-
Aż takie dobrej pamięci nie mam, choć to mógł być jeden z
najważniejszych momentów mojego życia. To było jesienią 1973 roku. To musiała być jakaś piosenka z Listy Radia
Luxemburg. Tak, raczej brytyjska nowość, niż amerykańska z American Top
40. Słuchałem już wtedy obu list, ale muzyka amerykańska jakoś trudniej
do nas wtedy docierała. Najczęściej zresztą przez brytyjskie listy
przebojów. Możemy zaryzykować, że to była „Showdown” Electric Light
Orchestra. A może coś z płyty Eltona Johna „Goodbye Yellow Brick Road”?
Bardzo trudno było wtedy zostać radiowcem. Dlatego, wiedząc od siostry,
która studiowała w Politechnice Łódzkiej, że tam działa Studenckie Radio
Żak, zdecydowałem studiowanie budownictwa. Praca w tamtym radiu była
społeczna, więc po zgłoszeniu się na pierwsze wezwanie z Żaka, zacząłem
pracować w październiku 1973 roku. Spełniło się jedno z moich marzeń…
- "Nie słuchaj radia, Marek. Radio ci chleba nie da" miał kiedyś powiedzieć panu ojciec. Skąd się w takim razie wzięło pana zamiłowanie do muzyki i jaki moment w pana życiu o tej pasji zadecydował?
-
Radio było w moim domu od zawsze. Najpierw Pionier, potem Eroica. W
1973 była już Eroica, z możliwością słuchania UKF. Tak musiało być, bo
pamiętam, jak nagrywałem z Trójki „Dark Side Of The Moon” Pink Floyd.
Pasja przyszła ze słuchania radia. W Jedynce pod koniec lat 60 była
audycja „Popołudnie z młodością”. Ja byłem nastolatkiem. Radio stało się
dla mnie teatrem wyobraźni. W ramach tej audycji w każdą sobotę o 18
była Lista Przebojów „Studia Rytm”. Wpadłem… Wtedy sobie wymyśliłem, że
kiedy dorosnę, to będę prowadził w radiu listę przebojów. Najchętniej w
Trójce. Warto marzyć?
- Czy po kilkudziesięciu latach pracy w wymarzonym zawodzie, radio nadal jest dla pana tym samym rodzajem uzależnienia, jakim było wówczas i jak pan obecnie godzi to z podróżami, które siłą rzeczy odrywają pana od mikrofonu?
-
Doskonale pamiętam dzień, w którym poprowadził pan pierwsze notowanie
Listy Przebojów Programu III. Siedziałem wówczas przy radiowym głośniku i
czując, że jestem świadkiem czegoś ważnego, nagrywałem ten program na
moim starym Grundigu. Często spotykał pan słuchaczy tamtego programu,
którzy wspominali go z podobnym sentymentem? Jak pan sam wspomina
pierwsze, historyczne notowanie?
-
Dla mnie to była wtedy po prostu kolejna audycja do poprowadzenia.
Spełniało się moje największe marzenie. Byłem mocno podekscytowany, ale
miałem „pietra”. A co będzie, jak mi się nie uda? Niby poprowadziłem już
takie audycje w Żaku i Jedynce (1981), ale to była Trójka! Poszło…
Pomógł mi wtedy realizator audycji – Marek Dalba. Ja chciałem być jak
Casey Kasem (American Top 40), Marek stwierdził, że to nudy i wszyscy
wyłączą radio. Uwierzyłem mu, bo miał już wtedy ogromne doświadczenie.
No i stałem się Panem Markiem Od Listy W Trójce. Największa fala
wspomnień pojawiała się z okazji 1000 notowania. Dostałem wtedy nawet
kilka notowań z początku listy nagranych na CD. To było niesamowite. Jak
bardzo jedna audycja radiowa jednoczy kilka pokoleń słuchaczy Trójki.
-
Miał pan jakieś szczególne oczekiwania, gdy powoływał pan do życia
Listę Przebojów Programu III? Czy była to w pana zamyśle bardziej
kontynuacja idei Listy Przebojów Studia Rytm, której był pan zagorzałym
słuchaczem, czy może przewidział pan już na starcie, że lista będzie
doskonałym środkiem do kształtowania estetyki muzycznej naszego
pokolenia?
-
Lista przebojów jest samograjem. Dostaję wydruk top 50, mam 3 godziny i
muszę to wykonać na antenie. Ale pamiętam też adrenalinę podczas
słuchania notowań „Studia Rytm”. Z wypiekami na twarzy, czy mój fawory
będzie wyżej, czy spadnie… I chyba o te emocje chodzi w takiej audycji.
Ja to ciągle uwielbiam. Kiedy listę prowadzi Piotr Baron, to ja w domu
siedzę i słucham. Zawsze z przyjemnością, choć moi faworyci już rzadko
pojawiają się na szczycie notowania. Ale wcale mi to nie przeszkadza w
słuchaniu. Z tym kształtowaniem, to chyba nie do końca jest tak.
Słuchacze wybierają, a ja mam tylko poprowadzić audycję. Nie ma w niej
czasu na mówienie o moich fascynacjach muzycznych. Ale mam na to czas w
innych audycjach.
-
To w Trójce właśnie w czasie tych mistrzostw kolega wymyślił hasło: „co
innego widzisz, co innego słyszysz”. Chodziło o to, żeby oglądać mecz,
ale słuchać Trójki, bo my komentowaliśmy to, co się działo na boisku.
Marek Jackowski napisał piękną „Espanię Forever” i to było chyba
naturalne, ze dotarła na szczyt listy. Piękne wspomnienia…
- Dzięki Internetowi każdy może dziś dotrzeć do pełnego archiwum trójkowej listy. Zanim jednak ten wynalazek trafił do Polski, w prasie można było znaleźć od czasu do czasu następujące ogłoszenie: "wyślij znaczek pocztowy + kopertę, a otrzymasz wszystkie notowania Listy Przebojów Programu III". Kiedyś wysłałem. Otrzymałem kserokopie ręcznie zapisanych notowań, z których każde było wielkości szkolnej ściągi, a całe przedsięwzięcie wymagało iście benedyktyńskiej pracy. Miał pan świadomość takiej oddolnej działalności słuchaczy?
-
A to o tym nie miałem pojęcia! Niezły pomysł… Gazety drukowały bieżące
notowania, przez chwile ukazywał się nawet tygodnik „Lista”. Za
złotówkę. Ale teraz jest łatwiej. Alp3.pl to kawał dobrej roboty.
Robionej przez fanów audycji. Bardzo często korzystam z tej strony, bo
pamięć jest zawodna, a poza tym po co ją obarczać takimi faktami, skoro
można je znaleźć w sieci? Mamy piękne czasy. Tylko niektóre nagrania
zaginęły w niepamięci i trudno do nich dotrzeć. Stąd wymyśliłem
„taśmociąg”, w którym gramy piosenki z taśm archiwalnych radiowej
fonoteki.
- Lombard to 1981 rok, znaczy przed naszą listą. „Ela” Kobranocki była na liście 12 tygodni. Najgorzej było, kiedy Maanam miał 3 piosenki w zestawieniu, a tu przyszła wiadomość, że zdejmujemy Maanam z anteny. Kora nie chciała wystąpić w Kongresowej dla gości ze Związku Radzieckiego. I masz babo placek! Jak ja mam usunąć trzy piosenki z listy? Wyciąłem werble z „To tylko tango” i kiedy miała na liście grać piosenka Maanamu, leciały werble. I się udało. Kora do dziś to wspomina. Ja też… Nie podobał się jeszcze tekst piosenki „Praktyczny kolor”. Że wszystko jest szare. A to taki ładny kolor. Wtedy nie był w modzie. Ale piosenka nie była wielkim hitem, samo jakoś się poukładało. I to tyle. „Więcej grzechów nie pamiętam”. Była jeszcze po latach wyciągnięta historia „Mniej niż zero” Lady Pank, że niby tekst był o Grzegorzu Przemyku, ale ani autor – Andrzej Mogielnicki, ani kompozytor – Jan Borysewicz nie potwierdzili tej wersji.
-
Grzegorz Miecugow powiedział: 'Gdyby nie Niedźwiedź, Polacy dawno by
się wzajemnie wyrżnęli. Na szczęście On i jego "Lista Przebojów" łagodzą
obyczaje. Dlatego powinniśmy mu wystawić pomnik z napisem na cokole
"Markowi Niedźwieckiemu Rodacy, żywi"'. Myślę, że z takimi referencjami,
można spokojnie wystawić Pana kandydaturę do pokojowej Nagrody Nobla
(śmiech). Jak pan odbiera tę nieco patetyczną wypowiedź pana Miecugowa?
-
Grzesiu lubił się bawić moim kosztem. Ale ja to uwielbiałem. Kiedy
wracałem z którejś podróży do Australii wymyślał podczas listy (był
Druhem Zastępowym) hasła na powitanie mnie na lotnisku. Sam wymyślił:
„siostro basen, siostro tlen, właśnie wraca Marek N”. Zgrabnie, prawda?
-
Kilka lat mieszkałem w niewielkim miasteczku Hatfield, w którym urodził
się Sal Solo - wokalista grupy Classix Nouveaux. Kiedyś opowiedziałem
pewnemu człowiekowi, który pamiętał go z dzieciństwa, że w pewnym
okresie zespół ten był najbardziej popularną brytyjską grupą w Polsce.
Trudno mu było w to uwierzyć. Po latach podobnie było z grupą Archive.
Jak wytłumaczy pan to zjawisko, że angielskie zespoły niezbyt znane na
Wyspach potrafiły na taką skalę zdobyć popularność w Polsce?
-
Przypadkiem? Były jeszcze Budgie, Red Box… Pewnie więcej by się
znalazło takich przypadków. Dawniej Polskie Radio było muzycznie takie,
jaki był gust prezenterów. Piotr Kaczkowski wynajdywał te ciekawostki.
Czasem udało się tak, jak z Classix Nouveaux. Ale to chyba jest
wspaniałe.
- Z ogromną pasją przez lata wyszukiwał pan dla nas tych wszystkich fantastycznych "nudziarzy" (Rockwell, Dan Fogelberg i inni), których poza panem chyba nikt w Trójce nie grał w takich ilościach. Czy już w latach 80-tych układał pan w swojej wyobraźni nigdy nie wydane składanki, które dopiero po latach udało się panu zrealizować po szyldem "Smooth Jazz Cafe?
-
Nie, wtedy nie miałem takich myśli, że kiedyś nadamy listę z Sydney w
Australii, czy ze Stadionu Narodowego. Ale to się zaczęło zdarzać. Tak
jak płyty. Nie tylko Smooth Jazz Cafe, ostatnio także „Moja lista
marzeń”, czy „Muzyka Ciszy”. Teraz, kiedy już jest to możliwe, to
dlaczego nie? To realizacja kolejnych marzeń…
- Dziś Listy Przebojów Trójki słuchają już dzieci pokolenia nastolatków lat 80'. Czy Program III Polskiego Radia w pana opinii nadal ma tak ogromne oddziaływanie społeczne jak w czasach, gdy rodziła się Lista Przebojów, czy skupia raczej już ukształtowanych muzycznie słuchaczy?
-
Piotr Kaczkowski, Wojciech Mann, Marek Niedźwiecki, Tomasz Beksiński.
Na początku lat 80' wykreowaliście w Trójce niedościgniony poziom i styl
prowadzenia audycji, który całkowicie różnił się od - jakże często -
bezsensownego słowotoku, jaki dominuje dziś w niektórych stacjach
komercyjnych. Czy zgodzi się pan ze mną, że obecnie coraz rzadziej
spotyka się radiowców, którzy mają słuchaczowi coś do powiedzenia, a
coraz częściej takich, którzy potrafią mówić na tyle szybko, aby
umiejętnie wstrzelić się w niewielką lukę czasową pomiędzy jedną, a
drugą porcję reklam?
-
No tak, ale to przyszło do nas z zachodu! Najpierw radio autorskie, a
potem niestety formatowane. Widać słuchacze też tego chcą, bo jednak
stacje komercyjne mają lepsze wyniki słuchalności. Jakoś zresztą w te
badania nie bardzo chce mi się wierzyć, ale są prawdziwe, niech więc
jest jak jest.
-
Czy w dzisiejszych czasach, w których od wykonawców wymaga się
krótkich, chwytliwych piosenek, takie utwory jak "Stairway To Heaven"
czy "Bohemian Rhapsody" miałyby szansę zostać zauważone?
-
Oj tak! A ostatnie NOWE nagrania Black Sabbath, Deep Purple, „Again”
Archive, „November Rain” Guns N’Roses to są właśnie takie przypadki.
Muzyka musi być dobra. To jedyne kryterium.
- Jak ocenia pan szanse muzyków emigracyjnych na zdobycie popularności w Polsce? Czy zauważenie przez dziennikarzy Trójki takich artystów jak Monika Lidke, Agata Rozumek czy posiadająca polskie korzenie Katy Carr, ma szanse przełożyć się na większe zainteresowanie polskich mediów i agencji promocyjnych całym środowiskiem muzyków żyjących na obczyźnie?
-
Czy podziela pan opinię niektórych muzyków undergroundowych, których
utwory nieźle sobie radziły na liście przebojów programu Polisz Czart,
którą przez trzy lata prowadziłem w St. Albans, że obecnie młodym zespołom o
wiele trudniej jest zaistnieć na falach radiowych, niż w latach 80'? Czy
rzeczywiście utalentowany artysta, który nie wydał jeszcze płyty, nie
ma obecnie szans pojawić się na antenie ogólnopolskiej?
-
Jest trudniej, ale i łatwiej. Internet. Teraz każdy może nagrać swoje
utwory i umieścić je w sieci. Już tylu artystów z tego skorzystało.
Także u nas. Julia Marcell jest tutaj jednym z przykładów. Pojawienie
się w sieci daje niesamowite możliwości. Z tym, że trzeba to z tej sieci
wyłowić. Ale to już inna sprawa…
- Mimo ogromnej popularności, szczęśliwie jest pan ciągle kojarzony z radiem i muzyką. Wielu znanych artystów i dziennikarzy stało się w ostatnich latach bohaterami plotkarskich portali i tabloidów. Zgodzi się pan ze mną, że współczesne kreowanie popularności przez media bardzo często nie jest poparte talentem lub zasługami artystyczno-zawodowymi osoby kreowanej, a kojarzy się coraz częściej z medialnym populizmem?
-
Niestety tak jest. Ale taki jest nasz współczesny świat. Robić swoje,
to moja dewiza. A przy okazji nie bywam, nie daję się zaprosić, uciekam
od zgiełku. Jestem obok głównego nurtu, ale to świadomy wybór. Nie
interesuje mnie taka popularność. Smutne jest to, że teraz można
wylansować każdego. Nawet kogoś, kto nie umie śpiewać i grać…
-
Podróżować chciałem od zawsze. Ale dopiero teraz wszystko w tej mierze
jest możliwe. Teraz, kiedy już nie bardzo mi się chce. Australia? 11
razy, ale nie wiem, czy będzie następny raz. Nic na siłę. Ten cudowny
kontynent urzekł mnie naturą, przyrodą, winem… Wszystkim po trochu. A
może także tym, że kiedy uciekam od zimy, to tam akurat trafiam na
środek lata? A ja lubię lato. Kocham słońce. Daje mi siłę i chęć do
działania.
- Jaka jest polska dziesiątka utworów wszech czasów według Marka Niedźwieckiego?
-
A to nie jest łatwe pytanie. Chyba bym się skoncentrował na przełomie
lat 60 i 70. Niemen „Jednego serca”, ABC – „Asfaltowe łąki”, Halina
Frąckowiak „Idę dalej”, Breakout „Na drugim brzegu tęczy”, Marek
Grechuta „Korowód”, Tadeusz Woźniak „Zegarmistrz światła”, Skaldowie
„Cała jesteś w skowronkach”, Maryla Rodowicz „Żyj mój świecie”, Bemibek
„Sprzedaj mnie wiatrowi”, Czerwone Gitary „Kwiaty we włosach”.
Wystarczy… A byłoby znacznie więcej.
- Czy jest takie marzenie, które siedzi w panu od lat i które jeszcze się nie spełniło?
- Myślę, myślę, myślę i chyba nie wymyślę…
Świetny, merytorycznie przeprowadzony i ciekawy wywiad. A przy okazji sporo nowych rzeczy się dowiedziałem :)
OdpowiedzUsuń