„POSK przetrwał 50 lat. Trudnych, naznaczonych walką z przeciwnościami, naznaczonych sukcesami i porażkami.”
napisał Grzegorz Małkiewicz w swoim felietonie, który ukazał się w
poprzednim numerze Nowego Czasu. POSK to ogrom przedsięwzięć i
organizacji, o których nie posiadając choćby minimalnej wiedzy, nie mogę
czuć się osobą kompetentną do wypowiadania się ani na temat sukcesów
ani tym bardziej porażek, jakie na na przestrzeni pięćdziesięciu lat
zapisały się na koncie instytucji mieszczącej się na 238-246 King Street
w Londynie.
Mam
jednak pewien osobisty powód, aby niezależnie od braku kompetencji,
odczuwać do dostojnego jubilata trudny do racjonalnego wyjaśnienia
rodzaj sympatii. Tak się składa, że wkrótce ja także będę obchodził
swoje osobiste 50 lat istnienia, które również naznaczone było
nieustanną walką z przeciwnościami, a ilość sukcesów i porażek, jakie
przytrafiły mi się w ciągu pięciu dekad życia, podobnie jak w przypadku
POSK, jest trudna do zbilansowania.
Tomasz Żyrmont
Tomasz Furmanek to najbardziej ceniona przeze mnie postać z wszystkich, jakie z POSK-iem mi się kojarzą [więcej o Tomku tutaj].
Tomka poznałem przed trzema laty podczas czwartych urodzin Jazz Cafe
POSK, które dzięki znakomitemu występowi Krystyny Prońko [o czym pisałemtutaj],
zapisały się w mej pamięci jako jedna z najpiękniejszych kart w
historii moich pobytów w budynku na na King Street. 22-go lutego tego
roku Tomasz zaprosił wszystkich sympatyków jazzu na koncert niezwykle
ważny i zarazem uroczysty, będący jednym z kilku wydarzeń
uświetniających obchody 50-lecia instytucji, na terenie której Polish
Jazz Cafe od początku istnienia ma swoją siedzibę.
Flavio Li Vigni
Koncert zapowiadał się tym bardziej atrakcyjnie, iż na scenie mieli
pojawić się artyści, których poziom nie tylko bardzo wysoko oceniam, ale
dodatkowo miałem okazję przeprowadzać z nimi prasowe lub radiowe
wywiady [tutaj] i już choćby z tych
powodów zaproszenie Tomka przyjąłem z
nieukrywanym entuzjazmem i radosnym oczekiwaniem. Ogromną niespodziankę
sprawił mi popularny w naszym środowisku pianista Tomek Żyrmont, który
tym razem nie przywiózł ze sobą doskonale znanej stałym bywalcom Polish
Jazz Cafe formacji Groove Razors. Jego Trio w składzie Tomasz Żyrmont -
piano, Flavio Li Vigni - perkusja i Kuba Cywiński - kontrabas już na
otwarcie koncertu rozgrzało licznie zebraną publiczność. Stylistycznie
Trio Tomasza Żyrmonta nie odbiegało zbytnio od tego, do czego przez lata
przyzwyczaił nas Groove Razors. Niewątpliwą atrakcją tego występu były
pomysłowe interpretacje
muzycznych tematów z filmów: "Polskie drogi" (kompozycja Andrzeja
Kurylewicza)
oraz
"Sleep Safe and Warm" Krzysztofa Komedy z kultowego
obrazu Romana Polańskiego "Dziecko Rosemary". Wspominając moją
ubiegłoroczną rozmowę z Tomaszem Żyrmontem, jestem przekonany, iż te
obydwa motywy filmowe, nie pojawiły się w repertuarze jego Tria
przypadkowo. W wywiadzie, jakiego ten ceniony pianista udzielił mi w
lipcu ubiegłego roku dla jednego z polskich magazynów jazzowych
[szczegóły tutaj], powiedział następujące słowa:
"Chciałbym kiedyś napisać muzykę do filmu lub spektaklu teatralnego, a
także zagrać moją muzykę w różnych odległych częściach świata. Staram
się otwierać na nowe muzyczne i życiowe wyzwania. Bardzo ważny jest
balans i właściwy kierunek. Najważniejsze, aby realizując swoje muzyczne
marzenia mieć nadal szerokie spojrzenie na życie". Jestem
pewien, że Trio, jakie powołał do życia ten znakomity artysta, jest
punktem startowym do kolejnego etapu w jego życiu artystycznym, a mając
świadomość jego ogromnej pasji, wytrwałości i odwagi w nieustannym
podnoszeniu sobie poprzeczki, z niecierpliwością czekam nie tylko na
kolejne koncerty, lecz przede wszystkim na nowe kompozycje formacji Tomasz Żyrmont Trio, które - życzyłbym sobie tego bardzo - być może zaowocują debiutanckim albumem.
Kuba Cywinski
Podczas występu trojki jazzmanow nasunęło mi się jeszcze jedno spostrzeżenie. Jakub Cywiński, [więcej o artyście tutaj]
jest nie tylko znakomitym kontrabasistą, co wnikliwi obserwatorzy
ARTerii Nowego Czasu z lipca 2011 zapewne doskonale zapamiętali
[szczegoły tutaj].
Kuba dość często jest zapraszany do udziału w projektach innych
twórców, które są później wysoko oceniane zarówno przez jazzowych
ekspertów, jak i przez odbiorców, czego najlepszym przykładem jest
choćby nagrany przed trzema laty przez Adama Bałdycha album Imaginary Room, który miałem przyjemność na naszych łamach recenzować [tutaj]. „Kuba jest muzykiem, który cały czas kreatywnie odkrywa dla siebie
nowe brzmienia ”powiedział mi przed ponad rokiem goszczący w ramach London Jazz Festival Adam Bałdych [cały wywiad tutaj].
Myślę, że wysokie umiejętności Kuby Cywińskiego docenia także Tomek
Żyrmont, który - poza udziałem w licznych jam session - niezbyt często
zaprasza polskich muzyków do swoich stałych projektów. Czytelnikom,
którzy dopiero od niedawna uczestniczą w koncertach odbywających się w
Polish Jazz Cafe przypomnę, że Tomasz Żyrmont ukończył Akademię Muzyczną
w Katowicach w
klasie fortepianu jazzowego oraz roczny program w
renomowanej Guildhall School of Music and Drama w Londynie. [Wiecej o
Tomaszu Zyrmoncie można znaleźć tutaj]
Występ jego Tria podczas obchodów 50-lecia POSK spotkał się - podobnie
jak wielokrotnie miało to miejsce podczas koncertów Groove Razors - z
owacyjnym przyjęciem klubowej publiczności.
Luiza Staniec pod artystycznym pseudonimem Luiza Es swoje największe sukcesy odnosiła przed kilku laty w Polsce, a jej świetny album jatoja
długo nie schodził z anteny radiowej Trojki. Udział Luizy w koncercie z
okazji 50-lecia POSK był wynikiem przypadkowego spotkania Tomasza
Furmanka z tą utalentowaną wokalistką w kościele na Devonii, podczas
którego Luiza podarowała mu właśnie krążek jatoja. Płyta zrobiła
na Tomku duże wrażenie, które zaowocowało zaproszeniem Luizy Staniec do
udziału w jubileuszowym koncercie. Tuz po występie formacji Tomasz
Żyrmont Trio, Luiza przypomniała londyńskiej publiczności swoje
największe przeboje z nagranego przed laty wydawnictwa, a także kilka
nowych utworów skomponowanych już po roku 2008 w Wielkiej Brytanii.
Wokalistka wykonała specjalnie przygotowany na tę uroczystą okazję
materiał z towarzyszeniem własnego akompaniamentu fortepianowego i
pomimo, że jej repertuar nie można zakwalifikować do stylistyki stricte
jazzowej, jej występ został bardzo dobrze przyjęty i nagrodzony licznymi
brawami przez wymagającą publiczność Jazz Cafe POSK.
Z Agatą Kubiak na widowni Jazz Cafe POSK
Myślę, że po tak udanym debiucie, ta
obdarzona niezwykle zmysłowym głosem wokalistka, pianistka,
kompozytorka i autorka tekstów będzie częściej pojawiać się w gościnnych
progach londyńskiego serca polskiego jazzu. Przypomnę, że kilkanaście
miesięcy temu piosenka Luizy "You May Be My Baby"'
została zakwalifikowana do finału The UK Songwriting Contest, a
stosunkowo niedawno
Luiza Staniec ukończyła terapię dźwiękiem na The British Academy of
Sound
Therapy i obecnie pracuje nie tylko nad nowymi piosenkami, lecz także
jest
wykwalifikowanym sound terapeutą w założonym przez siebie Healing Sound
Studio.
Luiza Staniec
Z recitalem Luizy Staniec wiąże się pewna ciekawa
historia. Podczas ubiegłorocznego koncertu Agaty Kubiak w ramach drugiej
edycji współorganizowanego przez Tomasza Furmanka Songsuite Vocal
Festival, [szczegóły festivalu tutaj]
towarzysząca mi wówczas na widowni Luiza Staniec nie kryła zachwytu nad
młodzieńczą urodą i talentem Agaty. Tym razem miała miejsce sytuacja
dokładnie odwrotna. Tuż przed rozpoczęciem recitalu Luizy spotkałem na
widowni właśnie Agatę Kubiak, która z równie szczerym zachwytem
przyglądała się wraz ze mną występowi Luizy i dopiero w jego trakcie
dowiedziała się ode mnie o ubiegłorocznym odbiorze jej koncertu przez
siedzącą przy fortepianie Luizę. Być może ten ciekawy zbieg okoliczności
i wzajemny zachwyt, sprowokuje kiedyś obie panie do jakiegoś - choćby
niewielkiego - wspólnego projektu artystycznego lub przynajmniej
jednorazowego duetu. Sądzę, że w obliczu artystycznej intuicji Tomka
Furmanka, jego zdolności organizacyjnych oraz talentu obu wokalistek
takiej ewentualności nie można wykluczyć...
Alice Zawadzki
to jedno z moich największych muzycznych odkryć ostatnich miesięcy, a
jej fenomenalny występ podczas Sungsuite Vocal Festival pozostanie w mej
pamięci na długie lata. Alice to urzekająca Brytyjka z polskimi korzeniami,
które zauważalne są w niemal każdej sferze, od żywiołowego charakteru i
typowo polskiej otwartości począwszy, a na scenicznej autokreacji
skończywszy. O ile ubiegłoroczny koncert Alice Zawadzki wraz z towarzyszącymi jej
muzykami stanowił fuzję jazzu, folku, muzyki etnicznej i
rocka progresywnego, tym razem jej występ nie był podróżą w nieustannie
zmieniające się
klimaty i zaskakujące zmiany tempa. Mimo, że krytycy dopatrują się w jej
śpiewie wpływów takich wokalistek jak Björk, Kate Bush czy Tori
Amos, podczas pięćdziesiątych urodzin POSK repertuar Alice był nie tylko
dla mnie absolutnym zaskoczeniem. W jazzowym opakowaniu Alice Zawadzki
podarowała tym razem publiczności piosenki stylistycznie osadzone w
muzyce okresu dwudziestolecia międzywojennego. Momentami można było
wręcz usłyszeć echa piosenek Hanki Ordonówny i innych gwiazd tej epoki.
Szczególnie
ujęła mnie wykonana przez Alice w języku polskim czarująca pieśń
miłosna, której tekst odnalazła mieszkająca w Polsce bliska krewna jej
babci. Podczas rozmowy w trakcie koncertu, Tomasz Furmanek powiedział
mi, że wspólnie z Alice zastanawiali się, jakie utwory w języku polskim
włączyć do programu. W efekcie doszli do wniosku, że właśnie coś z
repertuaru siostry jej babci byłoby doskonałym pomysłem. O swojej
polskiej rodzinie Alice Zawadzki wypowiada się z czułością i ogromnym
szacunkiem. "Mam dużą rodzinę w Polsce. Córka mojej babci, czyli moja ciotka Zofia,
która mieszka w Gdyni i jej dzieci, czyli moi kuzyni – Adam i Ania,
którzy są mniej więcej w moim wieku. Mam z nimi bardzo dobry kontakt.
Mam również rodzinę w Warszawie i w Białymstoku. Mój tato bardzo dba o
to, aby nasze kontakty z rodziną w Polsce były bardzo bliskie. Jestem skłonna powiedzieć, że mogłabym tam nawet
zamieszkać. Za każdym razem gdy ktoś mnie pyta, czy chciałabym
zamieszkać w Polsce, pomysł ten wydaje się być coraz bardziej kuszący,
pomimo że przeszkadzałaby mi bariera językowa".
Alice Zawadzki
Te słowa, jakimi podzieliła się Alice ze mną rok temu podczas wywiadu dla jednego z polskich pism jazzowych [tutaj],
najlepiej świadczą o jej polskiej świadomości oraz przywiązaniu do
kraju ojca. Alice Zawadzki ukończyła Royal Northern College of Music w
Manchesterze,
gdzie studiowała skrzypce klasyczne. Od wczesnych lat lubiła urywać się z
zajęć
i w miejsce klasyki fundowała sobie wizyty w klubach jazzowych, gdzie
śpiewała, poznawała ludzi i brała udział w licznych jamach. Gdy Alice
zorientowała się, że brakuje jej teoretycznej wiedzy
jazzowej, zdecydowała się na podyplomowe studia w Royal Academy
of Music w Londynie, gdzie uzyskała tytuł magistra wokalistyki i
kompozycji jazzowej. Dziś jest jedną z najbardziej obiecujących młodych
artystek, której talent raduje zarówno Polaków jak i Brytyjczyków. Jej
dwa stylistycznie zupełnie odmienne występy, jakie miałem okazję
zobaczyć i usłyszeć na przestrzeni kilku ostatnich miesięcy, pokazują,
na jak wielkiej muzycznej przestrzeni ta utalentowana wokalistka i
skrzypaczka potrafi się poruszać i jak ogromną posiada wyobraźnię.
Wkrótce będziemy mogli podziwiać jej debiutacki krążek i nie będę
ukrywał, że obok najnowszego albumu Miniki Lidke, który ma ukazać się
lada moment, zapowiadana płyta Alice jest tą, na którą czekam z
najwiekszą niecierpliwością.
Tomasz Furmanek
To był bardzo udany koncert. Tomasz Furmanek nie po
raz pierwszy udowodnił, że potrafi w taki sposób podać jazz, iż jest on
wykwintną ucztą i dla najbardziej wytrawnych koneserów improwizacji, jak
i dla tych, którzy na co dzień takiej muzyki nie słuchają w nadmiarze.
Każdy jubileusz jest okazją do posumowań. Podsumowania dotyczącego
POSK-u jako instytucji z przyczyn podanych przeze mnie na wstępie
niniejszej recenzji nie będzie. Posiadam jednak minimalną wiedzę na
temat londyńskiego serca polskiego jazzu. Minimalną, gdyż pomimo, że nie
należę do stałych bywalców Polish Jazz Cafe, na przestrzeni ostatnich
lat miałem okazję uczestniczyć w kilku ważnych wydarzeniach odbywających
się na terenie tego zasłużonego dla polskiej kultury klubu. Wspominam
m.in. bardzo udany recital Dominiki Zachman z lipca 2011 [tutaj],
czwarte i piąte (odbywające się wówczas w dużej sali widowiskowej)
urodziny Jazz Cafe POSK, II edycję Songsuite Vocal Festival z roku
ubiegłego czy też jazzową część WOŚP z roku 2012 [tutaj].
Plakat pamiętnych 4. urodzin Jazz Cafe POSK
Wydarzenia te pozwoliły mi wyrobić sobie opinię na
temat tego, co ten jedyny jak dotychczas polski klub jazzowy na Wyspach
ma do zaoferowania i jaką rolę w misji kulturotwórczej spełnia. Polish
Jazz Cafe to nie tylko historia i rocznice. Największym dobrodziejstwem
tego miejsca w mojej opinii jest magnetyzm, jaki przyciąga do Jazz Cafe
POSK z każdym rokiem powiększającą się publiczność oraz kolejnych
artystów, którzy poczytują sobie za zaszczyt i powinność pokazania się
właśnie w tym miejscu. Jeszcze w roku 2011 nie przypominam sobie
występów chociażby Agaty Kubiak, Luizy Staniec czy Kuby Cywińskiego.
Bardzo często zamieszczam na swoim blogu ogłoszenia o POSK-owskich
koncertach jazzowych, jakie znajduję na facebookowym profilu Tomasza
Furmanka. Z uwagi na tryb pracy i liczne zobowiązania bywam tylko na
niektórych z nich. Jednocześnie liczba i wachlarz artystów, jacy
przewinęli się przez tę kameralną scenę w ciągu kilku ostatnich lat,
każe mi żyć w przekonaniu, iż niezależnie od tego jak w obliczu swoich
sukcesów i porażek postrzegana jest 50-cioletnia instytucja, jaką jest
POSK, jej "piwniczna izba" dzięki takim pasjonatom i znawcom muzyki jak
Tomasz Furmanek czy Marek Greliak [o którym więcej tutaj] może ze spokojem spoglądać w przyszłość. Serce polskiego jazzu bije
rytmicznie i jak na razie nie potrzebuje wymiany zastawek, montażu
bajpasów i niezbędnych rozruszników.
ps. Powyższa recenzja posiada wiele odniesien do występujących tego dnia
Artystow oraz wydarzeń z przeszłości Jazz Cafe POSK. Chcialem tym
sposobem u szanownych Czytelników wywołać niejedno wspomnienie, a byc
moze nawet wzruszenie, jakie było ich udziałem podczas niejednego - jak
przypuszczam - pobytu w londyńskim sercu polskiego jazzu.
Tomek "Galik" Gala to nie tylko perkusista z legendarnego składu Zielonych Żabek, z którym zespół ten sięgnął w roku 1988 po główną nagrodę jarocińskiego festiwalu. Tomek to także organizator kultowych koncertów punkowych w stolicy Zjednoczonego Królestwa z cyklu Old Punk Calling oraz wierny słuchacz audycji Polisz Czart od pierwszego momentu, kiedy tylko dowiedział się o jej istnieniu. Tomek wszedł do historii naszego programu - jak to niegdyś głosiła pewna reklama pewnego środka oczyszczającego - z... siłą wodospadu, a program, z jego udziałem, który wybrzmiał z naszej anteny 6-go lutego 2012, niczym ów środek, oczyścił... przedpole naszych późniejszych działań związanych z odwiedzinami wybitnych postaci polskiej kultury Londynu i okolic. Czyż można sobie bowiem wyobrazić raczkującą dopiero co, nieco ponad miesięczną audycję radiową, której pierwszym gościem jest muzyk z jednej z najbardziej zasłużonych polskich formacji rockowych!? W roku 2012 Tomek pojawił się jeszcze raz w studio Polisz Czart. Tym razem jednak bohaterką audycji z 8-go października była jego utalentowana, nastoletnia córka Ola, która obecnie jest już po pierwszym tournee po Ojczyźnie i po znakomitym występie podczas WOŚP w Hull, gdzie powaliła na kolana wszystkich zebranych począwszy... od heavy metalowych herosów sceny, aż po właściciela lokalu, w którym odbywał się koncert. Dziś Galik debiutuje na Muzycznej Podróży jako autor tekstu, który ukazał się drukiem w londyńskim Nowym Czasie
Ja będę Twoim sumieniem,
Ostrym żądłem wbije się w Twe sny.
Na każdym kroku będę przypominał,
Że jestem, że żyję, że istnieję...
Nie zdążysz wyłączyć mojego mikrofonu,
Zanim to słowo zabrzmi w setkach uszu.
Całkiem
niedawno ten fragment tekstu "Ostatni numer" wykrzyczany przez Smalca i
Mistera 25 lat temu w Zgorzeleckim MDK-u podczas koncertu Zielonych
Żabek zadudnił po raz kolejny bardzo mocno w mojej głowie, rzucając
wspomnieniami na prawo i lewo. Zrobił przy okazji miejsce na te całkiem
nowe, tworzone na bieżąco myśli krążące po orbitach teraźniejszości. W
gąszczu dzisiejszych zakłamań i częstego braku szacunku do historii i
jej twórców, wspomnienia są faktami, które, jeśli prawdą są poparte,
układają klocki życia w poprawnych rzędach.
W
ciągu jednej chwili, dzięki wydawnictwu "Pasażer zine and records",
stałem się posiadaczem własnych wspomnień w postaci płyty winylowej
Zielonych Żabek z nagranym koncertem z 27 grudnia 1988 roku. Płyta
została wydana w trzech różnych kolorach (różowy, czarny i zielony).
Jest tez wkładka wspomnieniowa Smalca i kilka zdjęć z tamtego okresu.
Ja, z oczywistych pobudek, do mojej kolekcji wybrałem płytę koloru
zielonego, ponieważ takowa powinna już od 25 lat być u mnie na półce
pokryta ewentualnym kurzem.
Była
w naszych, żabkowych planach okazja (do której nigdy nie doszło)
nagrania materiału Zielonych Żabek w wynajętym na tę okoliczność studio w
Poznaniu. Wtedy to, pod koniec lat osiemdziesiątych, niezależna
francuska wytwórnia wyłożyła kasę na realizację naszej pierwszej płyty w
postaci winylu, którego kolor miał być właśnie zielony (co na tamte
czasy bylo rzadkim przypadkiem).
Niestety,
z powodu - trywialnie ujmując - "szczeniackiej głupoty", spotkanie
czterech kolesi z zespołu w jednym miejscu, jednego dnia, o tej samej
godzinie, wtedy, tam w Poznaniu nigdy nie nastąpiło, przekreślając
niestety możliwość pozostawienia dla potomnych repertuaru, który
ogrywaliśmy koncertując i jeżdżąc z miasta do miasta po całej Polsce.
Każde inne późniejsze nagrania, moim zdaniem, nie nabrały takiej mocy,
jaką mogłaby mieć niedoszła płyta studyjna Anno Domini 1989.
Bo
jak na przykład brzmiałyby moje bębny albo gitara Mistera, która na
koncertach w rożnych miejscach rożnie brzmiała? Studyjna wersja
rozwiałaby wątpliwości. Jakość sprzętu oferowanego nam do zagrania
koncertu była wtedy w każdym mieście inna, wiec każdy występ miał swoją
"oryginalność muzyczną". Studyjne nagrania pewnie byłyby wypadkową
naszych oczekiwań, "wskazówek" lub "dobrych rad" realizatora,
dostępności do technicznych nowinek, jak też i na końcu, naszego potu,
który zapewne pojawiłby się w trakcie ciężkiej pracy w studio. To już
historia, do której powracam tylko i wyłącznie w kontekście sentymentu
do minionych czasów. Zresztą bardzo podobnym sentymentem darzę fakt, ze
nie ma zapisu
filmowego naszego koncertu w Jarocinie, na który to wtedy nie
zgodziliśmy się.
Telewizja państwowa, a nie publiczna jak teraz, nie szła wtedy w parze z punk rockiem i pewnie nie idzie także dziś.
Zielone Żabki - "Konflikt pokoleń"
Wczoraj moja matka płakała,
A nie umiałem zapytać się dlaczego.
Dzisiaj w szkole kazali mi obciąć włosy.
To właśnie tak rodzi się konflikt pokoleń,
A ja ciągle słyszę, że od konfliktu
to już prosto do zabójstwa
Ludzie, ja się boję.
Może jakiś kompromis? Sam już nie wiem...
Może rzadziej zaczniemy spóźniać się na obiad,
A wy przestaniecie biegać z grzebieniami.
Może potrafimy się zrozumieć.
Punk
rock jako gatunek, styl życia, na przełomie czasu, o którym ja mogę się
wypowiadać, zmienił się bardzo. Jakie czasy, taki punk rock, bym rzekł,
bez podejmowania tematu: dobrze czy źle się zmienił. Patrzę na "nowe" z
perspektywy inżyniera Karwowskiego i powiem, że nieraz trudno jest
zrozumieć to i owo w obliczu globalnej cybernetyzacji, bo tym rożni się
od siebie wiek XX (w którym rodził się punk) i wiek XXI (gdzie już
przechodzi mutację).
Kiedyś
były ziny, teraz są fora internetowe. Kiedyś był Fiat 126p, teraz jest
hybrydowa Toyota. Jedyne co się nie zmieniło, to te same od lat riffy,
które powtarzane przez kolejne pokolenia, wciąż lubię, bez względu na
ilość odsłon na YouTube. YouTube, MySpace, SoundCloud... wszędzie tam
punk rock znalazł dla siebie miejsce i aż trudno sobie wyobrazić, że
kiedyś było inaczej. Zachowując szacunek do twórców gatunku, hasło "no
future!" dawno już straciło na aktualności. Punk rock może spokojnie iść
w jakimkolwiek kierunku bez obawy, czy sobie poradzi. W moim mniemaniu,
w momencie pojawienia się "wszech-dobra internetowego" hasło
przetransformowało się w "what a future?" Dziś wyznacznikiem
popularności jest fejsbuk i ilość lajków.
Kolczyk w nosie, uchu czy irokez nie są już żadnym szokiem i powodem do "konfliktu pokoleń".
Zielone Żabki - "Kultura"
W moim mieście dzieci
Na ulicy grają w badmintona,
Starsi i młodsi piją wino
W bramach albo w swoich domach.
A kultura tu podobno jest.
Świadczy o tym nasz wspaniały dom kultury.
Nawet z jego okien płynie nieraz jazz.
To dlaczego jest, jak jest - nie rozumiem.
Knajpy pełne są młodzieńców,
Może twórczych może zdolnych.
Ich ambicje giną w kuflach,
Bo za dużo tu chwil wolnych.
Od
ponad dziesięciu lat nie mieszkam w mieście, w którym to wszystko się
zaczęło, gdzie z braku ogólnie pojętego kompromisu na otaczającą
rzeczywistość, czterech kolesi pchnęło do życia zespół Zielone Żabki.
Wtedy to właśnie w czasach PZPR-u, a nie Internetu, Zielone Żabki z
Jawora zaczęły swoją wędrówkę w nieznane. Wędrówkę, która trwa do dziś.
Zespół istnieje, koncertuje, przyjmując na swój garb coraz to więcej lat
do ewentualnego celebrowania.
I
to nic, że tylko Smalec jest oryginalnym członkiem składu, który
wygrywał Jarocin 88'. To nic, że młodość przejęła pałeczkę w tej
sztafecie zawiłego życia. To nic, że każdy stary żabkowiec wybrał w tej
wędrówce własną ścieżkę. Życie pisze scenariusze dla nas wszystkich
"aktorów ról własnych". Dwadzieścia pięć lat to długi czas. Można już
wielu rzeczy nie pamiętać. Inne z tegoż samego powodu mogą zostać
poprzekręcane. Pamięć bywa zawodna, niestety. Dziś mamy płytę, która
jest zwieńczeniem naszych wspólnych wtedy marzeń. Płytę nie studyjną ale
"live", która brzmi tak jak brzmiało wtedy życie, tego mroźnego
grudniowego wieczora.
Był
wtedy Maken, który powiedział "Zielone Żabki zrobiły na mnie potężne
wrażenie już w podbitym przez nich Jarocinie. Ich teksty dokładnie
oddawały to, co czułem. Sposób ich podania, połączony z ciekawą muzyczną
formą działał na emocje. Było to naprawdę z serca i mega autentyczne.
Jawor pulsował wtedy podobną energią jak Zgorzelec." - człowiek, dzięki
któremu zagraliśmy wtedy na jednej scenie z holenderskim De Kift,
zespołem co mocą swą poraził niejednego. Była jakaś zadyma na
płaszczyźnie punk - skin, bo to wtedy właśnie rodził się w bólach
skinhead'owski ruch terroryzujący nasze koncerty. Było moje uwielbienie
do Roberta Smith'a, Joy Division, Bauhaus i Xmal Deutschland.
Były
kasety BASF w Pewexie po niecałego dolara. Była Trybuna Ludu, PKP, PKS i
Polo Cockta w sklepach "Społem". Było wiele rzeczy....Potem było
jeszcze więcej. W ciągu tych 25 lat każdy z nas przeszedł inną drogę.
Każdy gdzie indziej dotarł w tej wędrówce przez życie. Anglia,
Szwajcaria, Polska to trójkąt, w jakim aktualnie "stare żabki" się
znalazły, robiąc sobie w ten sposób problem z ewentualnym spotkaniem.
Smalca widuję regularnie. Bywamy często w tych samych miejscach
związanych ze sceną punk. Trudniej jest w przypadku Mistera i Wicia, z
którymi widuję się zdecydowanie za rzadko.
Zielone Żabki - "Będę artystą"
Tato, ja nie chcę iść w Twoje ślady.
Zrozum, ja nie chce tak żyć.
Tato, nie próbuj okładać mi życia,
Tato, zrozum, ja to nie Ty.
Tato, ja będę artystą.
Tato, przecież wiesz gdzie mam to wszystko.
Patrzę
z dużym zainteresowaniem na to, jak Mirek Smalec "przeistoczył się" z
chłopaka w glanach i przykrótkich spodniach, potrafiącego długo
rozprawiać o zaletach picia herbaty, w kompletnego artystę, frontmana
formacji GaGa Zielone Żabki - zespołu utworzonego ze zwycięzców Jarocina
1988 i 1992. Mogę sobie pozwolić na pisanie o tym, ponieważ niejedną
taką herbatę z nim wypiłem w dworcowych barach, czekając na kolejny
pociąg dokądś tam, rozpracowując przy okazji, w dyskusjach (co to końca
nie miały) światopoglądy wszelakie na cząstki małe. Wiek stosowny
również osiągam, co pozwala się mądrzyć z górki i pod górkę. Smalec
"udowodnił" ojcu swemu... gdzie ma to wszystko! A po tym, co widzę z
perspektywy 25 lat i 1315km odległości miedzy nami, robi to ciągle,
posiadając ten sam talent do przyciągania nowego pokolenia "młodzieży
walczącej".
Zielone Żabki - "Numerek w krzaczkach"
Najpierw kilka piw w knajpie pełnej goryczy i dymu
wśród spoconych i pijanych twarzy,
wśród zgnojonych złudzeń.
Potem kupimy wino.
Dzisiaj dziesiąty, zaczyna się życie.
Pójdziemy do parku, będziemy się kochać.
Miłość jak życie, miłość jak picie".
Dwa lata temu zaprosiłem Smalca i młodą ekipę po raz pierwszy do Londynu. Zgrało się to wtedy z wydaniem przez nich nowej płyty Alternatywne światy.
Płyta z fajnym kopem i ogromnie pozytywnym przekazem zrobiła na mnie
duże wrażenie. Lisu, Łosiu i Czarny wnieśli świeżość muzyczną i
okołomuzyczną też.
Fajny
czas z nimi spędziłem, zrozumiawszy jak ta ekipa funkcjonuje. Czuję,
słuchając nowych Żabek, jak młoda krew wniosła energię, a teksty Smalca
jak były kiedyś, tak i dziś są trafnym odzwierciedleniem tego, co nas
otacza. Ciągle pyta, stwierdza, kogoś opieprza, z czymś się nie zgadza
albo opowiada historie. Na kilka dni przed koncertem znowu mam pytanie:
jak to się stało, że czas tak szybko poleciał do przodu? Pojawienie się
płyty z materiałem sprzed 25 lat plus Disorder w tym samym miejscu i
czasie na jednej scenie - mam nadzieję - pomogą mi w poszukiwaniu
odpowiedzi.
The Grosvenor, 17 Sidney Rd SW9 0TP Stockwell
Zapraszam w sobotę, 29 marca, do The Grosvenor, 17
Sidney Rd SW9 0TP Stockwell, gdzie obok GaGa ZZ wystąpi angielska
legenda punk Disorder z Bristol, która po tylu latach ma wciąż głośno i
dużo do powiedzenia plus The Cockrockets - mocne uderzenie! Szybkie
polubienie ich po dwóch minutach jest wielce prawdopodobne. Trzecia
edycja "Old Punk Calling" jest ponownie szansą na "come back" do czasów,
kiedy każdy z nas miał ileś tam lat, a świat miał inne kolory dnia
powszedniego. Zapraszam po wspomnienia.
Tomek „Galik” Gala
Galik w studio Polisz Czart
Punkowy
zespół Zielone Żabki powstał w roku 1987 w Jaworze. Rok później grupa
nagrała w auli miejscowego LO trzy utwory, które wysłała organizatorom
festiwalu Jarocin’88. W zestawie znajdował się między innymi utwór
„Kultura”, który okazał się później sztandarowym hitem zespołu i całego
festiwalu, a sama grupa sięgnęła po zwycięstwo. Po odebraniu z rąk Romka
Rogowieckiego głównej nagrody - "Złotego kameleona", zespół potłukł
porcelanową statuetkę rozrzucając ze sceny drobne kawałki w tłum.
Mirosław „Smalec” Malec - autor tekstów i lider miał wówczas krzyknąć do
festiwalowej widowni: „To dzięki Wam jesteśmy tu i teraz... każdemu
należy się więc kawałek nagrody!” Autor powyższego artykułu, to
perkusista z ówczesnego składu i jednocześnie znany organizator
londyńskich koncertów pod szyldem Old Punk Calling. Ja natomiast od siebie, jak twórca programu Polisz Czart, który wraz z miesięcznikiem Nowy Czas sprawuje patronat medialny nad tym doniosłym wydarzeniem, jakim jest kolejny występ zespołu Ga-Ga Zielone Żabki w Londynie, zapraszam serdecznie wszystkich Słuchaczy oraz Czytelników Muzycznej Podróży do licznego udziałuw tym wydarzeniu. Spotkajmy się w Grosvenor i wspólnie przeżyjmy pogującą lekcję historii na żywo!
Mirosław Bogusz
jest pierwszym właścicielem portalu informacyjnego, który dodał "Polisz
Czart" jako wydarzenie cykliczne w kalendarzu i założył wątek na forum.
Urodził się w tym samym roku, w którym brytyjska grupa Black Sabbath
wydała swój debiutancki album zatytułowany Black Sabbath przez wielu
fachowców uznawany za pierwszy heavymetalowy album w historii rocka. Nie
wiem, czy fakt ten miał jakiś wpływ na muzyczne zainteresowania Mirka,
ale to właśnie polski i światowy heavy metal lat 80-tych stał się jego
szczególnie ulubionym gatunkiem. Muzyka towarzyszyła mu zawsze. Mimo
upływu lat i zmieniających sie trendów Mirek wciąż pozostaje wiernym
fanem muzyki tej właśnie dekady. Od kilku lat stara się wykorzystać
swoją wiedzę, aby pomagać Polakom w UK. Jako wolontariusz zaprojektował i
wykonał kilka serwisów internetowych dla Organizacji Charytatywnych w
Londynie, które wspierają rodaków, rozwiązują ich problemy oraz
organizują im wolny czas. Także jako wolontariusz jest administratorem
portalu i komputerów jednej z wymienionych instytucji. Mieszkając w
Hertfordshire, postanowił założyć Informator dla lokalnej społeczności,
który szybko stał sie głównym źródłem wiedzy na temat życia kulturalnego
w Hertfordshire. Portal Mirka prezentacje wiele ciekawych miejsc oraz
opublikował szereg wywiadów z ciekawymi ludźmi mieszkającymi w
Hertfordshire. Oto link do "Informatora Hertfordshire"
fot. Monika S. Jakubowska
Poniższą
wersją naszej rozmowy chciałbym wyrazić wielkie podziękowanie Mirkowi i za ogromną pracę włożoną w ten wywiad i za ponad dwa lata
spędzone z Polisz Czartem, a przede wszystkim za wspaniałą przyjaźń,
która w warunkach emigracyjnych nie zdarza się często i szczęśliwie
oparła się wszystkim przeciwnościom losu, które nasza audycja, jak każda
inna instytucja przechodziła. Chciałbym, aby ta szczera rozmowa oprócz
tekstu, którego publikację oryginalną możecie znaleźć na Mirka portalu
Informator Hertfordshire,
nie stanowiła tylko jej kopii, lecz aby była czymś w rodzaju
fotograficzno - muzycznej kroniki. Bez pomysłu Mirka, nigdy pewnie nie
znalazłbym czasu ani powodu, aby spojrzeć wstecz i przywołać wspomnienia. To dzięki mojemu wspaniałemu Przyjacielowi ten dokument powstał, a poniższa wersja naszej rozmowy, która odbyła się w Mirka samochodzie, jest najpiękniejszą podróżą sentymentalną w czasy mojej młodości, w czasy,
których echo kiedyś zapewne powróci buntem kolejnego
pokolenia...
fot. Monika S. Jakubowska
fot. Monika S. Jakubowska
- Jesteś jedną z osób, która ma wielki wkład w
kształtowanie Polonii nie tylko w Londynie, ale również w hrabstwie
Hertfordshire, a przynajmniej jej gustów muzycznych. Dlatego
chcielibyśmy bliżej przedstawić twoją osobę polskiej społeczności. Obaj
mieszkamy w części Anglii położonej na północ od Londynu, hrabstwie
Hertfordshire, które ma bardzo bogatą historię muzyczną. Zapewne
niewielu wie, że to właśnie kilkanaście kilometrów od Londynu zrodziła
się największa legenda rocka i pionier heavy metalu - zespół Deep
Purple. To również w tym hrabstwie, a nie w Londynie, mieli swoje
największe i niepowtarzalne koncerty takie zespoły jak Led Zeppelin,
który w sierpniu 1974 roku zagrał w oryginalnym składzie ostatni
koncert. Grupa Queen zagrała dla 200 000 publiczności w Hatfield po raz
ostatni z Freddie Mercurym w 1986.
WOŚP w Luton 2011, czyli epoka przedPoliszCzartowa
S. O. Dodam jeszcze, że w roku 1962 w St.
Albans, z którego nadawana jest nasza audycja, powstał niezwykle
zasłużony dla brytyjskiej muzyki rozrywkowej zespół The Zombies, który w
zmienionym składzie działa i koncertuje do dnia dzisiejszego. W Welwyn
Garden City urodził się, a wychował w Hatfield Mick Taylor - muzyk grupy
The Rolling Stones. W Hatfield urodził się Christopher Scott Stevens
znany bardziej jako Sal Solo - lider i wokalista popularnej w Polsce w
latach 80-tych grupy Classix Nouveaux. Ponadto mieszkanką Welwyn Garden
City jest jedna z największych gwiazd dekady lat 80' Kim Wilde.
Myślę, że jeszcze namówię kiedyś Kropkę na taki występ (fot. Rafał Pikul)
- Tak, moglibyśmy jeszcze długo o tym mówić. To
już prawdziwa historia. Ty również tworzysz muzyczną historię
zapraszając tutaj polskich muzyków przed mikrofon audycji Polisz Czart
nadawanej z uroczego miasteczka St Albans w Hertfordshire. Lista twoich
gości jest bardzo długa. Dzięki temu dowiedzieliśmy się, że w tej części
Anglii mieszka i tworzy wielu wspaniałych polskich muzyków; jak
chociażby Ryszard Pihan czy Mariusz Szaban, których gościłeś w
sierpniowych audycjach Polisz Czart.
Los AmigOZ :-)
S.O. Rzeczywiście. Tutaj mieszkają i tutaj tworzą. Z
ogromną radością i satysfakcją dodam, iż na przestrzeni ponad dwóch lat
istnienia programu Polisz Czart, do naszego studia w St. Albans
przyjeżdżało także wielu artystów z Londynu i innych miejscowości.
Mieliśmy też gości z Polski. Pojawia się coraz więcej muzyków z różnych
stron Wysp Brytyjskich, którzy dowiedzieli się o naszym istnieniu i
ustawili się w kolejce do naszego "sitka". - Uprzedził mnie trochę Marek Szpyra z wrocławskiej Gazety
Piastowskiej, któremu opowiedziałeś o polsko angielskiej scenie muzycznej Londynu, która jak widzimy ma się dobrze. Dzisiaj masz
możliwość opowiedzenia o sobie. Napisałeś na swoim blogu Muzyczna
Podróż, że muzyki zacząłeś słuchać zanim zacząłeś mówić. Jakiej muzyki
słuchał Sławek w młodości?
Mick Box - założyciel Uriah Heep i Adam Garrie - fan Polisz Czarta z USA
S.O. To jest dość ciekawa historia. Ten fragment
mojej biografii ma związek z pewnym urządzeniem, które mój tato kupił we
wczesnych latach sześćdziesiątych ubiegłego stulecia. Pewien człowiek
likwidował wówczas restaurację (prywatna działalność gospodarcza w
czasach PRL-u nie była usłana różami) i sprzedawał cale jej wyposażenie.
Podobno za równowartość pół litra wódki tato nabył od niego enerdowski
gramofon czy - jak mówiło się w tamtych czasach - adapter firmy Rafena.
Był to rodzaj niewielkiego stolika, w który wbudowane było na tyle
proste urządzenie
legendarna Rafena z NRD
odtwarzające płyty, że nawet dwuletnie dziecko mogło
bezpiecznie i bez większych problemów je obsłużyć. W związku z tym, że
urodziłem się w roku 1964, miałem to szczęście, że na bieżąco mogłem
słuchać Czerwono i Niebiesko Czarnych, Michaja Burano, Ady Rusowicz,
Czerwonych Gitar i innych przedstawicieli polskiego big beatu.
Muzycznych Dzieci przybywa, ale wszystko zaczęło się od Katedry
- To wtedy już rozpoczęła się Twoja droga w Muzyczną Podróż?
S.O.
Nieświadomie zapewne tak. Jeśli w wieku dwóch lat regularnie słucha się
określonej muzyki, to siłą rzeczy koduje się zasłyszane rytmy nawet,
jeśli nie pojmuje się tekstów. Myślę że zdecydowanie można ten moment
uznać za początek mojej przygody z muzyką rockową, choć takie określenie
wtedy jeszcze nie istniało.
- Kiedy tak na prawdę ukształtował się twój gust muzyczny?
... a potem Chłopcy przywieźli na MBTM uroczy Chórek
S.O. Ten proces rozpoczął się już pod koniec lat
siedemdziesiątych. Rock and roll w polskich mediach był wtedy w
odwrocie. Królowała muzyka popularna reprezentowana przez takich
wykonawców jak Anna Jantar czy Irena Jarocka. Oczywiście pojawiała się
Budka Suflera czy SBB, ale nie była to muzyka wiodąca. Przełomowym
momentem była końcówka lat siedemdziesiątych. To wtedy nastąpił u mnie w
pełni świadomy wybór. Pojawiła się Muzyka Młodej Generacji. W
Trójmieście na bazie grupy Akcenty powstał zespół Kombi, na Górnym
Śląsku grał jazz-rockowy Krzak, a w stolicy progresywny Exodus.
Paulina Sykut także była oczarowana muzyką Katedry
W Polsce postanowił zamieszkać John Porter, który
wybrał kryzysową rzeczywistość schyłku epoki gierkowskiej, dobrowolnie
wyrzekając się wygód Europy Zachodniej. Wybuch Solidarności spowodował,
że ludzie coraz częściej odwracali się od muzycznej "popeliny" na rzecz
artystycznej szczerości. W muzyce rockowej pojawiać zaczęły się pierwsze
teksty polityczne, które wcześniej można było odnaleźć jedynie w
twórczości Jana Pietrzaka i kabaretu Tey. "Przeżyj to sam" Lombardu
pojawił się zanim jeszcze powstała ,,Lista Przebojów" Marka
Niedźwieckiego i za odważny jak na tamte czasy tekst Andrzeja Sobczaka
surowo został potraktowany przez cenzurę.
Grzegorz Stróżniak i Marta Cugier z Lombardu w Londynie
Krzyczeliśmy z Perfectem ,,Chcemy być sobą!'', ale
bardziej na tamtą chwilę wiedzieliśmy raczej, czego już nie chcemy. Był
to czas pierwszych dojrzałych wyborów nie tylko dla mnie. To wtedy
postawiłem na rocka, bo ta muzyka niosła bunt przeciwko panującemu
systemowi zakłamania i zniewolenia. Czułem, że ten środek przekazu jest
narzędziem w rękach całego pokolenia, za pomocą którego będziemy mogli
wykrzyczeć prawdę. To było bezsprzecznie największe pragnienie mojej
młodości - obalić szkodliwy system, który przez dziesięciolecia prał
ludziom mózgi i godził w podstawowe prawa człowieka.
Historia o tym, jak podarowałem Kasi rajstopy (fot. Monika S. Jakubowska)
- Wspomniałeś również na swoim blogu Muzyczna Podróż o okresie stanu wojennego. Jak tamten okres wpłynął na Ciebie?
S.O.
W roku 1980 ogromna część narodu stanęła przeciw reżimowi. Solidarność
w pierwszym okresie istnienia liczyła 10 milionów ludzi! Potem nastąpił
stan wojenny, który zmusił nas do dokonania szybkiego wyboru, czyli do
opowiedzeniu się za prawdą albo przeciw niej. Trzeciej drogi nie było.
Od tej decyzji zależała przyszłość.
Spotkanie z Tomkiem Lipińskim gdzieś między Soho i Covent Garden
Po naszej stronie stanęli artyści reprezentujący
niemal wszystkie dziedziny sztuki. Były wówczas zawieszone rozrywkowe
audycje radiowe. Grana była tylko muzyka ludowa i klasyczna oraz pop z
tekstami o niczym. W klubach także obwiązywał zakaz grania muzyki
rockowej. Nie tak dawno Tomek Lipiński opowiadał mi historię o tym, jak
jego zespół został zdjęty z plakatu tylko dlatego, że muzycy nie
zgodzili się na zmianę nazwy. Władza chciała na nich wówczas wymusić,
aby zamiast Brygada Kryzys wystąpili jako Brygada K.
D.White z Matt Bianco (fot. Monika S. Jakubowska)
Pomimo tak kuriozalnych poczynań reżimu, Polska wtedy
i tak miała o wiele łatwiej niż Czechosłowacja w latach 70-tych.
Pierwsza opozycyjna platforma w tym kraju, jaką była Karta 77, powstała
właśnie na fali protestów przeciw masowym aresztowaniom muzyków
rockowych, którzy zdecydowali się występować bez obowiązkowej zgody.
Pamiętam, że podczas trwania stanu wojennego niemal każdego dnia
zasiadałem z magnetofonem ZK140T, licząc naiwnie, że może wreszcie po
raz pierwszy od miesięcy coś nowego nagram. Z utęsknieniem czekaliśmy
wszyscy na normalność i właśnie dlatego wymieniam w swojej biografii
stan wojenny jako moment, który wyznaczył moją świadomość i wpłynął na
postawę całego pokolenia.
- Czy możemy powiedzieć,
że to właśnie okres lat osiemdziesiątych był najlepszym czasem dla
polskiej sceny muzycznej i czy również dla Ciebie?
Grzegorz Gelo Sakerski - legenda Rejestracji w Londynie
S.O. Zdecydowanie tak. W latach 70-tych powstało
najwięcej znaczących dzieł w dziedzinie progresji i hard rocka. Światową
karierę rozpoczynał wtedy Bob Marley zaszczepiając rytm reggae w
Europie. Wówczas też pojawił się punk rock. To wszystko krok po kroku
niczym ziarno zaczęło trafiać na naszą polską glebę i z niesamowitą siłą
wybuchło w latach 80', które w największym stopniu przyczyniły się do
ukształtowania muzycznej świadomości całego mojego pokolenia.
Zbyszek Krzywański zwany prawą ręką Ciechowskiego
To wtedy pojawiły się jarocińskie festiwale i
powstało niepowtarzalne zjawisko, jakim na owe czasy była Lista
Przebojów Programu III. Zostaliśmy zanurzeni w oceanie gatunków i
stylistyk począwszy od muzyki elektronicznej, którą reprezentował Marek
Biliński poprzez rock - Lady Punk czy Perfekt aż po heavy metal - TSA.
Pojawiło się niepowtarzalne zjawisko artystyczne pod nazwą Republika,
oparte w dużym stopniu na nowojorskiej nowej fali. Oszaleliśmy z
nadmiaru szczęścia (śmiech). Było to bardzo szerokie spektrum i stąd na
pewno epoka lat 80-tych była dla mnie i jest do dziś tą najbardziej
znaczącą.
Sławek Ciesielski - kolejny wielki Republikanin
- Lata osiemdziesiąte ukształtowały w ludziach takie zróżnicowanie. Mogli posłuchać zarówno heavy metalu, rocka czy reggae...
S. O. Tak i do tego wszystko to było na wysokim poziomie.
- I muzycznym i tekstowym.
S.
O. Masz rację. Rodziło się polskie reggae i polski punk. Okazało się,
że gdy tylko pojawiły się festiwale w Jarocinie, wszyscy niezależnie od
tego, jaki nurt muzyki reprezentowali, potrafili merytorycznie wymieniać
się pomiędzy sobą spostrzeżeniami i opiniami.
Kasia Nosowska po koncercie Hey w Londynie (fot. Monika S. Jakubowska)
Młodzi ludzie rozmawiali ze sobą, bo na szczęście nie
istniały wtedy jeszcze zabawki z dotykową klawiaturą, które - z całym
szacunkiem dla rozwoju techniki - zabiły dziś w wielu ludziach potrzebę
spotykania się na koncertach. Te wszystkie młode kapele nie spadły wtedy
z księżyca. Grając dotychczas głównie w garażach i lokalnych domach
kultury, nagle poczuły swój czas i bez kompleksów wyruszyły na podbój
"świata". Mimo żelaznej kurtyny, z Zachodu przeniknęła do nas
rockandrollowa epidemia, a niektórym z moich kolegów udawało się nawet
przywozić legendarne już dziś albumy, kupowane wówczas za połowę
miesięcznego wynagrodzenia rodziców.
Sławek Kurek - słuchacz, muzyk, instytucja
- Wróćmy tutaj do Anglii gdzie mieszkamy. Wiem, że
w St Albans w Hertfordshire mieszkasz od kilku lat. Jakie były twoje
początki, jako imigranta tutaj w Anglii? Kiedy wróciłeś do swojej pasji?
Kiedy rozpocząłeś swoja muzyczną działalność dziennikarską?
S.O.
Nie zaczynałem emigracyjnego życia w Hertfordshire. Moja droga wiodła
przez Berlin do Londynu, a moje brytyjskie początki wcale nie były
łatwe. Dziś mam już pewien dystans do tamtych czasów i otwarcie potrafię
o tym mówić.
Kuba Krupski - wokalista Tune w Warszawie
Zaczynałem od bardzo trudnych chwil. Przez około dwa
miesiące nie miałem dachu nad głową. Ktoś - że tak to określę -
zaoferował mi pomoc, wziął pewną sumę i nie wywiązał się. Zdaję sobie
sprawę, że taka sytuacja dla czytelnika, który nigdy nie przybył do
Wielkiej Brytanii w poszukiwaniu pracy, może być trudna do wyobrażenia.
Owszem, przyjemnie nie było, ale jednocześnie bezdomności w Londynie nie
należy porównywać z identycznym zjawiskiem w Polsce. To całkowicie dwa
rożne światy i dwa skrajnie różne sposoby radzenia sobie w obliczu
takiego wyzwania.
Maria Peszek - wspaniała na scenie i poza nią (fot. Monika S. Jakubowska)
- Czyli twoje początki na emigracji były bardzo trudne.
S.O.
Rzeczywiście były. Z uwagi na to, że po moim emigracyjnym "falstarcie",
nie posiadałem niezbędnych środków do wynajęcia jakiegokolwiek lokum,
nie chcąc wracać do Polski, zdecydowałem się na "chwilową" bezdomność.
Posiadałem wprawdzie niewielką gotówkę, ale była ona w stanie pokryć
jedynie komunikację autobusową i rozmowy telefoniczne związane z
poszukiwaniem pracy, o którą z początku wcale nie było tak łatwo.
Tom Usher vel Tomaszek w drodze do Hull (fot. Monika S. Jakubowska)
Do Hertfordshire, a konkretnie do Hatfield przybyłem
wspólnie z kolegą, z którym dzieliłem dole i niedole w Londynie.
Trafiliśmy tu poprzez ogłoszenie oferujące pracę. Herdfordshire nie było
więc moim świadomym wyborem. Po prostu byli tu ludzie, którzy chcieli
mnie zatrudnić. Przez pierwsze lata koncentrowałem się na zapewnieniu
podstawowych środków do życia. Wtedy nawet nie śniłem, ze będę kiedyś
dziennikarzem lub prezenterem radiowym.
Libor Příbramský- mój czeski radiowy guru z Ołomuńca
To wszystko przyszło z czasem. 29 lipca minie 5 lat
mojej dziennikarskiej przygody na obczyźnie. Właśnie tego dnia w 2009
roku wraz z pewnym pochodzącym z Ołomuńca doświadczonym czeskim
radiowcem zrealizowałem swoją pierwszą audycję, a wszystko to wydarzyło
się w nieistniejącym już internetowym Radio Flash w Luton.
-Jak tam trafiłeś?
-
Kolega z pracy i jednocześnie mój sąsiad Lukasz Żmuda dowiedział się od
znajomego, że w Luton powstało pierwsze polskie radio internetowe.
Ten pan podobny do Libora to Leszek Możdżer
Jego właścicielem był znany wówczas wydawca Magazynu
Lokalnego Robert Szydłowski. Trafiłem tam, ponieważ zostałem
zarekomendowany. Ktoś komuś opowiedział, że znam się na muzyce i
posiadam okazałą kolekcję płyt. Z dnia na dzień otrzymałem propozycję
przygotowania pierwszej audycji. Nie miałem zbyt wielkiego doświadczenia
jako radiowiec. We Wrocławiu, skąd pochodzę, nigdy nie zrealizowałem
jakiejkolwiek audycji autorskiej.
Kolejny sobowtór Libora to Mariusz Duda z Riverside
Gościłem wprawdzie w radio Rodzina, miałem też okazję
uczestniczyć w audycjach Radio Kolor, ale były to przeważnie programy
propagujące różnorakie akcje charytatywne i dlatego właśnie poprosiłem
wówczas o pomoc Libora, z którym wspólnie poprowadziliśmy dość dobrze
przyjętą - jak się później okazało - audycję o muzycznych relacjach
Czechow i Polaków. Obecnie Libor Příbramský - notabene również
mieszkający w Hertfordshire - poprzez liczne przyjaźnie z Polakami, nie
tylko płynnie nauczył się posługiwać naszym językiem, ale przy
odrobinie mojego pośrednictwa stał się managerem poznańskiej grupy
Kingdom Waves reprezentującej metal symfoniczny.
- Czyli całkowity przypadek.
Nigel Kennedy w St. Albans i jego niezapomniana polska ekipa
S.O. Absolutnie przypadek. Gdy dziś słucham moich
pierwszych samodzielnych programów z tamtych czasów, uśmiecham się pod
nosem, ponieważ słyszę bardzo wyraźnie te wszystkie mankamenty i
całkowity brak radiowego doświadczenia. Z perspektywy czasu uważam, że
tamten okres był dla mnie wspaniałą szkołą mówienia do mikrofonu i
obsługi konsoli. Później była polska audycja w brytyjskim Radio Diverse
FM w Luton, którą nazwałem "Perły Polskiej Piosenki" i którą prowadziłem
z doświadczonym radiowcem Markiem Czarnotą oraz ze znanym z anteny
Polisz Czart Piotrem Gruszeckim.
Gitara Miśka z Metasomy!
Pod koniec roku 2009 otworzyła się też możliwość
pisania muzycznych
artykułów. W Luton powstał tygodnik Wizjer, którego szefowa zaprosiła
mnie do współpracy. To w nim ukazały się moje pierwsze artykuły. Z
początku miałem zadanie stworzyć kanon najbardziej znaczących w mojej
opinii płyt wszech czasów i każdą z nich zrecenzować. Z czasem moja
współpraca z Wizjerem rozszerzyła się. Zrealizowaliśmy wspólnie dwie
edycje Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy w 2010 i 2011 roku i kilka
eventów mniejszej rangi. Krótko po drugiej edycji WOŚP nasze drogi z
Wizjerem rozeszły się. Dzięki rekomendacji mieszkającego w Hertfordshire
dziennikarza londyńskiego dwutygodnika Nowy Czas Włodka Fenrycha,
stanąłem przed szansą pisania do najlepszego polskojęzycznego pisma
ukazującego się na Wyspach. To tu rozpoczęła się moja dojrzała
dziennikarska przygoda. Później pojawił się warszawski JazzPRESS,
sosnowiecki Lizard i pojedyncze publikacje w innych magazynach.
Atrakcyjny Jacek Bryndal Kazimierz
- Wiemy jaka była sytuacja w Polsce. Otwarcie
granic w Europie umożliwiło przyjazd do Wielkiej Brytanii wielu zdolnym i
utalentowanym muzykom. Dzięki tobie i twojej pracy dziennikarskiej
dowiadujemy się o ich twórczości. Jak do nich docierasz?
S.O.
Większość z polskich dziennikarzy mieszkających na Wyspach nie
utrzymuje się z pisania artykułów i realizowania programów radiowych.
Pracujemy w bardzo różnych zawodach. W moim zakładzie pracy
zatrudnionych jest kilka tysięcy osób. Są wśród nich malarze, muzycy,
poeci, graficy komputerowi, plastycy, kompozytorzy, pisarze. Jest wśród
nich zapewne wielu takich, do których nie udało mi się jeszcze dotrzeć.
To właśnie tam poznałem Ryśka Pihana i Libora Příbramskýego. Sporą grupę
muzyków jazzowych poznałem podczas ARTerii Nowego Czasu. Są to
cykliczne spotkania artystów pod patronatem naszego miesięcznika. Wokół
audycji Polisz Czart skupiła się także dynamicznie rozwijająca się
polska scena undergroundowa.
Nocne rozmowy z Litzą (fot. Monika S. Jakubowska)
Ilość powstających kapel na początku ubiegłego roku
była tak duża, że podczas jednego z radiowych programów spontanicznie
nazwałem to zjawisko "Londyńską Wiosną". Human Control, Gabinet Looster,
Lynchpyn, Metasoma, Megatona, Czapa, Beauty For Ashes, Blueberry Bush,
Harmony Disorder czy niedawno reaktywowany Thetragon, to tylko niewielka
grupa przedstawicieli tej jeszcze zbyt dobrze niezbadanej sceny.
Każdego niemal miesiąca zgłaszają się do naszego programu oraz do
muzycznego forum "Ptasiarnia" Piotra Wróbla i Rafała Wrony nowe kapele i
powoli rodzi się już potrzeba stworzenia czegoś na kształt encyklopedii
polskiego rocka na Wyspach.
Krystyna Prońko w Jazz Cafe POSK (fot. Monika S. Jakubowska)
- Nie da się opowiedzieć o Tobie pomijając muzykę.
Jest ona wszechobecna w Twoim życiu. Jesteś dziennikarzem muzycznym,
który pisze do wielu znanych czasopism, prowadzisz bloga ,,Muzyczna
Podróż". Miłość do muzyki słyszymy w Twojej audycji Polisz Czart. Jesteś
niemal na wszystkich koncertach polskich muzyków w Londynie. Czy coś
pominąłem?
S. O. Na wszystkich koncertach nie
jestem w stanie się pojawić. Staram się bywać na tych organizowanych
przez Buch IP, podczas których miałem okazję spotkać takich gigantów jak
Hey, T. Love, KNŻ czy Strachy Na Lachy.
Galik i... niech żyją wiecznie młode stare punki!
Bywam również regularnie na firmowanych przez
"Ptasiarnię" koncertach skupiających londyński underground. Jest jeszcze
kilku innych znaczących polskich organizatorów koncertów. W pierwszym
rzędzie wymienić tu trzeba Tomka "Galika" Galę, którego cykl "Old Punk
Calling" przyciągnął do Londynu takie gwiazdy polskiego punk rocka jak
Ga-Ga Zielone Żabki czy legendarna Rejestracja. Wspomnieć także należy
zasługi Sławka Bednarskiego, dzięki któremu usłyszeliśmy na żywo
ubiegłorocznego zwycięzcę naszej radiowej listy przebojów wrocławską
grupę Frühstück. Jest także Tomek Furmanek, który potrafi w taki sposób
podać Polakom jazz, że jest on strawną ucztą i dla najbardziej
wytrawnych koneserów jazzowej improwizacji, jak i dla tych, którzy na co
dzień takiej muzyki nie słuchają.
- Jak Ty na to wszystko znajdujesz czas?
Andrzej Krauze i Krystyna Cywińska - dziennikarskie tuzy Nowego Czasu
S. O. Też chciałbym wiedzieć (śmiech). Myślę, że cała
tajemnica sukcesu, to korzystny grafik i system mojej pracy, dzięki
któremu dość elastycznie mogę dobierać sobie wolne dni, które
przeznaczam na uczestnictwo w koncertach oraz prowadzenie programu
Polisz Czart.
- Muzyczna Podróż jest niemal jak
encyklopedia. Przeprowadziłeś wiele wywiadów, które tam zamieściłeś.
Odwiedzający twojego bloga znajdą tam mnóstwo ciekawych informacji o
polskich muzykach i zespołach z różnych gatunków muzycznych.
Tymon Tymański - mistrz ciętej dygresji (fot. Monika S. Jakubowska)
Który z wywiadów był dla ciebie taki najbardziej emocjonujący, taki, który zapadł ci na długo w pamięci?
S.
O. Było dużo takich wywiadów. Obok wywiadów z bardzo znanymi artystami,
pojawiają się też rozmowy z nieznanymi lub mało znanymi muzykami
reprezentującymi polski lub londyński underground. Nie uganiam się jakoś
specjalnie za ludźmi z pierwszych stron gazet.
Włodek Fenrych - globtroter z Herdfordshire (fot. Rafał Pikul)
Takie rozmowy przychodzą do mnie najczęściej same w
wyniku jakichś kosmicznych splotów okoliczności (śmiech). Na pewno z tej
pierwszej grupy rozmów bardzo znaczący był dla mnie wywiad z Tymonem
Tymańskim, który nie tylko opowiadał mi o swojej twórczości, ale tez
potrafił zaszczepić u mnie szczerą potrzebę odkrywania w jazzie tego
wszystkiego, co dotychczas nie było przeze mnie do końca rozumiane. To w
dużym stopniu dzięki Tymonowi pokochałem słuchanie jazzu i pisanie o
nim i pewnie dlatego ta rozmowa była moim debiutem na łamach
JazzPRESS-u.
Jednoosobowa firma BUCH w ogródku Polisz Czarta w St. Albans
Kolejnym bardzo ważnym wywiadem była rozmowa z Tomkiem
Likusem. Dla mnie ta postać była wcześniej mega tajemnicza.
Bardzo długo żyłem w przekonaniu, że gdzieś w Londynie istnieje
człowiek, który organizuje największe polskie koncerty i nazywa się Buch
(śmiech). Jeśli chodzi o drugi typ wywiadów, to na pewno najbardziej
zapadł mi w pamięć niezwykle "odjechany" londyński zespół Human Control.
Rozmów, z których byłem zadowolony było bardzo dużo, ale myślę, że nie o
ich ilość tu chodzi. Bardzo miło wspominam też wywiady z Basią
Trzetrzelewską, Leszkiem Możdżerem i rozmowę z zespołem Riverside.
Wzruszeń z Muńkiem trochę było, ale... chłopaki nie płaczą
- Wiem, że masz jeszcze bardzo dużo materiału,
który do tej pory nie ujrzał światła dziennego. Jakie niespodzianki się
tam kryją?
S. O. Są to chociażby wywiady z
Tomkiem Lipińskim i Muńkiem Staszczykiem. Chciałbym, aby jak najszybciej
pojawiły się w radio, a następnie ukazały się na łamach prasy.
- Czy to są wywiady, które przeprowadziłeś tutaj w Anglii?
S. O. Tak
Kred, Biały Miś i wszystko jasne
- Czy jest jeszcze ktoś, z kim bardzo chciałbyś zrobić wywiad?
S.
O. Za niecałe dwa miesiące - jak sądzę - ukaże się wywiad z
człowiekiem, z którym przeprowadzenie takiej rozmowy było jednym z
największych marzeń mojego życia. Zostawmy go jednak na razie w oparach
tajemnicy. Myślę, że jednymi z tych muzyków, z którymi najbardziej
chciałbym się kiedyś spotkać na rozmowie są Józef Skrzek i jego koledzy z
zespołu SBB.
Strachy Na Lachy i Gabinet Looster po londyńskim koncercie
- Jest takie prawdopodobieństwo, że zobaczymy SBB tutaj w Anglii?
S.O.
Jest taka szansa. Popularny w środowisku Polisz Czart amerykański fan
muzyki progresywnej Adam Garrie wpadł nie tak dawno na szalony pomysł
sprowadzenia SBB na koncert do Londynu. Miałem nawet okazję odbyć
kilkuminutową rozmowę telefoniczną z Anthimosem Apostolisem, który był
niezwykle zaskoczony, ale jednocześnie przychylnie nastawiony do pomysłu
Adama. Mam nadzieje, że Adamowi uda się swoje wielkie marzenie
zrealizować i jeśli będzie taka potrzeba, osobiście pomogę mu w tak
szczytnym przedsięwzięciu.
Zakazana ekipa (fot. Monika S. Jakubowska)
- Radio to Twoja druga miłość? To dzięki tej
audycji zabierasz nas w muzyczna podróż od przeszłości po
teraźniejszość. Bardziej lubisz mówić do mikrofonu czy jednak pisać?
S.
O. Pomimo, że otrzymuję mnóstwo ciepłych słów na temat moich audycji
radiowych i barwy głosu, osobiście uważam się jednak bardziej za
dziennikarza piszącego. A to, czy ludzie bardziej wolą mnie słuchać, czy
czytać, pozostawiam ich przekonaniom i gustom.
ARTeria Nowego Czasu (fot. Monika S. Jakubowska)
- Zdradzisz nam swoje najbliższe plany radiowe i dziennikarskie?
S.O.
Wkrótce startuje Radio Alter Ego Bogumiła Skoczylasa. Jestem przekonany, że
dla programu Polisz Czart jest to zupełnie nowa szansa i możliwość
dotarcia do kolejnych grup słuchaczy. Co do innych planów... aby nie
zapeszyć, na chwile obecną mogę ci powiedzieć tylko tyle, że jeżeli
wszystko dobrze się poukłada, to być może wybuchnie wkrótce prawdziwa
bomba. Trzymaj kciuki (śmiech).
Kazimierz syn Stanisława
- Tajemniczo się zrobiło, życzę powodzenia. Twoja
rozległa działalność dziennikarska łączy angielski i polski rynek
muzyczny. Mówi się, że po każdym roku przebywania za granica tęskni się
mniej za Polską. Masz tutaj pracę i wielu przyjaciół. Kilkakrotnie w
ciągu roku odwiedzasz też Polskę. Za którą granicę ciągnie cię bardziej?
S.O.
Stoję obecnie przed kolejnym ważnym życiowym wyborem. W tym roku będę
obchodził trzy okrągłe rocznice: w kwietniu 10-lecie imigracji, w lipcu
50-te urodziny, a krótko potem 5 lat dziennikarstwa. Myślę, że taka potrójna rocznica, to dobry moment do
przemyśleń i podejmowania istotnych decyzji. Pomimo, że większość moich
znajomych i przyjaciół odradza mi powrót do Ojczyzny, coraz więcej
spraw mnie tam jednak ciągnie.
Basia Trzetrzelewska (fot. Monika S. Jakubowska)
Za takim wyborem przemawiają względy
osobiste, a przeciw niemu ekonomiczna logika oraz wieloletnie
przestawienie się na kompletnie inne tory myślenia i tutejszy styl
życia. Nie będę ukrywał, że w Wielkiej Brytanii żyje się zdecydowanie
bardziej na luzie. Otacza nas tu niczym nieskrępowana swoboda życia. Po
latach przebywania za granicą, nie toleruję już dwóch naszych
podstawowych wad narodowych, jakimi są zawiść i hipokryzja. Doskonale
zdaję sobie sprawę, że ponowne przywykanie do polskiej mentalności, w
kontekście braku tolerancji wobec wyżej wymienionych cech, może być
bardzo "wyboiste". Emigracja to nie są tylko inne zarobki. Tu o wiele
częściej spotyka się uśmiechniętych i wyluzowanych ludzi, niż na
przeciętnej polskiej ulicy. Pomimo, że mam już prawie 50 lat, z nikim
nie jestem tutaj na ,,Pan''. Odwykłem zupełnie od tego tak bardzo, że
czuję się niekomfortowo, gdy podczas pobytów w Polsce ludzie zwracają
się do mnie zgodnie z wielowiekową tradycją i tym samym przypominają
nieustannie, że mi także nie wolno się w tym temacie zapominać.
Z Mariuszem Kwaśniewski w poznańskim Radio Merkury
Ten wyluzowany styl życia, który ogromnie sobie
cenię, to w mojej opinii najistotniejsza zdobycz Zachodu. Myślę nawet,
że o wiele ważniejsza, niż zamożność. Ludzie żyją w Anglii z o wiele
mniejszą "spiną". Pomimo jednak tych wszystkich pozytywów, uważam, że
nigdy nie będziemy w Wielkiej Brytanii do końca "u siebie". Ma na to
szansę
dopiero urodzone tu pokolenie. Spora grupa Polaków kupiła tu domy lub
mieszkania. Jednocześnie od czasu do czasu pojawiają się takie momenty,
kiedy daje nam się odczuć, że
nie jesteśmy stąd, jak choćby niedawna wypowiedź premiera brytyjskiego
rządu, nawet, jeśli przyjąć, że była ona czysto wykalkulowanym sloganem
i częścią akcji przedwyborczej. Abstrahując od tych wszystkich "za" i
"przeciw", coraz bardziej ciągnie mnie jednak w kierunku Polski.
Adam Bałdych i Kasia Werner w przeddzień London Jazz Festival
- Okazją do dzisiejszego spotkania jest koncert
zorganizowany przez Ptasiarnię, w którym zagrali Gabinet Looster, Czapa.
Dwa londyńskie zespoły, które prezentują się bardzo profesjonalne i
dostarczają niesamowitych wrażeń muzycznych. Zobaczyliśmy też Space
Cookies i Slapfish z Bristolu. Kilka lat wcześniej chyba nie
pomyślałbyś, że będziesz na tak dużym koncercie w centrum Londynu, na
którym śpiewa się po polsku.
Ekipa Polisz Czart z Basią Tarkowską gdy Londyn grał dla Wandzi
S. O. Jest to oznaka czasu. Byliśmy wspólnie, jak
doskonale pamiętasz, na wielu koncertach undergroundowych, na których
występowały zespoły polskie lub grupy brytyjskie posiadające w składzie
polskich muzyków. Faktycznie, dziś po raz pierwszy mieliśmy okazję
zobaczyć tak duży w całości polski koncert utrzymany w rytmach ska i
reggae. Gratulacje dla Ptasiarni! Piotr Wróbel i Rafał Wrona w
charakterze organizatorów takich przedsięwzięć, to dla mnie największe
muzyczne odkrycie ostatniego roku. To co zrobiła Ptasiarnia, nie
prowadząc jakiejkolwiek działalności gospodarczej, już jest ogromnym
sukcesem, a znając fantazję tych chłopaków, mogę tylko przypuszczać, że
jeszcze nie powiedzieli ostatniego słowa.
Sebastian Piskorowski - ostatnia wspólna fotografia
- Ptasiarnia to przecież nie tylko koncerty.
S.
O. Zgadza się. Rafał z Piotrem stworzyli także internetowe forum
muzyczne, które w mojej opinii ma szansę stać się najbardziej znaczącą
polską platformą undergroundową. Jednocześnie - co stanowi dla mnie
wyróżnienie i dowód zaufania - "Ptasiarnia" chce to wszystko robić we
współpracy medialnej z naszym programem radiowym. Na chwilę obecną
stworzenie internetowej tablicy ogłoszeń typu "Muzyk szuka zespołu,
zespół szuka muzyka", to naczelna potrzeba polskiego muzycznego
podziemia w UK, które przeżywa aktualnie rozkwit na niespotykaną dotąd
skalę.
Robert Furi Furman w Ravenscourt Art Centre
- Cieszę się z dzisiejszego spotkania i rozmowy z
Tobą. Bardzo dziękuje Ci za poświęcony czas i tak na zakończenie
powiedz, czego chciałbyś sobie życzyć albo, czego życzy się
dziennikarzowi?
S. O. Chciałbym przede wszystkim
przywrócenia wartości muzyce i kulturze muzycznej. Polska, podobnie jak
cały świat została zalana najniższych lotów tandetą. Muzyczny chłam
został dziś wpuszczony na salony, czyli do największych stacji
radiowych, a zjawisko obciachu kompletnie przestało obowiązywać. Moim
największym marzeniem jest powtórka z lat mojej młodości. Chciałbym, aby
nastąpił powrót wartościowej muzyki do mediów masowych.
Wywiad z zespołem Fruhstuck w Ravenscort Art Centre tuz przed koncertem
Chciałbym, aby stacje, które mają największy zasięg, a
przez to i największy wpływ na kształtowanie gustów młodego pokolenia,
przestały wreszcie emitować te wszystkie "chore" play listy składające
się z jednych i tych samych kilkunastu piosenek na dobę, które nie dość,
że w przytłaczającej większości są nudne i kompozycyjnie słabe, to na
dodatek często posiadają teksty o niczym. Jedna Trójka nie wystarczy,
aby polskiej muzyce przywrócić należny jej szacunek. Tu musi nastąpić
zmiana myślenia całego środowiska medialno-artystycznego, które wspólnie
i ponad podziałami powinno stanąć w obronie narodowej kultury przed
zalewem pseudoartystycznego szamba.
- Tego ci życzę. Połamania
pióra przy pisaniu i wpływaniu na świadomość muzyczną ludzi zarówno
tutaj w Wielkiej Brytanii jak i w Polsce.
S. O. Dziękuje.
ps.
Podziękowania dla Moniki S. Jakubowskiej i Rafała Pikula za profesjonalnie wykonane zdjęcia.