sobota, 31 stycznia 2015
piątek, 30 stycznia 2015
Antoni Malewski - Niestrudzony piewca Rock'n'Rolla
23-go stycznia 2015 roku w mieście legendarnego klubu "Non Stop" odbył się uroczysty finał VI Edycji konkursu "Wspomnienia Miłośników Rock'n'rolla". W dziedzinie "Publikacja Roku", Suplement do publikowanej od sierpnia ubiegłego roku na prowadzonym przeze mnie blogu Muzyczna Podróż - "Subiektywnej Historii Rock'n'Rolla w Tomaszowie Mazowieckim" autorstwa Antoniego Malewskiego został uhonorowany II nagrodą! Jako autor bloga, pragnę z tej miłej okazji w imieniu własnym oraz Czytelników przekazać Szanownemu Laureatowi najserdeczniejsze gratulacje oraz życzenia zdrowia i dalszych sił do twórczej pracy.
W związku z coraz większym zainteresowaniem Czytelników mojego bloga muzycznymi wspomnieniami Antoniego, chciałbym dziś nieco przybliżyć historię i ideę tego jakże ważnego dla polskiej kultury muzycznej wydarzenia. Konkurs powstał w roku 2009 podobnie jak organizująca go Fundacja "Sopockie Korzenie". Celem tego twórczego współzawodnictwa jest zebranie jak największej ilości rekwizytów, artykułów, fotografii oraz książek i publikacji związanych z historią rock and rolla w Polsce, aby tę przebogatą spuściznę, która od dziesięcioleci spoczywa w domowych archiwach i ludzkich sercach ocalić od zapomnienia.
W zamyśle organizatorów całe to dziedzictwo rockandrollowej historii ma zostać w niedalekiej przyszłości przekazane w darze nowo powstającemu Muzeum Polskiego Rock'n'Rolla i Jazzu, które będzie nie tylko cennym źródłem informacji, lecz także zapisem towarzyszących pokoleniu pionierów przeżyć i emocji. Pierwsza Edycja konkursu odbyła się pod szyldem "Wspomnienia Rówieśników Rock'n'Rolla" ale już tytuł drugiej, do której po raz pierwszy przystąpił Antoni Malewski, został zmieniony na "Wspomnienia Miłośników Rock'n'Rolla", co znacznie poszerzyło formułę idei.
Począwszy od wspomnianej II edycji z roku 2010 poprzez lata 2011, 2012, 2013, 2014 aż do dnia dzisiejszego, publikacje Antoniego Malewskiego nieprzerwanie biorą udział w charakterze prac konkursowych. Pozwolę sobie przytoczyć kolejno wszystkie dotychczasowe konkursowe pozycje tomaszowskiego pasjonata - "Moje miasto w rock'n'rollowym widzie" (II nagroda - 2010), "A jednak Rock'n'Roll", "Rodzina Literacka '62" jako tomaszowski Tryptyk, "Marek Karewicz - Złoty Fryderyk w Tomaszowie Maz","Subiektywna Historia Rock&Rolla w Tomaszowie" (III nagroda - 2013) oraz ostatnia pozycja "Subiektywna Historia Rock'n'Rolla w Tomaszowie" (II nagroda - 2014). Pozostałe publikacje biorące udział w konkursie doczekały się zaszczytnego wyróżnienia. Uroczystości VI Edycji konkursu odbyły się 23-go stycznia 2015 roku w sopockim Klubie Muzycznym SCENA znajdującym się tuż za atrakcyjnie położonym wzdłuż nadmorskiej plaży Grand Hotelem. Po zakończeniu części konkursowej uroczystość koncertem solowym ozdobił Marek Piekarczyk.
Sopot Grand Hotel (fot. z 1962 roku) |
Antoni Malewski - pierwszy z prawej |
Antoni Malewski - drugi z lewej |
Antoni Malewski - pierwszy z prawej |
Tym bardziej pragnę dziś przekazać Tobie, Wojtkowi "Szymonowi" i wszystkim bohaterom Twojej książki wyrazy szacunku. To co wówczas robiliście - każdy na swój sposób - było jak pozytywistyczna praca u podstaw. Byliście niczym "Siłaczki" i "Judymowie", których pasję i wysiłek moje pokolenie dostało w darze jako "grunt" pod rockową rewolucję 1980-1982. Obecna generacja dwudziestolatków nie posiada o Waszej pionierskiej epoce pełnej wiedzy. Dlatego pamięć o tych czasach należy na wszelkie sposoby przekazywać. TU NIE TYLKO O TOMASZÓW IDZIE! Twoje dzieło, to POMNIK EPOKI, to uratowany od zapomnienia kawałek niezwykłej historii POKOLENIA które ogromnie ukochało WOLNOŚĆ. Zanim powstała muzyka, którą moje pokolenia nazwało rockiem, działali ludzie, dzięki którym możemy dziś słuchać kolejnych pokoleń muzycznych buntowników. Twoja Historia tylko pozornie dotyczy dziejów jednego miasta. "Subiektywna historia Rock’n’Rolla..." to zapis przeżyć całego pokolenia. Tomaszowska Saga to szczególny dokument czasów, które rozpoczęły wielką rewolucję w muzyce i która – jestem o tym głęboko przekonany – jeszcze się nie zakończyła. Zbliżamy się – czego także jestem pewien – do kolejnego muzycznego przełomu. Nie przegapmy go. Może o tym, co zrobimy w najbliższym czasie, ktoś za 50 lat napisze na łamach zupełnie innej Muzycznej Podróży...
wtorek, 27 stycznia 2015
Antoni Malewski - Subiektywna historia Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim. Część 23 - Oszołomstwo czy miłość?
Niestrudzeni Fani "Margie" w uroczym towarzystwie |
Wśród przybyłych znalazł się również Antoni Malewski. Spotkał tam wielu
kolegów ze swojego pokolenia, którzy znając muzyczne zasoby Antoniego
wskazali na jego osobę, mając na myśli organizację obchodów zbliżającej
się 70 rocznicy urodzin Elvisa Presleya. Tak oto... rozpoczęła się
"Subiektywna historia Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim", którą
postanowiłem za zgodą jej Autora udostępniać w odcinkach Czytelnikom
Muzycznej Podróży. Zanim powstała muzyka, która została nazwana rockiem,
istnieli pionierzy... ludzie, dzięki którym dziś możemy słuchać
kolejnych pokoleń muzycznych buntowników. Historia ta tylko pozornie
dotyczy jednego miasta. "Subiektywna historia Rock’n’Rolla..." to zapis
historii pokolenia, które podarowało nam kiedyś muzyczną wolność, a
dokonało tego wyczynu w czasach, w których rozpowszechnianie kultury
zachodniej jakże często było karane równie surowo, jak opozycyjna
działalność polityczna. Oddaję Wam do rąk dokument czasów, które
rozpoczęły wielką rewolucję w muzyce i która – jestem o tym głęboko
przekonany – nigdy się nie zakończyła, a jedynie miała swoje lepsze i
gorsze chwile. Zbliżamy się – czego jestem również pewien – do kolejnego
muzycznego przełomu. Nie przegapmy go. Może o tym, co my zrobimy w
chwili obecnej, ktoś za 50 lat napisze na łamach zupełnie innej
Muzycznej Podróży.
Bogato ilustrowane osobiste refleksje Antoniego Malewskiego na temat swojej życiowej drogi można przeczytać tutaj
Cześć 1
"Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim" można przeczytać tutaj. Część 2 tutaj Część 3 tutaj Część 4 tutaj Część 5 tutaj
Część 6 tutaj Część 7 tutaj Część 8 tutaj Część 9 tutaj Część 10 tutaj Część 11 tuta jCzęść 12 tutaj Część 13 tutaj Część 14 tutaj Część 15 tutaj Część 16 tutaj Część 17 tutaj Część 18 tutaj Część 19 tutaj Część 20 tutaj Część 21 tutaj Część 22 tutaj Część 90 tutaj
UWAGA!!!
W piątek 23-go stycznia 2015 w Sopocie odbył się finał VI Edycji konkursu Wspomnienia Miłośników Rock'n'rolla, gdzie Suplement do Subiektywnej Historii R&R Antoniego Malewskiego zdobył w dziedzinie Publikacja Roku II nagrodę! Jako autor bloga, na łamach którego publikowana jest ta wspaniała tomaszowska Saga autorstwa szacownego Laureata, pragnę Antkowi w imieniu własnym oraz wszystkich Jego oddanych Czytelników serdecznie pogratulować właśnie przy okazji odcinka noszącego tytuł "Oszołomstwo czy miłość". Antku Drogi, nazwij to jak chcesz, bo swego czasu uległem podobnemu zjawisku jak Ty i jako muzyczny oszołom lub jak kto woli miłośnik, rozumiem Cię doskonale i łączę się z Tobą w tej nieuleczalnej chorobie zwanej muzycznym uzależnieniem :-) Jako dwulatek stałem oparty o załączone na poniższym obrazku urządzenie "Rafena" produkcji NRD i konsekwentnie zdzierałem single Czerwono i Niebiesko Czarnych, dzięki czemu bigbit mnie nie ominął, choć - nie będę ukrywał - ogromnie żałuję, że nie było mi dane przeżywać tego wszystkiego będąc znacznie bardziej świadomym "powagi zaistniałej sytuacji", co Tobie Antku i Twojemu Przyjacielowi "Szymonowi" szczęśliwie się udało i czego wam serdecznie gratuluje. A tak na marginesie, dość szybko policzyłem sobie ile miałeś wtedy lat, gdy postanowiłeś udać się w podróż do pewnej grającej szafy i cokolwiek o tym "wyczynie" mogło sobie wtedy pomyśleć Twoje otoczenie, to bardzo dobrze wiesz, żę....
Wojtek "Szymon" - sprawca zamieszania |
Wojtek przywiózł z Warszawy pożyczonego od kuzyna singla Fatsa Domino z tym właśnie przebojem. Muszę powiedzieć, że w Margie zakochałem się od pierwszego wejrzenia (czyt. posłuchania). Cały wieczór puszczaliśmy tylko ten utwór, nie byliśmy osamotnieni, wszyscy obecni w pokoju odczuwali podobną potrzebę słuchania, tylko Margie. W rock’n’rollowej dyskusji, Szymon zakomunikował nam, że na warszawskiej Starówce, w kawiarni/restauracji Kamienne Schodki zainstalowano grającą szafę, w której znajdują się same hiciory wśród nich jest właśnie singiel Fatsa Domino, Margie. Późnym wieczorem, kiedy wracaliśmy z Andrzejem Tokarskim do domu, do Starzyc, nasze głowy zaprzątał zasłyszany u Szymona przebój.
Szliśmy w milczeniu pokonując oświetloną kiepsko ulicę Warszawską, całkowicie oszołomieni zasłyszanym hitem. Nie byliśmy w stanie sobie wytłumaczyć dlaczego? Przecież w naszym życiu niejeden utwór był duchowym dla nas pokarmem i do takich emocji nie dochodziło. Fats zadziałał na naszą duszę, wyobraźnię jak narkotyk. Choć rozmowa nam się nie kleiła, to jednak Andrzej wydobył z siebie bardzo ważną myśl, - Tolek, tak jak ty, ja również mam mętlik w głowie, pomyślałem, że można byłoby, któregoś weekendu odwiedzić Szymona w Warszawie. Poszlibyśmy na Starówkę i „na żywo” moglibyśmy cały dzień słuchać Margie. Szybko zripostowałem słowa Andrzeja, - Tak Andrzej, zaskoczyłeś mnie pomysłem, choć jest fantastyczny, tylko jak wiesz potrzebne jest nam sporo „kapuchy”. Jak ją zdobyć?
Już od poniedziałku podjęliśmy akcję poszukiwania surowców wtórnych. Przeczesałem komórkę, nie tylko swoją, również sąsiadów, znalazłem kilkanaście przykurzonych butelek, sporo metalowego złomu oraz przeróżnych, ubraniowych szmat. Andrzej na swoim podwórku czynił to samo, gdy spotkaliśmy się wieczorem (mieszkaliśmy w pobliżu na przysłowiowy rzut beretem, ja w narożniku ulic Warszawska/Zawadzka a Andrzej po drugiej stronie Warszawskiej, pierwsza biała kamienica przy Głównej 2/4), uznaliśmy, że Warszawa musi być nasza.
Wojtek "Szymon" Szymański |
Noc na Dworcu Głównym mieliśmy koszmarną, bez przerwy nachodziły nas patrole MO, SOK, ORMO. Kontrolowały oczekujących (śpiących na ławkach bezdomnych czy nocnych łazików) na pociąg pasażerów. Takie to były czasy. Tej nocy dwa, a może trzy razy nas sprawdzano. Na szczęście mieliśmy wykupione bilety powrotne, co prawda na niedzielę, ale na daty nie zwrócono szczególnej uwagi. Około 6.00 rano toaleta w dworcowej WC (przemycie twarzy) oraz śniadanko w pobliskim barze mlecznym (bułka, masło, gorące mleko). Śniadanko było cienkie, szkoda było nam wydawać pieniądze na droższe, bardziej treściwe posiłki. Gotówka była przeznaczona na inne wydatki, miały zapełniać, karmić kieszenie, grającej szafy. W cieple baru mlecznego spędziliśmy troszkę porannego czasu (więcej niż godzinę), by około 8.30 wyruszyć, kierunek Starówka.
Po drodze rozmieniliśmy kilka banknotów na pięciozłotówki, by mieć monety na napełnianie kieszeni szafy grającej. W narożniku Starego Rynku, tuż przy ulicy Kamienne Schodki gdzie mieściła się kawiarnia o tej samej nazwie (lokal otwierano o 9.30), oczekiwał nas wcześniej umówiony, Wojtek Szymon. Kiedy stanęliśmy przed lokalem, był już czynny, Wojtek ze swoim warszawskim kolegą, czekał na nas obok restauracji. Jakie było nasze zaskoczenie, gdy tylko otworzyliśmy stare, ciężkie, średniowieczne drzwi do lokalu, jeszcze nie przekroczyliśmy progu, a tu z wnętrza dobiegał głos Fatsa w oczekiwanym przez nas utworze Margie. Ładnie nas Fats przywitał – rzekł do mnie Andrzej – tak jakby się spodziewał naszego przyjazdu. Utwór ten był aktualnie na topie światowych list przebojów
i przychodząca tu młodzież, tak jak my, znalazła się tu by słuchając przeboju Domino, przeżywać to samo co my. Pomimo wczesnego przedpołudnia, z trudem znaleźliśmy wolny stolik. Nie spodziewałem się o tej porze dnia takiej frekwencji. Była dopiero godzina 10.00 rano. Pierwsze co uczyniliśmy po zabazowaniu, to doszliśmy do grającego mebla, wyszukaliśmy w spisie numer utworu, Margie i wrzucaliśmy kolejno po kilka monet, raz ja raz Andrzej, w kieszeń grającej szafy. Za każdym razem przyciskając guzik WŁĄCZ, który zapewniał nas, że uruchomiliśmy właściwą płytę, utwór. Taki zabieg robiliśmy tego dnia wielokrotnie, siedząc w Kamiennych Schodkach aż do zamknięcia lokalu. Ponieważ planowaliśmy nazajutrz w niedzielę, powtórzyć muzyczny seans na warszawskiej Starówce, zaczęliśmy ograniczać do minimum naszą rozrzutnośćm by mieć do dyspozycji trochę monet na jutrzejsze karmienie grającego mebla.
Nie było takiej osoby, która przybywając do Kamiennych Schodek, przynajmniej raz nie wrzuciła monety w kieszeń szafy, ze wskazaniem na super hit. Mogę powiedzieć, że cały dzień naszego pobytu w lokalu był pod znakiem Fatsa Domino. Na palcach jednej ręki można było wyliczyć inne utwory rozchodzące się z głośników szafy grającej. Kolega Wojtka, Marek, włączył nam utwór, którego wcześniej nie słyszałem, a stał się dla mnie wielkim przebojem, był to cudowny The Lion Sleeps Tonight w wykonaniu zespołu The Tokens. Do dziś słucham tego utworu z wielką przyjemnością, który tak jak Margie przypomina mi warszawską Starówkę i pobyt w Kamiennych Schodkach. Jeszcze ktoś dwukrotnie tę piosenkę powtórzył. Głos w Margie naszego idola rozchodził się po całej kubaturze dwuizbowych pomieszczeń w lokalu, przeszywając na wskroś niejedną, zasłuchaną, młodą duszę. Bardzo szybko zleciała nam sobota na warszawskiej starówce. Nie zauważyliśmy jak kelnerka zakomunikowała nam, że czas kończyć muzyczne biesiadowanie wypowiadając, niezbyt przyjemne dla nas słowa, - Zamykamy lokal. Jeszcze raz tej jesieni przyjechaliśmy z Andrzejem na warszawską Starówkę by ponownie spotkać się z ukochanym przez nas utworem Fatsa Domino, Margie.
W październikową niedzielę 2008 roku pojechałem z przyjaciółmi ze Stowarzyszenia ALA na wycieczkę do Warszawy. Głównym celem tego wyjazdu było zwiedzanie nowo powstałego, dzięki przyszłemu prezydentowi RP Lechowi Kaczyńskiemu (pomysł z powstaniem muzeum zrodził się kiedy był Prezydentem Warszawy), Muzeum Powstania Warszawskiego. Po wyjściu z muzeum mieliśmy co najmniej trzy godziny czasu wolnego, więc z grupą kolegów - Jacek Buczyński, Rysiek Gawarzyński, Bożena Dulas i ja – udaliśmy się z placu pod Grobem Nieznanego Żołnierza (w okolicach grobu zaparkowaliśmy autokar) na warszawską Starówkę.
Bogusław Wyrobek |
Franciszek Walicki |
Wojtek Gąssowski |
poniedziałek, 26 stycznia 2015
26-go stycznia w Toruniu zagra The Vibrators. Zaprasza HRP Pamela
W poniedziałek 26.01.2015 w Hard Rock Pubie Pamela kolejny raz zagra The Vibrators. Zespół jest jednym z nielicznych reprezentantów pierwszej fali brytyjskiego punk rocka, który nadal regularnie koncertuje i nagrywa płyty. W Toruniu zagrają w ramach trasy promującej ich najnowszy album Punk Mania -Back to The Roots. Londyńczyków poprzedzi występ łódzkiej grupy The Hooch. Start godz. 19.00. Wstęp wolny.
Kariera The Vibrators rozpoczęła się w 1976 roku gdy gitarzysta i wokalista Ian „Knox” Carnochan, basista Pat Collier, gitarzysta John Ellis oraz perkusista Eddie postanowili wspólnie założyć zespół w lutym 1976 roku. Swój pierwszy koncert zagrali u boku The Stranglers w Hornsey Art. College w północnym Londynie. Następnie supportowali Sex Pistols w 100 Club i byli jedną z grup, która zagrała na legendarnym już 100 Club Punk Rock Festival.
Kariera The Vibrators rozpoczęła się w 1976 roku gdy gitarzysta i wokalista Ian „Knox” Carnochan, basista Pat Collier, gitarzysta John Ellis oraz perkusista Eddie postanowili wspólnie założyć zespół w lutym 1976 roku. Swój pierwszy koncert zagrali u boku The Stranglers w Hornsey Art. College w północnym Londynie. Następnie supportowali Sex Pistols w 100 Club i byli jedną z grup, która zagrała na legendarnym już 100 Club Punk Rock Festival.
Fot. Agata Jankowska |
Za namową gitarzysty Chrisa Speddinga, z którym The Vibrators grał wspólne koncerty, firma RAK podpisała kontrakt zespołem. Jego efektem było wydanie debiutanckiego singla „We Vibrate” w listopadzie 1976 roku (był to jeden z pierwszych singli punkowych jaki się wówczas ukazał na rynku). Później The Vibrators podpisali kontrakt z wytwórnią Epic Records, która wkrótce potem wydała klasyczny singiel „Baby Baby” a nieco później pierwszy album The Vibrators Pure Mania, który przez pięć tygodni utrzymywał się na angielskiej liście przebojów na 49 pozycji. W kwietniu 1978 roku ukazał się drugi album grupy V2 i zdobył 33 pozycję na angielskiej liście. Do dzisiaj jest on uważany za jeden z najlepszych albumów The Vibrators.
Fot. Agata Jankowska |
Antoni Malewski - Subiektywna historia Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim. Część 22 - Chłopak z Rolandówki
Wśród przybyłych znalazł się również Antoni Malewski. Spotkał tam wielu
kolegów ze swojego pokolenia, którzy znając muzyczne zasoby Antoniego
wskazali na jego osobę, mając na myśli organizację obchodów zbliżającej
się 70 rocznicy urodzin Elvisa Presleya. Tak oto... rozpoczęła się
"Subiektywna historia Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim", którą
postanowiłem za zgodą jej Autora udostępniać w odcinkach Czytelnikom
Muzycznej Podróży. Zanim powstała muzyka, która została nazwana rockiem,
istnieli pionierzy... ludzie, dzięki którym dziś możemy słuchać
kolejnych pokoleń muzycznych buntowników. Historia ta tylko pozornie
dotyczy jednego miasta. "Subiektywna historia Rock’n’Rolla..." to zapis
historii pokolenia, które podarowało nam kiedyś muzyczną wolność, a
dokonało tego wyczynu w czasach, w których rozpowszechnianie kultury
zachodniej jakże często było karane równie surowo, jak opozycyjna
działalność polityczna. Oddaję Wam do rąk dokument czasów, które
rozpoczęły wielką rewolucję w muzyce i która – jestem o tym głęboko
przekonany – nigdy się nie zakończyła, a jedynie miała swoje lepsze i
gorsze chwile. Zbliżamy się – czego jestem również pewien – do kolejnego
muzycznego przełomu. Nie przegapmy go. Może o tym, co my zrobimy w
chwili obecnej, ktoś za 50 lat napisze na łamach zupełnie innej
Muzycznej Podróży.
Bogato ilustrowane osobiste refleksje Antoniego Malewskiego na temat swojej życiowej drogi można przeczytać tutaj
Cześć 1
"Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim" można przeczytać tutaj. Część 2 tutaj Część 3 tutaj Część 4 tutaj Część 5 tutaj
Część 6 tutaj Część 7 tutaj Część 8 tutaj Część 9 tutaj Część 10 tutaj Część 11 tuta jCzęść 12 tutaj Część 13 tutaj Część 14 tutaj Część 15 tutaj Część 16 tutaj Część 17 tutaj Część 18 tutaj Część 19 tutaj Część 20 tutaj Część 21 tutaj Część 90 tutaj W mojej pierwszej publikacji "Moje miasto w rock’n’rollowym widzie", jeden z rozdziałów, "Chłopaki z Rolandówki" poświęciłem moim przedwcześnie zmarłym dwóm przyjaciołom z tak zwanej paczki, Alkowi Ciotusze i Andrzejowi Kuźmierczykowi. Do końca ostatnich dni ich życia utrzymywaliśmy przyjacielskie relacje, kontaktując się z sobą na wspólnych dancingach, imieninach, urodzinach, na sportowych zawodach w nożną czy siatkówkę, czy na męskich spotkaniach w tomaszowskich kawiarniach, restauracjach. Obaj wywodzili się z krańcowej dzielnicy Tomaszowa, Rolandówka. W tej części Historii chciałem poświęcić miejsce jednemu z nich, Andrzejowi Kuźmierczykowi.
Andrzej Kuźmierczyk (1946 – 1995) – był moim najbliższym kolegą, przyjacielem jak to się kolokwialnie mówi, na śmierć i życie. Poznaliśmy się mając po 13/14 lat i od pierwszych dni poznania, poczułem do niego coś, co czas zdefiniował nadając temu zjawisku termin przyjaźń. Od początku naszego poznania się nadawaliśmy na tej samej fali. Andrzeja poznałem przez Reńka Szczepanika (przebywali razem w Karpaczu na zimowisku), wcześniej poznałem się z Reńkiem i jego kuzynem Waldkiem Kondejewskim, na wspólnej koloniiw Teofilowie. W ten sposób wszyscy staliśmy się kolegami. Wspólne, częste nasze spotkania przerodziły się w przyjaźń, choć chodziliśmy do różnych szkół i mieszkaliśmy w różnych dzielnicach miasta. Reniek z Waldkiem pochodzili z Placu Kościuszki, Andrzej - jak wcześniej wspomniałem - z Rolandówki a ja z drugiego końca miasta, ze Starzyc. Czas pokazał, że pochodzenie z różnych, dzielnicowych środowisk nie miało większego znaczenia w naszych przyjaznych relacjach, a więc przeciwnie, scementowało je.
Tomaszowska Rolandówka |
Kiedy go poznałem nazywany był przez znajomych, bliskich kolegów, Flegmą. Ten pseudonim gdy się do niego zwracano w ten sposób, nie wprowadzał Andrzeja w zdenerwowanie. Zwrot Flegma stał się normalnością. Nie dociekałem jego genezy, więc i ja przystosowałem się do innych kolegów zwracając się do niego tym terminem. Andrzej był bardzo muzykalny, po ukończeniu szkoły podstawowej chodził przez dwa lata do Liceum Pedagogicznego (istniało w dzisiejszym Technikum Samochodowym), choć nie ukończył tej szkoły to obowiązkowe lekcje muzyki, gry na skrzypcach pozostawiły na nim pozytywny, trwały ślad. Gdziekolwiek naszą grupą chłopaków zatrzymywaliśmy się, czy to na parkowej ławce, czy na poczekalni kina, w restauracjach, Andrzej zawsze nucił dowolną, zasłyszaną melodię wybijając przy tym jej rytmy, nawet gdy były bardzo skomplikowane. Miał szczególny dar interpretacji każdej melodii, posiadał jazzowe, improwizacyjne predyspozycje. Nawet archaiczny przebój z epoki naszych ojców, dziadków, "Wio koniku", w jego interpretacji stawał się hitem.
Rolandówka |
Prawdziwy rozwój Andrzeja talentu nastąpił, kiedy zaczął przychodzić na muzyczne seanse do Wojtka Szymona. Był charakterystyczną ozdobą naszych spotkań. Pamiętam dzień, w którym Flegma po raz pierwszy usłyszał utwór Blueberry Hill w wykonaniu Fatsa Domino. Od tego momentu oszalał na punkcie Fatsa Domino, stał się jego wielkim fanem. Każdy utwór w wykonaniu niekorowanego króla rhythm and bluesa dla Andrzeja stawał się przebojem i automatycznie przetwarzał go we własne interpretacje. Pozwolę sobie wymienić niektóre z tych utworów: It Keeps Rainin’, Jamabalaya, So Long, Good Hearted Man czy You Cheatin’ Heart. Kiedy Andrzej został członkiem zespołu Andrzeja Dąbrowskiego, który działał w Klubie ZMS, utwory te wypełniały jego repertuar.
Andrzej Kłosiński (trzeci z lewej), Andrzej Kuźmierczyk (tyłem) i Antoni Malewski (pierwszy z prawej) z archiwum Cezarego Francke. |
Andrzej
Kuźmierczyk w roli nieugiętego amanta
|
Bogusław Mec |
Zanim powstał w Klubie ZMS zespół Mietka Dąbrowskiego, Andrzej przetarł estradowe szlaki w czasie konkursu Szukamy Młodych Talentów, o których opowiedziałem we wcześniejszym rozdziale Historii, gdzie swoim występem, pomimo, że nie zakwalifikował się do szczecińskich finałów przysporzył sobie wiele fanek i wielbicielek. Stał się rozpoznawalny w młodzieżowych gremiach, kiedy zawiązał się zespół w ZMS. Jego popularność wzrosła na tanecznych fajfach w Literackiej, w których na kawiarnianym parkiecie wiódł prym. Pan Bóg obdarzył go również dowcipem, który świetnie realizował w swoim gawędziarstwie.
Andrzej Kuźmierczyk - czwarty od lewej. Antoni Malewski - drugi od lewej |
sobota, 24 stycznia 2015
piątek, 23 stycznia 2015
niedziela, 18 stycznia 2015
Paweł Freebird Michaliszyn: Big Head Todd - Crimes Of Passion (2004)
Paweł Freebird Michaliszyn, urodzony w 1959 roku w Pleszewie. Z wykształcenia zootechnik, z pasji i zamiłowania dziennikarz muzyczny. Bezlitosny krytykant amatorszczyzny. Współpracował ze specjalistycznymi magazynami muzycznymi Metal Hammer, Tylko Rock i Twój Blues. Autor cyklu Magia Białego Południa. Popularyzator amerykańskiego southern rocka i tzw. jam bands. Autor suplementów do książki Scotta Freemana "Jeźdźcy Północy. Historia The Allman Brothers Band" wydanej nakładem poznańskiej firmy Kagra. W polskim wydaniu tejże książki jest autorem historii zespołu Gov't Mule. Autor znakomitych wywiadów. Promotor muzyczny. Od lat wspiera medialnie swych amerykańskich przyjaciół: Gov’t Mule, Point Blank, Lynyrd Skynyrd, Warren Haynes Band, Derek Trucks, Allman Brothers Band, Dickey Betts, Mike Harris, The Soulbreaker Company, The Breakfast, PHISH, Moe., Devon Allman, Royal Southern Brotherhood, Outlaws. Współpracuje z Agencją Koncertową Tangerine. Prowadzi specjalistyczny sklep muzyczny. Od 20 lat autor jednej z najciekawszych audycji radiowych "Wieczór Nie Tylko Rockowy by Pawel Freebird Michaliszyn". Słuchacze nazywają ten mistyczny program „Spotkaniem Wilczej Watahy” Każda środa od 23:00 Radio Centrum Kalisz 106,4 FM
Kolejna płyta o której krótko chcę Wam opowiedzieć, nosi tytuł Crimes Of Passion. Zbrodnie Namietnosci – tak ją nazwałem. Nagrał ją zespół Big Head Todd & The Monsters.
Kiedy ponad rok temu Todd Park Muhr gitarzysta i wokalista tej świetnej formacji przysłał mi pełną dyskografię swego zespołu, w najśmielszych marzeniach nie przypuszczałem, że trafią do polskiej dystrybucji. Ponownie Mystic stanął na wysokości zadania. Jest oto ich nowa płyta. Cudny, eteryczny album. Od dawna przymierzałem się by napisać o nich w Magii. Ale to długa historia i niezwykle trudno zdefiniować to co robią. Moi znajomi, którzy już tę muzykę poznali twierdzą, że najbliżej im do Widespread Panic. Paskudne to porównanie, bo BHT to równie znakomity zespół. Formuła rzeczywiście podobna; normalne piosenki przeradzające się w klasyczne jamowanie. Ale Big Head jest jednak inny. Co oczywiste. Mniej skomplikowany formalnie jest chyba „najnormalniejszym” z wszystkich jambandów; a tym samym bardziej przystępny. Wszystkie płyty, które leżą przede mną, to na pierwszy rzut ucha jednorodna stylistyka. Nic bardziej mylnego. Każda jest inna. Każda ma swój własny, niepowtarzalny klimat: Live Monsters, Another Mayberry, Strategem, mój ulubiony Sister Sweetly, Riviera, Beautiful World czy New Years Eve. Wszystkie piękne, wyważone i niezwykle eleganckie. Takie słowo przyszło mi do głowy. Czy to southern rock? Chyba nie do końca. A jednak jest tu klimat południowego grania. Wiecie o co mi idzie. O te wszystkie emocje, o te melodie i łkające gitary... i rewelacyjny śpiew. Właściwie trudno wybrać tę jedną. Tak jak pisałem – może Sister Sweetly albo Live Monsters. Koncert, gdzie cała ta energia skumulowała się w jednym miejscu; no i wybór utworów. Chwili nudy. Wszystko naturalnie płynie i kołysze. Jest to wybór utworów z trasy po Południowych Stanach; i już wszystko wiadomo. Powstali w 1980 roku, kiedy studiowali na uniwersytecie w Colorado.
No i w końcu jest ta najnowsza. Crimes Of Passion. Leży przede mną, a ja kompletnie zdezorientowany nie bardzo wiem co o tym powiedzieć. Może zacznę od tego, że zachwyciła mnie przy pierwszym słuchaniu; i ciągle zachwyca; coraz bardziej. Im więcej jej słucham tym bardziej jest moja. Ale jakżeż to inny album aniżeli pozostałe. Nie ma tu potężnych riffów, nie ma gitarowej galopady, nie ma tej charakterystycznej agresji. Jest wyciszenie i spokój. Pozorny co prawda. Bo to dźwięki, które fascynują swą niezależnością. To płyta z muzyką, której nie da się do niczego i nikogo porównać. I dobrze! Ileż ciszy jest w tych wysublimowanych nutkach. Ileż czasu trzeba było żeby wymyślić taką koncepcję i takie teksty. Myślę, że to najlepsza ich płyta. Dziś tak myślę. Surowa, a przecież tak bardzo ciepła. „Dirty Juice”... riff, brudny jak u Mellencampa, prosto rytmika i dziwnie zmienione brzmienie perkusji. Piękna melodia śpiewu. Coś jakby dalekie echo Dylana, ale to śpiew, a nie melorecytacja. Wybaczcie mi te porównania, ale myślę, że dla Was to droga na skróty. „Dirty Juice” to również świetnie przybrudzona opowieść gitary i ozdobniki psychodelicznego klawisza; i slide w tle. Pięknie i stylowo... i nie nachalnie. Płynie jak woda.
„Beauty Queen” delikatne jak najcieńsze szkło. Zespół gra szeptem; i znowuż ten śpiew – wyciszony, lekko zachrypnięty i refren którego już się nie zapomina. Dziwne to porównanie, ale to coś w klimacie wczesnego Dire Straits i opowieści nieodżałowanego Jeffa Buckleya. Drugi numer a nie chce się już wędrować dalej. Tylko replay... Jest też w tym delikatność i prostota twórczości JJ Cale’a.
„Conquistador” – przytłumiona perkusja i zakręcony riff gitar. Dać to na full i jest rockowy killer. Ale nie. Oni bawią się inaczej. Pojawia się hammond B3. Pojawia się i znika wypełniając szczeliny gitarowych akcentów. Piękne i transowe; bardzo transowe.
„Angela Danger Love” – nie sposób o tym pisać. Aż mrozi. Ponownie wolne tempo. Jak wędrówka po uliczkach małego miasteczka pełnego wspomnień. Śpiew – przejmujący, wysoki, ciągnący za sobą delikatne muśnięcia strun. Ascetyczne arcydzieło. Solo gitary to właściwie nie solo, a spokojny i przesmutny lament. Jak gitarowa opowieść z pamiętnika pełnego dramatycznych wydarzeń. Grają i wszystkie trzciny na jeziorach muszą przy tym zafalować.
„Come On” – klawisz - bardzo klimatyczny i ostre intro gitar. Przytłumiony fantastyczną realizacją dźwięk. Gdyby nie świetna, rockowa aranżacja byłby to „najnowocześniejszy” numer płyty. Przecież i tak jest. Głęboko ukryte solo gitary, nie ona jest tu najważniejsza.
„Drought Of 2013” – to znowuż delikatność JJ Cale’a. Akustyczna opowieść z bębnem w tle i zniekształconą gitarą... i zabawą strunami w szukanie dźwięków odpowiednich by nie utracić nic z atmosfery tej wybornej kompozycji. Tu jest cisza – namacalna.
„Love Transmission” – i znowuż mam problem by to nazwać. Wolne tempo prosty rytm; zakręcony i powtarzający się temat gitary. To bardzo korzenne podejście do muzyki (tak, teraz właśnie dotarło do mnie, że to w sumie trudna płyta) i tu jest to solo, które powala. Oszczędne, ale jakże emocjonalne.
„Imaginary Ships” – piękny tytuł i kolejny zachwyt. Kompozycja pełna świeżego powietrza i śpiewu, którym wręcz zachłysnąłem się. Jeśli dotkniesz w upalny dzień chłodnej tafli jeziora poczujesz to samo.
„ICU In Everything” – ma w sobie coś z magnetyzmu twórczości Bena Harpera. Znakomite. To samo tyczy kolejnego „Lost Child Astronaut”.
Ostatni, zamykający ten przepiękny album „Peacemaker’s Blues” to najsmutniejsza opowieść z tej księgi dźwięków. Przyszedł mi do głowy Neil Young i jego „After The Gold Rush”. Big Head Todd wrócił do tamtych czasów. Człowiek – głos i dwie niezwykle subtelne gitary. Bardzo nieśmiałe. Tak masz to poczuć słuchaczu. Jakby nie chciały przeszkadzać tej opowieści. Tej ważnej opowieści. I harmonijka, żeby przydać melancholii jeszcze więcej. I żal, ogromny żal, że to już koniec. Piękny, niezwykle wyważony i zmysłowy albm – Big Head Todd & The Monsters – Crimes Of Passions. Ten tytuł mówi wszystko. U mnie najwyższa półka, a wy przekonajcie się sami, czy mam rację.
Pawel Freebird Michaliszyn
LATO 2004
Subskrybuj:
Posty (Atom)