piątek, 25 lipca 2014

Paweł "Freebird" Michaliszyn - Warren Haynes

Freebird i Dickey Betts z Allman Brothers Band
Paweł Freebird Michaliszyn, urodzony w 1959 roku w Pleszewie. Z wykształcenia zootechnik, z pasji i zamiłowania dziennikarz muzyczny. Bezlitosny krytykant amatorszczyzny. Współpracował ze specjalistycznymi magazynami muzycznymi Metal Hammer, Tylko Rock i Twój Blues. Autor cyklu Magia Białego Południa. Popularyzator amerykańskiego southern rocka i tzw. jam bands. Autor suplementów do książki Scotta Freemana "Jeźdźcy Północy. Historia The Allman Brothers Band" wydanej nakładem poznańskiej firmy Kagra. W polskim wydaniu tejże książki jest autorem historii zespołu Gov't Mule. Autor znakomitych wywiadów. Promotor muzyczny. Od lat wspiera medialnie swych amerykańskich przyjaciół: Gov’t Mule, Point Blank, Lynyrd Skynyrd, Warren Haynes Band, Derek Trucks, Allman Brothers Band, Dickey Betts, Mike Harris, The Soulbreaker Company, The Breakfast, PHISH, Moe., Devon Allman, Royal Southern Brotherhood, Outlaws. Współpracuje z Agencją Koncertową Tangerine. Prowadzi specjalistyczny sklep muzyczny. Od 20 lat autor jednej z najciekawszych audycji radiowych "Wieczór Nie Tylko Rockowy by Pawel Freebird Michaliszyn". Słuchacze nazywają ten mistyczny program „Spotkaniem Wilczej Watahy” Każda środa od 23:00 Radio Centrum Kalisz 106,4 FM 



Pewnie nie do końca zdajemy sobie z tego sprawę, ale Stwórca raz po raz daje o sobie znać. Abyśmy nie zapomnieli – że jest. Pozwoli zobaczyć nam jakieś niesamowite zjawisko, w które i tak nikt nam nie uwierzy – a przecież wiemy, bo widzieliśmy. Raz po raz zsyła również na Ziemię wybrańców. Mają nam pokazać, że istnieje; że nic nie jest przypadkiem, jak nam się często wydaje. Obdarza owych wybrańców talentem nadludzkim. Większość niestety rozmienia ten dar na drobne. Większość, ale przecież nie wszyscy. Nie wszyscy. Paru mądrych i wrażliwych inaczej posiada świadomość tego, że oto dysponują czymś wyjątkowym i potrafią zrobić z tego najwłaściwszy użytek. Pełni są pokory wobec innych i wobec tego, co przyszło i przyjdzie im robić.

… Myślę, że anioł, którego miałem kiedyś na ramieniu
Został w mym rodzinnym mieście...
A tutaj, w Mieście Aniołów
Nie ma ich wystarczająco dużo, by kręciły się wokół..


Warren Haynes zanim pojawił się w Allman Brothers Band praktycznie pozostawał kimś absolutnie nieznanym. A przecież grał już cudnie na płytach dość kontrowersyjnego Davida Allana Coe. Dusił się tam jednak. Powołał do życia Rich Hippies. Nigdy nie wydano tego na płycie, ale oczywiście ktoś w końcu wyniósł ze studia owe nagrania. Ten oficjalny bootleg można kupić za niebotyczne pieniądze na E-Bay – jeśli ma się dość szczęścia. To właśnie już wtedy powstały kompozycje, które definiowały unikalny styl Warrena-gitarzysty. Pod koniec 1987 roku Dickey Betts, gitarowa podpora Allman Brothers Band, decyduje się przyjąć Warrena do swego zespołu. Podczas sesji do znakomitej „Pattern Disruptive” Warren poznaje Matta Abbtsa. Musi jednak minąć jeszcze parę lat zanim ci dwaj staną razem na scenie w innym zespole. Kiedy w 1989 roku Dickey rozwiązywał swój zespół, Warren dopiero ruszał na szlak.

Jak wspomniał po latach, bał się wtedy, że to koniec. Bał się falstartu. A doskonale zdawał sobie sprawę z siły, jaka w nim drzemie. Kiedy od lat skłóceni Gregg Allman i Dickey Betts podają sobie w końcu ponownie ręce, zakładają, że nowym owocem ich ocalonej przyjaźni musi być reaktywacja Allman Brothers Band. Szanse na powrót do dawnej chwały były znikome. Po koszmarnych „Brothers On the Road” i „Reach For the Sky” potrzebowali cudu i dobrej woli ze strony Stwórcy, który chyba mocno się zastanawiał, czy dać tym wariatom jeszcze jedną szansę. Dał – przecież miał w tamtych stronach swego posłańca.

Właściwie dwóch. Spotkali się na próbie Allman Brothers Band. Warren i Allen. I niewidomy fenomen hammonda, Johnny Neel. Kiedy trafiła w moje dłonie „Seven Turns”, myślałem sobie, cóż, kolejna płyta próbujących powstać na nogi wielkich przegranych. Jednak wystarczyło jedno przesłuchanie. Umarł król, niech żyje król. I nie mam na myśli Dickeya, a Duane’a Allmana i Warrena, Barry’ego Oakleya i Allena. Tak, miał tu miejsce cud. I nawet nie sprawdzajcie, który z Braci był autorem większości tych wspaniałych kompozycji. To nieistotne. Widać tu żyły na wierzchu. Świeża krew tchnęła w Allman Brothers Band ducha sprzed 1971 roku. To Warren i Allen podnieśli poprzeczkę tak wysoko, że spokojnie mogła zawisnąć w zardzewiałym miejscu, gdzie kiedyś umieścili ją Duane i Barry. Później było już tylko lepiej. „Shades of Two Worlds”, chyba jedna z najpiękniejszych płyt Allman Brothers Band. I ponownie siła Warrena wyniosła Braci na szczyt. Niestety, zaczęły się natręctwa Dickey’a – oto wychowałem na własnej piersi wroga. To smutne, ale tak widział to Dickey. Wyłącznie on. Warren nie ograniczał się jedynie do zespołu Braci. Powołał do życia własną grupę – Warren Haynes Band. Ta nazwa pojawi się raz jeszcze wiele lat później. To był bardzo trudny moment w karierze Warrena. Kiedy Dickey miał odpowiedni humor, pozwalał zagrać muzykom Warrena przed ABB. Nieobecny duchem Gregg w ogóle nie zwracał uwagi na to, co zaczęło się dziać w zespole. Po latach Warren powie: „Ja po prostu chciałem jak najlepiej grać. Fenomenalny Dickey powodował, że wspinałem się coraz wyżej i wyżej. Był dla mnie napędem. Tak wiele mu zawdzięczam. Zawsze wymagał najwięcej”. Warren zgodnie ze swą spokojną naturą nie zauważał wyścigu w jaki wciągnął go pogrążony w alkoholowym nałogu Dickey. Z przecudnej harmonii dwóch gitar w zespole zaczęło kiełkować szaleństwo i nienawiść. Krótko mówiąc, natchniona gra Warrena powodowała u Dickeya skłonności bliższe sportowi, niż muzyce. Ten Haynes był po prostu za dobry. A powinien być co najwyżej średni. „Where It All Begins” przelała czarę goryczy. Fantastyczny album powinien scalić odrodzonych Allman Brothers Bands. Przecież w Woodstock zagrali najlepiej od czasów Duane’a. To był zespół. Albo lepiej zabrzmi – to miał być zespół. Niepowtarzalny zespół. Wrócili przecież w wielkim stylu. Nie odcinając kuponów od minionych lat zaoferowali światu nowy materiał. I był to materiał prawdziwie allmanowski. Od „Brothers And Sisters” nigdy nie brzmieli lepiej. Niestety, alkoholowa hydra w umyśle Dickey’a zaczęła niszczyć to, co z takim trudem właśnie narodziło się.


… Gdy nie możesz znaleźć światła
Które wskaże ci drogę w mglisty dzień
Gdy gwiazdy nie świecą jasno
A ty czujesz jakbyś zgubił swą drogę
Gdy światła twojego domu
Palą się tak daleko stąd
Musisz pozwolić swojej duszy zalśnić
Dokładnie tak, jak mawiał mój tata…


W tym trudnym czasie Warren spotyka ponownie Matta Abtsa. I wraz z Allenem powołują do życia rockową bestię – ciężko pracujące bydlę Gov’t Mule. Przez kolejne trzy lata grają na dwa fronty. Gov’t Mule okazał się pomysłem ponadczasowym. Pozwalał muzykom popłynąć dalej. Uwolnieni od skądinąd znakomitej bluesowej stylistyki Allman Brothers Band, w Gov’t Mule mogli pozwolić sobie na wszystko. Geniusz i potęga Warrena objawiają się już w pierwszych sekundach debiutu. James Hetfield w jednym z wywiadów powiedział wtedy, że „ten cały Gov’t Mule Warrena Haynesa wprowadzi muzykę rockową w nowe millenium”. Nie mylił się. Trzech wirtuozów z bagażem muzyki lat siedemdziesiątych na karku , z wyborną techniką, nad którą sprawowali absolutną kontrolę, nagrało trzy rockowe albumy, które dziś uważane są już za kanon. Druga „Dose” i trzecia „Life Before Insanity”. Ta ostatnia to epokowe dzieło. Zagrane i zaśpiewane tak, jakby sam Stwórca brał udział w tej sesji.


Warren Haynes. Cóż mam jeszcze dodać? Dziś to nazwisko-pomnik. Warren Haynes to nie tylko Allman Brothers Band i Gov’t Mule. To również The Dead, Phil Lesh & Friend i samotny Warren na scenie. Wymienię tylko paru – byli Jimi Hendrix, Paul Kossoff, Jimmy Page, Duane Allman, Allen Collins i jest Warren Haynes, przywołujący duchy wielkich nieobecnych. Nie jestem muzykiem, więc nie interesują mnie techniczne sztuczki czy sprzęt użyty do zapisu płyty. Interesuje mnie efekt finalny. Interesują mnie emocje. Interesuje mnie przyczyna i skutek. Ten facet naprawdę gra. Nie epatuje techniką. Nie jest muzycznym matematykiem, a przecież mógłby być. Trzeba zagrać ból? Gra tak, że boli. Chcecie poeksperymentować i doświadczyć rozpaczy? Proszę bardzo. Warren Haynes przywoła ją w moment. Potrzeba wam furii wściekłego zwierza? Przecież ją macie – od debiutu do „By A Thread”.


Paweł "Freebird" Michaliszyn i Warren Haynes
Opowiada, że więcej się widzi stojąc na barkach olbrzymów. Słucha innych. Pozwala im grać. Muzycy grający z Warrenem mówią o niespotykanej aurze, jaką ten facet wokół siebie roztacza. Pozwala im wspiąć się na Mount Everest rockowego świata. Z nikim innym nie doświadczają czegoś podobnego. Gitara to nie tylko instrument. W jego dłoniach to pióro, to pędzel, to jemioła i drut kolczasty. Utrzymał przy życiu Gov’t Mule, gdy zmarł nagle Allen Woody. Odnoszę wrażenie, że wiele, wiele lat temu wyznaczył sobie granicę. Wysoko, daleko. Dotarł do niej w finałowym „In My Life” z „Life Before Insanity”. Później nie musiał już niczego udowadniać. Powrócił do Allman Brothers Band, by nagrać z Braćmi jedną z najatrakcyjniejszych płyt – „Hittin’ the Note”. Ciągle tam gra. I ciągle oczywiście zachwyca. Warren to zjawisko. To nie tylko muzyka. Pokazał też światu swoje drugie, głęboko ukryte, oblicze – Warren akustyczny. Tylko jego głos i ascetyczna gitara. Głos, który przyprawia słuchacza o zawrót głowy. Czyż można tęskniej wyśpiewać siebie? I w tym kontekście Warren również nie ma sobie równych. Jest jeszcze Warren-Gość. Gdy wyszedł na scenę z Dave Matthews Band w Central Park doprowadził do wrzenia parędziesiąt tysięcy dusz czymś, co inny gitarzysta nie nazwałby nawet solem. Tchnął w „Corteza” cały dramat całej dawnej, krwawej historii. Zabrał Dave’owi zespół. Pociągnął ich za sobą. Bez popisów udowodnił, że szybkość dobrze się sprawdza jedynie na torach wyścigowych. Zapomniał się. Odleciał. I kiedy trzeba było dośpiewać ostatnią zwrotkę, nie zdążył podejść do mikrofonu. Pięknie chwycił to Dave. Wielka, cudowna „wpadka”, gdy trudno się zbudzić, bo dusza utkwiła gdzieś między strunami. Oto cały Warren Haynes. Właśnie ukazała się płyta Warren Haynes Band „Man In Motion”. Tym razem Warren nieco wycofany. Czas zatoczył pełne koło, wrócił do tego, co go ukształtowało jako artystę. Soul, funky, rock. Zebrał bez trudu super grupę. I popełnił przepiękną, nasiąkniętą melancholią płytę. Echa tego, do czego przygotowywał się uważni słuchacze mogli wyłowić już na „Déjà-Voodoo”, „Lone” czy „By A Thread”. Przylatuje do Polski na jedyny koncert. Przylatuje zaczarować i oczarować. Powiedzieć „Spójrzcie, oto jestem ponownie, ale tym razem zabiorę was w inną podróż. Pełną refleksji i zadumy. I z całą pewnością znajdziecie tam siebie”. „Man In Motion” – jak każdy z nas. Wystarczy tylko otworzyć duszę. A ten skromny Mag doskonale wie jak tam trafić. Warren Haynes-człowiek. Uśmiechnięty, przyjazny, pełen pokory wobec otaczającego go świata. Tak, najpierw człowiek, później muzyk. Choć tak naprawdę w jego przypadku harmonia jest zachowana. Spotkacie go na scenie w Palladium, 4. sierpnia w Warszawie. Będzie tam na Was czekał, aby opowiedzieć swoją kolejną historię.


… Nie ma różnicy między aureolą i koroną
Nie ma różnicy między błaznem i klaunem
...Gdy masz wybrać coś tutaj – w Krainie Złamanych Obietnic

Chłopak na rogu sprzedaje narkotyki, by cię nakręcić
Prawdopodobnie sprzedał już swą duszę, lecz któż chciałby ją kupić?
Dusze nie są najważniejsze tutaj – w Krainie Złamanych Obietnic

Jest ustalona granica, ale módlmy się, byśmy nigdy nie musieli jej przekraczać
Tam, po drugiej stronie jest Kraina Straconych
Mnóstwo ludzi zboczyło kiedyś z drogi
Życie było dla nich tylko przygodą, a teraz nie mogą odnaleźć drogi do domu…

Paweł "Freebird" Michaliszyn
Z Archiwum Tangerine Agency
https://www.facebook.com/TangerineAgencjaKoncertowa?fref=ts

25-go lipca w Świeciu, a 26-go w Tczewie zagra Bluesowy Latawiec czyli Jacek Ćwikliński & Jarosław Wiśniewski z Cherries In Ski




25-27 lipca w ramach Festiwalu im. Ryśka Riedla zagrają: Sebastian Riedel & Cree, Kult, Sold My Soul, Oddział Zamknięty, Andrzej Nowak i Złe Psy, Kasa Chorych i Leszek Winder


25-go lipca w Węgorzewie wystąpi Kasa Chorych


środa, 23 lipca 2014

22-go lipca w Warszawie wystąpi Kansas. Zaprasza Paweł Freebird Michaliszyn


Paweł Freebird Michaliszyn, urodzony w 1959 roku w Pleszewie. Z wykształcenia zootechnik, z pasji i zamiłowania dziennikarz muzyczny. Bezlitosny krytykant amatorszczyzny. Współpracował ze specjalistycznymi magazynami muzycznymi Metal Hammer, Tylko Rock i Twój Blues. Autor cyklu Magia Białego Południa. Popularyzator amerykańskiego southern rocka i tzw. jam bands. Autor suplementów do książki Scotta Freemana "Jeźdźcy Północy. Historia The Allman Brothers Band" wydanej nakładem poznańskiej firmy Kagra. W polskim wydaniu tejże książki jest autorem historii zespołu Gov't Mule. Autor znakomitych wywiadów. Promotor muzyczny. Od lat wspiera medialnie swych amerykańskich przyjaciół: Gov’t Mule, Point Blank, Lynyrd Skynyrd, Warren Haynes Band, Derek Trucks, Allman Brothers Band, Dickey Betts, Mike Harris, The Soulbreaker Company, The Breakfast, PHISH, Moe., Devon Allman, Royal Southern Brotherhood, Outlaws. Współpracuje z Agencją Koncertową Tangerine. Prowadzi specjalistyczny sklep muzyczny. Od 20 lat autor jednej z najciekawszych audycji radiowych "Wieczór Nie Tylko Rockowy by Pawel Freebird Michaliszyn". Słuchacze nazywają ten mistyczny program „Spotkaniem Wilczej Watahy” Każda środa od 23:00 Radio Centrum Kalisz 106,4 FM



Kansas niesłusznie zaliczany bywa do grupy tak zwanych amerykańskich kapel środka jak przesłodzony Journey z Perrym, Boston czy Toto. Nic bardziej absurdalnego. Kansas to potężna rockowa skała. Zarzucano im oczywiście, że są tanimi naśladowcami europejskich Genesis. Tak zwani eksperci od muzyki kolejny już raz nie popisali się (vide historia Led Zeppelin, ABB z Warrenem Haynesem czy początki działalności Dave Matthews Band). Przyzwyczajeni do oceniania głównego nurtu muzyki amerykańskiej, nie potrafili merytorycznie i sprawiedliwie ocenić propozycji rodzącego się Kansas. Dziś zalicza się ten wybitny zespół do głównego nurtu rocka progresywnego.
„…To była długa droga na szczyt…” śpiewał Gregg Allman. Kansas jest dla amerykańskiej sceny muzycznej tym, czym był dla europejczyków np. Yes. Yes zabłądził wielokrotnie; Kansas tylko raz, a i tak była to sytuacja wymuszona przez samo życie. Rdzeniem rozbudowanej ornamentyki muzyki tych pięciu facetów z Topeka był hard rock. Jak wspominał przed laty Kerry Livgren - na początku drogi byliśmy w równym stopniu zafascynowani dokonaniami Emerson Lake and Palmer i Genesis z jednej strony, a Allman Brothers Band i Lynyrd Skynyrd z drugiej strony.


I jak widać to po latach te fascynacje dały światu fenomenalną, formalnie mocno skomplikowaną muzykę, nie pozbawioną jednak najważniejszego mocnego hard rockowego pazura. Tego zabrakło europejczykom. Kansas to najbardziej dynamiczny i agresywny zespół w całej historii szeroko rozumianego rocka progresywnego (fani Dream Theater czy Spock’s Beard posłuchajcie uważnie muzyki Kansas, a w lot pojmiecie skąd czerpali wzorce wasi idole). Nie da się jednak Kansas zamknąć w jednej szufladzie z jakimkolwiek innym zespołem. Przez długi czas nie uznawali żadnych kompromisów. Miało być głośno, ostro, dynamicznie, z całą paletą wszystkich muzycznych kolorów. Od debiutu z 1974 roku po Monolith. Świetnie można podsumować ich działalność w kontekście tego drugiego tytułu. Stanowili jedność. Muzycy więcej niż wybitni: perkusista Phil Ehart, basista Dave Hope, multiinstrumentalista i modus vivendi zespołu w tamtym czasie Kerry Livgren, niezwykle charyzmatyczny skrzypek i wokalista Robbie Steinhardt, gitarzysta Rich Williams i Steve Walsh. Ten ostatni to ciągle jeden z najwybitniejszych wokalistów świata. Mówi się o nim Walsh: facet o srebrnym głosie. Znakomicie uzupełniał jego mocny, krystalicznie czysty śpiew, bardziej stonowany, a przecież pięknie śpiewający skrzypek Robbie Steinhardt.


Muzycy posiedli ogromny dar, w mocno zakręconej, skomplikowanej muzyce udawało im się zachować niepowtarzalną, piosenkową wręcz melodykę. To fenomen na niespotykaną skalę. Długie, potężne kompozycje ozdobiono śpiewem, który natychmiast zostawał w pamięci. Nie sposób więc pomylić nagrań Kansas z kimkolwiek innym. Czegokolwiek posłuchacie natychmiast przychodzi do głowy jedna nazwa: Kansas. Nawet na dwóch świetnych skądinąd albumach, na których nie zaśpiewał Steve Walsh. Zastąpił go John Elefante operujący bardzo podobnym głosem. Sama muzyka może nieco złagodniała, ale to dalej był przecież Kansas. Na szczęście Steve Walsh powrócił. Słuchając takich arcydzieł jak debiut, Song for America, Masque, Leftuverture, Point of Know Return czy późniejszy Freaks of Nature trudno doprawdy wyobrazić sobie, aby zespół zdołał udźwignąć ich ciężar i siłę na scenie; na żywo, przed publicznością. Nic bardziej mylnego. Cała pierwotna moc ich rozbudowanej muzyki eksploduje właśnie na scenie. Wystarczy posłuchać dowolnego fragmentu koncertowego Two for The Show. Ten koncertowy album aż kipi niepohamowaną energią.


Ale niestety, ma jeden poważny mankament, jest za krótki. Zawsze pozostaje niedosyt. I tak jest do dziś. Kiedy w 1983 roku Kansas opuszczają Livgren i Hope, los zespołu wydaje się przesądzony. W 1985 roku na szczęście ze Stevem Walshem w składzie powracają. W ekipie pojawił się gitarzysta Steve Morse. W mojej opinii był to najmniej udany okres działalności Kansas. Nie będę was męczył opisywaniem wszystkich przetasowań personalnych jakie miały wtedy miejsce w zespole. PRAWDZIWY KANSAS powstał z kolan w 1997 roku wraz z nagraniem znakomitego albumu Freaks of Nature. Co prawda z oryginalnego składu pozostało troje muzyków (Ehart, Walsh i Williams) ale nowy nabytek, skrzypek David Ragsdale okazał się strzałem w dziesiątkę. Z gościnną pomocą samego Robbiego Steinhardta udało się na tej płycie przywrócić ducha starego Kansas. Ponownie pojawiła się wyjątkowa, kosmiczna energia, którą zespół tak bardzo zachwycał na swych wczesnych albumach. I w tym składzie Kansas koncertuje z ogromnym powodzeniem do dziś. Ciągle są potęgą i ciągle zachwycają. W tym roku pojawią się za sprawą Agencji Koncertowej Tangerine w Polsce. Trudno w to uwierzyć?

 
Dust in The Wind, Carry on Wayward Son, Lamplight Symphony czy Icarus Borne on Wings of Steel usłyszeć na żywo w Polsce.

Cóż, marzenia czasami się spełniają.
Zapraszamy.
Agencja Koncertowa Tangerine
Paweł Freebird Michaliszyn

niedziela, 20 lipca 2014

20-go lipca we Wrocławiu wystąpi Projekt Friquis, który składa się z muzyków cenionego przez słuchaczy Polisz Czart zespołu Aleks Gala Przyjaciele!


W najbliższą niedzielę (20 lipca) o 19 zapraszamy do Wrocławia do Melancholii (ul. Hubska 54) gdzie zagra formacja PROJEKT FRIQUIS. Będzie to koncert z cyklu MŁODE BRZMIENIE. PROJEKT FRIQUIS to legnicko-opolski duet gitarowy, który dopiero niedawno zdecydował się zaprezentować szerszej publiczności. Muzycy są młodzi, ale już z niezłym warsztatem. PROJEKT FRIQUIS łączy brzmienie gitary akustycznej z elektryczną. Jest dynamicznie, miejscami flametal, miejscami coś spokojniejszego. 20 lipca FRIQUIS zaprezentuje oprócz własnych kompozycji (m.in.Sleeping with a moonlight, Blue Clouds czy Crossroads) także covery: I Love The Rain (Lenny Kravitz) i Angel of Mercy (Black Label Society). Połowa zespołu jest zaangażowana w doskonale znany słuchaczom Polisz Czart band: ALEKS GALA PRZYJACIELE. Damian Szpyra jest gitarzystą zespołu Oli Gala, a jego mocne riffy słyszymy choćby w utworze "Save my soul" obecnym wśród kandydatów na Liście Przebojów Polisz Czart. Damian gra we FRIQUIS z Damianem Aftamińskim - muzykiem z pasji i wykształcenia, wielbicielem muzyki Johna Mayera i Johna Frusciante. Wstęp wolny!!!

piątek, 18 lipca 2014

Nie masz dema nagranego? Zrób je dobrze u Remiego!

Remi Juskiewicz urodził się w Zgorzelcu. Szkołę podstawową i średnią ukończył w Inowrocławiu. Równolegle uczęszczał do Państwowej Szkoły Muzycznej 1. Stopnia w Inowrocławiu, którą ukończył w klasie akordeonu. Próbował kontynuować swoją edukację muzyczną w Państwowej Szkole Muzycznej 2. Stopnia w Inowrocławiu w klasie puzonu, ale zakończyło się to po drugim roku nauki niepowodzeniem. To zdarzenie nie przeszkodziło mu jednak z pasją używać elektronicznie wygenerowanego puzonu w wielu aranżacjach Tottus Tuus - dziś już nieistniejącego, jednego z najbardziej znaczących zespołów polskiego Londynu. W latach 80' Remi był instruktorem muzycznym w domu kultury oraz muzykiem w kilku lokalnych zespołach (między innymi zrealizował teledysk z zespołem YA, z którym koncertował w Polsce i zagranicą). Wystąpił też z zespołem SHE na jednym z festiwali w Jarocinie). Z międzynarodową formacją Jitter nagrał w Londynie piosenkę, która ukazała się na prestiżowej kompilacji Piotra Kaczkowskiego Mini Max. Grupa Tottus Tuus wystąpiła wielokrotnie podczas Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy (Luton i Londyn) oraz jako support zespołu Lady Pank w londyńskiej Sheperd's Bush Empire w roku 2010. To właśnie Remi jest odpowiedzialny za doskonałą jakość nagrań tej grupy, które zrealizowane w studio domowym, dzięki jego sprzętowi i umiejętnościom, dorównują poziomem i brzmieniem nagraniom studyjnym wielu topowych kapel. W Tottus Tuus grał na gitarze. Od ponad roku czyni to samo w Blueberry Bush, który powołał do życia wraz z ostatnim składem Tottuz Tuus (za wyjątkiem wokalisty i basisty) i w którym także jest autorem piosenek. Blueberry Bush przebojem wdarł się do ścisłej czołówki polskich zespołów rockowych UK. Formacja ta poza niekwestionowanym profesjonalizmem instrumentalistów wyróżnia się także obecnością charyzmatycznej wokalistki Mercedes rodem z gorącej Hiszpanii.

Niedawno Remi stworzył specjalną stronę internetową:



Na stronie możemy znaleźć nastephttp://remi-studio.com/ującą propozycję:
Lubisz śpiewać i chcesz niedrogo nagrać swoje pierwsze demo ?
Przeraża Cię perspektywa nagrywania w dużym studiu nagrań ?
Nie masz podkładu do piosenki, którą chciałbyś/chciałabyś nagrać ?

Oto rozwiązanie.
...Zapraszam Cię do domowego studia nagrań, gdzie pracuje się w miłej, ciepłej atmosferze, bez stresu i napięć. Nagrania odbywają się, pod okiem i uchem, muzyka, wokalisty, zajmującego się na co dzień również swoimi własnymi projektami muzycznymi. 

Zachęcam wszystkich artystów - tych początkujących oraz tych, którzy już mają dorobek, ale chcieliby go zsrejestrować z gwarancja dobrej jakości technicznej. Być może własnie te nagrania będą w przyszłości brały udział w propozycjach do Listy Przebojów Polisz czart, a kto wie... byc może nawet zdobędą jej szczyt.

W dniach 18 i 19 lipca odbędzie się Rock Nad Sanem. Wystąpią m.in.Reszta Pokolenia, Przeciw i Zwłoki


poniedziałek, 14 lipca 2014

Z Nowego Świata na Ochotę aby nagrywać i do... "nowego świata" aby spełnić marzenia. Emiliyah Singer vel Emilia Witkiewicz. Bliska krewna Witkacego 14-go lipca w Polisz Czart!

Na imię mi Emilia z “tych Witkiewiczów“. Przyszłam na świat w 1982 roku, stworzona przez parę znakomitych śpiewaków operowych. Pierwsze poczynania muzyczne sięgają wieku mojego lat trzech, kiedy to wręcz wymuszałam od rodziny należytej uwagi, podczas kiedy to “występowałam“ na wszelkiego typu zgromadzeniach w naszym domu... Przez ok 10 lat “grzmociłam“ w fortepiano. Sąsiedzi mieli dosyć. Ja również. Zamiast ćwiczyć gamy i pasaże, naprawdę wolałam bawić się w sklep lub pisać piosenki do audycji na żywo w radio JAZZ Warszawa. Pierwsze nagrania to był rok 1997. Podroż z keyboardem z Nowego Światu na Ochotę... Ten dziwny wzrok przechodniów i pierwsze studio, w którym... przesterowałam mikrofon. Potem śpiewałam tu i tam. Jakieś domy kultury, jakieś nagrody - nawet Grand Prix.

Pod koniec liceum (Witkacego zresztą) miałam jechać do Katowic i tam bez egzaminów być przyjęta, ale... zrezygnowałam. Wyjechałam za granicę i tam już życie moje poszło innym torem. Poprzez osobiste dramaty młodej kobiety, rozterki emocjonalno-depresyjne do pięknego momentu zostania matką... w młodym, ale “gotowym na wszystko“ wieku lat 19-tu. Po powrocie do Polski i ułożeniu sobie życia “na nowo“ (bez pomocy rodziców nigdy by się to nie udało), odezwała się we mnie Muzyka... Gdyby nie “ona“ pewnie nadal byłabym w dole. Moja wybawicielka z opresji. Zaczęłam znowu pisać. W latach 2003 – 2005 dość dużo się działo. Chórki u Patrycji Kosiarkiewicz – wspaniałe przeżycia, nauka, poznałam fantastycznych ludzi... Muzyków. Po raz pierwszy miałam okazję zobaczyć “jak to jest“. Tomek Bogacki i Kamil Sajewicz - STEREOTYP – moje pierwsze demo i możliwość kolaboracji z Fenomenem...


oraz wiele innych projektów takich jak “Młode dusze Polskiego Soulu“, wiele nagrań i koncertów. Szansa na Sukces – program z T. Love – prawie wygrana finału. Nagroda??? Dla mnie? – występ przed olbrzymią publicznością pełną miłości i wsparcia... niezapomniane momenty. "Pamiętajmy o Osieckiej" – 2-gie miejsce. Nagroda publiczności i prezydenta Sopotu. Koncerty z najwybitniejszymi : Jagodziński. Karolak, Śleszyńska, Szcześniak


 


2007. Znowu wyjazd. Tym razem UNITED KINGDOM. Również sytuacja życiowa. Tym razem poważna ze spełnieniem najistotniejszych marzeń... Ciężkie początki... fabryki... noce... W końcu praca, w którą obróciłam moje hobby uroda płci i tak niby pięknej. To wszystko poprzeplatane kolejnymi dramatami w końcu podprowadziło do... upadku wręcz w pijanym widzie. Kolejny lyk zapomnienia oddalał mnie od własnego istnienia... I znowu na ratunek przyszła znajoma MUZYKA. Tym razem ta, która w sercu zawsze grała, tylko nie miała okazji się wydostać. Piękna muzyka miłości – REGGAE.


Kolaboracje: Starkey Banton, Kenny Knots, Mahlyka Mowty. Wystepy z legendami brytyjskiej sceny reggae: Peter Hunnigale, Vivian Jones, Frankie Poul, Janet Kay, Tradition, Carrol Thompson, Dennis Bovell and many more... pozwoliły mi nauczyć się wielu istotnych rzeczy, elementów kultury i wiary... Wiary, która zawsze była mi najbliższa... Kochaj bliźniego swego jak siebie samego... Szanuj... Nie gardź... Przebacz... Żyj miłością... 




Od momentu mojego kolejnego wzniesienia dużo się wydarzyło. Muzycznie i duchowo. Przemian duchowych jest pewnie mniej niż tekstów które powstają. Na kilka płyt starczy. Od 3 lat śpiewam, piszę, występuję z The Mighty Z All Stars, z którymi wydaliśmy EP-kę dostępną na iTunes oraz parę utworów “one off“ dostępnych na soundcloud ZA DARMO. Powstały też niereggae'owe kolaboracje:  Slowly - dope 79 feat Emiliyah uk / pl , Kest feat Emiliyah / uk, FuturePunkerz Feat Emiliyah / it  W tym samym czasie kolaboruję z rożnymi producentami, co owocuje rożnego typu brzmieniami... RnB, Drumm and Bass, Neo Soul... Wyżywam się twórczo – producencko i śpiewaczo . Boże jakie to przyjemne! Od Lutego 2014 śpiewam również z drugim bandem -  Jah Vessel, z którym pracujemy nad coverami, ale również nad nowym oryginalnym materiałem. Rozwija się również moja współpraca z producentami ze świata jak i z Polski naszej Kochanej. Ostatnio nagrany kawałek “W MOJEJ REALNOŚCI“ I to chyba już... Nie lubię opowiadać o sobie  i o tym “co zrobiłam“. Fascynuje mnie “dziś“ bo “dziś“ tworzy “jutro“, a “jutro“ jest przyszłością. Jestem. Trwam. Tworzę Kocham i dzielę się tym z pięknymi ludźmi, duszami, które potrzebują czasem ukojenia... 





Moje polskie piosenki:

Czesław Niemen - Dziwny jest ten świat 
Martyna Jakubowicz - W domach z betonu nie ma wolnej miłości
Edyta Górniak - Litania 
Varius Manx - Piosenka księżycowa 
Renata Przemyk - Babę zesłał Bóg 
Elektryczne Gitary - Człowiek z liściem na głowie 
Republika - Telefony 
Tadeusz Woźniak - Zegarmistrz Światła
Hey i Edyta Bartosiewicz - Moja i Twoja Nadzieja
Bemibem - podaruj mi trochę słońca


Ta ostatnia piosenka w wykonaniu Emilii brzmi tak:


piątek, 11 lipca 2014

Za Polską tęsknię zawsze - Monika Lidke dla JazzPRESS-u (lipiec 2014)




fot. Monika S. Jakubowska
- "Pani Monika to jest taka muzyka, o której skrzypce po nocach śnią" śpiewał niegdyś Mieczysław Czechowicz. Chyba coraz większą rzeszę nocnych marków kołyszą do snu Twoje kompozycje? Obserwuję w jak zawrotnym tempie zdobywasz Polskę...

 - Haha, marki i Marki, nocne i dzienne, pozdrawiam Was, przede wszystkim dziękując panu Markowi Niedźwieckiemu. To "PanMarek" sprawił, że płyta "If I was to describe you" została wydana w Polsce przez Agencję Muzyczną Polskiego Radia. Dzięki Markowi mamy wspaniałą i cierpliwą panią

fot. Monika S. Jakubowska

producent wykonawczą projektu panią Ewę Mieczławską. Marek również pomógł nam doprowadzić do tego, aby mój zespół mógł zagrać koncert w Studiu im. Agnieszki Osieckiej... Tyle dobrego nas spotkało, jesteśmy z moim zespołem bardzo szczęśliwi, że muzyka, którą razem tworzymy i wykonujemy, zaczyna trafiać do swojej publiczności. Poza tym "moim chłopakom" bardzo podoba się w Polsce i chcą teraz ze mną do naszego pięknego kraju jak najczęściej jeździć i koncertować, mam więc nadzieję, że będzie to możliwe.

- 12-go maja byłaś gościem prowadzonej przez mnie i Monikę S. Jakubowską audycji radiowej Polisz Czart. Opowiadałaś naszym słuchaczom o swoim dorastaniu do jazzu i nowym albumie. Chyba jeszcze nigdy nie działo się u Ciebie tak wiele w tak krótkim czasie?

fot. Monika S. Jakubowska
 - To prawda, aczkolwiek zasłużyliśmy sobie chyba na to pozytywne zamieszanie - od wydania pierwszego albumu minęło już 6 lat!

Drugi album to owoc pasji, miłości i cierpliwości i połączonych wysiłków sporej grupy osób, w tym również fantastycznej ekipy PR w Polsce: Beata Reizler, Ania Guzik i Eliza Popowska to osoby, dzięki którym miałam przyjemność rozmawiać z legendami polskiego dziennikarstwa: Markiem Sierockim, Zbigniewem Krajewskim, Bogdanem Fabiańskim, wystąpiłam również w programie Kulturalini.pl, a w tym samym odcinku pojawił się pan Staszek Sojka, którego muzykę uwielbiam od dziecka. Mamy duże szczęście, bo trafiliśmy na grupę osób bardzo rzetelnych i zaangażowanych, a efekty tych połączonych wysiłków są naprawdę obiecujące!

- Niedawno spełniło się Twoje wielkie marzenie i spotkałaś Basię Trzetrzelewską. Pamiętam jak podczas programu wypomniałaś mi żartobliwie "Tobie udało się to wcześniej, ty czarcie" (śmiech) Jak przeżyłyście to spotkanie i jaką Basię z niego zapamiętałaś?

- Piękną, roześmianą i słoneczną, pełną ciepła i energii, czyli taką, jak jej muzyka! Basię poznałam osobiście przy okazji spotkania z nią i z Dannym White'em w Ognisku Polskim w Londynie. Po godzinnej rozmowie z publicznością Basia zaprosiła mnie na kolację i wspólnie z Dannym rozmawialiśmy tak, jakbyśmy znali się od lat. Wspomnienie tego spotkania to jeden ze skarbów, które dodają mi sił w momentach wyczerpania.

- Jeszcze pod koniec kwietnia wystąpiłaś w TVN, niedawno udzieliłaś wywiadu Programowi I Polskiego Radia, Polskiemu Radiu RDC, Markowi Niedźwieckiemu tuż przed... ale zostawmy na razie to wydarzenie Chyba nie jesteś w polskich mediach już postrzegana "tylko" jako "ciekawostka" z Wysp? Czujesz, że zdobywasz Polskę?

- Czuję, że zaczynam trafiać do pewnej grupy publiczności, i to jest wspaniałe. Są to ludzie o podobnej do mojej wrażliwości, którzy momentalnie wychwytują zawarte w moich tekstach nawiązania do baśni, wątków ludowych oraz ukryty często pod poważną nutą humor. Mam nadzieję, że uda nam się tę więź pogłębić regularnymi występami.

fot. Monika S. Jakubowska
Mnie te wyjazdy są bardzo potrzebne. Kontakty z publicznością, ale również z rodziną i przyjaciółmi to takie niesamowite doładowania energetyczne, dzięki którym mam siłę iść dalej tą niełatwą czasem drogą jazzowo-folkową.

- "Mam ogromne szczęście do muzyków. Każdy w moim zespole jest nie tylko instrumentalistą, ale także kompozytorem. Doskonale rozumieją więc lidera, wiedzą jak bardzo cenny jest czas i potrafią razem pracować. Trwa to już siedem lat." - powiedziałaś podczas jednego z polskich wywiadów. Co najbardziej cenisz u każdego z muzyków, z którymi współpracujesz. Możesz pokrótce wymienić najbardziej charakterystyczne cechy ich artystycznej osobowości?

fot. Monika S. Jakubowska


fot. Monika S. Jakubowska
- Kristian Borring to gitarzysta o niesamowitej wrażliwości. Jego znajomość harmonii jest obezwładniająca. Ma w sobie pewną tajemniczość i sprawia, że chcę go odkrywać na nowo za każdym razem, kiedy nagrywamy lub koncertujemy. Wydał już dwie płyty solowe.

Chris Nicholls, perkusista, jest czarodziejem swojego instrumentu i ma w sobie cechę szlachetnego cementu, łączącego nasze energie w spójną całość.

fot. Monika S. Jakubowska
Tim Fairhall to poeta kontrabasu. Potrafi grać bardzo oszczędnie i znajduje takie nuty, które dopowiadają coś więcej. Ma w sobie niesamowity urok i ciepło.

Mark Rose (kontrabas) jest również gitarzystą, kompozytorem, człowiekiem bardzo sympatycznym i z ogromnym poczuciem humoru.

Każdy z moich gości jest również indywidualnością:

Maciek Pysz (płyta Insight 2013) to gitarzysta, o którym jeszcze niemało usłyszymy.

fot. Monika S. Jakubowska
Jerzy Bielski jest również bardzo barwną postacią. Wiem, że obecnie studiuje kompozycję w Holandii i bardzo jestem ciekawa, czym nas jeszcze zaskoczy.

Janek Gwizdala to człowiek energia, wulkan nie do końca (na szczęście!) okiełznany.

Adam Spiers to wiolonczelista bezustannie poszukujący najpiękniejszych dźwięków.

Genevieve Wilkins z Australii cudownie wzbogaciła album o brzmienie wibrafonu i instrumentów perkusyjnych.

fot. Monika S. Jakubowska
fot. Monika S. Jakubowska
Paul Reynolds (mandolina) jest przede wszystkim songwriterem i gitarzystą. Przepięknie śpiewa.

A Shez Raja, mój nieoceniony mąż, basista, kompozytor i lider zespołu The Shez Raja Collective, ma na swoim koncie 4 płyty. Jest bardzo dobrze zorganizowany, dużo się od niego nauczyłam i nieustannie motywuje mnie on do działania.

- Szóstego czerwca miało miejsce bez wątpienia jedno z najważniejszych wydarzeń w Twoim życiu. 

Twój synek Jaś - bohater przepięknej kołysanki z nowego albumu z udziałem Twojego męża Sheza na basie -  wypowiedział po raz pierwszy pełne zdanie w języku polskim. Napiszesz o tym piosenkę?

- Haha, Jaś powiedział: "Mamo, ja nie chcę applko!". Nie do końca po polsku, ale czy to było pierwsze zdanie? Też pewnie nie, ale zakochałam się w słowie "applko", czyli jabłko. Można by urządzić zbiórkę takich dziecięcych dwujęzycznych słów i napisać wiersz lub piosenkę.

fot. Monika S. Jakubowska
Bardzo chciałabym kiedyś nagrać płytę po polsku dla dzieci, ponieważ mój syn dzięki polskim piosenkom dużo chętniej uczy się naszego języka.

- Jeszcze przed wyjazdem do Polski wystąpiłaś podczas koncertu zespołu Twojego męża The Shez Raja Collective w londyńskim Camden. Czy ten projekt jak i wspomniany udział Sheza na Twoim albumie to jedyne momenty, kiedy stykają się Wasze artystyczne ścieżki życia, czy też planujecie w przyszłości nas jeszcze czymś zaskoczyć?

- Shez już nagrywa kolejną płytę studyjną, a gośćmi na niej są Randy Brecker i Mike Stern.... i moja skromna osoba. Bardzo chciałabym napisać kiedyś muzykę dla tego projektu i zaprosić do współpracy wybitnych muzyków z Polski.

fot. Monika S. Jakubowska
Dużo moich polskich znajomych bardzo serdecznie reaguje na żywiołową muzykę Sheza i mam wrażenie, że byłaby ona bardzo ciekawą propozycją dla polskich klubów i festiwali.

- 11-go czerwca na Twoim profilu FB ukazał się następujący apel: "Potrzebna pomoc! Od soboty będziemy w Warszawie i potrzebny jest nam fotelik samochodowy dla trzylatka od 14 do 18 czerwca. 

Czy ktoś mógłby pożyczyć? Ewentualnie tanio odsprzedać? Służę płytami w podzięce!" Wiesz co... gdybym mieszkał w Polsce i bardzo chciał mieć Twój album z dedykacją to, kto wie, czy nie kupiłbym fotelika tylko po to, aby otrzymać płytę osobiście wręczoną przez Moniką Lidke (śmiech). Znalazł się ktoś, kto Wam pomógł?



- Tak, wiele osób próbowało, a ostatecznie fotelikiem wspomogła nas moja droga przyjaciółka, aktorka i wokalistka Aleksandra Nieśpielak. Ola ma dwóch synów starszych od mojego. Na widok ich zabawek mój Jaś dostał oczopląsu (śmiech).

- Wiem, że masz znakomite relacje z legendą polskiego dziennikarstwa radiowego Markiem Niedźwieckim. Możesz w kilku zdaniach przybliżyć nam jego osobowość? Co Cię w nim urzeka najbardziej?

- "Naprawdę jaki jesteś nie wie nikt, to prawda niepotrzebna wcale mi..." Tak zaśpiewałabym Markowi Niedźwieckiemu, gdyby nadarzyła się okazja. To człowiek legenda. Czytam właśnie jego książkę "Radiota". Jestem pod wrażeniem jego szczerości. Na pewno niełatwo jest być kimś tak rozpoznawalnym. Odczuwam ogromny szacunek i wdzięczność, że ktoś taki poświecił mojej pracy tyle swojego czasu i energii. Jego głos ma działanie balsamiczne, dla mnie mógłby nawet nie grać muzyki, tylko mowić. Trudno go opisać słowami...


fot. Wojciech Kusiński, Polskie Radio S.A.
- W końcu stało się to, na co wszyscy czekaliśmy. Wystąpiłaś w słynnym Studio im Agnieszki Osieckiej. Mogę się domyślać, że to pytanie już ci się zapewne znudziło, więc nie zapytam Cię "Jak było?", ale za to bardzo chciałbym wiedzieć, co już dzięki temu wydarzeniu zmieniło się w Twoim życiu?

fot. Wojciech Kusiński, Polskie Radio S.A.
- Było intensywnie i pięknie! Cały koncert został profesjonalnie sfilmowany i nagrany, można go w całości obejrzeć na stronie Trójki.
Po koncercie odezwało się do mnie kilka przypadkowych osób, które słuchały tego koncertu i poczuły potrzebę kontaktu, co zawsze bardzo sobie cenię. Ktoś napisał, że chyba dzięki nam polubi jazz (śmiech). Ktoś inny pogratulował, ktoś zapytał o tytuł zainspirowanej polską muzyką ludową, pół-żartem, pół-serio piosenki "Oceany łez". Takie dowody uznania bardzo cieszą. Poza tym znaleźliśmy dzięki temu występowi agencję zajmującą się koncertami, co bardzo mnie odciąży i pomoże nam wejść na wyższy szczebel, jeśli chodzi o występy w Polsce i w Europie. Pojawiają się coraz ciekawsze propozycje koncertów.

fot. Wojciech Kusiński, Polskie Radio S.A.
 - Nazajutrz po występie w Studio Agnieszki Osieckiej zaśpiewałaś na bardzo kameralnym koncercie w warszawskim klubie Antrakt. Wiem, że lubisz małe intymne kafejki, gdzie spotykasz wrażliwych i świadomych swojego muzycznego świata odbiorców. Jak przeżyłaś to spotkanie tuż po swoim najważniejszym spotkaniu z polską publicznością?

- Uwielbiam takie spotkania! Okazją było wydanie trzeciego numeru nowego kwartalnika literacko-kulturalnego "Lirydram". Przyjechali na nie poeci z Łodzi, była przecudna wokalistka Hanka Wójciak z Krakowa (właśnie wydała pierwszą płytę "Znachorka", polecam!) a wszystko to prowadzi moja przyjaciółka, poetka o nietuzinkowym spojrzeniu na świat, Marlena Zynger.

fot. Wojciech Kusiński, Polskie Radio S.A.

Otrzymałam w prezencie tomiki wierszy od zgromadzonych poetów, zaśpiewałam kilka utworów, publiczność śpiewała razem ze mną, długo w noc rozmawialiśmy i słuchaliśmy polskich i ukraińskich pieśni ludowych, jedząc domowe ciasto od Hani. Takie spotkania to chleb dla duszy! Antrakt zaś to poezja sama w sobie.

- Na koniec bardzo prywatne pytanie. Spotkałaś w Warszawie moją wieloletnią serdeczną przyjaciółkę i zarazem słuchaczkę z Tomaszowa Lubelskiego Monikę Lisiecką. Widziałem Wasze wspólne zdjęcie na jej profilu FB. Nie masz pojęcia, jaką czułem radość, ponieważ w prywatnych rozmowach Monia wielokrotnie zachwycała się Twoją muzyką. Pamiętasz to spotkanie? Ile takich prywatnych dowodów sympatii przeżyłaś podczas polskiej przygody i czy czasami nie tęsknisz przez to trochę bardziej za Polską?

z Moniką Lisiecką po warszawskim koncercie

- Spotkania z Monią i wieloma innymi osobami były niestety zbyt krótkie! W podróży był z nami nasz synek, poza tym chciałam zająć się moimi muzykami. Człowiek zawsze w takich sytuacjach czuje się rozerwany, bo z każdym z osobna chciałby spędzić dużo więcej czasu, niż to możliwe. Na szczęście moi znajomi są bardzo wyrozumiali. A za Polską tęsknię zawsze.

- Jakie są najbliższe Twoje plany artystyczne?

- Chciałabym jeszcze w tym roku zacząć nagrywać kolejne projekty i zastanawiam się już, kogo tym razem zaprosić do współpracy. Marzy mi się tak dużo, że aż strach wymieniać. Chciałabym nagrać płytę po polsku. Tymczasem cieszę się jednak naszym świeżo wydanym krążkiem i pragnę się nim dzielić z publicznością. I... cały czas piszę nowe piosenki! Mam już materiał na dwa kolejne albumy. Proszę trzymać kciuki!