Marek Jamroz
- Muzyka
była w jego domu od zawsze, ale zawsze gdzieś w tle. Rodzice nie
kupowali płyt, tylko słuchali radia, a to co muzycznego działo się w
pokoju jego starszej siostry, było tajemnicą. Na szczęście, choć
dorastał w typowo śląskiej rodzinie, rodzice nie katowali go słuchaniem
jakże popularnych wśród sąsiadów, niemieckich szlagierów i tyrolskich
polek. Pierwsze utwory jakie Marek pamięta to piosenki z niedzielnego
Koncertu Życzeń takich wykonawców jak Irena Jarocka, Urszula Sipińska
Jerzy Połomski i nieśmiertelna Mireille Mathieu z przebojem Santa Maria.
Po słusznie minionym okresie Fasolek i Zająca Poziomki, jego pierwszą
dojrzałą muzyczną fascynacją była twórczość Jeana Michelle Jarre'a. Po
skutecznej próbie przedarcia się do pokoju siostry, Marek po raz
pierwszy usłyszał jego Equinoxe, Marka Bilińskiego, The
Beatles i Andreasa Vollenweidera. Marek zawsze był wzrokowcem - i jak
miał nie trafić po latach do Polskiego Wzroku - i prezentowane Przez
Krzysztofa Szewczyka w programie Jarmark klipy "Money for Nothing"
Straitsów, "Take on Me" A-HA wbijały go w fotel. W
późniejszych latach osiedlowa telewizja kablowa emitowała piracko MTV
(to prawdziwe, gdzie kiedyś puszczano muzykę). Marek chłonął każdy
gatunek - pop, rap, rock, metal, wszystko co brzmiało. Słuchał Trójki i
listy w każdy piątek, kupował "pirackie oryginały",
jakby chciał się tym wszystkim udławić. Nigdy nie identyfikował się z
żądną subkulturą. Jako jeden z niewielu na podwórku lubił Guns'n'Roses i
nikt nie wiedział jaka przyczepić mu łatkę. W szkole średniej zaczął
słuchać muzyki bardziej świadomie. Wsłuchiwał się w teksty polskich
wykonawców i nieudolnie starał się tłumaczyć tych anglojęzycznych. Wtedy
to kolega pożyczył mu album Meddle Pink Floyd i tak zaczęła się jego
wielka przyjaźń z muzyką brytyjskiej czwórki (a później trójki).
Pojawiły
się też kolejne fascynacje - Metallica, Biohazard, Smashing Pumpkins,
Type O Negative, Sepultura, Dżem, Ira, Kazik, Piersi, Hey ale i Turnau,
Grechuta, Soyka i Grupa pod Budą. Dżem był mu zawsze bliski, bo to
lokalny patriotyzm i przy ognisku śpiewało się Whisky i Wehikuł Czasu, a
porem namacalnie odczuł tragedię śmierci Pawła Bergera, gdy wykonywał
napis na jego płycie nagrobnej pracując jako liternik w zakładzie
kamieniarskim. Później przyszedł czas emigracji. Marek wyjechał na trzy
miesiące w listopadzie 2005 roku i... ten kwartał ciągnie mu się do
dziś. Największą pasją Marka jest robienie zdjęć. Zaczynał, gdy jeszcze
nikomu nie śniło się o aparatach cyfrowych, a na
wywołanie zdjęć (o ile nie miało się własnej ciemni) czekało się parę
dni. Łapanie
momentów upływającego czasu i zamiana ich w obrazy zawsze było dla
niego jakimś rodzajem magii. Oprócz fotografowania lubi stare polskie
filmy, absurdalny humor, historię i książki. W wolnym czasie czyta co
popadnie i sprawia mu to nieznośną frajdę. Jakiś czas temu zupełnie
przypadkowo poznał pewnego mechanika samochodowego, który najpierw
okazał się całkiem fajnym gościem, a później gościem z ogromną wiedzą
muzyczną. Tym mechanikiem jest Kuba Mikołajczyk, który wraz z Mateuszem
Augustyniakiem założyli portal Polski Wzrok, dzięki któremu Marek w
tempie pędzącego ekspresu dostał się w sam środek najważniejszych
polskich wydarzeń kulturalnych na Wyspach. Zaczął fotografować dla
portalu na koncertach, co sprawia mu wielką przyjemność i dzięki czemu
poznaje wielu ciekawych ludzi.
***
Wywiad z Jackiem przeprowadziłem na początku października 2015 roku. Jakoś tak się wszystko potoczyło że data publikacji przeciągała się w czasie i niektóre rewelacje stały się faktem powszechnie znanym. Najważniejsze jednak jest to by przedstawić Państwu bliżej osobę katowickiego muzyka. Zapraszam na wywiad z liderem zespołu Koniec Świata, Jackiem Stęszewskim.
Marek Jamroz
fot. Marek Jamroz |
JS: Zaznaczę tylko, że XV jest tylko wydaniem winylowym. Na CD ukazała się jedynie limitowana ilość egzemplarzy. Ale owszem są tam trzy nowe utwory.
MJ: Czy to zwiastun nowego materiału?
JS: Tak, te trzy piosenki zapowiadają nową płytę, dwa z nich się na niej znajdą.
MJ: Macie już tytuł nowego krążka ?
JS: Mogę już zdradzić, że album będzie się nazywał God Shave the Queen.
fot. Marek Jamroz |
JS: Można się doszukać jakiegoś powiązania, ale nie jest to zamierzone. Historia jest taka, że kiedyś na zajęciach z angielskiego, jakiś słuchacz opowiadał mi o tym jak Lech Wałęsa był w UK i z jego ust padły słowa „God shave the queen”. Tak mi się to spodobało, że jeszcze tego samego dnia napisałem o tym tekst.
MJ: 15 lat to sporo wspominania, jak podsumujesz ten czas w Końcu Świata?
JS: Po 15 latach pamięć się zaciera i trudno zapamiętać wszystko, ale tak na gorąco w kilku słowach to mogę powiedzieć, że bywały lata lepsze i gorsze. Na koncertach też różnie się działo, mieliśmy i te bardzo i te mniej udane. Jak to się mówi, nie zawsze jest niedziela. W tym czasie przez zespół przewinęło się też sporo osób. Jakoś nie mieliśmy szczęścia żeby utrzymać stały skład na dłużej. Średnio co dwa wydawnictwa ekipa się zmieniała, może nie radykalnie ale, tu gdzieś odszedł basista, tu znów perkusista. Najczęściej właśnie musieliśmy się zmagać z poszukiwaniem bębniarzy. Jeżeli ma się zapał i chęć do czegoś, to nie jest to jakiś dramat, ale gdy ma się na koncie siedem, osiem płyt, to trzeba na próbach cały materiał wałkować na nowo, co czasem staje się nudne, ale wiadomo, trzeba to robić. Po Hotelu Polonia , odszedł od nas perkusista Ćwiora, miał kłopoty z nadgarstkiem i musiał w ogóle porzucić instrument. Znaleźliśmy Michała, który dla nas bębni. Jesteśmy świeżo po wyjściu ze studia, dla niego była to pierwsza płyta z Końcem Świata.
fot. Marek Jamroz |
JS: Tak Już jest nagrany , teraz trzeba tylko zrobić jakiś mikser i tyle. Premiera jest przewidziana na 15 stycznia 2016. Potem od końca lutego trasa koncertowa.
MJ: W styczniu będziecie koncertować w Wielkiej Brytanii, czy już polecicie z nowym materiałem?
JS: Tak na pewno pojawią się już nowe piosenki. To będzie pierwsze starcie i na pewno nową płytę przywieziemy ze sobą do na Wyspy.
MJ: Jakie będzie brzmienie? ostro, łagodniej ?
JS: Trudno nam to ocenić, czyli ludziom którzy tworzą tę płytę. My możemy widzieć to w innym kolorze niż odbiorcy, szczególnie ci, którzy są sympatykami zespołu od naszego początku. Zespół może sobie uważać że coś jest ostre i zajebiście żre a nasi sympatycy stwierdzą że to sofciarskie i do dupy. Osobiście uważam, że będzie mniej łagodnych utworów na tej płycie, nie planujemy żadnych rewolucji ani zmiany gatunku muzycznego. Po prostu, nie czujemy ani nie potrzebujemy rewolucyjnych zmian póki co.
fot. Marek Jamroz |
JS: Tak
MJ: Czy pisząc tekst tej piosenki inspirowałeś się wierszem Tuwima „Całujcie Mnie Wszyscy w Dupę”?
JS: Już od dłuższego czasu nosiłem się z tym, żeby napisać piosenkę w tym klimacie, i jednocześnie mocno naszpikowaną cytatami Piłsudskiego. Podejrzewam, że gdyby Pan Józef żył w obecnych czasach wygnałby z pewnością wielu nieudaczników i złodziejskich polityków, aby grzecznie poszli kury szczać prowadzić. Właśnie na tym mi zależało, żeby napisać jakiś buntowniczy tekst i zaśpiewać protest song. W tym utworze wykrzyczałem już chyba wszystkie żale i moje bolączki, które uwierają mnie w naszym kraju. Dzięki temu, czuję się w jakiś sposób oczyszczony, jednocześnie wydaje mi się, że był to chyba ostatni polityczny tekst jaki napisałem. Po prostu znudziło mi się już pisanie na ten temat. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć że wiersz Tuwima był szkieletem i inspiracją.
fot. Marek Jamroz |
JS: Nie jest to najłatwiejsze. Im człowiek sobie więcej bierze na łeb, tym trudniej później tym zarządzać. Ja jednak jestem takim typem człowieka, który gdy ma za dużo do zrobienia, to wszystko zrobi. A gdy mam za dużo czasu wolnego to nie zrobię nic. Gdy mój grafik jest napięty to jakoś bardziej potrafię się zmobilizować. Ale gdy nadchodzą wakacje i mam dwa miesiące laby, bo zwykle w okresie letnim, zarówno w zespole jak i w mojej pracy zawodowej niewiele się dzieję, to wtedy jest maniana. Słodkie lenistwo, piwko i spanie do południa (śmiech).
fot. Marek Jamroz |
JS: Nie, inspiracje przychodzą różnie, najczęściej w najmniej oczekiwanym momencie. Takie strzały znikąd. Bywa, że nawet podczas pracy, czy jakiejś imprezy tworzy się jakiś zalążek i później powstaje piosenka. Ja zazwyczaj tworzę w totalnym chaosie dnia codziennego, w samochodzie zapisuję pomysły, lub nagrywam jakieś melodie z fragmentami tekstów na dyktafon w telefonie, podczas imprez znikam, aby zapisać coś, co mi właśnie wpadło do łba, itd.
MJ: Jesteś muzykiem mocnym tekstowo…
JS: Miło mi to słyszeć ale mnie samemu trudno to oceniać, staram się jak mogę … (śmiech)
fot. Marek Jamroz |
JS: Radio jeszcze nie jest takie złe. Zastanawia mnie kto wpada na pomysły niektórych programów telewizyjnych? Przecież odbiorca powinien się na to bardzo obrazić, bo żeby oglądać niektóre programy trzeba mieć tylko odrobinę więcej rozumu niż małpa. Wszystkie paradokumenty, to jest tak głupie, że aż wciągają. Sam łapię się na tym że patrzę na to bo zastanawia mnie jaka jest granica debilizmu. I tak marnuję pół godziny. To są jakieś zmyślne pułapki. Zastanawia mnie też pozycja twórców, przecież nie są to jakieś osoby z pierwszej łapanki. Zapewne znają psychologię widza i działają w taki sposób, by utrzymywać wysoką oglądalność. I osiągają swój cel, bo obejrzy to zarówno osoba która to bierze na poważnie, jak i ta która ów program wyśmieje.Po Warsaw Shore zastanawiam się co będzie dalej? Czy ludzie zaczną się mordować lub masturbować na antenie (śmiech). Dlaczego nie ma nas w radio? To pytanie należy skierować do ludzi tam pracujących.
fot. Marek Jamroz |
JS: Różnie z tym bywa, czasem jest jakaś melodia i do niej powstaje tekst, innym razem jest odwrotnie. Nie ma reguły, to się zawsze dzieje przypadkiem i rodzi się z wielkiego chaosu. Zawsze zazdrościłem ludziom którzy z tego żyją i mają taką twórczą oazę spokoju. Ale z drugiej strony, może gdybym miał za dużo tego spokoju to nie byłbym twórczy? Nigdy się nie przekonałem o tym, jak to jest tworzyć w takim stoickim spokoju i z zupełnie czystą głową. Może wówczas nie byłoby czego napisać…
MJ: Masz dwa muzyczne oblicza jak dr Jekyll i Mr Hyde. Oddzieliłeś to co dzieje się w Końcu Świata, od tego co wykonujesz solo. Wiem że materiał z Księżycówki trochę leżał w szufladzie. Dlaczego zdecydowałeś się na solowy projekt?
fot. Marek Jamroz |
MJ: Czy w twoim zespole projektu solowego są jacyś muzycy z Końca Świata?
JS: Nie. Co prawda na perkusji gra Mały, który kiedyś przewinął się przez Koniec Świata ,ale poza tym to zupełnie inna ekipa. Wiesz, w zespole zawsze musisz iść na kompromisy. Nawet jeżeli ja widzę ten dany utwór w jakimś wyobrażonym kształcie, to on i tak zostanie zmieniony, i potraktowany wrażliwością pozostałych członków zespołu. Księżycówka dała mi możliwość całkowitej kontroli nad ostatecznym brzmieniem utworów. Bardzo ważne jest też to, żeby ktoś taki jak ja, kto gra od 15 lat miał jakieś swoje okienko gdzie ma do powiedzenia dokładnie to co chce. I dobre jest to że nic nie zostanie zagrzebane w popiele.
fot. Marek Jamroz |
JS: Wiadomo że na Księżycówkę nie przychodzi tyle osób co na Koniec Świata. Dlatego też zazwyczaj sale są niewielkie a pula biletów limitowana. Chciałem, aby te koncerty były intymne i kameralne, żeby było to bardziej spotkanie i gawęda niż tylko koncert. Podczas tych występów dużo mówię ze sceny, czasami chyba nawet za dużo:) Bardzo lubię te występy – z czasem stwierdzam, że bardzo tego potrzebowałem. Zauważyłem jednak, że gdy gram je za często, zaczyna mi brakować grania z Końcem Świata.
MJ: Czy jesteś osobą rozpoznawalną na ulicy?
JS: Nie, raczej pozostaję anonimowy. Owszem zdarzyło się w całej mojej karierze kilka epizodów, że ktoś w kinie, czy w sklepie podszedł i poprosił o autograf. Nie jest moim celem życiowym by zostać celebrytą, ale takie momenty, gdy ktoś podchodzi i mówi że podoba mu się płyta czy piosenka są bardzo miłe. Najbardziej jednak cieszę się z pozytywnych opinii dotyczących tego co robię. Na przykład niedawno dostałem maila od jakiegoś chłopaka z liceum, który chciał wykonać utwór Kolęda. Prosił o akordy bo miał to zagrać na jakiejś akademii w szkole, i to jest dla mnie bardzo pozytywne bo wiem że ta piosenka żyje.
fot. Marek Jamroz |
JS: Właściwie taka jest rola undergroundu, który krytykuje gdzieś w swoich piosenkach media. Dziś w dobie internetu nie ma co załamywać rąk. Ilu młodych ludzi dziś słucha radia, a ilu Youtuba? Poza tym największe komercyjne stacje stawiają na popularnych pewniaków, mają swój target i osiągają cel, dają słuchaczowi to, czego on od komercyjnej stacji oczekuje. Żeby nie być niewdzięcznym, przyznaję że piosenki Końca Świata gościły na falach rozgłośni publicznych, a Księżycówka uzyskała patronat radiowej Jedynki. Możliwości by zaistnieć i realizować się w swojej pasji jest dziś naprawdę sporo i można wszystko zrobić po amerykańsku – zrób to sam, ale zrób to dobrze. Dotyczy to nie tylko muzyków, podejrzewam że z dziennikarstwem jest tak samo. Robisz coś co lubisz i nie oczekujesz że zbijesz na tym majątek. Kto wie czy gdyby zajęcie które cię pasjonuje stało się jedynym źródłem dochodu, czy nie czułbyś coraz większej presji? A wracając do muzyków. Często fani mają wyobrażenie, że zespół który znają od początku będzie grał zawsze na squatach za piwo i paczkę fajek.
fot. Marek Jamroz |
JS: Nie da się wszystkim dogodzić, ale trzeba realizować swoje plany i nie ulegać wpływom. Historia potwierdza że wiele zespołów najlepszy materiał nagrywała za ostatnie pożyczone pieniądze a po zdobyciu sławy polot się kończył. Choćby Nevermind Nirvany, kosmos i kamień milowy, a potem szum wokół zespołu, wywiady, wizyty w zakładach pracy, paparazzi wynurzający się z muszli klozetowej w domu Cobainów, aż w końcu Kurt nie wytrzymał, stracił zapał, zgubił sens i odechciało mu się żyć.
MJ: Na twojej ścianie wisiał plakat Nirvany z Bravo albo z Popcornu?
JS: Pewnie że tak, gdyby nie Nirvana to nie grałbym na gitarze.
fot. Marek Jamroz |
JS: Na początku zdecydowanie Jean-Claude Van Damme. Wszystkie filmy z nim obejrzałem, „te polskie i zagraniczne” (śmiech) nawet specjalnie nauczyłem się robić szpagat, ćwiczyłem tai chi i muay tai. Byłem pod wielkim wrażeniem chyba jak każdy dziesięciolatek wtedy. Równocześnie z nim na ścianie wisiał Maradona i inni piłkarze, do czasu gdy usłyszałem piosenki Nirvany. Van Damme z dnia na dzień stał się obciachem, a ja wylądowałem w świecie muzyki grunge i punka.
Zacząłem uczyć się grać na gitarze i do dziś uczę się na niej grać (śmiech)
MJ: Gdy wpisuję na Youtube Koniec Świata, pierwszą piosenką jaka się wyświetla jest Oranżada. To bardzo sentymentalny kawałek. Wspominasz te czasy z łezką w oku?
JS: Myślę że każdy z nas jest sentymentalny, a kto twierdzi że nie jest to chyba trochę kłamie. Dobrze wspominam oranżadę z woreczka, smak wody z sokiem z saturatora, pijalnię soków na Stawowej w Katowicach . Wiele osób wspomina końcówkę PRL jako lepsze czasy. A że dzieciaki bawiły się na podwórku a nie przesiadywały przed telewizorami, albo że święta przeżywało się inaczej… mama robiła osiem misek makówek, a dziś nikomu się nie chce zrobić nawet jednej (śmiech) Chyba jako naród mamy gdzieś w sobie to, że lubimy usiąść w wąskim gronie, napić się i powspominać.
MJ: Pamiętasz co się robiło z pustym woreczkiem po oranżadzie?
JS: No jak to co? dmuchało się go przez słomkę i strzelało skacząc na niego.
MJ: Świetna odpowiedź, dziękuję za rozmowę.
JS: Dzięki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz