sobota, 30 czerwca 2018
czwartek, 28 czerwca 2018
W dniach 28 czerwca - 2 lipca w malowniczo położonym Paczyniu w dolnośląskich Karkonoszach odbędzie się Las Camp Festival 2018
LAS to muzyczna podróż po wielu krainach. Za każdym razem staramy się dobrać odpowiednio miejsce imprezy, tak aby odnaleźć pełne słońca, pachnące i wzbudzające podziw leśne przestrzenie. Cały rok przygotowujemy się, abyście przez te cztery dni mogli się wyszaleć, poznać ludzi podobnych do siebie i uczestniczyć w wyjątkowych warsztatach. Jesteśmy największym elektronicznym festiwalem "open air" na Dolnym Śląsku i jednym z największych projektów undergroundowych w Polsce. Ze szczerego serca zachęcamy Cię abyś wziął udział w naszym wydarzeniu – poznał Leśną rodzinę, poczuł magiczną atmosferę, zapomniał o wielkomiejskim zgiełku i cieszył się starannie wyselekcjonowaną muzyką w sercu lasu. Pamiętasz jak to było być w stanie głębokiego zauroczenia?
niedziela, 24 czerwca 2018
Dla takich chwil się żyje! Polish International Musicmakers Hall of Fame po raz pierwszy.
Z Chrisem Dreja i Alexem Dmochowskim tuż po wręczeniu im Polish International Musicmakers Hall of Fame (fot. Dominik Witosz) |
Wywoływałem też na deski londyńskich scen zespoły, które albo swoją niepodważalną pozycję na rynku od dziesięcioleci posiadają (Dezerter, Pidżama Porno, Raz Dwa Trzy, Hey, Strachy Na Lachy) jak i te, które śmiało można nazwać wschodzącymi gwiazdami (Metasoma, Gabinet Looster). Wszystkie te nazwy i nazwiska, które w tym krótkim intro zdołałem przywołać w pamięci, to rzecz jasna nasza muzyczna elita narodowa, bo przecież tych, co zapowiadałem podczas koncertów, o których mówiłem z radiowej anteny lub o których pisałem było znacznie więcej.
Spotkanie z Johnem Mayallem w St. Albans |
16 czerwca w londyńskiej Jazz Cafe POSK wywołując na scenę takich herosów światowego rocka jak podpora grupy The Yardbirds i niedoszły basista Led Zeppelin - Chris Dreja oraz współtwórca bogatej spuścizny i wielkości takich gigantów jak Frank Zappa, Peter Green, John Mayall i zespołów rangi Black Sabbath czy Aynsley Dunbar Retaliation - Alex Dmochowski miałem okazję po raz pierwszy w historii wręczyć im prestiżową nagrodę Polish International Musicmakers Hall of Fame. Wydarzenie uświetniły swoim występem zespoły, których albumy zostały wydane przez ogromnie doceniany w bluesowym świecie toruński label HRPP Records Darka Kowalskiego - Mark Olbrich Blues Eternity z Londynu i Stara Szkoła z Inowrocławia.
Pierwsze spotkanie z Markiem Olbrichem (fot. Tomasz Woźniak) |
16 czerwca w londyńskiej Jazz Cafe POSK specjalnie dla nas pojawili się muzycy, którzy - jak już wspomniałem - dla takich legend światowego rocka jak Frank Zappa, Peter Green, John Mayall, Black Sabbath zrealizowali dziesiątki kompozycji i współtworzyli ich zespoły, a dziś dobiegają sędziwego wieku. Dlaczego ci wielcy muzycy zostali tego dnia do POSK-u zaproszeni? Ponieważ są oni jednymi z najważniejszych artystów polskiego pochodzenia na Świecie i decyzją Kapituły Polish International Musicmakers Hall of Fame otrzymali nagrodę, która w założeniu Kapituły co roku ma trafiać do rąk najbardziej zasłużonych muzyków polskich tworzących poza granicami naszej Ojczyzny urodzonych w Polsce lub w jakimkolwiek innym kraju Świata, ale posiadających polskie korzenie.
Chris Walenty Dreja
Chris Dreja (fot. Dominik Witosz) |
15-letni Topham opuścił grupę, kiedy zespół stał się formacją zawodową. Chris kontynuował grę na gitarze rytmicznej, a pracę na gitarze solowej w jego zespole dostali tacy wirtuozi "wioseł" jak Eric Clapton, a później Jeff Beck i Jimmy Page. Unikalnym nagraniem w dorobku Chrisa jest "Stroll On", gdyż tylko w nim wspólnie z naszym laureatem zagrali razem Jimmy Page i Jeff Beck. Po odejściu pierwszego basisty Paula Samwell-Smitha, Chris zmienił gitarę rytmiczną na basową. Nasz znakomity Laureat jest współautorem wielu kompozycji grupy The Yardbirds, a szczególnie tych z albumu Roger the Engineer z roku 1966. Po rozpadzie Yardbirds, Jimmy Page zaproponował Chrisowi pozycję basisty w nowym zespole, który otrzymał później nazwę... Led Zeppelin! Chris Dreja jednak odmówił, aby oddać się fotografii. To właśnie dzieło naszego laureata możemy podziwiać na tylnej okładce debiutanckiego albumu grupy Led Zeppelin. W latach 80-tych Chris Dreja grał także w spin-offowym zespole Yardbirds Box of Frogs i był częścią reaktywowanego The Yardbirds od 1992 do 2013 roku. W roku 2002 pojawił się nowy album
The Yardbirds zatytułowany Birdland. W sezonie 2012/2013 Chris Dreja
przeszedł serię udarów, przez co nie występował z The Yardbirds od
połowy 2012 roku. W lipcu 2013 roku ogłoszono, że oficjalnie opuścił
zespół z powodów medycznych.
Alex Zygmunt Stanisław “Akinola” Dmochowski
Alex Dmochowski (fot. Dominik Witosz) |
Tyle o naszych laureatach można znaleźć w anglojęzycznych kronikach i dyskografiach, które niniejszym po raz pierwszy zostały zebrane i opublikowane w języku ich ojców. Nasi Mistrzowie to jednak nie tylko suche encyklopedyczne fakty. Nie zaznałbym spokoju, gdybym nie podzielił się przy okazji tej miłej uroczystości osobistymi wrażeniami i refleksjami ze spotkania twarzą w twarz i uściśnięcia dłoni, które po mistrzowsku latami potrafiły wydobywać dźwięki zapisane złotymi nutami w historii światowego rocka, bluesa i wszystkich gatunków im pokrewnych. Obaj są różni pod względem charakteru, ale obaj posiadają też pewne cechy wspólne. Chris jest niezwykle dostojny i charyzmatyczny i nie wiem w jakim stopniu wynika to z jego cech osobowości, a w jakim z wieloletniego oglądania świata z pozycji siedzącej.
Aleks zaś to przecudowny gaduła, którego gawędziarstwo przerasta wszelkie możliwości oraz zjednoczone siły Antka Malewskiego z Tomaszowa Mazowieckiego, Miśka Sędzielewskiego z Metasomy i moje razem wzięte! Podczas nagrywania rozmowy z Aleksem kilkukrotnie byłem zmuszony łapać go na wdechu i zdecydowanie wejść mu w słowo, aby trzymać kontrolę nad poruszanymi tematami. Chris Dreja natomiast to bardzo serdeczny i niezwykle ciepły człowiek, który kilkukrotnie obdarował mnie swoją radością i wdzięcznością za docenienie go przez polską społeczność, a wzruszył mnie niemal do łez, kiedy w jego rękach pojawił się nieduży aparat fotograficzny, którym nasz znakomity laureat postanowił sfotografować zgromadzoną w Polish Jazz Cafe publiczność oraz moją osobę.
Był to ten szczególny moment, w którym uświadomiłem sobie, że oto właśnie tu i teraz współtwórca tej rangi światowych przebojów jak "For Your Love", "Heart Full Of Soul", czy "Dazed and Confused" oraz fotograf i niedoszły basista Led Zeppelin uznał za stosowne uwiecznić to wszystko, co wokół niego się dzieje i najzwyczajniej w świecie niczym małe dziecko się wzruszył.
Być sfotografowanym przez Giganta rocka... bezcenne (fot. Dominik Witosz) |
Ogromne podziękowanie i gratulacje należą się także naszym gwiazdom wieczoru - zespołom: Mark Olbrich Blues Eternity z Londynu i Stara Szkoła z Inowrocławia. O ile wielkość tego pierwszego jest wszystkim fanom bluesa na Wyspach doskonale już od lat znana i wielokrotnie przeze mnie opisywana, o tyle inowrocławski zespół Stara Szkoła to pomimo wielu lat istnienia formacja jeszcze niezbyt szeroko popularna acz - co jest unikalne i niezwykle interesujące - składająca się z muzyków, którzy założyli ją już po ukończeniu 50-go roku życia. Grający w zespole Stara Szkoła na instrumentach perkusyjnych i wszelkiej maści "przeszkadzajkach Heniu Chyła o niedawno wydanym i odnoszącym niemałe sukcesy debiutanckim krążku swojego bandu powiedział następujące słowa:
Stara Szkoła (fot. Dominik Witosz) |
Na koniec ostatnia już moja osobista refleksja. Chris Dreja, Aleks Dmochowski i Mark Olbrich w tym roku. Kogo wskaże szacowna Kapituła Polish International Musicmakers Hall of Fame za rok? Zobaczymy...
Antoni Malewski - Epitafium na śmierć MARKA KAREWICZA (1938 – 2018)
Przedwczoraj, 22 czerwca 2018 roku dla mnie, moich wszystkich przyjaciół, nie tylko z mojego miasta, „grupy osób” zjednoczonych wokół WIELKIEGO, Człowieka ze złotym obiektywem, polskiego artysty fotografika Złotego Fryderyka - Marka Karewicza pewna epoka przyjacielskich spotkań dobiegła końca. Było gorące, piątkowe popołudnie, gdy otrzymałem bardzo smutną informację o śmierci MISTRZA. Zadzwonił do mnie około godziny 16.00 jeden z „grupy osób”, Krzysiek Jochan - Antoni przed chwilą, od kobiety opiekującej się Markiem Karewiczem, otrzymałem bardzo przykrą i smutną informację nie tylko dla nas, że przed niespełna godziną odszedł do krainy wieczności nasz ukochany Mistrz Fotografii.
Przyznam, że przez dłuższy czas nie mogłem wydobyć słowa, nie mogłem ogarnąć myśli z kuluarowych wspaniałych, twórczych spotkań z polskim artystą fotografii, zanim uruchomiłem „komórkę” by poinformować najbliższych przyjaciół, znajomych o JEGO śmierci. Pozwoliłem sobie za sprawą „Fb” poinformować wszystkich użytkowników tego portalu o śmierci artysty. Marek Karewicz zmarł, a właściwie usnął w spokoju – jak przekazała JEGO opiekunka - w swoim mieszkaniu przy ulicy Nowolipki w Warszawie.
Obok mnie Krzysztof Jochan, człowiek, który pierwszy powiadomił (w pół godziny) mnie o śmierci mistrza fotografii Marka Karewicza |
Moja prawdziwa przygoda z Markiem Karewiczem zaczęła się w tomaszowskiej Galerii ARKADY w dniu 4 grudnia 2009 roku na autorskim spotkaniu z mistrzem fotografii. Spotkanie zaaranżowane było przez Danusię Mec – Wypart (siostra Bogusława Meca) i państwo Sobańskich właścicieli Galerii. Na tym spotkaniu była również solenizantka, Barbara Goździk, która dystrybuowała od blisko 40 lat książki w pobliskiej, słynnej tomaszowskiej KSIĘGARNI przy Placu Kościuszki 22, w pobliżu miejsca spotkania z M. Karewiczem. Barbara Goździk była wydawcą i sprzedawcą mojej pierwszej publikacji - „Moje miasto w rock’n’rollowym widzie”.
Nazajutrz po spotkaniu w Galerii, Barbara na księgarskie zaplecze zaprosiła na „imieninowe poprawiny”, niektóre osoby uczestniczące w spotkaniu z Markiem Karewiczem. Wśród zaproszonych był mistrz fotografii ze swoim długoletnim opiekunem Wiesławem Śliwińskim (Wiesław pełnił funkcję wiceprzewodniczącego Fundacji Sopockie Korzenie w Sopocie), Danusia Mec – Wypart, redaktor Pampuch z lokalnej gazety „TIT”, Zygmunt Dziedziński, Marek Michalak tomaszowski muzyk (puzonista) przyjaciel Karewicza, jubilatka i moja skromna osoba.
Sławek Orwat z Markiem Karewiczem w Zakościelu 2017 |
Każde sopockie spotkanie poprzez rozmowy, ugruntowywało z Markiem naszą przyjaźń, która objawiała się, mówię odważnie i śmiało, WIELKĄ MIŁOŚCIĄ nie tylko do samych siebie, ale szczególnie do ukochanego przez artystę miasta Tomaszów Mazowiecki i jego okolic. Postanowiłem, by nie utracić tej przyjaźni i w naszym mieście (Karewiczowie spędzili w Tomaszowie Maz. 11 lat życia, Marek swoje dzieciństwo i okres szkolnej młodości) organizować w ramach możliwości spotkania z Karewiczem.
Pozwolę sobie wymienić kilka wspólnych, sopockich imprez, jakie miały miejsce na przestrzeni czasu, cementujących naszą przyjaźń. Pierwsze spotkanie po tomaszowskiej „inicjacji” zaczęło się w listopadzie 2010 roku w sopockim „Złotym ulu” przy Bohaterów Monte Casino, podczas ogłoszenia wyników i przyznania nagród w konkursie „Wspomnienia miłośników Rock’n’Rolla” i zostało zakończone wieczorem w Krzywym Domku, budynek na tej samej ulicy, poniżej w kierunku morza na tej samej ulicy, na jubileuszowym koncercie istnienia – 45 lat – zespołu Czerwone Gitary (ostatni koncert z udziałem Henryka Zomerskiego).
Udział w tych spotkaniach, towarzysząc mi, brał mój przyjaciel z Tomaszowa (od 40 lat mieszkaniec Gdańska) Czarek Francke. Kolejne spotkanie to kwiecień 2011 na okoliczność 30 rocznicy śmierci Krzysztofa Klenczona, w których to uroczystościach było nadanie nazwy ulicy im. Krzysztofa Klenczona (miejsce III Non Stopu przy stacji kolejowej Sopot Wyścigi), odsłonięcie muralu z wizerunkiem K. Klenczona (miejsce II Non Stopu w widłach ulic Traugutta, Chopina, Drzymały) a uroczystości zakończyły się w Krzywym Domku prapremierą filmu Heleny Giersz o Klenczonie „10 w skali Beauforta” (tu za sprawą Marka Karewicza zbliżyłem się do Franciszka Walickiego, który znał moją osobę za sprawą przeczytanych, moich publikacji).
Pod muralem z Krzysztofem Klenczonem (Non Stop II) od lewej: Wiesław Wilczkowiak, Helena Giersz, moja osoba Hanna siostra Klenczona oraz Marek Karewicz |
Sopockie, pośmiertne spotkanie poświęcone idolowi polskiego rock’n’rolla zakończyło się kolacją w kuluarach Grand Hotelu, z udziałem reżyserki Heleny Giersz i jej trzyosobową grupą filmową, Marka Karewicza z Wiesiem Śliwińskim i jego żoną Anną, redaktora Dariusza Michalskiego, Hanią Erez, Piotrkiem Stajkowskim (perkusista „Trzech Koron”) wraz z małżonką, Iwoną Thierry (reprezentująca Polskie Nagrania MUZA) siostrą Klenczona, Hanną i moją osobą. Był to wieczór wspomnień, plotek o… i wspaniałych anegdot okraszonych słonymi dowcipami nieskromnie powiem również z moim udziałem. W lipcu tegoż (2011) roku przybyłem do Sopotu z moją koleżanką od lat Marylą Tejchman na jubileuszową uroczystość, rewolucyjnego pawilonu tanecznego, czyli historyczne „50 lat Non Stopu w Sopocie”, którego obchody miały miejsce na wspomnianym placu z muralem KK (II Non Stop) z koncertem ze starego, rock’n’rollowego repertuaru (lata 50/60-te wieku minionego), czyli silnej grupy „POLANIE All Stars” z udziałem „dinozaurów” polskiego rock’n’rolla, Włodzimierza Wandera, braci Bernolak, Adama Zimnego i Andrzeja Nebeskiego.
Na tym spotkaniu pan Franciszek Walicki obchodził swoje 90 urodziny. Kolejne sopockie spotkania z Karewiczem miały miejsce co roku, niejednokrotnie dwukrotnie, a to za sprawą rocznic powstania Fundacji, a z tym związany był konkurs „Wspomnienia miłośników Rock’n’Rola” (brały w konkursie udział pozostałe,moje publikacje: „A jednak Rock’n’Roll”, „Rodzina LITERACKA ‘62”, „Marek Karewicz Złoty Fryderyk w Tomaszowie Maz” czy dwie części „Subiektywnej Historii R&R w Tomaszowie”). Bardzo ważne było jubileuszowe V spotkanie, na które dotarł z Nowego Jorku przyjaciel Karewicza, Wojtek „Szymon” Szymański. To za sprawą darowizny (1087 płyt analogowych (LP) o wadze łącznej sięgającej pół tony które do kraju dowiozła, drogą morską firma CH „HARTWIG”), przekazując ją Fundacji Sopockie Korzenie.
Marek Karewicz w Zakościelu, w tle modrzewiowa willa do której przyjeżdżał na letnisko Julian Tuwim |
Trzy wystawy JEGO dzieł upiększały poczekalnie kina „Włókniarz” czy pomieszczenie kultowej kawiarni LITERACKA, dwukrotna wystawa w holu Starostwa Powiatowego i w pomieszczeniach byłego kina „Mazowsze”, czyli dziś Społeczności Chrześcijańskiej TOMY były dla mnie cudowną realizacją, za którą jestem sobie wdzięczny do dzisiaj, szczególnie gdy dowiedziałem się o JEGO śmierci. Ale najbardziej sobie cenię, organizowane dla Karewicza, czterokrotne, szczególne spotkania w ukochanym przez mistrza fotografii pobliskim Zakościelu n/Pilicą (okolice Spały i Puszczy Spalskiej) Marek miał specjalny sentyment do tego miejsca, jako chłopiec przyjeżdżał tu z ojcem Julianem do modrzewiowej willi, gdzie na letnisko przyjeżdżał z nieodległej Łodzi poeta – Julian Tuwim.
Sala gdyńskiego GROMU podczas koncertu „W rytmie rock’n’rolla”. Sławek Orwat i Monika Fiszer z Markiem Karewiczem |
Nasze ostatnie spotkanie w Zakościelu miało miejsce we wrześniu 2017 roku, gdzie zorganizowałem spotkanie dla przyjaciół w ramach mojego muzycznego cyklu spotkań „Herosi Rock’n’Rolla” na okoliczność „40 lat po śmierci ELVISA PRESLEYA”. Na spotkanie przybył z Nowego Jorku nasz wspólny przyjaciel Wojtek „Szymon” Szymański. Nikt z nas nie przypuszczał, że będzie to oficjalne spotkanie z mistrzem fotografii. Marek wyglądał na osobę zmęczoną życiem. Był już mniej rozmowny, często się powtarzał, ale nadal cieszył się z pobytu nad przepięknym załomem rzeki Pilica, z zawiklinowaną, niedostępną, dziewiczą wyspą z plażą, na którą prowadził wiszący most. Odjeżdżając po spotkaniu do Warszawy kolejny raz cicho wypowiedział z łezką w oku znane słowa, ale zawsze po nich przechodziły dreszcze po moim ciele, - Kochany Antku dziękuję raz jeszcze za Zakościele!!! Zabrzmiało to tak, jakby czynił to po raz ostatni.
Monika Fiszer (zebrała ponad 220 podpisów) i Wiesław Wilczkowiak podczas nadania Markowi Karewiczowi w OK. TKACZ Honorowego Obywatela Miasta Tomaszów Mazowiecki. |
Zaproszeni byliśmy tam przez szkocką Polonię na spotkanie TERAZ POLSKA, na którym to była wystawa dzieł mistrza fotografii, a Marek w swojej prelekcji, dużo opowiadał o Tomaszowie Mazowieckim, o swoim dzieciństwie i początkach swojej kariery związanej z naszym miastem. Nastąpiła tam pewna piękna chwila. Podeszła do nas starsza kobieta, była mieszkanka pobliskiego Wolborza, która ze łzami w oczach dziękowała Markowi za te wypowiedzi o miejscach jej bliskich, wymieniając tomaszowskich, wspólnych znajomych, tak moich jak i Marka, mieszkańców naszego miasta. Jednak najważniejszym warunkiem zgłoszenia do konkursu osoby było zebranie 300 podpisów mieszkańców naszego miasta na rzecz startującego. Zbieranie podpisów stało się najtrudniejszym, konkursowym przedsięwzięciem.
W hotelu ”Mazowieckim” z Moniką Fiszer |
Monika zebrała ponad 220 podpisów i tym samym była główną „sprawczynią” przyznania Markowi Karewiczowi szlachetnego, zasłużonego honorowego tytułu. Jak mnie informowała, uczyniła to z RADOŚCIĄ i wielką miłością do najważniejszej osoby w polskim show businessie jakim niewątpliwie był zmarły w piątek 21 czerwca 2018 roku polski artysta fotografik, WIELKI MAREK KAREWICZ. Żegnaj PRZYJACIELU, niech dobry BÓG wynagrodzi Ci cierpienia z jakimi borykałeś w JESIENI SWOJEGO ŻYCIA. Cześć Twojej pamięci, wdzięczny tomaszowianin, przyjaciel
Antoni Malewski
Antoni Malewski urodził
się w
sierpniu 1945 roku w Tomaszowie Mazowieckim, w którym mieszka do dziś.
Pochodzi z robotniczej rodziny włókniarzy. Jego mama była tkaczką, a
ojciec przędzarzem i farbiarzem. W związku z ogromną fascynacją
rock'n'rollem, z wielkimi kłopotami ukończył Technikum Mechaniczne i
Studium Pedagogiczne. Sześć lat pracował w szkole zawodowej jako
nauczyciel. Dziś jest emerytem. O swoim dzieciństwie i
młodości opowiedział w książkach „Moje miasto w rock’n’rollowym widzie”,
„A jednak Rock’n’Roll”, „Rodzina Literacka ‘62”, a ostatnio w
„Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim” - książce,
która zajęła trzecie miejsce w V Edycji Wspomnień Miłośników
Rock’n’Rolla zorganizowanych w Sopocie przez Fundację Sopockie Korzenie.
sobota, 23 czerwca 2018
23 czerwca w ciechocińskim Teatrze Letnim odbędą się kolejne Prezentacje Artystyczne "Sztuka bez barier".
W sobotę 23.06.2018 w ciechocińskim TEATRZE LETNIM, odbędą się kolejne Prezentacje Artystyczne "Sztuka bez barier". W tym roku w koncercie wystąpią: Skołowani & Przyjaciele, pARTyzant, Krzysztof Misiak & Ryszard Wolbach oraz grupa Mark Olbrich Blues Eternity. Organizatorem wydarzenia jest Stowarzyszenia Centrum Niezależnego Życia "Sajgon". Patronuje mu Burmistrz Ciechocinka - pan Leszek Dzierżewicz. Wspiera HRPP Records. Koncert rozpocznie się o godzinie 19. Poprowadzi go charyzmatyczny Mark Olbrich. Wstęp na to wydarzenie jest wolny.
Jerzy Szymański (pomysłodawca, muzyk zespołu Skołowani) o wydarzeniu:
" Prezentacje Artystyczne "Sztuka bez barier" to wydarzenie mające charakter integracyjny, którego celem jest zwrócenie uwagi na różne formy aktywności i popularyzowanie twórczości artystycznej, w tym również osób z niepełnosprawnościami. Impreza jest otwarta dla wszystkich. Dla każdego, kto interesuje się sztuką zarówno przez duże, jak i małe "s". Dla każdego, kto chce poznać świat wyobraźni i wrażliwości drugiego człowieka."
Jerzy Szymański (pomysłodawca, muzyk zespołu Skołowani) o wydarzeniu:
" Prezentacje Artystyczne "Sztuka bez barier" to wydarzenie mające charakter integracyjny, którego celem jest zwrócenie uwagi na różne formy aktywności i popularyzowanie twórczości artystycznej, w tym również osób z niepełnosprawnościami. Impreza jest otwarta dla wszystkich. Dla każdego, kto interesuje się sztuką zarówno przez duże, jak i małe "s". Dla każdego, kto chce poznać świat wyobraźni i wrażliwości drugiego człowieka."
poniedziałek, 18 czerwca 2018
Łukasz Orwat - Kalendarz Majów a rok 2012 (Wrocław 8.01.2012)
Witam Państwa serdecznie w tym szczególnym roku. Dlaczegóż szczególnym? Otóż rok 2012 przez wielu pożywiających się teoriami spiskowymi ma być ostatnim rokiem cywilizacji człowieka. Na czym opierają swoje przypuszczenia? Poszlak jest wiele. Wskazać należałoby chociażby przepowiednie Nostradamusa czy świętego Malachiasza lub głosy o nadchodzącym przebiegunowaniu Ziemi. Najwięcej jednak mówi się o zawartej w tajemnym kalendarzu Majów, jednej z mezoamerykańskich cywilizacji dacie 21 grudnia 2012, która to jakoby miałaby być ostatecznym kresem znanego nam świata. Czy będzie tak w istocie? Przyjrzyjmy się bliżej zawiłościom rachuby czasu, ostrzegam, że pojawi się tu nieco liczb i działań matematycznych, nic jednak co wykraczałoby ponad możliwości zdającego maturę. I to podstawową. Zbadajmy na samym początku sam sposób mierzenia przez Majów rachuby czasu. Już na początku zaczynają się schody. Majowie posługiwali się nie jednym, a trzema kalendarzami. Choć ściślej rzecz biorąc każdy z nich był ze sobą ściśle powiązany i nie można mówić tu o nich w oderwaniu od siebie. Podstawową rachubą był cykl rytualny (tzolkin) liczący 260 dni, przejęty od dawniejszej cywilizacji Olmeków. Polegał na sprzężeniu się trzynasto i dwudziestodniowych okresów, dzięki czemu łącząc nazwy dni z pierwszego i drugiego otrzymujemy układ, w którym każdy dzień roku ma inną nazwę.
Drugim kalendarzem jest 365-o dniowy cykl słoneczny (haab), podzielony na osiemnaście dwudziestodniowych miesięcy oraz jeden, pięciodniowy, uznawany za pechowy. Te sposoby rachowania jednak nie są nam konieczne do wyliczenia dnia kresu, więc pominiemy jego detale i przejdziemy do trzeciego, czyli tzw. „długiej rachuby”. Polegała ona na podawaniu liczby dni upływających od określonego dnia zerowego – czyli daty początkowej. W cywilizacji Majów używano systemu dwudziestkowego w odróżnieniu od używanego przez nas obecnie dziesiętnego. I tak każdy dzień miał swój unikalny zapis oparty na pięciu różnych jednostkach czasu. I tak mamy:
1 dzień – 1 kin
1 uinal – 20 kin (dni)
1 tun – 18 uinal (czyli 360 dni)
1 katun – 20 tun (360 uinal, 7200 dni)
1 baktun – 20 katun (400 tun, 7200 uinal, 144000 dni)
W oparciu o to podawana jest data. Na przykład dzień 12.19.18.18.13 oznacza 12 baktunów, 19, katunów, 18 tunów, 18 uinali i 13 kin. Po przeliczeniu daje nam to:
12 baktunów: 12×144000=1728000
19 katunów: 19×7200=136800
18 tunów: 18×360=6480
18 uinali: 18×20=360
13 kin: 13×1=13
Po zsumowaniu otrzymamy:
1728000+136800+6480+360+13=1871653
Czyli mamy tu milion osiemset siedemdziesiąt jeden tysięcy sześćset pięćdziesiąt trzy dni po dniu zerowym. Datą początkową kalendarza majów jest jednocześnie kres „starej ery” – dzień 13.0.0.0.0. I dniem kresu ery obecnej będzie także 13.0.0.0.0. Nietrudno więc policzyć, że „nasza era” składa się z (13×144000) 1872000 dni. Jak łatwo obliczyć (1872000-1871653), zakładając iż nieszczęsny 21 grudnia jest datą końca, od „kresu” dzieli ów dzień 347 innych. Liczmy więc dalej: (365-10[dni dzielące 21 grudnia od końca roku 2012]-347) jest to ósmy dzień naszego roku. Czyli dzisiejsza data. Zachęcam też do własnych zabaw kalendarzem, wyliczenia dnia, w którym się urodziliśmy czy odnalezienia na przykład dnia bitwy pod Grunwaldem. Doprawdy, przednia rozrywka.
Ale, nasuwa się pytanie, skąd wiemy właściwie, że nasz nieszczęsny dwudziesty pierwszy grudnia jest owym dniem fatalnym? Kilka wskazówek odnaleźć możemy w zbiorze mitów zwanym Popol Vuh [czyt: Popol Wuj]. Wyczytać zeń możemy, że żyjemy obecnie w czwartej erze świata. Trzy poprzednie okazały się być nieudane i dopiero w tej narodzić się mógł człowiek. Każdy z cyklów trwać miał 13 baktunów. Ale wciąż nie daje nam to odpowiedzi kiedy zaczęła się i kiedy powinna skończyć nasza era. Otóż dzięki zachowanym m.in. w świątynnym kompleksie Palenque zapisom dotyczącym panowania poszczególnych władców udało się wyliczyć daty „długiej rachuby” dla ich panowania i w efekcie także początku i końca naszej ery. Według wyliczeń (najczęściej przyjmowana wersja) początek przypadł 11 sierpnia 3114 p.n.e. , zaś koniec wypada owego 21 grudnia 2012.
Piramida Kukulkana w Chichén Itzá podczas równonocy wiosennej. Schodzący wąż symbolizuje powrót boga Kukulkana. |
Działanie kalendarza Majów na bazie tego linku.
***
Łukasz Orwat,
urodzony w roku pańskim 1992, prywatnie syn Sławomira Orwata,
niezależnego redaktora periodyku muzyczno-kulturowego Muzyczna Podróż.
Domorosły pasjonat literatury oraz historii, które to fascynacje przekuł
w działalność akademicką na Uniwersytecie Wrocławskim. Specjalizuje się
literacko głównie w literaturze antycznej oraz epice rycerskiej,
historycznie w dziejach starożytnego Rzymu, Bizancjum oraz historii
Imperium Osmańskiego, kulturoznawczo w historii metafizyki, filozofii i
magii, zwłaszcza w kręgu kultury biskowschodniej. Tłumaczył z łaciny
zbiór poezji humanistów polskich oraz zachodnich, Żałoba Węgier
(Pannoniae Luctus) powstały po zdobyciu Budy (ówczesnej, pozbawionej
jeszcze Pesztu, stolicy Węgier) w 1544 roku. Ciągoty zainteresowań
akademickich korelują także z zainteresowaniami natury fantastycznej.
piątek, 15 czerwca 2018
Antoni Malewski - Roman Kłosowski (1929 - 2018)
W poniedziałek 11 czerwca 2018 roku w wieku 89 lat odszedł od nas na zawsze „mały, wielki człowiek”, w/g Romana Bratnego filmowy „Kolumb rocznik XX” - IKONA polskiej sceny, polskiego teatru, polskiego kina, niezapomniany aktor, reżyser - pan Roman Kłosowski. Tak się złożyło w moim życiu, że dorastałem wraz z rozwojem polskiego kina, aktorskiego kunsztu pana Romana (debiut w 1953 roku - „Celuloza” Jerzego Kawalerowicza, „Człowiek na torze” Andrzeja Munka). Ze względu na nieciekawą aparycję, „napoleoński” niski wzrost wydawałoby się, że nie będzie wielkim aktorem, filmowym amantem, że stanie się zwykłym, drugoplanowym filmowym gagiem. Poniekąd mógł - jak wielu aktorów polskiego kina - zostać „zaszufladkowany” na zawsze. Jednak wbrew naturze stało się inaczej. Koniec lat 50-tych to początek światowej, wielkiej „nowej fali polskiego kina”, w której jako aktor uczestniczył w wybitnych rolach pan Roman Kłosowski: „Eroica” (rola por. Szpakowskiego) Andrzeja Munka, filmowa satyryczna ballada „Ewa chce spać” (rola studenta Lulka) Tadeusza Chmielewskiego czy niezapomniane arcydzieło, w/g opowiadania Marka Hłaski („Następny do raju”) w reżyserii E.C. Petelskich, „Baza ludzi umarłych” (rola Orsaczka). JEGO aktorstwem zawsze interesowali się wielcy twórcy polskiego kina: Andrzej Munk, Jerzy Kawalerowicz, Jerzy Gruza, małżeństwo Petelskich.
Roman Kłosowski zagrał w „dziesiątkach” filmów, teatralnych sztukach. Każda odtwarzana rola, nawet epizodyczna, drobna, była niezapomniana i WIELKA. „Zatrudniano” Go do wspaniałych, satyrycznych, cyklicznych programów telewizyjnych (między innymi.”Poznajmy się” reż. Jerzego Gruzy z udziałem Bogusława Kobieli, Jacka Fedorowicza).
Roman Kłosowski zagrał w „dziesiątkach” filmów, teatralnych sztukach. Każda odtwarzana rola, nawet epizodyczna, drobna, była niezapomniana i WIELKA. „Zatrudniano” Go do wspaniałych, satyrycznych, cyklicznych programów telewizyjnych (między innymi.”Poznajmy się” reż. Jerzego Gruzy z udziałem Bogusława Kobieli, Jacka Fedorowicza).
Gruza na kanwie satyrycznych, aktorskich „wyczynów” Kłosowskiego zrealizował super serial „Czterdziestolatek”. I przyszedł taki czas (1976/81), gdy pan Roman Kłosowski został dyrektorem naczelnym i artystycznym Teatru Powszechnego w pobliskiej Łodzi. Dokonał w nim największego, teatralnego wydarzenia, myślę, że nie tylko krajowego. Zrealizował i zagrał główną rolę w teatralnym przekładzie literackiego światowego dzieła Jarosława Haszka, „Dzielny wojak Szwejk”. Rolę Szwejka w wykonaniu Pana Romana mogę subiektywnie przyrównać do roli Jourdaina w wykonaniu Bogusia Kobieli w sztuce Moliera „Mieszczanin szlachcicem”. Miałem okazję dwukrotnie obejrzeć w Teatrze Powszechnym „kłosowskiego Szwejka”. Ulica Więckowskiego 13 (tu znajdował się Teatr Powszechny) podczas afiszowego trwania Szwejku przybrała szczególny wystrój w gadżety, rekwizyty przypominające epokę austro-węgierskiego cesarza Franciszka Józefa I. Wejście do budynku, poczekalnia teatru wystrojona była na wzór minionej epoki a… a wewnątrz poczekalni orkiestra w uniformach austro-węgierskich przygrywała słynne melodie, walce, marsze wiedeńskie. Kiedy wypełniła się sala teatralna, kiedy nastąpił ostatni gong, kurtyna się nie podniosła, a przed nią wyszedł jako Szwejk, pan Roman. Nic nie mówiąc, rozglądał się po sali, aż do skutku (raz w lewo, raz w prawo) tzn do całkowitego rozśmieszenia widowni i... wówczas kurtyna podniosła się w górę i zaczęła się „prawdziwa” sztuka.
Eroica |
Antoni Malewski urodził
się w
sierpniu 1945 roku w Tomaszowie Mazowieckim, w którym mieszka do dziś.
Pochodzi z robotniczej rodziny włókniarzy. Jego mama była tkaczką, a
ojciec przędzarzem i farbiarzem. W związku z ogromną fascynacją
rock'n'rollem, z wielkimi kłopotami ukończył Technikum Mechaniczne i
Studium Pedagogiczne. Sześć lat pracował w szkole zawodowej jako
nauczyciel. Dziś jest emerytem. O swoim dzieciństwie i
młodości opowiedział w książkach „Moje miasto w rock’n’rollowym widzie”,
„A jednak Rock’n’Roll”, „Rodzina Literacka ‘62”, a ostatnio w
„Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim” - książce,
która zajęła trzecie miejsce w V Edycji Wspomnień Miłośników
Rock’n’Rolla zorganizowanych w Sopocie przez Fundację Sopockie Korzenie.
niedziela, 10 czerwca 2018
sobota, 9 czerwca 2018
Łukasz Orwat - O homoseksualizmie w kulturach słów kilka (Wrocław 25 grudnia 2011)
Dziś chciałbym skupić się na zjawisku homoseksualizmu. Nie będzie to jednak klasyczne ujęcie, gdzie opowiem się po jednej ze stron wojny o homofobię, chciałbym przytoczyć tu znane kulturze przykłady zachowań homoseksualnych, często zupełnie inne i inaczej postrzegane od dzisiejszych form i opinii na ich temat. Wiele miejsca poświęcę tu starożytnej Helladzie, obalając być może kilka mitów niesłusznie utrwalonych w społeczeństwie. Przejdźmy zatem od razu do tematu.
„I jeśli prawa twoja ręka jest ci powodem do grzechu, odetnij ją i odrzuć od siebie. Lepiej bowiem jest dla ciebie, gdy zginie jeden z twoich członków, niż żeby całe twoje ciało miało iść do piekła.”*
Takie słowa według Ewangelisty Mateusza wypowiedzieć miał Jezus podczas kazania na górze. Odnoszą się one szeroko do samo-kształtowania duchowego celem powściągnięcia siebie samego przed czynami zakazanymi przez prawo mojżeszowe, w tym (choć nie tylko, oczywiście ma to wymowę odnoszącą się chociażby także do piątego przykazania) do zachowań sodomicznych – wylewania nasienia nie mając na celu zapłodnienia czy stosunków homoseksualnych. Dość jasno obrazuje to podejście tradycji judeochrześcijańskiej do zachowań sprzecznych z naturą (będącą tu reprezentowaną niejako przez prawo boskie). Przykład Sodomy i Gomory niech będzie tu podkreśleniem. Nie wszędzie jednak i nie zawsze było to postrzegane w taki sposób.
W kulturze hinduskiej, zdominowanej systemem kast i klas społecznych homoseksualizm nie wpływa na społeczne postrzeganie mężczyzny tak długo, aż nie dojdzie do aktu penetracji – przy czym bycie stroną pasywną degraduje już mężczyznę jako wykonującego czynności sprzeczne z naturalnym porządkiem rzeczy. Zaś same praktyki seksualne mężczyzn w kulturze Indii nie funkcjonują na prawach współżycia, traktowane są jako forma przyjaźni, mężczyźni wykazujący skłonności homoseksualne często żenią się i to bynajmniej nie ze swoimi męskimi kochankami, małżeństwo bowiem w Indiach traktowane jest jako społeczny obowiązek. W 2009 roku zniesiono w Indiach kolonialne prawo zakazujące czynności „przeciwnych naturze”.
W wielu kulturach homoseksualizm pełnił znaczenie stricte rytualne. W obrzędach inicjacji seksualnej ludów polinezyjskich był to symbol więzi duchowej między przodkami a żyjącymi. Stosunek homoseksualny stanowił przekazanie mocy przodków dojrzewającym, młodym pokoleniom.
Wśród ludów indiańskich spotkać możemy przykłady społecznych funkcji osób orientacji homoseksualnej, tzw. Winkte. Byli oni przedstawicielami swoistej elity, stojącymi ponad podziałem płciowym i mającymi dostęp do zarówno męskich jak i żeńskich czynności, bywali niezbędnym elementem niektórych obrzędów, jak choćby najważniejszego w plemieniu Dakotów Tańca Słońca. Stanowili autorytet w sprawach estetycznych (zupełnie jak dzisiejsi styliści-geje), a bogatsi mężczyźni, którzy potrzebowali więcej niż jednej czy dwóch żon do prac gospodarczych często poślubiali winkte’a, co podnosiło ich status społeczny.
Naczelnym przykładem obecności homoseksualizmu w kulturze jest bez wątpienia antyczna Hellada. Narosło wokół niej wiele mitów (sic!) o tym, jak to zachowania takie były powszechnie tolerowane oraz zdania zupełnie sprzeczne, zrzucające osoby o takich skłonnościach na margines. Chciałbym wypowiedzieć się tu nieco szerzej, przytaczając ustępy z greckiej mitologii oraz platońskiej „Uczty”. Rozpocząć wypadałoby od odniesienia się do mitologii. W wierzeniach Greków mamy do czynienia z dwoma postaciami bożka miłości, Erosa. Szerzej mówi o tym ateński polityk Pauzaniasz we wspomnianej wyżej „Uczcie”, do sięgnięcia po którą gorąco zachęcam.
Eros mianowicie Erosowi nierówny, a to za sprawą Afrodyt, których też jest dwie. Jedna z nich, Afrodyta Niebiańska, która wyłoniła się z piany morskiej, w którą spadły krew i nasienie okaleczonego Uranosa, boga nieba, patronuje miłości do mężczyzn jako miłości ku temu, co z natury ma więcej siły i rozumu. Druga Afrodyta, zwana Wszeteczną, córa Dzeusa i tytanidy Diony budzi miłość do ciała niźli do duszy, której piękno jest jej obojętne. Jako iż nie sposób wyobrazić sobie Erosa bez Afrodyty, takoż i dwóch Erosów towarzyszy dwóm boginiom miłości. *
Skupmy się jednakże na Erosie zsyłającym uczucie mężczyzn do chłopców. Dlaczego akurat do chłopców, nie innych mężczyzn? Za chwilę odpowiemy na to pytanie. Otóż po pierwsze helleńską pederastię postrzegać należy nie jako miłość do dzieci (sam Pauzaniasz mówi, że należałoby wprowadzić prawo zakazujące kochania nieletnich – ponieważ „…z takiego chłopaka nie wiadomo jeszcze, co będzie…”), lecz chłopców, którzy zaczynają dojrzewać i samodzielnie myśleć, co jest tu niebagatelną i najważniejszą kwestią. Miejmy ją w pamięci.
Czymże są więc homoseksualizm i pederastia helleńska? Jest to dość specyficzna zależność między starszym mężczyzną-mentorem a młodszym, który dopiero co wkracza w męskość i uczy się od bardziej doświadczonego kochanka. Nie chodzi tu o cielesne rozkosze, a właśnie o nauczenie się życia i umiłowanie piękna duchowego. Pięknem jest upodobanie sobie charakteru, ducha i dzielności. „…Tak więc stanowczo piękną jest rzeczą oddawać się dla dzielności.” Potwierdzeniem niech będzie mowa pochwalna Alkibiadesa, w której wychwala mądrość Sokratesa oraz jego próby kontaktu fizycznego z filozofem, nieodwzajemnione jednak przez starszego mentora.
Oczywiście pojawić mogą się głosy mówiące, że miłość między mężczyzną a mężczyzną była w świecie Greckim zakazana. Owszem, mają oni rację, ale tylko połowicznie. Nie można zapomnieć, że Hellada nie była jednym państwem a zbiorem wielu odrębnych od siebie polis, niejednokrotnie o odrębnej polityce i prawach. I tak jak w Dorydzie (peloponeska część Grecji) stosunki homoseksualne były na porządku dziennym, tak w Jonii (polis na wybrzeżach Azji Mniejszej) były już prawnie zakazane. Nie można więc generalizować i mówić o całości Hellady w tym wypadku. W okresie aleksandryjskim kontakty mężczyzn zaczęto uznawać za przywilej arystokratów i żołnierzy.
Trudno powiedzieć za to coś więcej o greckim stanowisku wobec homoseksualizmu kobiecego. Pewnych poszlak doszukiwać się możemy w poezji Safony, która prowadząc krąg wychowawczy dla młodych panien (thiassos) nauczała je i oswajała z miłością przed wejściem w związek małżeński przez akty lesbijskie, jak uważa część badaczy. Niektórzy nazywali ją przez to prostytutką, inni trzymali zaś poetkę w estymie. Grecki homoseksualizm nosił znamiona inicjacyjne i edukacyjne, dlatego nie powinien i nie może wręcz być łączony z obecnym kultem cielesności (ach, cóż za kontrast między helleńskim Erosem duchowym i Amorem użycia, patronującym dzisiejszemu rozpasaniu) I tak obecna taktyka salami środowisk homoseksualnych nie wróży niczego dobrego. Dziś związki partnerskie, jutro małżeństwa, pojutrze – adopcja dzieci…? To byłoby tyle na dziś, inne ujęcie tematu homoseksualizmu odcięte od wojen o związki partnerskie, dzieci, in vitro i całą resztę, skupione na kulturalno-historycznym aspekcie.
Łukasz Orwat,
urodzony w roku pańskim 1992, prywatnie syn Sławomira Orwata,
niezależnego redaktora periodyku muzyczno-kulturowego Muzyczna Podróż.
Domorosły pasjonat literatury oraz historii, które to fascynacje przekuł
w działalność akademicką na Uniwersytecie Wrocławskim. Specjalizuje się
literacko głównie w literaturze antycznej oraz epice rycerskiej,
historycznie w dziejach starożytnego Rzymu, Bizancjum oraz historii
Imperium Osmańskiego, kulturoznawczo w historii metafizyki, filozofii i
magii, zwłaszcza w kręgu kultury biskowschodniej. Tłumaczył z łaciny
zbiór poezji humanistów polskich oraz zachodnich, Żałoba Węgier
(Pannoniae Luctus) powstały po zdobyciu Budy (ówczesnej, pozbawionej
jeszcze Pesztu, stolicy Węgier) w 1544 roku. Ciągoty zainteresowań
akademickich korelują także z zainteresowaniami natury fantastycznej.
Subskrybuj:
Posty (Atom)
*Cytaty zaczerpnięte z „Biblii Tysiąclecia” i „Uczty” Platona w przekładzie Władysława Witwickiego.