Basia Trzetrzelewska karierę wokalną rozpoczęła w zespole Astry. W latach 1972 - 1974 występowała w popularnej grupie Alibabki, natomiast od 1977 do 1979 roku związana była z późniejszą gwiazdą polskiego rocka - zespołem Perfect. W roku 1981 Basia postanowiła pozostać w Chicago. Ze Stanów dość szybko jednak trafiła do Londynu, gdzie nastąpił całkowity przełom w jej życiu artystycznym. Z zespołem Matt Bianco, a następnie już jako Basia stała się ogromnie popularna nie tylko w Wielkiej Brytanii, lecz także w USA i w niektórych krajach Azji. Najwięcej sukcesów piosenki Basi odniosły w Stanach Zjednoczonych i w Japonii. Jej utwory oscylują stylistycznie pomiędzy swingiem, popem, jazzem i muzyką latynoską. Obecnie można coraz częściej podziwiać Basię Trzetrzelewską na festiwalach jazzowych w Polsce. 20-go stycznia tego roku Basia otzrymała od władz państwowych Rzeczypospolitej Polskiej Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski oraz odznakę Zasłużony dla Kultury Polskiej. Redakcja i Czytelnicy Nowego Czasu składają naszej wspaniałej wokalistce gratulacje i życzą wielu kolejnych wspaniałych piosenek.
Przemówienie Ambasadora RP w Londynie
fot. Monika S. Jakubowska |
Basia Trzetrzelewska, wokalistka znana na świecie jako Basia, jest niewątpliwie jedną z najbardziej rozpoznawalnych i popularnych polskich piosenkarek na świecie. Najlepszym na to dowodem są międzynarodowe sukcesy, które udało się jej osiągnąć nie tylko dzięki ogromnemu talentowi, ale również dzięki ciężkiej pracy. Mam tutaj na myśli nie tylko współpracę pani Basi z Alibabkami, z Perfectem czy też z Matt Bianco, ale przede wszystkim karierę solową i albumy:
fot. Monika S. Jakubowska |
Podziękowanie Basi Trzetrzelewskiej
fot. Monika S. Jakubowska |
fot. Monika S. Jakubowska |
- Pani Basiu nazywam się Sławek Orwat i...
- O! Sławek...
Ciągle jeszcze trudno mi uwierzyć, że od takiej wymiany słów rozpoczęła się moja rozmowa z Basią Trzetrzelewską 20-go stycznia w Ambasadzie RP w Londynie. Z jedyną Polką, której udało się zdobyć światową popularność w dziedzinie muzyki pop (w czasach, gdy gatunek ten posiadał całkowicie inną wartość artystyczną, niż ma to miejsce obecnie), miałem okazję wymienić jesienią ubiegłego roku jedynie kilka maili, dzięki którym zrealizowałem wówczas z tą znakomitą wokalistką obszerny wywiad dla jednego z najlepszych polskich magazynów jazzowych. [z którym mozna zapoznać się tutaj - przyp. autora]. Nigdy wcześniej nie miałem okazji spotkać Basi osobiście i trudno się dziwić, iż wiadomość, że taka możliwość właśnie wkrótce się przydarzy, spowodowała u mnie gwałtowny wzrost adrenaliny.
- To ty mieszkasz w Anglii na stałe?
- Już prawie 10 lat.
- Niemożliwe. Myślałam, że jesteś z Warszawy!
- Nie. Tamten wywiad realizowałem z Panią stąd...
- Proszę mi mówić na Ty...
Gdy blisko 30 lat temu po raz pierwszy usłyszałem "Half A Minute" w wykonaniu zespołu Matt Bianco, już od pierwszych taktów tej roztańczonej piosenki zauroczył mnie piękny, ciepły wokal nieznanej wówczas prawie nikomu polskiej wokalistki, której nazwiska nikt na Wyspach nie był zapewne w stanie wymówić. Już samo imię Basia w czasach gdy w UK nie było jeszcze tylu Polaków, jak ma to miejsce obecnie, musiało dla Brytyjczyków brzmieć egzotycznie, a wyjątkowa uroda naszej wokalistki była przez angielskich producentów muzycznych z premedytacją wykorzystana nawet w tytułowym kawałku z debiutanckiego krążka „Whose Side Are You On?” Mimo, iż Basia wykonuje w tym utworze jedynie krótki acz niezwykle chwytliwy refren, w teledysku do tej piosenki, to jej osoba przez cały czas przyciąga uwagę widzów i w zamierzony sposób jest pokazana jako pierwszoplanowa.
- Basiu, to chyba pierwsza takie wyróżnienie?
- Tak
- Czujesz się dziś bardziej dziewczyną z Jaworzna, niż wielką damą piosenki z Londynu?
- Oczywiście, że tak. Mimo, że jestem coraz starsza, czuję się wciąż jak małe dziecko, które właśnie dostało piątkę w szkole (śmiech). To jest niesamowite, zwłaszcza, że moje koleżanki i przyjaciele przyjechali tu dla mnie specjalnie z Polski. Czuję się onieśmielona tą sytuacją i na pewno nie czuję się jak wielka dama.
- To tylko świadczy o twojej skromności, ale powiedzmy szczerze... poza tobą nikomu wcześniej, ani później nie udało się odnieść takich sukcesów na arenie międzynarodowej w dziedzinie muzyki rozrywkowej. Owszem, było wielu jazzmanów, były sukcesy Urszuli Dudziak, ale te wszystkie piękne chwile dotyczą trochę innego rodzaju muzyki. Czy naprawdę jest dziś tak trudno polskiemu wykonawcy zrobić w świecie, podobną karierę do twojej?
- Mamy wiele talentów, wielu znakomitych wykonawców, a zwłaszcza muzyków. Mój Kevin jest nimi zachwycony. Za każdym razem, kiedy przyjeżdżamy do Polski, z uwagą słucha polskich wykonawców. Po prostu trzeba nagrać płytę po angielsku i to jak najlepszą, która może troszeczkę by się różniła od tego, co właśnie jest na rynku. To dlatego wtedy nam się udało. Nagraliśmy płytę, która była trochę inna od tego, co było na przykład w Stanach. Wszyscy podawali sobie tę płytę jak coś dziwnego, bo było to takie nieamerykańskie, niepopularne, a jednak zdołało przefiltrować do popowych radiostacji.
- Dzięki wywiadowi, jaki zrealizowaliśmy jesienią, nie tylko o wiele więcej o Tobie dziś wiem, ale po jego niedawnej lekturze zrodziły się w mojej głowie kolejne pytania (śmiech).
- Muszę Ci powiedzieć, że Marek Niedźwiecki powiedział mi, że z tego wywiadu dużo się o mnie dowiedział. Napisał mi nawet: "Od Sławka Orwata właśnie dowiedziałem się, że..." i tu padło kilka faktów.
Używając języka hazardzistów, w tym momencie nastąpiła w moim dziennikarskim życiu kumulacja. Nie dość, że właśnie rozmawiam z artystką, której piosenki od kilkudziesięciu lat uwielbiam i o której po raz pierwszy usłyszałem właśnie dzięki trójkowym audycjom Marka Niedźwieckiego, to na dodatek od niej samej dowiaduję się, iż legendarny "Niedźwiedź" poznaje nowe szczegóły z jej życia dzięki mojemu wywiadowi. Ten dzień mógłby już się właściwie dla mnie zakończyć, ale jak kumulacja, to kumulacja... Nie tylko szczęśliwie trwał nadal, ale przyniósł mi moc kolejnych wrażeń! Aby z nadmiaru szczęścia nie zwariować i nieco ochłonąć, zadałem Basi pytanie dotyczące dość odległych czasów.
- Twoje piosenki zdobywały szczyty list przebojów nie tylko w USA czy Wielkiej Brytanii, ale także w takich krajach jak Japonia i Filipiny. Zanim jednak zostałaś słynną Basią, którą poznał niemal cały świat, byłaś kiedyś początkującą emigrantką z podobnymi problemami, z jakimi borykają się miliony rozsianych po całym świecie Polaków. Kiedy postanowiłaś przed laty pozostać w Chicago... czułaś strach, ekscytację, czy głęboką wiarę, że wszystko musi się udać?
- Przyjechałam do Chicago bardzo wystraszona. Czułam się trochę jak kopciuszek z mojego małego miasta, który został wrzucony w jakiś wariacki świat. To miasto było ogromne. Zbyt duże jak dla mnie. Nie powiedziałabym, że czułam się wtedy szczęśliwa. Wszystko wydawało mi się tak odległe od naszej europejskiej kultury, a zwłaszcza od Polski. Bardzo byłam wystraszona. Wiedziałam, że nic innego nie mogę robić, tylko zacząć gdzieś śpiewać i jak najszybciej nagrać taśmę demo. Wszystko rozpoczęło się w naszym klubie polonijnym. Potem wróciłam i przyjechałam do Chicago po raz kolejny. Znalazłam w końcu pracę w pewnym amerykańskim zespole, z którym jeździłam po Stanach, a zwłaszcza po Ilinois. Próbowali mnie zwerbować. Nie wspominałam o tym w tamtym wywiadzie, ale mówili mi wówczas, że do niczego w Polsce nie dojdę - "zginiesz tam i nikt o tobie nie będzie wiedział". Próbowali mnie namówić, abym została w Stanach na stałe i pracowała z nimi. To wszystko było dla mnie jakieś obce. Dziś niektórzy z nich przychodzą na moje koncerty i czekają na mnie pod teatrami! Z kilkoma z nich do dziś utrzymuję kontakt. Jest to dla mnie niesamowite, że wszystko tak się odwróciło. Większość z nich zrezygnowała już z muzyki, a ja ciągle w tej muzyce jestem!
- Jest tu dziś z nami Danny White, postać ogromnie ważna dla Ciebie osobiście, a także dla brytyjskiej muzyki rozrywkowej. Twoje początki na Wyspach to przecież Matt Bianco. Stanęłaś na angielskiej ziemi i nie pomylę się chyba, jeśli powiem, że wówczas nie marzyłaś, że to wszystko tak pięknie się potoczy. Sama zresztą opowiadałaś mi jesienią, że było to dla Ciebie prawdziwym szokiem, iż praktycznie od razu zaczęliście zdobywać szczyty tutejszych list przebojów?
- Oczywiście, że to był szok. Wszystko co dzieje się w moim życiu, jest właśnie takie jak wspomniałeś - szokujące (śmiech). Kiedy przyjechałam do Anglii po raz pierwszy, próbowałam znaleźć pracę w domach dziecka. Nie było w tym momencie żadnych szans, abym mogła robić coś w muzyce. Zaczęłam więc odpowiadać na ogłoszenia w gazetach. W ten sposób spotkałam Danny'ego. Pracowałam w zespole Bronze i to właśnie Danny tam był. Zaczęliśmy nagrywać i z początku wszystko zakończyło się fiaskiem.
Mimo, że nasza muzyka była bardzo fajna, to nie dostaliśmy wtedy kontraktu i projekt rozpadł się. Potem Danny zaczął pracować z Markiem Railly i to były właśnie początki Matt Bianco. Do składu doszedł jeszcze brazylijski basista Kito Poncioni i wtedy Danny przypomniał sobie, że przecież i ja mogłabym się do nich przyłączyć. Na początku tylko nieśmiało robiłam chórki. Moja rola w zespole była coraz ważniejsza, odkąd zaczęłam nagrywać solowe piosenki. "Half A Minute" było dość sporym przebojem zwłaszcza w Niemczech, ale ja jednak ciągle siedziałam z tyłu. To oni byli najważniejsi...
- ...za to na teledyskach to ty byłaś gwiazdą.
- Właśnie! Wytwórnia płytowa powiedziała "Nie! Ona musi być z nami związana kontraktem, bo jest zbyt ważna". I w ten sposób moja rola w Matt Bianco nagle zmieniła się.
- Bywasz coraz częściej w Polsce. Odwiedzasz rodzinę i... małą Amelkę, która jest Ci tak bardzo bliska, że napisałaś o niej swoją pierwszą piosenkę w języku polskim. Bywasz na jazzowych festiwalach, jak choćby na tym, który jakiś czas temu odbył się w Wadowicach. Nie będę ukrywał, że szczegółowo śledzę, to co obecnie robisz artystycznie...
I tu nasza rozmowa nagle urywa się. Otrzymaliśmy bowiem informację od kół zbliżonych do pana Ambasadora, iż społeczeństwo się żali, a tu... jak się okazało nie namawiając Basi zbyt usilnie do zwierzeń, udało mi się ją sprowokować do nich w stopniu, który zaskoczył nie tylko mnie samego, ale chyba najbardziej licznie zebrane grono dostojników państwowych. Nie pozostało mi więc nic innego, jak gorąco podziękować Basi za poświęcony mi czas i poprosić o podpisanie unikalnego wydania singla "Baby You're Mine" z roku 1990, w którego skład wchodzą: kaseta magnetofonowa, kaseta VHS, płyta analogowa i jedyny z całego zestawu nośnik do dziś powszechnie używany - płyta CD. Bez podpisu Basi zestaw ten już posiadał ogromną wartość kolekcjonerską. Obecnie wraz z jej osobistą dedykacją stał się dla mnie bezcenny.
Ciągle jeszcze trudno mi uwierzyć, że od takiej wymiany słów rozpoczęła się moja rozmowa z Basią Trzetrzelewską 20-go stycznia w Ambasadzie RP w Londynie. Z jedyną Polką, której udało się zdobyć światową popularność w dziedzinie muzyki pop (w czasach, gdy gatunek ten posiadał całkowicie inną wartość artystyczną, niż ma to miejsce obecnie), miałem okazję wymienić jesienią ubiegłego roku jedynie kilka maili, dzięki którym zrealizowałem wówczas z tą znakomitą wokalistką obszerny wywiad dla jednego z najlepszych polskich magazynów jazzowych. [z którym mozna zapoznać się tutaj - przyp. autora]. Nigdy wcześniej nie miałem okazji spotkać Basi osobiście i trudno się dziwić, iż wiadomość, że taka możliwość właśnie wkrótce się przydarzy, spowodowała u mnie gwałtowny wzrost adrenaliny.
- To ty mieszkasz w Anglii na stałe?
- Już prawie 10 lat.
- Niemożliwe. Myślałam, że jesteś z Warszawy!
- Nie. Tamten wywiad realizowałem z Panią stąd...
- Proszę mi mówić na Ty...
fot. Monika S. Jakubowska |
fot. Monika S. Jakubowska |
- Tak
- Czujesz się dziś bardziej dziewczyną z Jaworzna, niż wielką damą piosenki z Londynu?
- Oczywiście, że tak. Mimo, że jestem coraz starsza, czuję się wciąż jak małe dziecko, które właśnie dostało piątkę w szkole (śmiech). To jest niesamowite, zwłaszcza, że moje koleżanki i przyjaciele przyjechali tu dla mnie specjalnie z Polski. Czuję się onieśmielona tą sytuacją i na pewno nie czuję się jak wielka dama.
fot. Monika S. Jakubowska |
- Mamy wiele talentów, wielu znakomitych wykonawców, a zwłaszcza muzyków. Mój Kevin jest nimi zachwycony. Za każdym razem, kiedy przyjeżdżamy do Polski, z uwagą słucha polskich wykonawców. Po prostu trzeba nagrać płytę po angielsku i to jak najlepszą, która może troszeczkę by się różniła od tego, co właśnie jest na rynku. To dlatego wtedy nam się udało. Nagraliśmy płytę, która była trochę inna od tego, co było na przykład w Stanach. Wszyscy podawali sobie tę płytę jak coś dziwnego, bo było to takie nieamerykańskie, niepopularne, a jednak zdołało przefiltrować do popowych radiostacji.
fot. Monika S. Jakubowska |
- Dzięki wywiadowi, jaki zrealizowaliśmy jesienią, nie tylko o wiele więcej o Tobie dziś wiem, ale po jego niedawnej lekturze zrodziły się w mojej głowie kolejne pytania (śmiech).
- Muszę Ci powiedzieć, że Marek Niedźwiecki powiedział mi, że z tego wywiadu dużo się o mnie dowiedział. Napisał mi nawet: "Od Sławka Orwata właśnie dowiedziałem się, że..." i tu padło kilka faktów.
Używając języka hazardzistów, w tym momencie nastąpiła w moim dziennikarskim życiu kumulacja. Nie dość, że właśnie rozmawiam z artystką, której piosenki od kilkudziesięciu lat uwielbiam i o której po raz pierwszy usłyszałem właśnie dzięki trójkowym audycjom Marka Niedźwieckiego, to na dodatek od niej samej dowiaduję się, iż legendarny "Niedźwiedź" poznaje nowe szczegóły z jej życia dzięki mojemu wywiadowi. Ten dzień mógłby już się właściwie dla mnie zakończyć, ale jak kumulacja, to kumulacja... Nie tylko szczęśliwie trwał nadal, ale przyniósł mi moc kolejnych wrażeń! Aby z nadmiaru szczęścia nie zwariować i nieco ochłonąć, zadałem Basi pytanie dotyczące dość odległych czasów.
fot. Monika S. Jakubowska |
- Przyjechałam do Chicago bardzo wystraszona. Czułam się trochę jak kopciuszek z mojego małego miasta, który został wrzucony w jakiś wariacki świat. To miasto było ogromne. Zbyt duże jak dla mnie. Nie powiedziałabym, że czułam się wtedy szczęśliwa. Wszystko wydawało mi się tak odległe od naszej europejskiej kultury, a zwłaszcza od Polski. Bardzo byłam wystraszona. Wiedziałam, że nic innego nie mogę robić, tylko zacząć gdzieś śpiewać i jak najszybciej nagrać taśmę demo. Wszystko rozpoczęło się w naszym klubie polonijnym. Potem wróciłam i przyjechałam do Chicago po raz kolejny. Znalazłam w końcu pracę w pewnym amerykańskim zespole, z którym jeździłam po Stanach, a zwłaszcza po Ilinois. Próbowali mnie zwerbować. Nie wspominałam o tym w tamtym wywiadzie, ale mówili mi wówczas, że do niczego w Polsce nie dojdę - "zginiesz tam i nikt o tobie nie będzie wiedział". Próbowali mnie namówić, abym została w Stanach na stałe i pracowała z nimi. To wszystko było dla mnie jakieś obce. Dziś niektórzy z nich przychodzą na moje koncerty i czekają na mnie pod teatrami! Z kilkoma z nich do dziś utrzymuję kontakt. Jest to dla mnie niesamowite, że wszystko tak się odwróciło. Większość z nich zrezygnowała już z muzyki, a ja ciągle w tej muzyce jestem!
fot. Monika S. Jakubowska |
- Oczywiście, że to był szok. Wszystko co dzieje się w moim życiu, jest właśnie takie jak wspomniałeś - szokujące (śmiech). Kiedy przyjechałam do Anglii po raz pierwszy, próbowałam znaleźć pracę w domach dziecka. Nie było w tym momencie żadnych szans, abym mogła robić coś w muzyce. Zaczęłam więc odpowiadać na ogłoszenia w gazetach. W ten sposób spotkałam Danny'ego. Pracowałam w zespole Bronze i to właśnie Danny tam był. Zaczęliśmy nagrywać i z początku wszystko zakończyło się fiaskiem.
fot. Monika S. Jakubowska |
Mimo, że nasza muzyka była bardzo fajna, to nie dostaliśmy wtedy kontraktu i projekt rozpadł się. Potem Danny zaczął pracować z Markiem Railly i to były właśnie początki Matt Bianco. Do składu doszedł jeszcze brazylijski basista Kito Poncioni i wtedy Danny przypomniał sobie, że przecież i ja mogłabym się do nich przyłączyć. Na początku tylko nieśmiało robiłam chórki. Moja rola w zespole była coraz ważniejsza, odkąd zaczęłam nagrywać solowe piosenki. "Half A Minute" było dość sporym przebojem zwłaszcza w Niemczech, ale ja jednak ciągle siedziałam z tyłu. To oni byli najważniejsi...
- ...za to na teledyskach to ty byłaś gwiazdą.
- Właśnie! Wytwórnia płytowa powiedziała "Nie! Ona musi być z nami związana kontraktem, bo jest zbyt ważna". I w ten sposób moja rola w Matt Bianco nagle zmieniła się.
fot. Monika S. Jakubowska |
- Bywasz coraz częściej w Polsce. Odwiedzasz rodzinę i... małą Amelkę, która jest Ci tak bardzo bliska, że napisałaś o niej swoją pierwszą piosenkę w języku polskim. Bywasz na jazzowych festiwalach, jak choćby na tym, który jakiś czas temu odbył się w Wadowicach. Nie będę ukrywał, że szczegółowo śledzę, to co obecnie robisz artystycznie...
I tu nasza rozmowa nagle urywa się. Otrzymaliśmy bowiem informację od kół zbliżonych do pana Ambasadora, iż społeczeństwo się żali, a tu... jak się okazało nie namawiając Basi zbyt usilnie do zwierzeń, udało mi się ją sprowokować do nich w stopniu, który zaskoczył nie tylko mnie samego, ale chyba najbardziej licznie zebrane grono dostojników państwowych. Nie pozostało mi więc nic innego, jak gorąco podziękować Basi za poświęcony mi czas i poprosić o podpisanie unikalnego wydania singla "Baby You're Mine" z roku 1990, w którego skład wchodzą: kaseta magnetofonowa, kaseta VHS, płyta analogowa i jedyny z całego zestawu nośnik do dziś powszechnie używany - płyta CD. Bez podpisu Basi zestaw ten już posiadał ogromną wartość kolekcjonerską. Obecnie wraz z jej osobistą dedykacją stał się dla mnie bezcenny.