV
(to prawdziwe, gdzie kiedyś puszczano muzykę). Marek chłonął każdy
gatunek - pop, rap, rock, metal, wszystko co brzmiało. Słuchał Trójki i
listy w każdy piątek, kupował "pirackie oryginały",
jakby chciał się tym wszystkim udławić. Nigdy nie identyfikował się z
żądną subkulturą. Jako jeden z niewielu na podwórku lubił Guns'n'Roses i
nikt nie wiedział jaka przyczepić mu łatkę. W szkole średniej zaczął
słuchać muzyki bardziej świadomie. Wsłuchiwał się w teksty polskich
wykonawców i nieudolnie starał się tłumaczyć tych anglojęzycznych. Wtedy
to kolega pożyczył mu album Meddle Pink Floyd i tak zaczęła się jego
wielka przyjaźń z muzyką brytyjskiej czwórki (a później trójki).
Pojawiły
się też kolejne fascynacje - Metallica, Biohazard, Smashing Pumpkins,
Type O Negative, Sepultura, Dżem, Ira, Kazik, Piersi, Hey ale i Turnau,
Grechuta, Soyka i Grupa pod Budą. Dżem był mu zawsze bliski, bo to
lokalny patriotyzm i przy ognisku śpiewało się Whisky i Wehikuł Czasu, a
porem namacalnie odczuł tragedię śmierci Pawła Bergera, gdy wykonywał
napis na jego płycie nagrobnej pracując jako liternik w zakładzie
kamieniarskim. Później przyszedł czas emigracji. Marek wyjechał na trzy
miesiące w listopadzie 2005 roku i... ten kwartał ciągnie mu się do
dziś. Największą pasją Marka jest robienie zdjęć. Zaczynał, gdy jeszcze
nikomu nie śniło się o aparatach cyfrowych, a na
wywołanie zdjęć (o ile nie miało się własnej ciemni) czekało się parę
dni. Łapanie
momentów upływającego czasu i zamiana ich w obrazy zawsze było dla
niego jakimś rodzajem magii. Oprócz fotografowania lubi stare polskie
filmy, absurdalny humor, historię i książki. W wolnym czasie czyta co
popadnie i sprawia mu to nieznośną frajdę. Jakiś czas temu zupełnie
przypadkowo poznał pewnego mechanika samochodowego, który najpierw
okazał się całkiem fajnym gościem, a później gościem z ogromną wiedzą
muzyczną. Tym mechanikiem jest Kuba Mikołajczyk, który wraz z Mateuszem
Augustyniakiem założyli portal Polski Wzrok, dzięki któremu Marek w
tempie pędzącego ekspresu dostał się w sam środek najważniejszych
polskich wydarzeń kulturalnych na Wyspach. Zaczął fotografować dla
portalu na koncertach, co sprawia mu wielką przyjemność i dzięki czemu
poznaje wielu ciekawych ludzi.
fot. Marek Jamroz
Jakub Mikołajczyk przyszedł na świat w Strzegomiu. Już w dzieciństwie poznał muzykę grupy TSA, a krótko potem album swego życia - The Animals Floydów. Wkrótce w jego domu pojawiło się także The Best of Deep
Purple i krążki Dire Straits, Roda Stewarta i grupy Queen, której
bardzo szybko stał się oddanym fanem. Następnie w jego życiu pojawiło
się pierwsze magiczne słowo Punk, a wraz z nim takie
załogi jak Sedes, Defekt Muzgó, KSU, Dezerter, Big Cyc i Ga-Ga. Pogujące
szaleństwo spowodowało u młodego Kuby decyzję o nauce gry na gitarze
pomimo, że rodzice usilnie chcieli z niego zrobić pianistę. Młody
buntownik nie dał jednak za wygraną, a szczytowym "osiągnięciem" okresu
buntu był jego relaksacyjny pobyt na komisariacie plus domowy szlaban na
koncerty gratis, co nie tylko nie odstraszyło Kuby od punk rocka, lecz
skierowało go na takie kapele jak Metallica i Guns N' Roses. Wkrótce w
jego życiu pojawiło się kolejne magiczne słowo - Internet,
a wraz z nim przepastne zasoby muzycznych informacji i videoclipów.
Czytał, słuchał i chłonął wszystko, co tylko było dostępne. Dzięki
ucieczkom z domu
umożliwiającym skuteczne omijanie szlabanów, Kuba zaliczał kolejne
punkowe koncerty. W jego życiu pojawiły się z czasem takie marki jak The
Offspring, Roger Waters,
Deep Purple i Iron Maiden. Około roku 2000 Kuba po raz pierwszy usłyszał
Piotra Kaczkowskiego oraz dwóch kolejnych Piotrów - Stelamcha i
Metza i innych prezenterów Trójki, po czym w życiu Kuby pojawiło się
trzecie magiczne słowo - Emigracja. W Anglii nawiązał
współpracę z Radiem Bedford, dzięki czemu mógł mówić to wszystko, co
przez lata gromadziło się w jego głowie. W Bedford Kuba powołał do życia
autorski program radiowy "Prąd
Przemienny". Niedawno, wraz z radiowym przyjacielem - znanym z łamów
mojego bloga zwycięzcą II tury Jubileuszowego Konkursu Muzycznej Podróży
Mateuszem Augustyniakiem, Kuba stworzył portal
muzyczno - kulturalny www.polskiwzrok.co.uk,
który dopiero nabiera kształtu. Celem portalu jest
promocja młodych zespołów i wydarzeń kulturalnych w UK. Od czasu do czau
Jakub sięga także po jazz i muzykę klasyczną. Za swój największy
życiowy sukces uznaje fakt, iż jego 5-letni syn potrafi odróżnić
Metallice od AC/DC i zaliczył już koncert Deep Purple. Od niedawna
Polski Wzrok - muzyczny portal Kuby i Mateusza oraz blog Muzyczna
Podróż nawiązały stosunki bilateralne oraz ścisłą współpracę w postaci
wymiany informacji i publikacji w celu zapewnienia jeszcze lepszego
przepływu dobrych wieści pośród polskich fanów muzyki żyjących na
Wyspach Brytyjskich i nie tylko.
fot. Marek Jamroz
Koncertowa sobota 20 czerwca, miała dla ekipy Polskiego Wzroku stanąć pod znakiem reggae. Na to przynajmniej wskazywały kolory na posterze zapowiadającym wydarzenia w londyńskim T.Chances, czyli czerwień, żółć i zieleń. Start nieco się opóźnił, ale w sali na Tottenham czasem tak bywa. Na pierwszy ogień poszła Res Publica. Powiedziałbym nie mylić z Republiką i Grzegorzem Ciechowskim , ale nie powiem. Mylenie a właściwie porównania są tu jak najbardziej wskazane. Image sceniczny bardzo „republiczany”, czarne koszule i monochromatyczne krawaty w paski. Repertuar również należący głównie do legendarnego zespołu z Torunia. Res Publica w składzie: Marek Olkowski (gitara), Grzegorz Gawłowski (bas), Irek Broda (tak,tak perkusista grający w Harmfool) i Maciek Mich (wokal, flet i w porywach gitara) przyjechali do Londynu z Birmingham i grają razem od 2013 roku. Granie wychodzi im całkiem nieźle, aranże mają w sobie więcej pieprzu niż oryginały, wstawki partii fletu moim zdaniem rewelacyjne. Kapela naprawdę warta tego, by odwiedzić ich na koncercie. Autorski kawałek „Stargazer” być może jest zapowiedzią pójścia we własną twórczość i wydostania się zespołu z szuflady tribute bandów. Wokalista Maciek Mich w krótkiej rozmowie przyznał, że muzycy obawiali się odbioru przez publiczność, która była nastawiona na wieczór reggae, ale obawy były bezpodstawne, Res Publica została ciepło przyjęta przez publiczność.
fot. Marek Jamroz
Po czarno białych Krawaciarzach przyszła kolej na gospodarza czyli Czapę. Zespół ten już od kilku lat oprócz grania organizuje również koncerty i świetnie sobie radzi w obu tych przedsięwzięciach. Miałem przyjemność oglądać go kilka razy w akcji i naprawdę poezja Ska-kana wyrywa z trampek. Piosenka „Wiara czyni cuda” powinna stać się co najmniej hymnem dla nas wszystkich opuszczających polski padół. Czapa dał ponad godzinny set, po którym T. Chances zaczęło spływać potem i świecić od rumieńców na Twarzach! Każdy koncert Czapy to stopniowe podkręcanie temperatury, aż to punktu wrzenia. Czapa gra! Czapa Czuwa!
fot. Marek Jamroz
fot. Marek Jamroz
Radical Soul Ammunition to projekt Smalca znanego wszystkim z formacji Zielonych Żabek, Ga – Ga czy ostatnio Ga-Ga Zielone Żabki. W latach 90-tych tworzył formacje Radical News, która przekształciła się w późniejszym czasie w Radical Soul Ammunition. Skład formacji uzupełniają Zuchman (Zgon Nestora) czy Broda (Ga-Ga), a wiec większość grupy stanowi trzon wychowany na punku. Niech jednak to was nie zmyli, bo radzą są w „czarnych” rytmach doskonale. „Zajon”, „Nasze Basy” czy „Miłosierdzie” już w samym tytule odbiegają od stylistyki punkowej. Set RSA trwał nieco ponad godzinę, ale przedłużony został niespodziewanie o trzy numery z repertuaru Zielonych Żabek i Ga-Ga.Na prośbę publiczności i szybkim przypomnieniu Zuchmanowi akordów poleciał „Numerek w krzaczkach” zaraz potem „Kultura” by zakończyć „Olevay system” Ga-Ga. Wtedy można było poczuć siłę punka! T.Chances jednak, na nasze szczęście, przetrwało! Koncert był o tyle wyjątkowy, że wśród publiczności pojawił się Piotr Dobosz (Piętka) z oryginalnego składu Ga-Ga i Tomasz Gala (Galik) z zespołu Zielone Żabki. Ze wszystkimi, jak i samym Smalcem można było się swobodnie spotkać i porozmawiać. Koncert jakich mało dzisiaj, a wszystko w naszym prowincjonalnym Londynie!
Poproszono mnie, aby na potrzeby portalu muzycznego napisać coś o sobie i najlepiej żeby to miało związek z muzyką… Tak... tylko że moja muzyczna przeszłość nie wygląda tak kolorowo, jak większości moich równolatków. Nie słuchałem metalu, nie bylem punkiem, nie słuchałem polskiego rocka a tym bardziej zagranicznego, nie wychowałem się na Beatlesach, Pink Floydach itp… do czasu oczywiście. Zazwyczaj jest tak, że naszą przygodę z muzyką zaczynamy od słuchania tego, czego słuchają nasi rodzice. Mój ojciec próbował grać na akordeonie. Podziwiam ludzi, którzy to potrafią. Trzeba ogarnąć to wszystko, a proste nie jest. Próbowałem z marnym skutkiem. Mama natomiast słuchała wszystkiego po trochu… W naszym domu można było znaleźć winyle Edith Piaf, Mirelle Mathieu, Eddy'ego Granta, Abby, Boney M, Ireny Santor i oczywiście Natalii Kukulskiej… więc rosłem w tych rytmach wysłuchując co niedzielę „koncertu życzeń”. Nie pamiętam, kiedy zacząłem własne poszukiwania muzyczne. Pamiętam za to, że moje odkrycia nie do końca odpowiadały moim rodzicom. Zazwyczaj kończyło się to tak samo - musiałem swoich „wyjców” wyciszyć, a najlepiej wyłączyć…
Prawie wszyscy ludzie Polskiego wzroku
Urodziłem się w 1974 roku. Gdy miałem 15 lat, skończył się komunizm, co nie oznacza, że nagle w Polsce było tak, jak jest teraz. Nie było niczego. Nie było mp3... ba, dostanie walkmana graniczyło z cudem…To właśnie na takim „małym" urządzeniu zwanym walkmanem odkryłem Metallice i jej czarną płytę, Ugly Kid Joe, Pink Floyd, Queen ale również Depeche Mode… Nie jestem ukierunkowany muzycznie i w zależności od nastroju mogę słuchać Vivaldiego lub Metallici. Fotografią koncertową zajmuję się od listopada 2013 roku i muszę szczerze przyznać, że gdyby nie fotografia właśnie, nie sięgnąłbym nigdy po wielu wykonawców. Staram się być przygotowanym na to, co mnie czeka, jaka to będzie muzyka, wiedzieć coś o zespole i często dochodzę do wniosku, że wiele mnie w mej młodości ominęło… ale jak to mówią, lepiej późno niż wcale. Do zobaczenia na koncertach. Bądźcie czujni, nigdy nie wiecie kiedy wpadniecie mi w obiektyw.
Moich 10 polskich utworów:
Zacznij od Bacha - Zbigniew Wodecki
Już nie ma dzikich plaż - Irena Santor
Kocham Cię życie - Edyta Geppert
Żeby Polska była Polską - Jan Pietrzak
Mury - Jacek Kaczmarski
Cień w dolinie mgieł - Wilki
Cudownych rodziców mam - Urszula Sipińska
Rozmowa przez ocean - Maryla Rodowicz
Kawiarenki - Irena Jarocka
Tyle słońca w całym mieście - Anna Jantar