Roksana Vikaluk (fot. Wolfram Spyra) |
Sławek Orwat: Znajdujemy się w Teatrze Polskim we Wrocławiu - scena im. Jerzego Grzegorzewskiego. Zagrasz dziś główną rolę muzyczną w spektaklu "Xięgi Schulza" w reżyserii Jana Szurmieja. Jak trafiłaś do Wrocławia i z czym kojarzy ci się ten dzień?
Roksana Vikaluk: To był marzec 2018. Poranek był chłodny, ale słoneczny i wspaniały pod każdym względem. Przyjechałam do Wrocławia wczesnym świtem tuż po premierze "Chumesz lider" w Teatrze Żydowskim w Warszawie, z którym współpracuję od wielu lat. Jan Szurmiej powiedział - odsapnij. Wypiłam kawę i już po chwili oprowadzał mnie po Teatrze, opowiadał mi jego historię i podkreślał swoje przywiązanie. Opowiedział mi także o tym, jak paliła się scena główna oraz o jej odbudowie. I rzeczywiście przód sceny Teatru Polskiego jest nowy, ale jego serce jest stare.
Z mamą i tatą w rodzinnym Ternopilu - 1978 |
- O tych osobistościach Jan Szurmiej także wspominał.
- Urodziłaś się w Tarnopolu. Jakie posiadasz korzenie narodowościowe i w jakich okolicznościach znalazłaś się w granicach Polski.
- Z pochodzenia częściowo jestem Ukrainką, częściowo Żydówką, a że w Polsce spędziłam już niemal połowę życia, Polskę traktuję jak swoją drugą ojczyznę.
Ternopil 1980 |
- Jakim miastem jest Tarnopol?
- Jest to pełne zieleni, zadbane miejsce wypoczynku i rekreacji z jeziorem i zamkiem położonymi w samym centrum. Turystów w Tarnopolu jest więcej, niż hotele są w stanie pomieścić. W 1939 roku miasto zostało sowietyzowane. O jego polskich korzeniach mówiło się tyle co nic, i że nazwa Tarnopol pochodzi od "tarnowe pole", nie od jego założyciela hetmana Jana Amora Tarnowskiego.
Jednak duch sowiecki był tam mało wyczuwalny, a teraz zanika całkowicie. Ternopil (nazywa się tak od 1945 r.) należał i należy nadal do najbardziej świadomej części Ukrainy, czyli do zachodniej. Obecnie mieszkańcy znają historię swojego miasta i szanują jego polskie korzenie. Wiele mieszkańców swobodnie posługuje się też językiem polskim.
Ternopil 1984 |
- Orientowałam się w języku polskim. W związku z tym, że moja rodzina - tata i mama są wielkimi miłośnikami Polski, a zwłaszcza polskiej kultury, radio zawsze grało u nas po polsku. Mieliśmy też polskie czasopisma. Podobnie jak dzieci w Polsce, zawsze mieliśmy z bratem Misia, rodzice natomiast czytali Przekrój, Urodę i Szpilki.
- Posiadasz polskie obywatelstwo?
- Tak, od dwóch lat.
Szkoła średnia - 1986 |
- Nikt z rodziny nie mówił mi - "dziecko, masz talent", natomiast zawsze słyszałam - "dziecko, musisz dużo pracować". Jednocześnie zawsze szanowano moje zdolności, podkreślano, że warto się rozwijać, a rodzice ogromnie wspierali i wspierają mnie w tym do dziś.
Roksana Vikaluk - obraz N. Kyrylovej |
- Najpierw śpiewałam. Dziadek uczył mnie piosenek ukraińskich, a babcia żydowskich. W tych dwóch kulturach wyrastałam. Polska też była. Tato nucił polskie piosenki i chociaż nie wszystko jako dziecko rozumiałam, to coś tam pod nosem sobie pszepszpszepszałam (śmiech). A potem chciałam już wszystkiego. Kochałam tańczyć, kochałam teatr, chciałam grać na fortepianie... Dość dobrze to pamiętam, miałam wtedy 4 latka, jak gdzieś widziałam tańczących ludzi, to i ja chciałam tańczyć, jak widziałam grających, to chciałam grać. Tata i mama zawsze to wyczuwali i pytali - a ty chcesz? Rodzice i brat obserwowali mnie i jak tylko widzieli, że coś próbuje robić, pytali - chciałabyś tańczyć?, albo - chciałabyś grać? Z mojej strony zawsze była odpowiedź - tak! Śpiew w mojej rodzinie był zawsze, więc na początku śpiewu się nie uczyłam. Owszem, chodziłam na zajęcia do szkolnego zespołu dziecięcego i do chóru, natomiast od czwartego roku życia i przez kolejne 5 lat profesjonalnie zaczęłam zajmować się baletem. Bardzo dużo mi to w życiu dało i wciąż daje. Równolegle rozpoczęłam naukę gry na fortepianie. Nadszedł jednak taki czas, że musiałam wybierać i wybrałam fortepian.
Co do śpiewu, to profesjonalnie naukę zaczęłam pobierać dopiero w wieku 19 lat. Były to lekcje prywatne u genialnego pedagoga, wspaniałego tenora klasycznego Mykoły Bolotnoho, w Tarnopolu. To ten wspaniały człowiek pomógł mi uwierzyć, że będę mogła śpiewać. Notabene, na początku zajęć raczej nic na to nie wskazywało.
- Ukraina wydała wielu znakomitych artystów.
- Tak, nasza ziemia jest niezwykle żyzna dosłownie i w przenośni. Taki mamy klimat, takie mamy powietrze. Nie wiem, jak to określić... chyba mamy to w genach. Ukraina, podobnie jak Włochy, zawsze śpiewała. To jest bardzo rozśpiewany naród. Mamy tak przepiękne pieśni i tak niesłychanie bogate dziedzictwo kulturowe, że jest mi zawsze smutno, kiedy ludzie, którzy niezbyt dobrze się w tym orientują, mówią – o, pieśń np. rosyjska – to super. A ukraińskie... a co to tam, to nic takiego.
Teatr Żydowski w Warszawie |
- Jak poznałaś Józefa Skrzeka?
- Byłam wtedy bardzo młoda, miałam 23 lata. Józek zauważył mnie na jakimś jamie, a potem znalazł mnie w szkolnej bursie w Gliwicach, gdzie mieszkałam. Pamiętam, że zadzwonił na centralny numer, bo w połowie lat 90-tych nie było jeszcze komórek i natychmiast zaproponował mi współpracę. Wówczas raczej nie do końca zdawałam sobie sprawy z tego, co to dla mnie oznacza. Nie byłam w stanie sobie tego wyobrazić, po pierwsze – z przyczyn wiekowych, jak i w wyniku zerowego doświadczenia w polskich realiach. Dziś z perspektywy lat oczywiście doskonale wiem, jak ważne dla mojego rozwoju muzycznego było tamto spotkanie, a samego Józefa Skrzeka uważałam i nadal uważam za mojego ojca artystycznego. Bardzo dużo od niego się nauczyłam i gdybym miała w kilku słowach określić jego wielkość, to powiem tak - kolosalna, nieprawdopodobna i czasami ponadludzka siła wewnętrzna. Ogień olimpijski!
- Jak trafiłaś na Górny Śląsk?
fot. Aleksandra Mleczko |
Wszyscy w tamtych czasach gdzieś wyjeżdżali grać i pamiętam, że wówczas do Polski już się nie jeździło. Nasza czwórka jednak stwierdziła, że pojedziemy właśnie tam. Byłam najmłodsza.
Teatr Żydowski w Warszawie |
- Jak znalazłaś się w Warszawie?
- Pamiętam trzy takie momenty. Pierwszy z nich to połowa lat 90-tych. Dostałam się akurat na Akademię Muzyczną w Katowicach i wraz z moimi znajomymi z Tarnopola pojechałam do Warszawy. Tam poszłam do Ministerstwa Kultury w sprawie przyznania stypendium.
Był koniec lata. Wysiadłam na dworcu ubrana w hinduską spódnicę i klapki, przez co wyglądałam tak, jakbym dopiero co wróciła z plaży (śmiech). Miałam wtedy 22/23 lata i doskonale pamiętam ten zdziwiony wzrok elegancko ubranej, w wysokich szpilkach pani z Ministerstwa, kiedy tak ubrana dopytywałam się o możliwości dofinansowania mojej edukacji muzycznej.
Józef Skrzek i Roksana Vikaluk - 1997 |
Teatr Żydowski, "Marzec '68. Dobrze żyjcie - to najlepsza zemsta" fot.Magda Hueckel |
Berlin 2013 |
- Chyba dopiero zespół Mizrah zakorzenił cię w Warszawie na dobre?
Koncert dyplomowy Roksany Vikaluk:: przy pianie - A.Jagodziński, Bass - A. Cegielski, drums.- C.. Bartkowski, flet R. Borowski, tp. - R. Majewski, ss.- M. Kulenty |
Był to też czas, kiedy te wszystkie obecnie znane nazwiska, które porozjeżdżały się po świecie, można było spotkać wśród studentów w szkole na Bednarskiej. Znakomici Agnieszka Skrzypek, czyli Aga Zaryan, Michał Jaros, Jan Smoczyński i wiele innych.
Jazz in Kyiv 2016 (fot. Olexandr Zubko) |
Teatr Polski we Wrocławiu - spektakl "Xięgi Schulza" |
- Jaki był skład tego zespołu?
Powstanie płyty? To wszystko działo się bardzo szybko, wręcz błyskawicznie. Założyliśmy zespół, przez rok graliśmy standardy jazzowe w moich opracowaniach, dochodziły też moje własne kompozycje, a coś aranżowaliśmy wspólnie.
Teatr Rampa Warszawa - spektakl "Jaskółka" (fot. Jacek Szymczak) |
Magazyn "Jazz Forum", 2002 |
- Jak trafiłaś do teatru?
- To był rok 2006. Tak naprawdę Teatr zawsze mnie pociągał, ale znając swoją emocjonalność, bałam się w nim zatracić. Najbardziej bałam się ról dramatycznych i tego, że nie wytrzymam ich psychicznie. Zaczęło się od niewielkich występów z koryfeuszami starej Warszawskiej Romy Witem Michajem oraz Lacym Wiśniewskim, wybitnym tenorem klasycznym Gennadym Iskhakovem wraz z wspaniałą roztańczoną i rozśpiewaną grupą artystów, z cygańskim programem muzycznym w Warszawskim Teatrze Żydowskim.
"Taki jeden dzień" Teatr Rozrywki w Chorzowie 2013 fot. Mirosława Łukaszek |
Kiedy odnalazłam teatr w sobie, to za każdym razem wychodząc na scenę jako muzyk, nie potrafię już ustać w jednym miejscu. Mnie nosi! Teatr też daje ci swobodę do tego stopnia, że na scenie nie istnieje dla ciebie pojęcie "pomyłka". Pomyłkę po prostu musisz ograć i jest to wręcz super okazja, żeby zobaczyć, na jakim poziomie aktualnie jesteś, bo teatr to także improwizacja.
"Xięgi Schulza" Teatr Polski we Wrocławiu |
- Zamysł tego spektaklu powstał w wyobraźni Jana Szurmieja, czyli jego twórcy, około pięciu lat temu, i przez kolejne lata dojrzewał. Jest to sztuka muzyczno-dramatyczna. Wielowarstwowa, wieloplanowa. Mistyczna, ukazująca w pełni substancję subtelnego piękna całej postaci, którą jest Bruno Schulz. Jest w niej dużo śpiewu i tańca, ale jest też dużo monologów i dialogów.
Około 50 osób, w tym zespół techniczny, tworzą całość spektaklu, a jeszcze do tego fantastyczna scenografia (Wojciech Jankowiak) oraz nieprawdopodobna ilość przepięknych kostiumów (Marta Hubka). Tak naprawdę, Jan stworzył planetę teatralną "Schulz" i zaludnił ją nami. A my podchwyciliśmy ideę i tak powstał ten wspaniały organizm "Xięgi Schuza". Jan Szurmiej jako wielki wizjoner teatru, ciągle poszukuje.
Teatr Polski "Xięgi Schulza" (fot. Jan Oborski) |
Chodziłam na próby dramatyczne, czyli wówczas, kiedy nie byłam potrzebna na scenie i byłam świadkiem unikalnego procesu, którym jest praca aktorów nad ich rolami.
- Jak aktorki poradziły sobie z wszechobecną schulzowską cielesnością?
Teatr Polski "Xięgi Schulza" (fot. Jan Oborski) |
Notabene, powszechnie wiadomo, że świat realny po prostu Schulza przerażał. Chciałabym skupić szczególną uwagę na języku spektaklu. Otóż, są to oryginalne, tzw. żywcem wyjęte fragmenty tekstów Schulza, tyko nieznacznie opracowane. Język schulzowski jest wielce szczególnym językiem, pełnym unikalnych idiomów. Nawet profesjonalni aktorzy dramatyczni biorący udział w spektaklu mieli kłopoty. A ja?! O tym – dalej.
Teatr Polski "Xięgi Schulza" (fot. Jan Oborski) |
- Autorem muzyki jest genialny, młody kompozytor Marcin Partyka. W związku z tym, że ja wykonuję w tej sztuce główną rolę śpiewaną, Marcin zapytał mnie - czego bym chciała? Ja na to - wszystkiego! plus wyzwania. Dobrze - odparł. Tak się stało: klasyka, jazz, motywy ludowe ukraińskie oraz żydowskie – Marcin po mistrzowsku skomponował, poukładał te wątki, a do tego miałam możliwość improwizacji.
Nie dość, że te pieśni posiadają niesłychany ładunek emocjonalny, to na dodatek śpiewam je w takich rejestrach, w jakich dotychczas tylko wokalizowałam, ale nigdy jeszcze nie śpiewałam z tekstem i do tego z tekstem, żywcem wyjętym z tworów Schulza! Kiedy zobaczyłam materiał, to wiedziałam, że ostro muszę brać się do pracy, zbytnio nie rozmyślając nad poziomem jego trudności. Do premiery wówczas pozostawały tylko dwa miesiące.
Teatr Polski "Xięgi Schulza" (fot. Jan Oborski) |
Przez większość sztuki stoję nieruchomo na specjalnym podeście, zawieszonym około 3 - 5 metrów nad sceną i śpiewam sama lub z zespołem, który żyje własnym życiem, tuż pode mną. Jednak razem i tylko razem tworzymy całość, jednym organizmem jesteśmy. Statyczna jestem, zachowuję neutralność mimiki praktycznie aż do jednej z ostatnich scen, sceny Chasydów, kiedy w końcu się uśmiecham i podnoszę rytualnie ręce.
fot. Phil Booth |
- Wkrótce premiera twojej nowej płyty.
- Album nosi tytuł Personnages, czyli Postacie i jest to starannie dopracowane resume ostatnich siedmiu lat mojej scenicznej twórczości.
Albumem tym zapoczątkowałam kilku-płytowy cykl, a to wydawnictwo to jego pierwszy volumen. Drugi krążek z tej serii ukaże się jeszcze prawdopodobnie w tym roku. W ciągu ostatnich kilku lat pracy w teatrach oraz przy różnych innych okazjach nazbierało mi się około 50 utworów, które staram się teraz tak porozmieszczać na poszczególnych płytach, aby jak najlepiej pasowały do mojego zamysłu. Wszystkie utwory z tej płyty powstawały w bardzo różnych okolicznościach oraz w różnych momentach mojego życia i kiedy tego materiału uzbierało się już dość dużo, uznałam, że pora już zrobić podsumowanie w postaci płyty. W ciągu dwóch godzin powstała cała koncepcja albumu, zdjęcia na okładkę oraz jego tytuł, natomiast dobór utworów zajął mi aż dwa miesiące. Trudność polegała na tym, że każda z tych pieśni jest jak mini spektakl, jak opowieść wychodzącej na scenę postaci, stąd taki, a nie inny tytuł albumu. Muzyka to moje kompozycje oraz opracowane przeze mnie pieśni ludowe, zarówno, jak i wiersze awangardowych poetów ukraińskich i żydowskich.
Płyta powstała dzięki współpracy z wieloma wspaniałymi muzykami i teatrami oraz dzięki moim osobistym doświadczeniom. W porównaniu z moimi poprzednimi płytami na Personnages znacznie więcej jest ciszy, improwizacji, oraz zanurzenia w sakralnej muzyce żydowskiej, której próbkę można usłyszeć w końcowej scenie "Xiąg Schulza", kiedy śpiewam "Eyli, Eyli lomo azavtoni" - "Boże mój, czemuś mnie opuścił". No i zdecydowanie postawiłam tu na śpiew, mniej na kompozycję, aranżację. Z ogromną miłością pracowałam nad tą płytą.
Moon&Melody z Wolframem Spyrą - Berlin 2013 (fot. Marek Śliwowski) |
- Tak, jest to bardzo interesujący rodzaj współpracy. Nie tylko koncertujemy wspólnie, ale też prowadzimy warsztaty o prze-ciekawej tematyce, organizujemy oraz uczestniczymy w wystawach dźwiękowych. Ciągle się uczymy od siebie na wzajem! Wydaliśmy wspólnie dwie płyty:
Overture z muzyką osadzoną w twórczości ludowej i tekstami po polsku, ukraińsku, rosyjsku oraz w jidisz oraz Requiem – forma mszy żałobnej, lecz o światłym klimacie (analogowa elektronika, śpiew, fortepian, saksofon, melodyka). W kwietniu tego roku dzięki staraniom Holenderskiego wydawnictwa Groove Unlimited ukazała się następna nasza wspólna płyta InSPYRAtion... featuring ROKSANA, w której nie zabraknie brzmień elektronicznych analogowych, fortepianu oraz wątku ludowego śpiewanego.
Wolfram Spyra i Roksana Vikaluk .Prezentacji albumu inSPYRAtion... w Holandii (fot. Phil Booth) |
Był tam także Wolfram Spyra z Robertem Golą - Śląskim gitarzystą od lat mieszkającym w Niemczech. Od tamtego momentu minęło już dziesięć twórczych, spędzonych wspólnie z Wolframem lat.
- Jak postrzegasz to, co dzieje się w Ukrainie?
- Przeżywam to bardzo. Moi niektórzy koledzy aktorzy i reżyserzy, muzycy są teraz na froncie, ponieważ nie potrafią siedzieć w spokoju, kiedy trwa rosyjska agresja. Oni są także wdzięczni nam wszystkim - ukraińskim artystom działającym poza ojczyzną, bo w ich pojęciu dzięki temu, co tu robimy, tworzymy bardzo ważny propagandowy front, który buduje w Europie świadomość tego, czym jest Ukraina.
Już widać efekty naszej pracy, bo przecież jeżeli na płycie belgijskiego muzyka (Galactic Underground Johan Geens, 2017) pojawia się kompozycja napisana do słów naszego poety Iwana Franko, to jest to żywy dowód, że, w tym wypadku, moja misja przynosi efekty. Ukraina musi być promowana. Słychać o każdym kraju Europejskim oraz o tych, przybliżonych do Europy.
A co z Ukrainą? My, Ukraińcy, sami jeszcze nie wiemy, na co nas stać - powtarzam te słowa z wywiadu na wywiad. Sytuacja w moim kraju jest bardzo ciężka, ale dzięki niej dowiadujemy się, czym jest dla nas niepodległość i niezależność, w tym od Rosji. To nieprawda, że nasza tożsamość narodowa jest krótka. Ukraińskość była w nas od dawna, tylko skutecznie była niszczona. Na przykład, Rosjanie nigdy nie dopuszczali, aby nasza tożsamość rosła, narzucając nam od setek lat swoją wolę. W czasach sowieckich moi rodzice byli wykładowcami na Akademii Medycznej i swoje zajęcia prowadzili wyłącznie w języku ukraińskim, za co byli strasznie "bici" przez kierownictwo Akademii. Natomiast ojca nie mogli ani wyrzucić, ani wyzwać od ekstremistów czy nacjonalistów, bo częściowo był Żydem i dlatego nie wiedzieli, co z nim zrobić. Przez setki lat nie wolno było Ukraińcowi przejawiać miłości do swojego kraju, co najważniejsze – język był prześladowany, a każda pro-ukraińska inicjatywa twórcza karana była ostro do końca lat 80', w tym gnoili ludzi w lagrach. Nie wolno było pisać wierszy o miłości do Ukrainy, bo natychmiast takich śmiałków wysyłano na Syberię. Ukraina zawsze stanowiła dla Rosji kolosalne niebezpieczeństwo z powodu genetycznie uwarunkowanej olbrzymiej siły świadomości i dlatego z taką mocą i tak brutalnie i konsekwentnie ta świadomość była niszczona. Ukrainiec miał żyć w ciągłym strachu. Teraz Kreml również pozostaje wierny swoim krwawym "tradycjom": w dniu dzisiejszym szacuje się około 75 ukraińskich więźniów politycznych przebywających w więzieniach okupanta, a niektórzy, jak reżyser Oleg Sencow, już są w lagrach.
Droga Ukraińców do odbudowania własnej niezależności, niepodległości, własnej tożsamości jest jeszcze długa i bardzo mozolna. Powinniśmy znać swoją historię. Nauczyć się żyć ze świadomością tych bardzo ciężkich jej wątków, ale przy tym nie emanować nienawiścią, by móc budować kraj z sercem, pełnym wiary. Na dzień dzisiejszy jest to niewyobrażalnie trudne.
Roksana podczas wywiadu w foyer Teatru Polskiego we Wrocławiu (fot. Sławek Orwat) |
- Aby wszystko między nami się zabliźniło, potrzeba czasu. Trudno jest mówić o równoprawnym dialogu Ukrainy z Polską w momencie, kiedy nasze kraje dzieli ekonomiczna przepaść, a na dodatek trwa wojna w Ukrainie. My, Ukraińcy, sami musimy zbudować naszą hierarchię wartości i chcemy to zrobić bez podpowiadania.
W naszej wspólnej historii po obu stronach zawsze były postacie, które dla jednych byli bohaterami, a dla drugich zbrodniarzami. Podobnie działo się w historii wielu innych narodów. Z kolei w historii naszych relacji do dziś istnieje też wiele niewyjaśnionych sytuacji, które, wierzę, z czasem wyjaśnimy sobie. Moim zdaniem trzeba dużo dobrej woli i zrozumienia z obydwu stron, aby nasze relacje stawały się coraz lepsze.
Festiwal "Etniczne inspiracje 24 listopada 2011 (fot. Marek Śliwowski) |
- Od jakiegoś czasu częściej przebywasz w Niemczech.
- Ja nie dlatego wyjechałam do Niemiec, że tak bardzo chciałam opuścić Polskę, tylko dlatego, że wówczas prawie przestałam czuć się wspierana w Polsce jako artystka, a moje, zarówno jak i pewne wspólne ukraińsko-niemiecko-polskie projekty też nie dostały żadnego wsparcia. Udało się w Berlinie. Dlaczego w pewnym momencie Polska przestała wspierać ukraińskie inicjatywy kulturalne?
"Moon&Melody Minimalistic", Roksana Vikaluk i Wolfram Spyra. Berlin, 2019 |
Wśród nich są również osoby medialne, całe radiostacje, działacze społeczni zarówno, jak i tzw. średnio statystyczni obywatele. Wierzę, że pozytywne, progresywne, cywilizowane siły w Polsce wezmą gorę. Wierzę w renesans, w tym w stosunkach polsko-ukraińskich. A ja jestem związana z Polską przeogromnie i raczej tak już pozostanie, niezależnie od tego, jak często i na jaką skalę będę tu działać.
Diystwo Ternopil 2013 (fot. Taras Ivankiv) |
- Kolejne wybory prezydenckie przyniosły oraz wzmogły rozterki: "Nie ma odpowiednich kandydatów". W Ukrainie zauważa się wahania zaufania do rządu, bo ludzie widzą różnice pomiędzy obietnicami, a rzeczywistością. Właśnie przed chwilą dopiero zostało przyjęte w Parlamencie prawo, dotyczące języka ukraińskiego w Ukrainie jako jedynego państwowego. Tak czy tak, prawdą też jest, że rosyjskojęzyczni fani Rosyjskiego Imperium znikają, jak rosa na słońcu, nie patrząc na chwilową – chociaż przerażającą! – ich eskalację przedwyborczą.
Niestety, problem tych ludzi polega na tym, że oni chcieliby nie tyle do Rosji, ile do Związku Radzieckiego. Niemniej, w zaistniałej sytuacji w kraju coraz bardziej zmienia się świadomość. Za Sowietów mówienie w języku ukraińskim było niemodne, kojarzyło się z prowincjonalnością, a obecnie poziom ludzi mówiących w Ukrainie w języku ukraińskim wzrasta. Ponieważ wzrasta świadomość. Problem językowy jest jednak wciąż mocny.
Teatr Żydowski. Spektakl "Ach!Odessa-Mama", fot.Andrzej Wencel |
- Republika w Republice (śmiech). Oni nawet język mają swój - odeski. Jest to mieszanina ukraińskiego, rosyjskiego i jidysz.
Znam Odessę. Od lat mieszkała tam część mojej rodziny. Mój tata zaszczepił we mnie miłość do tego miasta. Oprócz Ukraińców i Żydów, mieszkają tam także Grecy, Rosjanie, Niemcy, Polacy, Tatarzy, Francuzi... Boże mój, kogo tam nie ma!? Odessa zawsze miała więcej niezależności niż cała reszta Ukrainy.
Koncert w Uzhhorodzie (fot. Yaroslav Makar) |
W Odessie jest wszystko – tak mawiają Odessyci, ze stuprocentową powagą. I tak jest na prawdę! Jestem szczególnie zachwycona przepiękną szkołą kompozytorska dla dzieci i młodzieży im. Stolarskiego, gdzie wykłada moja znajoma wspaniała kompozytorka.
Często mam możliwość obserwacji dziejów szkoły, dzięki nagraniom video, realizowanym przez kulturalny program telewizyjny w Odessie. Jedna rzecz zaszokowała mnie dogłębnie: szkoła do dziś czerpie z sowieckich programów nauczania. Nie zaprzeczam, było w nich dużo dobrego. Ale przecież chodzi o świadomość, młodzi kompozytorzy powinni znać autorów swojego kraju w pierwszej kolejności. Kiedy pytam dlaczego tak jest, słyszę odpowiedź - bo nie ma ukraińskich. Cóż za bzdura, są! Tylko trzeba chcieć czerpać z tego bogactwa.
- Przede wszystkim, by być zdrową i żeby moi najbliżsi byli żywi i zdrowi. A dalej – samorealizacja, spełnienie w każdym jego wyrazie. Ostatnio coraz bardziej ciągnie mnie do ludzi i wiem, że dużo mogę przekazać, pomóc w sensie profesjonalnym. Na tym etapie mojego życia będąc, chciałabym bardziej zakotwiczyć się w Teatrze, z tym wszystkim, co potrafię, czyli jako aktorka, wokalistka "wielostylowa", kompozytorka, aranżerka, pianistka, elektronistka... i eksperymentatorka. Chcę burzy mózgów we współpracy, chcę współtworzyć i katalizować! Mam pewne pomysły. Jednym z nich jest mój autorski program relaksacyjny "Energetyczny Kamerton".
- Na czym dokładnie ten program polega?
Autor Maik Springer |
Sama idea, zanim nabrała kształtów programu, dojrzewała w ciągu ostatnich 6-7 lat. Wszystko zaczęło się od tego, że niejednokrotnie po zakończeniu moich koncertów podchodzili do mnie różni ludzie ze słowami - odlecieliśmy... albo - ta muzyka ma uzdrawiający efekt.
Koncert w Uzhorodzie (fot. Yaroslav Makar) |
Roksana Vikaluk podpisuje swoją nową płytę (fot. Slawek Orwat) |
I teraz wyobraź sobie, że taki człowiek wejdzie na pół godziny lub chociaż na 10 minut do mojego pomieszczenia, gdzie będzie pięknie, gdzie w powietrzu będzie wyczuwalna miłość i akceptacja i nie padnie żadnych zapytań, gdzie wczuwając się w muzykę będzie mógł sobie posiedzieć, coś narysować, ulepić, a nawet zasnąć, odreagować.
Autor wywiadu z Roksaną Vikaluk po zakończeniu rozmowy |
- Życząc ci spełnienia wszystkich marzeń, dziękuję za piękną rozmowę.
- Dziękuję, również dla mnie była to wielka przyjemność.