Siemano :D. Nazywam się Patryk. Dla jednych znany pod przezwiskiem „Badyl” dla innych jako „Krakus”. Urodziłem się w Szczecinie i tu też mieszkam. Całkiem podoba mi się to miasto, a poniemiecka architektura robi na mnie wrażenie. Chodzę do I LO i właśnie rozpoczynam swój ostatni rok w tej szkole. Generalnie interesuję się muzyką i w zasadzie niczym więcej, no może troszkę fotografią ze starych, analogowych aparatów, mam na myśli tu lomografię.
Pierwszy skład, okolice kwietnia 2013r
Mój muzyczny gust zaczął się wyrabiać gdzieś okolicach połowy gimnazjum, kiedy to spodobały mi się cięższe utwory takich wykonawców jak Slayer, Judas Priest czy też Black Sabbath. Zacząłem się zagłębiać coraz bardziej muzykę pokroju Hard and Heavy. No i coż. Zaczęło się. Kilka płyt, gitarka, zapuszczanie kłaków, ramonka, białe „adaśki”. Zacząłem interesować się jakimiś lokalnymi koncertami. Pierwszy występ, na którym byłem to koncert Behemotha. Chłopaki dali mega czadu, gig był naprawdę niesamowity.
Szymek-spec od niskich częstotliwości i czasami coś zaśpiewa
Adaśko-Majster od szybkiego grania, również z Vką
Zrobili na mnie naprawdę duże wrażenie. Też kiedyś chciałem stanąć na scenie i zagrać koncert ze swoim zespołem. W międzyczasie poznało się kilka osób. W śród nich byli właśnie ci, z którymi dobrze się dogadywałem. I tak to właśnie się zaczęło. Dirty Bastards jest to kapela, którą założył wokalista i basista Szymon. Zespół powstał na początku 2013r. w Szczecinie, a pierwszą próbę zagraliśmy 15 marca 2013. Skład od tego momentu jest praktycznie niezmienny. Ciekawą anegdotką, może być to, że pierwotnie zespół miał się nazywać „Brudasy”. Powodem tej nazwy był stereotyp osób trzecich o słuchaczach tej muzyki i chyba z tego powodu żaden organizator nie chciał zespołu z taką nazwą na swoim koncercie. Dlatego też zastąpiliśmy ją angielskim odpowiednikiem (w znaczeniu „brudne dranie”). Pierwszą osobą, która dołączyła do formującego się składu byłem ja. Pierwotnie miałem grać na basie. Okazało się jednak, że Szymonowi lepiej wychodzą partie rytmiczne, więc chwyciłem za wiosło i tak zostało do dziś :D. Naszym kolejnym gitarzystą jest Adaś, który dołączył zaraz po mnie. Może być kojarzony z występów w zespole Headbanger, z którym brał udział m.in w jednej sesji nagraniowej.
Oliwer-nasz garowy, zamienił się z mózgiem na metronom, ale czasami trzeba go podregulować
Już jako kwartet, luty 2014
W tym momencie rozpoczęły się chyba najtrudniejsze poszukiwania
perkusisty i wokalisty, a uwierzcie mi w Szczecinie (i zapewne nie
tylko) łatwo o takich nie jest. Po dwóch miesiącach namówiłem swojego
kolegę z ławki szkolnej, by z nami spróbował. Mówimy tu o garowym –
Oliwerze. Szkopuł tkwił w tym, że Oliwer grał już w jednej kapeli, jednak tak mu się u nas spodobało, że ją opuścił. Wokalem początkowo zajmował się u nas Oskar, który jednak nie wytrzymał zdrowotnie, jak również nie spełnił naszych oczekiwań. Zastąpił go Szymon (listopad 2013r.) i przez to staliśmy się czteroosobowym składem, w którym gramy do dziś. Muzyka którą gramy oscyluje między oldskulowym rock and rollem poprzez hard‘n heavy na punk rocku kończąc. Teksty piszemy po polsku. Są one bardzo trywialne, aczkolwiek szczere. Znajdujemy w nich dobrą zabawę (głównie), ale również ich konsekwencję. Na ten moment nasze kawałki opowiadają o motocyklach, alkoholu, kobietach czy też hazardzie. Inspirujemy się głównie zagranicznymi zespołami takimi jak: Motörhead, AC/DC, Airbourne czy Sex Pistols. Czynnikiem wyróżniającym nas spośród innych zespołów grających na naszej - nazwijmy to - undergroundowej szczecińskiej scenie są: sążne solówki, energia sceniczna, „stare granie”, a przede wszystkim czerpanie przyjemności z gry. Co do tego ostatniego, nie chcemy żeby nas źle odebrać. Nie jesteśmy jedynym zespołem, który gra dla przyjemności, ale niestety po sporej części kapel tego nie widać.
Koncert przed łódzkim zespołem Tenebris, jeszcze z Oskarem, Wrzesień 2013r
W przeciągu półtora roku istnienia zagraliśmy ponad 20 koncertów i w naszym mieście i poza nim. Nagraliśmy we własnym zakresie i wydaliśmy demo:
Wspieraliśmy różne akcje charytatywne m.in. Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy. Dzięki naszej muzyce nawiązaliśmy wiele ciekawych znajomości. Regularnie gramy dla klubu motocyklowego 96 MC, który nam bardzo pomaga w promocji. Ogólnie okres letni spędzamy głównie na zlotach motocyklowych zahaczając też o inne imprezy plenerowe. Nie łączy nas tylko muzyka. Jesteśmy bardzo dobrymi przyjaciółmi. Regularnie wychodzimy wspólnie na koncerty, imprezy czy też wyjeżdżamy na wakacje. Plany na przyszłość? Przede wszystkim nie zamierzamy przestawać dobrze bawić się muzyką. Mamy już parę ciekawych propozycji na najbliższy czas. Zapraszamy do śledzenia naszego profilu na Facebooku, gdzie podajemy informacje na bieżąco. Z pewnością będziemy hałasować dalej. Dopiero się rozkręcamy i na tym nie skończymy!
Moskwa - Decyduj sam
Siekiera - Siekiera
Acid Drinkers - Private Eco
Gan - Gan
Lady Pank - Mniej niż zero
Oddział Zamknięty - Party
Kat - Wyrocznia
Lady Pank - Zostawcie Titanica
Acid Drinkers - Oh no! Bruno!
Big Cyc - Piosenka Góralska
B-festival to impreza znana do tej pory pod nazwą Rock Reggae Festival, która odbywa się już od dziesięciu lat w małej miejscowości Brzeszcze niedaleko Oświęcimia. Ideą festiwalu jest dobra zabawa przy dźwiękach nietuzinkowej muzyki rock, reggae oraz alternatywnej. Podczas festiwalu można usłyszeć gwiazdy rodzimej sceny rock i reggae oraz poznaci mniej znane acz ważne projekty muzyki alternatywnej, niekoniecznie mainstreamowej. W ciągu jednego dnia na trzech scenach wystąpi blisko 20 zespołów. Usłyszymy wykonawców rockowych, reggae’owych, metalowych, jazzowych, a nawet folkowych. B Festival (dawniej Rock Reggae Festival) odbędzie się 30 sierpnia (sobota) na stadionie KS Górnik w Brzeszczach. To już 10.edycja tej imprezy, która stawia na najciekawsze projekty polskiej muzyki alternatywnej. To szczere i oddolne działanie robione przez fanów muzyki dla fanów muzyki. Bo liczy się tylko muzyka!
Fani ciężkich brzmień będą mogli posłuchać Huntera, Tides From Nebula czy Budzego i Trupią Czaszkę. O rozbujanie publiczności postarają się Mesajah, Cała Góra Barwinków i Paprika Korps. W okolice jazzu zaprowadzi was Janusz Zdunek (trębacz Kultu) i jego koledzy z projektu Marienburg. Jazz i folk będzie można też usłyszeć podczas koncertu zespołu Qferau, zwycięzców piątej edycji Megafonu, konkursu dla młodych zespołów z Małopolski, organizowanego przez Radio Kraków. Szaleńcze pogo z pewnością będzie miało miejsce pod Sceną Punkową, na której zagrają m.in. Plagiat 199, Psy Wojny czy Bunkier. A do rywalizacji o miano najbardziej szaleńczego koncertu B Festival 2014 na pewno stanie Dr Misio. Cały festiwal podzielony będzie na 3 sceny – główną, alternatywną i punkową. Oprócz tego na festiwalu będzie można obejrzeć wystawę prac projektu Underground Factory, czyli opracowań graficznych (okładki CD, winyli, plakaty, koszulki) wykonanych dla przedstawicieli sceny niezależnej.
SCENA GŁÓWNA:
14.45-15.30 - Qferau
16.15-17.15 - Cała Góra Barwinków
18.15-19.20 - Akurat
20.20-21.30 - Paprika Korps
22.40- 23.50 - Hunter
0.50- 2.00 - Mesajah
SCENA ALTERNATYWNA:
14.00-14.45 - Coffinfish
15.30-16.15 - The Abstinents
17.15-18.15 – Janusz Zdunek + Marienburg + goście
19.20- 20.20 - Dr Misio
21.30- 22.40 - Budzy i Trupia Czaszka
23.50-00.50 - Tides From Nebula
SCENA PUNKOWA:
17.30-18.10 - Brudne Dzieci Sida
18.30-19.10 - The Thinners
19.30-20.10 - Bunkier
20.30-21.20 - De Łindows
21.40-22.20 - Whitman
22.40-23.30 - Psy Wojny
23.50-00.50 - Plagiat 199
Bilety w cenie:
45 zł przedsprzedaż od 1 lipca
50 zł w dniu imprezy
dostępne w punktach sieci TICKETPRO oraz na stronie
Przypomnijmy, że podczas dotychczasowych edycji na festiwalu występowali m.in. Hey, Coma, Luxtorpeda, Dezerter, Strachy na Lachy, Lao Che, Izrael, Maleo Reggae Rockers, Vavamuffin, Daab, Pogodno, Ścianka, Variete czy Orange the Juice.
Wrocław; miasto gitary (że wspomnę tylko o Święcie Gitary 1.05 każdego roku !), Europejska Stolica Kultury 2016, wylęgarnia zespołów i talentów, a do tego przepiękna stolica Dolnego Śląska, pełna energii twórczej, szczerej radości dnia codziennego i wielu nowych inicjatyw na różnych płaszczyznach. Idealne miejsce dla Akademii Rocka, która jest właśnie taką nową inicjatywą, łączącą w sobie radość tworzenia i uczenia się muzyki z pełnym pasji i profesjonalizmu podejściem i zaangażowaniem, a wszystko utrzymane w przyjaznym, muzycznym klimacie.
Pomysł na Akademię Rocka urodził się dość spontanicznie. Jej założyciel miał okazję pracować w tego typu placówce w Warszawie, w pewnym momencie życia zdecydował się jednak na powrót do swojego rodzinnego miasta, mając już w głowie kiełkujący plan otworzenie we Wrocławiu szkoły muzyki rozrywkowej.
Zasady są proste:
- Szkoła jest dla każdego; niezależnie, czy ktoś uczył się wcześniej grać, czy od 30. lat kocha Hendrixa i wreszcie zdecydował się z nim zmierzyć, czy przychodzi z basówką zawieszoną tak nisko, że krzesze nią iskry o ziemię, żeby grać ciężkie riffy.
- Szkoła dopasowuje się do każdego; prowadzimy oczywiście swój autorski program nauczania, który jednak staramy się dopasowywać do wymagań ucznia. Jeśli Hendrix, to może piękna harmonia Little Wing ? Jeśli riffy, to może gęste trashowe szesnastki doskonałe na technikę ?
- Szkoła jest atrakcyjna; oferujemy program nauczania, który dopasowany jest do poziomu i wymagań ucznia.
Każdego. Jeśli jest potrzeba, robimy numer przez 3 lekcje. Albo 3 numery w lekcję... Do dyspozycji uczniów jest także dobrze wyposażona Rockowa Biblioteka, gdzie każdy znajdzie dla siebie interesującą pozycję. Dla relaksu.
- Szkoła jest elastyczna; prowadzimy zajęcia od wczesnych godzin popołudniowych do późnych godzin wieczornych. Każdy przychodzi, jak mu pasuje.
- Szkoła jest dobrze wyposażona; dysponujemy sprzętem umożliwiającym naukę u nas na wszystkich prowadzonych przez nas instrumentach. Wystarczy przyjść...
- Szkoła jest w pełni profesjonalna; do naszych zajęć podchodzimy z pasją i zaangażowaniem, starając się jak najatrakcyjniej przekazać wiedzę muzyczną.
Prócz samych zajęć prowadzimy także sporadycznie warsztaty, organizujemy próby i koncerty. Mamy aktywnie działającą i rzetelną kadrę złożoną ze znanych wrocławskich muzyków. Wszystko bazuje zaś na sprawdzonym przez parę lat systemie warszawskiej Akademii Rocka.
Akademia Rocka we Wrocławiu to miejsce dedykowane dla każdego, kto ma ochotę pobawić się muzyką. Może zabawa przerodzi się z czasem w profesjonalizm? Być może okaże się fascynującym hobby ? Niezależnie od wyniku, jesteśmy w pełni oddani sprawie !
Wszelkie informacje o Wrocławskiej Akademii Rocka można znaleźć na:
Antoni Malewski
urodził się w sierpniu 1945 roku w Tomaszowie Mazowieckim, w którym
mieszka do dziś. Pochodzi z robotniczej rodziny włókniarzy. Jego mama
była tkaczką, a ojciec przędzarzem i farbiarzem. W związku z ogromną
fascynacją rock'n'rollem, z wielkimi kłopotami ukończył Technikum
Mechaniczne i Studium Pedagogiczne. Sześć lat pracował w szkole
zawodowej jako nauczyciel. Dziś jest emerytem i dobiega 70-tki. O swoim
dzieciństwie i młodości opowiedział w książkach „Moje miasto w
rock’n’rollowym widzie”, „A jednak Rock’n’Roll”, „Rodzina Literacka
‘62”, a ostatnio w „Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie
Mazowieckim” - książce, która zajęła trzecie miejsce w V Edycji
Wspomnień Miłośników Rock’n’Rolla zorganizowanych w Sopocie przez
Fundację Sopockie Korzenie. Miał 12/13 lat, kiedy po raz pierwszy
usłyszał termin rock’n’roll. Egzotyka tego słowa, wzbogacona
negatywnymi artykułami Marka Konopki - stałego korespondenta PAP w USA
jeszcze bardziej zwiększyła – jak wspomina - nimb tajemniczości stylu
określanego we wszystkich mediach jako „zakazany owoc”. Starszy o 3 lata
brat Antoniego na jedynym w domu radioodbiorniku Pionier słuchał nocami
muzycznych audycji Radia Luxembourg, wciągając autora „Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim” w
ten niecny proceder, który - jak się później okazało - zaważył na całym
jego życiu. Na odbywającym się w 1959 roku w tomaszowskim kinie
„Mazowsze” pierwszym koncercie pierwszego w Polsce rock’n’rollowego
zespołu Franciszka Walickiego Rhythm and Blues, Antoni Malewski znalazł
się przypadkowo. Po roku w tym samym kinie został wyświetlony angielski
film „W rytmie rock’n’rolla” i w życiu młodego Antka nic już nie było
takie jak dawniej. Później przyszły inne muzyczne filmy, dzięki którym
Antoni Malewski został skutecznie trafiony rock'n'rollowym pociskiem,
który tkwi w jego sercu do dnia dzisiejszego. Autor „Subiektywnej
historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim” wierzy głęboko, że
rock’n’roll drogą ewolucyjną rozwalił w drobny pył wszystkie
totalitaryzmy tego świata – rasizm, faszyzm, nazizm i komunizm. Punktem
przełomowym w życiu Antoniego okazały się wakacje 1960 roku, kiedy to
autor poznał Wojtka Szymona Szymańskiego, który posiadał sporą bazę
amerykańskich płyt rock’n’rollowych. W jego dyskografii znajdowały się
takie światowe tuzy jak Elvis Presley, Jerry Lee Lewis, Dion, Paul Anka,
Brenda Lee, Frankie Avalon, Cliff Richard, Connie Francis, Wanda
Jackson czy Bill Haley, a każdy pobyt w jego mieszkaniu był dla
Antoniego wielką ucztą duchową. W lipcu 1962 roku obaj wybrali się
autostopem na Wybrzeże. W Sopocie po drugiej stronie ulicy Bohaterów
Monte Casino prowadzającej do mola, był obszerny taras, na którym w roku
1961 powstał pierwszy w Europie taneczny spęd młodzieży zwany Non
Stopem, gdzie przez całe wakacje przygrywał zespół współtwórcy Non Stopu
Franciszka Walickiego - Czerwono Czarni. Młodzi tomaszowianie
natchnieni duchem tego miejsca zaraz po powrocie wybrali się do
dyrektora ZDK Włókniarz, w którym istniała kawiarnia Literacka i
opowiedzieli mu swoją sopocką przygodę. Na ich prośbę dyrektor zezwolił
do końca wakacji na tańce, mimo iż oficjalne stanowisko ówczesnego I
sekretarza PZPR Władysława Gomułki brzmiało: "Nie będziemy tolerować
żadnej kultury zachodniej". Taneczne imprezy w Tomaszowie rozeszły się
bardzo szybko echem po całej Polsce, a podróżująca autostopem młodzież
zatrzymywała się, aby tego dobrodziejstwa choć przez chwilę doświadczyć.
Mijały lata, aż nadszedł dzień 16 lutego 2005 roku - dzień urodzin
Czesława Niemena. Tomaszowianie zorganizowali wówczas w Galerii ARKADY
wieczór pamięci poświęcony temu wielkiemu artyście.
Wśród przybyłych znalazł się również Antoni Malewski. Spotkał tam wielu
kolegów ze swojego pokolenia, którzy znając muzyczne zasoby Antoniego
wskazali na jego osobę, mając na myśli organizację obchodów zbliżającej
się 70 rocznicy urodzin Elvisa Presleya. Tak oto... rozpoczęła się
"Subiektywna historia Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim", którą
postanowiłem za zgodą jej Autora udostępniać w odcinkach Czytelnikom
Muzycznej Podróży. Zanim powstała muzyka, która została nazwana rockiem,
istnieli pionierzy... ludzie, dzięki którym dziś możemy słuchać
kolejnych pokoleń muzycznych buntowników. Historia ta tylko pozornie
dotyczy jednego miasta. "Subiektywna historia Rock’n’Rolla..." to zapis
historii pokolenia, które podarowało nam kiedyś muzyczną wolność, a
dokonało tego wyczynu w czasach, w których rozpowszechnianie kultury
zachodniej jakże często było karane równie surowo, jak opozycyjna
działalność polityczna. Oddaję Wam do rąk dokument czasów, które
rozpoczęły wielką rewolucję w muzyce i która – jestem o tym głęboko
przekonany – nigdy się nie zakończyła, a jedynie miała swoje lepsze i
gorsze chwile. Zbliżamy się – czego jestem również pewien – do kolejnego
muzycznego przełomu. Nie przegapmy go. Może o tym, co my zrobimy w
chwili obecnej, ktoś za 50 lat napisze na łamach zupełnie innej
Muzycznej Podróży.
Bogato ilustrowane osobiste refleksje Antoniego Malewskiego na temat swojej życiowej drogi można przeczytać tutaj
Cześć 1
"Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim" można przeczytać tutaj
W szkole podstawowej nr. 3 na tak zwanej „Górce” przy ulicy Warszawskiej, w 1954 roku powstaje liceum ogólnokształcące (drugie w naszym mieście). Starzycka „uczelnia” stała się pierwszą jedenastolatką w województwie łódzkim przybierając nazwę LO-29, w której klasy 1/7 nosiły niebieskie tarcze z logo szkoły (podstawówka), a klasy 8/11 (licealne) czerwone. Kiedy Andrzej Śliwiński pamiętnego wieczoru przy ulicy Cmentarnej wypowiedział do mnie znamienny, egzotyczny termin, Rock’n’Roll, był wówczas uczniem pierwszej licealnej. Dla mnie, dla wielu moich kolegów i koleżanek z podstawówki, 13/14 latków, mieszkających w Starzycach i okolicach tej dzielnicy, powstanie klas licealnych miało znaczący wpływ na ich przyspieszony rozwój duchowy i intelektualny. Uczęszczała tu młodzież z innych dzielnic czy ze śródmieścia Tomaszowa. Dojeżdżała również młodzież z okolicznych miejscowości jak Ujazd/Niewiadów, Spała, Inowłódz, Wolbórz, Lubochnia czy Czerniewice. Starzyce przestały być peryferyjnym zaściankiem, zadupiem miasta. Kiedy po październiku 1956 roku doszło w Polsce do politycznej „odwilży”, która docierała również do szkół, odczuwalna przeważnie w szkołach średnich, my z klas podstawowych, podglądając starszą, licealną młodzież mogliśmy dostrzegać przemiany w panującej, młodzieżowej modzie tj. ubieranie, strzyżenie włosów, czesanie fryzur, ich zachowania i zainteresowania (również muzyczne). Miało to duży wpływ, jak patrzę dziś z dystansu czasu, na nasze przyspieszone dojrzewanie. Dla mnie, znającego już znaczenie terminu „rock’n’roll”, oczytanego werbalnie w tym temacie z domowych czasopism (Dookoła Świata, Przekrój, później doszedł Sztandar Młodych, czytany przez starszego brata Andrzeja, szczególnie wydanie sobotnie). Dla mnie jednak najważniejszym miejsce w szkole była … kotłownia.
Kotłownia znajdowała się poniżej parteru w piwnicach budynku. To tu uczniowie klasy 10/11, posiadający instrumenty muzyczne, późnymi wieczorami, w tajemnicy przed Dyrekcją szkoły i Radą Pedagogiczną, spotykała się na muzycznych próbach, na których w sposób amatorski można było usłyszeć wydobywające się, egzotycznie brzmiące dźwięki jazzu czy jeszcze zakazanego w kraju rock’n’rolla. Bardzo ważną rolę dla przetrwania tych prób, miał woźny szkoły (mieszkał z rodziną na jej terenie), pan Jan Galwas, który w popołudniowych i wieczornych godzinach, zabezpieczał grajków nie wpuszczając innych, postronnych osób na teren szkoły oraz zamykał bramę i furtkę wejściową do posesji. Nad bezpieczeństwem muzyków na próbach czuwał osobiście, stojąc na tak zwanym przysłowiowo, posterunku. Można powiedzieć, że dzięki panu Galwasowi, jego milczeniu przed przełożonymi, szkolni instrumentaliści mogli doskonalić się muzycznie zakazanym owocem i przetrwać na próbach do końca istnienia liceum w tym budynku, to jest do czerwca 1958 roku. Od września 1958 roku liceum usamodzielniło się wychodząc z jedenastolatki, przeniosło się do budynku przy ulicy Św. Antoniego 29 (obecnie znajduje się tu tak zwany Elektronik). Mieszkałem jedną posesję za budynkiem jedenastolatki w narożnym domu (dziś nie istnieje, a na tym placu, który był moim podwórkiem, stoi wulkanizacja) przy zbiegu ulic Warszawska/Zawadzka. Właśnie Andrzej Śliwiński poinformował mnie o muzycznych, rock’n’rollowych próbach w kotłowni. Wiedziałem, że uczniowie klas licealnych nie pozwolą mi, chłopakowi z podstawówki, wejść do środka na ich muzyczne spotkania. Ciekaw muzycznych wydarzeń, często zachodziłem pod budynek szkoły, pokonując ogrodzenie, by przebywając na zewnątrz wysłuchiwać dochodzących z piwnicy, szczątkowych rytmów rock’n’rolla. Zauważyłem, że jedno z okienek wsypowych (na koks, węgiel) w kotłowni jest otwarte a właściwie w jego prześwicie nie było skrzydła okiennego. Kiedy muzycy rozpoczęli głośne granie przymierzyłem się przez mały otwór dostać do środka. Wykorzystałem ten moment wślizgując się do półciemnego pomieszczenia kotłowni. Po chwili znalazłem się na pryzmie koksu usypanego pod samo okienko. Niezauważony przez starszych, grających kolegów, w ciszy, powstrzymując głośne oddychanie w skupieniu słuchałem zakazanych rytmów. W ciemnościach kotłowni natknąłem się na stertę kartonów po opakowaniach, którymi nakrywając się byłem mniej widocznym. Mój wysiłek poniesiony w dostaniu się do kotłowni był niczym w porównaniu do przyjemności, którymi zostałem uraczony gdy na żywo pierwszy raz w życiu usłyszałem Razzle Dazzle, Mambo Rock czy Rock Around The Clock z repertuaru Billa Haleya w wykonaniu szkolnego rockmana, Gienka Kowalskiego.
Mieszkał on przy Placu Kościuszki 23 (dzisiejszy kantor wymiany walut). Utwory te były wielkimi, światowymi, pionierskimi przebojami w Stanach i raczkującego w Polsce, rock’n’rolla. Zapamiętałem niektórych instrumentalistów, na trąbce grał Romek Guzik dojeżdżający z Niewiadowa, na kontrabasie Andrzej Suszkiewicz, była jeszcze perkusja, gitara i od czasu do czasu ktoś grał na saksofonie. Grających na tych instrumentach nie pamiętam. Utkwiły w mojej głowie dwa utwory grane przez Romka Guzika na trąbce, dixlandowy Tiger Rag oraz z repertuaru Louisa Armstronga i Bobby Darina wielki hit, Mack The Knife.
Przepiękne miałem ferie zimowe 1957/58 roku, odbywały się zawsze w stałych terminach (od 22 grudnia do 6 stycznia). W tym czasie w dni wolne od nauki zespół przygotowywał swój repertuar do grania na szkolnej, choinkowej zabawie dla licealnej młodzieży, w pierwszą sobotę po zakończonych feriach. Przychodziłem na wszystkie próby dostając się do kotłowni sprawdzonym sposobem. Dziś mogę powiedzieć, że na tych próbach w jedenastolatce krystalizowała się we mnie miłość do rock’n’rolla i pochodnych temu stylowi. Zabawa choinkowa była dzielona, najpierw odbywała się dla dzieci klas podstawowych (w godzinach 16.00/18.00) a po nas, od 18.00, bawiła się młodzież licealna. Gdy kończyła się zabawa dla podstawówki, ja z dwoma kolegami z klasy, których wcześniej wprowadziłem w arkana rock’n’rolla, Jankiem Ceglarzem, synem dyrektora jedenastolatki i Maćkiem Goździkiem (obaj już nie żyją) mieszkał w Krycha kamienicy przy ulicy Niebrowskiej. Chowaliśmy się pod sceną, na której szkolny zespół przygrywał do tańca. Po szkole chodziła fama, że uczeń 11 klasy Wiktor Weggi (nieżyjący syn ogrodnika z ulicy Popiełuszki, bliźniaczo podobny do brytyjskiej gwiazdy, Cliffa Richarda) świetnie tańczy rock’n’rolla.
Obejrzenie Wiktora w tanecznej akcji właśnie było między innymi powodem naszego ukrycia się pod sceną. Kiedy zespół rozpoczął zabawę utworem Razzle Dazzle na parkiecie sali gimnastycznej natychmiast znalazł się Wiktor a jego partnerką była nieprzeciętnie zgrabna, przystojna Lidka (nie była uczennicą naszej szkoły, jako córka dyrektora bez zaproszenia uczestniczyła w szkolnej zabawie), starsza siostra Janka Ceglarza. Przez sękowe otwory i szpary w deskach sceny, mogłem dokładnie obejrzeć zmagania pięknej pary w szaleńczych rytmach zakazanej muzyki. Wiktor kręcił partnerką raz w prawo, raz w lewo często przechodząc pod jej ręką i odwrotnie, od czasu do czasu przerzucał ją po swoich plecach w jedną to w drugą stronę, trzymając się oburącz za dłonie przepuszczał tańczącą partnerkę między nogami. Coś niezwykłego, niesamowitego, siedzieliśmy w ciemnościach podscenia całkowicie oczarowani widokiem tańczących, a kiedy dobiegły ze sceny dźwięki trąbki Romka Guzika w słynnej Caravanie Duke Ellingtona, zrobiło się spokojniej pod sceną, również wśród tańczących na parkiecie.
Pierwszy raz zobaczyłem jak partner swoją partnerkę seksownie przytula, przyciska w powolnym, tanecznym kroku w bluesowych „slow” rytmach. Było to dla mnie wielkie, podniecające przeżycie, w tym momencie bardzo szybko chciałem być dorosłym. Dziś po 55 latach od tamtych, choinkowych wydarzeń z całą odpowiedzialnością stwierdzam, że spotkania rock’n’rollowe w szkolnej kotłowni mogły odbywać się tylko w tej jedenastolatce, dlatego, że znajdowała się w peryferyjnej dzielnicy miasta (nie jeździły po Tomaszowie autobusy albo dopiero pierwszy rok zaczynały kursować), wieczorami trudniej pieszo było się dostać „na górkę” a i kadra nie posiadała, tak jak dziś, własnych środków lokomocji. Jednak bardziej obiektywnym argumentem był wiek nauczycieli. Przeważali młodzi, dwudziestoparoletni nauczyciele, którzy z racji wieku w naturalny sposób byli fanami nowej mody, muzycznych trendów. LO-28 (obecne I LO przy ulicy Mościckiego) znajdowało się, tak jest do dzisiaj, w centrum miasta i posiadało starszą, bardziej konserwatywną kadrę nauczycieli. Z stąd było trudniej młodzieży liceum LO-28 organizować podobne, muzyczne próby. Wielu z nich przychodziło na próby do Starzyc jak również uczestniczyło w zabawach szkolnych w sali sportowej LO-29. Pozwolę sobie wymienić niektórych, zapamiętanych młodych nauczycieli, którzy w latach 50-tych, po ukończonych studiach, podjęli pierwszą pracę w starzyckim LO-29 tworząc na długie lata kadrę szkoły, to; Tadeusz Kawka, Tadeusz Kwiatkowski, Bogdan Drozdowski, Klemens Fronckiewicz, Hieronim Frankiewicz, Dobrosław Pytel, Ryszard Prymicki czy Romuald Krauze. Sami czynnie brali udział w szkolnych zabawach. Choć w naszych sklepach muzycznych nie było płyt z nowatorskim stylem, w radio również nie mieliśmy szans usłyszeć tej muzyki (poza szczątkowymi okazjami jak na przykład w informacyjno/muzycznej audycji, Muzyka i Aktualności) to moje myśli, uczucia nieustannie tkwiły przy zakazanym owocu, jakim był rock’n’roll. Mój starszy o trzy lata, nieżyjący brat Andrzej, były uczeń jedenastolatki, po ukończeniu podstawówki uczył się w Technikum Włókienniczym w Łodzi. Każdy jego przyjazd na weekendy czy święta do domu to ciągłe rozmowy i dzielenie się ze mną wiedzą o rock’n’rollu. W domu było radio Pionier i Andrzej słuchając w stacji Luxembourg swoich muzycznych audycji, zarażał mnie nowatorskim przedsięwzięciem, co miało ewolucyjny wpływ na rozwój w mojej duszy zakazanego rock’n’rolla.
Paweł Freebird Michaliszyn,
urodzony w 1959 roku w Pleszewie. Z wykształcenia zootechnik, z pasji i
zamiłowania dziennikarz muzyczny. Bezlitosny krytykant amatorszczyzny.
Współpracował ze specjalistycznymi magazynami muzycznymi Metal Hammer,
Tylko Rock i Twój Blues. Autor cyklu Magia Białego Południa.
Popularyzator amerykańskiego southern rocka i tzw. jam bands. Autor
suplementów do książki Scotta Freemana "Jeźdźcy Północy. Historia The
Allman Brothers Band" wydanej nakładem poznańskiej firmy Kagra. W
polskim wydaniu tejże książki jest autorem historii zespołu Gov't Mule.
Autor znakomitych wywiadów. Promotor muzyczny. Od lat wspiera medialnie
swych amerykańskich przyjaciół: Gov’t Mule, Point Blank, Lynyrd Skynyrd,
Warren Haynes Band, Derek
Trucks, Allman Brothers Band, Dickey Betts, Mike Harris, The
Soulbreaker Company, The Breakfast, PHISH, Moe., Devon Allman, Royal
Southern Brotherhood, Outlaws. Współpracuje z Agencją Koncertową
Tangerine. Prowadzi specjalistyczny sklep muzyczny. Od 20 lat autor
jednej z najciekawszych audycji radiowych "Wieczór Nie Tylko Rockowy by
Pawel Freebird Michaliszyn". Słuchacze nazywają ten mistyczny program
„Spotkaniem Wilczej Watahy” Każda środa od 23:00 Radio Centrum Kalisz
106,4 FM
Wokół sami obcy, nikt nie wyciągnie ręki …takie chyba jest życie.
„…Zdałam sobie sprawę, że życie to niewyśniona podróż do Afryki czy Alabamy; życie to jest to wszystko co nosisz w sercu…”
Ciągle porównywano ją do Janis Joplin. Brano pod uwagę jej życie i jej muzykę. O mały włos jej historia zakończyłaby się równie tragicznie jak historia Janis. Beth Hart – mówiono również o niej, że na scenie jest nieobliczalna, nieprzewidywalna; wręcz szalona. A Beth gładko przechodzi od pełnej wokalnej furii do prawdziwych łez. Nie ma w jej zachowaniu ani krztyny aktorstwa. Naturalna jest do bólu i głównie o bólu i cierpieniu śpiewa. Przeszła przez piekło narkotyków i alkoholu. Jak sama o sobie mówi – doświadczyłam emocjonalnego dna. Nie mogąc nic jeść wpadła w anoreksję.
Nadwrażliwa, rozdarta nałogami dusza umierała w niej powoli. Zaczęło brakować sił, aby wyjść na scenę i śpiewać. Za namową lekarza rozpoczęła przyjmowanie leków wzmacniających. Tylko dzięki nim potrafiła utrzymać się jeszcze na nogach. Maksymalnie wychudzona i wycieńczona pojawiła się w słynnym programie Jaya Leno. Tuż po emisji firma fonograficzna zerwała z nią kontrakt. Samo życie. Chętnych do pomocy zabrakło. Dopóki przynosiła zyski była ważna; w chwili, gdy zaczęła umierać wyrzucono ją na muzyczny śmietnik. Jakby i tego było mało, wylądowała w więzieniu za podrabianie recept.
Tragiczny finał zdawał się zbliżać nieubłaganie. Właściwie powoli się z
tym godziła. Jak opowiada teraz – przeżyć pomogła jej muzyka; ciągle w
niej grała, ciągle pozwalała unieść się z kolan. Pasja, niejednemu już uratowała życie. Ale żeby przeżyć, trzeba podjąć walkę. Z pomocą przyjaciela managera - Scotta Guetzkowa dźwiga się ponownie i zaczyna uczęszczać na spotkania Anonimowych Alkoholików. Opowiada – nigdy nie zapomnę tych dni, tych piekielnych dni, gdy stałam już u wrót piekła. Nie chcę o tym zapomnieć. Pamięć o tamtym czasie uświadamia mi gdzie jestem; gdzie jest moje miejsce. A skoro podobno potrafię tworzyć i śpiewać, nic innego już w życiu nie chcę robić. Muszę być jednak bardzo uważna na to wszystko co dzieje się wokół. Tak, dziś wychodzę na scenę w przeświadczeniu misji jaką mam do spełnienia; tylu już odeszło przez to gówno – narkotyki, alkohol.
No więc opowiada o tym czego doświadczyła swoją muzyką, swym fantastycznym śpiewem. Poślubiła Scotta Guetzkowa. Był i jest jedyną osobą, która mnie naprawdę kocha. Ciągle przy mnie jest. Mój największy przyjaciel. Beth pisze wspaniałe teksty. Niekiedy wręcz aroganckie, innym razem niezwykle przemyślane i głębokie. To jest przekaz. Doświadczenie kogoś, kto dostał drugą szansę. Ale nawet wtedy, gdy była jeszcze głęboko uzależniona otwarcie śpiewała o tym. Wychodziła przed ludzi i płacząc wyśpiewywała swoje dramatyczne życie. Dramat mający dziesiątki tysięcy świadków. Dziś Beth Hart to już nie ta sama szalona wokalistka śpiewająca aż do totalnego wyczerpania.
Śpiew wydaje się być dla niej lekiem; chyba najbardziej skutecznym. Skończyły się w końcu porównania do Janis Joplin. Sama niechętnie wraca do tych komplementów. Jestem Beth Hart , nie Janis i mam swą własną opowieść. Niewiele jest dziś wokalistek tak charyzmatycznych i oryginalnych jak Beth. Do głowy przychodzi mi Dana Fuchs czy Grace Potter. W mojej opinii bliżej było Beth Hart do śpiewu dziś niemal już zapomnianej Maggie Bell ze znakomitego Stone The Crows aniżeli Janis. Trudno odnieść twórczość Beth Hart do muzyki innych artystów. Jedni z przekonaniem twierdzą, że Beth tworzy bluesa. Inni nazywają to blues-rockiem; jeszcze inni twierdzą, że Beth jest typowo rockową wokalistką. Muzyka Beth Hart to po prostu Beth Hart. Jeśli ktoś koniecznie chce coś w tym znaleźć to oczywiście znajdzie. Kiedy zaczynała w wieku 4 lat naukę muzyki, uczono ją przede wszystkim klasyki. Skupiona głownie na Beethovenie , Mozarcie i Bachu , zaczęła nagle odkrywać dla siebie zupełnie inne muzyczne rejony – Redding, Aretha Franklin czy Led Zeppelin. To właśnie spontaniczna , nieokrzesana muzyka LED Zeppelin uformowała młodziutką Beth. Los , od zawsze niezbyt dla niej łaskawy doświadcza ją mocno po raz pierwszy. Gdy nie ma jeszcze sześciu lat , jej ukochany ojciec trafia do więzienia za handel narkotykami. Zagubiona i przerażona w wieku 11 lat , zaczyna tłumić swą nadwrażliwość narkotykami i alkoholem. Cztery lata później rozpoczyna swą tragiczną przygodę z heroiną ..
Ukryci w gałęziach jabłoni
pod koniec lata
mieliśmy zaledwie 17 lat,
tuliłeś mnie w ramionach
tamtej wrześniowej nocy obiecałeś mi że nigdy się nie zestarzejemy
z nami tak się nie stanie
Pamiętasz?
Mimo wszystko jednak , podejmuje w Los Angeles naukę śpiewu i gry na wiolonczeli. Wszyscy ,którzy mieli z nią wtedy kontakt , zdawali sobie sprawę z faktu , że mają do czynienia w talentem wyjątkowym. W 1993 roku aż trzynastokrotnie pojawia się w ogólno krajowym programie „Star Serach” śpiewa głównie covery Joplin , A.Franklin i LED Zeppelin.W 1995 roku , mając już uformowany znakomity zespół podpisuje kontrakt z Atlantic Records. Rok później ukazuje się jej debiutancki album Immortal. Znajdziecie na nim przejmujący Sumer Is Gone. Podczas pierwszej trasy po Stanach i Europie , rodzi się materiał na drugą płytę , jeszcze mocniejszą aniżeli debiut – Screamin’ For My Super. I ten album zawiera perłę , mocno biograficzny , nieziemsko piękny L.A. Song ( Out Of This Town ). To właśnie w tym okresie , świat okrzyknął ją drugą Janis Joplin. Od samego Richarda Donnera dostaje propozycje zagrania a dokładnie zaśpiewania głównej roli w musicalu „Love Janis”. Muzycznej historii Joplin. Z radością ale i jak wspomina , z lękiem przyjmuje propozycję. I stało się najgorsze ; przytłoczona nagłą popularnością ponownie ucieka w świat narkotyków i alkoholu…
….Nie chcą mnie w raju
Ale Raj mnie nie omami
Nikt tego nie zrozumie
Czuję zmiany
Wokół sami obcy
Nikt nie wyciągnie ręki
Ale takie chyba jest życie….
W 2003 roku Beth, w bardzo złej formie, nagrywa jeden z najbardziej dramatycznych swych albumów. Pełen bólu i rozterek – Leave The Light On. Ale, aby przekonać się , jak wielkim Beth dysponuje talentem i jak ogromny wyniszczający wpływ na jej życie mają narkotyki i alkohol, koniecznie trzeba zobaczyć Jej koncert z Amsterdamu – Live In Paradiso. Z całą pewnością, ten wyjątkowy obraz pokazuje Beth najprawdziwszą z prawdziwych. Wychudzoną, z tym dziwnym czymś w oczach; czymś co można zobaczyć w oczach każdego narkomana, widzimy Beth śpiewającą tak, że człowiek odnosi wrażenie obcowania z czymś nie z tego świata. Ona zniewala; przykuwa wzrok słuchaczy w mistyczny wręcz sposób. Schodzi do fanów….i ten jeden moment , gdy próbuje przytulić się do jednej z fanek i wyśpiewać tylko dla tej jednej, wybranej cały swój ból , pokazuje nam to drugie oblicze tej wspaniałej wokalistki. Beth ciągle jest, małą, zagubioną dziewczynkaą, która próbuje mierzyć się ciągle z całym światem. To po prostu trzeba zobaczyć. Opisać się tego nie da.
…Bo chcę kochać
I chcę żyć
Niewiele o tym wiem
Czy można cofnąć czas ?
Przysięgam na Boga , nigdy nie stałabym się tym kimś kim jestem teraz….
W 2007 roku Beth wydaje kolejny , piękny , niezwykle emocjonalny album – 37 Days. Patrzcie , oto jestem , ciągle żywa. Żyję i nabieram sił. Tyle mam jeszcze do wyśpiewania.
Ostatnie lata to wielki triumf i powrót Beth. Koncertuje głównie w Europie. W końcu , na dłużej jej przystankiem staje się Norwegia. Ostrożnie krocząc w blasku sławy , Beth ciągle ma świadomość zagrożenia jakie niesie jej wielki świat. Nie zachłystuje się blaskiem jupiterów. Dlatego tez wybrała spokojną i dziewiczą Norwegię. W 2010 roku nagrywa swój kolejny album. Wydany najpierw w Europie a w 2011 w Stanach album My California pokazuje słuchaczowi inną Beth. To niezwykle umiejętnie wyważona płyta. Najspokojniejsza i najbardziej wyciszona pośród innych. Tak więc, do Polski przyjeżdża Artystka absolutnie wyjątkowa; w doskonałej formie.
Trudno sobie wyobrazić jej dramatyczną opowieść ze sceny. Mam nadzieję, że teraz, gdy przeczytaliście już niewielką część jej burzliwej historii; kiedy wiecie już co nieco o jej dramatycznym życiu łatwiej będzie pojąć to o czym Beth zechce nam zaśpiewać. To z całą pewnością jedna z najciekawszych, najbardziej intrygujących obecnie śpiewających wokalistek. Anioł i bestia w pięknym kobiecym ciele.
Antoni Malewski urodził się w sierpniu 1945 roku w Tomaszowie Mazowieckim, w którym mieszka do dziś. Pochodzi z robotniczej rodziny włókniarzy. Jego mama była tkaczką, a ojciec przędzarzem i farbiarzem. W związku z ogromną fascynacją rock'n'rollem, z wielkimi kłopotami ukończył Technikum Mechaniczne i Studium Pedagogiczne. Sześć lat pracował w szkole zawodowej jako nauczyciel. Dziś jest emerytem i dobiega 70-tki. O swoim dzieciństwie i młodości opowiedział w książkach „Moje miasto w rock’n’rollowym widzie”, „A jednak Rock’n’Roll”, „Rodzina Literacka ‘62”, a ostatnio w „Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim” - książce, która zajęła trzecie miejsce w V Edycji Wspomnień Miłośników Rock’n’Rolla zorganizowanych w Sopocie przez Fundację Sopockie Korzenie. Miał 12/13 lat, kiedy po raz pierwszy usłyszał termin rock’n’roll. Egzotyka tego słowa, wzbogacona negatywnymi artykułami Marka Konopki - stałego korespondenta PAP w USA jeszcze bardziej zwiększyła – jak wspomina - nimb tajemniczości stylu określanego we wszystkich mediach jako „zakazany owoc”. Starszy o 3 lata brat Antoniego na jedynym w domu radioodbiorniku Pionier słuchał nocami muzycznych audycji Radia Luxembourg, wciągając autora „Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim” w ten niecny proceder, który - jak się później okazało - zaważył na całym jego życiu. Na odbywającym się w 1959 roku w tomaszowskim kinie „Mazowsze” pierwszym koncercie pierwszego w Polsce rock’n’rollowego zespołu Franciszka Walickiego Rhythm and Blues, Antoni Malewski znalazł się przypadkowo. Po roku w tym samym kinie został wyświetlony angielski film „W rytmie rock’n’rolla” i w życiu młodego Antka nic już nie było takie jak dawniej. Później przyszły inne muzyczne filmy, dzięki którym Antoni Malewski został skutecznie trafiony rock'n'rollowym pociskiem, który tkwi w jego sercu do dnia dzisiejszego. Autor „Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim” wierzy głęboko, że rock’n’roll drogą ewolucyjną rozwalił w drobny pył wszystkie totalitaryzmy tego świata – rasizm, faszyzm, nazizm i komunizm. Punktem przełomowym w życiu Antoniego okazały się wakacje 1960 roku, kiedy to autor poznał Wojtka Szymona Szymańskiego, który posiadał sporą bazę amerykańskich płyt rock’n’rollowych. W jego dyskografii znajdowały się takie światowe tuzy jak Elvis Presley, Jerry Lee Lewis, Dion, Paul Anka, Brenda Lee, Frankie Avalon, Cliff Richard, Connie Francis, Wanda Jackson czy Bill Haley, a każdy pobyt w jego mieszkaniu był dla Antoniego wielką ucztą duchową. W lipcu 1962 roku obaj wybrali się autostopem na Wybrzeże. W Sopocie po drugiej stronie ulicy Bohaterów Monte Casino prowadzającej do mola, był obszerny taras, na którym w roku 1961 powstał pierwszy w Europie taneczny spęd młodzieży zwany Non Stopem, gdzie przez całe wakacje przygrywał zespół współtwórcy Non Stopu Franciszka Walickiego - Czerwono Czarni. Młodzi tomaszowianie natchnieni duchem tego miejsca zaraz po powrocie wybrali się do dyrektora ZDK Włókniarz, w którym istniała kawiarnia Literacka i opowiedzieli mu swoją sopocką przygodę. Na ich prośbę dyrektor zezwolił do końca wakacji na tańce, mimo iż oficjalne stanowisko ówczesnego I sekretarza PZPR Władysława Gomułki brzmiało: "Nie będziemy tolerować żadnej kultury zachodniej". Taneczne imprezy w Tomaszowie rozeszły się bardzo szybko echem po całej Polsce, a podróżująca autostopem młodzież zatrzymywała się, aby tego dobrodziejstwa choć przez chwilę doświadczyć. Mijały lata, aż nadszedł dzień 16 lutego 2005 roku - dzień urodzin Czesława Niemena. Tomaszowianie zorganizowali wówczas w Galerii ARKADY wieczór pamięci poświęcony temu wielkiemu artyście.
Wśród przybyłych znalazł się również Antoni Malewski. Spotkał tam wielu kolegów ze swojego pokolenia, którzy znając muzyczne zasoby Antoniego wskazali na jego osobę, mając na myśli organizację obchodów zbliżającej się 70 rocznicy urodzin Elvisa Presleya. Tak oto... rozpoczęła się "Subiektywna historia Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim", którą postanowiłem za zgodą jej Autora udostępniać w odcinkach Czytelnikom Muzycznej Podróży. Zanim powstała muzyka, która została nazwana rockiem, istnieli pionierzy... ludzie, dzięki którym dziś możemy słuchać kolejnych pokoleń muzycznych buntowników. Historia ta tylko pozornie dotyczy jednego miasta. "Subiektywna historia Rock’n’Rolla..." to zapis historii pokolenia, które podarowało nam kiedyś muzyczną wolność, a dokonało tego wyczynu w czasach, w których rozpowszechnianie kultury zachodniej jakże często było karane równie surowo, jak opozycyjna działalność polityczna. Oddaję Wam do rąk dokument czasów, które rozpoczęły wielką rewolucję w muzyce i która – jestem o tym głęboko przekonany – nigdy się nie zakończyła, a jedynie miała swoje lepsze i gorsze chwile. Zbliżamy się – czego jestem również pewien – do kolejnego muzycznego przełomu. Nie przegapmy go. Może o tym, co my zrobimy w chwili obecnej, ktoś za 50 lat napisze na łamach zupełnie innej Muzycznej Podróży.
Bogato ilustrowane osobiste refleksje Antoniego Malewskiego na temat swojej życiowej drogi można przeczytać tutaj
Miałem 13/14 lat a była jesień 1957 (wrzesień/październik), o tej porze roku mama często wysyłała mnie czy moich braci, tak jak inne mamy swoich synów z mojej dzielnicy (tak zwanej „na Górce” w Starzycach), w widły ulic Warszawska/Cmentarna/Długa. Tu znajdował się Miejski Ogród (dzisiejsza stacja paliw BP), w którym były (5 czy 6) szklarnie produkujące dla potrzeb mieszkańców miasta warzywa, tzw. nowalijki. Powierzchnia ogrodu wzdłuż tych ulic ogrodzona była siatką, która szczelnie porośnięta była winoroślami, dziko rosnącymi, z czarnym winogronem o bardzo słodkich, gronowych kiściach. Zrywaliśmy winny owoc przynosząc ich duże ilości do swoich domów. Nasze mamy przetwarzały winogrona na konfitury, dżemy, wina, soki i inne napoje, czyniąc zapasy na zimę czy wczesną wiosnę. Często na „winobraniu” spotykałem się ze starszym o dwa lata kolegą, dziś nieżyjącym, Andrzejem Śliwińskim (były pułkownik LWP). Śliwińscy mieszkali w Krycha kamienicy przy ulicy Niebrowskiej a ja róg Warszawskiej/Zawadzkiej (dziś na tym podwórku znajduje się wulkanizacja). Andrzej był inteligentnym, dobrze oczytanym chłopakiem. Pewnego wieczoru, razem siedzieliśmy na winogronowym żywopłocie, blisko siebie, napełniając owocami swoje pojemniki. Po chwili Andrzej odzywa się do mnie, - Tolek zejdź na chwilę na ziemię, muszę tobie coś bardzo ważnego powiedzieć. Zszedłem na dół, zbliżyłem się do niego. Andrzej cały czas rozglądając się dookoła czy nikogo w pobliżu nie ma, wziął mnie pod rękę i wzdłuż ogrodzenia doszliśmy do ulicy Cmentarnej skręcając w jej głąb w lewo, na wysokość trzeciego/czwartego drzewa. Rozejrzał się jeszcze raz wokół, w lewo, w prawo po czym nachylił się do mojego ucha, szeptem wypowiedział słowa. – Słuchaj Tolek, to co ci powiem zatrzymaj tylko dla siebie, nikomu nie powtarzaj – jeszcze raz rozejrzał się wokół i dokończył – istnieje na świecie taka muzyka, bardzo szalona, przybyła do Europy zza Oceanu, jest zakazana i nazywa się ROCK’n’ROLL.
To co ci powiedziałem zachowaj dla siebie, nikomu ani słowa, ani mru, mru. Czułem, pomimo nieznanego mi wyrażenia, że Andrzej przekazał mi bardzo ważną informację, którą muszę pielęgnować i trzymać w głębokiej tajemnicy. Przez całą drogę wracając do domu, by nie zapomnieć o zakazanym terminie, powtarzałem sobie; rock’n’roll, rock’n’roll, rock’n’roll. Termin ten, na moment nie dawał mi spokoju. Kiedy znalazłem się w domu sięgnąłem po roczniki Dookoła Świata (ojciec prenumerował Przekrój i Dookoła Świata, które to egzemplarze po roku zszywał i oprawiał u introligatora w twarde okładki). Przeglądając całe rocznik 1956 i 1957 (były to kolorowe tygodniki) natrafiłem na artykuły pana Marka Konopki, był on stałym korespondentem agencji PAP piszącym ze Stanów Zjednoczonych. Pan Konopka w swoich artykułach wyrażał się bardzo krytycznie o imperialnej Ameryce, o jej wyzyskującej, kapitalistycznej gospodarce, o rasizmie, o rozhuśtanej wolności, o pseudodemokracji i stosunkach międzyludzkich ale również zauważyłem, że pisze artykuły o tajemniczo dla mnie brzmiącym terminie, rock’n’roll. Dotarłem do dwóch bardzo ważnych artykułów, które po przeczytaniu utwierdziły mnie, że mam do czynienia z zakazanym owocem i to co Andrzej Śliwiński mi przekazał, było racją, że muszę wystrzegać się tej muzyki i trzymać ją w wielkiej tajemnicy przed innymi koleżankami, kolegami. Pierwszy artykuł dotyczył Elvisa Presleya (Jailhouse Rock, Blue Moon, It’s Now Or Never) a właściwie była to bardzo krytyczna, karykaturalna recenzja z pierwszego filmu z Presleyem, Love Me Tender (1956 rok).
Elvisa, króla rock’n’rolla, przedstawił w kiczowatym westernie jako ryczącą krowę na amerykańskiej prerii (dziś wiemy co to były za tytułowe hity np. Love Me Tender czy Poor Boy, obie piosenki z filmu). Pierwszy raz zetknąłem się z tak szkalującym określeniem Presleya - Elvis Pelvis (Elvis miednica, biodro) – nadane mu ze względu na nowatorskie, jak na tamte czasy, poruszanie się po scenie, ruchy ciała, w trakcie koncertowania, śpiewania. Pragnę nadmienić, że w tym krytykowanym przez Marka Konopkę okresie (rok 1956), Elvis jak nikt dotąd działający w światowym show businessie nie nagrał w jednym roku i sprzedał, osiem Złotych Płyt (singli) czyli każda z nich by stać się złotą, sprzedana była w milionie egzemplarzy - Elvis to uczynił. Drugi artykuł pana Konopki dotyczył największego skandalisty w historii, killera rock’n’rolla, Jerry Lee Lewisa (Whole Lotta Shakin’ Go On, Great Balls Of Fire, Crazy Arms).
Poza, jakby dziś nazwać, chuligańskimi wybrykami Jerryego Lee na scenie (rzucanie stołkami, uderzanie w klawisze fortepianu stopą nogi w bucie, skakanie po fortepianie czy podpalanie tego instrumentu) był jeden, chyba największy skandal w dziejach rock’n’rolla - ożenek killera z 13-letnią Myrą Brown córką kuzyna, żeby było tragiczniej, gitarzysty z jego zespołu. Ten incydentalny związek przez purytańską opinię publiczną wyeliminował Jerryego Lee Lewisa na wiele lat z koncertowania i zakazu w mediach (radio, TV) propagowania, odtwarzania jego wspaniałych nagrań. Miało to wpływ na sferę ekonomiczną piosenkarza a szczególnie na artystyczny rozwój. W warunkach amerykańskich wróżyło szybką śmierć w show buisnessie. Te dwa artykuły uświadomiły mi, że mam do czynienia z szatańską, demoralizującą muzyką, że muszę się, choć emocjonalnie podnieca każdą młodą duszę, jej wystrzegać. Choć po 1956 roku (miesiąc październik), po upadku prześladowczego i zbrodniczego stalinizmu, żelazna kurtyna oddzielająca zgniły ZACHÓD od „postępowego” WSCHODU podniosła się nieco wyżej, w górę, to jednak słuchanie zakazanego rock’n’rolla nadal odbywało się w wielkiej konspiracji, by nikt nie wiedział, bo inaczej można było popaść w kłopoty, szczególnie w szkole. A jak to zrobić kiedy epidemia rock’n’rolla opanowała i zaraziła cały kapitalistyczny świat, wszystkie kraje demoludu, również Polskę, moje miasto, mój dom?
Niektórych może dziwić nazwa naszego zespołu, dlaczego taka długa, bez wyrazu, charakteru, czy jaja, ale jest to proste policzenie dwóch projektów muzycznych Scotta Jay - muzyka eksperymentalnego z Ballymena oraz Musicland-u - projektu muzycznego, którego jestem osobiście założycielem oraz dyrektorem muzycznym. I od tego właśnie chciałem zacząć naszą opowieść, jak powstał zespól Scott Jay & the Musicland.
SJtM jest bardzo młodym zespołem tworzonym przez trzech muzyków Sławomira Cichego - multiinstrumentalistę oraz menadżera zespołu, Scotta Jamrozego - gitarzystę oraz autora większości tekstów oraz Stephena Megratha naszego saksofonistę. Czasami tez zapraszamy muzyków sesyjnych w zależności od projektu jaki gramy. Na dzień dzisiejszy Scott pisze teksty i muzykę, ja dokładam swoje instrumenty i robię aranże, a Stephen dorzuca swoje saksofony i inne instrumenty dęte. Nasz styl jest różnie określany, ale my chcemy, aby był on rozpoznawalny jako latino folk jazz z domieszką brzmienia flamenco oraz sentymentalnego pop rocka, cokolwiek to znaczy ;)
Naszą formalną działalność zaczęliśmy pod koniec roku 2012, kiedy to po trzech wspólnych próbach otrzymaliśmy propozycję zagrania naszego mini koncertu w Belfaście w bardzo prestiżowym dla młodych zespołów klubie ,,The Empire" .
Zostaliśmy bardzo milo przyjęci przez publiczność oraz organizatora imprezy i zapraszani jako gość specjalny do rożnych mniejszych lub większych lokalnych imprez. Od tamtego wydarzenia postanowiliśmy wziąć się ostro do pracy :) Upss... ostro do pracy oznaczało spotykanie się raz w tygodniu na próbach ze względu na to, że każdy z nas miał inne priorytety oraz dodatkowe zajęcia. Po zaledwie 5 miesiącach wspólnego grania zdecydowaliśmy się na wejście do studia i nagranie naszej pierwszej roboczej promocyjnej płytki zawierającej pięć utworów.
Nagrywanie w studiu Half Bap Studios było niesamowitym przeżyciem a zarazem zaskoczeniem dla właścicieli studia oraz nas samych. Zabukowaliśmy studio na jeden dzień, więc wszyscy myśleli że będziemy pracować nad jakimś jednym krótkim utworem. Jak się okazało - ku zaskoczeniu wszystkich - mieliśmy materiał na pięć utworów i chęci do skończenia w 10 godzin. To był bardzo wyczerpujący ale zarazem owocny dzień, który się opłacił w 100 %, czego wynikiem jest nasza pierwsza płytka o tytule Message to Joanne. Na koniec zostaliśmy ogłoszeni przez właścicieli studia rekordzistami w nagrywaniu i przodownikami pracy. Długo, długo nie mogli się nadziwić naszą determinacją i ciężką pracą ;) Ale wróćmy do samego początku. Jak to naprawdę się stało, że trzech obcych sobie kulturowo i językowo ludzi postanowiło zacząć wspólną muzyczną przygodę. Ponieważ ja - rodowity Wrocławianin mieszkający w Północnej Irlandii, Scott Jamrozy rodowity Brytyjczyk z Ballemyna, który miał dziadka Polaka oraz Stephen Megrath - rdzenny Irlandczyk z Belfastu, który wygląda jak arab, stworzyliśmy zespól grający latano jazz z klimatami pop indie folku.
Otóż to wszystko zaczęło się od tego, kiedy ja Sławek Cichy znany również w kręgach muzycznych jako Manodelsenior albo Ręka Pana, po długim czasie grania muzyki gospel w lokalnych kościołach, postanowiłem zarejestrować się na internetowej stronce muzycznej Mix Band, aby poszukać lokalnych muzyków, którzy chcieliby ze mną rozpocząć jakiś projekt muzyczny lub przyjąć mnie do zespołu. Jako muzyk zawodowy miałem za sobą bagaż doświadczeń i wiele muzycznych projektów oraz współpracę z bardziej lub mniej znanymi muzykami w Polsce i w Europie od muzyki gospel przez latino, rock, jazz a nawet współpracę z DJ-ami, co spowodowało, że zacząłem eksperymentować i mieszać rożne style, co doprowadziło mnie do tego, że zacząłem tworzyć swoje własne projekty.
Tak właśnie powstał Musicland, do którego zaprosiłem Stephena - naszego saksofonistę i na dzień dzisiejszy mojego dobrego przyjaciela. Odkryłem go pewnej nocy, kiedy wyprowadzałem na spacer swojego psa. Przechodziłem wtedy obok jego domu, kiedy on ćwiczył na saksofonie. Następnego ranka poszedłem do niego, żeby się przedstawić i zaprosić do mojego muzycznego projektu. Okazało się, że Stephen był mocno związany z muzyką gospel, gdzie bardzo prężnie się rozwijał. Oprócz tego był też zwolennikiem i koneserem jazzu pod każdą postacią, co mnie się bardzo spodobało. Po niedługim czasie pracy nad projektem Musicland otrzymałem maila od muzyka Scotta, który znalazł mnie na Mix Band i próbował się ze mną skontaktować od kilku miesięcy, aby zaproponować mi współpracę. Scott miał już za sobą swój własny projekt muzyczny i nagranie mini albumu, ale powiedziałem mu wtedy, że dla mnie ten album był za bardzo przemiksowany, z czego on nie był zbytnio zadowolony. Zaprosiłem go do mojego studia Musicland w Lisburn.
Pamiętam, że tamtego dnia bardzo się spóźnił, a ja powiedziałem mu, że ma tylko 15 minut na to, żeby coś zagrał, ponieważ się spieszę. Zagrał kilka dźwięków na swojej gitarze, a ja już wiedziałem, że to jest to, czego szukałem. Na samym początku Scott myślał, że będziemy grac tylko we dwóch, ale ja zaproponowałem mu, aby spróbować i dołączyć saksofony Stephena, który od jakiegoś czasu grał i współtworzył ze mną Musicland.
Coś miedzy nami kliknęło i tak oto zapoczątkowaliśmy grupę Scott Jay & the Musicland, która do dzisiejszego dnia gra, ma się dobrze i jest gotowa do powrotu do studia z nowym projektem na pełny album. Nasza pierwsza EP Message to Joanna jest zbiorem opowieści o rożnych przeżyciach Scotta po rozpadzie jego związku z dziewczyną o imieniu Joanne. Nasz pełny album będzie miał nazwę Fairy tailes from the another world i będzie kolekcją opowieści z różnych miejsc i sytuacji ludzi, których poznaliśmy. Oprócz tego mamy wiele singli, które można posłuchać na Youtobe albo Soundcloud. Gorąco zapraszamy do polubienia naszej stronki na razie tylko na Facebooku, ale obiecujemy, że w niedalekiej przyszłości powstanie też nasza oficjalna stronka internetowa