- Od kiedy grasz na gitarze?
– Miałem 11 lat. To była Wigilia 1992 roku. Mój starszy o dwa lata kuzyn wystąpił przed całą rodziną i zagrał kolędę. Wszyscy bili mu brawo, a on stał się gwiazdą tego wieczoru. Byłem tym tak zainspirowany, że powiedziałem sobie: też tak chcę, też się nauczę. Zacząłem pobierać lekcje gry na gitarze, które odbywały się w moim mieście Rybniku. Pierwszym nauczycielem był gitarzysta zespołu Poziom 600 Andrzej Rogiński, u którego przez około dwa lata uczyłem się podstaw gry.
- Co cię bardziej inspiruje, blues czy jazz?
– Mój ojciec jest kolekcjonerem płyt. Posiada blisko 1000 kompaktów i winyli. Dorastałem w domu, gdzie słuchało się Milesa Davisa, Led Zeppelin i muzyki kubańskiej. Tato nie ograniczał się do jakiegoś określonego stylu. Jednego dnia można było usłyszeć Raege Against The Machine i kompozycje Bacha, innego dnia grupę Metallica i Johna Coltrane’a. Będąc nastolatkiem, nasiąkałem jazzem i muzyką latynoską. Słuchałem także gitarzystów bluesowych. Oni używają skali, która nazywa się pentatonika. Pomimo że jest w ich grze ogromna dawka ekspresji, do dyspozycji mają właściwie tylko pięć nut i czasami jeszcze kilka dodatkowych. Każdy początkujący muzyk zaczyna uczyć się improwizacji od bluesa. Ale ten gatunek posiada pewne ograniczenia w formie i w sposób naturalny chciałem wyjść poza ten rodzaj grania. Jazz stanowi rozwinięcie bluesa. W jazzie do dyspozycji jest wiele skal i każda nuta właściwie jest dozwolona. Uważa się powszechnie, że umiejętności gitarzystów jazzowych są dużo wyższe niż gitarzystów bluesowych czy rockowych. Nawet taki wirtuoz gitary, jakim był Frank Zappa, do zagrania fraz jazzowych wolał zaangażować George Duke’a.
- Nie ukończyłeś szkoły muzycznej, a jednocześnie doskonale opanowałeś jazzowy sposób gry na gitarze? Czy można tego nauczyć się samemu?
– Owszem, nie uczyłem się gry w szkole, ale cały ten materiał studiowałem w domu. To była niezwykle ciężka praca. Uczyłem się z tych samych książek, z których ludzie uczą się na uczelniach. Jest taka znana szkoła amerykańska Barklee College of Music w Bostonie. Dowiadywałem się, z jakich podręczników tam się uczą i zamawiałem sobie te same książki oraz czytałem mnóstwo autobiografii i wywiadów. Muzycy jazzowi nieustannie podkreślają, że najlepiej uczyć się grając z innymi oraz słuchając nagrań. Włączałem więc sobie np. płytę Milesa Davisa i usiłowałem improwizować. Próbowałem nauczyć się tych melodii ze słuchu, aby zobaczyć, jaka to jest skala i jakich nut oni używają. Jak widzisz, uczyłem się tego wszystkiego praktycznie, a później doczytywałem sobie pewne rzeczy z książek. Przerobiłem też wiele lekcji instruktażowych, wydawanych przez gitarzystów na kasetach video.
- Czy miałeś już wtedy swoich mistrzów?
– Najważniejszy gitarzysta, który zawsze mnie inspirował, to Al Di Meola. Mieszkając we Wrocławiu, pewnej nocy wysłuchałem jego płyty, która była w kolekcji mojego taty od lat, ale nigdy wcześniej nie miałem okazji zapoznać się z nią. Zainspirowało mnie to tak bardzo, że zapragnąłem wówczas nauczyć się tak samo dobrze grać, robić to z taką samą ekspresją i podążać właśnie tą drogą. Po latach osobiście poznałem tego znakomitego artystę. Pewnego razu znajomy zrobił mi niespodziankę zapraszając mnie na tydzień do Mediolanu, gdzie Al Di Meola akurat występował w tamtejszym klubie Blue Notte. Był to rok 2006. Meola grał każdego wieczoru dwa koncerty i dzięki temu zobaczyłem aż dziesięć jego występów. Każdego wieczoru chodziliśmy razem na kolacje, a rok później pojechałem z nimi ponownie w trasę do Hiszpanii. Oczywiście że nie występowałem z nim, ale byłem niejako w zespole, nosiłem jego gitarę i od tamtego czasu widuję się z nim każdego roku. Ostatni raz spotkaliśmy się w czerwcu w Londynie. Zapytał mnie: „Maciek, kiedy dasz mi w końcu swoją płytę?”. Jest to dla mnie czytelny znak, że jest zainteresowany moją muzyką i myślę, że jest to najwłaściwszy czas, aby zaprezentować mu swoje nagrania.
- Twoja płyta demo firmowana jest jako Maciek Pysz Trio. Twój zespół występuje również jako kwartet. Z kim grasz?
– Perkusista Asaf Sirkis pochodzi z Izraela. To bardzo znana postać w świecie muzycznym. Nagrywał między innymi płytę z Chickiem Corea. Maurizio Minardi, grający na fortepianie, saksofonie i akordeonie, w swoim kraju ma już za sobą dość znaczącą karierę. Są jeszcze dwaj inni muzycy, którzy występują z nami na zmianę. Yuri Goloubev, kontrabasista z Rosji – przez dziesięć lat występował w Moskwie z orkiestrą symfoniczną – jest muzykiem klasycznym, który przeniósł się do jazzu. Obecnie mieszka pod Mediolanem i nie jest tak łatwo ściągnąć go na każdy koncert, więc jest też basista mieszkający w Anglii – Patrick Bettison, który gra na basie elektrycznym i na harmonijce. Wywodzi się on z bardzo znanego zespołu Acoustic Alchemy. Wszyscy ci instrumentaliści są ode mnie starsi o prawie 20 lat. Jestem przekonany, że właśnie w tym składzie wejdziemy do studia, by nagrać debiutancki album. Widzę u nich fascynację tym co robię i chęć uczestnictwa w moim projekcie.
- Grasz na gitarze, która zamiast centralnego dużego otworu ma kilka mniejszych w lewym górnym rogu.
– Jest to gitara Godin produkcji kanadyjskiej, która dzięki takiemu właśnie rozwiązaniu posiada nieco inny rodzaj brzmienia. Gra na niej francuski gitarzysta Sylvain Luc, znany angielski jazzman John McLaughlin, a także bardzo popularny gitarzysta z Beninu – Lionel Loueke.
- Gdzie wystąpisz w najbliższym czasie i jakie wiążesz z tym nadzieje?
– Za kilka dni, 25 listopada, wystąpię wraz ze swoim kwartetem w bardzo renomowanym londyńskim klubie Pizza Express: The Pheasantry, przy King’s Road. Jest to miejsce, gdzie bardzo trudno jest zorganizować swój wieczór. Jeden z promotorów tego klubu przysłuchiwał się moim koncertom, co zaowocowało zaproszeniem do zagrania w piątkowy wieczór, czyli w tzw. prime time. Nadzieje związane z tym koncertem to promocja mojej muzyki w środowisku brytyjskim. Jest to renomowane miejsce, gdzie spotyka się wielu znanych dziennikarzy, którzy bywają tam regularnie i dobrze znają środowisko muzyczne. Mam nadzieję, że przybędą na nasz występ widzowie reprezentujący różne środowiska, w tym także środowisko polskie, i już teraz za pośrednictwem „Nowego Czasu” serdecznie wszystkich zapraszam
– Miałem 11 lat. To była Wigilia 1992 roku. Mój starszy o dwa lata kuzyn wystąpił przed całą rodziną i zagrał kolędę. Wszyscy bili mu brawo, a on stał się gwiazdą tego wieczoru. Byłem tym tak zainspirowany, że powiedziałem sobie: też tak chcę, też się nauczę. Zacząłem pobierać lekcje gry na gitarze, które odbywały się w moim mieście Rybniku. Pierwszym nauczycielem był gitarzysta zespołu Poziom 600 Andrzej Rogiński, u którego przez około dwa lata uczyłem się podstaw gry.
- Co cię bardziej inspiruje, blues czy jazz?
– Mój ojciec jest kolekcjonerem płyt. Posiada blisko 1000 kompaktów i winyli. Dorastałem w domu, gdzie słuchało się Milesa Davisa, Led Zeppelin i muzyki kubańskiej. Tato nie ograniczał się do jakiegoś określonego stylu. Jednego dnia można było usłyszeć Raege Against The Machine i kompozycje Bacha, innego dnia grupę Metallica i Johna Coltrane’a. Będąc nastolatkiem, nasiąkałem jazzem i muzyką latynoską. Słuchałem także gitarzystów bluesowych. Oni używają skali, która nazywa się pentatonika. Pomimo że jest w ich grze ogromna dawka ekspresji, do dyspozycji mają właściwie tylko pięć nut i czasami jeszcze kilka dodatkowych. Każdy początkujący muzyk zaczyna uczyć się improwizacji od bluesa. Ale ten gatunek posiada pewne ograniczenia w formie i w sposób naturalny chciałem wyjść poza ten rodzaj grania. Jazz stanowi rozwinięcie bluesa. W jazzie do dyspozycji jest wiele skal i każda nuta właściwie jest dozwolona. Uważa się powszechnie, że umiejętności gitarzystów jazzowych są dużo wyższe niż gitarzystów bluesowych czy rockowych. Nawet taki wirtuoz gitary, jakim był Frank Zappa, do zagrania fraz jazzowych wolał zaangażować George Duke’a.
- Nie ukończyłeś szkoły muzycznej, a jednocześnie doskonale opanowałeś jazzowy sposób gry na gitarze? Czy można tego nauczyć się samemu?
– Owszem, nie uczyłem się gry w szkole, ale cały ten materiał studiowałem w domu. To była niezwykle ciężka praca. Uczyłem się z tych samych książek, z których ludzie uczą się na uczelniach. Jest taka znana szkoła amerykańska Barklee College of Music w Bostonie. Dowiadywałem się, z jakich podręczników tam się uczą i zamawiałem sobie te same książki oraz czytałem mnóstwo autobiografii i wywiadów. Muzycy jazzowi nieustannie podkreślają, że najlepiej uczyć się grając z innymi oraz słuchając nagrań. Włączałem więc sobie np. płytę Milesa Davisa i usiłowałem improwizować. Próbowałem nauczyć się tych melodii ze słuchu, aby zobaczyć, jaka to jest skala i jakich nut oni używają. Jak widzisz, uczyłem się tego wszystkiego praktycznie, a później doczytywałem sobie pewne rzeczy z książek. Przerobiłem też wiele lekcji instruktażowych, wydawanych przez gitarzystów na kasetach video.
- Czy miałeś już wtedy swoich mistrzów?
– Najważniejszy gitarzysta, który zawsze mnie inspirował, to Al Di Meola. Mieszkając we Wrocławiu, pewnej nocy wysłuchałem jego płyty, która była w kolekcji mojego taty od lat, ale nigdy wcześniej nie miałem okazji zapoznać się z nią. Zainspirowało mnie to tak bardzo, że zapragnąłem wówczas nauczyć się tak samo dobrze grać, robić to z taką samą ekspresją i podążać właśnie tą drogą. Po latach osobiście poznałem tego znakomitego artystę. Pewnego razu znajomy zrobił mi niespodziankę zapraszając mnie na tydzień do Mediolanu, gdzie Al Di Meola akurat występował w tamtejszym klubie Blue Notte. Był to rok 2006. Meola grał każdego wieczoru dwa koncerty i dzięki temu zobaczyłem aż dziesięć jego występów. Każdego wieczoru chodziliśmy razem na kolacje, a rok później pojechałem z nimi ponownie w trasę do Hiszpanii. Oczywiście że nie występowałem z nim, ale byłem niejako w zespole, nosiłem jego gitarę i od tamtego czasu widuję się z nim każdego roku. Ostatni raz spotkaliśmy się w czerwcu w Londynie. Zapytał mnie: „Maciek, kiedy dasz mi w końcu swoją płytę?”. Jest to dla mnie czytelny znak, że jest zainteresowany moją muzyką i myślę, że jest to najwłaściwszy czas, aby zaprezentować mu swoje nagrania.
- Twoja płyta demo firmowana jest jako Maciek Pysz Trio. Twój zespół występuje również jako kwartet. Z kim grasz?
– Perkusista Asaf Sirkis pochodzi z Izraela. To bardzo znana postać w świecie muzycznym. Nagrywał między innymi płytę z Chickiem Corea. Maurizio Minardi, grający na fortepianie, saksofonie i akordeonie, w swoim kraju ma już za sobą dość znaczącą karierę. Są jeszcze dwaj inni muzycy, którzy występują z nami na zmianę. Yuri Goloubev, kontrabasista z Rosji – przez dziesięć lat występował w Moskwie z orkiestrą symfoniczną – jest muzykiem klasycznym, który przeniósł się do jazzu. Obecnie mieszka pod Mediolanem i nie jest tak łatwo ściągnąć go na każdy koncert, więc jest też basista mieszkający w Anglii – Patrick Bettison, który gra na basie elektrycznym i na harmonijce. Wywodzi się on z bardzo znanego zespołu Acoustic Alchemy. Wszyscy ci instrumentaliści są ode mnie starsi o prawie 20 lat. Jestem przekonany, że właśnie w tym składzie wejdziemy do studia, by nagrać debiutancki album. Widzę u nich fascynację tym co robię i chęć uczestnictwa w moim projekcie.
- Grasz na gitarze, która zamiast centralnego dużego otworu ma kilka mniejszych w lewym górnym rogu.
– Jest to gitara Godin produkcji kanadyjskiej, która dzięki takiemu właśnie rozwiązaniu posiada nieco inny rodzaj brzmienia. Gra na niej francuski gitarzysta Sylvain Luc, znany angielski jazzman John McLaughlin, a także bardzo popularny gitarzysta z Beninu – Lionel Loueke.
- Gdzie wystąpisz w najbliższym czasie i jakie wiążesz z tym nadzieje?
– Za kilka dni, 25 listopada, wystąpię wraz ze swoim kwartetem w bardzo renomowanym londyńskim klubie Pizza Express: The Pheasantry, przy King’s Road. Jest to miejsce, gdzie bardzo trudno jest zorganizować swój wieczór. Jeden z promotorów tego klubu przysłuchiwał się moim koncertom, co zaowocowało zaproszeniem do zagrania w piątkowy wieczór, czyli w tzw. prime time. Nadzieje związane z tym koncertem to promocja mojej muzyki w środowisku brytyjskim. Jest to renomowane miejsce, gdzie spotyka się wielu znanych dziennikarzy, którzy bywają tam regularnie i dobrze znają środowisko muzyczne. Mam nadzieję, że przybędą na nasz występ widzowie reprezentujący różne środowiska, w tym także środowisko polskie, i już teraz za pośrednictwem „Nowego Czasu” serdecznie wszystkich zapraszam