Brak taktu, a czasem nawet dobrego smaku u reklamodawców znany jest powszechnie i nikogo już pewnie on nie dziwi. Reklama ma bowiem szokować, zachwycać, zniesmaczać, oburzać, byle tylko przyciągała uwagę klientów. Osobną dziedziną jest reklama wyprzedaży, zwanej w języku tubylców – „SALE”. Wyższość tubylczego słowa „SALE” nad rodzimym „WYPRZEDAŻ” objawiła się w naszej Ojczyźnie wszędobylską obecnością tego pierwszego we wszystkich rodzajach sklepów, co początkowo powodowało u ludzi nie znających języka angielskiego wiele zabawnych nieporozumień. Pewien wrocławski szewc zapytał kilka lat temu panią ekspedientkę w jednym ze sklepów, ile kosztuje wynajem sali i był zawiedziony, kiedy dowiedział się, że ów sklep żadnych sal nie wynajmuje. Ostatnimi czasy, reklama wyprzedaży, sięgnęła po dwa skrajne, ale jakże sprawdzone narzędzia mające zapewnić jej skuteczność. Nic tak bowiem nie działa na chęć zakupu samochodu, jak… ubrana w krótką spódniczkę pani, która zupełnie przypadkowo opiera się o jego maskę. Jest jednak także pokaźna grupa ludzi wyznających chrześcijańskie zasady postępowania (także podczas czynienia zakupów). Dla tej dość licznej grupy obywateli naszego kraju, wybitni fachowcy od psychologii i socjotechniki zatrudnieni przez bogate firmy opracowali hasło reklamowe, którego własnoręcznie wykonaną fotografię zamieszczam powyżej. Nie wiem jak ma się owo hasło do wyczynu innej placówki handlowej, która zamieściła na wystawie nagie manekiny, przyodziane jedynie w szarfy z wypisaną na nich informacją o wyprzedaży. Jak widać, w pojęciu niektórych rodzimych handlowców, naga prawda o wyprzedażach w ojczyźnie Jana Pawła II nie musi kłócić się z tradycyjnym polskim wychowaniem religijnym, a załączone przeze mnie fotografie stanowią na to namacalny dowód.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz