wtorek, 25 lutego 2014

Polska rzeczywistość przypomina szlakę - rozmowa z Krzysztofem "Grabażem" Grabowskim (Cooltura - Londyn) Na koncert zaprasza BUCH IP

fot. Sławomir Nakoneczny
- Tomiki Twoich wierszy osiągają na Allegro kosmiczne ceny. Myślę, że mówienie o Tobie "autor tekstów" nie jest najszczęśliwszym określeniem. Czujesz się bardziej poetą, czy człowiekiem sceny?

- Zdecydowanie człowiekiem sceny. Te teksty bez muzyki po prostu nie są pełne. One są sobą tylko wtedy, kiedy są zawarte i opakowane w piosence. Ja nie piszę wierszy, ja pisze piosenki.

- Jakie osobowości wywarły największy wpływ na Ciebie jako artystę?

- Beatlesi, pierwsza fala punk rocka, Clash, Sex Pistols. Był to dla mnie bardzo potężny kop. Na pewno Ian Curtis i Joy Division. Sporo mam tu do zawdzięczenia nie tylko Beatlesom, ale i całej muzyce lat sześćdziesiątych. Uważam, że wszystko, co powstało ciekawego, wymyślono właśnie wtedy. To wtedy powstały najbardziej cenne i znaczące dzieła, oczywiście jeśli mówimy o kanonie rocka. Ostatnim twórcą, który kupił mnie całego i w którym zanurzyłem się, był Manu Chao, jeśli chodzi o prowadzenie orkiestry i kontakt z publicznością. Mniej się może zgadzam z tym, o czym on śpiewał, bo już jestem za stary na takie rzeczy, natomiast artystycznie wywarł na mnie kolosalne wrażenie. Trudno też nie wspomnieć o polskich muzykach z lat osiemdziesiątych. To był dla mnie bezpośredni impuls do tego, aby samemu się tym zająć. Były to kapele, które tworzyli moi rówieśnicy i było widać i słychać, że umiejętności wirtuozerskich nie ma tam żadnych, ale za to jest ogromna energia i prawda, na którą dałem się nabrać i uznałem ją za swoją. Kazik Staszewski, Muniek Staszczyk, Grzesiek Każmierczak z Variete, WC i teksty Jaromira Krajewskiego, Dezerter. To były takie strzały w ryj, po których krew praktycznie leci do dzisiaj. Bez tego polskiego akcentu i wywołania tego bezpośrednio, nie było by mnie.

fot. Radosław Polak
- "Nikt tak pięknie nie mówił, że się boi miłości" z ostatniej płyty Pidżamy jest stylistycznie bardzo strachowym kawałkiem. Czy, gdyby nie słynne zaproszenie Cię przez Artura Bursztę na Literacki Port 2002 i Twoja niewinna prowokacja, to repertuar, jakiego posłuchamy wkrótce na żywo, nigdy by nie powstał, czy może byłby wykonywany nadal przez Pidżamę?

- Każdy ma prawo do dorastania i im więcej lat mu na karku przybywa, zmienia się jego jakość myślenia. Coraz częściej łapię się na tym, że dla mnie nie ma podziału: Pidżama - Strachy. To, że nazywam się teraz Strachy Na Lachy, a nie Pidżama Porno, to są jakieś historie interpersonalne, jakieś nierealne oczekiwania fanów,. W pewnym momencie warto było zrobić coś innego i jak dzisiaj na to patrzę, nie widzę żadnej różnicy. Być może, gdyby to była Pidżama, grałaby tak jak Strachy, natomiast ja chciałem, w pewnym momencie przerwać pracę z niektórymi muzykami Pidżamy. Zresztą, to nie jest istotne, bo PP jak i SnL to ten sam ja i moja artystyczna wizja. Faktem jest, że w Strachach znalazłem osoby, którym mogę zaufać i które są dla mnie partnerami, w realizacji moich zamierzeń. Kiedy przyjedziemy do Londynu, na potwierdzenie moich słów, zagramy i kawałki Pidżamy i Strachów.


Andrzej "Kozak" Kozakiewicz - gitara (fot. Sławomir Nakoneczny)
- To prawda, że podczas nagrywania clipu do utworu "Krew z szafy", jeździliście po lotnisku nie posiadając stosownego zezwolenia, czy są to tylko legendy?

- Nie, to nie są legendy. Andrzej Kozakiewicz - gitarzysta Strachów i Pidżamy był wtedy producentem i kierownikiem "planu". Kozak nie pokusił się, żeby zdobyć zgodę na skorzystanie z płyty lotniska. Zresztą, jakie to było lotnisko na tamte lata. Nie wiem, czy jakiś samolot w ogóle tam był, kiedy jeździliśmy. Ja nie widziałem żadnego, no ale wiesz... po prostu wygonili nas z tego lotniska. W więzieniu nie byliśmy, a CBŚ i Macierewicz krzywo na nas nie patrzą w związku z tym. Rozeszło się po kościach.

- Pomimo ogromnego talentu do pisania tekstów, sięgałeś od czasu do czasu do dorobku innych twórców ("Wódka", "Co się stało z Magdą K", "Czarny chleb i czarna kawa", "Ballada o Tolku Bananie") odgrzewając je na nowo w bardzo rozpoznawalnym "grabażowym" sosie. Co takiego musi mieć w sobie utwór, aby zainteresował Krzysztofa Grabowskiego? 

Longin "Lo" Bartkowiak - bas (fot. Sławomir Nakoneczny)
- Muszę się nim zajarać. Ha ha ha. Proste. Na początku Strachów, kiedy jeszcze nie mieliśmy w pełni skonkretyzowanego programu, były takie piosenki, które śpiewało się przy ogniskach. Pidżama też już grała przecież "Glorię" Van Morrisona, "Pasażera"... Wynikało to tak jakby po części z mojego lenistwa, bo nie chciało mi się uczyć po angielsku tekstów. Zawsze wydawało mi się, że jest łatwiej, jeżeli napiszę tekst polski i wtedy przynajmniej będę kumał, o czym śpiewam i dam z siebie wszystko. Zupełnie inna historia była z coverami do tekstów Jacka Kaczmarskiego i z Zakazanymi Piosenkami, gdzie wybraliśmy sobie - naszym zdaniem - ważne dla nas utwory, które grały zespoły z lat 80-tych

- Oddasz jeszcze komuś hołd specjalnym wydawnictwem, czy też takie albumy jak Autor i Zakazane Piosenki już nigdy się nie powtórzą?

 - To, że akurat dwie takie płyty wyszły jedna po drugiej, to był przypadek, bo akurat pracowaliśmy nad takimi dwoma materiałami. Pierwotny był Kaczmarski. To był nasz pomysł. Chcieliśmy zrobić płytę z utworami Jacka Kaczmarskiego, ale w międzyczasie zadzwoniono do nas i zaproponowano coś, co zawsze za mną chodziło. Mieliśmy przygotować program z piosenkami z lat 80-tych i to był taki mój autorski wybór. Pracowaliśmy nad tymi dwoma materiałami naraz i włożyliśmy w to kawał swojego serca i naszych pomysłów, którymi obdarowaliśmy nie swoje kawałki i tak to wyszło. Wiem, że to było ryzykowne, i wielu się to nie podobało.


Rafał "Kuzyn" Piotrkowiak - perkusja (fot. Sławomir Nakoneczny)
- Nie będę ukrywał, że po dwóch tribute'owych płytach, oszalałem na punkcie Dodekafonii oraz !TO!, a "Twoje oczy lubią mnie", "Spacer do strefy zero", "I Can't Get No Gratisfaction" czy "Sympatyczny atrament" zarzynałem tak, że gdyby były to winyle, już pewnie by nie istniały. Masz w zamyśle kolejne tak rewelacyjne albumy autorskie?

- Tego nigdy nie wiesz. Na dzień dzisiejszy jestem jałowy. Im człowiek jest starszy, tym ciężej zapędzić go do roboty i ciężej jest zmusić jego mózg do wysiłku. Trzeba będzie poczekać, by wymyślić historie o podobnym kalibrze. Przed napisaniem Dodekafonii przez trzy lata nie napisałem nic swojego. Jakieś próby podejmowałem, ale raczej po to, żeby następnego dnia skasować je z pamięci komputera. Ze mną jest tak, że ten moment musi przyjść. Musi być jakiś symptom, iskra, którą łapię, siadam i piszę. Może się zdarzyć coś takiego, że nic nie napiszę. Tyle już napisałem, że... chyba trochę mogę odpuścić.


Mariusz "Maniek" Nalepa (gitara, harmonijka, konga (fot. Sławomir Nakoneczny)
- Na ostatnim krążku "pojechałeś" praktycznie po wszystkich: po nas Polakach i po starych jak Polska wadach narodowych ("Bloody Poland"), po zakompleksionych internetowych tchórzach zwanych hejterami oraz po pospolitych "zasysaczach" intelektualnej własności. Dołożyłeś nawet artystom włączając w to samego siebie. Wierzysz w to, że można zmienić nasz polski charakter, czy po prostu zwyczajnie chciałeś sobie ulżyć?

- Tak. Zwyczajnie chciałem sobie ulżyć. Nie ma takiego śmiałka na świecie, nie ma takiego umysłu, który potrafiłby zmienić nas, Polaków w racjonalne i trzeźwo myślące jednostki.

- "Trzecia pospolita klęska
Tragicznie oczywista rzecz
Już nie katolicka lecz złodziejska"*

Jak myślisz, czy te słowa dotarły do tych, do których powinny, czy też "elegancik" z "szulerem" będą wywoływali u tej narodowej mniejszości, której nie chroni żadne prawo "egzystencjalnego pawia" po wsze czasy? 


fot. Sławomir Nakoneczny
- Nie, no co ty! To są ludzie, do których żadne argumenty nie trafiają. W ogóle Polacy tak się okopali, że nikogo do niczego nie jesteśmy w stanie już przekonać. Racje są tylko moje, mojsze i najmojsze. Nikt z nas nie jest w stanie przyjąć jakichkolwiek - nawet sensownych - argumentów drugiej strony. Każdy jest przekonany o własnej nieomylności, spora większość - o naszej polskiej wyjątkowości w Europie. Dobrnęliśmy, obecnie, do takiego momentu, że polska rzeczywistość już od dawna wygląda jak szlaka, a próby kontaktu między sobą przypominają wylewane kupy z rur. Polacy mają to we krwi, że raz na jakiś czas, co ileś tam lat, muszą się w tym gównie potarzać. Dla mnie natomiast gówno jest gównem i nie chcę się w nim tarzać.


fot. Sławomir Nakoneczny
- Brytyjczycy - czego doświadczam od wielu lat - mają polityczną elitę, która jakoś ten kraj od wieków prowadzi tak, że jest on ciągle na światowym topie. W Polsce albo ta najmądrzejsza tkanka schowała się w skorupie wewnętrznej emigracji albo wyjechała. Mądrych polityków - moim zdaniem - już w Polsce nie ma. Jak ty na to patrzysz. Zaufałbyś jeszcze jakiemuś politykowi?

- To tak jakbym zaufał złodziejowi, że już więcej nie ukradnie, a alkoholikowi, że nigdy nie wypije. Wiesz, wokół każdego kto w Polsce mógł być uznawany za autorytet, bardzo szybko znajdowało sie "sympatyczne stadko", które zrobiło wszystko, a nawet i więcej, by kogoś takiego zohydzić. obnażyć i zdyskredytować. Szambonurkowanie to nasz narodowy sport. Natomiast Wielka Brytania... no sorry. My mieliśmy raptem dwa dwudziestoletnie kawałki historii z demokracją. Elity i najcenniejsze jednostki zgładzono podczas wojny i tuż po niej. Tam jest to wielowiekowa tradycja. Jest prawdziwa arystokracja, silna warstwa średnia i wszyscy są od nas bogatsi i mniej bojący się świata. Ta słynna angielska flegma i "chłodna głowa"... Oni zwyczajnie mają inne spojrzenie na świat i innych w tym świecie szukają możliwości.


- Często na koniec rozmowy lubię pytać artystów o ich marzenia. Dziś będzie inaczej. Zapytam Cię, czy spełnisz kiedyś moje marzenie. Staniesz kiedyś na jednej scenie z Iggy Popem i "zrobicie" razem "Pasażera"? Nigdy o tym nie marzyłeś?

- Nie, no bałbym się. Iggy jest totalem rockandrolla. Gdzie mi do niego, proszę cię! Znaczy... nie jest to moim marzeniem. Uwierz mi. Ja doskonale znam swoje możliwości i cenię sobie swoje miejsce w szeregu, a wiesz... Iggy Popa wolę postrzegać jako swojego idola, człowieka na którym się wzoruję i którego podziwiam. To słabe by było prawdopodobnie z mojej strony.

- Ile razy grałeś w Londynie?

- A wiesz że nie liczyłem.

- Za każdym razem jest tak samo, czy odkrywasz coś nowego jeśli chodzi o odbiór? Wiesz, że nasza londyńska publiczność jest niezwykle żywiołowa i potrafi na bardzo różne sposoby okazywać swoje uwielbienie dla artysty (śmiech).

fot. Sławomir Nakoneczny
- Ostatni raz grałem siedem lat temu. Wybacz, mam luki w pamięci (śmiech). Pogadamy po koncercie. Nie chwalmy dnia przed zachodem słońca. Generalnie mam to do siebie, że nie boję się swojej publiczności. Spróbuję ją jakoś okiełznać. Nie, żebym się chwalił, ale patrząc na polskie realia, to raczej daję sobie z nimi radę (śmiech). Nie raz już było gęsto i mocno, ale wiesz... raz się gra w filharmonii, a raz w klubie... więc musisz mieć w zanadrzu gotowe różne scenariusze.



*fragment tekstu pochodzi z utworu "Egzystencjalny paw" z albumu Pidżamy Porno Bułgarskie Centrum

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz