|
Wojtek „Szymon” przed londyńskim pubem (tu pracował przed wylotem do USA) |
Cała dotychczasowa, moja wiedza o rock’n’rollu, osłuchanie, mówiąc kolokwialnie, była jak maleńki pryszcz na moim ciele, i pozostałby tej wielkości gdybym nie poznał o trzy lata ode mnie starszego, mocno już zaprawionego w rock’rollu, Wojtka Szymańskiego. Obecnie, od ponad trzydziestu pięciu lat mieszkańca Nowego Jorku. Dla przyjaciół, bliskich i znajomych został nazwany Szymonem i takim pseudonimem będę na łamach mojej Historii operował. Wojtek był przystojnym, wysokim, bardzo wysportowanym chłopakiem. Gdy go poznałem uprawiał kolarstwo w KS „Pilca”, wcześniej grywał w piłkę ręczną. Dzisiaj, kiedy przyszedł czas na retrospektywną analizę swojego życie, rozliczam się wewnętrznie z sytuacjami, miejscami, rock’n’rollowymi wydarzeniami z przeszłości, mogę odpowiedzialnie powiedzieć, że Bóg zesłał, nie tylko mnie ale mojemu miastu, Wojtka Szymona. To on mając potężna bazę płytową, jak na czasy totalnej walki z tym muzycznym stylem, stał się dla młodych fanów, miłośników tej muzyki, znaczącą postacią w mieście, powiedziałbym - historyczną.
|
Wojtek „Szymon” przy biurku jako General Director
hiszpańskich linii lotniczych AIR EUROPA w N. Y. C. |
Wojtek Szymon mieszkał z wychowującą go blisko osiemdziesięcioletnią babcią, w centrum miasta przy Placu Kościuszki 17 (dom rodziny Bartke osadników niemieckich, którzy w XIX wieku przybyli do Polski by tworzyć podwaliny przemysłu włókienniczego, między innymi w naszym mieście), dzisiaj dom styczny z budynkiem byłego Sądu (pałac rodziny Knothe), w którym mieści się sklep z materiałami papierniczymi, Jarkpol. Wojtka mama wywodziła się z wielkiego, rodzinnego klanu (Knothe, Patzer, Hancke, Bartke) osadników przybyłych z Niemiec (ojciec Szymona był tomaszowianinem). Rodzice byli z sobą rozwiedzeni, mieszkali w innych miejscowościach, z stąd opieka i wychowanie małego Wojtka spadło na babcię, panią Sophię Patzer. Rozwód rodziców, jeśli tak się mogę wyrazić, dla dorastającego Wojtka był ekonomicznie wygodny. Wikt i opierunek zagwarantowany miał u babci. Kieszonkowe jakie wpływały do jego skarbonki, od obojga rodziców, było wystarczająco duże o czym mogły świadczyć jego modne i częste zmiany w ubieraniu się (zawsze był najmodniejszym i najlepiej ubranym chłopakiem w Tomaszowie, miał pierwszy w mieście jeansy Levis Strauss), a co najważniejsze dla nas, rockmanów, to … większość many przeznaczał na rock’n’rollowe płyty.
|
Fredka Jędrzejczak-Cychner z Wojtkiem „Szymonem” Szymańskim |
Muzyczny, domowy arsenał Szymona był jak na warunki mieszkańca środkowej Polski, wystarczająco bogaty, z tendencją wzrostową, bo Wojtka było zawsze stać, co czynił, na zakup wychodzących na Zachodzie płytowych nowości, bez względu na cenę. Ze zrozumiałych względów, były one bardzo wysokie. Longplay będący na topie kosztował np. Blue Hawaii Elvisa Presleya, 500/700 złotych (oczywiście czarnorynkowo), a zarobki młodego stażysty wynosiły około 800/900, nigdy nie przekraczały 1000 zł. Wojtek nie palił papierosów, nie nadużywał alkoholu czy innych używek, więc oszczędzając kieszonkowe, mógł sobie pozwolić na realizowanie swoich marzeń, zamiłowań. Jego największa pasją, bardzo sprawnego fizycznie młodzieńca, jak wcześniej wspomniałem, był zawsze sport (kolarstwo szosowe, pływanie i piłka ręczna) oraz rock’n’roll. Jak poznałem Wojtka Szymona
|
Basia Goździk, Danusia Mec-Wypart, Wojtek Szymański |
Wakacje w 1960 roku były dla mnie bardzo ważne, na dziedzińcu mojej posesji (Warszawska 101) często po treningach czy wyścigach, zjawiała się grupa kolarzy, w której byli moi koledzy z podwórka, bracia Piotrek i Dzidek Migała, nieżyjący Mirek Górecki, Wojtek Pecyna (były, nieżyjący milicjant ze Spały), Grzesiek Kaczmarek, Heniek Rode (zmarł w roku 2012), Zbyszek Hajduk i wspomniany Wojtek Szymański. Ponieważ na naszym podwórku znajdowało się kowadło, imadło ślusarskie, różne zestawy kluczy, śrubokrętów i młotków z stąd nasi kolarze po każdej, rowerowej wyprawie przyjeżdżali tu, by zrobić przegląd swoich maszyn, usunąć powstałe usterki, regulować przerzutki, naciągać szprychy, regulować wysokość siodła, kierownika czyli przygotować rower do następnej eskapady. Najlepszym bezwzględnie kolarzem z tej grupy, był Wojtek Szymon.
Miałem okazję kilkakrotnie uczestniczyć w takich wyścigach. Podzielę się wiedzą jednym z wyścigów, odbył się wokół małych miejscowości Piotrkowa Trybunalskiego i Bełchatowa, z metą na ulicy w centrum Piotrkowa (vis a vis byłej kawiarni Mozaika). Na trasie wyścigu przemieszczałem się wraz z jadącymi w peletonie kolarzami, wozem technicznym. Był to skrzyniowy Star. Obserwując ich zmagania, na kilka kilometrów przed metą (3/4 km), kręcący pedałami peleton był rozczłonkowany. Dziewięcioosobowa grupa prowadząca w wyścigu miała kilkaset metrów przewagi nad drugą, kilkunastoosobową grupą kolarzy, w której znajdował się Szymon. Inni tomaszowscy kolarze byli w innej grupie. Ustawiliśmy się na linii mety, pod dość stromą górką przy dawnej ulicy Bolesława Bieruta, vis a vis kościoła. Kiedy ukazała się prowadząca grupa kolarzy miała przewagę około 100 metrów nad goniącym ich, samotnym kolarzem.
|
Wojciech "Szymon" podczas koncertu Arka "Elvisa" Milczarka |
Do mety zostało około 300 metrów pod stromą górę. Samotny, goniący kolarz w oczach dochodził prowadzącą czołówkę, kolejno ich wymijał. Kiedy znaleźli się na linii mety, goniący samotnik znalazł się tuż, tuż kilka metrów, nie więcej jak 2/3 metry na miejscu trzecim, za zwycięzcą. Tym samotnym, goniącym kolarzem okazał się Wojtek Szymon. Brakowało mu z 10/15 metrów by wygrał ten wyścig. W kompleksie mojej posesji znajdującej się w narożniku ulic Warszawska/Zawadzka mieściło się pięć domów (dzisiaj nie istnieją), z których mieszkańcy tych posesji korzystali ze studni z wodą pitną, mieszczącej się na wspólnym, na mojej posesji, podwórku. Dzieci czy młodzież z tych domów, w widłach w/w ulic, miały tu swoją bazę na różne zabawy (w chowanego, berka, w klasy czy w popularną wśród chłopców - klipę), gry w piłkę (dwa ognie, w ręczną, siatkówkę czy w nożną). Pewnego, lipcowego dnia kiedy chłopcy przeglądali swoje maszyny, po wodę do studni udała się nasza sąsiadka, moja rówieśniczka, piękna Aleksandra Ola Herman. Gdy ujrzał ją Szymon i spojrzał na nią, nagle coś między nimi zaiskrzyło, jak to się mówi, - zakochali się w sobie od pierwszego wejrzenia. Wojtek Szymon szybko podbiegł do studni, wyręczając Olę, napełnił wiadro wodą i udał się z nim, obok idącej Oli, na drugą stronę ulicy, Zawadzka 2/4. W tej posesji mieszkała piękna Oleńka Herman. Od tego momentu Wojtek bardzo często przyjeżdżał na nasze podwórko, nie zawsze były to wizyty związane z przeglądem roweru a raczej za sprawą co raz mocniej bijącego serca. Oleńka, mimo swojej urody, była dość skomplikowaną i dziwną dziewczyną. W relacjach, chłopak dziewczyna, była dziką, jak to by się dzisiaj powiedziało. Wychowywana w starej szkole, mówiąc kolokwialnie, trzymana przez rodziców krótko, w wielkiej dyscyplinie, dlatego Szymon z potężnie obciążonym sercem do swojej wybranki, często przeżywał ciężkie katusze.
Dla mnie był to bardzo ważny moment, nie tylko w ich życiu ale szczególnie w moim. Nigdy do naszego spotkania by nie doszło, gdyby Wojtek Szymon zdał maturę. Na szczęście tak się nie stało. Można gdybać jak potoczyłoby się moje życie gdyby Wojtkowi za pierwszym razem udało i dostałby się na studia? Ktoś nad tym jednak czuwał. Jako ekstern maturę ukończył w następnym, 1961 roku. Choć była między nami różnica trzech lat, ja 15 on 18 lat, była to wówczas przepaść wiekowa, jednak Wojtek pierwszy zbliżył się do mnie. Posłużyłem mu jako for poczta w relacjach z Olą, umawiałem ich na randki, informacje przekazywałem metodą ustną, działającą w obie strony. W nagrodę za matrymonialną współpracę, zaproponował mi przyjście do swojego mieszkania, do domu przy Placu Kościuszki 17, mówiąc, - Tolek chciałem zaprosić Cię na rock’n’rollową ucztę do mojego domu. Zapewne nie będziesz żałował tego, że dotarłeś do mnie. Przekonasz się o tym sam. Nie odmówiłem, miałem już świadomość, że niebawem znajdę się w mecce nie tylko tomaszowskiego ale myślę, że polskiego rock’n’rolla. Jednego nie przewidzieliśmy wówczas, i on i ja, że nasza przyjaźń będzie trwać do dzisiaj, choć przez wody Oceanu Atlantyckiego dzieli nas tysiące mil.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz