Antoni Malewski urodził
się w sierpniu 1945 roku w Tomaszowie Mazowieckim, w którym mieszka do
dziś. Pochodzi z robotniczej rodziny włókniarzy. Jego mama była tkaczką,
a ojciec przędzarzem i farbiarzem. W związku z ogromną fascynacją
rock'n'rollem, z wielkimi kłopotami ukończył Technikum Mechaniczne i
Studium Pedagogiczne. Sześć lat pracował w szkole zawodowej jako
nauczyciel. Dziś jest emerytem i dobiega 70-tki. O swoim dzieciństwie i
młodości opowiedział w książkach „Moje miasto w rock’n’rollowym widzie”,
„A jednak Rock’n’Roll”, „Rodzina Literacka ‘62”, a ostatnio w
„Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim” - książce,
która zajęła trzecie miejsce w V Edycji Wspomnień Miłośników
Rock’n’Rolla zorganizowanych w Sopocie przez Fundację Sopockie Korzenie.
Miał 12/13 lat, kiedy po raz pierwszy usłyszał termin rock’n’roll.
Egzotyka tego słowa, wzbogacona negatywnymi artykułami Marka Konopki -
stałego korespondenta PAP w USA jeszcze bardziej zwiększyła – jak
wspomina - nimb tajemniczości stylu określanego we wszystkich mediach
jako „zakazany owoc”. Starszy o 3 lata brat Antoniego na jedynym w domu
radioodbiorniku Pionier słuchał nocami muzycznych audycji Radia
Luxembourg, wciągając autora „Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim” w
ten niecny proceder, który - jak się później okazało - zaważył na całym
jego życiu. Na odbywającym się w 1959 roku w tomaszowskim kinie
„Mazowsze” pierwszym koncercie pierwszego w Polsce rock’n’rollowego
zespołu Franciszka Walickiego Rhythm and Blues, Antoni Malewski znalazł
się przypadkowo. Po roku w tym samym kinie został wyświetlony angielski
film „W rytmie rock’n’rolla” i w życiu młodego Antka nic już nie było
takie jak dawniej. Później przyszły inne muzyczne filmy, dzięki którym
Antoni Malewski został skutecznie trafiony rock'n'rollowym pociskiem,
który tkwi w jego sercu do dnia dzisiejszego. Autor „Subiektywnej
historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim” wierzy głęboko, że
rock’n’roll drogą ewolucyjną rozwalił w drobny pył wszystkie
totalitaryzmy tego świata – rasizm, faszyzm, nazizm i komunizm. Punktem
przełomowym w życiu Antoniego okazały się wakacje 1960 roku, kiedy to
autor poznał Wojtka Szymona Szymańskiego, który posiadał sporą bazę
amerykańskich płyt rock’n’rollowych. W jego dyskografii znajdowały się
takie światowe tuzy jak Elvis Presley, Jerry Lee Lewis, Dion, Paul Anka,
Brenda Lee, Frankie Avalon, Cliff Richard, Connie Francis, Wanda
Jackson czy Bill Haley, a każdy pobyt w jego mieszkaniu był dla
Antoniego wielką ucztą duchową. W lipcu 1962 roku obaj wybrali się
autostopem na Wybrzeże. W Sopocie po drugiej stronie ulicy Bohaterów
Monte Casino prowadzającej do mola, był obszerny taras, na którym w roku
1961 powstał pierwszy w Europie taneczny spęd młodzieży zwany Non
Stopem, gdzie przez całe wakacje przygrywał zespół współtwórcy Non Stopu
Franciszka Walickiego - Czerwono Czarni. Młodzi tomaszowianie
natchnieni duchem tego miejsca zaraz po powrocie wybrali się do
dyrektora ZDK Włókniarz, w którym istniała kawiarnia Literacka i
opowiedzieli mu swoją sopocką przygodę. Na ich prośbę dyrektor zezwolił
do końca wakacji na tańce, mimo iż oficjalne stanowisko ówczesnego I
sekretarza PZPR Władysława Gomułki brzmiało: "Nie będziemy tolerować
żadnej kultury zachodniej". Taneczne imprezy w Tomaszowie rozeszły się
bardzo szybko echem po całej Polsce, a podróżująca autostopem młodzież
zatrzymywała się, aby tego dobrodziejstwa choć przez chwilę doświadczyć.
Mijały lata, aż nadszedł dzień 16 lutego 2005 roku - dzień urodzin
Czesława Niemena. Tomaszowianie zorganizowali wówczas w Galerii ARKADY
wieczór pamięci poświęcony temu wielkiemu artyście.
Wśród
przybyłych znalazł się również Antoni Malewski. Spotkał tam wielu
kolegów ze swojego pokolenia, którzy znając muzyczne zasoby Antoniego
wskazali na jego osobę, mając na myśli organizację obchodów zbliżającej
się 70 rocznicy urodzin Elvisa Presleya. Tak oto... rozpoczęła się
"Subiektywna historia Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim", którą
postanowiłem za zgodą jej Autora udostępniać w odcinkach Czytelnikom
Muzycznej Podróży. Zanim powstała muzyka, która została nazwana rockiem,
istnieli pionierzy... ludzie, dzięki którym dziś możemy słuchać
kolejnych pokoleń muzycznych buntowników. Historia ta tylko pozornie
dotyczy jednego miasta. "Subiektywna historia Rock’n’Rolla..." to zapis
historii pokolenia, które podarowało nam kiedyś muzyczną wolność, a
dokonało tego wyczynu w czasach, w których rozpowszechnianie kultury
zachodniej jakże często było karane równie surowo, jak opozycyjna
działalność polityczna. Oddaję Wam do rąk dokument czasów, które
rozpoczęły wielką rewolucję w muzyce i która – jestem o tym głęboko
przekonany – nigdy się nie zakończyła, a jedynie miała swoje lepsze i
gorsze chwile. Zbliżamy się – czego jestem również pewien – do kolejnego
muzycznego przełomu. Nie przegapmy go. Może o tym, co my zrobimy w
chwili obecnej, ktoś za 50 lat napisze na łamach zupełnie innej
Muzycznej Podróży.
W dotychczasowych spotkaniach w Galerii przedstawiłem największych z największych w dziedzinie rock’n’roll czy jak w przypadku Fatsa Domino także stylu rhythm and blues. Rok 1960/61 na światowych listach przebojów, na koncertowych estradach, na parkietach w lokalach z dancingami – to dominacja twista. Pomyślałem, że warto by było temu stylowi poświęcić czas w swoich Herosach. Ponieważ ważną rolę odegrał w połowie lat 50 - tych inny, zbliżony do rock’n’rolla a ważny w tej dziedzinie, mało znany styl rock-a-billy, więc doprowadziłem go konfrontacji tych styli. Carla Perkinsa wytypowałem na reprezentanta rock-a-billy a Chubby Checker miał reprezentować twist. Z stąd spotkanie moje w Galerii ARKADY zabrzmiało groźnie – „Carl Perkins contra Chubby Checker”. Contra – to termin, który zabrzmiał bardzo wojowniczo, wzywający na pojedynek pomiędzy muzycznymi stylami rock-a-billy a twistem czyli przedstawicielami tych styli, które wybrałem na bohaterów kolejnego spotkania w ARKADACH - Carla Perkinsa i Chubby Checkera. Może troszkę przeholowałem z tym pojedynkiem budując kontrowersyjną, słowną konstrukcję kolejnego spotkania z cyklu Herosi Rock’n’Rolla.
Carl Perkins
Style te diametralnie różniły się od siebie linią melodyczną i rytmem a jednak znalazły się w jednej, wielkiej rodzinie, nazwanej - Rock’n’Roll. Przygotowując się do spotkania, traktując je jako wszechnicę oświatową, chciałem uczestnikom Herosów wykazać zasadnicze różnice między stylami, które wywarły pomimo różnic, ogromny wpływ na światowe, społeczne przemiany, obyczajową wolność czy podniecająco estetycznie taneczne walory. Tym samym przyczyniły się do burzliwego rozwoju rock’n’rolla (taniec) na wszystkich kontynentach świata na przełomie lat 50/60-tych minionego wieku.
Słynne spotkanie 4.12.1956 w studio SUN RECORDS od lewej Jerry
Lee Lewis, Carl Perkins, Johnny Cash oraz siedzący Elvis Presley
Rock-A-Billy, to wcześniejsza forma rock’n’rolla powstała z bluesa, country, boogie. Styl ten był w tempie nieco szybszym od rock’n’rolla a charakteryzował się tym, że z grającego zespołu wyróżniał się najbardziej dźwięk kontrabasu. Instrument kontrabas a nie gitara basowa był podstawowym w każdym zespole uprawiający ten styl. Również wczesne nagrania Jerry Lee Lewisa, Johnny Casha czy Roya Orbisona określane są jako rockabilly. Jednym z gatunków pochodnych temu stylowi jest psychobilly. Rock-a-billy przetrwał do dzisiaj, w Memphis organizowane są co roku festiwale połączone z konkursami piosenki tego stylu. Początki rock-a-billy, jak mówią znawcy tematu, zaczęły się właśnie w Memphis (stolica stanu Tennessee) w 1954 roku w studio Sama Phillipsa, Sun Records podczas nagraniowych sesji z Elvisem Presleyem. W zespole Elvisa w tym czasie grał na kontrabasie, świetny Billy Black. To Elvis dał początki rock-a-billy, łącząc bardzo odważnie country z muzyką czarnych (gospel, blues).
Billy Lee Riley z żoną Joyce i dwóch Wojciechów: Szymański i Mann
Za klasyk rock-a-billy uważa się pierwowzór tego stylu, wielki przebój
króla rock’n’rolla Elvisa Presleya, „Thats All Right Mama”, kompozycji
czarnoskórego piosenkarza Arthura Crudupa. Również w tym okresie w studio nagrywali, uważany za jednego z pionierów tego stylu, Billy Lee Riley - (największy rock-a-billista nagrywający w studio Sun Records, przyjaciel Wojka Szymona. Bill zaproszony był w 2000 roku przez Szymona i Wojtka Manna do Sopotu na dwa koncerty), Barbara Pittman – przystojna i piękna, wspaniała rock-a-billistka, wielbicielka twórczości, fanka i przyjaciółka Elvisa. Wojtek miał okazję poznać ją bawiąc kiedyś w studio Sun w Memphis. Barbara zmarła w dniu 21 stycznia w 2006 roku, kiedy Wojtek Szymon przebywał w moim domu. Przygotowywaliśmy się do wyjścia, do ARKAD na inaugurację Herosów gdy informację o śmierci Pittman telefonicznie przekazała nam Wojtka żona, Łucja). Inni, znani w tym stylu piosenkarze to, Carl Mann, Warren Smith, Gene Simmons, Jack Earls, Slim Rhodes czy bohater, którego wybrałem na najbliższe spotkanie
w Galerii ARKADY - Carl Perkins.
Carl Perkins
Carl Perkins (1932 – 1998) – amerykański gitarzysta i piosenkarz. Oczarowany Presleyem, choć był jego starszym kolegą, wybrał rock’n’roll. Wcześniej specjalizował się w country
i rock-a-billy. Po niezbyt wielkich osiągnięciach w rock’n’rollowym światku powrócił do muzycznych korzeni pozostając im wierny do końca życia tj country i rock-a-billy. W każdym utworze rock’n’rollowym, w jego interpretacji wyczuwa się ślady rock-a-billy, country. Nie był tak płodnym w nagraniach wykonawcą jak inni w tym okresie, kiedy na świecie eksplodował rock’n’roll. Perkins również komponował, pisał teksty. Jest autorem jednego z największych rock’n’rollowych przebojów Blue Suede Shoes, który to utwór rozsławił na świecie sam Elvis Presley. Możliwe, że niebieskie, zamszowe buty zaszufladkowały Carla Perkinsa. Był bardzo dobrym gitarzystą, jego wprowadzoną technikę gry na tym instrumencie - licksy (liźnięcia) - stosowali inni gitarzyści, tacy jak; John Fogerty (CCR), Brian Setzer czy słynny Beatles, George Harrison. Przez całe życie borykał się z alkoholem co przyczyniło się do pewnych zahamowań w muzycznej karierze, braku postępu i przedwczesnej śmierci. Był w Wielkiej Czwórce wykonawców w studio Sun Records, która na słynnym w grudniu 1956 roku, jam session, nagrała legendarną płytę, Million Dollar Quartet.
hula-hoop
Twist, to taniec towarzyski w takcie dwudzielnym, popularny w latach sześćdziesiątych XX wieku. Polegał na energicznym, jednoczesnym skręcie bioder, nóg i rąk. Popularnie mówiono, że taniec twist, to gaszenie pod butem równocześnie dwóch papierosowych niedopałków. Taniec, w którym partnerzy poruszają się po parkiecie bezkontaktowo, każdy sobie, nawiązuje do rock’n’rolla, bo można go również tańczyć krokiem, jive'a. Wcześniej, bo pod koniec lat pięćdziesiątych, była popularna, młodzieżowa zabawa podwórkowa, hula-hoop. Można powiedzieć, że podwórkowa zabawa to protoplasta twista. Polegała ona na kręceniu kółkiem - przeważnie z tworzywa sztucznego o średnicy około metra - szyją, korpusem ciała, biodrami, nogami i rękami. Nie było dziewczyny, chłopaka, którzy nie próbowaliby tej podwórkowej zabawy na szkolnych dziedzińcach, w ulicznych zaułkach, gimnastycznych salach, również na lekcjach wychowania fizycznego, tak w szkołach podstawowych jak i średnich. Tańczyłem, bawiłem się w hula hoop również ja. Organizowano w szkołach zawody, konkursy a na polskich podwórkach zaniedbywano młodzieżową, tradycyjną grę w dwa ognie, w klasy, klipę, na rzecz zabawy w hula hoop. Szaleństwo hula hoop zawładnęło nie tylko dziećmi i młodzieżą, również dorosłymi na wszystkich kontynentach ziemskiego globu.
Chubby Checker
Chubby Checker (Ernest Evans) – urodził się 3 października 1941 roku w Spring Gulley w Południowej Karolinie a wychował się w Filadelfii w stanie Pensylwania. Amerykański piosenkarz rock’n’rolla znany z popularyzowania twista, dzięki piosence z 1960 roku The Twist. Przez znawców tematu uważany jest za niekwestionowanego króla tego stylu. Jako ciekawostkę mogę powiedzieć, że uczęszczał do jednej szkoły ze znanym piosenkarzem - Frankie Avalonem, którego płyty długogrające (LP) mieliśmy w muzycznym skarbcu przy Placu Kościuszki 17. W 1964 roku ożenił się z Cathriną Lodders holenderka z pochodzenia, która w 1962 roku została Miss World. Właśnie Chubby Checkera wybrałem reprezentantem twista w konfrontacji z Carlem Perkinsem i stylem rock-a-billy. Twist, jeśli chodzi o formy tańca w odniesieniu do rock-a-billy, wywołał taneczną rewolucję, stał się bardziej popularny niż inne formy taneczne (tango, walc, fokstrot, jive czy rock’n’roll). Tańczyli wszyscy od dziecka do wieku starczego. Stał się na wiele lat, dla wielu pokoleń dominującym na parkietach świata. Zapoczątkował bezkontaktową, taneczną erę, która jak zjawisko osmozy przenikała, asymilując się z nią, w dyskotekową zabawę trwającą do dzisiaj.
Carl Perkins w akcji podczas festiwalu rock-a-billy w Memphis w 1968 roku
Sobota 27 maja 2006 roku, na długo przed rozpoczęciem spotkania tłumy fanów waliły do Galerii. Czułem, że kolejni herosi będą bardzo atrakcyjnymi reprezentantami swoich muzycznych styli. W cale się nie pomyliłem, mimo pięknej pogody lokal Galerii wypełniony był po brzegi. O rock-a-billy wiedziało niewielu, kiedy wchodzili do wewnątrz lokalu padało pytanie, - Antek co to jest rock-a-billy, co to za styl? Twist jako bezkontaktowy taniec był bardziej znany, do dzisiaj króluje na wszelkich potańcówkach, fajfach, zabawach, dancingach, prywatkach czy dyskotekach. Spotkanie rozpocząłem stylem rock-a-billy. Carl Perkins jak przystało na wybrańca tej formacji rozpoczął największym hitem swojej kompozycji Blue Suede Shoes. W Galerii ARKADY zrobił się natychmiast rock’n’rollowy nastrój by kolejne przeboje Honey Don’t, Matchbox i presleyowski hit That’s All Right Mama, wywołał na widowni niespotykaną euforię. Całkowite szaleństwo zapanowało nieco później gdy na ekranie ukazał się śpiewający Chubby Checker wykonując największe, rock’n’rollowe w rytmie twista covery jak; Good Golly Miss Molly czy All Shook Up.
Jak okazało się później było to preludium do tego co wydarzyło się, kiedy kończący swój występ Checker, zaśpiewał dwa nieśmiertelne hity, Let’s Twist Again i The Twist. Wszyscy w Galerii jak jeden mąż powstali z miejsc i swingując między stolikami zachowywali się jak na tanecznym, ekranowym parkiecie. Państwo Lambertowie (Barbara i Jurek) jako pierwsi rozpoczęli między stolikami kołatanie, kręcenie się przenosząc taneczny krok na środek lokalu. Do nich dołączyło kilku mężczyzn i kobiet, między innymi wymienię tych, których zapamiętałem - Bożena Dulas, jej siostra Monika i członek stowarzyszenia ALA, Rafał Rogowski. Ostatnie dwa utwory powtarzałem parokrotnie. Rafał, o słusznym wzroście i wadze jakby zapomniał o swoich parametrach, kręcił ciałem niczym mistrz Checker. Pociągnął za sobą innych i w Galerii zrobiło się jak za dawnych lat bywało w naszych lokalach - Literacka czy Jagódka. Dziś mogę powiedzieć, że od strony rozrywkowo tanecznej, ze wszystkich dotychczasowych spotkań, pod względem ogólnej zabawy było najwspanialszym w cyklu Herosi Rock’n’Rolla. Za niespełna 10 dni, 19 stycznia, minie 16 lat jak zmarł Carl Perkins. By czytającym portal „nasz tomaszow” przypomnieć a młodemu pokoleniu przybliżyć postać, jednego z największych prekursorów rock’n’rolla, country, rock-a-billy, sięgnąłem do swojego archiwum, w którym odnalazłem liderów pojedynkujących się w muzycznych odmianach rock’n’rolla, to jest rock-a-billy kontra twist.
22 grudnia – Jackdaw Jazz Cafe 201 Lower Clapton Road, Hackney, London E5 8EG Wstęp wolny przed 21:00, potem £ 5.00
PROMOCJA! pierwszych 10 polskich fanów, którzy zgłoszą się do Marka Olbricha w przerwie między setami i powołają się na mój anons - dostaną piwo za darmo – a piwo w Jackdaw jest przednie! Chętni proszeni są o kontakt ze mną na fb
***
2 stycznia – Jazz Cafe POSK 20:30 £12.00 Dla pierwszych 20 widzów - także promocja piwna!
Najdłuższy wywiad mojego życia to rozmowa właśnie z Markiem Olbrichem zwanym Bestią, a znajdziecie ją tutaj
Fundacja Jazz Jamboree i Fundacja Muranów zapraszają dzieci z rodzinami na niezwykłe spotkanie z muzyką i filmem. Repertuar poranku stanowią znane i lubiane filmy animowane dla najmłodszych, a znani i popularni jazzmani są autorami tła muzycznego wykonywanego równolegle z wyświetlanym filmem. Muzyczna interpretacja „obrazu” to improwizacja artystów, którzy za każdym razem tę samą historię mogą opowiedzieć innym „muzycznym językiem”. Językiem ambitnym, magicznym, ale nie trudnym, nawet dla najmłodszego widza. Poranek jazzowy udowodni, że jazz nie jest muzyką niezrozumiałą, trudną, a pobudza wyobraźnię najmłodszych odbiorców.
Na żywo zagrają zespoły Blues Fellows Swingin’ Band & Ewa Konarzewska oraz Warsaw Dixielanders. Ale to nie wszystko! Po projekcji zapraszamy dzieci i rodziców na warsztaty artystyczne. Świetna lekcja wyobraźni dla każdego dziecka.
Podczas pokazu zostaną przedstawione następujące bajki:
Litza: Neokatechumenalna
od słowa katechumenat. Wielu ludzi ma problem, żeby wymówić słowo
neokatechumenat dlatego, że źródłosłów pochodzi od słowa katechumen. W
pierwotnym Kościele byli to ludzie, którzy przygotowywali się do chrztu i
to, co przechodzili, to był właśnie katechumenat. Wspólnota, w której
ja jestem, to neokatechumenat, czyli NOWA, ale ta nowość polega na tym,
że kiedyś ludzie przygotowywali się przed chrztem. Teraz wszyscy
jesteśmy ochrzczeni jakby z urzędu, ale nie mamy żadnego wtajemniczenia i
wprowadzenia w chrzest i nie wiemy, czym tak naprawdę jest
Chrześcijaństwo. Siłą rozpędu jest tradycja itd, ale ci co chcą, mogą
jakby cofnąć się trochę niezależnie od tego, czy są ochrzczeni czy nie,
zrobić ten katechumenat, zobaczyć czym jest Chrześcijaństwo i czy ja w
ogóle w to wchodzę, czy nie.
fot. Marek Jamroz
fot. Monika S. Jakubowska
Kuba: U Wojewódzkiego powiedziałeś, że uczysz się wiary. Nauczyłeś się już?
Litza: Wiesz co, myślę, że ta nauka skończy się dopiero parę godzin po śmierci (śmiech).
Sławek: 1994 rok. Czy to był twój przełom?
Litza:
Nie! Media z jakimś oślim uporem powtarzają rzecz, która nie jest
prawdą. W 1984 roku poznałem Dobrochnę, fajną dziewczynę i byliśmy
najpierw kumplami, przyjaciółmi, potem jakby chodziliśmy ze sobą i
byliśmy narzeczonymi. W 1988 roku przyjęliśmy sakrament małżeństwa i ja
przed tym świadomie przygotowywałem się do bierzmowania. Wcześniej nie
bylem za bardzo w parafii, więc bierzmowany bylem dopiero jako 20-latek
i to był początek mojego powrotu do Kościoła. Ja to powtarzam za każdym
razem, ale to wraca, a rok 1994 - rok operacji zastawek wręcz
przeciwnie u mnie zadziałał.
fot. Marek Jamroz
fot. Monika S. Jakubowska
Miałem wtedy wielki bunt i niezrozumienie
tego cierpienia, tych doświadczeń. Nie umiałem tego odczytać w
kontekście bycia w Kościele i mojej relacji z Bogiem i wtedy okazało
się, że ja nie mam wiary, tylko mam jakąś naturalną religijność, która
jest nacechowana jakimś lękiem, że jak nie zrobię pewnego kultu, nie
pójdę na mszę, nie pójdę do spowiedzi, nie pójdę do komunii, to Ten,
który mnie podobno kocha, będzie mi złorzeczył, albo nie będzie mi
sprzyjał. Ale to nie jest Chrześcijaństwo. To jest pogańska religijność
naturalna i każdy człowiek ją ma - złożyć Bogu ofiarę, żeby On mi
błogosławił. Po tych operacjach stwierdziłem, że tak nie chcę żyć i w
ogóle przestałem się modlić, zakazałem w domu się modlić i powiedziałem
KONIEC! Z tego letargu i z pustki, która pojawiła się kilka miesięcy po
operacji wyprowadził mnie Tomek Budzyński z Armii, który zaprosił mnie
na katechezy, Na tych katechezach w parafii w Poznaniu usłyszałem parę
słów nadziei i to zachęciło mnie, żeby ruszyć ze wspólnotą, która z tych
słuchających ludzi właśnie wtedy się rodziła. 21 lat już jesteśmy razem
we wspólnocie i tam uczymy się wiary i dzisiaj wiem jaka jest różnica
miedzy wiarą a religią i to jest bardzo ważne dla mnie.
fot. Monika S. Jakubowska
fot. Monika S. Jakubowska
Sławek: Naliczyłem
aż 8 znanych kapel, w jakich masz lub miałeś udział plus dwie grupy z
początków twojego muzykowania. Do Luxtorpedy dorastałeś poprzez Turbo,
Acid Drinkers i inne zespoły. Jak kształtowała się twoja muzyczna
tożsamość i dlaczego odnalazłeś się akurat w ciężkich brzmieniach?
Litza: Początek
mojej muzyki wiązał się na pewno z ucieczką. Problemy jakie mieliśmy w
domu, rodzice, którzy się rozwiedli i różne problemy z alkoholem w domu
powodowały, że ja jako młody, dorastający nastolatek jakby nie umiałem
sobie poradzić z tą rzeczywistością i uciekałem w muzykę. Grałem sobie i
marzyłem. Wystarczyło, że brałem gitarę, grałem na niej i już
przenosiłem się w świat, w którym było mi dobrze. Potem rodziły się
rożne kapele punkowe jak Sajgon, skąd wzięli mnie metalowcy do trashowej
kapeli Los Desperados. Na dwie centrale graliśmy. To była nowość wtedy!
Podobało mi się tam, bo oni grali w sumie bardzo podobnie do punkowych
zespołów. Potem był Acid Drinkers, potem dopiero było Turbo, a dopiero
jak Titus wyszedł z wojska, to Acid Drinkers zaczął funkcjonować jak
normalny zespół, a potem... tych zespołów było dużo.
fot. Marek Jamroz
fot. Monika S. Jakubowska
Sławek: Creation of Death...
Litza: Flapjack...
Kuba: A
propos Creation Of Death... Twoje teksty często mówią o Bogu. Może nie
dosłownie, ale przekaz jest jasny, mówią o określonych wartościach.
Zastanawiałeś się dlaczego polscy katolicy nie znają niektórych
zespołów, w których grałeś?
Litza: Creation
of Death tak naprawdę nazywał się Jerusalem, tylko że kiedy nagraliśmy
płytę i wysłaliśmy ją do Anglii, to Music For Nations i Tomek Dziubiński
- człowiek, który nas prowadził, jakby managerował, stwierdzili, że
Jerusalem jest bardzo słabą nazwą dla tak mocnej, metalowej kapeli.
Dostałem od nich wtedy płytę analogową, patrzę... a na okładce, gdzie
był krzyż jerozolimski i ludzie, którzy wyciągają do niego ręce, jest
taki znak radioaktywny, taki jak ten "Buch" [tu Litza wskazuje na mój
T-shirt z czaszką autorstwa Krzysztofa Grabowskiego z Dezertera] i napis
Creation of Death.
fot. Marek Jamroz
Mówię - kurna, co to jest? Gdzie jest nasza nazwa?
On na to - nazwa się nie podobała wytwórni. Nazywacie się Creation Of
Death. Ja mówię - jesteście wieśniakami! Tylko dlatego, że Kreator i
Death byli na topie, to zrobiliście Creation Of Death? Zmieniliśmy tę
nazwę potem na COD, ale byłem wtedy bardzo zły. To było pionierskie
granie w Polsce. Śpiewaliśmy Psalm 69 i tak naprawdę to były czasy mojej
religijności naturalnej. Bardzo wtedy moralizowałem, jakby wymagałem
itd. Muzyk rockowy jest takim stworzonkiem, które zawsze w muzyce wyraża
siebie i to, czego chciałby i w tym czasie bylem akurat taki, śpiewałem
takie rzeczy i było to pionierskie.
fot. Monika S. Jakubowska
Kuba: Dlaczego przestałeś? Co takiego się stało?
Litza: Gdzieś się to rozsypało. Tomek Goesh miał trochę problemów rodzinnych i zdrowotnych i w końcu się to rozpadło.
Kuba: Skąd
wzięło się w Kościele takie spojrzenie na muzykę heavy metalową, ze
jest ona zła, a nawet satanistyczna? Przecież Luxtorpeda to też są
ciężkie riffy...
Litza: To nie muzyka, to
nie forma, ale treść. Można by było bardzo dużo na ten temat mówić.
Niczego nie chcę usprawiedliwiać, ani nie mam prawa wyrokować jakieś
opinie na ten temat. W muzyce zawsze ważna jest treść i intencja. Jeżeli
ona wynika z jakichś depresji, braku szacunku do życia, wynika z
niechęci lub idzie w stronę śmierci, to jest to muzyka, która nie niesie
ze sobą nadziei, życia i tego, co może drugiemu człowiekowi dać wiatru w
żagle i powiedzieć mu - życie jest piękne! Natomiast podsumowywanie, ze
coś jest satanistyczne, to... kiedyś Dickinson fajnie powiedział, że z
satanizmem ma niewiele wspólnego, a jedyne co mógłby podejrzewać, że
jest związane z satanizmem, to jego księgowy. Ja myślę, że właśnie
finansjera, życie ciała, wyuzdanie...
fot. Monika S. Jakubowska
Graliśmy w tym roku z KNŻ w
Liverpoolu i o godzinie 23:00 niezależnie od panującej akurat
temperatury na ulice wyszło pełno kuso ubranych nastolatek. Wyglądały
trochę jak prostytutki... Byliśmy z żoną bardzo smutni, bo powiedz mi,
czy może być coś smutniejszego i gorszego od takiego widoku? Tam dopiero
jest zło, ale to zło wynika z głupoty, nieświadomości, braku szacunku
do życia i do wartości, bo nie składamy się tylko z białka.i nie
jesteśmy tylko materią. Dla mnie ważne jest pytanie - czego ja szukam
dzisiaj w życiu? Dobra czy zła, życia czy śmierci? Ewangelia zadaje
pytanie - kim Chrystus jest dzisiaj dla ciebie i to jest pytanie do
mnie. Ja nie mam prawa oceniać innych.
fot. Monika S. Jakubowska
Cieszę się, że ja nie muszę
sądzić, że jest Bóg, który to osądzi i mało tego... On to zrobi
sprawiedliwie! Ja mogę to osądzić na podstawie własnych afektów, różnych
chwilowych predyspozycji i będzie to zawsze niesprawiedliwy sąd nad
drugim człowiekiem, a Bóg jest sprawiedliwy. Ufam, ze to co robimy, ma
jakiś wpływ i nie zostaje bez echa na otoczenie. Sumując, nie chcę
bronić jakiejkolwiek muzyki, ani nie chcę bronić tego nowoczesnego
człowieka, dla którego ważny jest pieniądz i ciało. Ja nie chcę sądzić,
bo od tego jest Bóg.
Sławek: To co mnie zawsze
najbardziej urzekało w twojej twórczości, to zespól 2Tm2,3. Po raz
pierwszy zetknąłem się tam z muzyką stylistycznie różnorodną, a
jednoczenie tak mocno osadzoną w Jarocinie. Tam jest reggae, tam jest
rock i tam jest heavy metal z tekstami opartymi na Biblii. Była to
pierwsza i chyba jedyna do tej pory chrześcijańska kapela na tak wysokim
poziomie. Jak zetknęliście się ze sobą?
fot. Monika S. Jakubowska
fot. Monika S. Jakubowska
Litza: Po
pierwsze to rzeczywiście to co robi 2Tm 23 jest związane z Jarocinem
dlatego, że tworzy ten zespól pokolenie, które w Jarocinie się
wychowywało i ten eklektyzm 2Tm 2,3 wynika z tego, że jest tam Darek
Malejonek, jest Tomek Budzyński, jestem ja i jest przedstawiciel sceny
jazzowej Marcin Pospieszalski. Pod koniec lat 90' było takie
przebudzenie w świecie rockowym, gdzie ludzie doświadczyli obecności
Boga w swoim życiu i jak się jeden o drugim dowiedział, to
stwierdziliśmy... pograjmy razem i było wtedy dla nas - tych którzy
mieli to doświadczenie, że Bóg istnieje, szokiem to, że nie można lepiej
opisać tej rzeczywistości, tego jak żyjemy i jak to przeżywamy, jak
poprzez Psalmy. Przecież Maleo tam sadzi ostro, jak śpiewa "nie każdy,
kto mówi Tobie Panie, do Królestwa Bożego się dostanie. Bo byłem głodny,
nie daliście mi jeść, byłem spragniony, a nie daliście mi pić. byłem w
więzieniu, a nie odwiedziliście mnie". To są konkrety! Tam nie ma czegoś
takiego, że wiesz... ptaszki śpiewają, a Jezus skacze z chmurki na
chmurkę, bo to nie o to chodzi, bo Ewangelia bardzo konkretnie mówi o
tym, że człowiek może iść jedną drogą - albo do życia, albo do śmierci.
My to śpiewamy, bo to jest nasze życie.
fot. Marek Jamroz
fot. Monika S. Jakubowska
Kuba: Wróćmy
do muzyki, a właściwie do jej konstrukcji. Chodzi mi konkretnie o
tryton, którego używanie w średniowieczu było wręcz zakazane. Interwał
ten był tak dysonansowy, że został nazwany diabłem w muzyce. Czy
rzeczywiście w tym słynnym trytonie, którym rozpoczyna się "Enter
Sandman" kryje się szatan?
Litza: Co!?
(śmiech). "Enter Sandman" nie jest oparty.na trytonie. Jak już chcemy
rozmawiać o tak poważnych, głębokich rzeczach, to jest Fibonacci. Znasz
złotą regułę Fibonacciego?
Kuba: Nie
Litza:
Polecam. Włoski matematyk Fibonacci opisał pewien wzór matematyczny,
który istnieje w kosmosie, w kalarepie, w brokule, w muzyce. Nazywa się
to złota spirala i możesz ją spotkać w największych dziełach muzycznych,
plastycznych, w przyrodzie, w proporcjach ciała ludzkiego; Wszystko to,
co zbliża się do Fibonacciego, jest dla człowieka bardzo harmonijne.
Jak siedzę i sobie gram, to oczywiście każdy riff albo wywołuje, albo
nie wywołuje jakąś emocję - negatywną lub pozytywną. Bylem niedawno
zaskoczony, bo zrobiliśmy z Luxtorpedą smutny numer pod tytułem
"Mambałaga", a ludzie mówią, że on jest bardzo wesoły. Tam są same mole i
melodie bardzo melancholijne, natomiast dla ludzi ważny jest rytm.
fot. Marek Jamroz
fot. Marek Jamroz
Sławek: Moim zdaniem jest to najlepszy kawałek na waszej ostatniej płycie.
Litza: Nie
jest najlepszy. To jest po prostu jedyna "Mambałaga". Na płycie.każdy
utwór ma swoją tożsamość. Muzyka nie jest sportem, nie oceniamy tego.
Dzisiaj "Mambałaga" może ci dać dużo szczęścia, a innego dnia na
przykład utwór pod tytułem "Smoła". Odbiór tych wszystkich rzeczy przez
ludzi jest subiektywny. Dla mnie ważne są w muzyce intencje i
nieświadomie zawsze można dawać coś ze zła lubi dobra. Wstaję rano,
modlimy się z żoną i proszę wtedy, aby to, co dzisiaj zrobię, nikogo nie
zraniło, nie zabiło, nie krzywdziło, żeby mu dało trochę szczęścia,
trochę miłości, żeby ten człowiek, który będzie tego słuchał, czuł się
kochany, doceniony i żeby czul, że jest czegoś wart. A wracając do
twojego pytania o szatana w muzyce, to odpowiedź na nie znajdziesz w
Piśmie Świętym, gdzie Jezus fajnie powiedział: „Nic, co wchodzi do
człowieka z zewnątrz, nie może go splamić, lecz co wychodzi z człowieka,
to go plami. Z wnętrza, z serca ludzkiego pochodzą złe myśli, rozpusta,
kradzieże, zabójstwa, cudzołóstwa, chciwość, przewrotność, podstęp,
wyuzdanie, zawiść, bluźnierstwo, pycha, głupota. Całe to zło wychodzi na
zewnątrz i plami człowieka” (Mk 7,15-23).
fot. Marek Jamroz
fot. Marek Jamroz
Tak zwani ludzie niewierzący
mają w sobie wbrew pozorom wiele religijności. Spotkałem bardzo
religijnych niewierzących. Faryzeusze głosili, żeby na zewnątrz kubka
było czysto i żeby to wszystko jakoś wyglądało, a Jezus mówi - dbajcie o
wnętrze kubka, bo zło pochodzi z serca człowieka, a to co wchodzi w
ciebie, ty to wydalasz i na tym koniec, natomiast to, co pochodzi z
serca, może być albo złe albo dobre. Dużo zależy od intencji tego, co
masz w sercu. Zapytałem kiedyś mojego przyjaciela egzorcystę - słuchaj,
ci ludzie, którzy cierpią opętanie... z czego to wynika? Okultyzm,
magia, muzyka satanistyczna? On mówi, że to jest niewielki procent.
Najwięcej ludzi, a szczególnie kobiet. jest opętanych przez lata
nieprzebaczenia, lata gniewu, lata sądzenia innych i ja myślę, że to ma
ten smród - sądzenie, gniew... i taka osoba może codziennie biegać do
kościoła na liturgię, ale od lat mieć nieprzebaczenie w sercu i to jest
ten smród, który przyciąga zło.
fot. Marek Jamroz
fot. Artur Grzanka
Sławek: "Nie boję
się, gdy ciemno jest, Ojciec za rękę prowadzi mnie". Od tego tekstu
zaczęła się Arka Noego. Kiedy tworzyłeś tę piosenkę, prawdopodobnie
jeszcze nie wiedziałeś, ze powstanie ten zespól, Z tego co wiem, wyszło
wam to dość spontanicznie. Dziś ta pierwsza Arka to już dorośli ludzie,
którzy mają już swoje dzieci. Jak Arka Noego wpłynęła na ich życie?
Litza: W
ogolę nie wpłynęła. Arka wynikała z naszego życia, a nie Arka wpływała
bezpośrednio na nasze życie. W tej wspólnocie, w której jesteśmy, bardzo
dużo czasu poświęcamy dzieciom. Na każdej Eucharystii jest dialog z
dziećmi - co było czytane, co to konkretnie mówi do twojego życia.
Kiedyś tak sobie siedziałem i miałem taką intencję w sercu - szkoda, że
tylko nasze dzieciaki, tych kilkanaścioro dzieci we wspólnocie może
takie coś przechodzić, szkoda że dzieci żyjące poza wspólnotą nie mogą
na ważne tematy usłyszeć czegoś tak prosto, tak konkretnie. I tak
pojawił się nie mój pomysł, tylko siostry Marioli z Ziarna, żeby coś
takiego robić i nagle zobaczyłem to, co miałem w sercu, nagle
zobaczyłem, że Arka przetłumaczona jest na cztery języki i ponad siedem
milionów płyt poszło do ludzi!
fot. Marek Jamroz
fot. Artur Grzanka
Sławek: Dzięki programowi Ziarno i Arce Noego stałeś się nagle popularny w kręgach, w których do tej pory cię nie odbierano.
Litza:
Nie interesuje mnie popularność. Mnie interesuje, żeby moja żona była
dzisiaj zadowolona, żeby czuła się kochana, a cała reszta jest przy
okazji i tak samo Arka nie wpłynęła na nasze dzieci. Dla nich to była
fajna przygoda. Po pierwsze był to pierwszy zespół, w którym one mogły
być ze mną cały czas w trasie. Jak wyjeżdżałem z Acidami, z Flapjackiem
czy z Kazikiem, to one nie mogły ze mną jechać, a z Arką jesteśmy całą
rodziną i zawsze jest fajna zadyma, Do dzisiaj zresztą Arka gra, a
dzieci zawsze czekają, kiedy będzie maj, czerwiec i kiedy będą mogły
wsiąść do tego autokaru i powiedzieć: jedziemy w Polskę robić zadymę.
Kuba: Czego oczekiwałeś po wydaniu pierwszej płyty Luxtorpedy?
fot. Marek Jamroz
fot. Marek Jamroz
Litza: Oczekiwałem,
żebyśmy ją w końcu nagrali i posłuchali jej sobie w domu na słuchawkach
jak to brzmi i usłyszeli efekt końcowy. Myśmy nie po za bardzo ją
nagrywali, żeby to trafiło gdzieś do ludzi. Ważnych było tych paru
przyjaciół i zresztą z początku na koncertach było po 15, 20 osób. My
nigdy nie mamy planu biznesowego, tylko po prostu sobie gramy. Kolega
Franciszkanin zrobił mi teledysk do "Autystycznego" za 700 zł, bo tyle
kosztowała nas benzyna z Poznania do Trójmiasta i ten teledysk ma parę
milionów obejrzeń, mi się podoba i to jest fajne.
Sławek: O
powstaniu Luxtorpedy dowiedziałem się od mojego kumpla Kreda.
Mieszkaliśmy wtedy w Luton i któregoś dnia Kred mówi - Słuchaj, Litza
zmontował nowy zespól i my musimy ściągnąć go do Luton! Zrobiłem wtedy
program w Radio Diverse FM z Kredem w roli głównej, który o was
opowiadał, a pomiędzy naszymi wejściami leciała wasza muzyka z pierwszej
płyty i muzyka innych kapel, w jakich w przeszłości grałeś.
fot. z archiwum Kreda
fot. Sławek Orwat
Litza: Kred
to jest człowiek, który do dzisiaj jest jednym z moderatorów naszego
forum. Myślę, że forum Luxtorpedy bardzo dużo nam pomogło jeżeli chodzi o
Trójkę, bo to oni wysłali nasz utwór do Trójki i to ich załoga pod
sceną na Woodstocku zrobiła zadymę, co zrobiło wrażenie na
organizatorach i innych ludziach, że nie wiadomo jaki to zespół i że
Litza znowu z czymś wyskoczył i wszyscy się przy tym fajnie bawili.
Sławek:
Fenomen Luxtorpedy zobaczyłem na LuxFeście 2013. Takiego entuzjazmu i
święta, jakie zgotowali wam ludzie z Forum nigdy jeszcze na żadnym
festiwalu nie widziałem.
Litza: LuxFest
jest fajny i mimo, że co roku robimy taki festiwal, to wolimy koncerty w
klubach. Jak organizujesz taki LuxFest, to się do niego przygotowujesz,
chcesz dobrze wypaść i chcesz żeby to fajnie wszystko zagrało, a
najlepsze koncerty to są te niespodziewane. Jedziesz do Włocławka i tam
masz kolejny, normalny koncert. Jest cudowna atmosfera i jest taki
klimat, że my potem mówimy: żeby to było nagrane, to byłoby można
pokazywać, że był to najlepszy koncert jaki zagraliśmy. Takie koncerty
niespodziewane, nieprzygotowywane, bez takiego ciśnienia... wiesz, że
musi wypaść fajnie, żeby to zabrzmiało, żeby wszystko było słyszalne
itd. Każdy koncert ma swój dzień i swój czas...
fot. z archiwum Kreda
fot. Marek Jamroz
Sławek: Czy pomyl na podwójny wokal - Hansa i twój wyniknął z popularności muzyki nu metalowej?
Litza: My
nie mamy pomysłów. My tylko tak gramy jak umiemy. Ja nie umiem śpiewać i
Hans też nie umie śpiewać. On rapuje, a ja się drę. To nie jest pomysł.
To jest jak użycie młotka i piły. Mi się to spodobało, bo kiedy
Luxtorpeda powstawała, to pomyślałem... kurde to będzie nie do
wytrzymania, jak ja będę darł ten ryj cały czas, wiesz... to jest
nieprzyjemne. Przydałby się ktoś, kto to rozluźni i nagle przypadkowo w
studiu pojawił się Hans, który akurat nagrywał swoje rzeczy.
Zaproponowałem mu jeden utwór. Zrobił to, a ja mówię do mojej żony -
fajnie by było, jakby cała Luxtorpeda taka była, że ja się drę a Hans
nie dość, że mówi coś z sensem, to jeszcze mówi w taki sposób, że można
przy tym trochę odpocząć, że nie ma cały czas takiego ciśnienia i ona
mówi - to zaproponuj mu. No co ty, on ma swój zespół, ale w końcu mu
zaproponowałem, a on... spoko spróbuję i tak jest z nami do dzisiaj.
fot. Marek Jamroz
fot. Monika S. Jakubowska
Kuba: Koniec KNŻ. Pojawiły się informacje, że brakuje ci czasu.
Litza: Tak
Kuba: Powstaje nowy projekt?
Litza:
Nie. Jest tylko 2Tm2,3, Arka i Luxtorpeda. Mam czwórkę wnuków, widzę że
jestem dużo za połową życia. Nie wiem, czy wy też macie takie wrażenie,
że im dłużej człowiek żyje, tym rok jest krótszy, a to Boże Narodzenie
jest dla mnie jakby co trzy miesiące, a nie co dwanaście. Zaczynam
szanować dzień i patrzeć tak, że muszę jednak z pewnych rzeczy, nawet
tych świetnych po prostu zrezygnować. Muszę robić tak dlatego, ze są
priorytety. Chciałbym być więcej w domu, nawet nie tyle z wnukami, ale z
żoną. Nie chciałbym potem tego żałować kiedy będę umierał, że nie
poświęciłem wystarczająco czasu żonie albo dzieciom - tym, których
najbardziej kochałem i właśnie w tym momencie pojawia się to bolesne
cięcie
Tomek "Dziki" Likus (więcej tutaj), Litza, facet z torbą i Mark "Bestia" Olbrich (więcej tutaj) fot. Monika S. Jakubowska
fot. z archiwum Kreda
Sławek: Jest coś, o co zawsze chciałem cie
zapytać. Rozmawiałem o tym zresztą wielokrotnie z Kredem. Będąc jednym z
najbardziej rozpoznawalnych muzyków naszego kraju, kompletnie udało ci
się uniknąć celebryctwa...
Litza: Nie, no
błagam cie... Po prostu jednemu ze zwykłych ludzi udało się dostać na
dużą scenę (śmiech). Nie, no proszę cie, nie ma czegoś takiego.
Sławek: Dlaczego
w takim razie zdarzyło mi się jednak spotkać i takich muzyków, którym
popularność znacznie mniejsza od twojej jednak zaszkodziła?
Robert z Markiem Jamrozem - autorem wielu fotografii zamieszczonych w tym artykule (więcej tutaj)
fot. Monika S. Jakubowska
Litza:
Większość muzyków to są normalni ludzie. Pewnie, że niektórzy próbują
robić pewien dystans, bo psychicznie jest w tym dużo emocji, ale
generalnie muzycy są to normalni ludzie, nie srają fiołkami i żyją
normalnie. Nawet to, co mi się kiedyś wydawało - bo są to subiektywne
odczucia - że to są gwiazdy i bałem się do nich podejść, pogadać, potem
okazywało się, że to są zupełnie normalni ludzie. Wyobrażenia o drugim
człowieku nie zawsze są prawdziwe. Dwa dni temu bylem u Pete'a Cornisha w
domu. To jest człowiek, który od lat robi kable, efekty i całą
elektronikę Stingowi, McCartney'owi, Queenom czy Black Sabbath.
Pojechałem do niego... normalny facet. Malo tego, jak otworzyły się
drzwi, to mówi - O Litza! On mnie zna ze zdjęć, bo jak ja gram na jego
efektach czy kablach od paru lat, to on ogląda gdzie jestem i na jakiej
gram scenie i przez to mnie poznał. To jest niesamowite, że ten człowiek
może ci odpisać: "słuchaj Litza, nie mogę ci teraz zrobić kabla. Jak
wrócę z trasy sir McCartneya, to ci zrobię" (śmiech). Kazik jest
normalny, wszyscy jesteśmy normalni i wszystkich nas spotykają te same
doświadczenia, te same pytania o sens życia, o istnienie itd.
Oczywiście, że są korporacje, które jednych rozdmuchują bardziej i
ludzie robią na nich większą kasę, ale są i tacy, którzy się nie dają,
są cały czas w podziemiu i łatwiej im się żyje. Ja bym tam nie świrował z
tym za bardzo.
fot. Marek Jamroz
fot. Monika S. Jakubowska
Ale jest taki jeden moment, który jest związany ze
sceną. To jest moment związany z pieniądzem i o tym mówili mi bracia we
wspólnocie. Bo jak z Arką wydaliśmy płytę sami i sprzedało się półtora
miliona, to wiesz... ja nagle z dwupokojowego mieszkania na parterze ze
wspólnym korytarzem z innymi ludźmi, moglem kupić dom w Puszczykowie,
studio wybudować, mieć samochód, który jest nie 20-letni, tylko nowy.
Mój status bardzo wtedy się podwyższył i moi bracia ze wspólnoty mówili,
że jestem inny i to była prawda mimo, że ja tego wtedy tak nie
widziałem. Mówili - po pierwsze myślisz, że masz pieniądze i że przez to
wiesz lepiej pewne rzeczy od nas. Wiesz... taki człowiek często robi
się pyszny, zarozumiały, ale na szczęście artyści bardzo szybko te
pieniądze trwonią i wracają do słusznych wymiarów (śmiech).
fot. Marek Jamroz
fot. Marek Jamroz
Ale
rzeczywiście... pieniądze mogą zrobić z człowieka "biedaka", który
myśli, że jest lepszy od drugiego. Teraz mi na pewno to nie grozi. Ledwo
mogę zapłacić podatek za zeszły miesiąc. Wracając do twojego pytania,
to spotkałem (na szczęście niewielu, ale spotkałem) takich artystów,
którzy wytworzyli wyraźne bariery, że ochrona, że nie podejdziesz do
mnie teraz itd. Graliśmy ze Slayerem, gdzie Kerry King powiedział mi
żebym spadał, albo z Soundgarden, że jak chciałem wyjść, to usłyszałem:
"z powrotem do namiotu, bo idzie Soundgarden". No OK, może to wynika z
jakiegoś lęku, wiesz... jeżdżą po świecie, może czegoś się boją. Nie mam
pojęcia.
Kuba: Tworząc z Arką cover "Gaz na ulicach", opowiadałeś dzieciakom, o czym tak naprawdę to jest?
Litza: Oczywiście, że tak
Kuba: Zrozumiały?
fot. Marek Jamroz
fot. Marek Jamroz
Litza:
Tak, dzieci są bardzo mądre. Dzieci to są mali ludzie. W ogóle cała ta
płyta była taka. Czasem potrzebuję wyrwać się z chłopakami tylko i
wyłącznie moimi, a wtedy jeszcze jechały chlopaki od Ślimaka bębniarza
Acid Drinkers, bo to rodzina jest, I mówię - chłopcy jedziemy na ferie
zimowe do Słowacji na baseny i oni tam do mnie mówią - czemu nie nagramy
coverów? Ja mówię, że już nagrywaliśmy jakieś covery z Arką, Tak, ale
ale one są takie pobożne. Nagrajmy jakieś czadowe covery. Ja mowie -
fajny pomysł, ale jakie? No i chłopcy zaczęli propozycje różne dawać, a
ja potem pomyślałem, ze jest to fajna okazja, żeby ich zainteresować
polską rockową muzyką lat 80', która miała bardzo dużo treści, która
była osadzona w konkretnym czasie i która walczyła o coś konkretnego. To
nie było sztuczne, tylko prawdziwe. No i tak zachęciłem ich do
sluchania takich rzeczy jak Jarocin 80-te lata i tak pojawiały się
kolejne propozycje utworów i wtedy była też okazja, aby o tym pogadać.
fot. z archiwum Kreda
fot. Monika S. Jakubowska
Kuba: Jak im wyjaśniłeś piosenkę "Spytaj milicjanta"?
Litza: Jeśli
chodzi o kontekst tego kawałka, to bardziej rozmawiałem z dzieciakami
na temat cynizmu. Tłumaczyłem im, że w Polsce w tamtych czasach nie
wolno było pewnych rzeczy pisać wprost i żeby wyrazić swój sprzeciw i
bunt przeciwko tej trudnej sytuacji, jaka jest, często używano takich
form, jak cynizm, czyli żartobliwie śpiewano odwrotnie, niż chciałoby
się zaśpiewać. Kogo - mówię do dzieci - ty pytasz, jeżeli chcesz coś
wiedzieć o życiu, kogo pytasz w pierwszej kolejności? Mamę, tatę,
oczywiście radzisz się przyjaciół i mówiłem im, że jak wtedy zapytałeś
milicjanta, mogłeś dostać pałą i to wszystko i to była cala jego
odpowiedź. I to było bardzo fajne, że stosowało się taka formę jak
cynizm, aby wyrazić swój bunt. Pamiętacie Pomarańczową Alternatywę we
Wrocławiu i Majora Frydrycha i to, co oni robili w czasach komuny? Oni
we Wrocławiu robili takie happeningi, że kupowali goździki, które dawali
potem milicjantom, albo robili transparenty z hasłami "Niech żyje
komuna - cudowny ustrój" i nikt im nie mógł nic zrobić, bo to
zgromadzenie było pro.
fot. Sławek Orwat
fot. Monika S. Jakubowska
Sławek: Stąd dziś we Wrocławiu na pamiątkę tamtych wydarzeń można spotkać mnóstwo kamiennych skrzatów.
Litza: I to był tez Majora pomysł.
Kuba: Trudno było powrócić do koncertów z Acidami po tylu latach?
Litza:
Nie. Fajnie było ich spotkać po latach. Fajny dla mnie szczególnie był
czas prób i to, że po latach można było pograć z Popcornem. Super!.
Kuba: Mieliście podczas tej przerwy jakiś kontakt ze sobą?
Litza: Tak, my z Titusem mamy kontakt, a Ślimak jest moim szwagrem,
Sławek: Niedawno
robiłem wywiad z Edytą Bartosiewicz, która opowiadała mi tę słynną
historię, jak to was spotkała, kiedy robiliście z Acidami płytę Striptease...
Litza: Hahaha
Niezapomniana rozmowa z Edytą Bartosiewicz o jej udziale w piosence Acid Drinkers
Sławek: Niesamowite legendy już narosły wokół tego spotkania i podobno trochę się wtedy tam działo zanim nagraliście wspólnie...
Litza: ..."Seek And Destroy"
Sławek: Możesz coś więcej o tym spotkaniu dziś powiedzieć?
Litza:
Słuchaj, było cudownie! My chłopcy ze wsi Poznań przyjechaliśmy do
wielkiej stolicy i w miejscu, gdzie mieszkaliśmy podczas nagrywania z
Acid Drinkers płyty Striptease co chwile ktoś dzwonił i padały jakieś
wielkie nazwiska, a przynajmniej dla nas to był wtedy taki wielki
świat. Drrrrrrrrrrr Kto tam? Martyna. Taaaa, Jakubowicz? Tak. Potem
drrrrrr... Kto tam? Edyta. Bartosiewicz i... rzeczywiście wchodzi.
Byliśmy w szoku, że ci ludzie naprawdę istnieją, Cześć, cześć aaa to wy
jesteście ci rozrabiacze. No i pamiętam, mieliśmy wtedy ograniczony
budżet. W momentach wolnych od pracy piliśmy trunki najtańsze, jakie
były dostępne i pamiętam, że u Kasi Kanclerz - ówczesnej managerki wielu
kapel, u dziewczyny, która wynajęła nam to mieszkanie blisko Studia
Izabelin, były piękne kryształowe karafki i myśmy to Wino Okęcie marki
Wino mocno mrozili, następnie wlewaliśmy je do karafek i kulturalnie
przy śniadaniu piliśmy z karafki. I przyszła właśnie pani Edyta
Bartosiewicz i pamiętam jak dziś - O, co tam macie? A my - och trudno
wypowiedzieć słowami, jaki to jest trunek. Mogę spróbować? Oczywiście!
Piła z tej karafki, a to było mocno schłodzone wino i gdzieś tam te
walory smakowe zostały zabite, Ona mówi - No cudowne, cudowne i czar
prysł dopiero wtedy, kiedy Titus dolewał z zamrażalnika kolejne Okęcie
do karafki, ale wtedy to już było więcej śmiechu i zabawy...
Sławek: Podobno dużo przy tym śpiewaliście?
Litza:
Wiesz co, Edyta robiła niesamowitą atmosferę przy tej płycie. Brała
gitarę i właśnie taką Edytę Bartosiewicz najbardziej wspominam, kiedy
siada jak przy ognisku. Miała wtedy - pamiętam - taką suknię, grała na
gitarze i śpiewała jak Janis Joplin i tak super to śpiewała, że myśmy
byli podjarani i co Acid Drinkers robi w takim momencie? Śpiewasz z nami
na płycie! Ejjj, jaki utwór? Jak to jaki? "Seek And Destroy" . Było to
śmieszne, bo pamiętam, że jak uczyłem się grać na gitarze, to akurat
dzielnicowy, który mnie zgarnął i pojechaliśmy razem do domu, pokazywał
mi pierwsze akordy E-dur i wiesz... on mi pokazał E-dur obok pół tonu
wyżej i takie flamenco się wtedy robiło i myśmy ten "Seek And Destroy"
nagrali w taki prostacki sposób flamenco. Zresztą potem byłem przez to
na notowaniach gitarzystów flamenco jako propozycja (śmiech).
Londyński koncert Rejestracji (fot. Monika S. Jakubowska)
fot. Monika S. Jakubowska
Sławek: Jak trafiłeś na płytę Rejestracji?
Litza: Ja
Rejestrację pamiętam z koncertów. Wychowywałem się pod Operą Poznańską
bardziej jako pancur. Chodziliśmy na Abadon, Rejestrację, WC i co tam
jeszcze było. Pamiętam, że w Sedesie nawet miałem grać na gitarze.
Pamiętam też, że Kajtek, który grał wtedy na garach, przyjechał do mnie
do domu i w bloku na trzecim piętrze grał na tych garach [w tym momencie
Litza zaintonował - przyp red] wszyscy pokutujemy za to, ze żyjemy. Nie
dostałem się jednak, bo byłem za cienki. I to była ta muzyka, przy
której na koncertach byłem szczęśliwy i między innymi Rejestracja
przyjechała i pamiętam jak Gelo [i tu Litza tubalnym głosem do złudzenia
przypominającym wokal Gelo zaintonował - przyp. red] Rządy tego kraju
dążą do ograniczenia myśli. Takie były jeszcze utwory, które mało kto
dziś zna. Wtedy też pierwszy raz usłyszałem Bieliznę Geringa - bardzo
fajny zespól z Trójmiasta, potem Bielizna się nazywali, Taniec wielkich
goryli - taką płytę mieli. Fajne, fajne, fajne czasy to były.
Robert ze śp. Robertem "Furi" Furmanem (więcej tutaj)
fot. Sławek Orwat
Kuba: Cena płyt w Polsce podobno zwaliła cię kiedyś z nóg.
Litza:
To znaczy nie cena mnie zwaliła. Każda płyta jest dla mnie bezcenna, bo
tyle, ile tam serca i czasu i wszystkiego w tą płytę jest włożone, to
cena tej pracy, którą w to wkładamy, nigdy tego nie odda. Patrzmy jednak
na to realnie, biznesowo. Jeżeli my sprzedajemy płytę za 15 zł., a ona
kosztuje 50 zł,, to coś jest nie halo z tym handlem.
Kuba: Co myślisz o ludziach, którzy ściągają muzykę z Internetu?
Litza: To jest sprawa sumienia.
Kuba: I tylko tyle?
Litza:
Tak, bo jak ukradniesz mi lusterko od samochodu, to pójdziesz siedzieć,
a jak ukradniesz mi muzykę to nie. To znaczy ja w ogóle nigdy się tym
nie przejmowałem, bo jak Arka Noego miała piratów, to oni robili dobrą
robotę, bo tam gdzie ja nie docierałem, tam docierali piraci z fajnym
przekazem, a mi nie jest potrzebne jeszcze więcej pieniędzy. Wystarczy
żebym miał ZUS zapłacony i podatki i żebym mógł kupić w Londynie kieckę
żonie raz na pięć lat i to już wystarczy. Nie bilansujmy tak życia.
Potęga LuxForum (fot. Sławek Orwat)
Kuba: Pochodzę
z małego miasta i pamiętam, że jak w Polsce sprzedaż płyt malała, a
piractwo rosło, to tak naprawdę żaden sklep muzyczny u nas się wtedy nie
utrzymał.
Litza: Słuchacz, kory słucha
tego, co ja tworzę, jest ze mną bardzo blisko i kupuje płytę oryginalną i
dlatego my nie boimy się przed premierą wrzucić całą płytę do
Internetu, bo wiemy, że nasi słuchacze tego posłuchają, będą się cieszyć
tym, że ta płyta wychodzi, a potem tę płytę kupią. Mnie nikt nie
okradnie.
***
Z okazji Świąt Bożego Narodzenia, życzę Czytelnikom Nowego Czasu i Muzycznej Podróży radosnego przeżywania rodzinnej bliskości oraz osobistej refleksji na temat Miłości, której przyjście na świat dla jednych stało się duchowym wyzwoleniem, innym przyniosło Znak, który do dziś wzbudza sprzeciw, a wszystkim wyznaczyło początek nowej rachuby czasu, którego upływ nieuchronnie zbliża nas do Źródła.
Autor bloga
Autorzy wywiadu:
Jakub Mikołajczyk przyszedł na świat w Strzegomiu. Już w dzieciństwie poznał muzykę grupy TSA, a krótko potem album swego życia - The Animals Floydów. Wkrótce w jego domu pojawiło się także The Best of Deep
Purple i krążki Dire Straits, Roda Stewarta i grupy Queen, której
bardzo szybko stał się oddanym fanem. Następnie w jego życiu pojawiło
się pierwsze magiczne słowo Punk, a wraz z nim takie
załogi jak Sedes, Defekt Muzgó, KSU, Dezerter, Big Cyc i Ga-Ga. Pogujące
szaleństwo spowodowało u młodego Kuby decyzję o nauce gry na gitarze
pomimo, że rodzice usilnie chcieli z niego zrobić pianistę. Młody
buntownik nie dał jednak za wygraną, a szczytowym "osiągnięciem" okresu
buntu był jego relaksacyjny pobyt na komisariacie plus domowy szlaban na
koncerty gratis, co nie tylko nie odstraszyło Kuby od punk rocka, lecz
skierowało go na takie kapele jak Metallica i Guns N' Roses. Wkrótce w
jego życiu pojawiło się kolejne magiczne słowo - Internet,
a wraz z nim przepastne zasoby muzycznych informacji i videoclipów.
Czytał, słuchał i chłonął wszystko, co tylko było dostępne. Dzięki
ucieczkom z domu
umożliwiającym skuteczne omijanie szlabanów, Kuba zaliczał kolejne
punkowe koncerty. W jego życiu pojawiły się z czasem takie marki jak The
Offspring, Roger Waters,
Deep Purple i Iron Maiden. Około roku 2000 Kuba po raz pierwszy usłyszał
Piotra Kaczkowskiego oraz dwóch kolejnych Piotrów - Stelamcha i
Metza i innych prezenterów Trójki, po czym w życiu Kuby pojawiło się
trzecie magiczne słowo - Emigracja. W Anglii nawiązał
współpracę z Radiem Bedford, dzięki czemu mógł mówić to wszystko, co
przez lata gromadziło się w jego głowie. W Bedford Kuba powołał do życia
autorski program radiowy "Prąd
Przemienny". Niedawno, wraz z radiowym przyjacielem - znanym z łamów
mojego bloga zwycięzcą II tury Jubileuszowego Konkursu Muzycznej Podróży
Mateuszem Augustyniakiem, Kuba stworzył portal
muzyczno - kulturalny www.polskiwzrok.co.uk,
który dopiero nabiera kształtu. Celem portalu jest
promocja młodych zespołów i wydarzeń kulturalnych w UK. Od czasu do czau
Jakub sięga także po jazz i muzykę klasyczną. Za swój największy
życiowy sukces uznaje fakt, iż jego 5-letni syn potrafi odróżnić
Metallice od AC/DC i zaliczył już koncert Deep Purple. Od niedawna
Polski Wzrok - muzyczny portal Kuby i Mateusza oraz blog Muzyczna
Podróż nawiązały stosunki bilateralne oraz ścisłą współpracę w postaci
wymiany informacji i publikacji w celu zapewnienia jeszcze lepszego
przepływu dobrych wieści pośród polskich fanów muzyki żyjących na
Wyspach Brytyjskich i nie tylko.
Sławek Orwat
- Muzyki słuchał wcześniej niż potrafił mówić. W dojrzałość wprowadził
go stan wojenny. Przez półtora roku był redaktorem muzycznym tygodnika
Wizjer oraz współorganizował dwie edycje WOŚP w Luton, gdzie także
prowadził polskie programy w internetowym radio Flash i brytyjskim
Diverse FM. W roku 2010 założył kabaret 3 x P, który wystąpił m.in w
imprezie poprzedzającej zawody strongmanów Polska - Anglia. Z londyńskim
magazynem Nowy Czas współpracuje od marca 2011. W latach 2012 - 2014
prowadził autorską audycję Polisz Czart na antenie brytyjskiego radia
Verulam w położonym niedaleko Londynu St. Albans. W roku 2013
program ten był emitowany również na nieistniejącej już platformie
radiowej Fala FM z siedzibą w kanadyjskim Toronto. Od lipca 2012 związał
się z warszawskim magazynem JazzPRESS, a od października tego samego
roku z wychodzącym w Sosnowcu muzycznym kwartalnikiem Lizard.
Tłumaczenie jego wywiadu z Leszkiem Możdżerem ukazało się w
brytyjskim magazynie LondonJazz. Pojedyncze publikacje jego tekstów
pojawiły się się m.in. w londyńskim magazynie Lejdiz, wychodzącym w
Edynburgu Pangea Magazine oraz na łamach
toruńskich Nowin. Poza działalnością dziennikarską, od czasu do czasu
można go także spotkać w roli konferansjera. Największą imprezą, jaką
miał okazję zapowiadać dla blisko 2,5 tysięcznej widowni, był
zorganizowany przez Buch IP w dniu 8-go marca 2014 londyński
koncert, na którym wystąpiły Nosowska, Brodka i Maria Peszek.. W czerwcu
2015 wraz z Tomaszem Wybranowskim reaktywował Listę Przebojów Polisz
Czart, która ukazuje się w każda drugą środę miesiąca na antenie NEAR FM
w irlandzkim Dublinie. Od roku 2014 dołączył do najbardziej muzycznego
polskojęzycznego portalu na Wyspach Brytyjskich - Polski Wzrok z
siedzibą w malowniczym Bedford.