W roku 2011 po raz pierwszy w historii najbardziej prestiżowej listy przebojów w Polsce pojawi się na niej utwór jazzowy! „Newcomer” pochodzący z albumu Smells Like Tape Spirit kwintetu Wojtka Mazolewskiego przebojem wdarł się na Listę Trójki goszcząc na niej przez wiele tygodni. Płyta rozpoczyna się leniwie. Po wysłuchaniu pierwszych taktów otwierającej krążek kompozycji może się wydawać, że będzie to album nastrojowy i przewidywalny. Nic bardziej mylnego. W czterdziestej sekundzie pojawiają się zaskakujące krótkotrwałe dźwięki, wywołujące niepokój. Przekładając ten zabieg na język filmu, przypomina mi to trochę strukturę starego kryminału, kiedy to w pierwszych minutach kamera przypadkowo najeżdża na leżący pośród innych rekwizytów pistolet po to, aby widz śledząc akcję, w napięciu oczekiwał na oddanie strzału. W drugiej części „Newcomer” całkowicie zmienia nastrój. Zaczynają się dynamiczne dialogi pomiędzy trąbką Oscara Toroka i pianem Joanny Dudy uzupełniane przez znakomicie brzmiącą sekcję rytmiczną Michała Bryndal - perkusja i Wojtka Mazolewski - kontrabas.
Album przypomina popularne w ostatnich latach wydawnictwa unpugged i łączy impresjonistyczną szczerość z perfekcyjnie dopracowanym repertuarem. Wojtek Mazolewski wymarzył sobie nagranie płyty z jak najmniejszą ingerencją współczesnych środków technicznych. W dobie sampli, dubli, nakładania ścieżek i zaawansowanego masteringu piątka muzyków wielokrotnie wspólnie spotykała się w studio nagrań w warunkach podobnych do tych, w jakich ponad pół wieku temu nagrywały takie legendy jazzu jak John Coltrane i Miles Davis. W ciągu dwóch lat rejestrowano starannie dobrany materiał bez jakichkolwiek poprawek. Taki sposób pracy artystów połączony z analogową obróbką dźwięku dał efekt koncertowej spontaniczności pozwalający słuchaczowi na wyłapywanie najmniejszych detali, które słyszalne są jedynie w nagraniach na żywo. Uzyskano w ten sposób brzmienie, które do tego stopnia przypomina akustyczne „live”, że podczas pierwszego przesłuchiwania krążka kilkukrotnie zamiast na rozpoczęcie kolejnego utworu oczekiwałem na oklaski.
Tytuł tego wydawnictwa nie jest dziełem przypadku. W moim odczuciu zawiera on niezwykle istotne informacje. Nietrudno jest odczytać nawiązania do tytułu wielkiego przeboju Nirvany – „Smells Like Teen Spirit” (notabene znakomicie zinterpretowanego przed sześciu laty przez trio Możdżer, Danielson Fresco). Utwór ten jak i cały Nevermind dokonał w roku 1991 prawdziwej rewolucji w muzyce rockowej, a turpistyczne teksty i agresywna muzyka buntowników z Seatle trafiły z obskurnych klubów na światowe salony. Wizytówką Nirvany jest specyficzny kompozycyjny układ piosenek. Większość z nich składa się z cicho zaśpiewanych zwrotek i dziko wykrzyczanych refrenów. Dwadzieścia lat po sukcesie Nirvany, kwintet Wojtka Mazolewskiego w swoich nagraniach połączył harmonijną delikatność z pozornie niekontrolowanym improwizacyjnym amokiem. Poprzez parafrazę nirvanowskiego tytułu artysta w moim odczuciu przekazał słuchaczom bardzo istotną informację. Album jest umiejętnie poskładaną mozaiką melodyjnej harmonii z ostrą free jazzową agresją i yassowego zaplątania. Łagodne kompozycje „Planeta Guzików”, „Księżniczka nr 9 i 10” i „Jedynak” przeplatane są agresywnymi freestyle’owymi „Kaczeńce” i „Pożycz stówę”. Wojtek zebrał grupę znakomitych instrumentalistów, którzy niczym zawodnicy zgranego kolarskiego teamu raz po raz wyprowadzani są przez kolegów na solowe ucieczki, ani na chwilę nie zapominając o ustalonej przed startem taktyce z dokładnie dopracowaną zmianą miejsc i tempa. W grze muzyków słychać olbrzymią pasję i towarzyszące im emocje, a analogowy sprzęt, na którym album był nagrywany, pozwala zauważyć je znacznie lepiej, niż w cyfrowo poprawionych nagraniach naszych czasów. Znajdująca się w tytule albumu magnetofonowa taśma podobnie jak przeżywająca swój renesans płyta winylowa to nośniki, które mimo iż nie są technicznie tak doskonałe jak nowoczesne dyski, płyty CD czy karty pamięci, gwarantują uzyskanie brzmienia o wiele bardziej przestrzennego i posiadają to nieuchwytne „coś”, co koneserzy starych płyt zwykli określać duszą.
Na moment, który na wstępie recenzji porównałem do strzału z pistoletu czekałem aż do utworu z numerem 7. Tytułowy „Smells Like Tape Spirit” to kwintesencja idei tego projektu. Tak jak początkowy „Newcomer” uchyla jedynie rąbka tajemnicy całego przedsięwzięcia, tak utwór tytułowy stanowi jego moment szczytowy. Znakomity dialog Joanny Dudy i Marka Pospieszalskiego w rewelacyjnej asyście kontrabasu i perkusji z zamykającym w klamrę motywem szalonego galopu, to absolutny hit tego krążka.
Wojtek Mazolewski jest odpowiedzialny za powołanie do życia takich formacji jak Pink Freud, Paralaksa oraz Bassisters Orchestra. Pomimo, że jest on także niekwestionowanym liderem kwintetu, który nie tylko firmuje swoim nazwiskiem, ale jest także kompozytorem lub współkompozytorem prawie wszystkich utworów, udowadnia nie po raz pierwszy, że potrafi znakomicie współpracować z pozostałymi instrumentalistami, umożliwiając im współdecydowanie o ostatecznym kształcie aranżacji. Twórczy wkład w powstanie tego albumu wniosła wspomniana Joanna Duda, która jest kompozytorką „Obertasa” i „Populacji sikorek” oraz współkompozytorką kilku innych utworów tego krążka.
„Newcomer” od którego rozpocząłem niniejszą recenzję to kompozycja szczególna. Wojtek Mazolewski zadedykował ją swojemu synkowi i jak to określił, pracował nad tym albumem w z uczuciem wielkiej euforii, jaką dało mu ojcostwo. Kompozytor postanowił spiąć swoje dzieło klamrą w postaci dwóch odmiennych stylistycznie aranżacji tego utworu. Otworzył płytę wersją jazzową, zamknął natomiast szaloną fuzją jazzu, reggae i dubu. Słuchając tego pogodnego zakończenia, wyczuwa się ogromną radość towarzyszącą wszystkim, którzy przyczynili się do powstania tego krążka. Wsłuchany w kojące dźwięki dubowej wersji „Newcomera” zachęcam do blisko godzinnej jazzowej uczty w towarzystwie kwintetu Wojtka Mazolewskiego.