czwartek, 14 maja 2015

Antoni Malewski - Subiektywna historia Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim. Część 41 Jubileusz - 50 lat Rock’n’Rolla w mieście II

Autor - Antoni Malewski, Mirek Orowski oraz Wojtek "Szymon" Szymański
Antoni Malewski urodził się w sierpniu 1945 roku w Tomaszowie Mazowieckim, w którym mieszka do dziś. Pochodzi z robotniczej rodziny włókniarzy. Jego mama była tkaczką, a ojciec przędzarzem i farbiarzem. W związku z ogromną fascynacją rock'n'rollem, z wielkimi kłopotami ukończył Technikum Mechaniczne i Studium Pedagogiczne. Sześć lat pracował w szkole zawodowej jako nauczyciel. Dziś jest emerytem i dobiega 70-tki. O swoim dzieciństwie i młodości opowiedział w książkach „Moje miasto w rock’n’rollowym widzie”, „A jednak Rock’n’Roll”, „Rodzina Literacka ‘62”, a ostatnio w „Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim” - książce, która zajęła trzecie miejsce w V Edycji Wspomnień Miłośników Rock’n’Rolla zorganizowanych w Sopocie przez Fundację Sopockie Korzenie. Miał 12/13 lat, kiedy po raz pierwszy usłyszał termin rock’n’roll. Egzotyka tego słowa, wzbogacona negatywnymi artykułami Marka Konopki - stałego korespondenta PAP w USA jeszcze bardziej zwiększyła – jak wspomina - nimb tajemniczości stylu określanego we wszystkich mediach jako „zakazany owoc”. Starszy o 3 lata brat Antoniego na jedynym w domu radioodbiorniku Pionier słuchał nocami muzycznych audycji Radia Luxembourg, wciągając autora „Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim” w ten niecny proceder, który - jak się później okazało - zaważył na całym jego życiu. Na odbywającym się w 1959 roku w tomaszowskim kinie „Mazowsze” pierwszym koncercie pierwszego w Polsce rock’n’rollowego zespołu Franciszka Walickiego Rhythm and Blues, Antoni Malewski znalazł się przypadkowo. Po roku w tym samym kinie został wyświetlony angielski film „W rytmie rock’n’rolla” i w życiu młodego Antka nic już nie było takie jak dawniej. Później przyszły inne muzyczne filmy, dzięki którym Antoni Malewski został skutecznie trafiony rock'n'rollowym pociskiem, który tkwi w jego sercu do dnia dzisiejszego. Autor „Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim” wierzy głęboko, że rock’n’roll drogą ewolucyjną rozwalił w drobny pył wszystkie totalitaryzmy tego świata – rasizm, faszyzm, nazizm i komunizm. Punktem przełomowym w życiu Antoniego okazały się wakacje 1960 roku, kiedy to autor poznał Wojtka Szymona Szymańskiego, który posiadał sporą bazę amerykańskich płyt rock’n’rollowych. W jego dyskografii znajdowały się takie światowe tuzy jak Elvis Presley, Jerry Lee Lewis, Dion, Paul Anka, Brenda Lee, Frankie Avalon, Cliff Richard, Connie Francis, Wanda Jackson czy Bill Haley, a każdy pobyt w jego mieszkaniu był dla Antoniego wielką ucztą duchową. W lipcu 1962 roku obaj wybrali się autostopem na Wybrzeże. W Sopocie po drugiej stronie ulicy Bohaterów Monte Casino prowadzającej do mola, był obszerny taras, na którym w roku 1961 powstał pierwszy w Europie taneczny spęd młodzieży zwany Non Stopem, gdzie przez całe wakacje przygrywał zespół współtwórcy Non Stopu Franciszka Walickiego - Czerwono Czarni. Młodzi tomaszowianie natchnieni duchem tego miejsca zaraz po powrocie wybrali się do dyrektora ZDK Włókniarz, w którym istniała kawiarnia Literacka i opowiedzieli mu swoją sopocką przygodę. Na ich prośbę dyrektor zezwolił do końca wakacji na tańce, mimo iż oficjalne stanowisko ówczesnego I sekretarza PZPR Władysława Gomułki brzmiało: "Nie będziemy tolerować żadnej kultury zachodniej". Taneczne imprezy w Tomaszowie rozeszły się bardzo szybko echem po całej Polsce, a podróżująca autostopem młodzież zatrzymywała się, aby tego dobrodziejstwa choć przez chwilę doświadczyć. Mijały lata, aż nadszedł dzień 16 lutego 2005 roku - dzień urodzin Czesława Niemena. Tomaszowianie zorganizowali wówczas w Galerii ARKADY wieczór pamięci poświęcony temu wielkiemu artyście.

Wśród przybyłych znalazł się również Antoni Malewski. Spotkał tam wielu kolegów ze swojego pokolenia, którzy znając muzyczne zasoby Antoniego wskazali na jego osobę, mając na myśli organizację obchodów zbliżającej się 70 rocznicy urodzin Elvisa Presleya. Tak oto... rozpoczęła się "Subiektywna historia Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim", którą postanowiłem za zgodą jej Autora udostępniać w odcinkach Czytelnikom Muzycznej Podróży. Zanim powstała muzyka, która została nazwana rockiem, istnieli pionierzy... ludzie, dzięki którym dziś możemy słuchać kolejnych pokoleń muzycznych buntowników. Historia ta tylko pozornie dotyczy jednego miasta. "Subiektywna historia Rock’n’Rolla..." to zapis historii pokolenia, które podarowało nam kiedyś muzyczną wolność, a dokonało tego wyczynu w czasach, w których rozpowszechnianie kultury zachodniej jakże często było karane równie surowo, jak opozycyjna działalność polityczna. Oddaję Wam do rąk dokument czasów, które rozpoczęły wielką rewolucję w muzyce i która – jestem o tym głęboko przekonany – nigdy się nie zakończyła, a jedynie miała swoje lepsze i gorsze chwile. Zbliżamy się – czego jestem również pewien – do kolejnego muzycznego przełomu. Nie przegapmy go. Może o tym, co my zrobimy w chwili obecnej, ktoś za 50 lat napisze na łamach zupełnie innej Muzycznej Podróży.

Bogato ilustrowane osobiste refleksje Antoniego Malewskiego na temat swojej życiowej drogi można przeczytać tutaj Cześć 1 "Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim" można przeczytać tutaj. Część 2 tutaj  Część 3 tutaj  Część 4 tutaj  Część 5 tutaj  Część 6 tutaj Część 7 tutaj  Część 8 tutaj  Część 9 tutaj  Część 10 tutaj Część 11 tuta jCzęść 12  tutaj  Część 13 tutaj  Część 14 tutaj  Część 15 tutaj   Część 16 tutaj  Część 17 tutaj  Część 18 tutaj  Część 19 tutaj  Część 20 tutaj Część 21 tutaj Część 22 tutaj  Część 23 tutaj  Część 24 tutaj   Część 25 tutaj  Część 26 tutaj Część 27 tutaj Część 28 tutaj  Część 29 tutaj Część 30 tutaj Część 31 tutaj   Część 32 tutaj Część 33 tutaj Część 34 tutaj  Część 35 tutaj  Część 36 tutaj  Część 37 tutaj Część 38 tutaj Część 39 tutaj Część 40 tutaj  Część 90 tutaj Artykuł z okazji zdobycia nagrody tutaj



Wszystko było zapięte na przysłowiowy, ostatni guzik. Wydawało się, nam organizatorom, że całe przedsięwzięcie jest w porządku, że nic się nie ma prawa zmienić, przydarzyć. Jedyny problem jaki nam pozostał to, czy dopisze w sobotnie popołudnie pogoda i czy dotrze do Tomaszowa Wojtek Szymon z Nowego Jorku, który był żelazną postacią jubileuszowego spotkania. Radość dla mnie i Mirka była wielka, kiedy w czwartek (27) późnym wieczorem otrzymałem telefoniczną wiadomość od Wojtka z Nowego Jorku, - „Tolek jestem już na lotnisku, za pół godziny LOT-em startuję do Polski. Przylot w piątek rano (28) w godzinach 8.30/9.00 na lotnisko Okęcie. By było sprawnie i szybko, proszę o odebranie mnie z lotniska. Przyjedźcie z Mirkiem. Do zobaczenia w Warszawie. Pozdrawiam”. W piątek (28) przed godziną 6.00 rano Mirek zajechał pod mój blok na osiedlu Niebrów i przy pięknej, słonecznej pogodzie udaliśmy się w kierunku Warszawy.

Szymonersi
Spojrzeliśmy na siebie, uśmiechając się, życzyliśmy sobie takiej pogody w dniu jutrzejszym. Kiedy zbliżaliśmy się do lotniczego portalu na Okęciu, zadzwoniła do mnie z bardzo smutną informacją pani Naczelnik Wydziału Kultury, Katarzyna Rutkowska - Biernacka - Panie Antoni muszę panu przekazać smutną informację, otóż wczoraj przed 16.00 zadzwoniła małżonka Wojtka Kordy z informacją, że mąż (Wojtek Korda) ma ostre zapalenie gardła, co powoduje, że musi odwołać koncert w Tomaszowie. Nie dzwoniłam do pana wczoraj, bo z tego wszystkiego, nie wzięłam z pracy swojej komórki a w niej miałam telefon do pana. Proszę się nie martwić, jeszcze wczoraj przed samą godzina 16.00 pani Danuta Mec – Wypart „załatwiła”, muzyczną grupę, dziewczęce trio, występujące w telewizyjnej audycji Szymona Majewskiego, zespół o nazwie SZYMONERSI. Podobno grają przyzwoicie, choć nie jest to klasyczny rock’n’roll. Musieliśmy w dziale, jakoś załatać powstałą dziurę. 

Od lewej; Fredka Jędrzejczak-Cychner, Wojtek „Szymon” i Edek Wójciak
na dziedzińcu ZDK Włókniarz w przerwie koncertu „50 Lat Rock’n’Rolla
 w Tomaszowie Mazowieckim”
Był to niewątpliwie dla nas (dla mnie i Mirka) potężny cios. - Co my powiemy Wojtkowi – zagaił do mnie Mirek – ze Stanów przyleciał specjalnie dla Kordy. Przemilczałem Mirka wypowiedź, dobrze o tym wiedziałem. W naszych mailowych rozmowach, wynikało, że Wojtek Korda miał być tym, dla którego Szymon zdecydował się na przylot do Polski. Kiedy znaleźliśmy się w pawilonie przylotów, po krótkim czasie, ukazał nam się Wojtek ciągnący za sobą walizkę na kółkach. Machnęliśmy do siebie rękami i po chwili znalazł się przy nas.

Wojciech Gąssowski
- Cześć chłopaki – odezwał się pierwszy – co macie takie smętne miny. Może chcecie powiedzieć, że Korda nie dojedzie do Tomaszowa. Przywitaliśmy się z Wojtkiem serdecznie, ściskając swoje korpusy, klepiąc się po plecach, a Mirek zaskoczony wypowiedzią Szymona natychmiast z ripostował, - Wojtek, oj wykrakałeś, jutro faktycznie Kordy nie będzie w Tomaszowie. Jak na ironię, zachorował, tak twierdzi jego żona. Przed kwadransem otrzymaliśmy tą smutną informację. Przyznam, że na moment zrobiło się smutno, doszliśmy do zaparkowanego samochodu, w milczeniu ruszyliśmy w kierunku centrum miasta. Wojtek miał jeszcze dwie sprawy do załatwienia w urzędach Warszawy. Kiedy wyjechaliśmy na rogatki stolicy, w okolicach Raszyna/Janek, Szymon siedząc obok Mirka prowadzącego samochód, podał mi swój notes, siedziałem na tylnym siedzeniu, - Tolek znajdź mi telefon do Wojtka Gąssowskiego i wykręć numer. Zobaczymy czy jutro ma czas by wpaść na chwilę do Tomaszowa? Szybko to uczyniłem i po krótkiej, przyjacielskiej rozmowie usłyszałem dobiegające z komórki słowa, - Szymon, przyjacielu z wielką przyjemnością bym ci pomógł, ale naprawdę nie mogę, jutro o tej porze mam koncert w Katowicach. Obaj Wojtkowie znają się jeszcze z okresu warszawskiego z lat 60-tych. Gąssowski podczas pobytu w Stanach bywał u Szymona w domu na Long Island w Nowym Jorku. Wykręciłem kolejny telefon do niejakiego „Zarzyka” (taki był zapis w notesie), gdy się odezwał podałem komórkę Wojtkowi, - Cześć Zarzyk, jestem w Polsce, jadę teraz w kierunku mojego miasta rodzinnego, do Tomaszowa. Chłopaki mają problem, jutro mają święto rock’n’rolla, 50 lat tej „instytucji”. Nawalił Wojtek Korda, podobno zachorował.


Marek Zarzycki
Czy masz czas by jutro przyjechać do miasta mojego dzieciństwa i dać małe, rock’n’rollowe show? – Nie ma sprawy – padła szybka odpowiedź – powiedz tylko jak mam dojechać do twojego miasta? Niesamowite, w ciągu niespełna 5/10 minut, przybyły gość z Nowego Jorku załatwił na tomaszowskie święto rock’n’rolla, człowieka, starego przyjaciela z dawnych lat ze wspólnych prywatek – na warszawskiej Saskiej Kępie, Mokotowie, Śródmieściu - który w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku, był niekwestionowanym liderem warszawskiego, zespołu rock’n’rollowego, Kawalerowie. Marek Zarzycki, bo tak brzmi prawdziwe nazwisko, muzyk i piosenkarz z epoki wczesnego rock’n’rolla, Zarzyk to artystyczny pseudonim, używany przez przyjaciół, znajomych i kolegów. W jakże innych nastrojach jechaliśmy teraz do miasta, miasta w którym już jutro miało dojść do epokowego wydarzenia, które na zawsze miało przejść do historii naszego grodu nad Pilicą, do historii rock’n’rolla. Spotkanie, które miało dać ogromną satysfakcję jeszcze żyjącym fanom i miłośnikom, zjawisku jakim na przełomie lat 50/60-tych minionego wieku, w Tomaszowie Mazowieckim, był Rock’n’Roll.


Taneczna para z tomaszowskiego, młodzieżowego zespołu Cantinero
Zatrzymaliśmy się po drodze w okolicach Mszczonowa/Rawy w przydrożnej oberży, by coś, mówiąc kolokwialnie, wrzucić na ruszta, przekąsić a zarazem zrzucić z siebie narosłe odium odpowiedzialności za jutrzejsze święto. Natychmiast wykonałem do Urzędu Miasta, do pani Naczelnik, radosny telefon z informacją, że – Pani Kasiu, wszystko wskazuje na to, że jutro w ostatnią sobotę wakacji, w naszym mieście dojdzie do prawdziwego święta rock’n’rolla. Przedstawiłem jej telefoniczną rozmowę z Markiem Zarzykiem i jego wyrażoną zgodę na udział w naszej, jutrzejszej imprezie. W trakcie rozmowy z panią Naczelnik wyniknął mały problem, jak wynagrodzić Marka Zarzyckiego za swój występ i w którym momencie wcisnąć jego klasyczny rock’n’rollowy recital, w ustalony już scenariusz imprezy. Dobrze wiedziałem, że pieniądze na całe przedsięwzięcie zostały już dawno rozdysponowane. Z tego tytułu poczułem lekkie zażenowanie i wielką ulgę osoby odbierającej moją informację, słyszałem również radosne okrzyki, dobiegające od pracowników znajdujących się wokół mojej rozmówczyni.


ZDK Włókniarz. W przerwie koncertu 50 lat Rock&Rolla w Tomaszowie
Po godzinnym relaksie w przydrożnym lokalu, przy ciepłej i słonecznej pogodzie, udaliśmy się w kierunku Tomaszowa. Wykonałem natychmiast telefon, tak jak się wcześniej umówiliśmy, do Janka Koziorowskiego, zagajając – Janek, w ciągu pół godziny dotrzemy na Brzozową, Mirek, Wojtek i ja. Wszystko jest w porządku, ściągnij przyjaciół, szykuj „zastawę stołową” i do zobaczenia. Janka dom był zawsze otwarty dla Wojtka Szymona i jego przyjaciół, którzy automatycznie stawali się przyjaciółmi gospodarza domu. W domu przy ulicy Brzozowej oczekiwali nas Adam Gabryszewski, Andrzej Goździk, Ryszard Klimczak, Wojtek Składowski i oczywiście gospodarz domu. Po godzinie dotarł na Brzozową, przyjeżdżając z Wrocławia, zapowiadany wcześniej Jurek Dereń. Jak przystało na tradycyjną gościnność gospodarza, stół był naprawdę suto zastawiony, z niewielką szczyptą alkoholu. Po powitaniach, uściskach, wszyscy, całą dziewiątką zasiedliśmy do stołu. Przy wielkim żarciu wspartym alkoholowymi drinkami były wspomnienia, radość i śmiech, wspomnienia i łzy, wspomnienia, wspomnienia, wspomnienia… Ale również opracowaliśmy na jutrzejszy dzień strategię, bo na tomaszowskie święto rock’n’rolla wybierali się wszyscy biesiadujący u Janka. Zapowiadało się więc, patrząc na gwiaździste niebo, wspaniale.


Kamienica przy Pl. Kościuszki 17 - tu narodził się  się w Tomaszowie R'n'R
Około 19.00 opuściliśmy z Wojtkiem gościnny dom Koziorowskiego udając się w pobliżu jego posesji do domu przy ulicy Kanonierów, do państwa - Krystyny I Grześka Kaczmarków. To spotkanie przy Kanonierów umówiłem ja, na tydzień przed Wojtka przylotem, o co prosiła mnie żona Grześka. Krystyna z domu Wolska, jako mała dziewczynka można powiedzieć, wychowywała się na podwórzu kamienicy przy Placu Kościuszki 17. W domu tym mieszkał na II piętrze, Wojtek Szymon a na parterze tej posesji znajdował się sklep państwa Wolskich (dziś Jarkpol), rodziców Krystyny. Grzesiek we wczesnych latach 60-tych uprawiał w jednej drużynie z Wojtkiem, Pilica Tomaszów, kolarstwo szosowe. Również uczestniczył wraz z Krystyną, wówczas narzeczoną, w sierpniu 1962 roku na pierwszych fajfach w kawiarni Literacka. Dzisiaj Grzesiek jest po usunięciu krtani, ma ogromne kłopoty z wypowiadaniem słów, w czasie rozmowy jego tłumaczem była Krystyna. Bardzo, tak Grzesiek jak i Krystyna, chcieli się spotkać z Wojtkiem. Nie widzieli się z nim blisko 40 lat, dlatego niezmiernie cieszę się, że mogłem doprowadzić do tego spotkania.


Nigdy nie zapomnę wzruszającej sceny spotkania się z Kaczmarkami. Ledwie przekroczyliśmy próg mieszkania gdy nagle Wojtek z Grześkiem rzucili się sobie w ramiona, nastąpiły uściski, pocałunki, tulenie się, nie było żadnych słów, były tylko łzy. Na długi czas zapanowała cisza. Zdając sobie sprawę z trudności wysławiania się przez Grześka, Wojtek pierwszy rozpoczął swoją amerykańską historię, o tym w jaki sposób opuścił Polskę, co robi dziś w Stanach i jak bardzo tęskni za krajem. Potem nastąpił nostalgiczny powrót do młodości, wspomnień, o wspólnych wyścigach, szosowych porażkach i zwycięstwach, o Literackiej, o rock’n’rollu. Za nim się spostrzegliśmy dochodziła godzina 22.30, musiałem opuścić dom przy Kanonierów, bo ostatni autobus nr. 13 odchodził z przystanku w Alejach Piłsudskiego przy samochodówce o godz. 22.45. Pożegnaliśmy się z Krystyną i Grześkiem umawiając się na jutro na 17.00 na Muszli Koncertowej w Parku Solidarność. Z Wojtkiem pożegnałem się przed domem Kaczmarków, on poszedł w prawo do ulicy Brzozowej, na chatę do Janka ja natomiast z kroku ruszyłem w lewo, na przystanek autobusowy.

Dochodziła 23.00 gdy znalazłem się przed swoim wieżowcem. Było bardzo ciepło, całe niebo usłane silnie i jasno, świecącymi gwiazdami. – Oby taka pogoda było jutro – głośno westchnąłem pokonując schody na I piętro, na którym mieszkałem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz