Tomasz "Lipa" Lipnicki - muzyk, kompozytor, wokalista, gitarzysta i autor tekstów. Trzykrotny laureat nagrody polskiego przemysłu fonograficznego Fryderyka, znany przede wszystkim z występów w grupie Illusion, gdzie pełni funkcję lidera, wokalisty, autora tekstów i głównego kompozytora. Wcześniej grał także w zespołach She i Skawalker. W 2000 roku utworzył solowy projekt pod nazwą Lipali, przekształcony w latach późniejszych w zespół. Przez krótki okres "Lipa" był także muzykiem Acid Drinkers. 30 kwietnia wraz z zespołem Illusion wystąpi w londyńskim O2 Forum w koncercie organizowanym przez BUCH IP. W Forum zobaczymy również dwa inne czołowe zespoły polskiej sceny muzycznej: Acid Drinkers i Afromental.
Sławek: Jak wspominasz rok 1989 i krążek Miejsce, którego wszyscy szukamy... zespołu She? Jest tam sporo elektroniki, a stylistycznie było to coś kompletnie innego od tego, z czego znamy cię dziś wszyscy.
Lipa: Powiem szczerze, że jeśli chodzi o stronę muzyczną całego przedsięwzięcia i tego, co wtedy się działo, niewiele pamiętam. Pamiętam raczej tylko emocjonalne sprawy, jakieś personalne zdarzenia, jakieś fragmenty nagrań, fragmenty imprezy i fragmenty tego, cośmy wtedy tam robili. Nie mogę za bardzo powiedzieć o tym, jak powstawała muzyka, bo nawet nie pamiętam gdzie, kiedy i jak myśmy ją tworzyli. Pamiętam, że prawdopodobnie część materiału powstała w Domu Kultury Cebulka w Brzeźnie, a część gdzieś "po domu" i wiesz... była to wielka przygoda i raczej tak utkwiło mi to w pamięci niż jako jakieś dokonanie muzyczne.
Sławek: Kiedy w takim razie zacząłeś myśleć o muzyce, jako o sposobie na życie?
Lipa: Chyba dopiero jak zacząłem grać solo, czyli od milenium, od przełomu, od 2000 roku, kiedy wypuściłem płytę solową, zacząłem zbierać zespół i tworzyć zaczyn do Lipali. To chyba wtedy zacząłem myśleć o muzyce jako o formie zarabiania, a nie tylko jako o formie wyrzygania samego siebie i swoich emocji, ale o ubraniu ich w więcej odcieni, które we mnie są. Myślę, że to właśnie wtedy się zaczęło.
Sławek: Jak wspominasz rok 1989 i krążek Miejsce, którego wszyscy szukamy... zespołu She? Jest tam sporo elektroniki, a stylistycznie było to coś kompletnie innego od tego, z czego znamy cię dziś wszyscy.
Lipa: Powiem szczerze, że jeśli chodzi o stronę muzyczną całego przedsięwzięcia i tego, co wtedy się działo, niewiele pamiętam. Pamiętam raczej tylko emocjonalne sprawy, jakieś personalne zdarzenia, jakieś fragmenty nagrań, fragmenty imprezy i fragmenty tego, cośmy wtedy tam robili. Nie mogę za bardzo powiedzieć o tym, jak powstawała muzyka, bo nawet nie pamiętam gdzie, kiedy i jak myśmy ją tworzyli. Pamiętam, że prawdopodobnie część materiału powstała w Domu Kultury Cebulka w Brzeźnie, a część gdzieś "po domu" i wiesz... była to wielka przygoda i raczej tak utkwiło mi to w pamięci niż jako jakieś dokonanie muzyczne.
Illusion |
Lipa: Chyba dopiero jak zacząłem grać solo, czyli od milenium, od przełomu, od 2000 roku, kiedy wypuściłem płytę solową, zacząłem zbierać zespół i tworzyć zaczyn do Lipali. To chyba wtedy zacząłem myśleć o muzyce jako o formie zarabiania, a nie tylko jako o formie wyrzygania samego siebie i swoich emocji, ale o ubraniu ich w więcej odcieni, które we mnie są. Myślę, że to właśnie wtedy się zaczęło.
Sławek: Paweł Herbasch, "Jerry" Rutkowski i Jarosław Śmigiel. Jak ich spotkałeś i czy faktycznie każdy z was tkwił w nutach Pearl Jam, Soundgarden i Cypress Hill? Co tak naprawdę połączyło was ze sobą?
Lipa: Oczywiście, że to wszystko nas połączyło, ale też każdy z nas miał dużo szersze, własne zaplecze piosenek, na których się wychował, które były specyficzne tylko dla niego i o których ja na przykład nie miałem pojęcia, bo albo byłem za młody, albo moja młodość siedziała w innych kręgach estetycznych. Grunge na pewno nas połączył, bo jak grunge wybuchł, to wszyscy jak jeden mąż żeśmy się w nim zakochali. Zakochaliśmy się w obrazie tych kapel, czyli w naszym wyobrażeniu o nich, a ich muzyka nas zauroczyła i piękne było to, że mimo jednej sceny była ona tak różna, bo Alice in Chains, Soundgarden, Pearl Jam czy jeszcze wcześniejsze zespoły były przecież totalnie różne stylistycznie
Sławek: Warszawski support przed Iggy Popem i występ przed Ericem Burdonem w Szwajcarii tuż po założeniu kapeli to - sam przyznaj - chyba nadmiar szczęścia jak na początek. Poczuliście się wtedy wyjątkowi, czy przyjęliście to po prostu jak miły zbieg okoliczności?
Lipa: Wiesz... nie mogę tu mówić za wszystkich. Mogę mówić jedynie za siebie i o tym, jak ja to przyjąłem, bo każdy z nas jest indywidualnym człowiekiem. Tworzymy zespół, ale gdyby każdy z nas nie był indywidualnością, to ten zespół byłby zupełnie inny. Dla mnie było to jak wejście do pubu, w którym siedzą starzy bywalcy i nagle wchodzą młodzi... jeden poklepie i poda grabę, a drugi tylko spojrzy i nie zaszczyci słowem, ale to jest naturalne i normalne. Ja po prostu wchodzę do tego pubu jako świeżak - żółtodziób i muszę teraz w jakiś sposób się zachować i szczerze powiem, że tak jak uważam, że przed Iggy Popem zagraliśmy fajny koncert i daliśmy z siebie tyle, ile na owe czasy potrafiliśmy, to niestety w Szwajcarii daliśmy trochę dupska, ponieważ zachłysnęliśmy się właśnie tą atmosferą, tym, że poznaliśmy Hugh Cornwella - wokalistę The Stranglers ze swoim zespołem i spędziliśmy z nimi bardzo upojny wieczór w naszym pawilonie, gdzie mieszkaliśmy i na drugi dzień mieliśmy przeogromnego kaca i po prostu koncert na Open Air w Gampel był bardzo ciężki, ale to wtedy właśnie uścisnąłem grabę Burdona i poczułem się właśnie tak... no kurde ekstra (śmiech). Był to zawsze jeden z idoli mojej mamy i dlatego był dla mnie podwójnie ważny.
Sławek: Na waszym debiutanckim albumie śpiewasz, że każdy ma swój cel i gniew, każdy ma swój ból i kiedy kładziesz się każdej nocy, wyrwij jeden cierń. Ile takich cierni wyrwałeś w swoim życiu i czy zgodzisz się, że jest to najważniejszy kawałek tego albumu?
Lipa: Z biegiem czasu człowiek dostrzega trochę więcej, to znaczy zaczyna dostrzegać, że są takie ciernie, które potem uważa za kwiaty i to też jest istotne. Tak, jest to dla mnie na pewno ważny utwór z ważnym tekstem, ale nie wiem, czy najważniejszy. To była pierwsza płyta i tam każda piosenka miała jakąś swoją głęboką wymowę może oprócz jednej anglojęzycznej, którą zrobiliśmy dlatego, że była fajna muzycznie, ale treści już jakby nie za bardzo mogłem w nią za fajnej wcisnąć. Ale tak... "Cierń" na pewno był jednym z ważniejszych etapów naszej podróży, a zwłaszcza te bardzo kontrowersyjne clipy, które kręciliśmy z Anką w Luzie, no... wspaniałe czasy.
Sławek: Druga płyta była już o wiele bardziej agresywna zarówno w brzmieniu jak i w warstwie tekstowej. Furia, gniew, zbrodnia, krew... nie masz wrażenia, że od tamtej pory brutalność życia pogłębiła się, a "noże" zostały dziś zastąpione "maczetami"?
Lipa: Nie... zależy może, gdzie się spojrzy, ale wydaje mi się, że przechodzimy u nas okres słów, które znaczą tyle samo co noże i maczety i mam nadzieję, że te słowa nie przeobrażą się w te maczety fizycznie, bo jest to bardzo możliwe i że nie przeobrażą się w jeszcze większy ferment i podział wśród ludzi, bo aż takiego, jaki jest dziś, jeszcze nie obserwowałem, a żyję 46 lat, więc może nie za długo, ale przeszedłem już parę etapów naszej historii. Gdybym był wierzący, to pewnie bym się modlił i starał się mocno wewnętrznie, duchowo prosić Boga, aby nie było nam dane tego doświadczyć, ale że się nie modlę, więc jedyne co mogę robić - poza bezsensownym uzewnętrznianiem się na facebooku - wszystko co jest dla mnie najważniejsze mogę zawrzeć po prostu w piosenkach i chociaż czasem myślę, że z jednej strony być może powinienem się z tym ograniczyć, to z drugiej strony są jednak ludzie, którzy uważają, że daję im jakąś siłę poprzez to, że jestem. Bardzo trudne są to wybory.
Sławek: Idziesz gdzieś, masz zaciśnięte dłonie, wyrzuć z siebie gniew ("Wrona") Oko za oko, ząb za ząb, przemoc rodzi przemoc ("Vendetta") i w konsekwencji... pan Nikt pozwala mijać szarym dniom ("Nikt"). Illusion chyba jako pierwszy zespół w Polsce aż tak otwartą dyskusję nad przemocą i łamaniem praw człowieka. Dlaczego ta tematyka była wam wtedy tak bliska?
Lipa: Większość muzyków są to ludzie wrażliwi, bardzo często też nadwrażliwi i pewne sygnały, symptomy dochodzące ze społeczeństwa, które mogą być niepostrzegalne bądź też niewyczuwalne przez ludzi mniej wrażliwych, są czasami przez nich odczuwane bardzo mocno, później przetrawiane w mózgach, w sercach, czyli w tej wrażliwości i w konsekwencji są przerabiane na nuty i na słowa i taki to był wtedy czas. Jak się widzi pewne sprawy, to się na nie reaguje i oczywiście wiadomo, że rzeczywistość jest o wiele szersza i bogatsza, a my skupiliśmy się gdzieś tylko na jakimś jej aspekcie, który był dla nas bardzo, bardzo istotny, ale... no jakżeż robić coś wbrew sobie? Uważaliśmy i nadal uważamy, że dzielimy się raczej dobrymi intencjami, swoimi obawami, jakimś buntem i niezgodą na te aspekty rzeczywistości, które moralnie i etycznie są dla nas bardzo wartościowe. Nie widzieliśmy wtedy innego wyjścia. Muzyka była dla nas pewnego rodzaju środkiem przekazu, a nie rozrywką i być może właśnie to jest dla nas najważniejsze, bo chyba właśnie to nas do tej pory tworzy i jako muzyków i jako ludzi.
Sławek: "Zespół nie jest letnim, spokojnie mruczącym zwierzakiem, którego pogłaskanie jest bezpieczną czynnością. To stworzenie warczy, wije się, szczeka i gryzie. Ale nie tylko, potrafi bowiem niespodziewanie się uśmiechnąć, zadrwić, a kiedy trzeba - co najważniejsze - w najbardziej zaskakującym momencie dać porcję autentycznego ciepła" powiedział o was Krzysiek Żmuda. Jak skomentujesz te słowa?
Lipa: Uważam, że jesteśmy po prostu psami, czyli najlepszymi przyjaciółmi ludzi nigdy nie kłamiącymi, nigdy nie oszukującymi, robiącymi wszystko w dobrej wierze i w pełnej lojalności wobec człowieka. Jesteśmy po prostu lojalni wobec wolności, wobec miłości, wobec człowieczeństwa i stąd jesteśmy pewnego rodzaju psami na usługach tych emocji i tych wartości.
Sławek: Pies potrafi ugryźć w momentach zagrożenia, ale pies daje też swojemu właścicielowi poczucie bezpieczeństwa, ciepła...
Lipa: ...bezinteresownej przyjaźni i często jeżąc się i warcząc, nie na nas szczerzy zęby, ale przeciw czemuś, co może nas skrzywdzić. Nie kąsamy rąk swoich panów, czyli naszych wartości i naszych aksjomatów.
Sławek: Illusion 3 to bardzo eklektyczna płyta. Są tam znane z waszych dotychczasowych dokonań mocne, agresywne riffy, ale można się tam też doszukać elementów psychodelicznych. Gdybyś miał podsumować pierwsze trzy krążki studyjne Illusion, to czy wszystko dziś na nich akceptujesz, czy też coś zrobiłbyś inaczej?
Lipa: Nie, nie zrobiłbym nic inaczej dlatego, że jest to zapis chwili, zapis tego, czym byliśmy i jak wtedy rozumieliśmy. Te płyty są jak zdjęcia z przeszłości, można je podretuszować, poprawić ekspozycję lecz nie np. głupi wyraz twarzy, bo to byłoby już zakłamywaniem przeszłości. Mówię tu oczywiście o remasterze i o tym, żeby lepiej to brzmiało, ale nie zmieniłbym niczego w dźwiękach, ani w słowach, ani w tym jak zostało to zaśpiewane, ani jak zostało zagrane. Dowód na to, jak to mogłoby być, dajemy teraz na koncertach, bo wiele z tych piosenek gramy i ich obecne wersje są tym, jak byśmy je wtedy zagrali mając 40 czy 50 lat. Nie uważamy, że należy się tym bawić czy zmieniać tę rzeczywistość, a przede wszystkim żałować tego, że było jak było.
Sławek: Wspomniałeś o koncertach. Właśnie Illusion 4 udowodnił że to, co perfekcyjnie potrafiliście dopracować w studio nagrań, z jeszcze większym pazurem i ułańską fantazją umiecie zagrać na żywo. Słuchając tego krążka odczuwa się, że scena jest miejscem, gdzie czujecie się znakomicie. Jakie koncerty najbardziej utkwiły wam w pamięci i czym dla was jest kontakt twarzą w twarz z publicznością?
Lipa: Tutaj też mogę mówić tylko za siebie, czyli o tym, co mi utkwiło w pamięci. Nie mogę mówić za całe ciało zespołowe. Najbardziej chyba utkwił mi w pamięci koncert w Elblągu z racji tego, że byli tam nasi młodzi przyjaciele, a niektórzy z nich zostali później naszymi technicznymi. Jeden z nich - Piotrek Gzik zresztą do tej pory to robi i jest świetnym fachowcem. Tam po prostu doświadczyliśmy tego, co było wtedy dość powszechne, ale my na szczęście mieliśmy okazje tego unikać. Chodzi o rozbestwienie ludzi, którzy byli wówczas odpowiedzialni za bezpieczeństwo i o ich pełen nieprofesjonalizm i buractwo. Zabrali nam kumpla i musieliśmy interweniować, przerwać koncert i sprowadzić go z powrotem. Nie pamiętam już jak się to wszystko potoczyło, ale było bardzo ostro i bardzo grubo i może z tego powodu ten koncert został mi najbardziej w pamięci, chociaż jednak wrażenie całości jest dużo fajniejsze, bo dużo wyraźniejsze i mocniejsze, czyli nastrój i klimat, który podczas tej trasy był, klimat pełnej zabawy i radości tego, co się robi, klimat pewnego rodzaju szaleństwa i wielkich osobowości Adasia i Tomka i to pamiętam dziś bardziej, niż poszczególne koncerty i całą tę szaleńczą trasę.
Sławek: Pomimo, że wielu krytyków uznało Illusion 6 za album bardziej dojrzały i różnorodny od poprzednich, wśród niektórych fanów grupy pojawiły się jednak głosy niezadowolenia z uwagi na zawarte na nim elementy elektroniki. Jak sami oceniacie szóstkę i dlaczego nie było piątki?
Lipa: Piątki nie było dlatego, że Hey w owym czasie wydał płytę o takim tytule i postanowiliśmy ich po prostu nie powielać i nie wprowadzać takiego samego tytułu i tym samym robić zamieszania. Przeskoczyliśmy po prostu i tyle. Ja cenię tę płytę bardzo i wiele z tych utworów do dziś jest dla mnie bardzo ważnych, ale to wtedy jednak zaczęło się coś między nami psuć i to nie podczas samego nagrywania, ale gdzieś już w okolicy pracy studyjnej i później w fazie w promocji. Zaczęło się psuć nie tylko pomiędzy nami, ale myślę, że był to już jakby efekt tego, że zaczęło się psuć w ogóle dookoła. Albumy zaczęły sprzedawać się nagle w wysokości 10 tysięcy, a nie 70 tysięcy, co wpłynęło w pewien sposób na nasze funkcjonowanie i nie mówię, że pieniężnie, bo myśmy z albumów nigdy nie mieli kasy. Tak się złożyło, że podpisaliśmy takie umowy, że daliśmy ciała. Bardziej chodzi o to, że pobierało się też jakąś forsę od praw autorskich i jak płyta lepiej się sprzedawała, to jakoś tak się to przekładało, że i koncertów było troszkę więcej i chyba przez to, że to wszystko się wtedy posypało, to być może tak mocno w podświadomości nam to utkwiło - ja oczywiście cały czas mówię za siebie - że nie bardzo dziś do niej wracamy. Została chyba nałożona na nią jakaś klątwa rozstania i niepotrzebnego chaosu, który się później zdarzył.
Sławek: I to was skłoniło do zakończenia działalności?
Lipa: Oczywiście iskrą była pierdoła, ale cały proces - jak już to powiedziałem - zaczął się wcześniej. Z managerką też zaczęło nam być nie po drodze i wszystko to przełożyło się na to, że przestało nam się chcieć być także ze sobą i przestało nam się chcieć ze sobą grać. Być może nie wszystkim, ale ja to tak odczułem, że nie byliśmy już jednością. W pewnym momencie na przykład jak dla mnie jakieś wydarzenie było czymś ważnym, to dla chłopaków okazało się ono zupełnie nieistotne. Po latach mogę powiedzieć, że każdy z nas miał wtedy rację i że było to bzdurne zachowanie z mojej strony i ze strony chłopaków, ale to była iskra i kiedy już się rozstaliśmy, to musieliśmy po prostu przejść swoje oddzielne drogi i ileś tam kilometrów i lat musiało minąć, zanim wszystko inaczej zaczęliśmy postrzegać.
Sławek: Li-pa-li to twój solowy album. Nie czułeś ryzyka, że fani Illusion takiego Lipy nie zaakceptują?
Lipa: Nie zależało mi na tym. Zależało mi na tych ludziach, którzy to zrozumieją, a nie na tych, którzy płytko do tego podejdą i stwierdzą - a ten co tutaj wariuje i co to za wiocha? Oczywiście, że mogło to być traktowane jako wiocha i ta muzyka, jaką wtedy zrobiłem mogła się komuś nie podobać, ale mi zależało na tych, którzy czuli wtedy to, co ja, czyli zależało mi na pewnej wrażliwości, na czym się oczywiście zawiodłem, bo ta płyta w bardzo wielkim procencie nie została jednak zrozumiana przez fanów Illusion, ale... to też może mi się tylko wydawać.
Sławek: Niektórzy nazywają Lipali lajtowym Illusion...
Lipa: ...inni mówią, że Illusion to lajtowa Nirvana. Zupełnie nie przejmuję się opiniami.
Sławek: Można się na tym krążku doszukać fuzji ciężkich riffów z nostalgicznym przekazem (Pi), gatunkowego eklektyzmu (Bloo) i pomimo, że w twoim jakże innym wokalu od tego z Illusion wielu recenzentów doszukuje się autentyzmu, przez wielu zagorzałych Illusion-istów muzyka Lipali jest jednak nieakceptowana. Jak po reaktywacji Illusion udaje ci się balansować pomiędzy tymi dwoma podmiotami?
Lipa: Normalnie. Tu mam przyjaciół i tu mam przyjaciół i sobie muzykujemy. Drzwi w drzwi mamy próbiarnię, lubimy się wszyscy i dla nas jest to normalne, ale ja tych ludzi rozumiem, bo sam kiedyś byłem fanem i jak rozpadł się zespół, który kochałem, to byłem wściekły i pewnych działań solowych nie rozumiałem, bądź też nie chciałem ich słuchać z zacietrzewienia. Po co ja mam się tłumaczyć? Nie mam z czego się tłumaczyć. Robię to, co robię, niektórym to pasuje, niektórym nie i w dupie to mam.
Sławek: W 2008 roku Illusion wraz z Acid Drinkers, Comą i Hunterem pojawił się we wrocławskiej Hali Stulecia. Dlaczego Jerrego zastąpił wtedy "Siwy" i dlaczego był to tylko pojedynczy incydent, a na oficjalną reaktywację musieliśmy czekać kolejne 3 lata?
Lipa: Z bardzo prostego względu. Myśmy absolutnie nie zamierzali się reaktywować, ani dalej razem grać. Zrobiliśmy to dla naszego przyjaciela Sławka - naszego wieloletniego nagłośnieniowca, który zrobił z nami setki koncertów. Po prostu dziecko mu zachorowało i potrzebowaliśmy bardzo dużo pieniędzy na jego ratowanie. Zebraliśmy te pieniądze, uratowaliśmy dzieciaka i tyle. Tylko dlatego był wtedy ten koncert.
Sławek: Wasza reaktywacja przyniosła rozważania na tak ryzykowne tematy, jak zawartość Polski w Polsce czy powiązania tronu z ołtarzem. Co skłoniło was do takiego zaangażowania, które obecnie reprezentuje na przykład Maria Peszek?
Lipa: Cóż ja mogę powiedzieć? Też mogę tu mówić jedynie o sobie, a nie o chłopakach, ale myślę, że jeśliby się nie zgadzali z treściami, które przekazuję, to by mi to powiedzieli, a niejednokrotnie dawali mi raczej wyraz tego, że zgadzają się w całej rozciągłości z tym, o czym piszę. No cóż... dzieje się to, co się dzieje. To też jest jakaś forma przemocy instytucjonalnej na zwykłych ludziach i odczuwamy ją wszyscy, bo nie ma pieniędzy na służbę zdrowia, a na katedry i interesy klechów są i dlatego według mnie nie jest to tylko zwykła niesprawiedliwość, ale jest to przemoc na tkance społecznej, czyli na nas wszystkich.
Sławek: Jeszcze tego samego roku zagraliście w Katowicach, Gdańsku i Warszawie. Co ciekawe, wraz z waszym powrotem dokonał się także come back dwóch zaprzyjaźnionych z wami kapel - Tuff Enuff i Flapjack, z którym już wcześniej kilkukrotnie wspólnie graliście koncerty. Umówiliście się jakoś, czy te reaktywacje zbiegły się w czasie niezależnie do siebie? Czujecie się współtwórcami czegoś na kształt sceny?
Lipa: Ciężko mi się na takie tematy wypowiadać dlatego, że nie mam absolutnie żadnych danych na ten temat i nie wiem z jakiego powodu Flapckjack się wtedy zszedł, nie wiem też z jakiego powodu Tuff Enuff się zszedł. Po prostu tak poczuli i nie wiem, czy to się zwyczajnie zbiegło w czasie, czy też było przez kogoś kombinowane. Myślę, że po prostu tak się zdarzyło, ale jak już się to zdarzyło, to naturalnym było, że od słowa do słowa i... pomyśleliśmy, żeby dla samych siebie wrócić na chwilę do starych czasów, powspominać je i zobaczyć jak to będzie teraz i tyle. Aczy jest to jakaś scena? Nie wiem, być może jest. Nie jestem specjalistą od sceny, bo nie raz mi się wydawało, że rozumiem ten polski rynek, a potem okazywało się, że gówno o nim wiem i nie trafiam w niego zupełnie, jeśli chodzi o moje gusta muzyczne, czyli w temacie kto według mnie powinien robić karierę, a kto nie i na czyje koncerty ludzie powinni przychodzić, a na czyje nie. Człowiek jest omylny, a ja na pewno na tym się zupełnie nie znam i dlatego odebrałem raczej ten koncert jak powrót do przeszłości, jak taką sentymentalną podróż kilkanaście lat wstecz.
Sławek: Wasza dobrze przyjęta ostatnia płyta opowiada o trudzie wyboru, o pracy nad sobą, o wartościach i prawdach wszelakich, o empatii, a przede wszystkim zwraca się ku przyszłości. Album stanowi dowód na to, że 16 lat przerwy od wydania poprzedniej płyty nie poszło na marne. Spotkało się ponownie 4 mądrzejszych życiowo facetów, którzy są świadomi tego, o czym chcą opowiedzieć. Jak często rozmawiacie ze sobą o przyszłości i czy macie już sprecyzowane plany, co jeszcze chcecie zrobić w tym składzie?
Lipa: Jest to ciekawe pytanie. Myślę, że jeżeli już rozmawiamy o przyszłości, to nie rozmawiamy o przyszłości swojej, a raczej fantazjujemy sobie na różne tematy np o tym jak w przyszłości będzie wyglądała rzeczywistość w różnych jej aspektach. Jeśli natomiast chodzi o naszą przyszłość, to jest ona poniekąd sprecyzowana. Pewnym jest, że chcemy nagrać jeszcze jedną płytę, ale nie wiemy jeszcze, kiedy to będzie. Chłopaki już pracują nad materiałem, a ja jeszcze nie jestem w stanie, bo obecnie pracuję z Lipali i jeszcze mocno jestem w nich emocjonalnie zaangażowany, czyli w promocję tej płyty, w koncerty i pewnie jeszcze ten rok temu poświecę, ale prawdopodobnie w najbliższych dwóch, trzech latach jakąś płytę z Illusion jeszcze spłodzimy.
Sławek: Pojawiły się głosy, że ostatnia płyta lllusion jest o wiele bardziej nostalgiczna od poprzednich, w czym nawiązuje niejako do tego, co znamy z dokonań Lipali. Zgodzisz się z tym? Jeśli rzeczywiście coś w tym jest, to jak z tą nostalgią czuje się reszta Illusion?
Lipa: Wiesz co... nie wiem, czy trafnie to odczytuję, ale wydaję mi się, że faktycznie trochę nadałem tej płycie taki nostalgiczny ton i że w stosunku do Illusion jestem tam jakby trochę za mocno odczuwalny niż w Lipali, gdzie jest to naturalne. W Illusion powinienem się raczej bardziej ograniczyć i być bardziej illusionowaty niż lipalowaty, ale ciężko mi z tym było, bo byłoby to trochę nienaturalne. Teraz bardziej już to rozumiem i prawdopodobnie następna płyta będzie zupełnie inna od tej, którą niedawno zrobiliśmy i która ma taki odcień właśnie dlatego, że zrobiliśmy ją po tylu latach i taką chcieliśmy zrobić. To nie jest tak, że ktoś kogoś tu na siłę pociągał za bardzo itd. Nie! Taka nam po prostu wyszła. Zawarliśmy na niej wiele nie tyle może smutków, ile takiego bardziej żalu, że czas mija i niepotrzebnie jest go tracić. Trzeba działać w świecie i trzeba na nim jakieś piętno cały czas odciskać, uczyć się go i tak jak powiedziałeś... może jakąś tam mądrość na niej zawarliśmy i wydaje mi się, że na następnej będzie już mniej tej mądrości, a więcej będzie takiego powiedziałbym bardziej trzpiotowatego, mocnego grania.
Sławek: Interesuje was na tym krążku to, jaką wartość będzie miała krew i jak wyglądać będzie świat? Czy masz jakieś pozytywne przemyślenia w tych tematach?
Lipa: Jak to mówią - na dwoje babka wróżyła. Nie wiem jak będzie. Nie jestem ani pesymistą, ani optymistą. Stoję pośrodku. Jestem bardzo ciekaw, ale uważam, że prognozowanie byłoby głupie, bo nawet prognozowanie dłuższe niż na tydzień może się nie sprawdzić, więc stawianie pytań, rozmyślanie o tym i gdybanie jako forma nie tyle intelektualnej zabawy ile zabawy myślami jest wprawdzie bardzo przyjemna, ale wydaje mi się, że im człowiek jest starszy, tym przyszłość jest ważniejsza, bo... coraz krótsza. Przeszłość jest już nieważna, jest za nami i można się jedynie na niej uczyć, bo gdybyśmy nie czerpali ze swoich własnych doświadczeń, to nadal byśmy sobie parzyli palec ogniem. Kwestia jedynie jest taka - na ile ciśnienie oleju u każdego z nas pozwala nam tego oleju z zewnątrz jeszcze przyjąć, ale tak jak powiedziałem - przyszłość jest coraz ważniejsza, bo jest coraz krótsza i coraz mniej nam jej zostało i dlatego warto ją wykorzystać, a fajnie byłoby móc ją wykorzystywać i być w niej szczęśliwy. Wydaje mi się, ze człowiek jest tak naprawdę szczęśliwy wtedy, kiedy inni dookoła są szczęśliwi.
Sławek: Jeżeli tak mówi 46-latek, to ja jako prawie 52-latek mogę jedynie się z tym zgodzić. W tym momencie miałem ci już właściwie podziękować za rozmowę, ale spontanicznie zrodziło się w mojej głowie jeszcze jedno pytanie. Stworzyłem kiedyś radiową listę przebojów Polisz Czart i zanim ta lista przekształciła się w zestawienie muzycznych aktualności, na samym początku istniała jako przeboje wszech czasów i okazało się wtedy, że nie każdy ważny polski zespół posiada w swoim repertuarze ponadczasowy hicior. Illusion ze swoim "Nożem" znalazł się jednak bardzo wysoko, bo na 13 miejscu tutaj Powiedz mi jak to jest, gdy posiada się taki kawałek, że wystarczy tylko zagrać pierwsze dźwięki i publika wyje?
Lipa: No na pewno mamy to szczęście i bardzo to doceniamy, że coś takiego udało nam się stworzyć i że tak została w ludziach ta piosenka i na pewno czuje się pewnego rodzaju dumę, jakieś zadowolenie i zdajemy sobie z tego sprawę. Wpadliśmy nawet ostatnio na pewien pomysł i być może uda nam się go kiedyś zrealizować. Myślimy o tym, aby zagrać kiedyś koncert złożony tylko z... "Noża". Zagramy 17 razy "Nóż" i ciekaw jestem, jaka będzie reakcja publiczności po trzecim, po siódmym, po dziesiątym i po siedemnastym razie. Jest to plan, który musowo zrealizujemy.
Sławek: Przypomina mi się w tym momencie stary dowcip o teściowej niosącej zięciowi tacę z zupą, chlebem i nożem do pokrojenia tego chleba. Starsza pani potykając się, kilkunastokrotnie wbija sobie ten nóż w serce, po czym go wyciąga i ponownie powraca z kolejnym talerzem zupy, bo tak bardzo kocha zięcia i w tak prozaiczny sposób nadziewa się na niego aż 17 razy, co posądzony o morderstwo z wyjątkowym okrucieństwem zięć pod przysięgą zeznaje potem w sądzie...
Lipa: Hahaha, czyli sugerujesz, że podobnie i my zamordujemy swoich fanów? No cóż... skoro wrzeszczą ten "Nóż" na każdym koncercie, to trzeba dać im go tyle razy, żeby w końcu byli zadowoleni (śmiech).
Sławek: A teraz mam dla ciebie niespodziankę. Ostatnie pytanie zada ci mój znakomity kolega z portalu Polski Wzrok Marek Jamroz, który cały czas dzielnie przysłuchuje się naszej rozmowie.
Marek: Witaj Tomku. Powiedz mi jak to było z tą metką w clipie Lipali "Ludzie 1.2". Ubrałeś tam koszulkę na lewą stronę i w Internecie pojawiło się mnóstwo pytań dlaczego właśnie tak. Zrobiłeś to przez pomyłkę?
Lipa: Nie ma w tym najmniejszych podtekstów poza tym, że zrobiłem to po to, żeby właśnie niektórym ludziom zaświtało we łbie - dlaczego on ma na lewą stronę koszulkę? Tylko dlatego to robię, bo ja nie zwracam na to uwagi, czy ona jest na lewo, czy na prawo, podobnie jak często nie zwracam też uwagi na to, co na tej koszulce się znajduje.
Marek: Ja czasem noszę dwie różne skarpetki i to zazwyczaj kolorowe.
Lipa: (śmiech) Aż tak nie jestem zwichrowany...
Marek: ...dzięki (śmiech)...
Lipa: ...często nawet obce osoby spotykają mnie w sklepie i mówią - przepraszam, ale ma pan koszulkę na lewą stronę (śmiech) i bardzo mnie to bawi, bo jest to też pewien objaw mojej punkowej duszy.
Sławek: Ponoć niektórzy noszą koszulkę na lewą stronę, bo rzekomo przynosi im to szczęście.
Lipa: Ja nie jestem przesądny. Jestem racjonalnym ateistą, lecz niestety bardzo emocjonalnym.
Autor wywiadu:
Sławek Orwat - Muzyki słuchał wcześniej niż potrafił mówić. W dojrzałość wprowadził go stan wojenny. Przez półtora roku był redaktorem muzycznym tygodnika Wizjer oraz współorganizował dwie edycje WOŚP w Luton, gdzie także prowadził polskie programy w internetowym radio Flash i brytyjskim Diverse FM. W roku 2010 założył kabaret 3 x P, który wystąpił m.in podczas imprezy poprzedzającej zawody strongmanów Polska - Anglia. Z londyńskim magazynem Nowy Czas współpracuje od marca 2011 a od roku 2015 z portalem Polski Wzrok z siedzibą w Bedford (UK). W latach 2012 - 2014 prowadził autorską audycję Polisz Czart na antenie brytyjskiego radia Verulam w położonym niedaleko Londynu St. Albans. Program ten był przez rok także emitowany na platformie radiowej Fala FM z siedzibą w kanadyjskim Toronto, a od czerwca 2015 jest nadawany na antenie Radia Near FM w Dublinie (Irlandia). W lipcu 2012 związał się z warszawskim magazynem JazzPRESS, a w październiku tego samego roku z wychodzącym w Sosnowcu kwartalnikiem Lizard. Tłumaczenie jego wywiadu z Leszkiem Możdżerem ukazało się w brytyjskim magazynie London Jazz. Poza działalnością dziennikarską można go także spotkać w roli konferansjera. Największą imprezą, jaką miał okazję zapowiadać dla blisko 2,5 tysięcznej widowni był zorganizowany przez Buch IP 8-go marca 2014 londyński koncert Nosowskiej, Brodki i Marii Peszek. W styczniu 2014 współorganizował Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy w Hull.
Dyskretny współudział:
Marek Jamroz - Muzyka była w jego domu od zawsze, ale zawsze gdzieś w tle. Rodzice nie kupowali płyt, tylko słuchali radia, a to co muzycznego działo się w pokoju jego starszej siostry, było tajemnicą. Na szczęście, choć dorastał w typowo śląskiej rodzinie, rodzice nie katowali go słuchaniem jakże popularnych wśród sąsiadów, niemieckich szlagierów i tyrolskich polek. Pierwsze utwory jakie Marek pamięta to piosenki z niedzielnego Koncertu Życzeń takich wykonawców jak Irena Jarocka, Urszula Sipińska Jerzy Połomski i nieśmiertelna Mireille Mathieu z przebojem Santa Maria. Po słusznie minionym okresie Fasolek i Zająca Poziomki, jego pierwszą dojrzałą muzyczną fascynacją była twórczość Jeana Michelle Jarre'a. Po skutecznej próbie przedarcia się do pokoju siostry, Marek po raz pierwszy usłyszał jego Equinoxe, Marka Bilińskiego, The Beatles i Andreasa Vollenweidera. Marek zawsze był wzrokowcem - i jak miał nie trafić po latach do Polskiego Wzroku - i prezentowane Przez Krzysztofa Szewczyka w programie Jarmark klipy "Money for Nothing" Straitsów, "Take on Me" A-HA wbijały go w fotel. W późniejszych latach osiedlowa telewizja kablowa emitowała piracko MTV (to prawdziwe, gdzie kiedyś puszczano muzykę). Marek chłonął każdy gatunek - pop, rap, rock, metal, wszystko co brzmiało. Słuchał Trójki i listy w każdy piątek, kupował "pirackie oryginały", jakby chciał się tym wszystkim udławić. Nigdy nie identyfikował się z żądną subkulturą. Jako jeden z niewielu na podwórku lubił Guns'n'Roses i nikt nie wiedział jaka przyczepić mu łatkę. W szkole średniej zaczął słuchać muzyki bardziej świadomie. Wsłuchiwał się w teksty polskich wykonawców i nieudolnie starał się tłumaczyć tych anglojęzycznych. Wtedy to kolega pożyczył mu album Meddle Pink Floyd i tak zaczęła się jego wielka przyjaźń z muzyką brytyjskiej czwórki (a później trójki). Pojawiły się też kolejne fascynacje - Metallica, Biohazard, Smashing Pumpkins, Type O Negative, Sepultura, Dżem, Ira, Kazik, Piersi, Hey ale i Turnau, Grechuta, Soyka i Grupa pod Budą. Dżem był mu zawsze bliski, bo to lokalny patriotyzm i przy ognisku śpiewało się Whisky i Wehikuł Czasu, a porem namacalnie odczuł tragedię śmierci Pawła Bergera, gdy wykonywał napis na jego płycie nagrobnej pracując jako liternik w zakładzie kamieniarskim. Później przyszedł czas emigracji. Marek wyjechał na trzy miesiące w listopadzie 2005 roku i... ten kwartał ciągnie mu się do dziś. Największą pasją Marka jest robienie zdjęć. Zaczynał, gdy jeszcze nikomu nie śniło się o aparatach cyfrowych, a na wywołanie zdjęć (o ile nie miało się własnej ciemni) czekało się parę dni. Łapanie momentów upływającego czasu i zamiana ich w obrazy zawsze było dla niego jakimś rodzajem magii. Oprócz fotografowania lubi stare polskie filmy, absurdalny humor, historię i książki. W wolnym czasie czyta co popadnie i sprawia mu to nieznośną frajdę. Jakiś czas temu zupełnie przypadkowo poznał pewnego mechanika samochodowego, który najpierw okazał się całkiem fajnym gościem, a później gościem z ogromną wiedzą muzyczną. Tym mechanikiem jest Kuba Mikołajczyk, który wraz z Mateuszem Augustyniakiem założyli portal Polski Wzrok, dzięki któremu Marek w tempie pędzącego ekspresu dostał się w sam środek najważniejszych polskich wydarzeń kulturalnych na Wyspach. Zaczął fotografować dla portalu na koncertach, co sprawia mu wielką przyjemność i dzięki czemu poznaje wielu ciekawych ludzi.
Sławek: Warszawski support przed Iggy Popem i występ przed Ericem Burdonem w Szwajcarii tuż po założeniu kapeli to - sam przyznaj - chyba nadmiar szczęścia jak na początek. Poczuliście się wtedy wyjątkowi, czy przyjęliście to po prostu jak miły zbieg okoliczności?
Lipa: Wiesz... nie mogę tu mówić za wszystkich. Mogę mówić jedynie za siebie i o tym, jak ja to przyjąłem, bo każdy z nas jest indywidualnym człowiekiem. Tworzymy zespół, ale gdyby każdy z nas nie był indywidualnością, to ten zespół byłby zupełnie inny. Dla mnie było to jak wejście do pubu, w którym siedzą starzy bywalcy i nagle wchodzą młodzi... jeden poklepie i poda grabę, a drugi tylko spojrzy i nie zaszczyci słowem, ale to jest naturalne i normalne. Ja po prostu wchodzę do tego pubu jako świeżak - żółtodziób i muszę teraz w jakiś sposób się zachować i szczerze powiem, że tak jak uważam, że przed Iggy Popem zagraliśmy fajny koncert i daliśmy z siebie tyle, ile na owe czasy potrafiliśmy, to niestety w Szwajcarii daliśmy trochę dupska, ponieważ zachłysnęliśmy się właśnie tą atmosferą, tym, że poznaliśmy Hugh Cornwella - wokalistę The Stranglers ze swoim zespołem i spędziliśmy z nimi bardzo upojny wieczór w naszym pawilonie, gdzie mieszkaliśmy i na drugi dzień mieliśmy przeogromnego kaca i po prostu koncert na Open Air w Gampel był bardzo ciężki, ale to wtedy właśnie uścisnąłem grabę Burdona i poczułem się właśnie tak... no kurde ekstra (śmiech). Był to zawsze jeden z idoli mojej mamy i dlatego był dla mnie podwójnie ważny.
Illusion |
Lipa: Z biegiem czasu człowiek dostrzega trochę więcej, to znaczy zaczyna dostrzegać, że są takie ciernie, które potem uważa za kwiaty i to też jest istotne. Tak, jest to dla mnie na pewno ważny utwór z ważnym tekstem, ale nie wiem, czy najważniejszy. To była pierwsza płyta i tam każda piosenka miała jakąś swoją głęboką wymowę może oprócz jednej anglojęzycznej, którą zrobiliśmy dlatego, że była fajna muzycznie, ale treści już jakby nie za bardzo mogłem w nią za fajnej wcisnąć. Ale tak... "Cierń" na pewno był jednym z ważniejszych etapów naszej podróży, a zwłaszcza te bardzo kontrowersyjne clipy, które kręciliśmy z Anką w Luzie, no... wspaniałe czasy.
Sławek: Druga płyta była już o wiele bardziej agresywna zarówno w brzmieniu jak i w warstwie tekstowej. Furia, gniew, zbrodnia, krew... nie masz wrażenia, że od tamtej pory brutalność życia pogłębiła się, a "noże" zostały dziś zastąpione "maczetami"?
Lipa: Nie... zależy może, gdzie się spojrzy, ale wydaje mi się, że przechodzimy u nas okres słów, które znaczą tyle samo co noże i maczety i mam nadzieję, że te słowa nie przeobrażą się w te maczety fizycznie, bo jest to bardzo możliwe i że nie przeobrażą się w jeszcze większy ferment i podział wśród ludzi, bo aż takiego, jaki jest dziś, jeszcze nie obserwowałem, a żyję 46 lat, więc może nie za długo, ale przeszedłem już parę etapów naszej historii. Gdybym był wierzący, to pewnie bym się modlił i starał się mocno wewnętrznie, duchowo prosić Boga, aby nie było nam dane tego doświadczyć, ale że się nie modlę, więc jedyne co mogę robić - poza bezsensownym uzewnętrznianiem się na facebooku - wszystko co jest dla mnie najważniejsze mogę zawrzeć po prostu w piosenkach i chociaż czasem myślę, że z jednej strony być może powinienem się z tym ograniczyć, to z drugiej strony są jednak ludzie, którzy uważają, że daję im jakąś siłę poprzez to, że jestem. Bardzo trudne są to wybory.
Sławek: Idziesz gdzieś, masz zaciśnięte dłonie, wyrzuć z siebie gniew ("Wrona") Oko za oko, ząb za ząb, przemoc rodzi przemoc ("Vendetta") i w konsekwencji... pan Nikt pozwala mijać szarym dniom ("Nikt"). Illusion chyba jako pierwszy zespół w Polsce aż tak otwartą dyskusję nad przemocą i łamaniem praw człowieka. Dlaczego ta tematyka była wam wtedy tak bliska?
Lipa: Większość muzyków są to ludzie wrażliwi, bardzo często też nadwrażliwi i pewne sygnały, symptomy dochodzące ze społeczeństwa, które mogą być niepostrzegalne bądź też niewyczuwalne przez ludzi mniej wrażliwych, są czasami przez nich odczuwane bardzo mocno, później przetrawiane w mózgach, w sercach, czyli w tej wrażliwości i w konsekwencji są przerabiane na nuty i na słowa i taki to był wtedy czas. Jak się widzi pewne sprawy, to się na nie reaguje i oczywiście wiadomo, że rzeczywistość jest o wiele szersza i bogatsza, a my skupiliśmy się gdzieś tylko na jakimś jej aspekcie, który był dla nas bardzo, bardzo istotny, ale... no jakżeż robić coś wbrew sobie? Uważaliśmy i nadal uważamy, że dzielimy się raczej dobrymi intencjami, swoimi obawami, jakimś buntem i niezgodą na te aspekty rzeczywistości, które moralnie i etycznie są dla nas bardzo wartościowe. Nie widzieliśmy wtedy innego wyjścia. Muzyka była dla nas pewnego rodzaju środkiem przekazu, a nie rozrywką i być może właśnie to jest dla nas najważniejsze, bo chyba właśnie to nas do tej pory tworzy i jako muzyków i jako ludzi.
Sławek: "Zespół nie jest letnim, spokojnie mruczącym zwierzakiem, którego pogłaskanie jest bezpieczną czynnością. To stworzenie warczy, wije się, szczeka i gryzie. Ale nie tylko, potrafi bowiem niespodziewanie się uśmiechnąć, zadrwić, a kiedy trzeba - co najważniejsze - w najbardziej zaskakującym momencie dać porcję autentycznego ciepła" powiedział o was Krzysiek Żmuda. Jak skomentujesz te słowa?
Lipa: Uważam, że jesteśmy po prostu psami, czyli najlepszymi przyjaciółmi ludzi nigdy nie kłamiącymi, nigdy nie oszukującymi, robiącymi wszystko w dobrej wierze i w pełnej lojalności wobec człowieka. Jesteśmy po prostu lojalni wobec wolności, wobec miłości, wobec człowieczeństwa i stąd jesteśmy pewnego rodzaju psami na usługach tych emocji i tych wartości.
Sławek: Pies potrafi ugryźć w momentach zagrożenia, ale pies daje też swojemu właścicielowi poczucie bezpieczeństwa, ciepła...
Lipa: ...bezinteresownej przyjaźni i często jeżąc się i warcząc, nie na nas szczerzy zęby, ale przeciw czemuś, co może nas skrzywdzić. Nie kąsamy rąk swoich panów, czyli naszych wartości i naszych aksjomatów.
Sławek: Illusion 3 to bardzo eklektyczna płyta. Są tam znane z waszych dotychczasowych dokonań mocne, agresywne riffy, ale można się tam też doszukać elementów psychodelicznych. Gdybyś miał podsumować pierwsze trzy krążki studyjne Illusion, to czy wszystko dziś na nich akceptujesz, czy też coś zrobiłbyś inaczej?
Lipa: Nie, nie zrobiłbym nic inaczej dlatego, że jest to zapis chwili, zapis tego, czym byliśmy i jak wtedy rozumieliśmy. Te płyty są jak zdjęcia z przeszłości, można je podretuszować, poprawić ekspozycję lecz nie np. głupi wyraz twarzy, bo to byłoby już zakłamywaniem przeszłości. Mówię tu oczywiście o remasterze i o tym, żeby lepiej to brzmiało, ale nie zmieniłbym niczego w dźwiękach, ani w słowach, ani w tym jak zostało to zaśpiewane, ani jak zostało zagrane. Dowód na to, jak to mogłoby być, dajemy teraz na koncertach, bo wiele z tych piosenek gramy i ich obecne wersje są tym, jak byśmy je wtedy zagrali mając 40 czy 50 lat. Nie uważamy, że należy się tym bawić czy zmieniać tę rzeczywistość, a przede wszystkim żałować tego, że było jak było.
Sławek: Wspomniałeś o koncertach. Właśnie Illusion 4 udowodnił że to, co perfekcyjnie potrafiliście dopracować w studio nagrań, z jeszcze większym pazurem i ułańską fantazją umiecie zagrać na żywo. Słuchając tego krążka odczuwa się, że scena jest miejscem, gdzie czujecie się znakomicie. Jakie koncerty najbardziej utkwiły wam w pamięci i czym dla was jest kontakt twarzą w twarz z publicznością?
Sławek: Pomimo, że wielu krytyków uznało Illusion 6 za album bardziej dojrzały i różnorodny od poprzednich, wśród niektórych fanów grupy pojawiły się jednak głosy niezadowolenia z uwagi na zawarte na nim elementy elektroniki. Jak sami oceniacie szóstkę i dlaczego nie było piątki?
fot. Marek Jamroz |
Sławek: I to was skłoniło do zakończenia działalności?
Lipa: Oczywiście iskrą była pierdoła, ale cały proces - jak już to powiedziałem - zaczął się wcześniej. Z managerką też zaczęło nam być nie po drodze i wszystko to przełożyło się na to, że przestało nam się chcieć być także ze sobą i przestało nam się chcieć ze sobą grać. Być może nie wszystkim, ale ja to tak odczułem, że nie byliśmy już jednością. W pewnym momencie na przykład jak dla mnie jakieś wydarzenie było czymś ważnym, to dla chłopaków okazało się ono zupełnie nieistotne. Po latach mogę powiedzieć, że każdy z nas miał wtedy rację i że było to bzdurne zachowanie z mojej strony i ze strony chłopaków, ale to była iskra i kiedy już się rozstaliśmy, to musieliśmy po prostu przejść swoje oddzielne drogi i ileś tam kilometrów i lat musiało minąć, zanim wszystko inaczej zaczęliśmy postrzegać.
Sławek: Li-pa-li to twój solowy album. Nie czułeś ryzyka, że fani Illusion takiego Lipy nie zaakceptują?
Lipa: Nie zależało mi na tym. Zależało mi na tych ludziach, którzy to zrozumieją, a nie na tych, którzy płytko do tego podejdą i stwierdzą - a ten co tutaj wariuje i co to za wiocha? Oczywiście, że mogło to być traktowane jako wiocha i ta muzyka, jaką wtedy zrobiłem mogła się komuś nie podobać, ale mi zależało na tych, którzy czuli wtedy to, co ja, czyli zależało mi na pewnej wrażliwości, na czym się oczywiście zawiodłem, bo ta płyta w bardzo wielkim procencie nie została jednak zrozumiana przez fanów Illusion, ale... to też może mi się tylko wydawać.
Sławek: Niektórzy nazywają Lipali lajtowym Illusion...
Lipa: ...inni mówią, że Illusion to lajtowa Nirvana. Zupełnie nie przejmuję się opiniami.
Sławek: Można się na tym krążku doszukać fuzji ciężkich riffów z nostalgicznym przekazem (Pi), gatunkowego eklektyzmu (Bloo) i pomimo, że w twoim jakże innym wokalu od tego z Illusion wielu recenzentów doszukuje się autentyzmu, przez wielu zagorzałych Illusion-istów muzyka Lipali jest jednak nieakceptowana. Jak po reaktywacji Illusion udaje ci się balansować pomiędzy tymi dwoma podmiotami?
Lipali |
Sławek: W 2008 roku Illusion wraz z Acid Drinkers, Comą i Hunterem pojawił się we wrocławskiej Hali Stulecia. Dlaczego Jerrego zastąpił wtedy "Siwy" i dlaczego był to tylko pojedynczy incydent, a na oficjalną reaktywację musieliśmy czekać kolejne 3 lata?
Lipa: Z bardzo prostego względu. Myśmy absolutnie nie zamierzali się reaktywować, ani dalej razem grać. Zrobiliśmy to dla naszego przyjaciela Sławka - naszego wieloletniego nagłośnieniowca, który zrobił z nami setki koncertów. Po prostu dziecko mu zachorowało i potrzebowaliśmy bardzo dużo pieniędzy na jego ratowanie. Zebraliśmy te pieniądze, uratowaliśmy dzieciaka i tyle. Tylko dlatego był wtedy ten koncert.
Illusion podczas wrocławskiej Majówki 2015 (fot. Marek Jamroz) |
Lipa: Cóż ja mogę powiedzieć? Też mogę tu mówić jedynie o sobie, a nie o chłopakach, ale myślę, że jeśliby się nie zgadzali z treściami, które przekazuję, to by mi to powiedzieli, a niejednokrotnie dawali mi raczej wyraz tego, że zgadzają się w całej rozciągłości z tym, o czym piszę. No cóż... dzieje się to, co się dzieje. To też jest jakaś forma przemocy instytucjonalnej na zwykłych ludziach i odczuwamy ją wszyscy, bo nie ma pieniędzy na służbę zdrowia, a na katedry i interesy klechów są i dlatego według mnie nie jest to tylko zwykła niesprawiedliwość, ale jest to przemoc na tkance społecznej, czyli na nas wszystkich.
Sławek: Jeszcze tego samego roku zagraliście w Katowicach, Gdańsku i Warszawie. Co ciekawe, wraz z waszym powrotem dokonał się także come back dwóch zaprzyjaźnionych z wami kapel - Tuff Enuff i Flapjack, z którym już wcześniej kilkukrotnie wspólnie graliście koncerty. Umówiliście się jakoś, czy te reaktywacje zbiegły się w czasie niezależnie do siebie? Czujecie się współtwórcami czegoś na kształt sceny?
Illusion podczas wrocławskiej Majówki 2015 (fot. Marek Jamroz) |
fot. Marek Jamroz |
Illusion podczas wrocławskiej Majówki 2015 (fot. Marek Jamroz) |
Lipa: Jest to ciekawe pytanie. Myślę, że jeżeli już rozmawiamy o przyszłości, to nie rozmawiamy o przyszłości swojej, a raczej fantazjujemy sobie na różne tematy np o tym jak w przyszłości będzie wyglądała rzeczywistość w różnych jej aspektach. Jeśli natomiast chodzi o naszą przyszłość, to jest ona poniekąd sprecyzowana. Pewnym jest, że chcemy nagrać jeszcze jedną płytę, ale nie wiemy jeszcze, kiedy to będzie. Chłopaki już pracują nad materiałem, a ja jeszcze nie jestem w stanie, bo obecnie pracuję z Lipali i jeszcze mocno jestem w nich emocjonalnie zaangażowany, czyli w promocję tej płyty, w koncerty i pewnie jeszcze ten rok temu poświecę, ale prawdopodobnie w najbliższych dwóch, trzech latach jakąś płytę z Illusion jeszcze spłodzimy.
fot. Marek Jamroz |
Lipa: Wiesz co... nie wiem, czy trafnie to odczytuję, ale wydaję mi się, że faktycznie trochę nadałem tej płycie taki nostalgiczny ton i że w stosunku do Illusion jestem tam jakby trochę za mocno odczuwalny niż w Lipali, gdzie jest to naturalne. W Illusion powinienem się raczej bardziej ograniczyć i być bardziej illusionowaty niż lipalowaty, ale ciężko mi z tym było, bo byłoby to trochę nienaturalne. Teraz bardziej już to rozumiem i prawdopodobnie następna płyta będzie zupełnie inna od tej, którą niedawno zrobiliśmy i która ma taki odcień właśnie dlatego, że zrobiliśmy ją po tylu latach i taką chcieliśmy zrobić. To nie jest tak, że ktoś kogoś tu na siłę pociągał za bardzo itd. Nie! Taka nam po prostu wyszła. Zawarliśmy na niej wiele nie tyle może smutków, ile takiego bardziej żalu, że czas mija i niepotrzebnie jest go tracić. Trzeba działać w świecie i trzeba na nim jakieś piętno cały czas odciskać, uczyć się go i tak jak powiedziałeś... może jakąś tam mądrość na niej zawarliśmy i wydaje mi się, że na następnej będzie już mniej tej mądrości, a więcej będzie takiego powiedziałbym bardziej trzpiotowatego, mocnego grania.
fot. Marek Jamroz |
Lipa: Jak to mówią - na dwoje babka wróżyła. Nie wiem jak będzie. Nie jestem ani pesymistą, ani optymistą. Stoję pośrodku. Jestem bardzo ciekaw, ale uważam, że prognozowanie byłoby głupie, bo nawet prognozowanie dłuższe niż na tydzień może się nie sprawdzić, więc stawianie pytań, rozmyślanie o tym i gdybanie jako forma nie tyle intelektualnej zabawy ile zabawy myślami jest wprawdzie bardzo przyjemna, ale wydaje mi się, że im człowiek jest starszy, tym przyszłość jest ważniejsza, bo... coraz krótsza. Przeszłość jest już nieważna, jest za nami i można się jedynie na niej uczyć, bo gdybyśmy nie czerpali ze swoich własnych doświadczeń, to nadal byśmy sobie parzyli palec ogniem. Kwestia jedynie jest taka - na ile ciśnienie oleju u każdego z nas pozwala nam tego oleju z zewnątrz jeszcze przyjąć, ale tak jak powiedziałem - przyszłość jest coraz ważniejsza, bo jest coraz krótsza i coraz mniej nam jej zostało i dlatego warto ją wykorzystać, a fajnie byłoby móc ją wykorzystywać i być w niej szczęśliwy. Wydaje mi się, ze człowiek jest tak naprawdę szczęśliwy wtedy, kiedy inni dookoła są szczęśliwi.
fot. Marek Jamroz |
Lipa: No na pewno mamy to szczęście i bardzo to doceniamy, że coś takiego udało nam się stworzyć i że tak została w ludziach ta piosenka i na pewno czuje się pewnego rodzaju dumę, jakieś zadowolenie i zdajemy sobie z tego sprawę. Wpadliśmy nawet ostatnio na pewien pomysł i być może uda nam się go kiedyś zrealizować. Myślimy o tym, aby zagrać kiedyś koncert złożony tylko z... "Noża". Zagramy 17 razy "Nóż" i ciekaw jestem, jaka będzie reakcja publiczności po trzecim, po siódmym, po dziesiątym i po siedemnastym razie. Jest to plan, który musowo zrealizujemy.
fot. Marek Jamroz |
Lipa: Hahaha, czyli sugerujesz, że podobnie i my zamordujemy swoich fanów? No cóż... skoro wrzeszczą ten "Nóż" na każdym koncercie, to trzeba dać im go tyle razy, żeby w końcu byli zadowoleni (śmiech).
Sławek: A teraz mam dla ciebie niespodziankę. Ostatnie pytanie zada ci mój znakomity kolega z portalu Polski Wzrok Marek Jamroz, który cały czas dzielnie przysłuchuje się naszej rozmowie.
Lipali |
Lipa: Nie ma w tym najmniejszych podtekstów poza tym, że zrobiłem to po to, żeby właśnie niektórym ludziom zaświtało we łbie - dlaczego on ma na lewą stronę koszulkę? Tylko dlatego to robię, bo ja nie zwracam na to uwagi, czy ona jest na lewo, czy na prawo, podobnie jak często nie zwracam też uwagi na to, co na tej koszulce się znajduje.
Marek: Ja czasem noszę dwie różne skarpetki i to zazwyczaj kolorowe.
Lipa: (śmiech) Aż tak nie jestem zwichrowany...
Marek: ...dzięki (śmiech)...
Sławek: Ponoć niektórzy noszą koszulkę na lewą stronę, bo rzekomo przynosi im to szczęście.
Lipa: Ja nie jestem przesądny. Jestem racjonalnym ateistą, lecz niestety bardzo emocjonalnym.
Autor wywiadu:
Sławek Orwat - Muzyki słuchał wcześniej niż potrafił mówić. W dojrzałość wprowadził go stan wojenny. Przez półtora roku był redaktorem muzycznym tygodnika Wizjer oraz współorganizował dwie edycje WOŚP w Luton, gdzie także prowadził polskie programy w internetowym radio Flash i brytyjskim Diverse FM. W roku 2010 założył kabaret 3 x P, który wystąpił m.in podczas imprezy poprzedzającej zawody strongmanów Polska - Anglia. Z londyńskim magazynem Nowy Czas współpracuje od marca 2011 a od roku 2015 z portalem Polski Wzrok z siedzibą w Bedford (UK). W latach 2012 - 2014 prowadził autorską audycję Polisz Czart na antenie brytyjskiego radia Verulam w położonym niedaleko Londynu St. Albans. Program ten był przez rok także emitowany na platformie radiowej Fala FM z siedzibą w kanadyjskim Toronto, a od czerwca 2015 jest nadawany na antenie Radia Near FM w Dublinie (Irlandia). W lipcu 2012 związał się z warszawskim magazynem JazzPRESS, a w październiku tego samego roku z wychodzącym w Sosnowcu kwartalnikiem Lizard. Tłumaczenie jego wywiadu z Leszkiem Możdżerem ukazało się w brytyjskim magazynie London Jazz. Poza działalnością dziennikarską można go także spotkać w roli konferansjera. Największą imprezą, jaką miał okazję zapowiadać dla blisko 2,5 tysięcznej widowni był zorganizowany przez Buch IP 8-go marca 2014 londyński koncert Nosowskiej, Brodki i Marii Peszek. W styczniu 2014 współorganizował Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy w Hull.
Dyskretny współudział:
Marek Jamroz - Muzyka była w jego domu od zawsze, ale zawsze gdzieś w tle. Rodzice nie kupowali płyt, tylko słuchali radia, a to co muzycznego działo się w pokoju jego starszej siostry, było tajemnicą. Na szczęście, choć dorastał w typowo śląskiej rodzinie, rodzice nie katowali go słuchaniem jakże popularnych wśród sąsiadów, niemieckich szlagierów i tyrolskich polek. Pierwsze utwory jakie Marek pamięta to piosenki z niedzielnego Koncertu Życzeń takich wykonawców jak Irena Jarocka, Urszula Sipińska Jerzy Połomski i nieśmiertelna Mireille Mathieu z przebojem Santa Maria. Po słusznie minionym okresie Fasolek i Zająca Poziomki, jego pierwszą dojrzałą muzyczną fascynacją była twórczość Jeana Michelle Jarre'a. Po skutecznej próbie przedarcia się do pokoju siostry, Marek po raz pierwszy usłyszał jego Equinoxe, Marka Bilińskiego, The Beatles i Andreasa Vollenweidera. Marek zawsze był wzrokowcem - i jak miał nie trafić po latach do Polskiego Wzroku - i prezentowane Przez Krzysztofa Szewczyka w programie Jarmark klipy "Money for Nothing" Straitsów, "Take on Me" A-HA wbijały go w fotel. W późniejszych latach osiedlowa telewizja kablowa emitowała piracko MTV (to prawdziwe, gdzie kiedyś puszczano muzykę). Marek chłonął każdy gatunek - pop, rap, rock, metal, wszystko co brzmiało. Słuchał Trójki i listy w każdy piątek, kupował "pirackie oryginały", jakby chciał się tym wszystkim udławić. Nigdy nie identyfikował się z żądną subkulturą. Jako jeden z niewielu na podwórku lubił Guns'n'Roses i nikt nie wiedział jaka przyczepić mu łatkę. W szkole średniej zaczął słuchać muzyki bardziej świadomie. Wsłuchiwał się w teksty polskich wykonawców i nieudolnie starał się tłumaczyć tych anglojęzycznych. Wtedy to kolega pożyczył mu album Meddle Pink Floyd i tak zaczęła się jego wielka przyjaźń z muzyką brytyjskiej czwórki (a później trójki). Pojawiły się też kolejne fascynacje - Metallica, Biohazard, Smashing Pumpkins, Type O Negative, Sepultura, Dżem, Ira, Kazik, Piersi, Hey ale i Turnau, Grechuta, Soyka i Grupa pod Budą. Dżem był mu zawsze bliski, bo to lokalny patriotyzm i przy ognisku śpiewało się Whisky i Wehikuł Czasu, a porem namacalnie odczuł tragedię śmierci Pawła Bergera, gdy wykonywał napis na jego płycie nagrobnej pracując jako liternik w zakładzie kamieniarskim. Później przyszedł czas emigracji. Marek wyjechał na trzy miesiące w listopadzie 2005 roku i... ten kwartał ciągnie mu się do dziś. Największą pasją Marka jest robienie zdjęć. Zaczynał, gdy jeszcze nikomu nie śniło się o aparatach cyfrowych, a na wywołanie zdjęć (o ile nie miało się własnej ciemni) czekało się parę dni. Łapanie momentów upływającego czasu i zamiana ich w obrazy zawsze było dla niego jakimś rodzajem magii. Oprócz fotografowania lubi stare polskie filmy, absurdalny humor, historię i książki. W wolnym czasie czyta co popadnie i sprawia mu to nieznośną frajdę. Jakiś czas temu zupełnie przypadkowo poznał pewnego mechanika samochodowego, który najpierw okazał się całkiem fajnym gościem, a później gościem z ogromną wiedzą muzyczną. Tym mechanikiem jest Kuba Mikołajczyk, który wraz z Mateuszem Augustyniakiem założyli portal Polski Wzrok, dzięki któremu Marek w tempie pędzącego ekspresu dostał się w sam środek najważniejszych polskich wydarzeń kulturalnych na Wyspach. Zaczął fotografować dla portalu na koncertach, co sprawia mu wielką przyjemność i dzięki czemu poznaje wielu ciekawych ludzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz