czwartek, 14 kwietnia 2016

Nazywają nas zespołem rockowym, chociaż mi z tym określeniem nie do końca po drodze - z Hubertem "Spiętym" Dobaczewskim, gitarzystą i wokalistą Lao Che rozmawiają Marek Jamroz i Sławek Orwat

fot. Marek Jamroz
Petarda. Klub pełny od fosy do baru. Takiego wrzasku publiczności wzywającej kapelę na bis dawno nie słyszałem. Tak pozamiatało Lao Che w Londynie. Nie dziwi mnie to specjalnie, bo Spięty z Ekipą idą jak burza przez listy przebojów w Polsce. Dobra, energetyczna nuta, przepleciona ze świetnym tekstem i fantastycznym wokalem. To chyba wystarczający przepis na wysoką frekwencję. Lao Che jest niepowtarzalne w tym co przekazuje ze sceny, grają trochę jak Lao Che, choć czasem jak Lao Che, ze wstawkami z Lao Che.

fot. Ewa Karkoszka
Tak można ich opisać. Zespół który nie boi się eksperymentów, wprost przeciwnie, eksperyment jest tu niemal regułą. Koncert w Londynie zdominował materiał z najnowszego albumu Lao Che, "Dzieciom". Nie zabrakło więc Wojenki, śpewanej przez całą salę, Były Bajki o Misiach i Legenda o Smoku. Może tytuły brzmią dość infantylnie, ale osoby znające najnowszą płytę wiedzą że w tekstach tych piosenek wcale dziecinnie nie jest. Było też kilka piosenek z Soundtracku, w tym Zombi i Dym. Pojawił się nawet kawałek Lelum Polelum z debiutanckiego wydawnictwa Gusła. Pomimo tego że scena była dośc ciasna dla sześciu muzyków z dośc bogatym instrumentarium to działo sporo. Najbardziej widowiskowy był chyba "samolocik" grającego na samplerze Mariusza Densta. Siedział cały koncert schowany gdzieś za klawiszami Filipa Różańskiego ale kilka razy wyszedł przed szereg i wykonał swój Denat Dance. Po koncercie dało się słyszeć kilka zawiedzionych głosów że za niż z Gospelu czy z Powstania Warszawskiego. Cóż, czas nie stoi w miejscu, zespół idzie naprzód i rozwija swoją twórczość i chyba należy uszanować set listę w kształcie takim jaka została wykonana. Poza tym płyta Dzieciom jest naprawdę rewelacyjnym albumem. Mam nadzieję że muzycy z Płocka (który żąda dostępu do morza) nie każą na siebie długo czekać, i niebawem znów odwiedzą naszą Krainę Deszczowców.

Marek Jamroz



fot. Monika S. Jakubowska
fot. Ewa Karkoszka
Sławek: Piosenka "Lao Che" zespołu Koli ma już 17 lat. Jak wspominasz tamten czas? 

Spięty: To była taka spontaniczna sytuacja, Dimon, Denat i ja siedzieliśmy w studio i nagrywaliśmy płytę Koli – Szemrany, a już w tym momencie mieliśmy drugi projekt czyli Lao Che. Pomyśleliśmy, że można by nagrać jakąś piosenkę, więc reszta chłopaków dojechała do studia i przez noc skomponowaliśmy w studiu zupełnie nowy utwór.

Sławek: Koli to był twój pierwszy zespół, czy powstał on równolegle z Lao Che?

Spięty: Dimon, Denat i ja poznaliśmy się przy okazji zakładania zespołu Koli. Każdy z nas grał na jakichś instrumentach, a tego w Koli nie było ze względu na taki para hip hopowy profil kapeli. Pomyśleliśmy więc, że dobrze byłoby jeszcze założyć grupę, gdzie moglibyśmy się spełniać jako instrumentaliści i tak powstało Lao Che.


fot. Artur Grzanka
fot. Monika S. Jakubowska
Sławek: Czyli nazwa Lao Che powstała jeszcze wcześniej niż sama piosenka, prawda?

Spięty: Tak, ta nazwa już wisiała w powietrzu, a tamtego wieczoru de facto powstała pierwsza kompozycja Lao Che.

Marek: Pozwolę się wtrącić, bo wspomniałeś o para hip hopie. Dość często używasz melorecytacji, a ostatnio na polskiej scenie pojawił się zespół Jazzombie, swoista fuzja kapel Pink Freud oraz Lao Che. Wydajecie teraz płytę z bardzo interesującymi tekstami – są to wiersze przedwojennych poetów.

Spięty: Tak, to są erotyki. Erotyki Brzechwy, Tuwima, Miłosza, Emila Zegadłowicza, Szymborska – która ukaże się tylko na winylu, również Charles Bukowski z zagranicznych poetów. Jest erotyk ludowy i jeden tekst napisany przeze mnie.


fot. Monika S. Jakubowska
fot. Artur Grzanka
Marek: Dlaczego na tej płycie brakuje twoich tekstów? 

Spięty: Gdybym miał jakieś teksty, to na pewno bym je wykorzystał, natomiast zawsze jest tak że najpierw powstaje muzyka i do tej muzyki piszę teksty. Przy okazji projektu Jazzombie pojechaliśmy w czerwcu do studia zupełnie spontanicznie nie mając przygotowanej żadnej kompozycji. Chcieliśmy po prostu pograć i zobaczyć, co z tego wyniknie. Okazało się, że w dziesięć dni udało nam się skomponować cały album. Dwa dni przed wyjazdem pomyśleliśmy, że skoro tak dobrze idzie, to fajnie by było coś zarejestrować, no i padło na te erotyki, które mi już chodziły po głowie od jakiegoś czasu.

Marek: Graliście też na Woodstocku z Jazzombie i pamiętam że było bardzo pozytywnie.

Spięty: Było bardzo fajnie, ale graliśmy zupełnie inaczej niż to, co będzie można usłyszeć na płycie. Mamy duży apetyt na tę płytę, bo jest to muzyka z powietrzem, ale również eklektyczna, bo jest tam trochę rapu, są afro bity, muzyka bałkańska, dub, różne historie zupełnie inne niż Lao Che, inne też niż Pink Freud, ale na tym właśnie ten projekt miał polegać, aby ta muzyka była czymś zupełnie nowym.


fot. Marek Jamroz
fot. Ewa Karkoszka
Sławek: W rozmowie podczas LuxFestu z siedzącym tu Markiem powiedziałeś, że "trudno dziś określić, co jest prawdą, a co nie i niełatwo jest się do tego ustosunkować". W epoce monopolu PRL-owskiej propagandy własne poglądy można było wyrażać w zasadzie tylko w gronie rodziny. W dobie blogów i portali społecznościowych możliwość wyrażenia własnej opinii ma praktycznie każdy. Z jednej strony to upragniona wolność, z drugiej jednak kłamstwo i manipulacja ma się tak dobrze jak nigdy dotąd. Strach się bać?

Spięty: Nie jestem w stanie przewidzieć co się stanie, ale obawiam się przyszłości. Dlatego też unikam tej fali informacji, bo nie jestem w stanie jej przyswoić. Chciałbym zbudować swój światopogląd na podstawie tego, co czuję, tego co sam widzę. Ewentualnie mogę sięgać po opinie i czyjeś spostrzeżenia, jeśli będę miał na to ochotę, ale nie chcę być informacjami bombardowany, bo po jakimś czasie nie wiedziałbym już zupełnie kim jestem. Tych informacji, opinii z różnych źródeł jest tyle, że głowa pęka, dlatego też staram się raczej trzymać na dystans.


fot. Monika S. Jakubowska
fot. Ewa Karkoszka
Sławek: Pytam o to dlatego, że po pierwsze twoje teksty są mocno zaangażowane społecznie. Lubię pytać artystów o tekstowe sprawy, chociaż muzyka jest oczywiście bardzo ważna – bez niej nie było by utworu.

Spięty: Muzyka mi nie przeszkadza (śmiech)

Sławek: "Misiu bądź pokorny, pokłon złóż i służ, Bo jeśliby nie - cyk za futro, prujem plusz". Myślisz, że współczesny model demokracji to mega dopracowana forma totalitaryzmu i że tak naprawdę ludzkość zmierza prosto w objęcia rzeczywistości orwellowskiej, nadejście której dawno temu prorokował Grzegorz Ciechowski?

Spięty: Tutaj również muszę odpowiedzieć że nie jestem w stanie tego przewidzieć. To prawda że w większości swoich tekstów przemycam swoje obawy przed wieloma rzeczami.


fot. Marek Jamroz
fot. Ewa Karkoszka
Sławek: Nie staram się tutaj porównywać ciebie i Ciechowskiego, bo są to dwie całkowicie różne stylistyki, ale wspólną cechą waszych tekstów jest to, że bardzo mocno widzicie zagrożenia płynące z systemów budowanych na bazie rzekomej sprawiedliwości społecznej.

Spięty: Generalnie boję się mechanizmów. Tworzenie takiego państwa - molocha jest bardzo niebezpieczne, bo koniec końców powstaje z tego maszyna, nieobliczalna i bez uczuć.

Sławek: We wspomnianej rozmowie z Markiem powiedziałeś, że "ludzie stają się masą bez sumienia i indywidualnego rozrachunku. Ta masa krzyczy, daje upust jakimś swoim rozterkom, pragnieniom, lękom. Jest to niebezpieczne zjawisko [...] Ludziom przyświeca wtedy jakaś idea, ale często przekraczają granicę, poza którą stają się niesterowalnym motłochem". A nie jest przypadkiem odwrotnie? To, że ta masa krzyczy, może równie dobrze oznaczać, że jest dyskretnie acz bardzo konkretnie sterowana kompletnie nie zdając sobie z tego sprawy. No chyba, że mamy dwie masy na raz - sterowana i niesterowana? Zgodzisz się z taką tezą? 


fot. Marek Jamroz
fot. Monika S. Jakubowska
Spięty: To nie jest tak że masa jest dla mnie jakimś negatywnym określeniem. Ludzie potrafią się przecież jednoczyć w szlachetnych, łagodnych celach, łączy ich choćby religia czy harcerstwo. To jest jak najbardziej pozytywne. Natomiast jeśli jednocząca ludzi idea jest agresywna, to zawsze się trochę tego obawiam. Człowiek jest istotą społeczną i naturalne jest przyciąganie się ludzi o podobnych poglądach, ale kiedy obok siebie znajdują się już nie dwie osoby, ale kilkaset albo i więcej ludzi, to zaczynają oni nawzajem na siebie oddziaływać i tworzy się niesamowita energia, która może obrać również wektor niszczący.

Sławek: Dla mnie osobiście mistrzowskim dziełem które porusza podobne tematy jest The Wall Pink Floydów. Uważam że to dobrze, że zaczyna się o takich rzeczach mówić. Chyba najbardziej buntowniczą w Polsce muzyką jest obecnie hip hop, a w rockowej muzyce punk rock. 


fot. Monika S. Jakubowska
fot. Ewa Karkoszka
Spięty: Szczerze mówiąc jeśli poruszamy temat polskiego hip hopu, to ja nie jestem do końca pewien przeciwko czemu on się buntuje. Wydaje mi się że bardziej jest to taka zabawa formą, ale jest to tylko moje prywatna opinia.

Marek: Moim zdaniem hip hop powstał w zupełnie innej kulturze, dlatego ciężko ten gatunek tak całkowicie z korzeniami przeszczepić na europejski grunt.

Spięty: Trudno mi się w tym temacie wypowiadać. Jestem muzykiem, ale nie śledzę tego co się dzieje w muzyce na świecie, nie badam tego, co jest powszechnie uznawane i nie pochylam się nad nowościami. Mam za sobą jakąś ścieżkę muzyczną, ponieważ wyrosłem w subkulturze metalowej czy ogólnie pojętej subkulturze muzycznej, ale z czasem to całkowicie porzuciłem, bo nie lubię szufladkowania. Lubimy się bawić, dlatego też w naszej muzyce jest trochę rapu. Z Lao Che mamy pomysł na robienie muzyki eklektycznej, a okazuje się nawet że nie tylko w Lao Che, bo jak widać udaje się te pomysły z powodzeniem przetransponować również w Jazzombie i w innych projektach.


fot. Marek Jamroz
fot. Artur Grzanka
Marek: Kolejną niespodziankę muzyczną można usłyszeć także na twoich Antyszantach. Powiedz mi na jakiej zasadzie to działa, bo gdybym nie wiedział skąd pochodzisz (Płock – dop. Red.) uznałbym że jesteś gościem z Trójmiasta, którego wujek albo nawet ojciec był marynarzem i słyszałeś tysiące takich opowieści, jakie możemy znaleźć na płycie.

Spięty: Mój ojciec był instruktorem żeglarstwa i szybko zaraził mnie żeglowaniem. Ja przez dwadzieścia jeden lat co roku jeździłem na Mazury, żeby pożeglować. Potem urodziły mi się dzieci, więc musiałem z tego zrezygnować, ale obecnie powoli wracam do tej pasji. W zeszłym roku byliśmy po raz pierwszy całą rodziną. Nie jest to więc klimat zupełnie dla mnie obcy.

Sławek: Mnie po odsłuchaniu tej płyty rzucił na kolana fakt, że bez problemu, a wręcz empatycznie potrafiłeś wejść w skórę człowieka który nie miał od kilku miesięcy kobiety. 


fot. Marek Jamroz
fot. Artur Grzanka
Spięty: Wystarczy się wykazać odrobiną wyobraźni. Jesteś na morzu, daleko od kobiet, ogarnia cię tęsknota. Może innym by to aż tak nie przeszkadzało, ale mnie na pewno. Kiedy sobie to wyobraziłem, jednocześnie trochę mnie to przeraziło (śmiech).

Marek: Czy długie przebywanie z dala od rodziny. Czy to w trasie koncertowej, czy też za kółkiem – bo kiedyś byłeś również kierowcą ciężarówek - miało jakikolwiek wpływ na to że potrafiłeś wywołać u siebie to uczucie tęsknoty, tak potrzebne w każdych szantach?

Spięty: Lubię bardzo towarzystwo ludzi, ale przyznam się, że czasami potrzebuję również pobyć sam. Praca kierowcy ciężarówki bardzo mi odpowiadała, bo można było sobie dużo rzeczy przemyśleć, często układałem teksty, komponowałem linie wokalne, więc pod tym względem to lubiłem. Ale jednocześnie to ciężka praca i niejako życie mnie zmusiło do jej podjęcia. Moi bracia mieli firmę transportową, a ja nie mając kompletnie pomysłu na życie, a jednocześnie poważniej myśląc o muzyce, musiałem się jej podjąć żeby mieć po prostu środki na swobodne zajmowanie się tym, co lubię.


fot. Monika S. Jakubowska
fot. Artur Grzanka
Sławek: "Przyjdzie dzień, zagwiżdże coś u pańskich drzwi, to w wiatrołapie, stać będziemy my - ja i moje Spięte CV". Podobnie jak Adam Nowak czy Tomek Lipiński często nawiązujesz w swoich piosenkach do Absolutu. Chyba nigdy wcześniej nie istniał w historii ludzkości tak wyraźny podział na religijnych i wierzących. Do których ty się zaliczasz?

Spięty: Religijny to ja raczej nie jestem. Wyrosłem w tradycji katolickiej, ale nie chodzę do kościoła, nie pielęgnuję tego, nie uczę moich dzieci modlitwy. Jakoś nie nadaję się do tej wspólnoty. Próbowałem, ale nic z tego nie wyszło – może to i dobrze. Jestem jednak agnostykiem i człowiekiem wierzącym, chociaż nie potrafiłbym teraz sprecyzować dokładnie w co wierzę (śmiech).

Sławek: Gospel to w mojej subiektywnej opinii arcydzieło. Nie ma tam ani jednej piosenki obok której przechodzi się bez emocji. Klezmerski "Drogi Panie", oparty na motywach zorby "Czarne kowboje", kozacki "Hiszpan", samba "Paciorek", roztańczony "Chłopacy" utrzymana w rytmie cza-czy "mpaKOmpaBIEmpaTA" i najbardziej dojrzałe "Hydropiekłowstąpienie". 


fot. Artur Grzanka
fot. Artur Grzanka
Poza tym ciekaw jestem, kto jeszcze oprócz mnie zauważył, że popularny "Elektryczny" Męskiego Grania Orkiestra w warstwie muzycznej do złudzenia przypomina "Do Syna Józefa Cieślaka". Zastanawianie się nad dziejami ingerencji Boga w życie człowieka z tak bardzo roztańczonym podkładem i jednocześnie z ogromnym dystansem w warstwie tekstowej nikt przed wami ani po was nie wymyślił. Dla mnie Gospel (2008) i Trudno nie wierzyć w nic (2003) Raz dwa Trzy to dwa najważniejsze głosy polskiego rocka w dyskusji o kondycji Chrześcijaństwa w XXI wieku. Zgodzisz się?

Spięty: Naprawdę nie powinienem recenzować płyty, którą sam stworzyłem.

Sławek: Ale ta płyta jest pełna Boga, a jednocześnie całkowicie roztańczona, skąd się wzięło takie połączenie?




fot. Artur Grzanka




fot. Ewa Karkoszka
Spięty: Dlatego, że był taki moment w moim życiu, że odszedłem z kościoła katolickiego, chociaż tak naprawdę nigdy nie byłem jego częścią. Chodziłem do kościoła, odmawiałem modlitwy, ale w pewnym momencie poczułem w sobie pewną pustkę. Po prostu nie sprawdziłem się jako katolik, prędzej mógłbym określić się mianem Chrześcijanina. Chrystus, zakładając że istniał, jest dla mnie ważną postacią. I właśnie kiedy nagrywaliśmy tę płytę, przeżywałem rozterki związane z religią, nie wiedziałem jak mam się wpasować w ten świat i czy w ogóle chcę się do niego dopasowywać. Co do muzyki, myślę że chronologia trochę wyjaśni tę sytuację. Nasz poprzedni album Powstanie Warszawskie był płytą dość mocną, ciężką muzycznie i agresywną tematycznie. Dlatego też kolejną płytę chcieliśmy zrobić inaczej i wyszła nam taka krotochwilna rzecz. Teksty zostały do niej dopasowane później, ponieważ jak już wspomniałem, akurat takim rozmyślaniom się wtedy poświęcałem i przelałem to w końcu na papier. Sądzę też, że jest to ciekawy sposób na zainteresowanie słuchacza takim tematem, ale jednocześnie będąc muzykiem i artystą trzeba tę publiczność czymś zainteresować, użyć jakiegoś fortelu. I nasz fortel tutaj polega na tym, że rzeczy poważne i wymagające zadumy podajemy w sposób całkowicie niepasujący do siebie, tworzymy swego rodzaju awangardę.


fot. Monika S. Jakubowska
fot. Artur Grzanka
Marek: Sądzę że właśnie takie podejście wyróżnia Lao Che spośród innych artystów. Nie da się jednoznacznie sklasyfikować gatunku muzyki, którą prezentujecie, czy choćby nawet porównać waszą grupę do kogokolwiek innego.

Spięty: Lao Che gra jak Lao Che, też nigdy nie wiedziałem jaki gatunek muzyki właściwie prezentujemy. Nazywają nas zespołem rockowym, chociaż mi z tym określeniem nie do końca po drodze.

Sławek: Gusła przez swą zamierzoną koncepcyjność były przez krytyków porównywane z filmem, widowiskiem, a nawet komiksem. Byli i tacy, którzy poprzez wasze mieszanie stylistyk w warstwie muzycznej i żonglowanie klasykami w warstwie tekstowej doszukiwali się w tym krążku wręcz robienia sobie przez was "jaj". Jednocześnie nikt nie odważył się powiedzieć, że ta płyta nie jest oryginalna, a "Klucznika" sam tańczyłem na imprezach, podczas których ilość płynów absolutnie nie szła w parze z rozmyślaniami nad egzystencją. Dostajecie czasem sygnały, że ludzie tęskną za tamtym guślarskim Lao Che?


fot. Artur Grzanka
fot. Artur Grzanka
Spięty: Dostajemy faktycznie. I często mamy w zespole przemyślenia, żeby wystawić Gusła w jakiś należyty sposób. Przyznam, że trudno mi się tej płyty słucha. Właściwie słucham bardzo mało własnych rzeczy, bo zawszę podchodzę do nich krytycznie, coś mi się nie podoba, coś chciałbym zmienić i się denerwuje. A właśnie płyta Gusła chyba najbardziej mnie denerwuje pewnie przez mój sposób śpiewania. Mimo tego podkreślam, że ta płyta była zrobiona całkowicie na poważnie, natomiast był to nasz zdecydowany krok żeby zrobić płytę oryginalną, żeby znowu przyciągnąć uwagę słuchaczy. To była dla nas trochę terapia wychodzenia z metalu, bo wszyscy byliśmy wtedy ex – metalowcami i dla mnie ta płyta jest metalowa, w tej swojej posępności. Post metalowa to lepsze określenie.

Sławek: Ubiegłoroczna płyta Voo Voo Placówka '44 to kolejny po Pannach Wyklętych Darka Malejonka patriotyczny krążek w polskiej dyskografii. To jednak wasze Powstanie Warszawskie jest tym wydawnictwem, od którego ten nurt się rozpoczął. Skąd według ciebie bierze się w Polakach tak bardzo zauważalny przypływ patriotyzmu? Historia uczy, że takie postawy najczęściej rodziły się w nas w momentach zagrożeń. Czyżbyśmy instynktownie wyczuwali jakieś niebezpieczeństwo? Skąd ostatnio aż tyle patriotyzmu w artystach? 


Dodaj napis
fot. Artur Grzanka
Spięty: Nie wiem z czego to wynika w twórczości innych artystów, natomiast mogę opowiedzieć, jak to wygląda w naszym przypadku. Po trasie koncertowej Gusła, kiedy ta płyta już okrzepła, chcieliśmy dalej koncertować, dalej nagrywać. I wtedy jakoś zapragnęliśmy robienia muzyki filmowej, opartej o obrazy. Denat rzucił taką koncepcją - bo od zawsze fascynował się tym zagadnieniem - że może zrobilibyśmy płytę o Powstaniu Warszawskim. Zaczął nam wszystkim opowiadać o tym powstaniu, bo sam niewiele wtedy wiedziałem na ten temat. Stwierdziliśmy w końcu, że to fajny pomysł, który też jakoś wpasowywał się w nasza filozofię prezentowania rzeczy na pozór niepasujących do siebie. Pracowaliśmy nad tą płytą od 2002 roku i nikt wtedy nie myślał o patriotyzmie. Sądzę że nazwanie tej płyty patriotyczną nie jest trafne, obecnie w naszym kraju jest to bardzo wyświechtane określenie i z jego pomocą można bardzo łatwo manipulować ludźmi. To co nas fascynowało podczas tworzenia tej płyty to ta solidarność, to że ludzie się zjednoczyli do walki i to był mój główny motor napędowy, jakim się kierowałem.


fot. Marek Jamroz
fot. Artur Grzanka
Po wydaniu tego albumu, naszła mnie refleksja, że jednak dobrze jest być Polakiem, mieć w swej historii takie wydarzenia. Abstrahując od tego czy to powstanie było słuszne czy nie, sądzę że dobrze jest takie rzeczy pielęgnować. Mieliśmy taki epizod, że zaproszono nas do Jarocina i poproszono żebyśmy zagrali całą płytę, co nam się spodobało, bo uważaliśmy że mieszanie Powstania Warszawskiego z innymi kawałkami pasuje jak pięść do nosa i jeżeli zagrać to tylko całą płytę w jednym bloku. Właśnie w Jarocinie to się wtedy udało. Rok później zagraliśmy ją ponownie w Muzeum Powstania Warszawskiego, a także na festiwalu w Cieszanowie. Ale potem, grając tak z roku na rok, ta płyta coraz bardziej wydawała nam się jakimś odgrzewanym kotletem. Dopiero później zrobiło się lekkie zamieszanie, ludzie zaczęli sobie tym motywem żonglować i przekrzykiwać się nawzajem. Ten temat stawał się coraz gorętszy, aż w końcu poczuliśmy niechęć, żeby to nadal wystawiać. Obecnie nie gramy tego zupełnie i nie sądzę żebyśmy jeszcze kiedykolwiek zagrali.


Marek: Wspomniałeś, że raczej nie słuchasz swojej muzyki, co zatem leci w głośnikach czy słuchawkach Spiętego na co dzień? Odkryłeś ostatnio coś, co cię zafascynowało od pierwszych dźwięków?

fot. Marek Jamroz
fot. Ewa Karkoszka
Spięty: Jazzombie (śmiech). Podczas tworzenia płyty oczywiście słucham tych utworów na okrągło, staram się pielęgnować proces twórczy, chciałbym żeby było wszystko idealnie i również fascynuję się tym. Potem kiedy już nie mogę dalej tego słuchać i odpoczywam, to po jakimś czasie coś zaczyna mnie w tych numerach denerwować, stwierdzam że niektóre rzeczy powinny być inaczej zrobione i dlatego nie słucham muzyki zrobionej przeze mnie. A co leci w głośnikach Spiętego? Niedawno spędzałem sporo czasu na budowie, bo kończę budować dom i słuchałem naprawdę sporo muzyki, ale najczęściej chyba Johnny’ego Casha – American Recordings – wspaniała sprawa.

Marek: A jaka jest geneza twojej współpracy z Jazzombie, Czy pierwszy raz spotkaliście się dopiero w studiu nagraniowym?

Spięty: Nie, znaliśmy się już wtedy z Męskiego Grania. Graliśmy w 2011 roku koncert Męskie Granie, i w secie grali również chłopaki z Pink Freud. Ja ich już wtedy słyszałem wcześniej i wiedziałem, że robią naprawdę fajną muzykę więc się zapoznaliśmy. Wcześniej jeszcze podczas moich występów na Open’erze spotkałem się z Wojtkiem i zagraliśmy razem, bo ja grałem wtedy solowo, a Pink Freud grał później. I po takiej wymianie grzeczności podczas Męskiego Grania, Wojtek zaproponował, że może kiedyś Pink Freud mogliby zagrać na suporcie przed Lao Che.


fot. Marek Jamroz
fot. Ewa Karkoszka
Ja od razu się zapaliłem do tego pomysłu, a nawet zaproponowałem wspólną trasę, która później doszła do skutku. Właśnie podczas tej trasy padł pomysł, że skoro już koncertujemy razem, to może jakąś jedną, dwie kompozycje stworzymy wspólnie. Chłopaki przyjechali do nas później na próby i tak na tych bodajże dwóch próbach stworzyliśmy materiał trwający z 45 minut, bazując często na motywach i tekstach z Koli. Potem pojechaliśmy w kolejną trasę. Najpierw grało zawsze Pink Freud, potem Lao Che, a później graliśmy razem ten materiał który mieliśmy opracowany. Więc skoro graliśmy razem, to stwierdziliśmy że trzeba jakoś nazwać ten projekt i tak powstała nazwa Jazzombie wymyślona przez Ryśka – naszego basistę. Bardzo nam się razem dobrze grało podczas tej trasy i po jej zakończeniu stwierdziliśmy że nie powinniśmy tej współpracy kończyć, skoro jest jakaś iskra. Pojechaliśmy więc do studia na 10 dni, tak jak wcześniej wspominałem i powstał wówczas cały album, który jest kolejnym konceptem, bo czujemy miętę do tego typu muzyki. Erotyki ukazały się na początku marca i jestem bardzo dumny z tej płyty, bo jest to zupełnie inna rzecz od tego, co robiłem wcześniej, nagrana spontanicznie, na świeżym powietrzu na trzy – cztery mikrofony. Jedna kompozycja została nagrana na pięć mikrofonów, a gra dziesięć osób. No i po raz kolejny stworzyliśmy muzykę która jest bardzo trudna do sklasyfikowania.


fot. Marek Jamroz
fot. Ewa Karkoszka
Sławek: Bardzo elektroniczny, a miejscami wręcz klubowy Prąd stały / Prąd zmienny zaskoczył bardzo waszych sympatyków. Utrzymana w rytmie psychodelicznego tanga "Sam O'tnosc" i dyskotekowa "Urodziła mnie ciotka" to moje ulubione kawałki z tego krążka. Tam odeszliście już zupełnie od rocka - wiem, że nie lubisz tego określenia. Jeszcze bardziej zakręcony Soundtrack z przebojowym "Zombi" i klubowym "Govindam", gdzie już świadomie odeszliście od rockowego grania.

Spięty: Zrobiliśmy to celowo, bo po Gospelu, który był taki krotochwilny, chcieliśmy zagrać znowu zimno. Ten polski zimnofalowy rock był fajny i pomyśleliśmy, że można by do tego wrócić. Zupełnie nam inaczej to wyszło, niż planowaliśmy. Dostaliśmy bardzo słabe recenzje za tę płytę i wielu ludziom, naszym fanom ten album nie przypadł do gustu, ale o dziwo – jeśli już mam słuchać Lao Che, to najczęściej odpalam właśnie tą płytę.


fot. Artur Grzanka
fot. Marek Jamroz
Sławek: Nie obawiacie się, że kroczycie podobnie jak Hey do takiego momentu, że drzwiami i oknami będziecie kiedyś się z tego zaułku ewakuować w stronę rocka podobnie jak oni. Rozmawiałem o tym z Kasią Nosowską, która powiedziała mi następujące słowa: "Na pewno odchodzimy od klawiszowej ekstazy".

Spięty: Nie jestem jakoś bardzo związany z elektroniką, po prostu tak wychodzi. Jeśli poczuję jej przesyt, to po prostu przestanę jej używać i zajmę się czymś innym. Gdy pojawia się zmęczenie jakimś nurtem, ale jest wola i ochota, żeby robić coś dalej w innym kierunku, to wszystko się zgadza. Najgorzej gdyby tej woli i ochoty nie było.


fot. Marek Jamroz
fot. Ewa Karkoszka
Marek: To jest właśnie też siła Lao Che. To że nie jesteście wciśnięci w jakieś pudełko i jednoznacznie sklasyfikowani, daje wam sporą dowolność w swojej twórczości. 

Sławek: Wy nawet założyliście że każda wasza płyta będzie całkowicie inna od poprzedniej, prawda?

Spięty: Tak, ale to też jest swego rodzaju palenie mostów za sobą. Zdobywasz przyczółek, palisz za sobą most i właściwie nie masz już odwrotu, ale też nikt cię nie goni. Mamy więc rzeczywiście tę wolność w miarę możliwości oczywiście, bo też zawsze spoglądamy w tył i chcemy zbierać dobre recenzje, chcemy robić dobrą muzykę, a to chyba nic złego.

Sławek: Po raz kolejny wrócę do wspomnianego już zespołu VooVoo, bo oprócz wspólnej tematyki Powstania Warszawskiego dzielicie również płytę dla dzieci. Wspomniałem o tym oczywiście z przekorą, bo Małe wu wu jest skierowane do całkowicie innego odbiorcy niż wasze najnowsze wydawnictwo Dzieciom.

 
fot. Monika S. Jakubowska
Spięty: Oczywiście, adresatem tej płyty nie są dzieci. Ten album zawiera w sobie po prostu rozterki ojca. Znowu taki moment w życiu. Mam dzieci, które dorastają z każdym dniem i dużo rozmyślałem na ten temat – jak sobie poradzą w życiu. Oczywiście jak to w moim przypadku wielu rzeczy się obawiam i daję temu upust przelewając te myśli i obawy na papier, a potem wykorzystuję w muzyce. To też może być jakiś rodzaj mojej terapii.

Autorzy:

Marek Jamroz - Muzyka była w jego domu od zawsze, ale zawsze gdzieś w tle. Rodzice nie kupowali płyt, tylko słuchali radia, a to co muzycznego działo się w pokoju jego starszej siostry, było tajemnicą. Na szczęście, choć dorastał w typowo śląskiej rodzinie, rodzice nie katowali go słuchaniem jakże popularnych wśród sąsiadów, niemieckich szlagierów i tyrolskich polek. Pierwsze utwory jakie Marek pamięta to piosenki z niedzielnego Koncertu Życzeń takich wykonawców jak Irena Jarocka, Urszula Sipińska Jerzy Połomski i nieśmiertelna Mireille Mathieu z przebojem Santa Maria. Po słusznie minionym okresie Fasolek i Zająca Poziomki, jego pierwszą dojrzałą muzyczną fascynacją była twórczość Jeana Michelle Jarre'a. Po skutecznej próbie przedarcia się do pokoju siostry, Marek po raz pierwszy usłyszał jego Equinoxe, Marka Bilińskiego, The Beatles i Andreasa Vollenweidera. Marek zawsze był wzrokowcem - i jak miał nie trafić po latach do Polskiego Wzroku - i prezentowane Przez Krzysztofa Szewczyka w programie Jarmark klipy "Money for Nothing" Straitsów, "Take on Me" A-HA wbijały go w fotel. W późniejszych latach osiedlowa telewizja kablowa emitowała piracko MTV (to prawdziwe, gdzie kiedyś puszczano muzykę). Marek chłonął każdy gatunek - pop, rap, rock, metal, wszystko co brzmiało. Słuchał Trójki i listy w każdy piątek, kupował "pirackie oryginały", jakby chciał się tym wszystkim udławić. Nigdy nie identyfikował się z żądną subkulturą. Jako jeden z niewielu na podwórku lubił Guns'n'Roses i nikt nie wiedział jaka przyczepić mu łatkę. W szkole średniej zaczął słuchać muzyki bardziej świadomie. Wsłuchiwał się w teksty polskich wykonawców i nieudolnie starał się tłumaczyć tych anglojęzycznych. Wtedy to kolega pożyczył mu album Meddle Pink Floyd i tak zaczęła się jego wielka przyjaźń z muzyką brytyjskiej czwórki (a później trójki). Pojawiły się też kolejne fascynacje - Metallica, Biohazard, Smashing Pumpkins, Type O Negative, Sepultura, Dżem, Ira, Kazik, Piersi, Hey ale i Turnau, Grechuta, Soyka i Grupa pod Budą. Dżem był mu zawsze bliski, bo to lokalny patriotyzm i przy ognisku śpiewało się Whisky i Wehikuł Czasu, a porem namacalnie odczuł tragedię śmierci Pawła Bergera, gdy wykonywał napis na jego płycie nagrobnej pracując jako liternik w zakładzie kamieniarskim. Później przyszedł czas emigracji. Marek wyjechał na trzy miesiące w listopadzie 2005 roku i... ten kwartał ciągnie mu się do dziś. Największą pasją Marka jest robienie zdjęć. Zaczynał, gdy jeszcze nikomu nie śniło się o aparatach cyfrowych, a na wywołanie zdjęć (o ile nie miało się własnej ciemni) czekało się parę dni. Łapanie momentów upływającego czasu i zamiana ich w obrazy zawsze było dla niego jakimś rodzajem magii. Oprócz fotografowania lubi stare polskie filmy, absurdalny humor, historię i książki. W wolnym czasie czyta co popadnie i sprawia mu to nieznośną frajdę. Jakiś czas temu zupełnie przypadkowo poznał pewnego mechanika samochodowego, który najpierw okazał się całkiem fajnym gościem, a później gościem z ogromną wiedzą muzyczną. Tym mechanikiem jest Kuba Mikołajczyk, który wraz z Mateuszem Augustyniakiem założyli portal Polski Wzrok, dzięki któremu Marek w tempie pędzącego ekspresu dostał się w sam środek najważniejszych polskich wydarzeń kulturalnych na Wyspach. Zaczął fotografować dla portalu na koncertach, co sprawia mu wielką przyjemność i dzięki czemu poznaje wielu ciekawych ludzi.

Sławek Orwat - Muzyki słuchał wcześniej niż potrafił mówić. W dojrzałość wprowadził go stan wojenny. Przez półtora roku był redaktorem muzycznym tygodnika Wizjer oraz współorganizował dwie edycje WOŚP w Luton, gdzie także prowadził polskie programy w internetowym radio Flash i brytyjskim Diverse FM. W roku 2010 założył kabaret 3 x P, który wystąpił m.in podczas imprezy poprzedzającej zawody strongmanów Polska - Anglia. Z londyńskim magazynem Nowy Czas współpracuje od marca 2011 a od roku 2015 z portalem Polski Wzrok z siedzibą w Bedford (UK). W latach 2012 - 2014 prowadził autorską audycję Polisz Czart na antenie brytyjskiego radia Verulam w położonym niedaleko Londynu St. Albans. Program ten był przez rok także emitowany na platformie radiowej Fala FM z siedzibą w kanadyjskim Toronto, a od czerwca 2015 jest nadawany na antenie Radia Near FM w Dublinie (Irlandia). W lipcu 2012 związał się z warszawskim magazynem JazzPRESS, a w październiku tego samego roku z wychodzącym w Sosnowcu kwartalnikiem Lizard. Tłumaczenie jego wywiadu z Leszkiem Możdżerem ukazało się w brytyjskim magazynie London Jazz. Poza działalnością dziennikarską można go także spotkać w roli konferansjera. Największą imprezą, jaką miał okazję zapowiadać dla blisko 2,5 tysięcznej widowni był zorganizowany przez Buch IP 8-go marca 2014 londyński koncert Nosowskiej, Brodki i Marii Peszek. W styczniu 2014 współorganizował Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy w Hull.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz