Lata 70-te w polskiej piosence to dekada dwu królowych. Obie już odeszły na zawsze. Anna Jantar w wieku trzydziestu lat zginęła w katastrofie lotniczej. Irena Jarocka 21-go stycznia tego roku przegrała walkę z najbardziej nieprzewidywalną i najokrutniejszą z chorób. O tym smutnym wydarzeniu media poinformowała Agnieszka Pasternak – menedżerka, która do samego końca chroniła prywatność pani Ireny, pozwalając jej odejść w ciszy i z godnością. Dokładnie dwa miesiące przed śmiercią ukazała się dwupłytowa składanka jej największych przebojów.
Irena Jarocka dorastała w ubogiej rodzinie w podwarszawskiej Srebrnej Górze. Żyjąc w niezwykle ascetycznych warunkach zapewne nie przypuszczała, że za kilkanaście lat stanie się narodową ikoną otoczoną rzeszami wielbicieli. Zanim jednak Irena Jarocka stała się damą polskiej piosenki, szlifowała swój talent w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Gdańsku, a następnie w Petit Conservatoire de la Chanson przy paryskiej Olympii, koncertując z takimi gwiazdami francuskiej piosenki jak: Charles Aznavoure, Mireille Mathieu i Michel Sardou. Posiadając w Polsce status gwiazdy, w roku 1990 wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych. Zrobiła to z wielkiej miłości dla swojego drugiego męża Michała Sobolewskiego, który jako profesor informatyki otrzymał za oceanem niepowtarzalną propozycje pracy.
Po latach wyznała, że pomimo etapu tęsknoty za ojczyzną, emigracja bardzo poszerzyła jej horyzonty i pozwoliła jeszcze lepiej poczuć miłość i przywiązanie do ukochanego mężczyzny. Wróciła po latach tak samo piękna i uśmiechnięta jak w okresie największej świetności. Nie licząc albumu bożonarodzeniowego z roku 2010, dwa lata wcześniej nagrała swoją ostatnią oficjalną płytę „Małe rzeczy”.
Nie zabiegała o popularność za wszelką cenę. Nie ulegała chwilowym modom, ani nie poddała się rockowemu boomowi lat 80-tych. Wiedziała doskonale, że jej przestrzenią jest „muzyka środka”. Celowo nie użyłem określenia „muzyka pop”. Ten termin zdewaluował się dziś podobnie jak skrót R&B, który nie ma już nic wspólnego z szacownym rhythm and bluesem. Muzyka środka to używane niegdyś określenie grupy wykonawców, którym udało się stylistycznie połączyć pokolenia, zachowując przy tym akceptowany przez niemal wszystkich wysoki poziom artystyczny.
14-go sierpnia 2010 Irena Jarocka po raz ostatni zaśpiewała publicznie. Występ miał miejsce podczas parafialnego festynu w maleńkiej miejscowości Szczepanki koło Łasina w województwie kujawsko-pomorskim. Po koncercie artystka trafiła do szpitala. W ciszy i z dala od mediów podjęła walkę z nieuleczalną chorobą. Miejscowy ksiądz Wojciech Kalwig nie kryje dziś wzruszenia i zapewnia o ogromnej wdzięczności i modlitwie. Także w sierpniu ubiegłego roku w niedużym wielkopolskim miasteczku miałem okazję poznać nieprawdopodobnie zakochaną w głosie pani Ireny pewną trzypokoleniową rodzinę, której przedstawicielki wsłuchane w głos uwielbianej wokalistki, zaopatrzone w teksty pielęgnowanych od czterdziestu lat piosenek, nuciły je siedząc przy stole. Z nieukrywanym zdumieniem wpatrywałem się w najmłodszą – sześcioletnią Natalię, która jeszcze nie wyrobionym dziecięcym głosem śpiewała „Kawiarenki”, „Motylem jestem” i „Wymyśliłam Cię”. Co takiego jest w tych tekstach i melodiach, że przekazywano je sobie z pokolenia na pokolenia przez ponad 40 lat? Odpowiedzi próbuję szukać w niezwykle ciepłej barwie głosu i szczerym uśmiechu, który oczarowywał mężczyzn i wzbudzał sympatie u kobiet.
Chociaż trudno jest o wspominanie żartobliwych momentów w takiej chwili, nie potrafię przejść obojętnie obok niezwykle zabawnej anegdoty związanej z pierwszym wielkim przebojem pani Ireny. Wielu z czytelników zapewne zna tę historię. Otóż przed wielu laty podczas popularnej ogólnopolskiej audycji radiowej „Piosenka na życzenie” jedna ze słuchaczek nie potrafiła podać tytułu swojego ulubionego utworu, o którego prezentację poprosiła prowadzącego program dziennikarza. Zapytana o czym jest owa piosenka, bez namysłu odpowiedziała: „O Jerzym Gondolu”. I tak oto piosenka „Gondolierzy znad Wisły” stała się tematem słynnej anegdoty.
Irena Jarocka nie była wyłącznie piosenkarką. Prawie wszyscy pamiętają ją z filmu „Motylem jestem” w reżyserii Jerzego Gruzy, ale chyba bardzo niewielu wie, że wystąpiła ona także w wystawionej w Waszyngtonie sztuce Sławomira Mrożka „Piękny widok”.
Nabożeństwo pogrzebowe odbyło się 27 stycznia 2012 o godz. 13.00 w kościele pod wezwaniem św. Karola Boromeusza na Starych Powązkach. Urna z prochami została złożona w tamtejszych katakumbach obok miejsca spoczynku Katarzyny Sobczyk i Czesława Niemena. Najpiękniejszy motyl polskiej sceny odfrunął do ukochanej Róży Małego Księcia, a świat… jest chyba jeszcze bardziej dziwny niż kiedyś.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz