sobota, 30 kwietnia 2016
Od dawna Acid nie nagrał tak mocnego albumu jaki teraz się szykuje – Z liderem Acid Drinkers – Titusem rozmawia Mateusz Augustyniak.
Fot. Romana Makówka |
Tomasz „Titus” Pukacki (urodzony 9 sierpnia 1967 roku w Poznaniu) – ARTYSTA PONAD MIARĘ, muzyk metalowy, basista, autor tekstów i muzyki. Titus zaczynał jako „perkusista” w nieznanym dotąd zespole, gdzie grał razem z kolegą. Szybko jednak zmienił rolę na wokalistę gdyż, jak sam twierdzi, „wokaliści mieli więcej zdjęć w gazetach”. Jeszcze w czasach technikum założył razem z trzema kolegami swój pierwszy zespół, Los Desperados. Titus był w nim wokalistą.
Acid Drinker ;-) (fot. Monika S. Jakubowska)
|
Gdy zespół zaczął szukać drugiego gitarzysty, którym miał zostać Litza –
był to pierwszy kontakt obydwu muzyków, którzy razem z Los Desperados
zagrali dwa koncerty. Wkrótce potem zespół rozpadł się ze względu na
kryzys spowodowany przejściem Litzy i gitarzysty Rekina do Slavoya. W
następnym zespole grał już z Popcornem i Chomikiem, sam też nie tylko
śpiewał, ale i grał na basie. Były to początki Acid Drinkers, choć wtedy
zespół jeszcze tak się nie nazywał. Nazwę tę otrzymał dopiero podczas
przypadkowego spotkania Titusa i Litzy przed koncertem Iron Maiden w
Poznaniu w 1986, kiedy to obydwaj postanowili sprzedać swoje bilety i za
uzyskane pieniądze kupić tanie wina. Nieoficjalnie spotkanie to uznaje
się za początek Acidów, choć w tym składzie zespół grał tylko przez dwa
miesiące, po czym się rozpadł. Powodem był wyjazd Titusa do wojska,
gdzie śpiewał w wojskowym zespole Ikar.
Acid Drinkers Londyn 2012 set lista (z archiwum Kreda) |
Mateusz: Swoją debiutancką płytę wydaliście w roku 1990, ale zespół Acid Drinkers powstał dużo wcześniej, bo już w 1896 prawda?
Titus: Tak, pierwsze próby, pierwsze przymiarki i jakaś tam działalność jeszcze jako trio, przypada na jesień 1986 roku.
Litza (fot. Monika S. Jakubowska) |
Titus: Może właśnie z tego powodu (śmiech). Tak naprawdę to
dlatego że poszedłem do wojska, służyłem w armii w latach 86 – 88. Po
powrocie ponownie zeszliśmy się razem i zaczęliśmy grać, to było jakoś
wiosną 1989 roku i graliśmy już wtedy w kwartecie.
Mateusz: Pamiętam wasz koncert z okazji osiemnastych urodzin,
graliście na Woodstocku w składzie z Perłą, Litzą i Olassem. Utrzymujesz
jeszcze kontakt z Litzą? Pamiętam że Litza powiedział kiedyś w
wywiadzie że na 50 lecie działalności Acidów nagracie wspólną płytę,
więc jak by nie liczyć, to już z górki
Titus: Oczywiście, utrzymujemy kontakty jak najbardziej. W
zeszłym roku, albo półtorej roku temu graliśmy w Poznańskiej hali Arena
na festiwalu LuxFest, którego twórcą jest Litza. Podczas tego koncertu
zagraliśmy cały nasz pierwszy album Are you a rebel. Padł taki pomysł
żeby nagrać cały album od deski do deski i graliśmy wtedy wszystko w
oryginalnym składzie, razem z Litzą. Tak więc kontakt jak najbardziej
trzymamy, nie są one bardzo częste ze względu na to że wszyscy jesteśmy
bardzo zajęci, ale z tego co wiem, już jesteśmy umówieni z Litzą na
trzeciego maja, gdzie w hali stulecia we Wrocławiu Litza ma wskoczyć do
nas na scenę pod koniec koncertu.
Z archiwum Kreda |
Fot. Dariusz Ptaszyński |
M. Malenczuk (fot. Monika S. Jakubowska) |
Titus: Bywa różnie, ale rzeczywiście już nie katujemy się tak jak
kiedyś (śmiech). Trochę odpuściliśmy ale uważam że Acidzi jeszcze nigdy
nie brzmieli tak dobrze jak teraz.
Mateusz: Londyńska publiczność będzie miała okazję usłyszeć was na żywo już 30 kwietnia. Często gracie poza granicami Polski?
Titus: Nie, raczej nie zdarza się to za często.
Mateusz: Zawsze mnie to zastanawiało, bo Polska ma trochę towarów eksportowych, zwłaszcza w klimatach w jakich sami się poruszacie.
Riverside, Behemoth czy Vader to doskonale rozpoznawalne na całym
świecie zespoły made in Poland. Wszystkie wasze płyty są nagrane z
angielskimi testami, a na poziomie na jakim gracie, wydaje mi się że
zachód powinien was przywitać z otwartymi rękoma.
Z archiwum Kreda |
Titus: My jako zespół sam z sibie nie mielibyśmy nic przeciwko
temu, ale też nigdy nie mieliśmy managementu, który by nas pchnął w
odpowiednim kierunku.
Mateusz: Jesteś bardzo aktywnym muzykiem i mimo mocnego związku z
heavy metalem, zdażyło Ci się również udzielać w całkowicie odmiennych
projektach. Jak Ci się współpracowało z Maćkiem Maleńczukiem, który jest
bardzo niepokornym artystą?
Fot. Marcin Juszczak |
Titus: Maciek jest nie tylko niepokornym artystą, ale też
niepokornym człowiekiem. Współpracowało mi się z nim bardzo fajnie.
Graliśmy razem przez dwa lata, nagraliśmy album Demonologic, zagralismy
mnóstwo koncertów i z ogromną sympatią wspominam współpracę z Maciejem.
Mateusz: Myślisz że jeszcze kiedyś spotkacie się razem na jednej scenie?
Tomek "Lipa" Lipnicki |
Titus: Nie wiem, zupełnie nie myśleliśmy o tym, ale kto wie. Może
Maciek będzie robił jakieś podsumowanie kariery, nie mówię więc że to
niemożliwe.
Mateusz: Podczas londyńskiego koncertu będziesz miał okazję spotkać
się również z Lipą, który przez pewien czas zasilał szeregi Acidów i
udzielał się podczas prac na płytą Rock Is Not Enough. Jak wyglądało
wspólne tworzenie tej płyty i czemu to się urwało?
Titus: Szczerze mówiąc bywało rożnie. Ta współpraca to nie była
jednak droga usłana różami, graliśmy razem przez trzynaście miesięcy.
Wydaje mi się że gitarzyści nie mogli się dogadać między sobą. To było
jakby główną przyczyną że ta współpraca trwała tylko rok, natomiast
zawsze wspominam że Lipa był najlepszym wokalistą w historii Acid
Drinkers (śmiech).
Titus: Nie, ale świetnie trzymał dźwięki, to mu trzeba przyznać.
Mateusz: Wasza ostatnia płyta, wydana w 2014 roku 25 Cents For A Riff
zebrała świetne recenzje, a sam album był określany jako mocno
melodyjny i śpiewny. Patrząc wstecz można zauważyć że wasz cykl
wydawniczy wynosi przeważnie dwa – trzy lata. Coś się dzieje w temacie
kolejnego krążka?
Z archiwum Kreda |
Mateusz: To kolejna świetna wiadomość, wiadomo już jak będzie zatytułowany nowy album?
Titus: Jeszcze nie zdradzę nazwy bo są dwie czy trzy propozycje robocze. Jeszcze na żadną z nich się do końca nie zdecydowaliśmy.
Mateusz: Czy zatem nowy longplay będzie szedł w kierunku wyznaczonym przez 25 Cents For A Riff?
Titus: Nie, nie. Nowy album będzie bardzo dziki i brutalny,
śmiało mogę stwierdzić że od dawna Acid nie nagrał tak mocnego albumu
jaki teraz się szykuje.
Mateusz: W tym roku zagracie na festiwalu w Jarocinie tribute koncert w hołdzie Motorhead. Pamiętasz kiedy dowiedziałeś się o smierci Lemmy’ego?
Titus: Dowiedziałem się o tym rano z internetu, dzień po śmierci
Lemmy’ego. Myślałem że to są jakieś jaja, to była przerażająca
wiadomość.
Mateusz: Znałeś go osobiście?
Motörhead’s front-man Lemmy Live at Red’s, Edmonton (Canada), 2005
Mark Marek Photography
|
Mateusz: Pozwól że zapytam o kolejny z twoich projektów. Mam na myśli
Anti Tank Nun z którym nagrałeś dwie bardzo dobrze przyjęte płyty.
Planujesz dalszą współpracę z chłopakami?
Titus: Obecnie jestem całkowicie skoncentrowany na Acid Drinkers.
Są plany na rozpoczęcie prób z Anti Tankiem, było już nawet kilka prób
przymierzających się do nagrania albumu, ale na dzień dzisiejszy
musiałem to przełożyć ze względu na trasę z Acid Drinkers.
Titus: Do zobaczenia w Londynie
Mateusz: To chyba już wszystko o co chciałem Cię zapytać Dziękuję za wywiad i do zobaczenia w Londynie.
Autor:
Mateusz Augustyniak Jest
zwycięzcą II edycji Jubileuszowego Konkursu Muzycznej Podróży dzięki
ironicznemu, acz niezwykle wnikliwemu artykułowi, który można
przeczytać tutaj.
Muzyka była z nim od zawsze. Po maturze trafił do Krakowa, gdzie
znalazł pracę jako szklankowy w Tower Pub - mrocznej spelunie dla typów
spod ciemnej gwiazdy. Jego jakże odpowiedzialna praca polegała na
zbieraniu szklanek ze stolików i obserwowaniu kamery skierowanej na
wejście do pubu, a wszystko to działo się w rytmach mocnych metalowych
brzmień. Zabawił tam niedługo, ale wspomina to miejsce z wielkim
rozrzewnieniem. Po kilku zawirowaniach wylądował w studenckim klubie
Studio, gdzie spędził blisko cztery lata, awansując na stanowisko
menadżera. Do Anglii - jak wielu innych - przyjechałem na kilka
miesięcy, aby sobie dorobić i... został na stałe. Powrotu do Polski
sobie nie wyobraża. Przedkłada - jak sam mówi - szarość aury nad
szarością nastrojów. Obecnie pracuje w lokalnym Radio Betford, gdzie bez
przeszkód naśmiewa się z wszystkiego, co go śmieszy. Mateusz wychodzi z
założenia, że w obecnym świecie trzeba śmiać się z otaczającej nas
pokracznej rzeczywistości, gdyż inaczej trzeba by się jej bać. Gra także
na gitarze w kapeli, z którą spodziewa się odnieść w niedalekiej
przyszłości oszałamiający sukces, doskonale zdając sobie sprawę z
beznadziejności owych zamierzeń. Codzienne osiem godzin w jego mało
ambitnej pracy, wydaje mu się celem samym w sobie. Mateusz wraz z Kubą
Mikołajczykiem prowadzi od niedawna portal muzyczny www.polskiwzrok.co.uk, który
na razie dopiero się rozkręca, a plany z nim związane są ogromne.
Dzięki Mateuszowi czuję wielką radość i sens organizowania cyklicznych
konkursów na muzyczny artykuł. Szykujcie się więc już teraz do kolejnej
jego edycji, którą ogłoszę z okazji 300-tysięcznej wizyty na Muzycznej
Podróży. Podróż Mateusza - jak sam zainteresowany mówi o swojej
muzycznej przygodzie - dopiero się zaczyna...
Jestem racjonalnym ateistą, lecz niestety bardzo emocjonalnym - z Tomkiem "Lipą" Lipnickim - wokalistą i gitarzystą zespołów Illusion i Lipali rozmawia Sławek Orwat przy dyskretnym współudziale Marka Jamroza
Tomasz "Lipa" Lipnicki - muzyk, kompozytor, wokalista, gitarzysta i autor tekstów. Trzykrotny laureat nagrody polskiego przemysłu fonograficznego Fryderyka, znany przede wszystkim z występów w grupie Illusion, gdzie pełni funkcję lidera, wokalisty, autora tekstów i głównego kompozytora. Wcześniej grał także w zespołach She i Skawalker. W 2000 roku utworzył solowy projekt pod nazwą Lipali, przekształcony w latach późniejszych w zespół. Przez krótki okres "Lipa" był także muzykiem Acid Drinkers. 30 kwietnia wraz z zespołem Illusion wystąpi w londyńskim O2 Forum w koncercie organizowanym przez BUCH IP. W Forum zobaczymy również dwa inne czołowe zespoły polskiej sceny muzycznej: Acid Drinkers i Afromental.
Sławek: Jak wspominasz rok 1989 i krążek Miejsce, którego wszyscy szukamy... zespołu She? Jest tam sporo elektroniki, a stylistycznie było to coś kompletnie innego od tego, z czego znamy cię dziś wszyscy.
Lipa: Powiem szczerze, że jeśli chodzi o stronę muzyczną całego przedsięwzięcia i tego, co wtedy się działo, niewiele pamiętam. Pamiętam raczej tylko emocjonalne sprawy, jakieś personalne zdarzenia, jakieś fragmenty nagrań, fragmenty imprezy i fragmenty tego, cośmy wtedy tam robili. Nie mogę za bardzo powiedzieć o tym, jak powstawała muzyka, bo nawet nie pamiętam gdzie, kiedy i jak myśmy ją tworzyli. Pamiętam, że prawdopodobnie część materiału powstała w Domu Kultury Cebulka w Brzeźnie, a część gdzieś "po domu" i wiesz... była to wielka przygoda i raczej tak utkwiło mi to w pamięci niż jako jakieś dokonanie muzyczne.
Sławek: Kiedy w takim razie zacząłeś myśleć o muzyce, jako o sposobie na życie?
Lipa: Chyba dopiero jak zacząłem grać solo, czyli od milenium, od przełomu, od 2000 roku, kiedy wypuściłem płytę solową, zacząłem zbierać zespół i tworzyć zaczyn do Lipali. To chyba wtedy zacząłem myśleć o muzyce jako o formie zarabiania, a nie tylko jako o formie wyrzygania samego siebie i swoich emocji, ale o ubraniu ich w więcej odcieni, które we mnie są. Myślę, że to właśnie wtedy się zaczęło.
Sławek: Jak wspominasz rok 1989 i krążek Miejsce, którego wszyscy szukamy... zespołu She? Jest tam sporo elektroniki, a stylistycznie było to coś kompletnie innego od tego, z czego znamy cię dziś wszyscy.
Lipa: Powiem szczerze, że jeśli chodzi o stronę muzyczną całego przedsięwzięcia i tego, co wtedy się działo, niewiele pamiętam. Pamiętam raczej tylko emocjonalne sprawy, jakieś personalne zdarzenia, jakieś fragmenty nagrań, fragmenty imprezy i fragmenty tego, cośmy wtedy tam robili. Nie mogę za bardzo powiedzieć o tym, jak powstawała muzyka, bo nawet nie pamiętam gdzie, kiedy i jak myśmy ją tworzyli. Pamiętam, że prawdopodobnie część materiału powstała w Domu Kultury Cebulka w Brzeźnie, a część gdzieś "po domu" i wiesz... była to wielka przygoda i raczej tak utkwiło mi to w pamięci niż jako jakieś dokonanie muzyczne.
Illusion |
Lipa: Chyba dopiero jak zacząłem grać solo, czyli od milenium, od przełomu, od 2000 roku, kiedy wypuściłem płytę solową, zacząłem zbierać zespół i tworzyć zaczyn do Lipali. To chyba wtedy zacząłem myśleć o muzyce jako o formie zarabiania, a nie tylko jako o formie wyrzygania samego siebie i swoich emocji, ale o ubraniu ich w więcej odcieni, które we mnie są. Myślę, że to właśnie wtedy się zaczęło.
Sławek: Paweł Herbasch, "Jerry" Rutkowski i Jarosław Śmigiel. Jak ich spotkałeś i czy faktycznie każdy z was tkwił w nutach Pearl Jam, Soundgarden i Cypress Hill? Co tak naprawdę połączyło was ze sobą?
Lipa: Oczywiście, że to wszystko nas połączyło, ale też każdy z nas miał dużo szersze, własne zaplecze piosenek, na których się wychował, które były specyficzne tylko dla niego i o których ja na przykład nie miałem pojęcia, bo albo byłem za młody, albo moja młodość siedziała w innych kręgach estetycznych. Grunge na pewno nas połączył, bo jak grunge wybuchł, to wszyscy jak jeden mąż żeśmy się w nim zakochali. Zakochaliśmy się w obrazie tych kapel, czyli w naszym wyobrażeniu o nich, a ich muzyka nas zauroczyła i piękne było to, że mimo jednej sceny była ona tak różna, bo Alice in Chains, Soundgarden, Pearl Jam czy jeszcze wcześniejsze zespoły były przecież totalnie różne stylistycznie
Sławek: Warszawski support przed Iggy Popem i występ przed Ericem Burdonem w Szwajcarii tuż po założeniu kapeli to - sam przyznaj - chyba nadmiar szczęścia jak na początek. Poczuliście się wtedy wyjątkowi, czy przyjęliście to po prostu jak miły zbieg okoliczności?
Lipa: Wiesz... nie mogę tu mówić za wszystkich. Mogę mówić jedynie za siebie i o tym, jak ja to przyjąłem, bo każdy z nas jest indywidualnym człowiekiem. Tworzymy zespół, ale gdyby każdy z nas nie był indywidualnością, to ten zespół byłby zupełnie inny. Dla mnie było to jak wejście do pubu, w którym siedzą starzy bywalcy i nagle wchodzą młodzi... jeden poklepie i poda grabę, a drugi tylko spojrzy i nie zaszczyci słowem, ale to jest naturalne i normalne. Ja po prostu wchodzę do tego pubu jako świeżak - żółtodziób i muszę teraz w jakiś sposób się zachować i szczerze powiem, że tak jak uważam, że przed Iggy Popem zagraliśmy fajny koncert i daliśmy z siebie tyle, ile na owe czasy potrafiliśmy, to niestety w Szwajcarii daliśmy trochę dupska, ponieważ zachłysnęliśmy się właśnie tą atmosferą, tym, że poznaliśmy Hugh Cornwella - wokalistę The Stranglers ze swoim zespołem i spędziliśmy z nimi bardzo upojny wieczór w naszym pawilonie, gdzie mieszkaliśmy i na drugi dzień mieliśmy przeogromnego kaca i po prostu koncert na Open Air w Gampel był bardzo ciężki, ale to wtedy właśnie uścisnąłem grabę Burdona i poczułem się właśnie tak... no kurde ekstra (śmiech). Był to zawsze jeden z idoli mojej mamy i dlatego był dla mnie podwójnie ważny.
Sławek: Na waszym debiutanckim albumie śpiewasz, że każdy ma swój cel i gniew, każdy ma swój ból i kiedy kładziesz się każdej nocy, wyrwij jeden cierń. Ile takich cierni wyrwałeś w swoim życiu i czy zgodzisz się, że jest to najważniejszy kawałek tego albumu?
Lipa: Z biegiem czasu człowiek dostrzega trochę więcej, to znaczy zaczyna dostrzegać, że są takie ciernie, które potem uważa za kwiaty i to też jest istotne. Tak, jest to dla mnie na pewno ważny utwór z ważnym tekstem, ale nie wiem, czy najważniejszy. To była pierwsza płyta i tam każda piosenka miała jakąś swoją głęboką wymowę może oprócz jednej anglojęzycznej, którą zrobiliśmy dlatego, że była fajna muzycznie, ale treści już jakby nie za bardzo mogłem w nią za fajnej wcisnąć. Ale tak... "Cierń" na pewno był jednym z ważniejszych etapów naszej podróży, a zwłaszcza te bardzo kontrowersyjne clipy, które kręciliśmy z Anką w Luzie, no... wspaniałe czasy.
Sławek: Druga płyta była już o wiele bardziej agresywna zarówno w brzmieniu jak i w warstwie tekstowej. Furia, gniew, zbrodnia, krew... nie masz wrażenia, że od tamtej pory brutalność życia pogłębiła się, a "noże" zostały dziś zastąpione "maczetami"?
Lipa: Nie... zależy może, gdzie się spojrzy, ale wydaje mi się, że przechodzimy u nas okres słów, które znaczą tyle samo co noże i maczety i mam nadzieję, że te słowa nie przeobrażą się w te maczety fizycznie, bo jest to bardzo możliwe i że nie przeobrażą się w jeszcze większy ferment i podział wśród ludzi, bo aż takiego, jaki jest dziś, jeszcze nie obserwowałem, a żyję 46 lat, więc może nie za długo, ale przeszedłem już parę etapów naszej historii. Gdybym był wierzący, to pewnie bym się modlił i starał się mocno wewnętrznie, duchowo prosić Boga, aby nie było nam dane tego doświadczyć, ale że się nie modlę, więc jedyne co mogę robić - poza bezsensownym uzewnętrznianiem się na facebooku - wszystko co jest dla mnie najważniejsze mogę zawrzeć po prostu w piosenkach i chociaż czasem myślę, że z jednej strony być może powinienem się z tym ograniczyć, to z drugiej strony są jednak ludzie, którzy uważają, że daję im jakąś siłę poprzez to, że jestem. Bardzo trudne są to wybory.
Sławek: Idziesz gdzieś, masz zaciśnięte dłonie, wyrzuć z siebie gniew ("Wrona") Oko za oko, ząb za ząb, przemoc rodzi przemoc ("Vendetta") i w konsekwencji... pan Nikt pozwala mijać szarym dniom ("Nikt"). Illusion chyba jako pierwszy zespół w Polsce aż tak otwartą dyskusję nad przemocą i łamaniem praw człowieka. Dlaczego ta tematyka była wam wtedy tak bliska?
Lipa: Większość muzyków są to ludzie wrażliwi, bardzo często też nadwrażliwi i pewne sygnały, symptomy dochodzące ze społeczeństwa, które mogą być niepostrzegalne bądź też niewyczuwalne przez ludzi mniej wrażliwych, są czasami przez nich odczuwane bardzo mocno, później przetrawiane w mózgach, w sercach, czyli w tej wrażliwości i w konsekwencji są przerabiane na nuty i na słowa i taki to był wtedy czas. Jak się widzi pewne sprawy, to się na nie reaguje i oczywiście wiadomo, że rzeczywistość jest o wiele szersza i bogatsza, a my skupiliśmy się gdzieś tylko na jakimś jej aspekcie, który był dla nas bardzo, bardzo istotny, ale... no jakżeż robić coś wbrew sobie? Uważaliśmy i nadal uważamy, że dzielimy się raczej dobrymi intencjami, swoimi obawami, jakimś buntem i niezgodą na te aspekty rzeczywistości, które moralnie i etycznie są dla nas bardzo wartościowe. Nie widzieliśmy wtedy innego wyjścia. Muzyka była dla nas pewnego rodzaju środkiem przekazu, a nie rozrywką i być może właśnie to jest dla nas najważniejsze, bo chyba właśnie to nas do tej pory tworzy i jako muzyków i jako ludzi.
Sławek: "Zespół nie jest letnim, spokojnie mruczącym zwierzakiem, którego pogłaskanie jest bezpieczną czynnością. To stworzenie warczy, wije się, szczeka i gryzie. Ale nie tylko, potrafi bowiem niespodziewanie się uśmiechnąć, zadrwić, a kiedy trzeba - co najważniejsze - w najbardziej zaskakującym momencie dać porcję autentycznego ciepła" powiedział o was Krzysiek Żmuda. Jak skomentujesz te słowa?
Lipa: Uważam, że jesteśmy po prostu psami, czyli najlepszymi przyjaciółmi ludzi nigdy nie kłamiącymi, nigdy nie oszukującymi, robiącymi wszystko w dobrej wierze i w pełnej lojalności wobec człowieka. Jesteśmy po prostu lojalni wobec wolności, wobec miłości, wobec człowieczeństwa i stąd jesteśmy pewnego rodzaju psami na usługach tych emocji i tych wartości.
Sławek: Pies potrafi ugryźć w momentach zagrożenia, ale pies daje też swojemu właścicielowi poczucie bezpieczeństwa, ciepła...
Lipa: ...bezinteresownej przyjaźni i często jeżąc się i warcząc, nie na nas szczerzy zęby, ale przeciw czemuś, co może nas skrzywdzić. Nie kąsamy rąk swoich panów, czyli naszych wartości i naszych aksjomatów.
Sławek: Illusion 3 to bardzo eklektyczna płyta. Są tam znane z waszych dotychczasowych dokonań mocne, agresywne riffy, ale można się tam też doszukać elementów psychodelicznych. Gdybyś miał podsumować pierwsze trzy krążki studyjne Illusion, to czy wszystko dziś na nich akceptujesz, czy też coś zrobiłbyś inaczej?
Lipa: Nie, nie zrobiłbym nic inaczej dlatego, że jest to zapis chwili, zapis tego, czym byliśmy i jak wtedy rozumieliśmy. Te płyty są jak zdjęcia z przeszłości, można je podretuszować, poprawić ekspozycję lecz nie np. głupi wyraz twarzy, bo to byłoby już zakłamywaniem przeszłości. Mówię tu oczywiście o remasterze i o tym, żeby lepiej to brzmiało, ale nie zmieniłbym niczego w dźwiękach, ani w słowach, ani w tym jak zostało to zaśpiewane, ani jak zostało zagrane. Dowód na to, jak to mogłoby być, dajemy teraz na koncertach, bo wiele z tych piosenek gramy i ich obecne wersje są tym, jak byśmy je wtedy zagrali mając 40 czy 50 lat. Nie uważamy, że należy się tym bawić czy zmieniać tę rzeczywistość, a przede wszystkim żałować tego, że było jak było.
Sławek: Wspomniałeś o koncertach. Właśnie Illusion 4 udowodnił że to, co perfekcyjnie potrafiliście dopracować w studio nagrań, z jeszcze większym pazurem i ułańską fantazją umiecie zagrać na żywo. Słuchając tego krążka odczuwa się, że scena jest miejscem, gdzie czujecie się znakomicie. Jakie koncerty najbardziej utkwiły wam w pamięci i czym dla was jest kontakt twarzą w twarz z publicznością?
Lipa: Tutaj też mogę mówić tylko za siebie, czyli o tym, co mi utkwiło w pamięci. Nie mogę mówić za całe ciało zespołowe. Najbardziej chyba utkwił mi w pamięci koncert w Elblągu z racji tego, że byli tam nasi młodzi przyjaciele, a niektórzy z nich zostali później naszymi technicznymi. Jeden z nich - Piotrek Gzik zresztą do tej pory to robi i jest świetnym fachowcem. Tam po prostu doświadczyliśmy tego, co było wtedy dość powszechne, ale my na szczęście mieliśmy okazje tego unikać. Chodzi o rozbestwienie ludzi, którzy byli wówczas odpowiedzialni za bezpieczeństwo i o ich pełen nieprofesjonalizm i buractwo. Zabrali nam kumpla i musieliśmy interweniować, przerwać koncert i sprowadzić go z powrotem. Nie pamiętam już jak się to wszystko potoczyło, ale było bardzo ostro i bardzo grubo i może z tego powodu ten koncert został mi najbardziej w pamięci, chociaż jednak wrażenie całości jest dużo fajniejsze, bo dużo wyraźniejsze i mocniejsze, czyli nastrój i klimat, który podczas tej trasy był, klimat pełnej zabawy i radości tego, co się robi, klimat pewnego rodzaju szaleństwa i wielkich osobowości Adasia i Tomka i to pamiętam dziś bardziej, niż poszczególne koncerty i całą tę szaleńczą trasę.
Sławek: Pomimo, że wielu krytyków uznało Illusion 6 za album bardziej dojrzały i różnorodny od poprzednich, wśród niektórych fanów grupy pojawiły się jednak głosy niezadowolenia z uwagi na zawarte na nim elementy elektroniki. Jak sami oceniacie szóstkę i dlaczego nie było piątki?
Lipa: Piątki nie było dlatego, że Hey w owym czasie wydał płytę o takim tytule i postanowiliśmy ich po prostu nie powielać i nie wprowadzać takiego samego tytułu i tym samym robić zamieszania. Przeskoczyliśmy po prostu i tyle. Ja cenię tę płytę bardzo i wiele z tych utworów do dziś jest dla mnie bardzo ważnych, ale to wtedy jednak zaczęło się coś między nami psuć i to nie podczas samego nagrywania, ale gdzieś już w okolicy pracy studyjnej i później w fazie w promocji. Zaczęło się psuć nie tylko pomiędzy nami, ale myślę, że był to już jakby efekt tego, że zaczęło się psuć w ogóle dookoła. Albumy zaczęły sprzedawać się nagle w wysokości 10 tysięcy, a nie 70 tysięcy, co wpłynęło w pewien sposób na nasze funkcjonowanie i nie mówię, że pieniężnie, bo myśmy z albumów nigdy nie mieli kasy. Tak się złożyło, że podpisaliśmy takie umowy, że daliśmy ciała. Bardziej chodzi o to, że pobierało się też jakąś forsę od praw autorskich i jak płyta lepiej się sprzedawała, to jakoś tak się to przekładało, że i koncertów było troszkę więcej i chyba przez to, że to wszystko się wtedy posypało, to być może tak mocno w podświadomości nam to utkwiło - ja oczywiście cały czas mówię za siebie - że nie bardzo dziś do niej wracamy. Została chyba nałożona na nią jakaś klątwa rozstania i niepotrzebnego chaosu, który się później zdarzył.
Sławek: I to was skłoniło do zakończenia działalności?
Lipa: Oczywiście iskrą była pierdoła, ale cały proces - jak już to powiedziałem - zaczął się wcześniej. Z managerką też zaczęło nam być nie po drodze i wszystko to przełożyło się na to, że przestało nam się chcieć być także ze sobą i przestało nam się chcieć ze sobą grać. Być może nie wszystkim, ale ja to tak odczułem, że nie byliśmy już jednością. W pewnym momencie na przykład jak dla mnie jakieś wydarzenie było czymś ważnym, to dla chłopaków okazało się ono zupełnie nieistotne. Po latach mogę powiedzieć, że każdy z nas miał wtedy rację i że było to bzdurne zachowanie z mojej strony i ze strony chłopaków, ale to była iskra i kiedy już się rozstaliśmy, to musieliśmy po prostu przejść swoje oddzielne drogi i ileś tam kilometrów i lat musiało minąć, zanim wszystko inaczej zaczęliśmy postrzegać.
Sławek: Li-pa-li to twój solowy album. Nie czułeś ryzyka, że fani Illusion takiego Lipy nie zaakceptują?
Lipa: Nie zależało mi na tym. Zależało mi na tych ludziach, którzy to zrozumieją, a nie na tych, którzy płytko do tego podejdą i stwierdzą - a ten co tutaj wariuje i co to za wiocha? Oczywiście, że mogło to być traktowane jako wiocha i ta muzyka, jaką wtedy zrobiłem mogła się komuś nie podobać, ale mi zależało na tych, którzy czuli wtedy to, co ja, czyli zależało mi na pewnej wrażliwości, na czym się oczywiście zawiodłem, bo ta płyta w bardzo wielkim procencie nie została jednak zrozumiana przez fanów Illusion, ale... to też może mi się tylko wydawać.
Sławek: Niektórzy nazywają Lipali lajtowym Illusion...
Lipa: ...inni mówią, że Illusion to lajtowa Nirvana. Zupełnie nie przejmuję się opiniami.
Sławek: Można się na tym krążku doszukać fuzji ciężkich riffów z nostalgicznym przekazem (Pi), gatunkowego eklektyzmu (Bloo) i pomimo, że w twoim jakże innym wokalu od tego z Illusion wielu recenzentów doszukuje się autentyzmu, przez wielu zagorzałych Illusion-istów muzyka Lipali jest jednak nieakceptowana. Jak po reaktywacji Illusion udaje ci się balansować pomiędzy tymi dwoma podmiotami?
Lipa: Normalnie. Tu mam przyjaciół i tu mam przyjaciół i sobie muzykujemy. Drzwi w drzwi mamy próbiarnię, lubimy się wszyscy i dla nas jest to normalne, ale ja tych ludzi rozumiem, bo sam kiedyś byłem fanem i jak rozpadł się zespół, który kochałem, to byłem wściekły i pewnych działań solowych nie rozumiałem, bądź też nie chciałem ich słuchać z zacietrzewienia. Po co ja mam się tłumaczyć? Nie mam z czego się tłumaczyć. Robię to, co robię, niektórym to pasuje, niektórym nie i w dupie to mam.
Sławek: W 2008 roku Illusion wraz z Acid Drinkers, Comą i Hunterem pojawił się we wrocławskiej Hali Stulecia. Dlaczego Jerrego zastąpił wtedy "Siwy" i dlaczego był to tylko pojedynczy incydent, a na oficjalną reaktywację musieliśmy czekać kolejne 3 lata?
Lipa: Z bardzo prostego względu. Myśmy absolutnie nie zamierzali się reaktywować, ani dalej razem grać. Zrobiliśmy to dla naszego przyjaciela Sławka - naszego wieloletniego nagłośnieniowca, który zrobił z nami setki koncertów. Po prostu dziecko mu zachorowało i potrzebowaliśmy bardzo dużo pieniędzy na jego ratowanie. Zebraliśmy te pieniądze, uratowaliśmy dzieciaka i tyle. Tylko dlatego był wtedy ten koncert.
Sławek: Wasza reaktywacja przyniosła rozważania na tak ryzykowne tematy, jak zawartość Polski w Polsce czy powiązania tronu z ołtarzem. Co skłoniło was do takiego zaangażowania, które obecnie reprezentuje na przykład Maria Peszek?
Lipa: Cóż ja mogę powiedzieć? Też mogę tu mówić jedynie o sobie, a nie o chłopakach, ale myślę, że jeśliby się nie zgadzali z treściami, które przekazuję, to by mi to powiedzieli, a niejednokrotnie dawali mi raczej wyraz tego, że zgadzają się w całej rozciągłości z tym, o czym piszę. No cóż... dzieje się to, co się dzieje. To też jest jakaś forma przemocy instytucjonalnej na zwykłych ludziach i odczuwamy ją wszyscy, bo nie ma pieniędzy na służbę zdrowia, a na katedry i interesy klechów są i dlatego według mnie nie jest to tylko zwykła niesprawiedliwość, ale jest to przemoc na tkance społecznej, czyli na nas wszystkich.
Sławek: Jeszcze tego samego roku zagraliście w Katowicach, Gdańsku i Warszawie. Co ciekawe, wraz z waszym powrotem dokonał się także come back dwóch zaprzyjaźnionych z wami kapel - Tuff Enuff i Flapjack, z którym już wcześniej kilkukrotnie wspólnie graliście koncerty. Umówiliście się jakoś, czy te reaktywacje zbiegły się w czasie niezależnie do siebie? Czujecie się współtwórcami czegoś na kształt sceny?
Lipa: Ciężko mi się na takie tematy wypowiadać dlatego, że nie mam absolutnie żadnych danych na ten temat i nie wiem z jakiego powodu Flapckjack się wtedy zszedł, nie wiem też z jakiego powodu Tuff Enuff się zszedł. Po prostu tak poczuli i nie wiem, czy to się zwyczajnie zbiegło w czasie, czy też było przez kogoś kombinowane. Myślę, że po prostu tak się zdarzyło, ale jak już się to zdarzyło, to naturalnym było, że od słowa do słowa i... pomyśleliśmy, żeby dla samych siebie wrócić na chwilę do starych czasów, powspominać je i zobaczyć jak to będzie teraz i tyle. Aczy jest to jakaś scena? Nie wiem, być może jest. Nie jestem specjalistą od sceny, bo nie raz mi się wydawało, że rozumiem ten polski rynek, a potem okazywało się, że gówno o nim wiem i nie trafiam w niego zupełnie, jeśli chodzi o moje gusta muzyczne, czyli w temacie kto według mnie powinien robić karierę, a kto nie i na czyje koncerty ludzie powinni przychodzić, a na czyje nie. Człowiek jest omylny, a ja na pewno na tym się zupełnie nie znam i dlatego odebrałem raczej ten koncert jak powrót do przeszłości, jak taką sentymentalną podróż kilkanaście lat wstecz.
Sławek: Wasza dobrze przyjęta ostatnia płyta opowiada o trudzie wyboru, o pracy nad sobą, o wartościach i prawdach wszelakich, o empatii, a przede wszystkim zwraca się ku przyszłości. Album stanowi dowód na to, że 16 lat przerwy od wydania poprzedniej płyty nie poszło na marne. Spotkało się ponownie 4 mądrzejszych życiowo facetów, którzy są świadomi tego, o czym chcą opowiedzieć. Jak często rozmawiacie ze sobą o przyszłości i czy macie już sprecyzowane plany, co jeszcze chcecie zrobić w tym składzie?
Lipa: Jest to ciekawe pytanie. Myślę, że jeżeli już rozmawiamy o przyszłości, to nie rozmawiamy o przyszłości swojej, a raczej fantazjujemy sobie na różne tematy np o tym jak w przyszłości będzie wyglądała rzeczywistość w różnych jej aspektach. Jeśli natomiast chodzi o naszą przyszłość, to jest ona poniekąd sprecyzowana. Pewnym jest, że chcemy nagrać jeszcze jedną płytę, ale nie wiemy jeszcze, kiedy to będzie. Chłopaki już pracują nad materiałem, a ja jeszcze nie jestem w stanie, bo obecnie pracuję z Lipali i jeszcze mocno jestem w nich emocjonalnie zaangażowany, czyli w promocję tej płyty, w koncerty i pewnie jeszcze ten rok temu poświecę, ale prawdopodobnie w najbliższych dwóch, trzech latach jakąś płytę z Illusion jeszcze spłodzimy.
Sławek: Pojawiły się głosy, że ostatnia płyta lllusion jest o wiele bardziej nostalgiczna od poprzednich, w czym nawiązuje niejako do tego, co znamy z dokonań Lipali. Zgodzisz się z tym? Jeśli rzeczywiście coś w tym jest, to jak z tą nostalgią czuje się reszta Illusion?
Lipa: Wiesz co... nie wiem, czy trafnie to odczytuję, ale wydaję mi się, że faktycznie trochę nadałem tej płycie taki nostalgiczny ton i że w stosunku do Illusion jestem tam jakby trochę za mocno odczuwalny niż w Lipali, gdzie jest to naturalne. W Illusion powinienem się raczej bardziej ograniczyć i być bardziej illusionowaty niż lipalowaty, ale ciężko mi z tym było, bo byłoby to trochę nienaturalne. Teraz bardziej już to rozumiem i prawdopodobnie następna płyta będzie zupełnie inna od tej, którą niedawno zrobiliśmy i która ma taki odcień właśnie dlatego, że zrobiliśmy ją po tylu latach i taką chcieliśmy zrobić. To nie jest tak, że ktoś kogoś tu na siłę pociągał za bardzo itd. Nie! Taka nam po prostu wyszła. Zawarliśmy na niej wiele nie tyle może smutków, ile takiego bardziej żalu, że czas mija i niepotrzebnie jest go tracić. Trzeba działać w świecie i trzeba na nim jakieś piętno cały czas odciskać, uczyć się go i tak jak powiedziałeś... może jakąś tam mądrość na niej zawarliśmy i wydaje mi się, że na następnej będzie już mniej tej mądrości, a więcej będzie takiego powiedziałbym bardziej trzpiotowatego, mocnego grania.
Sławek: Interesuje was na tym krążku to, jaką wartość będzie miała krew i jak wyglądać będzie świat? Czy masz jakieś pozytywne przemyślenia w tych tematach?
Lipa: Jak to mówią - na dwoje babka wróżyła. Nie wiem jak będzie. Nie jestem ani pesymistą, ani optymistą. Stoję pośrodku. Jestem bardzo ciekaw, ale uważam, że prognozowanie byłoby głupie, bo nawet prognozowanie dłuższe niż na tydzień może się nie sprawdzić, więc stawianie pytań, rozmyślanie o tym i gdybanie jako forma nie tyle intelektualnej zabawy ile zabawy myślami jest wprawdzie bardzo przyjemna, ale wydaje mi się, że im człowiek jest starszy, tym przyszłość jest ważniejsza, bo... coraz krótsza. Przeszłość jest już nieważna, jest za nami i można się jedynie na niej uczyć, bo gdybyśmy nie czerpali ze swoich własnych doświadczeń, to nadal byśmy sobie parzyli palec ogniem. Kwestia jedynie jest taka - na ile ciśnienie oleju u każdego z nas pozwala nam tego oleju z zewnątrz jeszcze przyjąć, ale tak jak powiedziałem - przyszłość jest coraz ważniejsza, bo jest coraz krótsza i coraz mniej nam jej zostało i dlatego warto ją wykorzystać, a fajnie byłoby móc ją wykorzystywać i być w niej szczęśliwy. Wydaje mi się, ze człowiek jest tak naprawdę szczęśliwy wtedy, kiedy inni dookoła są szczęśliwi.
Sławek: Jeżeli tak mówi 46-latek, to ja jako prawie 52-latek mogę jedynie się z tym zgodzić. W tym momencie miałem ci już właściwie podziękować za rozmowę, ale spontanicznie zrodziło się w mojej głowie jeszcze jedno pytanie. Stworzyłem kiedyś radiową listę przebojów Polisz Czart i zanim ta lista przekształciła się w zestawienie muzycznych aktualności, na samym początku istniała jako przeboje wszech czasów i okazało się wtedy, że nie każdy ważny polski zespół posiada w swoim repertuarze ponadczasowy hicior. Illusion ze swoim "Nożem" znalazł się jednak bardzo wysoko, bo na 13 miejscu tutaj Powiedz mi jak to jest, gdy posiada się taki kawałek, że wystarczy tylko zagrać pierwsze dźwięki i publika wyje?
Lipa: No na pewno mamy to szczęście i bardzo to doceniamy, że coś takiego udało nam się stworzyć i że tak została w ludziach ta piosenka i na pewno czuje się pewnego rodzaju dumę, jakieś zadowolenie i zdajemy sobie z tego sprawę. Wpadliśmy nawet ostatnio na pewien pomysł i być może uda nam się go kiedyś zrealizować. Myślimy o tym, aby zagrać kiedyś koncert złożony tylko z... "Noża". Zagramy 17 razy "Nóż" i ciekaw jestem, jaka będzie reakcja publiczności po trzecim, po siódmym, po dziesiątym i po siedemnastym razie. Jest to plan, który musowo zrealizujemy.
Sławek: Przypomina mi się w tym momencie stary dowcip o teściowej niosącej zięciowi tacę z zupą, chlebem i nożem do pokrojenia tego chleba. Starsza pani potykając się, kilkunastokrotnie wbija sobie ten nóż w serce, po czym go wyciąga i ponownie powraca z kolejnym talerzem zupy, bo tak bardzo kocha zięcia i w tak prozaiczny sposób nadziewa się na niego aż 17 razy, co posądzony o morderstwo z wyjątkowym okrucieństwem zięć pod przysięgą zeznaje potem w sądzie...
Lipa: Hahaha, czyli sugerujesz, że podobnie i my zamordujemy swoich fanów? No cóż... skoro wrzeszczą ten "Nóż" na każdym koncercie, to trzeba dać im go tyle razy, żeby w końcu byli zadowoleni (śmiech).
Sławek: A teraz mam dla ciebie niespodziankę. Ostatnie pytanie zada ci mój znakomity kolega z portalu Polski Wzrok Marek Jamroz, który cały czas dzielnie przysłuchuje się naszej rozmowie.
Marek: Witaj Tomku. Powiedz mi jak to było z tą metką w clipie Lipali "Ludzie 1.2". Ubrałeś tam koszulkę na lewą stronę i w Internecie pojawiło się mnóstwo pytań dlaczego właśnie tak. Zrobiłeś to przez pomyłkę?
Lipa: Nie ma w tym najmniejszych podtekstów poza tym, że zrobiłem to po to, żeby właśnie niektórym ludziom zaświtało we łbie - dlaczego on ma na lewą stronę koszulkę? Tylko dlatego to robię, bo ja nie zwracam na to uwagi, czy ona jest na lewo, czy na prawo, podobnie jak często nie zwracam też uwagi na to, co na tej koszulce się znajduje.
Marek: Ja czasem noszę dwie różne skarpetki i to zazwyczaj kolorowe.
Lipa: (śmiech) Aż tak nie jestem zwichrowany...
Marek: ...dzięki (śmiech)...
Lipa: ...często nawet obce osoby spotykają mnie w sklepie i mówią - przepraszam, ale ma pan koszulkę na lewą stronę (śmiech) i bardzo mnie to bawi, bo jest to też pewien objaw mojej punkowej duszy.
Sławek: Ponoć niektórzy noszą koszulkę na lewą stronę, bo rzekomo przynosi im to szczęście.
Lipa: Ja nie jestem przesądny. Jestem racjonalnym ateistą, lecz niestety bardzo emocjonalnym.
Autor wywiadu:
Sławek Orwat - Muzyki słuchał wcześniej niż potrafił mówić. W dojrzałość wprowadził go stan wojenny. Przez półtora roku był redaktorem muzycznym tygodnika Wizjer oraz współorganizował dwie edycje WOŚP w Luton, gdzie także prowadził polskie programy w internetowym radio Flash i brytyjskim Diverse FM. W roku 2010 założył kabaret 3 x P, który wystąpił m.in podczas imprezy poprzedzającej zawody strongmanów Polska - Anglia. Z londyńskim magazynem Nowy Czas współpracuje od marca 2011 a od roku 2015 z portalem Polski Wzrok z siedzibą w Bedford (UK). W latach 2012 - 2014 prowadził autorską audycję Polisz Czart na antenie brytyjskiego radia Verulam w położonym niedaleko Londynu St. Albans. Program ten był przez rok także emitowany na platformie radiowej Fala FM z siedzibą w kanadyjskim Toronto, a od czerwca 2015 jest nadawany na antenie Radia Near FM w Dublinie (Irlandia). W lipcu 2012 związał się z warszawskim magazynem JazzPRESS, a w październiku tego samego roku z wychodzącym w Sosnowcu kwartalnikiem Lizard. Tłumaczenie jego wywiadu z Leszkiem Możdżerem ukazało się w brytyjskim magazynie London Jazz. Poza działalnością dziennikarską można go także spotkać w roli konferansjera. Największą imprezą, jaką miał okazję zapowiadać dla blisko 2,5 tysięcznej widowni był zorganizowany przez Buch IP 8-go marca 2014 londyński koncert Nosowskiej, Brodki i Marii Peszek. W styczniu 2014 współorganizował Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy w Hull.
Dyskretny współudział:
Marek Jamroz - Muzyka była w jego domu od zawsze, ale zawsze gdzieś w tle. Rodzice nie kupowali płyt, tylko słuchali radia, a to co muzycznego działo się w pokoju jego starszej siostry, było tajemnicą. Na szczęście, choć dorastał w typowo śląskiej rodzinie, rodzice nie katowali go słuchaniem jakże popularnych wśród sąsiadów, niemieckich szlagierów i tyrolskich polek. Pierwsze utwory jakie Marek pamięta to piosenki z niedzielnego Koncertu Życzeń takich wykonawców jak Irena Jarocka, Urszula Sipińska Jerzy Połomski i nieśmiertelna Mireille Mathieu z przebojem Santa Maria. Po słusznie minionym okresie Fasolek i Zająca Poziomki, jego pierwszą dojrzałą muzyczną fascynacją była twórczość Jeana Michelle Jarre'a. Po skutecznej próbie przedarcia się do pokoju siostry, Marek po raz pierwszy usłyszał jego Equinoxe, Marka Bilińskiego, The Beatles i Andreasa Vollenweidera. Marek zawsze był wzrokowcem - i jak miał nie trafić po latach do Polskiego Wzroku - i prezentowane Przez Krzysztofa Szewczyka w programie Jarmark klipy "Money for Nothing" Straitsów, "Take on Me" A-HA wbijały go w fotel. W późniejszych latach osiedlowa telewizja kablowa emitowała piracko MTV (to prawdziwe, gdzie kiedyś puszczano muzykę). Marek chłonął każdy gatunek - pop, rap, rock, metal, wszystko co brzmiało. Słuchał Trójki i listy w każdy piątek, kupował "pirackie oryginały", jakby chciał się tym wszystkim udławić. Nigdy nie identyfikował się z żądną subkulturą. Jako jeden z niewielu na podwórku lubił Guns'n'Roses i nikt nie wiedział jaka przyczepić mu łatkę. W szkole średniej zaczął słuchać muzyki bardziej świadomie. Wsłuchiwał się w teksty polskich wykonawców i nieudolnie starał się tłumaczyć tych anglojęzycznych. Wtedy to kolega pożyczył mu album Meddle Pink Floyd i tak zaczęła się jego wielka przyjaźń z muzyką brytyjskiej czwórki (a później trójki). Pojawiły się też kolejne fascynacje - Metallica, Biohazard, Smashing Pumpkins, Type O Negative, Sepultura, Dżem, Ira, Kazik, Piersi, Hey ale i Turnau, Grechuta, Soyka i Grupa pod Budą. Dżem był mu zawsze bliski, bo to lokalny patriotyzm i przy ognisku śpiewało się Whisky i Wehikuł Czasu, a porem namacalnie odczuł tragedię śmierci Pawła Bergera, gdy wykonywał napis na jego płycie nagrobnej pracując jako liternik w zakładzie kamieniarskim. Później przyszedł czas emigracji. Marek wyjechał na trzy miesiące w listopadzie 2005 roku i... ten kwartał ciągnie mu się do dziś. Największą pasją Marka jest robienie zdjęć. Zaczynał, gdy jeszcze nikomu nie śniło się o aparatach cyfrowych, a na wywołanie zdjęć (o ile nie miało się własnej ciemni) czekało się parę dni. Łapanie momentów upływającego czasu i zamiana ich w obrazy zawsze było dla niego jakimś rodzajem magii. Oprócz fotografowania lubi stare polskie filmy, absurdalny humor, historię i książki. W wolnym czasie czyta co popadnie i sprawia mu to nieznośną frajdę. Jakiś czas temu zupełnie przypadkowo poznał pewnego mechanika samochodowego, który najpierw okazał się całkiem fajnym gościem, a później gościem z ogromną wiedzą muzyczną. Tym mechanikiem jest Kuba Mikołajczyk, który wraz z Mateuszem Augustyniakiem założyli portal Polski Wzrok, dzięki któremu Marek w tempie pędzącego ekspresu dostał się w sam środek najważniejszych polskich wydarzeń kulturalnych na Wyspach. Zaczął fotografować dla portalu na koncertach, co sprawia mu wielką przyjemność i dzięki czemu poznaje wielu ciekawych ludzi.
Sławek: Warszawski support przed Iggy Popem i występ przed Ericem Burdonem w Szwajcarii tuż po założeniu kapeli to - sam przyznaj - chyba nadmiar szczęścia jak na początek. Poczuliście się wtedy wyjątkowi, czy przyjęliście to po prostu jak miły zbieg okoliczności?
Lipa: Wiesz... nie mogę tu mówić za wszystkich. Mogę mówić jedynie za siebie i o tym, jak ja to przyjąłem, bo każdy z nas jest indywidualnym człowiekiem. Tworzymy zespół, ale gdyby każdy z nas nie był indywidualnością, to ten zespół byłby zupełnie inny. Dla mnie było to jak wejście do pubu, w którym siedzą starzy bywalcy i nagle wchodzą młodzi... jeden poklepie i poda grabę, a drugi tylko spojrzy i nie zaszczyci słowem, ale to jest naturalne i normalne. Ja po prostu wchodzę do tego pubu jako świeżak - żółtodziób i muszę teraz w jakiś sposób się zachować i szczerze powiem, że tak jak uważam, że przed Iggy Popem zagraliśmy fajny koncert i daliśmy z siebie tyle, ile na owe czasy potrafiliśmy, to niestety w Szwajcarii daliśmy trochę dupska, ponieważ zachłysnęliśmy się właśnie tą atmosferą, tym, że poznaliśmy Hugh Cornwella - wokalistę The Stranglers ze swoim zespołem i spędziliśmy z nimi bardzo upojny wieczór w naszym pawilonie, gdzie mieszkaliśmy i na drugi dzień mieliśmy przeogromnego kaca i po prostu koncert na Open Air w Gampel był bardzo ciężki, ale to wtedy właśnie uścisnąłem grabę Burdona i poczułem się właśnie tak... no kurde ekstra (śmiech). Był to zawsze jeden z idoli mojej mamy i dlatego był dla mnie podwójnie ważny.
Illusion |
Lipa: Z biegiem czasu człowiek dostrzega trochę więcej, to znaczy zaczyna dostrzegać, że są takie ciernie, które potem uważa za kwiaty i to też jest istotne. Tak, jest to dla mnie na pewno ważny utwór z ważnym tekstem, ale nie wiem, czy najważniejszy. To była pierwsza płyta i tam każda piosenka miała jakąś swoją głęboką wymowę może oprócz jednej anglojęzycznej, którą zrobiliśmy dlatego, że była fajna muzycznie, ale treści już jakby nie za bardzo mogłem w nią za fajnej wcisnąć. Ale tak... "Cierń" na pewno był jednym z ważniejszych etapów naszej podróży, a zwłaszcza te bardzo kontrowersyjne clipy, które kręciliśmy z Anką w Luzie, no... wspaniałe czasy.
Sławek: Druga płyta była już o wiele bardziej agresywna zarówno w brzmieniu jak i w warstwie tekstowej. Furia, gniew, zbrodnia, krew... nie masz wrażenia, że od tamtej pory brutalność życia pogłębiła się, a "noże" zostały dziś zastąpione "maczetami"?
Lipa: Nie... zależy może, gdzie się spojrzy, ale wydaje mi się, że przechodzimy u nas okres słów, które znaczą tyle samo co noże i maczety i mam nadzieję, że te słowa nie przeobrażą się w te maczety fizycznie, bo jest to bardzo możliwe i że nie przeobrażą się w jeszcze większy ferment i podział wśród ludzi, bo aż takiego, jaki jest dziś, jeszcze nie obserwowałem, a żyję 46 lat, więc może nie za długo, ale przeszedłem już parę etapów naszej historii. Gdybym był wierzący, to pewnie bym się modlił i starał się mocno wewnętrznie, duchowo prosić Boga, aby nie było nam dane tego doświadczyć, ale że się nie modlę, więc jedyne co mogę robić - poza bezsensownym uzewnętrznianiem się na facebooku - wszystko co jest dla mnie najważniejsze mogę zawrzeć po prostu w piosenkach i chociaż czasem myślę, że z jednej strony być może powinienem się z tym ograniczyć, to z drugiej strony są jednak ludzie, którzy uważają, że daję im jakąś siłę poprzez to, że jestem. Bardzo trudne są to wybory.
Sławek: Idziesz gdzieś, masz zaciśnięte dłonie, wyrzuć z siebie gniew ("Wrona") Oko za oko, ząb za ząb, przemoc rodzi przemoc ("Vendetta") i w konsekwencji... pan Nikt pozwala mijać szarym dniom ("Nikt"). Illusion chyba jako pierwszy zespół w Polsce aż tak otwartą dyskusję nad przemocą i łamaniem praw człowieka. Dlaczego ta tematyka była wam wtedy tak bliska?
Lipa: Większość muzyków są to ludzie wrażliwi, bardzo często też nadwrażliwi i pewne sygnały, symptomy dochodzące ze społeczeństwa, które mogą być niepostrzegalne bądź też niewyczuwalne przez ludzi mniej wrażliwych, są czasami przez nich odczuwane bardzo mocno, później przetrawiane w mózgach, w sercach, czyli w tej wrażliwości i w konsekwencji są przerabiane na nuty i na słowa i taki to był wtedy czas. Jak się widzi pewne sprawy, to się na nie reaguje i oczywiście wiadomo, że rzeczywistość jest o wiele szersza i bogatsza, a my skupiliśmy się gdzieś tylko na jakimś jej aspekcie, który był dla nas bardzo, bardzo istotny, ale... no jakżeż robić coś wbrew sobie? Uważaliśmy i nadal uważamy, że dzielimy się raczej dobrymi intencjami, swoimi obawami, jakimś buntem i niezgodą na te aspekty rzeczywistości, które moralnie i etycznie są dla nas bardzo wartościowe. Nie widzieliśmy wtedy innego wyjścia. Muzyka była dla nas pewnego rodzaju środkiem przekazu, a nie rozrywką i być może właśnie to jest dla nas najważniejsze, bo chyba właśnie to nas do tej pory tworzy i jako muzyków i jako ludzi.
Sławek: "Zespół nie jest letnim, spokojnie mruczącym zwierzakiem, którego pogłaskanie jest bezpieczną czynnością. To stworzenie warczy, wije się, szczeka i gryzie. Ale nie tylko, potrafi bowiem niespodziewanie się uśmiechnąć, zadrwić, a kiedy trzeba - co najważniejsze - w najbardziej zaskakującym momencie dać porcję autentycznego ciepła" powiedział o was Krzysiek Żmuda. Jak skomentujesz te słowa?
Lipa: Uważam, że jesteśmy po prostu psami, czyli najlepszymi przyjaciółmi ludzi nigdy nie kłamiącymi, nigdy nie oszukującymi, robiącymi wszystko w dobrej wierze i w pełnej lojalności wobec człowieka. Jesteśmy po prostu lojalni wobec wolności, wobec miłości, wobec człowieczeństwa i stąd jesteśmy pewnego rodzaju psami na usługach tych emocji i tych wartości.
Sławek: Pies potrafi ugryźć w momentach zagrożenia, ale pies daje też swojemu właścicielowi poczucie bezpieczeństwa, ciepła...
Lipa: ...bezinteresownej przyjaźni i często jeżąc się i warcząc, nie na nas szczerzy zęby, ale przeciw czemuś, co może nas skrzywdzić. Nie kąsamy rąk swoich panów, czyli naszych wartości i naszych aksjomatów.
Sławek: Illusion 3 to bardzo eklektyczna płyta. Są tam znane z waszych dotychczasowych dokonań mocne, agresywne riffy, ale można się tam też doszukać elementów psychodelicznych. Gdybyś miał podsumować pierwsze trzy krążki studyjne Illusion, to czy wszystko dziś na nich akceptujesz, czy też coś zrobiłbyś inaczej?
Lipa: Nie, nie zrobiłbym nic inaczej dlatego, że jest to zapis chwili, zapis tego, czym byliśmy i jak wtedy rozumieliśmy. Te płyty są jak zdjęcia z przeszłości, można je podretuszować, poprawić ekspozycję lecz nie np. głupi wyraz twarzy, bo to byłoby już zakłamywaniem przeszłości. Mówię tu oczywiście o remasterze i o tym, żeby lepiej to brzmiało, ale nie zmieniłbym niczego w dźwiękach, ani w słowach, ani w tym jak zostało to zaśpiewane, ani jak zostało zagrane. Dowód na to, jak to mogłoby być, dajemy teraz na koncertach, bo wiele z tych piosenek gramy i ich obecne wersje są tym, jak byśmy je wtedy zagrali mając 40 czy 50 lat. Nie uważamy, że należy się tym bawić czy zmieniać tę rzeczywistość, a przede wszystkim żałować tego, że było jak było.
Sławek: Wspomniałeś o koncertach. Właśnie Illusion 4 udowodnił że to, co perfekcyjnie potrafiliście dopracować w studio nagrań, z jeszcze większym pazurem i ułańską fantazją umiecie zagrać na żywo. Słuchając tego krążka odczuwa się, że scena jest miejscem, gdzie czujecie się znakomicie. Jakie koncerty najbardziej utkwiły wam w pamięci i czym dla was jest kontakt twarzą w twarz z publicznością?
Sławek: Pomimo, że wielu krytyków uznało Illusion 6 za album bardziej dojrzały i różnorodny od poprzednich, wśród niektórych fanów grupy pojawiły się jednak głosy niezadowolenia z uwagi na zawarte na nim elementy elektroniki. Jak sami oceniacie szóstkę i dlaczego nie było piątki?
fot. Marek Jamroz |
Sławek: I to was skłoniło do zakończenia działalności?
Lipa: Oczywiście iskrą była pierdoła, ale cały proces - jak już to powiedziałem - zaczął się wcześniej. Z managerką też zaczęło nam być nie po drodze i wszystko to przełożyło się na to, że przestało nam się chcieć być także ze sobą i przestało nam się chcieć ze sobą grać. Być może nie wszystkim, ale ja to tak odczułem, że nie byliśmy już jednością. W pewnym momencie na przykład jak dla mnie jakieś wydarzenie było czymś ważnym, to dla chłopaków okazało się ono zupełnie nieistotne. Po latach mogę powiedzieć, że każdy z nas miał wtedy rację i że było to bzdurne zachowanie z mojej strony i ze strony chłopaków, ale to była iskra i kiedy już się rozstaliśmy, to musieliśmy po prostu przejść swoje oddzielne drogi i ileś tam kilometrów i lat musiało minąć, zanim wszystko inaczej zaczęliśmy postrzegać.
Sławek: Li-pa-li to twój solowy album. Nie czułeś ryzyka, że fani Illusion takiego Lipy nie zaakceptują?
Lipa: Nie zależało mi na tym. Zależało mi na tych ludziach, którzy to zrozumieją, a nie na tych, którzy płytko do tego podejdą i stwierdzą - a ten co tutaj wariuje i co to za wiocha? Oczywiście, że mogło to być traktowane jako wiocha i ta muzyka, jaką wtedy zrobiłem mogła się komuś nie podobać, ale mi zależało na tych, którzy czuli wtedy to, co ja, czyli zależało mi na pewnej wrażliwości, na czym się oczywiście zawiodłem, bo ta płyta w bardzo wielkim procencie nie została jednak zrozumiana przez fanów Illusion, ale... to też może mi się tylko wydawać.
Sławek: Niektórzy nazywają Lipali lajtowym Illusion...
Lipa: ...inni mówią, że Illusion to lajtowa Nirvana. Zupełnie nie przejmuję się opiniami.
Sławek: Można się na tym krążku doszukać fuzji ciężkich riffów z nostalgicznym przekazem (Pi), gatunkowego eklektyzmu (Bloo) i pomimo, że w twoim jakże innym wokalu od tego z Illusion wielu recenzentów doszukuje się autentyzmu, przez wielu zagorzałych Illusion-istów muzyka Lipali jest jednak nieakceptowana. Jak po reaktywacji Illusion udaje ci się balansować pomiędzy tymi dwoma podmiotami?
Lipali |
Sławek: W 2008 roku Illusion wraz z Acid Drinkers, Comą i Hunterem pojawił się we wrocławskiej Hali Stulecia. Dlaczego Jerrego zastąpił wtedy "Siwy" i dlaczego był to tylko pojedynczy incydent, a na oficjalną reaktywację musieliśmy czekać kolejne 3 lata?
Lipa: Z bardzo prostego względu. Myśmy absolutnie nie zamierzali się reaktywować, ani dalej razem grać. Zrobiliśmy to dla naszego przyjaciela Sławka - naszego wieloletniego nagłośnieniowca, który zrobił z nami setki koncertów. Po prostu dziecko mu zachorowało i potrzebowaliśmy bardzo dużo pieniędzy na jego ratowanie. Zebraliśmy te pieniądze, uratowaliśmy dzieciaka i tyle. Tylko dlatego był wtedy ten koncert.
Illusion podczas wrocławskiej Majówki 2015 (fot. Marek Jamroz) |
Lipa: Cóż ja mogę powiedzieć? Też mogę tu mówić jedynie o sobie, a nie o chłopakach, ale myślę, że jeśliby się nie zgadzali z treściami, które przekazuję, to by mi to powiedzieli, a niejednokrotnie dawali mi raczej wyraz tego, że zgadzają się w całej rozciągłości z tym, o czym piszę. No cóż... dzieje się to, co się dzieje. To też jest jakaś forma przemocy instytucjonalnej na zwykłych ludziach i odczuwamy ją wszyscy, bo nie ma pieniędzy na służbę zdrowia, a na katedry i interesy klechów są i dlatego według mnie nie jest to tylko zwykła niesprawiedliwość, ale jest to przemoc na tkance społecznej, czyli na nas wszystkich.
Sławek: Jeszcze tego samego roku zagraliście w Katowicach, Gdańsku i Warszawie. Co ciekawe, wraz z waszym powrotem dokonał się także come back dwóch zaprzyjaźnionych z wami kapel - Tuff Enuff i Flapjack, z którym już wcześniej kilkukrotnie wspólnie graliście koncerty. Umówiliście się jakoś, czy te reaktywacje zbiegły się w czasie niezależnie do siebie? Czujecie się współtwórcami czegoś na kształt sceny?
Illusion podczas wrocławskiej Majówki 2015 (fot. Marek Jamroz) |
fot. Marek Jamroz |
Illusion podczas wrocławskiej Majówki 2015 (fot. Marek Jamroz) |
Lipa: Jest to ciekawe pytanie. Myślę, że jeżeli już rozmawiamy o przyszłości, to nie rozmawiamy o przyszłości swojej, a raczej fantazjujemy sobie na różne tematy np o tym jak w przyszłości będzie wyglądała rzeczywistość w różnych jej aspektach. Jeśli natomiast chodzi o naszą przyszłość, to jest ona poniekąd sprecyzowana. Pewnym jest, że chcemy nagrać jeszcze jedną płytę, ale nie wiemy jeszcze, kiedy to będzie. Chłopaki już pracują nad materiałem, a ja jeszcze nie jestem w stanie, bo obecnie pracuję z Lipali i jeszcze mocno jestem w nich emocjonalnie zaangażowany, czyli w promocję tej płyty, w koncerty i pewnie jeszcze ten rok temu poświecę, ale prawdopodobnie w najbliższych dwóch, trzech latach jakąś płytę z Illusion jeszcze spłodzimy.
fot. Marek Jamroz |
Lipa: Wiesz co... nie wiem, czy trafnie to odczytuję, ale wydaję mi się, że faktycznie trochę nadałem tej płycie taki nostalgiczny ton i że w stosunku do Illusion jestem tam jakby trochę za mocno odczuwalny niż w Lipali, gdzie jest to naturalne. W Illusion powinienem się raczej bardziej ograniczyć i być bardziej illusionowaty niż lipalowaty, ale ciężko mi z tym było, bo byłoby to trochę nienaturalne. Teraz bardziej już to rozumiem i prawdopodobnie następna płyta będzie zupełnie inna od tej, którą niedawno zrobiliśmy i która ma taki odcień właśnie dlatego, że zrobiliśmy ją po tylu latach i taką chcieliśmy zrobić. To nie jest tak, że ktoś kogoś tu na siłę pociągał za bardzo itd. Nie! Taka nam po prostu wyszła. Zawarliśmy na niej wiele nie tyle może smutków, ile takiego bardziej żalu, że czas mija i niepotrzebnie jest go tracić. Trzeba działać w świecie i trzeba na nim jakieś piętno cały czas odciskać, uczyć się go i tak jak powiedziałeś... może jakąś tam mądrość na niej zawarliśmy i wydaje mi się, że na następnej będzie już mniej tej mądrości, a więcej będzie takiego powiedziałbym bardziej trzpiotowatego, mocnego grania.
fot. Marek Jamroz |
Lipa: Jak to mówią - na dwoje babka wróżyła. Nie wiem jak będzie. Nie jestem ani pesymistą, ani optymistą. Stoję pośrodku. Jestem bardzo ciekaw, ale uważam, że prognozowanie byłoby głupie, bo nawet prognozowanie dłuższe niż na tydzień może się nie sprawdzić, więc stawianie pytań, rozmyślanie o tym i gdybanie jako forma nie tyle intelektualnej zabawy ile zabawy myślami jest wprawdzie bardzo przyjemna, ale wydaje mi się, że im człowiek jest starszy, tym przyszłość jest ważniejsza, bo... coraz krótsza. Przeszłość jest już nieważna, jest za nami i można się jedynie na niej uczyć, bo gdybyśmy nie czerpali ze swoich własnych doświadczeń, to nadal byśmy sobie parzyli palec ogniem. Kwestia jedynie jest taka - na ile ciśnienie oleju u każdego z nas pozwala nam tego oleju z zewnątrz jeszcze przyjąć, ale tak jak powiedziałem - przyszłość jest coraz ważniejsza, bo jest coraz krótsza i coraz mniej nam jej zostało i dlatego warto ją wykorzystać, a fajnie byłoby móc ją wykorzystywać i być w niej szczęśliwy. Wydaje mi się, ze człowiek jest tak naprawdę szczęśliwy wtedy, kiedy inni dookoła są szczęśliwi.
fot. Marek Jamroz |
Lipa: No na pewno mamy to szczęście i bardzo to doceniamy, że coś takiego udało nam się stworzyć i że tak została w ludziach ta piosenka i na pewno czuje się pewnego rodzaju dumę, jakieś zadowolenie i zdajemy sobie z tego sprawę. Wpadliśmy nawet ostatnio na pewien pomysł i być może uda nam się go kiedyś zrealizować. Myślimy o tym, aby zagrać kiedyś koncert złożony tylko z... "Noża". Zagramy 17 razy "Nóż" i ciekaw jestem, jaka będzie reakcja publiczności po trzecim, po siódmym, po dziesiątym i po siedemnastym razie. Jest to plan, który musowo zrealizujemy.
fot. Marek Jamroz |
Lipa: Hahaha, czyli sugerujesz, że podobnie i my zamordujemy swoich fanów? No cóż... skoro wrzeszczą ten "Nóż" na każdym koncercie, to trzeba dać im go tyle razy, żeby w końcu byli zadowoleni (śmiech).
Sławek: A teraz mam dla ciebie niespodziankę. Ostatnie pytanie zada ci mój znakomity kolega z portalu Polski Wzrok Marek Jamroz, który cały czas dzielnie przysłuchuje się naszej rozmowie.
Lipali |
Lipa: Nie ma w tym najmniejszych podtekstów poza tym, że zrobiłem to po to, żeby właśnie niektórym ludziom zaświtało we łbie - dlaczego on ma na lewą stronę koszulkę? Tylko dlatego to robię, bo ja nie zwracam na to uwagi, czy ona jest na lewo, czy na prawo, podobnie jak często nie zwracam też uwagi na to, co na tej koszulce się znajduje.
Marek: Ja czasem noszę dwie różne skarpetki i to zazwyczaj kolorowe.
Lipa: (śmiech) Aż tak nie jestem zwichrowany...
Marek: ...dzięki (śmiech)...
Sławek: Ponoć niektórzy noszą koszulkę na lewą stronę, bo rzekomo przynosi im to szczęście.
Lipa: Ja nie jestem przesądny. Jestem racjonalnym ateistą, lecz niestety bardzo emocjonalnym.
Autor wywiadu:
Sławek Orwat - Muzyki słuchał wcześniej niż potrafił mówić. W dojrzałość wprowadził go stan wojenny. Przez półtora roku był redaktorem muzycznym tygodnika Wizjer oraz współorganizował dwie edycje WOŚP w Luton, gdzie także prowadził polskie programy w internetowym radio Flash i brytyjskim Diverse FM. W roku 2010 założył kabaret 3 x P, który wystąpił m.in podczas imprezy poprzedzającej zawody strongmanów Polska - Anglia. Z londyńskim magazynem Nowy Czas współpracuje od marca 2011 a od roku 2015 z portalem Polski Wzrok z siedzibą w Bedford (UK). W latach 2012 - 2014 prowadził autorską audycję Polisz Czart na antenie brytyjskiego radia Verulam w położonym niedaleko Londynu St. Albans. Program ten był przez rok także emitowany na platformie radiowej Fala FM z siedzibą w kanadyjskim Toronto, a od czerwca 2015 jest nadawany na antenie Radia Near FM w Dublinie (Irlandia). W lipcu 2012 związał się z warszawskim magazynem JazzPRESS, a w październiku tego samego roku z wychodzącym w Sosnowcu kwartalnikiem Lizard. Tłumaczenie jego wywiadu z Leszkiem Możdżerem ukazało się w brytyjskim magazynie London Jazz. Poza działalnością dziennikarską można go także spotkać w roli konferansjera. Największą imprezą, jaką miał okazję zapowiadać dla blisko 2,5 tysięcznej widowni był zorganizowany przez Buch IP 8-go marca 2014 londyński koncert Nosowskiej, Brodki i Marii Peszek. W styczniu 2014 współorganizował Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy w Hull.
Dyskretny współudział:
Marek Jamroz - Muzyka była w jego domu od zawsze, ale zawsze gdzieś w tle. Rodzice nie kupowali płyt, tylko słuchali radia, a to co muzycznego działo się w pokoju jego starszej siostry, było tajemnicą. Na szczęście, choć dorastał w typowo śląskiej rodzinie, rodzice nie katowali go słuchaniem jakże popularnych wśród sąsiadów, niemieckich szlagierów i tyrolskich polek. Pierwsze utwory jakie Marek pamięta to piosenki z niedzielnego Koncertu Życzeń takich wykonawców jak Irena Jarocka, Urszula Sipińska Jerzy Połomski i nieśmiertelna Mireille Mathieu z przebojem Santa Maria. Po słusznie minionym okresie Fasolek i Zająca Poziomki, jego pierwszą dojrzałą muzyczną fascynacją była twórczość Jeana Michelle Jarre'a. Po skutecznej próbie przedarcia się do pokoju siostry, Marek po raz pierwszy usłyszał jego Equinoxe, Marka Bilińskiego, The Beatles i Andreasa Vollenweidera. Marek zawsze był wzrokowcem - i jak miał nie trafić po latach do Polskiego Wzroku - i prezentowane Przez Krzysztofa Szewczyka w programie Jarmark klipy "Money for Nothing" Straitsów, "Take on Me" A-HA wbijały go w fotel. W późniejszych latach osiedlowa telewizja kablowa emitowała piracko MTV (to prawdziwe, gdzie kiedyś puszczano muzykę). Marek chłonął każdy gatunek - pop, rap, rock, metal, wszystko co brzmiało. Słuchał Trójki i listy w każdy piątek, kupował "pirackie oryginały", jakby chciał się tym wszystkim udławić. Nigdy nie identyfikował się z żądną subkulturą. Jako jeden z niewielu na podwórku lubił Guns'n'Roses i nikt nie wiedział jaka przyczepić mu łatkę. W szkole średniej zaczął słuchać muzyki bardziej świadomie. Wsłuchiwał się w teksty polskich wykonawców i nieudolnie starał się tłumaczyć tych anglojęzycznych. Wtedy to kolega pożyczył mu album Meddle Pink Floyd i tak zaczęła się jego wielka przyjaźń z muzyką brytyjskiej czwórki (a później trójki). Pojawiły się też kolejne fascynacje - Metallica, Biohazard, Smashing Pumpkins, Type O Negative, Sepultura, Dżem, Ira, Kazik, Piersi, Hey ale i Turnau, Grechuta, Soyka i Grupa pod Budą. Dżem był mu zawsze bliski, bo to lokalny patriotyzm i przy ognisku śpiewało się Whisky i Wehikuł Czasu, a porem namacalnie odczuł tragedię śmierci Pawła Bergera, gdy wykonywał napis na jego płycie nagrobnej pracując jako liternik w zakładzie kamieniarskim. Później przyszedł czas emigracji. Marek wyjechał na trzy miesiące w listopadzie 2005 roku i... ten kwartał ciągnie mu się do dziś. Największą pasją Marka jest robienie zdjęć. Zaczynał, gdy jeszcze nikomu nie śniło się o aparatach cyfrowych, a na wywołanie zdjęć (o ile nie miało się własnej ciemni) czekało się parę dni. Łapanie momentów upływającego czasu i zamiana ich w obrazy zawsze było dla niego jakimś rodzajem magii. Oprócz fotografowania lubi stare polskie filmy, absurdalny humor, historię i książki. W wolnym czasie czyta co popadnie i sprawia mu to nieznośną frajdę. Jakiś czas temu zupełnie przypadkowo poznał pewnego mechanika samochodowego, który najpierw okazał się całkiem fajnym gościem, a później gościem z ogromną wiedzą muzyczną. Tym mechanikiem jest Kuba Mikołajczyk, który wraz z Mateuszem Augustyniakiem założyli portal Polski Wzrok, dzięki któremu Marek w tempie pędzącego ekspresu dostał się w sam środek najważniejszych polskich wydarzeń kulturalnych na Wyspach. Zaczął fotografować dla portalu na koncertach, co sprawia mu wielką przyjemność i dzięki czemu poznaje wielu ciekawych ludzi.
Od dziecka dosyć szybko zacząłem podważać to jakimi prawami rządzi się ten świat – Z Łozem z zespołu Afromental rozmawia Marek Jamroz
Afromental to siedmiu pełnych energii i bardzo uzdolnionych młodych facetów. Każdy z nich to wyrazista i nietuzinkowa postać. Zarówno prywatnie, jak i na scenie stanowią bardzo zgraną grupę. Grupę, jakiej jeszcze w Polsce nie było! Muzyka, którą tworzą to wypadkowa inspiracji wszystkich członków zespołu. Repertuar grupy to mieszanka rocka, soulu, R&B, hip-hopu oraz popu. Już debiutancki album zatytułowany „The Breakthru” (2007) został bardzo dobrze przyjęty przez słuchaczy i krytyków muzycznych. Otrzymał m.in. nominację do nagrody polskiego przemysłu fonograficznego Fryderyk 2008 w kategorii – „Album Roku Hip-Hop/R’n’B”. Pierwszy singiel z płyty – „I`ve Got What You Need” został wybrany spośród ponad 300 zgłoszeń do finałowej szóstki koncertu Trendy podczas festiwalu Top Trendy 2007 w Sopocie. Kolejnymi singlami z płyty były utwory: „Thing We’ve Got” i „Happy Day”. „Playing with pop” (2009) – drugi album studyjny zespołu, oprócz nowych kompozycji zawiera także piosenki specjalnie przygotowane do filmu „Kochaj i tańcz” oraz serialu „39 i pół”, w którego drugiej serii zespół występował, grając samych siebie. Album ten zyskał status złotej płyty i pozwolił grupie wspiąć się na szczyt czołówki polskich zespołów, czego efektem są liczne nagrody i wyróżnienia oraz stale rosnąca ilość wiernych fanów. Najbardziej znane utwory z tej płyty to: „Pray 4 Love” i „Radio Song”. W czerwcu 2009, podczas festiwalu w Opolu, Afromental otrzymał statuetkę Superjedynka w kategorii „Zespół Roku” przyznawaną w głosowaniu widzów Telewizji Polskiej. W tym samym roku zespół uczestniczył również w prestiżowej serii koncertów Hity na Czasie transmitowanych przez TVP, a także wystąpił podczas finału konkursu Sopot Festival. Rok 2010 stał pod znakiem wielu sukcesów, wyróżnień i nagród. W lutym zespół otrzymał dwie nominacje do Fryderyka w kategoriach: „Album Roku Hip-Hop/R’n’B” (za „Playing With Pop”) oraz „Zespół Roku”. Grupa otrzymała również nagrody VIVA Comet oraz Eska Music Award w kategorii „Zespół Roku 2010”! Kolejnym wyróżnieniem było ogłoszenie zespołu „Talentem Roku 2010” przez Fundację Środowisk Twórczych w Olsztynie. W sierpniu, podczas konkursu w ramach Orange Warsaw Festival 2010, zespół zdobył główną nagrodę – „WOW! Music Award”. W listopadzie otrzymał prestiżową statuetkę MTV European Music Award 2010 w kategorii „Najlepszy Polski Artysta 2010” i znalazł się w TOP 5 nominowanych do tej samej nagrody w kategorii „Najlepszy Europejski Artysta 2010”!
Afromental to: Łozo (Wojciech Łozowski – wokal), Tomson (Tomasz Lach – wokal), Śniady (Bartosz Śniadecki – instr. klawiszowe), Baron (Aleksander Milwiw-Baron – gitara), Lajan (Wojciech Witczak – bas), Torres (Tomasz Torres – perkusja), Dziamas (Grzegorz Dziamka – instr. perkusyjne).
Marek: Afromental istnieje na polskiej scenie muzycznej już 12 lat. Gdzieś znika słodkie RnB i z albumem Mental House wchodzicie na tereny mocniejszego brzmienia. Co sprawiło, że nastąpiła, nie tyle rewolucja, co zmiana formuły waszego grania? Czy nie obawiacie się, że waszej publiczności nie przypadnie do gustu ta zmiana kursu?
ŁOZO: My od początku naszej twórczości lubiliśmy przemycać cięższe elementy. Może faktycznie podstawą naszej twórczości było szeroko pojęte RnB, ale to też w dużej mierze dlatego, że nikt tego nie robił na tamte czasy w naszym kraju. My za to, gdy mieliśmy po 20-21 lat, uwielbialiśmy w Olsztynie klimat Hip-Hopu i RnB ze stanów z lat 90tych. Ale nasz pierwszy stworzony wspólnie utwór „The Breakthru” już miał w sobie przestery na refrenach. Pomimo naszej fascynacji „czarnym” graniem w tamtym okresie, większa część naszego zespołu w czasach licealnych to fani starszego rocka, metalu czy grunge-u. Wychowywaliśmy się na takich zespołach jak Metallica, Alice in Chains, Sepultura, Godsmack, Disturbed, Korn, Limp Bizkit czy System of a Down. Ja osobiście na samym początku świadomej przygody z muzyką zakochany byłem w Led Zeppelin i Black Sabbath, gdzie moim ulubionym gitarzystą był Jimmy Page, a ikoną i postacią, ktorą uwielbiałem był sam Ozzy.
Marek: Tekstowo wyrażacie się w języku angielskim. Czy nie uważacie, że może nastąpić efekt wyłączenia u słuchaczy, czyli, że warstwa tekstowa staje się jedynie estetycznym dodatkiem w utworach?
ŁOZO: Niestety masz rację i po latach pisania po angielsku dochodzę do wniosku, że w Polsce jeszcze jest na to za wcześnie. A może nigdy nie będzie to miało sensu. To znaczy jest duża grupa naszych fanów, którzy śledzą faktycznie to co naskrobiemy, często dostajemy sygnały, że dobrze znają teksty, a wręcz regularnie pojawiają się zdjęcia na przykład tatuaży które zawierają cytat z naszych tekstów. Idealnym przykładem na to że jednak większość słuchaczy ma to gdzieś o czym jest piosenka która jest śpiewana po angielsku był nasz utwór „Radio Song”. Cały tekst tam to metafora do tego co się dzieje w naszym życiu aktualnie. Kobieta którą mamy u swego boku od zawsze to inaczej nasze ideały i to, w co wierzyliśmy i wierzymy przez te wszystkie lata jak marzyliśmy o tym co i jak chcemy grać. W tekście tam jednak mówimy również o romansie z inną, bogatą, elegancką damą, która kusi nas swoim blichtrem i możliwościami. W refrenie natomiast śpiewamy że przepraszamy, że napisaliśmy taki utwór i że nie chcemy nigdy więcej takich piosenek tworzyć. Jak pokazał czas, nikt w Polsce tego nie zrozumiał. Wszyscy myśleli, że w tekście jest „trochę słońca” a piosenka jest o jakiś romansach damsko-męskich. Piosenka stała się mega hitem, jednak tekst nie miał jak widać większego znaczenia. Taki nasz mały koń trojański jak my to nazywamy
Marek: Wiele kawałków z waszego ostatniego albumu w warstwie lirycznej brzmią buntowniczo i gniewnie, Skąd czerpiecie inspiracje to pisania tekstów?
ŁOZO: Ja generalnie od dziecka dosyć szybko zaczynałem podważać to jakimi prawami rządzi się ten świat. W okresie liceum przechodziłem okres szukania siebie i buntowniczego podejścia do ogólnoprzyjętych reguł i zasad. Nawet Nasze granie RnB, to tak naprawdę także był rodzaj buntu, bo w tamtym okresie nie do pomyślenia było żeby zespół z Polski śpiewał taką muzykę w języku angielskim i że miałby konkurować na listach przebojów z Marylą Rodowicz, Feel-em, Wilkami i tak dalej. Bardzo lubię obserwować ludzi, świat i to jakimi prawami się rządzi. Dużo filozofuje, analizuje i myślę. Staram się rozwijać swoją świadomość, a im dalej w las tym faktycznie więcej widać. Na ten moment najbardziej męczy i irytuje mnie manipulowanie mas przez ludzi którzy są trochę mądrzejsi, jednak nie na tyle mądrzy by wiedzieć, że władzy i pieniędzy nie zabiorą ze sobą do grobu. A niestety konsekwencje ich działań będą odczuwać po nas następne pokolenia. Wiele jest inspiracji, bo wiele jest problemów na tym świecie, a z tą świadomością nie umiem już chyba tworzyć muzyki i tekstów o niczym.
Marek: Muszę zapytać o Twój udział w Must be the Music. Nie da się ukryć, że większość zwycięzców takiej zabawy ginie gdzieś w tłumie na muzycznym rynku, ale i zdarzają się perły. Co twoim zdaniem daje uczestnikom sam udział w takiej zabawie? I czego nauczyłeś się Ty sam, będąc tym, który naciskał guziki na TAK i na NIE?
ŁOZO: MBTM to była świetna robota, piękna przygoda i dobra nauka. Ciężko było oceniać na początku ludzi, którzy przychodzili do nas do programu, zwłaszcza, że wielu z nich było starszych ode mnie lub z większym stażem na scenie. Z czasem jednak zrozumiałem gdzie jestem i jaką mam rolę i że jeżeli już mogę wyrażać swoje zdanie to chcę i będę to robił. Udział w takim programie to na pewno super frajda i ciekawa przygoda. I tak uważam każdy powinien traktować takie programy, to po pierwsze. Oczywiście jest to jednak również poszukiwanie talentów, a i czasem ogromna szansa na przyszły sukces i tak zwana trampolina promocyjna. Wielu artystów którzy brali udział w takich programach znika i słuch o nich ginie, ale są również tacy, którzy dzięki udziałowi w show zrobili ogromne kariery. Przykładem jest Enej czy Lemon. Udział w tym programie był super nauką. Dowiedziałem się dużo więcej o tym ile zdolnych ludzi mamy w naszym kraju. Zobaczyłem też jak takie programy wyglądają od kuchni i jak wygląda jak my to nazywaliśmy, „zabawa w pana Boga” – decydując o tym, kto przechodzi dalej a kto nie, komu damy szansę zaśpiewać przed milionami a których odeślemy do domu. Tu również zobaczyłem jak można manipulować opinią publiczną, lub jak łatwo można wpłynąć na emocje ludzi. Całość jednak to piękna przygoda, którą wspominam bardzo dobrze.
Marek: Wróćmy do zespołu Afromental i do Waszej muzyki. Daje się w niej wyczuć wyraźny powiew lat 90tych. Czy ten rozdział historii muzyki jest waszą inspiracją?
ŁOZO: To po prostu naturalna kolej rzeczy. To okres w którym dorastaliśmy, z którego najwięcej czerpaliśmy jako zdolni, jurni młodzieńcy
Marek: Gdyby miał powstać projekt Afromental i Przyjaciele, kim byliby wasi goście? Załóżmy, że jest pełna dowolność i możecie wybrać dowolnych muzyków z całego świata.
ŁOZO: Ciężko byłoby odpowiedzieć na to pytanie bo to że na przestrzeni lat gramy różną muzę spowodowane jest również masą różnych inspiracji i tym że każdy z nas lubił różne kierunki. Oczywiście są pewni artyści którzy pojawiali się u większości z naszych playlist z młodości, których chcielibyśmy mieć u boku w studio czy na scenie. Na pewno Michael Jackson to postać ogólnie szanowana i kochana przez nas wszystkich. Biggie Smalls to nasz ulubiony raper. Z metaluchów to chyba Limb Bizkit byłoby nam najbliżej. A soule i RnB to pewnie D’angelo. A jazzowo to pewnie Herbie Hancock.
Marek: Jak podsumujecie 12 lat waszej działalności muzycznej? Co wspominacie najlepiej, może najzabawniej, a co mniej dobrze?
ŁOZO: Najcięższy moment to na pewno śmierć naszego przyjaciela Mateusza Budnego. „Bajzel” był naszym głównym technicznym, zmarł parę tygodni po wypadku samochodowym, który miał nasz bus techniczny parę lat temu. A co do pięknych momentów to cała ta przygoda i wspólna droga była świetną zabawą. Wspólne wspinanie się po drabinie by dojść na szczyty polskiego show biznesu było zawsze kupą zabawy. Ja zdecydowanie lubię wyjazdy za granicę a z kim lepiej niż z bandą kumpli, a zdarzyło się nam zagrać parę koncertów za granicą, m. in w Wenezueli.
Marek: Odbiorcy zdążyli już dobrze zapoznać się z waszym ostatnim krążkiem, od którego wydania minęło półtorej roku. Czy pracujecie już nad nowym materiałem?
ŁOZO: Aktualnie jeszcze nie, na razie przed nami sezon koncertowy wiosna/lato 2016.
Afromental to: Łozo (Wojciech Łozowski – wokal), Tomson (Tomasz Lach – wokal), Śniady (Bartosz Śniadecki – instr. klawiszowe), Baron (Aleksander Milwiw-Baron – gitara), Lajan (Wojciech Witczak – bas), Torres (Tomasz Torres – perkusja), Dziamas (Grzegorz Dziamka – instr. perkusyjne).
Marek: Afromental istnieje na polskiej scenie muzycznej już 12 lat. Gdzieś znika słodkie RnB i z albumem Mental House wchodzicie na tereny mocniejszego brzmienia. Co sprawiło, że nastąpiła, nie tyle rewolucja, co zmiana formuły waszego grania? Czy nie obawiacie się, że waszej publiczności nie przypadnie do gustu ta zmiana kursu?
ŁOZO: My od początku naszej twórczości lubiliśmy przemycać cięższe elementy. Może faktycznie podstawą naszej twórczości było szeroko pojęte RnB, ale to też w dużej mierze dlatego, że nikt tego nie robił na tamte czasy w naszym kraju. My za to, gdy mieliśmy po 20-21 lat, uwielbialiśmy w Olsztynie klimat Hip-Hopu i RnB ze stanów z lat 90tych. Ale nasz pierwszy stworzony wspólnie utwór „The Breakthru” już miał w sobie przestery na refrenach. Pomimo naszej fascynacji „czarnym” graniem w tamtym okresie, większa część naszego zespołu w czasach licealnych to fani starszego rocka, metalu czy grunge-u. Wychowywaliśmy się na takich zespołach jak Metallica, Alice in Chains, Sepultura, Godsmack, Disturbed, Korn, Limp Bizkit czy System of a Down. Ja osobiście na samym początku świadomej przygody z muzyką zakochany byłem w Led Zeppelin i Black Sabbath, gdzie moim ulubionym gitarzystą był Jimmy Page, a ikoną i postacią, ktorą uwielbiałem był sam Ozzy.
Marek: Tekstowo wyrażacie się w języku angielskim. Czy nie uważacie, że może nastąpić efekt wyłączenia u słuchaczy, czyli, że warstwa tekstowa staje się jedynie estetycznym dodatkiem w utworach?
ŁOZO: Niestety masz rację i po latach pisania po angielsku dochodzę do wniosku, że w Polsce jeszcze jest na to za wcześnie. A może nigdy nie będzie to miało sensu. To znaczy jest duża grupa naszych fanów, którzy śledzą faktycznie to co naskrobiemy, często dostajemy sygnały, że dobrze znają teksty, a wręcz regularnie pojawiają się zdjęcia na przykład tatuaży które zawierają cytat z naszych tekstów. Idealnym przykładem na to że jednak większość słuchaczy ma to gdzieś o czym jest piosenka która jest śpiewana po angielsku był nasz utwór „Radio Song”. Cały tekst tam to metafora do tego co się dzieje w naszym życiu aktualnie. Kobieta którą mamy u swego boku od zawsze to inaczej nasze ideały i to, w co wierzyliśmy i wierzymy przez te wszystkie lata jak marzyliśmy o tym co i jak chcemy grać. W tekście tam jednak mówimy również o romansie z inną, bogatą, elegancką damą, która kusi nas swoim blichtrem i możliwościami. W refrenie natomiast śpiewamy że przepraszamy, że napisaliśmy taki utwór i że nie chcemy nigdy więcej takich piosenek tworzyć. Jak pokazał czas, nikt w Polsce tego nie zrozumiał. Wszyscy myśleli, że w tekście jest „trochę słońca” a piosenka jest o jakiś romansach damsko-męskich. Piosenka stała się mega hitem, jednak tekst nie miał jak widać większego znaczenia. Taki nasz mały koń trojański jak my to nazywamy
Marek: Wiele kawałków z waszego ostatniego albumu w warstwie lirycznej brzmią buntowniczo i gniewnie, Skąd czerpiecie inspiracje to pisania tekstów?
ŁOZO: Ja generalnie od dziecka dosyć szybko zaczynałem podważać to jakimi prawami rządzi się ten świat. W okresie liceum przechodziłem okres szukania siebie i buntowniczego podejścia do ogólnoprzyjętych reguł i zasad. Nawet Nasze granie RnB, to tak naprawdę także był rodzaj buntu, bo w tamtym okresie nie do pomyślenia było żeby zespół z Polski śpiewał taką muzykę w języku angielskim i że miałby konkurować na listach przebojów z Marylą Rodowicz, Feel-em, Wilkami i tak dalej. Bardzo lubię obserwować ludzi, świat i to jakimi prawami się rządzi. Dużo filozofuje, analizuje i myślę. Staram się rozwijać swoją świadomość, a im dalej w las tym faktycznie więcej widać. Na ten moment najbardziej męczy i irytuje mnie manipulowanie mas przez ludzi którzy są trochę mądrzejsi, jednak nie na tyle mądrzy by wiedzieć, że władzy i pieniędzy nie zabiorą ze sobą do grobu. A niestety konsekwencje ich działań będą odczuwać po nas następne pokolenia. Wiele jest inspiracji, bo wiele jest problemów na tym świecie, a z tą świadomością nie umiem już chyba tworzyć muzyki i tekstów o niczym.
Moja pamiątka z Łozem z MBTM. Z tyłu mistrz drugiego planu Paweł Drygas - perkusista Katedry |
ŁOZO: MBTM to była świetna robota, piękna przygoda i dobra nauka. Ciężko było oceniać na początku ludzi, którzy przychodzili do nas do programu, zwłaszcza, że wielu z nich było starszych ode mnie lub z większym stażem na scenie. Z czasem jednak zrozumiałem gdzie jestem i jaką mam rolę i że jeżeli już mogę wyrażać swoje zdanie to chcę i będę to robił. Udział w takim programie to na pewno super frajda i ciekawa przygoda. I tak uważam każdy powinien traktować takie programy, to po pierwsze. Oczywiście jest to jednak również poszukiwanie talentów, a i czasem ogromna szansa na przyszły sukces i tak zwana trampolina promocyjna. Wielu artystów którzy brali udział w takich programach znika i słuch o nich ginie, ale są również tacy, którzy dzięki udziałowi w show zrobili ogromne kariery. Przykładem jest Enej czy Lemon. Udział w tym programie był super nauką. Dowiedziałem się dużo więcej o tym ile zdolnych ludzi mamy w naszym kraju. Zobaczyłem też jak takie programy wyglądają od kuchni i jak wygląda jak my to nazywaliśmy, „zabawa w pana Boga” – decydując o tym, kto przechodzi dalej a kto nie, komu damy szansę zaśpiewać przed milionami a których odeślemy do domu. Tu również zobaczyłem jak można manipulować opinią publiczną, lub jak łatwo można wpłynąć na emocje ludzi. Całość jednak to piękna przygoda, którą wspominam bardzo dobrze.
Marek: Wróćmy do zespołu Afromental i do Waszej muzyki. Daje się w niej wyczuć wyraźny powiew lat 90tych. Czy ten rozdział historii muzyki jest waszą inspiracją?
ŁOZO: To po prostu naturalna kolej rzeczy. To okres w którym dorastaliśmy, z którego najwięcej czerpaliśmy jako zdolni, jurni młodzieńcy
Marek: Gdyby miał powstać projekt Afromental i Przyjaciele, kim byliby wasi goście? Załóżmy, że jest pełna dowolność i możecie wybrać dowolnych muzyków z całego świata.
ŁOZO: Ciężko byłoby odpowiedzieć na to pytanie bo to że na przestrzeni lat gramy różną muzę spowodowane jest również masą różnych inspiracji i tym że każdy z nas lubił różne kierunki. Oczywiście są pewni artyści którzy pojawiali się u większości z naszych playlist z młodości, których chcielibyśmy mieć u boku w studio czy na scenie. Na pewno Michael Jackson to postać ogólnie szanowana i kochana przez nas wszystkich. Biggie Smalls to nasz ulubiony raper. Z metaluchów to chyba Limb Bizkit byłoby nam najbliżej. A soule i RnB to pewnie D’angelo. A jazzowo to pewnie Herbie Hancock.
Marek: Jak podsumujecie 12 lat waszej działalności muzycznej? Co wspominacie najlepiej, może najzabawniej, a co mniej dobrze?
ŁOZO: Najcięższy moment to na pewno śmierć naszego przyjaciela Mateusza Budnego. „Bajzel” był naszym głównym technicznym, zmarł parę tygodni po wypadku samochodowym, który miał nasz bus techniczny parę lat temu. A co do pięknych momentów to cała ta przygoda i wspólna droga była świetną zabawą. Wspólne wspinanie się po drabinie by dojść na szczyty polskiego show biznesu było zawsze kupą zabawy. Ja zdecydowanie lubię wyjazdy za granicę a z kim lepiej niż z bandą kumpli, a zdarzyło się nam zagrać parę koncertów za granicą, m. in w Wenezueli.
Marek: Odbiorcy zdążyli już dobrze zapoznać się z waszym ostatnim krążkiem, od którego wydania minęło półtorej roku. Czy pracujecie już nad nowym materiałem?
ŁOZO: Aktualnie jeszcze nie, na razie przed nami sezon koncertowy wiosna/lato 2016.
Subskrybuj:
Posty (Atom)