Krystyna Prońko i Kuba Raczyński |
Pierwszym zaskoczeniem była dla mnie niezwykle skromna, żeby nie powiedzieć ascetyczna, jazzowa aranżacja. Ze składu zespołu, z którym artystka koncertuje w kraju, mieliśmy przyjemność zobaczyć i usłyszeć pianistę Pawła Serafińskiego oraz saksofonistę młodego pokolenia Jakuba Raczyńskiego. O ile ten pierwszy jest już postacią od lat znaną i wielokrotnie uhonorowywaną prestiżowymi nagrodami na rodzimej scenie jazzu, o tyle osoba najmłodszego na scenie Kuby Raczyńskiego była dla mnie największym odkryciem tego wieczoru.
Krystyna Prońko zawsze broniła się przed zaszufladkowaniem jej do stricte jazzowego nurtu śpiewania, chociaż to właśnie ten gatunek w powszechnym odbiorze słuchaczy był jej najbliższy. O ile w przeszłości Pani Krystyna wykonywała swoje piosenki w różnorakiej stylistyce muzycznej począwszy od pop-rocka, przez jazz na piosence literackiej skończywszy, o tyle 19 marca artystka wszystkie dawne swoje (i nie tylko swoje) przeboje włożyła do jazzowego opakowania i podarowała je londyńskiej publiczności w jubileuszowym prezencie. “Dzisiaj nagle wymyśliłam ciebie”, ”Deszcz w Cisnej”, „Modlitwa o miłość prawdziwą”, a nawet „Pierwszy siwy włos” gwiazda koncertu zaśpiewała z charakterystycznym dla niej od lat jazzowym feelingiem przyozdobionym znakomitym akompaniamentem Pawła Serafińskiego oraz Kuby Raczyńskiego.
Paweł Serafiński |
Bardzo nie lubię wypominać kobietom wieku, ale nie sposób nie zachwycić się brzmieniem głosu Krystyny Prońko, który jest ciągle taki jak ponad 30 lat temu. Zasłuchany w „Modlitwę o miłość prawdziwą” po raz pierwszy od dawna zatęskniłem za Polską z mojego dzieciństwa. Nie mam absolutnie na myśli czasów i systemu w jakim wówczas przyszło nam żyć. Moje wspomnienia dotykały raczej wrażliwości twórców sztuki tamtego okresu. Śpiew pani Krystyny spowodował tęsknotę za piosenkami, które posiadały mądry tekst, dopracowaną aranżację i nie były tworzone li tylko po to, aby się szybko sprzedać i jeszcze szybciej zniknąć, robiąc miejsce na listach przebojów kolejnym „produktom” oczekującej bardziej na finansowy niż artystyczny sukces grupie coraz bardziej miernych twórców. Właśnie to owo „coś”, o którym pisałem na wstępie, wyróżnia dziś niewielu artystów, występujących z powodzeniem, pomimo, że największe swoje sukcesy mają dawno za sobą. Wielu wykonawców spośród tak zwanych „dinozaurów” jakże często ogranicza się jedynie do wyjścia na scenę i czymś, co jest już tylko echem ich dawnego głosu próbuje przypomnieć się swoim dawnym fanom. Zdarza się, że w naszej pamięci więcej pozostaje z ich intymnych zwierzeń telewizyjnych, niż z koncertu, który po prostu się odbył. Krystyna Prońko przez lata nie zabiegała o bywanie na wizji oraz nie śpiewała prostych, przebojowych piosenek. Wojciech Mann powiedział kiedyś o niej, że jest „kobietą charakterną”, bo lubi kaprysić przy doborze repertuaru. Londyński koncert potwierdził jedynie powiedzenie, że prawdziwa sztuka obroni się sama. Poza walorami czysto artystycznymi Pani Krystyna zaimponowała nieprzemijającą urodą i tą samą, znaną od lat znakomitą figurą, której mogą pozazdrościć jej niektóre o wiele młodsze przedstawicielki estrady.
Monika Lidke |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz