„Pewnego razu słońce tak się zmęczyło, że zasnęło na łonie zielonego jeziora.
Ludzi zaś bolała ta ciemność. Ona się zlitowała, przyszła do nas.
Tak przyszła Perlistowłosa. Śniłem, czy też była to jawa…
Ziemia znów zielona była i Niebo tak niebieskie jak dawniej.
W jej pięknych perlistych włosach drzemie światło.
Śnieżnobiałe perły niechże cię prowadzą jak dobrego wędrowca białe kamienie”.
Pisząc o albumie grupy King Crimson, wspomniałem o poważnym napięciu politycznym na całym niemal świecie jakie przyniósł rok 1969. Nie jest moim zamiarem recenzji muzycznej przerodzić w artykuł historyczny. Chcę jedynie przypomnieć młodszym czytelnikom, jak bycie obywatelem tak zwanego bloku wschodniego przekładało się na wygłodniałe przyjmowanie wszystkiego, co niosła ze sobą cywilizacja zachodnioeuropejska. Posiadając własną tradycję, narody Europy wschodniej przemycały przez „żelazną kurtynę” praktycznie wszystko, co oferowała zachodnia część kontynentu, nie uświadamiając sobie że nie koniecznie wszystko co owa kultura ze sobą niesie musi być wartościowe. 13 lat przed wydaniem albumów „In The Court Of The Crimson King” oraz „10000 lépés” Omegi, doszło do pierwszej poważnej konfrontacji sił w Europie wschodniej. W roku 1956 polała się krew w Poznaniu i na Węgrzech. Świadomość niemocy, której konsekwencją stała się wewnętrzna emigracja pchnęła utalentowanych muzyków z tej części kontynentu do fascynacji gatunkiem, rodzącym się równolegle w Wielkiej Brytanii w wyniku zupełnie innych problemów.