"Poczekaj trochę jeszcze pożyję bez gór, bez chmur i bez piór
Jeszcze zagarnę trochę snów wtulona w oddech twój.
Doczekać jeszcze chcę zapomnianych radości i drgnień
Choć coraz ciężej iść, muszę żyć, muszę żyć, muszę żyć."
Maanam - "1984"
fot. Sławek Orwat
Kora była ze mną niemal od początku. Napisałem "niemal", bo o ile "Hamlet" pojawił się w mojej świadomości dopiero kilka tygodni po jego nagraniu, to "Boskie Buenos" płynęło już w moim krwiobiegu od pierwszych chwil swojego istnienia. Odkąd władza ludowa postanowiła najpierw nieśmiało uchylić muzyce rockowej furtkę do medialnej rzeczywistości, a następnie rozwinęła przed nią "czerwony dywan" wpuszczając obdartych szarpidrutów na zarezerwowane dotąd dla elegancko ubranych, zatwierdzanych regularnie od lat tych samych, "bezpiecznych" i tekstowo przewidywalnych artystów estrady, Maanam podczas opolskiego festiwalu AD 1980 praktycznie rozmontował system, powodując niemal godzinne opóźnienie w programie TVP. Kompletnie niekontrolowana ilość bisów tego kultowego utworu (liczby tu nie podam, gdyż sam straciłem wówczas rachubę) oszołomiła nie tylko organizatorów, ale przede wszystkim (co doskonale widać na staroświeckimi metodami nagranym i szczęśliwie do dziś zachowanym dokumentalnym zapisie tego legendarnego wykonania, który jest dostępny w przebogatych zasobach serwisu YouTube) samych muzyków - w tym nieustannie pokazywaną na pierwszym planie Korę.
Wielkość Olgi Jackowskiej to nie tylko jej genialne teksty i doskonała dykcja. To przede wszystkim wyjątkowa osobowość i charyzma. Kora zawsze budziła sprzeczne emocje. Dla jednych pierwsza dama polskiego rocka, dla innych zbyt kontrowersyjna i zbyt ekstrawagancka, dla mnie zawsze... wyjątkowa i wyzywająco piękna. Była frontmanem idealnym - charyzma, uroda, doskonały wokal oraz... to coś, co niechaj pozostanie celowym niedomówieniem, gdyż po pierwsze jest trudne do określenia, a po drugie jest tak subiektywne, że aż osobiste. Ilekroć wychodziła na scenę, zawsze mnie czymś zaskakiwała. A to nowym sposobem wykonania czegoś znanego i wydawałoby się od lat ogranego, a to ubiorem, a to makijażem lub kolorem włosów.
fot. Marcin Bajor (Wikipedia)
"Cykady na Cykladach" to jedna z najważniejszych piosenek w moim życiu. Dlaczego? Kiedy 13 grudnia roku 1981 generał Jaruzelski postanowił zamknąć w miejscach odosobnienia działaczy solidarnościowych - w tym także wielu wybitnych niepokornych artystów, wraz z nimi zamknął także na kilka miesięcy rockowa muzykę w mediach. Byłem wówczas licealistą chomikującym pod groźbą wyrzucenia z pracy moich rodziców, że o wysokiej karze tzw. kolegium (ciekaw jestem, kto jeszcze pamięta magiczne słowo "kolegium") już nie wspomnę "bibułę" w celu jej późniejszego zamierzonego i z zegarmistrzowska precyzją przygotowanego dyskretnego pozostawienia w miejscach gęsto zaludnionych. Jednak poza tym kordianowym spędzaniem wolnego od szkoły czasu inną pasją, jaka wypełniała moje życie od lat, było skrzętne archiwizowanie rockowej muzyki nadawanej w programie I PR (Trójka w nowej formule z Listą pana Marka ruszyła dopiero w kwietniu 1982) w kultowej na tamte czasy audycji Radio Kurier oraz na falach programu II i jego znakomitych autorskich audycji muzycznych. Nigdy nie zapomnę posuchy, jaka zapanowała na taśmach mojego ZK140, kiedy to od grudnia 1981 do wiosny 1982 ostatnią zarejestrowaną piosenką, jaką zarzynałem aż do granic frustracji moich cierpliwych rodziców był... piąty singiel Maanamu "Cykady na Cykladach", którego stroną B był pamiętny utwór "1984", z którego pochodzi motto niniejszego wspomnienia.
Miałem też z Kora spotkanie w cztery oczy, którego naocznymi świadkami byli moi 21-letni chłopcy z wrocławskiej Katedry. Był rok 2013, a ja wraz z Katedrą już po raz trzeci pokonując pół Europy pokazywałem się ku szczerej radości Pauliny Sykut w programie Must Be The Music. Tego dnia Katedra doszła do zaszczytnego finału i właśnie wraz ze mną muzycy udawali się z wielkiego namiotu, gdzie odbywały się przesłuchania transmitowane na żywo przez TV Polsat do budynku położonego w innej części Warszawy, aby oddać się radosnym harcom podczas tzw. after party. Kiedy mieliśmy po pożegnaniu się z wszystkimi zaprzyjaźnionymi artystami już opuszczać budynek, stwierdziliśmy, że stosownym będzie na sam koniec skorzystać jeszcze z tamtejszej toalety. Chłopcy stali już na zewnątrz, kiedy opuszczając WC nieomal zderzyłem się głową z... także wychodzącą z sąsiedniej toalety Korą.
fot. Mariusz Kubik (Wikipedia)
Zdążyłem powiedzieć tylko szybkie "przepraszam" i nagle zaświtała mi w głowie myśl, aby coś jeszcze powiedzieć. Jako, że na zastanowienie miałem tylko ułamek sekundy, do głowy przyszło mi wówczas następujące zdanie: "Pani Olgo...". "Tak? Słucham." "A ja to kochałem się w Pani piosenkach, kiedy byłem młody". "Tak? Szkoda więc, że pan się w nich teraz nie kocha." - rzuciła Pani Olga i... rozmyła się w przepastnych studiach polsatowskiego namiotu. Nie zdążyłem już rzecz jasna wyjaśnić Korze, że niefortunna składnia mojej wypowiedzi nie wyrażała wcale braku mojej miłości do jej piosenek w czasie teraźniejszym, ale za to wykorzystując obecność świadków tej dziwnej wymiany zdań z Legendą polskiego rocka wypowiedziałem wówczas do muzyków Katedry pamiętne słowa: "Chłopcy, oto właśnie byliście świadkami najkrótszego wywiadu, jaki kiedykolwiek popełnił wujek Polisz Czart.
Dziś kiedy Cesarzowa polskiego rocka - jak wielu Ją nazywało - odeszła do tego lepszego ze światów, zapewne doskonale już wie, że w Jej i Marka piosenkach kochałem się, kocham nieustannie i kochał będę po kres moich dni. Nieprzypadkowo padło tu imię Człowieka, który przez ogromną część życia Kory był kimś dla Niej niezwykle ważnym. Dziś spotkali się w wymiarze, w którym wszelkie waśnie i spory wynikłe z sytuacji zaistniałych w ziemskich powłokach nie są już ani ważne, ani istotne. Wierzę mocno, że dziś wspólnie zaśpiewają "Krakowski spleen", bo przecież... oprócz błękitnego nieba, nic Im dzisiaj nie potrzeba... Wszyscy wszak jesteśmy słabi i niedoskonali i Olga Jackowska to zawsze wiedziała, a zwłaszcza wówczas, kiedy śpiewała te słowa: "Nie jestem biała i nie jestem czarna, zgubiłam język i chęć do działania, przeszłości nie ma bo już się przeżyła, jestem szara, jestem córką kamienia..."
W poniedziałek (23.07.2018) w Hard Rock Pubie Pamela wystąpi Keith Thompson ze swoim zespołem. Wirtuoz gitary i charyzmatyczny wokalista tradycyjnie zaprezentuje materiał z pogranicza bluesa i jazz rocka. Brytyjski muzyk jest od wielu lat zaprzyjaźniony z klubem.
Tym razem na scenie pojawi się w towarzystwie cenionych polskich muzyków: Jacka Chruścińskiego (gitara basowa) oraz Artura Malika (perkusja). Koncert rozpocznie się o godzinie 19. Wstęp na wydarzenie jest wolny.
Tylko do końca lipca br. na slaskascenametalowa@gmail.com zgłaszać mogą się młode kapele metalowe z
Górnego Śląska i Zagłębia. Na autora najlepszego utworu czekają 2 tys.
zł i występ przed legendami metalu podczas finału Śląskiej Sceny
Metalowej 9.11 w Katowicach. Sprawdź szczegóły przeglądu „Wszystko abo Nic”!
Jak czytamy na Facebooku Śląskiej Sceny Metalowej ma to być niezwykłe wydarzenie muzyczne: z jednej strony zupełnie nowym, bo pierwszym w regionie w takiej formule; z drugiej – mającym przywołać historię tworzenia się katowickiej sceny metalowej. Na scenie finałowego koncertu 9.11 pojawić mają się „żywe legendy” tego gatunku. Obok nich zaprezentować będą mogli się debiutujący dopiero artyści. Ci ostatni otrzymają taką możliwość dzięki przeglądowi pod hasłem „Wszysko abo Nic”. Jury w składzie: Roman Kostrzewski (KAT), Michał Stawiński
(NeuOberschlesien) i Wojciech Mirek (Katowice Miasto Ogrodów) wyłoni
dziesięć jego zdaniem najbardziej obiecujących wykonawców. We wrześniu
ta finałowa dziesiątka stanie ze sobą w szranki na scenie kultowego
klubu Panorama w Katowicach-Ligocie. Tylko do końca miesiąca przyszłe gwiazdy muzyki metalowej mogą nadsyłać swoje nagrania mailem na adres slaskascenametalowa@gmail.com. Laureat konkursu otrzyma nagrodę pieniężną w wysokości 2 tys. zł oraz zaproszenie do grona artystów Śląskiej Sceny Metalowej. Tym samym najlepsza formacja metalowa supportować będzie legendy polskiej sceny metalowej. Główne gwiazdy koncertu finałowego poznamy wkrótce.
– Co ważne, w przeglądzie pod hasłem „Wszysko abo Nic” mogą wziąć udział wyłącznie młode talenty muzyczne. Oczywiście młode niekoniecznie wiekiem, ale stażem, a przede wszystkim dorobkiem – zaznacza Monika Mierzwa ze Stowarzyszenia Absurdalny Kabaret będącego głównym organizatorem ŚSM. – Uczestnicy konkursu nie mogą mieć na koncie oficjalnego longplay'a albo dostępnej w oficjalnej sprzedaży EP-ki. Posiadać mogą co najwyżej single. I taki właśnie singiel należy wysłać do nas mailem w nieprzekraczalnym terminie do 31 lipca br. – wyjaśnia.
Roman Kostrzewski będzie jednym z jurorów przeglądu dla młodych górnośląskich i zagłębiowskich kapel metalowych. Fot. Jarosław Sternal
Zgodnie z regulaminem przeglądu dostępnym na Facebooku nagranie należy zapisać jako plik WAVE i wyeksportować na wirtualny dysk typu: WeTransfer, Dropbox, Speedy Share, Google Dysk, SendSpace lub inny, uzyskując link do pliku. Można też zwyczajnie załączyć do maila MP3 w jakości nie wyższej niż 320 kbps. Zamiast utworu można również podać link do nagrania na YouTubie.
Na zgłoszenia Roman_Kostrzewski czeka do31.07. Fot.Jarosław Sternal
Jak podkreślają organizatorzy, pod uwagę brane będą wyłącznie autorskie nagrania, nie covery. Zarówno przegląd „Wszysko abo Nic”, jak i wielki finał Śląskiej Sceny Metalowej odbędą się w Katowicach. Radosław Markiewicz, ceniony reżyser, scenarzysta i producent filmów fabularnych, wspomina Katowice jako zawsze mroczne miejsce. – Miasto czarne jak węgiel i gorące jak wytapiana tutaj stal. Miasto, w którym dymy z kominów przysłaniały słońce – mówi. – Nic dziwnego, że taka atmosfera pchnęła dziesiątki młodych ludzi do tworzenia najbardziej ekstremalnej odmiany muzyki, heavy metalu – zauważa. Dziś, po wielu przeobrażeniach gospodarczo-kulturalno-ekonomicznych, Katowice noszą prestiżowy tytuł Miasta Muzyki UNESCO. Nie dziwne więc, że górnośląsko-zagłębiowska impreza odbędzie się właśnie tam. Organizatorem przeglądu, jak i całego wydarzenia, jakim jest Śląska Scena Metalowa, są: Stowarzyszenie Absurdalny Kabaret oraz Katowice Miasto Ogrodów – Instytucja Kultury im. Krystyny Bochenek w Katowicach. Partnerem imprezy jest klub muzyczny Panorama w Katowicach. Patronat medialny sprawują nad nią: Heavyrock.pl, Darkplanet.pl, Wyspa.fm, StrefaMusicArt.pl i portal DlaStudenta.pl. Finał Śląskiej Sceny Metalowej wpisze się w zakończenie hucznych (bo trwających aż 3 lata) obchodów 150-lecia Katowic.
„Cały festiwal przemyślany jest jako jedno wielkie wydarzenie, które sprzyja społeczenie. Jeśli na przykład jest się osobą zaangażowaną w pomaganie innym, to karnety można nabyć za 50%. Wiodącą ideą jest promocja wartości i postaw wzajemnej akceptacji, naturalności, wspieranie wolontariatu, a koncerty odbywają się wieczorami tak, by cały dzień móc poświęcić spędzeniu czasu offline z innymi festiwalowiczami, wypoczynkowi i aktywnościom...“ (Michał Niewęgłowski, współorganizator Kazimiernikejszyn)
„Moc Energia Endorfina! Kontakt z publicznością. Emocjonalność, prawdziwość bez zadęcia i gwiazdorzenia. Do tego jest wątek edukacyjny czyli poszerzanie świadomości. Dla dobra każdego z osobna, a dzięki temu dla całego społeczeństwa. W końcu jesteśmy Jednym Organizmem…“ (Włodek Paprodziad Demowski, współorganizator Kazimiernikejszyn) KAZIMIERNIKEJSZYN do czterodniowa rzeczywistość równoległa funkcjonująca po jasnej stronie mocy, która funduje przygodę będącą miksem kilku składników.
Łączy ciekawych ludzi oraz uroki natury, a jego siłą jest unikalna atmosfera wykreowana dzięki specjalnemu programowi promojącemu uzupełniające się działania: relaks, zabawę, koncertową intensywność, a także niepowtarzalny klimat Kazimierza Dolnego, z jego uroczymi uliczkami, dzikimi wąwozami i nadwiślańskimi rozlewiskami. Integracja to na pewno jedno ze słów-kluczy festiwalu KAZIMIERNIKEJSZYN, na którym przekrój społeczny nie posiada żadnych granic. Dzieci, dorośli, młodzi, starzy – wszyscy są tu euforycznie witani, a “bezspinkowa” atmosfera sprzyja integracji w najlepszym wydaniu. Koncerty odbywają się wieczorami tak, aby cały dzień móc poświęcić wypoczynkowi albo aktywnościom, których organizatorzy nie szczędzą.
Rowerowy rajd tunelem, kanioning, skoki ze skarp (tradycyjna zabawa kazimierskich dzieciaków), kazimierski triathlon czy bumper balls – nadmuchiwane kule, w których można się toczyć, zderzać lub próbować zagrać mecz – to tylko niektóre z nich. A potem silent disco na środku miasta, Samolosy, Poduszkoland, Miłość znikąd, Pochód Swiatła, hamaki, huśtawki, śmiechoterapia, strefa nudy, w której kompletnie nic się nie dzieje, albo samochody-loterie czyli specjalnie zaaranżowane pick-upy, które wożą festiwalowiczów do wylosowanej przez nich strefy festiwalu, przez co nigdy nie wiedzą dokąd trafią. A nuż będzie to wędrówka z Paprodziadem po znanych i sekretnych miejscach Kazimierza Dolnego albo spotkanie lub warsztat rozwojowy. I to tylko część KAZIMIERNIKEJSZYN. Bo przecież czekają jeszcze: Strefa Nudy, Mała Strefa (dla dzieci), Polemika Na Kolory, Tor Wsparć, i... wiele więcej.
W tym roku zagrają między innymi: Grubson Lao Che, Fisz Emade Tworzywo, Łąki Łan, Tabu, Dziady Kazimierskie, November Project, Space Boy, Shakin Dudi. Przegoście: Joanna Brodzik z fundacją Opiekun Serca, Magdalena Dembowska, Katarzyna Miller, Szymon Hołownia Kazimiernikejszyn do czterodniowa rzeczywistość równoległa funkcjonująca po jasnej stronie mocy, wydarzenie bez spinki, które funduje przygodę będącą miksem kilku składników:
•koncerty-petardy grane przez muzyków ceniących sobie intensywny kontakt ze słuchaczami (tylko dynamiczne sety, zero dołujących kawałków)
•zalesione wąwozy i półdzika plaża dająca wytchnienie, słońce i czyste powietrze w okolicy jednego z najpiękniejszych polskich miast - mentalny reset przy wsparciu natury
*autorskie aktywności jak: rowerowy rajd tunelem, Kanioning, Akcjomat, Czas na P, silent disco na środku miasta, Paprowędrówki, Samolosy, Poduszkoland, Uciekacze, Miłość znikąd, Pochód Swiatła i wiele innych...
*pozytywni i otwarci ludzie, ceniący zabawę, naturę i siebie nawzajem
*różnorodne karnety, także dla osób bardzo aktywnych: Karnety Petardy, Konkrety, Ruchowe, Połówki, Grube...
I to tylko część Kazimiernikejszyn. Bo przecież czekają jeszcze: Strefa Nudy, rekord śmiechu, Mała Strefa (dla dzieci), Polemika Na Kolory, warsztaty rozwojowe, Tor Wsparć, Przegoście i... wiele więcej. Wywiad z organizatorami festiwalu: Włodkiem Paprodziadem Dembowskim znajduje się pod:http://slawek-orwat.blogspot.co.uk/2017/11/wszyscy-jestesmy-specjalnej-troski-z.html
Autorzy wywiadu podczas rozmowy z Maleo Fot. Ela Malejonek
Dariusz
“Maleo” Malejonek leganda polskiego rocka, lider i założyciel Maleo
Reggae Rockers. Jeden z głównych prekursorów stylu reggae w Polsce.
Kompozytor, wokalista, gitarzysta, autor tekstów i producent muzyczny.
Członek zespołów Kultura, Izrael, Moskwa, Armia, Houk, Arka Noego. Jeden
z założycieli supergrupy 2Tm2,3 (m.in. Robert „Litza” Friedrich, Piotr
„Stopa” Żyżelewicz, Tomasz „Krzyżyk” Krzyżaniak, Tomasz Budzyński)
Tomasz Piątkowski:
Sławomir Gołaszewski powiedział kiedyś następujące zdanie: "Trzeba mieś
defekt, żeby słuchać punk rocka". Początki twojej kariery muzycznej to
także ostra scena punkowa lat osiemdziesiątych - Moskwa i Armia. Jakie
korzyści dla twojego rozwoju przyniósł punk rock?
Darek Malejonek:
Na pewno punk rock jest muzyką spontaniczną, ale wbrew pozorom nie jest
do końca muzyką łatwą. Zespół Sedes śpiewał że punk rock to “trzy
akordy i darcie mordy”. Może początek taki był, bo zespól Sex Pistols to
jeden z takich prekursorów, ale amerykański The Ramones czy The Clash,
to już była muzyka, która zaczęła ewoluować, zaczęła być muzyką
ambitniejszą, a potem przekształciła się w post-punk. Punk to muzyka
przede wszystkim bardzo ekspresyjna, która polega na tym, że za pomocą
bardzo minimalistycznych środków wyrazu można przekazać bardzo ważne
treści - manifesty i słowa, które są wręcz wykrzyczane, jakiś swój ból,
jakiś bunt, rzeczy, które w tamtych czasach, szczególnie w latach
80-tych, bardzo pomagały przetrwać ten cały system zniewolenia. Punk
przede wszystkim to była muzyka wolności. Mnie dawało to poczucie
wspólnotowości i wraz z muzyką reggae, która była bardziej duchowa,
powodowało, że jakoś mogliśmy w tej szarzyźnie beznadziei zupełnie
inaczej żyć. Żyć i czuć się jak wolni ludzie.
Sławomir Gołaszewski fot. You Tube
Tomasz Piątkowski:Wspomniany
wcześniej Sławomir Gołaszewski to autor książki „Reggae-Rastafari”,
organizator festiwalu Róbrege 1983-1990 w Warszawie z Robertem
Brylewskim (Brygada Kryzys, Armia). Jak ty postrzegasz tę ważną postać
nurtu reggae w Polsce?
Darek Malejonek:
Sławek Gołaszewski to był psycholog, to był człowiek, który zaczynał
swoją przygodę z muzyką od Teatru Laboratorium u Jerzego Grotowskiego we
Wrocławiu i Opolu, a potem był tym, który zaszczepił w polskich mediach
muzykę reggae i której był jednym z prekursorów. Dla mnie to był guru w
takim sensie, że jako młodego chłopaka wziął mnie pod swoje skrzydła,
dał mi wskazówki, pokazał całą muzykę reggae, Boba Marleya, Burning
Speara i wielu innych wykonawców. Przybliżył mi warstwę ideową tego
przekazu, który w reggae był bardzo duchowy. To było dla mojej duszy
czymś, co spowodowało, że zaczynałem mocniej szukać duchowo, właśnie
dzięki Sławkowi.
Sławek też uratował mnie przed wojskiem w czasach
komuny. Pracował w ośrodku terapii dziennej na ulicy Sobieskiego. To był
psychiatryk. On mi załatwił, że przychodziłem przez pół roku na oddział
eksperymentalny. Tam nie dawano środków psychotropowych i dlatego udało
mi się bez tego obyć. Wielu kolegów niestety przeszło przez szpitale
psychiatryczne, gdzie byli szprycowani różnymi środkami, co też nie
zawsze dobrze się dla nich kończyło. Dzięki Sławkowi udało mi się od
wojska wymigać. To nie tak, że ja jestem przeciwko, bo teraz to jest
zupełnie coś innego niż wtedy. Dla mnie wtedy to nie było wojsko polskie
i uważałem za moralny obowiązek bunt przeciwko pójściu do takiego
wojska.
Bob Marley w lipcu 1980 roku podczas koncertu w Dublinie fot. Eddie Mallin
Tomasz Piątkowski:Zgłębiając
tematykę muzyki reggae w Polsce natrafiłem na terminologię poezja
reggae. Wykonują ją według niektórych źródeł takie zespoły jak Daab czy
Orkiestra na Zdrowie Jacka Kleyffa. Jak ty odbierasz ten podgatunek
muzyki reggae?
Darek Malejonek:
Na pewno muzyka reggae ma swój własny język, ma swoją własną
terminologię i swoje określenia. Na tym polega jej siła. Reggae jest na
pewno muzyką poetycką, jest tą, która dotyka serca i duchowej strony
człowieka. Dzięki Sławomirowi Gołaszewskiemu nauczyłem się też, że jest
ona wręcz muzyką dydaktyczną i to się potwierdziło, kiedy graliśmy na
Przystanku Woodstock z gośćmi w 2008 roku. Jeden z wykonawców z Wielkiej
Brytanii, którego zaprosiłem - Andy Baron powiedział, że wychowywał się
bez ojca w getcie na Brixton, gdzie był dealerem narkotyków. Był takim
dzieckiem ulicy. Nagle ktoś mu przyniósł reggae, posłuchał Marleya,
który stał się jego ojcem. To, czego nie powiedział mu ojciec, usłyszał
od Marleya. Usłyszał, że trzeba być mężczyzną, żyć godnie i walczyć ze
złem. Te treści, które powinien dostać od swojego ojca, a nie dostał, bo
nie miał ojca, dostał od tego duchowego ojca, czyli od Boba Marleya.
Tomasz Piątkowski:Który festiwal Jarociński albo Woodstock wspominasz najlepiej? Który był szczególnie przełomowy?
Darek Malejonek:
Na pewno pierwszy Festiwal w Jarocinie, kiedy z zespołem Kultura
wygraliśmy eliminacje wraz z zespołem Siekiera, Moskwa, Izrael. To był
taki przełomowy Festiwal, bo na tym Festiwalu wyszło mnóstwo kapel,
które potem były bardzo ważne. Cała fala punkowych, reggae zespołów,
które potem miały bardzo ważny wpływ na całą muzykę polską w latach
80-tych.
Tomasz Piątkowski:Jak
odnosisz się do teorii, że festiwal jarociński to był projekt władz
komunistycznych, żeby odciągnąć młodych ludzi od spraw, które działy się
wewnątrz kraju?
Darek Malejonek:
Ten temat był poruszony w filmie „Beats of freedom – Zew Wolności”
Leszka Gnoińskiego i Wojciecha Słoty. Myślę, że na pewno takie było
zamierzenie władz komunistycznych. Natomiast to się do końca im nie
udało, dlatego, że to, co szło z tej sceny miało dużo mocniejsze
oddziaływanie, niż wydawało się tym ludziom. Wiele osób, które były na
tych koncertach zakładało swoje kapele w rożnych miejscowościach, często
malutkich. Ta fala poszła w Polskę aż pod same strzechy. Wielu młodych
ludzi zaczęło myśleć zupełnie inaczej i wyłamywało się spod myślenia
komunistycznego. To była bardzo ważna misja muzyki w tamtych latach.
Tomasz Piątkowski:Słyszałem
taką opinie, że przełomowym momentem dla popularyzacji reggae w Polsce
był koncert Maleo Reggae Rockers w Żarach na Woodstocku 2002 z Koffi
Ayivor.
Darek Malejonek:
Ja myślę, że muzyka reggae w Polsce była już bardzo silna od lat 80-tych
i potem w latach 90-tych też i trwa to aż do dzisiaj. Na pewno jest
dużo mocniejsza w Polsce niż w Czechach, Austrii, czy chociażby w
Niemczech. W Niemczech jest dużo festiwali reggae, bo jest duża diaspora
ludzi z Karaibów, przeważnie spoza Europy, którzy bardzo reggae kochają
i dość dużo ludzi chodzi na te festiwale, a u nas mimo, że jest mało
ludzi spoza Polski, czyli o innym odcieniu skóry, muzyka reggae została
zaszczepiona na gruncie białych ludzi, młodzieży polskiej, co było
ewenementem na skalę światową. Z zespołów białych, z tego co pamiętam,
to chyba tylko w Anglii UB 40, ale też jest to zespół niecałkowicie
biały, bo chyba perkusista albo basista byli czarni. U nas była cała
fala tej białej muzyki reggae, fala unikalna na skalę światową.
Fot. Anna Piątkowska
Tomasz Piątkowski:Jednym
z sukcesów Maleo Reggae Rockers był udział w największym festiwalu
reggae w Europie - Rototom Sunsplash w Hiszpanii. Jak doszło do waszego
udziału w tym wydarzeniu?
Darek Malejonek:
To był contest ogłoszony przez Rototom na kraje Europy Wschodniej.
Zgłoszonych było ileś tam zespołów, na które ludzie głosowali. Wcześniej
były też eliminacje i w końcu zostało chyba dziesięć zespołów z różnych
krajów. Te kraje głosowały na te zespoły i okazało się, że wygraliśmy
wtedy, a nagrodą było to, że pojechaliśmy na festiwal. To było
niesamowite przeżycie. Wynajęliśmy dwa campery i pojechaliśmy z Polski.
Mieszkaliśmy w tych camperach. Super przygoda!
Tomasz Piątkowski:Zespół
Maleo Reagee Rockers gości na liście Polisz Czart z piosenką „Nie mów
nie”. Jest to piosenka niewątpliwie z bardzo pozytywnym przekazem. W
video do piosenki występuje Zosia Brzezińska, najmłodsza uczestniczka
kadry narodowej freestyle skating slalom. Skąd wziął się pomysł na
zaangażowanie jej do teledysku?
Darek Malejonek:
Moja żona odkryła ją w Internecie i pokazała mi jak Zosia jeździ. Potem
okazało się, że jest to niesamowita osoba. Jedenastoletnia, ale mądra i
zmotywowana do tego, żeby robić coś fajnego. To nie jest łatwy sport, a
ona osiągnęła w ciągu dwóch lat duże sukcesy międzynarodowe.
fot. Artur Grzanka
Trzecie miejsce wśród Juniorów Młodszych gdzieś na świecie, teraz Mistrzostwo Polski. Postanowiliśmy zapytać jej rodziców o zgodę na jej udział w tym teledysku. Oni zgodzili się i tak wyszedł ten teledysk. Tomasz Piątkowski:Ostatnio
skumulowało się kilka rocznic w twojej karierze. 20-lecie Maleo Reggae
Rockers, 20-lecie 2TM2,3 i zdaje się 35-lecie twojej kariery? Czy
planujesz coś na te wszystkie okazje?
Darek Malejonek:
No tak. Będę miał pretekst do czegoś (śmiech) My dalej robimy swoje.
Myślę, że będziemy robić jakiś projekt. Na razie nie wiem jeszcze jaki.
Ja po każdym projekcie, jak na przykład po „Morowych Pannach” mówiłem,
że to jest ostatni w tej materii historycznej, ale zawsze potem pojawiał
się ktoś w moim życiu, kto mnie przekonywał, że jest to niesłuszne
stwierdzenie i ja się dawałem przekonywać. Okazywało się, że jest
jeszcze tyle białych plam, tyle rzeczy niedopowiedzianych, które czekają
na odkrycie. Ja sam o tych sprawach często nie wiem. Ktoś mi je odkrywa
i ja nie mam innego wyjścia niż podawanie tego dalej.
Tomasz Piątkowski:Świetny
album "Rzeka Dzieciństwa" 2011, nominowany do Fryderyka w 2012, to
wasze aranżacje utworów między innymi Krajewskiego, Grechuty, Niemena,
Nalepy, z nawiązaniem do jamajskiego zespołu The Wailers (Marley).
Klasyka polska połączona z reggae. Skąd właśnie taki dobór utworów?
Darek Malejonek:
To jest muzyka mojego dzieciństwa. Tribute dla tych ludzi, na których
się wychowałem. Jak miałem dwanaście lat słuchałem hard rocka jak na
przykład Deep Purple. Dostałem wtedy płytę na urodziny. To był Breakout
„Blues”. Oniemiałem, bo myślałem, że nie da się muzyki rockowej zrobić
po polsku. Breakout zrobił coś, co mi się wydawało niemożliwe, czyli
połączył genialnie muzykę z polskim językiem. To było dla mnie odkrycie
podobne jak Grechuta i Niemen. Bez tego nie byłoby mnie jako muzyka.
„Rzeka dzieciństwa” to było oddanie długu w pewnym sensie.
Tomasz Piątkowski:Należałeś do do Akademii Fonograficznej ZPAV (Związek Producentów Audio-Video).
Darek Malejonek: Gdzie ja nie należałem? Do Legii Warszawa chyba jeszcze nie. (śmiech)
Anna Piątkowska: Można to zawsze zmienić (śmiech)
Tomasz Piątkowski:Jaki jest dziś pomysł na walkę z piractwem?
Darek Malejonek:
Ja nie jestem tak do końca za tym, bo jak ktoś piratuje moje piosenki,
to ja często się zgadzam. Po prostu odpuszczam. Jeśli ten przekaz ma
trafić do kogoś, to niech nawet pójdzie bez pieniędzy, niż miałby w
ogóle nie pójść.
Tomasz Piątkowski:Dość
dobrym rozwiązaniem wydaje się chyba umieszczanie płyt na YouTube, jak
na przykład zrobił Litza i Luxtorpeda. Jest to jakaś forma zachęty do
zakupu płyty.
Darek Malejonek: Tak. Ludzie, którzy kochają muzykę, zawsze jeszcze do tego płytę kupią, ale ci co by spiratowali, to i tak nie kupią.
fot. Artur Grzanka
Tomasz Piątkowski:W wywiadach wspominałeś, że twoja droga do Boga rozpoczęła się na jednym z Festiwali w Jarocinie?
Darek Malejonek:
Tak. To było wtedy, kiedy przyjechał do Polski zespół No Longer Music.
Zespół międzynarodowy pod dowództwem Davida Pierce'a, który spowodował,
że ja na tym koncercie przeżyłem takie moje pierwsze nawrócenie i to
spowodowało, że pierwszy raz się modliłem. Pierce zaprosił mnie do
modlitwy o przyjęcie Jezusa Chrystusa do swojego serca, co wtedy
zrobiłem. To był ten moment, który był granicznym punktem w moim życiu i
od tego zaczęła się całkiem moja przemiana.
Anna Piątkowska: Sądzisz, że już wcześniej coś ciebie prowadziło w tym kierunku, czy był to zupełnie zaskakujący punkt w twoim życiu?
Darek Malejonek:
Tak, ja widzę, że już wcześniej Bóg mnie prowadził cały czas dzięki
Sławkowi Gołaszewskiemu i dzięki moim poszukiwaniom. W reggae jest
bardzo dużo odnośników do Biblii, do proroków, nawet do ewangelii. To
mnie kierowało w stronę duchowości. Wcześniej też miałem jakieś
doświadczenia, bardziej buddyjskie i wschodnie nauki, co jakoś mnie nie
przekonywało. Kiedy poznałem muzykę reggae, coś poruszyło się we mnie, w
mojej duszy, w moim sercu i to przygotowało mnie jakby do przyjęcia
Ewangelii.
fot. Artur Grzanka
Anna Piątkowska: Ochrzciłeś
się, kiedy byłeś już dorosły. Obecnie coraz silniej daje się słyszeć
głosy, że chrzczenie małych dzieci to pozbawianie ich wolności wyboru,
bo tę decyzję powinno się pozostawić człowiekowi, kiedy już będzie
dorosły. Jakie są twoje przemyślenia na ten temat jako osoby ochrzczonej
w dorosłym życiu?
Darek Malejonek:
To jest tak jakby dziecka nie uczyć matematyki, bo jak będzie dorosłe to
powie, że ono nie chciało być uczone matematyki albo grania na gitarze
albo jazdy konnej, jazdy na nartach itd. Ja wiem, że to jest coś dużo
głębszego niż jazda na nartach. Myślę natomiast, że jeżeli dziecko
wyrasta w jakiejś atmosferze, w której jest wiara, to jest mu dużo
łatwiej później przyjąć Boga, bo to jest wszystko łaska. To nie jest
tylko decyzja. Poznałem wielu ludzi niewierzących, przynajmniej tak
określających siebie, którzy mówią, że oni chcieliby uwierzyć, ale jakby
nie mają tej łaski. Nie wiadomo kiedy ta łaska przychodzi, czy w wieku
dziecięcym, czy potem. Pamiętam, byłem kiedyś na spotkaniu z młodzieżą w
Zakopanem i padło pytanie, czy nie chciałbym teraz mieć znowu
osiemnaście lat. Chciałem odpowiedzieć, że oczywiście, że bym chciał,
ale nagle mnie coś tknęło i powiedziałem, że absolutnie nie chciałbym
wracać do tego czasu. Oni pytają, ale dlaczego, przecież to były takie
piękne czasy. Ja im na to - jasne, że piękne, ale ja nie wiem, czy ja w
tamtym momencie drugi raz wybrałbym drogę do Boga. Biblia mówi, że
głoszenie Ewangelii odbywa się przez głupotę przepowiadania, czyli w
pewnym sensie Ewangelia jest głupotą dla świata.
Przyjąć Ewangelię,
przyjąć Chrystusa, jest dla świata głupotą i trzeba odpowiedniego
momentu, jakiejś łaski, żeby tę decyzję podjąć. Nie wiem, czy drugi raz
bym tak samo zrobił, czy bym powiedział tak. Bóg przełamał coś w moim
sercu. My mamy pewną mentalność, pewną wolę, która powoduje, że
dokonujemy niektórych decyzji. Przez pryzmat i filtr swojej mentalności,
swojego rozumu ich dokonujemy. Rozum może powiedzieć, że Boga nie ma,
że to jest głupota i po co będę podejmował jakieś absurdalne decyzje, bo
kto widział Boga? Ja teraz mam łaskę, bo tego wszystkiego
doświadczyłem, a nie wiem, czy miałbym ją drugi raz. Już teraz wiem, że
jestem po dobrej stronie i nie cofnąłbym się w czasie.
Koncert Maleo Reggae Rockers na festiwalu Song of Songs 2008 fot. Margoz
Anna Piątkowska: O
tobie i innych muzykach z którymi założyłeś 2Tm2,3 mówi się „pokolenie
nawróconych rockmenów”. Polska muzyka rockowa zna wiele przypadków
nawróceń, ale to określenie w szczególny sposób przylgnęło do was ze
względu na otwartość i gotowość dzielenia się tym doświadczeniem z
innymi na różnego rodzaju spotkaniach. Nawrócony jest przecież też
Muniek Staszczyk, a jednak, z różnych pewnie względów, widać go znacznie
mniej w kontekście wiary i Boga.
Darek Malejonek:
On ma swoją drogę. Jego droga jest bardzo spokojna. Ja widzę, że Pan Bóg
powoli robi mu zupełnie inną ścieżkę. My byliśmy takimi wariatami
bożymi, którzy od razu poszli na sto procent i nie patrzyli, kto co mówi
i czy ktoś się śmieje.
Anna Piątkowska: Nie
przeszkadza ta łatka pokolenia nawróconych czasami? Czy ona nie sprawia
też czasem, że ludzie przez jej pryzmat postrzegają wasze słowa i może w
związku z tym traktują je mniej poważnie lub nie rozumieją?
Darek Malejonek:
To jest podobnie, kiedy przychodzi na świadectwo człowiek, który na
przykład wychodzi z narkomanii, wyszedł z jakiegoś dna, gdzieś wcześniej
upadł kompletnie i Pan Bóg podniósł go z jakiegoś najgorszego upadku.
Wtedy ludzie, którzy siedzą w tym kościele mówią: „tak, był ćpunem, był
takim niczym, a teraz jest taki jak my, to chwała Panu, ale ja się nie
muszę nawracać, przecież jestem porządny, nie kradłem, nie zabijałem”.
A
tu chodzi przecież o coś innego. Trzeba sobie uzmysłowić, że ja, który
nie miałem doświadczenia jakiegoś upadku i upodlenia, mogę mówić o tym,
że nie wystarczy tylko być człowiekiem porządnym. Każdy człowiek ma
swoje ograniczenia. Mogę być dobry, ale do pewnego momentu. Czasem tak
ci ktoś nadepnie na odcisk, że powiesz „Nie, to koniec! Ja nie jestem w
stanie tego człowieka znieść. Dość!” Może to być szef w pracy,
proboszcz, żona, ktokolwiek. Kończy się pewna granica miłości,
cierpliwości, którą mam.
fot. Anna Piątkowska
Tylko Jezus Chrystus, tylko Duch Św. może
spowodować, że mogę tę barierę przekroczyć. Tu właśnie jest ta granica,
że wielu porządnych ludzi się gorszy, kiedy Jezus Chrystus mówi „kochaj
swojego wroga”. Moja mama dziwi się, że... jak to? W niebie, będą
mordercy??? Mówi, że nie chce takiego nieba, bo to niesprawiedliwe, że
taki porządny człowiek np. Stopa umarł w wieku czterdziestu sześciu lat,
a ten „kanalia taka” chodzi i świat go nosi. Właśnie to jest zgorszenie
Ewangelii. Ewangelia jest zgorszeniem, bo Bóg jest miłosierny i ma
zupełnie inną perspektywę. Najważniejsze dla niego to zbawić człowieka. On tego człowieka będzie trzymał do dziewięćdziesięciu lat, żeby dać mu
szansę, żeby się nawrócił. Da mu takie doświadczenia, żeby krzyczał,
błagał do Boga i może coś się w nim przełamie, otworzy, bo ta pycha
często nie pozwala na to. Dla nas ta niesprawiedliwość, że ktoś jest
wcześniej wezwany jest jakimś zgorszeniem, ale taka właśnie jest optyka
Boga. Księga Izajasza mówi, że „ścieżki Boga nie są naszymi ścieżkami”.
My inaczej myślimy, my myślimy jako chrześcijanie niestety często
światowo, tak jak świat, że jest jedno życie, jedno zdrowie i jak ja to
stracę, to moje życie się kończy. Prawdziwe chrześcijaństwo polega na
tym, że żyjesz życiem wiecznym w pewnym sensie. Jesteś jednocześnie tu i
tam.
Maleo Reggae Rockers podczas koncertu dla WOŚP, 13 stycznia 2008 we Wrocławiu (fot. Rdrozd)
Anna Piątkowska: To troszkę powoduje, że jak Luxtorpeda śpiewa jesteśmy “Persona non grata”
Darek Malejonek:
Tutaj niestety jesteśmy. Ta prawdziwa ojczyzna jest w niebie. Moją
prawdziwą ojczyzną jest niebo w pierwszej kolejności. Polska jest moją
Ojczyzną, którą kocham jak matkę, ale przede wszystkim niebo jest
ojczyzną, do której zmierzamy i która będzie na wieczność.
Tomasz Piątkowski:Nawiązując
do tematu ojczyzny. Jesteś patriotą. Ojczyzna jest dla ciebie ważna, co
podkreślasz i wyrażasz między innymi poprzez projekty muzyczne. Skąd u
ciebie tak silna potrzeba miłości ojczyzny w czasach, kiedy jest się
obywatelem świata?
Darek Malejonek:
Musiałem najpierw przejść pewną drogę. W pewnym momencie zobaczyłem, że
nie przypadkiem się tutaj urodziłem, w takiej rodzinie, w takim
państwie, w takim narodzie i że nie doceniałem tego. Tak naprawdę nie
znalem do końca swojej historii. Oczywiście u mnie w domu Powstanie
Warszawskie było czymś naturalnym, było bardzo czczone. Natomiast o
Żołnierzach Wyklętych nie miałem pojęcia. W szkole się o nich nie
uczyłem. Dopiero w 2013 roku kiedy zaczęliśmy robić „Panny Wyklęte”, po
„Morowych”, odkryłem świat tych ludzi i tych bohaterów, tych wszystkich,
którzy oddawali życie, żebyśmy mogli być wolni. To byli prawdziwi
buntownicy i rebelianci, którzy walczyli z systemem jak Dawid z
Goliatem.
Anna Piątkowska: Ich
walka nie zakończyła się jednak jeszcze do końca. Historia Ognia z
Podhala, skąd pochodzę, pokazuje, że Żołnierze Wyklęci i ich rodziny
wciąż walczą o dobre imię. Walczą z opinią bandytów, która wciąż
niestety funkcjonuje, a które nadało im komunistyczne państwo po wojnie.
Darek Malejonek:
No tak. Oni mieli być zakopani z całą pamięcią o nich. Oni byli
zakopywani w mundurach Wermachtu. Chciano wymazać przede wszystkim
pamięć o tych ludziach. To jest walka o pamięci i tożsamość Polaków. Tak
jak śpiewał Bob Marley, że drzewo bez korzeni nie może rosnąć, a my
mieliśmy być wyrugowani z historii. Miał być stworzony nowy jakiś
człowiek socjalistyczny. Nie wiadomo, co to znaczy, ale to miał być
człowiek, który miał być zupełnie skierowany na potrzeby materialne,
hedonistyczne. Straszna krzywda.
Tomasz Piątkowski:Byłeś
Ambasadorem Światowych Dni Młodzieży i należysz do Salezjańskiego
Wolontariatu Młodzieżowego. Czym dla Ciebie jest zaangażowanie w takie
akcje. Co to właściwie daje?
Darek Malejonek:
Dla mnie to jest kolejne odkrycie w życiu. W wolontariacie dajesz
dziesięć procent, a otrzymujesz sto procent. Każdy wolontariusz ci to
powie. Trzeba tylko odkryć ten świat i trzeba w to wejść, żeby to
sprawdzić, że dużo więcej dostajesz niż dajesz tak naprawdę.
Anna Piątkowska: Podkreślasz to także na filmie z pobytu w Afryce, gdzie pojechaliście z żoną w ramach wolontariatu.
Darek Malejonek: Tak. Czy to w Afryce, czy wtedy, kiedy byłem w Aleppo w Syrii...
Anna Piątkowska: To
było fantastyczne, co zrobiłeś jadąc do Aleppo. Pokazałeś światu
zrujnowane miasto pogrążone w wojnie i zwróciłeś uwagę na ludzi, którzy
tam zostali. Mną to wstrząsnęło i dało do myślenia.
Darek Malejonek:
Ja bardzo chciałem tam być i jakoś tak Pan Bóg sprawił, że to mi się
udało, chociaż się bałem. Pomodliłem się i otworzyłem „Dzienniczek”
świętej Faustyny. Otworzyłem na chybił trafił, a tam natrafiłem na cytat
„ Nie bój się. To ja przygotowałem twoją podróż”. Powiedziałem, o
kurde! Mogą się tutaj śmiać z tego, że jesteś Chrześcijaninem, ale tak
naprawdę nam nic nie grozi. Tamci ludzie określając się jako
Chrześcijanie, narażają swoje życie codziennie. Możesz zostać
zamordowany, albo możesz zostać doprowadzony do sytuacji, kiedy
dostajesz takie ultimatum: albo wyrzekasz się Chrystusa, i ocalasz
życie, albo zostajesz przy Chrystusie i giniesz. U nas możesz najwyżej
stracić jakąś reputacje, może jakieś pieniądze większe, ale to wszystko,
więc tutaj nie ma żadnego porównania.
Tomasz Piątkowski:Powiedziałeś
kiedyś, że „obecnie problemem nie jest tylko likwidacja lęku, ale
pokonanie go” Twoja obecność w takich miejscach jak Majdan, Syria,
Afryka czy Aleppo to poszukiwanie lęku, aby go pokonać? Jak to rozumieć?
Darek Malejonek:
Nie, nie! Lęku jest pod dostatkiem. Każdy ma jakieś lęki. To nie tak, że
nam się wydaje, że nie będzie lęku, że nie będziemy się bać. Tylko,
żeby ten lęk nas nie zniewalał, bo on nam przeszkadza w rozwijaniu się, w
spełnianiu się. Każdy lęk, każdego rodzaju: przed chorobami, przed
śmiercią: lęk o reputację, że czegoś się nie zrobi, bo co inni sobie
pomyślą. My jesteśmy w pewnym sensie żebrakami opinii innych ludzi o
nas. Chcemy być dobrze postrzegani, chcemy, żeby nas kochano, hołubiono w
jakiś sposób. Kiedy mówisz nagle prawdę, to już nie jest tak fajnie.
Nagle przestają cię lubić. To jest ta cena, którą się płaci. Możesz to
jednak zrobić tylko wtedy, kiedy wiesz, że to Bóg cię kocha. Masz tę
Miłość, która jest dużo ważniejsza od tej miłości, którą sobie
wyżebrzesz. Ta miłość starcza tylko na chwilę, a Miłość Boża daje ci to
paliwo na cały czas, żeby to przełamać.
Ja wiem, że kiedy przychodzi
lęk, to lęk zawsze jest od diabła. Trzeba się tego lęku wyrzekać,
wyrzekać się diabła i zaufać Bogu. To nie jest proste, bo codziennie ten
lęk nas dopada. Ja od rana zawierzam swoje życie Bogu. Kiedy tylko
otwieram oko, to staram się to życie skierować na te tory, żeby diabeł
nie miał dostępu i mnie nie przerażał z jednej strony, a z drugiej nie
atakował od strony próżności. „Zobacz jaki ty jesteś świetny, a oni są
debilami, chamami, nie rozumieją cię” „Twoja żona cię nie rozumie,
koledzy cie nie rozumieją, wszyscy cię chcą wykorzystać” itd. To jest ta
druga strona, kiedy przychodzi z takim plastrem i mówi, że to ty jesteś
dobry, a inni są źli.
Anna Piątkowska: Odważyłeś
się niedawno również wypowiedzieć się na temat małego Alfiego Evansa.
Jako jeden z niewielu miałeś odwagę zabrać głos w tej sprawie na swoim
profilu facebookowym.
Darek Malejonek:
To był przypływ emocji i chwili. Usiadłem i napisałem ten post i
zostawiłem. Kiedy potem sprawdziłem, było tysiąc pięćset udostępnień w
pierwszym dniu, a w drugim ponad dwa. Byłem w szoku. Widocznie ludzie
potrzebowali tego głosu, skoro tak się utożsamili z tym, co napisałem.
Anna Piątkowska: Myślę,
że dla ludzi też ważne było to poczucie, że nie są sami w tym obcym
świecie pełnym relatywizmu moralnego i że jest ktoś, kogo można się w
pewnym sensie uchwycić.
Darek Malejonek:
Tak, tak. Ja też się chwytam tego, co mówił Jan Paweł II, Faustyna,
Chesterton czy ktoś, kto jest postacią ważną w moim życiu. Widzę, że oni
też przechodzili pewne sytuacje, też byli niezrozumiani, ale tak
naprawdę to się opłaciło, dlatego, że tak naprawdę, nie oszukasz samego
siebie, choć możesz udawać, że wszystko jest okey itd. Ta presja
środowiska jest tak mocna, że dobrze, że jest Kościół, że są ludzie,
którzy myślą tak jak ty i ja, i że nie jesteśmy sami. Jest to jakaś taka
grupa wsparcia.
Anna Piątkowska: Czyli według ciebie w dłuższym rozrachunku opłaca się podejmować to ryzyko i próbować myśleć inaczej?
Darek Malejonek:
Myślę, że się opłaca. Ludzie często nie wiedzą, że można myśleć inaczej
niż na przykład lekarz mówi. „No bo kim ja jestem? Ja się nie znam.
Przecież lekarz, taki autorytet w tej dziedzinie mówi, że nie da się nic
zrobić, no to znaczy, że się nie da”. Tak byliśmy nauczeni. Tu się
okazuje, że nie! Mamy prawo się przeciwstawiać, negować, bo własne
sumienie jest ważniejsze niż czyjaś opinia. Jeśli coś nie jest zgodne z
moim sumieniem, to ja mam prawo protestować.
Anna Piątkowska: Chciałabym
pociągnąć nieco ten temat przekraczania granic z pozoru niemożliwych do
przekroczenia. Obecnie w Polsce powstały podziały między ludźmi, jakich
chyba wcześniej nie było. Dotyczy to również niestety osób znanych.
Każdy ma jakiś program w TV, w którym jest mniej lub bardziej niemile
widziany. Ty jesteś dla mnie swego rodzaju ewenementem, bo nie tylko
pojawiasz się wszędzie, ale także pokazujesz, że można wyrażać swoje
dość jednoznaczne poglądy bez obrażania kogokolwiek. Powiedz, jak ci się
to udaje?
Darek Malejonek:
Ja nie wiem. Uważam, że chyba jest to moja misja, którą mam w życiu.
Podobnie było z „Pannami Wyklętymi”, gdzie zaprosiłem dziewczyny z
mainstreamu albo hiphopowej sceny. Mainstream nie ma wiele wspólnego z
patriotyzmem i z prawicowością. Nie chcieliśmy się zamykać w jakimś
getcie, tylko chcieliśmy, żeby ten patriotyzm poszedł do ludzi bez
względu na to, czy jesteś wyznawcą takiej czy innej partii, takiego
światopoglądu czy innego. To się udało, bo te dziewczyny mają przecież
swoich fanów w środowisku mainstreamowym, które nie jest za bardzo
patriotycznie nastawione. Było mi bardzo przyjemnie, kiedy Natalia
Kukulska powiedziała, że dzięki mnie odkryła patriotyzm.
Ja też odkryłem
go z kolei dzięki komuś innemu. To dzieje się na zasadzie przekazu.
Darek Gawin wicedyrektor Muzeum Powstania Warszawskiego powiedział, że
my zapoczątkowaliśmy oddolny ruch patriotyczny. Z naszymi piosenkami
mogą się utożsamiać wszyscy, bo te piosenki nie atakują nikogo. Staramy
się, żeby nie było to moralizatorstwo, ale opowieści i żywe historie o
ludziach. Chcemy pokazywać tych naszych bohaterów od strony atrakcyjnej
dla młodych ludzi poprzez muzykę. Do każdej płyty oprócz Panien Morowych
dodajemy płytę instrumentalną, żeby ludzie mogli wykonywać te nasze
utwory. Otrzymujemy mnóstwo feedbacków z całej Polski z domów kultury i
szkół, gdzie ludzie wykonują te piosenki i przysyłają nam często
nagrania, co jest dla nas bardzo podbudowujące i motywujące.
Anna Piątkowska: Jak ci się udało namówić do współpracy te wszystkie wokalistki?
Darek Malejonek: To też jest jakaś tajemnica. Nie wiem, może mój czar osobisty (śmiech)
Anna Piątkowska: Kasia Kowalska wyraża się o udziale w tym projekcie w samych superlatywach.
Darek Malejonek:
Ja myślę, że te dziewczyny mają to wszystko głęboko w sercu, tylko to
było nieodkryte. Na przykład Halinka Mlynkowa. Nigdy bym nie pomyślał.
To było trochę ryzyko, żeby zaprosić dziewczynę z mainstreamu, która
wcześniej nie śpiewała takich piosenek. Okazuje się, że ona ma taką
głębię w sobie. Te teksty, które napisała jak „ Panie generale” czy „ Za
wolność” na „Morowych Pannach” to są takie killery, że ja przy tym
płaczę. Tak samo Kasia Kowalska czy wiele innych z tych wykonawczyń.
Anna Piątkowska: No
i jest jeszcze jedna rzecz, w której wyprzedziłeś modę. Obecnie panuje
moda na promowanie kobiet. Ty znów zrobiłeś to już wcześniej.
Darek Malejonek: No właśnie! Feminista! (śmiech) No ja jestem feministą w jakiejś formie.
Anna Piątkowska: Zaangażowałeś kobiety w najbardziej męski z tematów, czyli w wojnę.
Darek Malejonek:
No tak. Podkreślanie rangi kobiet, ich wpływu na życie, historię i na
nas. Bez kobiet bylibyśmy ułomni, bylibyśmy takimi „kadłubkami” w sensie
duchowym i rożnym innym. Dzięki kobietom wygrywa się wojny. Powstanie
mogło trwać tyle dni, Żołnierze Wyklęci mogli przetrwać w lasach dzięki
zaangażowaniu kobiet.
Ryngraf pomnika Inki w Gruszkach k. Narewki na Podlasiu
Inka była taką bohaterką, że niewielu facetów
wytrzymałoby takie tortury co ta siedemnastoletnia dziewczynka. Okazuje
się, że kobieca dusza jest niezbadana. Tak jak Arwena czy Eowina we
„Władcy Pierścieni” kobiety mają mocnego ducha w sobie. One walczą o
miłość, one walczą z miłości „do”: do swojego kraju, do swoich bliskich i
walczą o swoich bliskich, a nie kierują się nienawiścią do innych. To
jest chyba ta tajemnica.
Anna Piątkowska: Z
płytą „Panny sprawiedliwe wśród narodów świata” idealnie wstrzeliliście
się w środek dość burzliwej dyskusji o stosunkach Polsko – Żydowskich.
Darek Malejonek:
To był w ogóle szok. Mówili „ ty masz układy jakieś?” (śmiech). W takim
momencie wyszła ta płyta, a miała wyjść o pół roku wcześniej, ale wtedy
nie byłoby w ogóle tego samego oddziaływania. To tak jakby ktoś z góry
to wszystko reżyserował. Opóźnienie było z mojej winy i myślałam, że
zawaliłem przez to, że płyta wyjdzie o pół roku później. Pomyślałem, że
to już za długo, a tu się okazało, że ta płyta czekała na te wydarzenia.
Dzięki temu dużo więcej ludzi po nią sięgnęło i dotarła do nich dzięki
telewizji i koncertowi. Nas się teraz oskarża strasznie, że jesteśmy
współsprawcami holocaustu, że razem z Niemca... z NAZISTAMI. Polacy z
Nazistami! To jest ciekawe (śmiech). Z jakimiś Nazistami, a tak
naprawdę, to nie wiadomo kto to byli ci Naziści. To jacyś kosmici
(śmiech).
Nasz cel jest taki, żeby odkłamywać tę historię, bo to inni
piszą na nowo historię, a my ją odkłamujemy. Jasne, że byli szmalcownicy
i podli ludzie, ale to jest wojna. W czasie każdej wojny wypływają na
wierzch męty, a ci sprawiedliwi są mniej widoczni. Dobro jest zawsze
mniej widoczne, ale właśnie po to my jesteśmy, żeby tych ludzi odkrywać i
pokazywać. Zło jest zawsze bardzo krzykliwe i natarczywe, i zawsze się
świetnie sprzedaje. Ludzie dobrzy się nie afiszują. Wielu ludzi, którzy
ratowali Żydów nie przyznawało się do tego. Dla nich było to oczywiste,
że postąpili jak trzeba. To jest niesamowite, dlatego ja jestem dumny z
naszej historii, ale nie oskarżam z drugiej strony.
Tomasz Piątkowski:Nie obawiasz się, że jest to tylko chwilowa moda na patriotyzm, która zaraz się skończy.
Darek Malejonek:
Jasne. To kiedyś przejdzie. Jeżeli to przejdzie w ten mainstream, to
zacznie się bunt przeciwko temu wśród młodych ludzi i kontestacja. To
jest rzecz naturalna. My kiedy zaczynaliśmy „Panny Morowe” i to było w
2012 roku, kiedy nie było jeszcze tej „mody” na Wyklętych i koszulki, w
których chodzą teraz ludzie.
Tomasz Piątkowski:Czego ci życzyć na koniec naszej rozmowy?
Darek Malejonek:
Wszystko mam (śmiech). Zdrowie się przyda. Jak pieniądze się pojawiają,
to tez nie odrzucam (śmiech). Myślę, że tego, żebym dalej miał
inspiracje i pasję do tworzenia. Żebym dalej miał tę dziecięcą chęć do
tworzenia, która mam, a nie chciałbym tego stracić.
Anna Piątkowska: To w takim razie tego właśnie ci życzymy oraz nowych wspaniałych projektów muzycznych na które już czekamy.
***
Autor bloga Muzyczna Podróż dziękuje Autorom bloga MuzykTomaniaA oraz wyjątkowemu Artyście Maleo za ten niesamowity tekst oraz za wielką radość, jaką odczuwał on podczas jego lektury i przedruku. Najbardziej jednak dziękuję Opatrzności, która zaplanowała sobie to Wasze piękne spotkanie jako ziarno pierwszego dziennikarskiego siewu Ani i Tomka, z którego - mam głębokie przekonanie - wyrośnie wkrótce potężne drzewo ku chwale przyszłych pokoleń Polaków na Wyspach, a wszystkim tu wymienionym pozwolę sobie zadedykować tę oto niezwykłą Pieśń:
Autorzy
Autorzy wywiadu z Maleo
Tomasz Piątkowski: Urodziłem się w 1982
roku i należę do pokolenia zmian systemowych w Polsce. Pochodzę z
miasteczka Jelcz Laskowice, w którym powstawały słynne
ciężarówki. Do mojego zainteresowania muzyką przyczynił się
szkolny radiowęzeł, z którego po raz pierwszy usłyszałem kawałek
zespołu Metallica pod tytułem “One”, od którego zaczęła się
moja fascynacja muzyką. Od tamtego momentu, zupełnie zelektryzowany
magią gitary Kirka Hammeta. Poświęcałem niemal każdą wolną chwilę
na zgłębianie wiedzy o muzyce. Dużo czytałem. Początkowo
wciągnęły mnie bez reszty ciężkie brzmienia death metalu, a z
czasem poszerzyłem swoje zainteresowania o hard rock, punk i
klasyczny heavy metal, którego stałem się fanem. W miarę
poznawania historii tych gatunków starałem się także uczestniczyć
w koncertach i festiwalach. Najmilej wspominam legendarne już
festiwale Woodstock w Żarach (2001, 2002, 2003), które zapadły mi
w pamięć dzięki ich niepowtarzalnej atmosferze. Dziś staram się
poszerzać swoje horyzonty muzyczne o poezje śpiewaną, blues i w
mniejszym stopniu jazz. O muzyce rockowej wiem zapewne równie wiele,
co o historii, która jest drugą z moich namiętności. Obie
traktuję jako źródła niekończących się wątków do rozmów i
dyskusji, które z chęcią i upodobaniem jestem w stanie prowadzić
z każdym, o każdej porze dnia i nocy. Przybycie na Wyspy
Brytyjskie pozwoliło mi poznawać tutejszą scenę muzyczną,
otworzyło przede mną możliwości uczestnictwa w koncertach, a
czasem nawet osobistego spotkania z legendami świata muzyki jak
chociażby występ grupy UFO w St Albans w 2016 roku, po którym na
backstage'u spotkałem się osobiście z członkami zespołu. Od niedawna stawiam
pierwsze kroki w roli dziennikarza. Uczestniczyłem już w wywiadzie z
Lubelską Federacją Bardów oraz z legendą
polskiego heavy metalu Grzegorzem Kupczykiem.
Anna Piątkowska:Urodziłam
się w ojczyźnie kierpców i oscypka, w stolicy Podhala słynącego z
hokeja, w czasach, kiedy pod ladą można było dobić najlepszy deal. Moja
młodość i dzieciństwo upłynęły mi dość błogo wśród łąk, pagórków i gór w
pięknych Maniowach. Kiedy po pewnym czasie zmęczyło mnie ciągłe
wchodzenie pod górę, postanowiłam troszkę pojeździć po świecie w
poszukiwaniu czegoś bardziej przyziemnego. Po rocznej emigracji w UK
wybór padł na piękny Wrocław, gdzie studiowałam resocjalizację. Zupełnie
nieoczekiwanie, na trzecim roku studiów poznałam mojego przyszłego męża
Tomasza, który stał się partnerem idealnym, gdyż swoim wzrostem zawsze
rekompensował mi tęsknotę do rodzinnych stron. Mąż mój, miłośnik muzyki,
w owym czasie słynny był z tego, że od kilku już lat edukował swoich
sąsiadów z twórczości takich zespołów jak Vader, Slayer, Decapitaed oraz
Cannibal Corpse. Od
2010 roku jednak zrezygnowany kompletnie porzucił tę działalność,
przerzucając swoje wysiłki edukacyjne na dziewczynę pracującą w jednym z
pobliskich zakonów jako wychowawca, a ponieważ muzyka i miłość łagodzi
obyczaje, mąż mój zakochał się tym razem w heavy metalu! W 2013 roku
emigrowaliśmy do UK, gdzie ja od niedawna staram się być wsparciem i
tarczą dla dobrze zapowiadającego się według niektórych [to o mnie! -
przyp.red] i stawiającego swe pierwsze kroki w dziennikarstwie Tomasza
Piątkowskiego. Jeśli
chodzi o moje powiązania z muzyką, to poruszam się głównie w obszarze
odbiorców i jedynym, niezawinionym przeze mnie sukcesem związanym z tą
dziedziną jest ta sama data urodzenia co niezwykle utalentowanej Amy
Winehouse. Jeśli
chodzi o gust muzyczny, to zupełnie nieprzypadkowy jest tutaj fakt
łączących mnie bliskich relacji z fanem heavy metalu. Mnie również
bardziej odpowiadają cięższe brzmienia. Ja jednak, w odróżnieniu od
męża, nigdy nie byłam fanem czy fanatykiem jakiegoś bandu czy rodzaju
muzyki. Jest kilka, ze szczególnym uwzględnieniem Luxtorpedy, którą
lubię szczególniej, bo łączy w sobie to co najlepsze czyli dobre, mocne
brzmienie i rewelacyjne teksty, które wydają się być wprost dostrojone
do mojego myślenia o świecie, a do tej pory żadna z ich płyt mnie nie
rozczarowała.Teksty
Hansa lubiłam jeszcze z 52Dębiec i innych jego projektów, a kiedy
usłyszałam go w 2010 roku w Luxtorpedzie wiedziałam, że ta kapela stanie
się moją ulubioną. Nie pomyliłam się, bo połączono tutaj elementy rocka
i hip hopu, czyli to, co lubię najbardziej. Bardzo żałuję, że do tej
pory nie udało mi się ich usłyszeć na żywo. Mam jednak nadzieję, że
Litza szczęśliwie pozbiera się zdrowotnie i zawita w nasze skromne
emigracyjne progi. Mówiąc
o moich gustach muzycznych mogę nie wspomnieć o Polisz Czarcie, który
wprost zalewa różnorodnością gatunkową [Polisz Czart niniejszym dziękuje
- przyp. red]. Mamy tu wszystko, od punka po poezję śpiewaną przez hip
hop i legendy polskiego rocka jak Kult czy Hey. Metasoma jest jednym z
zespołów, które można usłyszeć na Polisz Czart i ten band w Just breathe
od razu trafił w mój gust. Tylko kwestia czasu, kiedy zrobi się głośno o
tym zespole. Świetnie się zapowiadają. Jestem bardzo ciekawa ich nowej
płyty. Życzę im sukcesów. Gdyby nie Polisz Czart nie miałabym szansy o
nich usłyszeć. Gdzież indziej jeśli nie tutaj słuchacz, tak spragniony
nowych twórców i twórca tak spragniony słuchaczy mogą się w końcu
szczęśliwie spotkać? :