Wywiad ukazał się w pierwszą rocznicę śmierci Marka Jackowskiego w portalu wNas.pl
Dwa dni przed śmiercią Marka Jackowskiego rozmawiałem z Nim przez dwie, może trzy minuty. Był pełen życia, pasji i spełnienia. Krótko relacjonował, że płyta powstaje i będzie najpóźniej jesienią. Potwierdził nasze wakacyjne rozmowy dla NEAR FM i WNET. Miałem mu wysłać kilka nowych wierszy i teksty dwóch piosenek. Nie zdążyłem. Miałem to wielkie szczęście poznać go i obcować z nim dłużej niż fani podczas koncertów. Specjalnie dla Czytelników niepublikowany wcześniej wywiad z Markiem Jackowskim, który jest drobiną z wielkiego wywiadu – rzeki.
- Marku, początki grupy Maanam to rok 1975 i duet z Milo Kurtisem. Czy z tego okresu zachowały się jakieś nagrania?
Marek Jackowski: Milo twierdzi, że ma taśmy z tamtego okresu. Oczywiście nie chce ich dać, bo jest typowym Grekiem i trzyma to wszystko w jakimś złotym greckim sejfie. Ale ponieważ przyjaźnimy się, to jestem spokojny o przyszłość. Wiem, że kiedy przyjdzie odpowiedni moment to ten sejf otworzymy i wszystko wyjdzie na jaw (śmiech). Są taśmy i są nagrania. Mam wrażenie, że w archiwum Milo Kurtisa spoczywa także koncert nagrany w Lublinie. Na dziedzińcu Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego zagraliśmy niezwykły koncert, wręcz mistyczny koncert. Niesamowita historia! To był okres eksperymentalny. Po Osjanie, który był grupą teatralno – muzyczno – eksperymentalną, eksperymentowaliśmy także z Milo Kurtisem. Taki był wczesny Maanam.
- Potem do waszego składu, na przełomie stycznia i lutego 1976 roku, dołączyła Kora.
Marek Jackowski: I nie było już wyboru! Trzeba było wrócić do rock’n’rolla i big bitu, czyli do tego co robiłem we wczesnym okresie swojej młodości, jeszcze na studiach. Od drugiego roku anglistyki grałem w zespole bigbitowym w mieście Łodzi. Działo się to przy ulicy Bystrzyckiej. Właśnie tam, w soboty i niedziele, odbywały się tak zwane „wieczorki taneczne”. Przychodziła nie prawie cała Lodź a przynajmniej najpiękniejsze dziewczyny z miasta Łodzi. I oto walczyły zespoły wtedy (śmiech). Zespoły potykały się na dźwięki i gitary, aby najpiękniejsze dziewczęta przychodziły potańczyć i posłuchać muzyki.
- Czy przed rokiem 1989 panie Marku, Polacy byli inni niż teraz? W
moim odczuciu mieli jasno sprecyzowanego wroga. „Komuna” i jej słudzy –
donosiciele kontra reszta, czyli My. Ludzie trzymali się razem, dbali o
siebie i chciało im się więcej. Pierwsze lata transformacji i spore
rozczarowania z „terapiami szokowymi”, reformą finansów, zamykaniem
fabryk i zakładów, rosnącym bezrobociem. Przed 1989 rokiem wszyscy
wierzyli, że szarą rzeczywistość da się pokolorować. Po obradach
Okrągłego Stołu i pierwszych plebiscytowych wyborach nie było już tak.
Balon z nadziejami zmniejszył swoją objętość...
Marek Jackowski: Uważam że, gdy Polska i Polacy mają jakiś szczytny cel, to od razu wszystko gra. Jest ta harmonia. Kiedy Polak zostaje papieżem, to wtedy wszystko jest na miejscu. Natomiast w momencie, kiedy zaczynają się rządy tabloidowe, rządy paskudnej prasy, to wszystko zaczyna się rozmydlać. Wydaje mi się, że to, co napędza całą kulturę tabloidową a jednocześnie rozbija społeczeństwo, to epatowanie konfliktami, kłótniami i tanimi sensacjami, które przesłaniają sprawy istotne. To takie żerowanie na przyziemnych instynktach. I niestety ludzie dają się w to wpuszczać, w to wymuszone słuchanie muzyki, wymuszone ideologie, wreszcie określone sposoby zachowań. Wymuszone jest to, że na dywaniku czerwonym muszą pojawiać się gwiazdy, które natychmiast trzeba obgadać. A ja rozmawiam z Dublinem, z Tobą i mam przed oczami Stefana Dedalusa, który gdzieś tam chodzi i gdzieś może tam jego duch bazuje. Może po tych irlandzkich pubach. Może ta dusza artystyczna ciągle tam jest, może Irlandczycy to poeci, którzy mówią tylko właściwie poezją.
- Powracamy do Maanamu. Jest rok 76 i Olga Ostrowska...
Marek Jackowski: Oj już nie (śmiech). Już wtedy Jackowska. Na początku lat 70. Był nasz ślub. Niezwykłe wydarzenie i przeżycie dla mnie. Na ślubie była i Ewa Demarczyk i Marek Grechuta i Zygmunt Konieczny ten, co skomponował dla Ewy „Tomaszów”. Wydawało mi się, że cały Kraków tam był.
- O tym ślubie, podczas jednego z wywiadów, opowiadał Marek Grechuta. Zamojsko – krakowski bard przyrównał wasze święto do tego, który opisywał Wyspiański w „Weselu”.
Marek Jackowski: To prawda. Cała krakowska cyganeria artystyczna była z nami życząc nam tego, co najlepsze. Dawne czasy...
- A skąd pomysł na pierwsza nazwę zespołu: Maanam Elektryczny Prysznic?
Marek Jackowski: Było to tak. W tamtym czasie poznaliśmy młodego i sympatycznego Anglika, który zauroczył się Polską. Mowa o Johnie Porterze. Tomasz Tłuczkiewicz, inna zupełnie legenda, związana z Polskim Stowarzyszeniem Jazzowym, niesamowity umysł, niesamowity człowiek zwrócił nam uwagę na rzeczonego wyspiarza. Tłuczkiewicz powiedział: „No wiesz Marku, mam tu takiego Anglika, może byście sie spotkali, pogadali i może trochę pomuzykowali?”. I przyszedł John. I od razu, z mety zagrał „Black Day Feeling” wspaniałą, cudowną balladę. A potem drugi i trzeci i kolejne utwory. W ten sposób powstał zalążek, fundament naszego repertuaru w nowym stylu. Rockowego, choć lepiej będzie określić ten materiał, to nasze muzyczne „nowe”, mianem punkowo – rockowego.
- To był czas punkowej rebelii, która opanowała nawet listy przebojów.
Marek Jackowski: Sex Pistols, The Clash, The Stranglers i Blondie panowały niepodzielnie. To były zespoły, które może nie sprzedawały milionów egzemplarzy płyt, ale rozpętały wielka muzyczną rewolucję. Miała ona poważne konsekwencje, także dla zespołu Maanam. Ale wracając do Johna Portera. Przyszedł taki dzień, kiedy spotkaliśmy się z nim na Saskiej Kępie. Był jeszcze Maciek Zębaty, który mówił w kółko: „nie dajemy rady!”. I tak w kółko. John próbował niezdarnie jakieś zdanie po polsku wymówić. Potem zaczął zawody ze zbitką „elektryczny prysznic”. Ten „elektryczny prysznic” także za bardzo mu nie wychodził. Ale pomyśleliśmy sobie, że Maanam Elektryczny Prysznic, w odróżnieniu od jego akustycznej odmiany z Milo Kurtisem, jest dobrym projektem. W samej nazwie było już wskazanie, że się „elektryfikujemy”, „wzmacniamy” i raźnie wracamy do epoki rock’n’rolla i big bitu!
- Zostało w tego okresu kilka nagrań, obok wspomnianego już „Black Day Feeling”.
Marek Jackowski: Zarejestrowaliśmy wtedy około dziewięciu, może dziesięciu utworów, w tym pierwszą wersję „Derwisza” i „Blues Kory”.
- Potem przyszedł maj 1979 roku, który rozpoczął kolejny ważny krok w karierze Maanamu. John Porter założył formację John Porter Band i nagrał jedną z najważniejszych płyt w historii polskiego rocka „Helicopters”. Z nazwy został tylko Maanam a do zespołu przywędrował Ryszard Olesiński. I pierwsze nagrania...
Marek Jackowski: Ale zanim jeszcze Riccardo i pierwsze historie z przełomu dekad, to muszę się podzielić pewną refleksją. Był to czas, kiedy zespół znowu zaczynaliśmy wszystko od początku. Jeszcze w „elektrycznym” okresie Maanamu poznaliśmy Ryszarda Olesińskiego i jego brata Krzysztofa. Było też kilku perkusistów, którzy się przewijali obok zespołu, między innymi Ryszard Kupidura, Andrzej Mrowiec. Była radość grania i spontaniczność, ale ja bałem się...
- Czego dotyczyły te lęki i niepewności? Niewiara w powodzenie projektu?
Marek Jackowski: Miałem w sobie wiele wątpliwości, czy uda nam sie w tym nowym składzie nagrać coś zupełnie zawodowo. Pomyślałem sobie, że nie jesteśmy jeszcze, jako zespół gotowi do pracy w studiu. Za własne pieniądze zaprosiłem do studia nagraniowego członków zespołu Dżamble. Była to orkiestra po prostu niesamowita! Byłem wielkim fanem ich piosenki „Święto strachów” i całej płyty „Wołanie o słońce nad światem”. W roku 1978 reaktywowali się po raz kolejny, jako band.
- To pamiętna sesja, bo przecież wtedy powstał hymn Maanamu i jeden z największych przebojów Maanamu „Oprócz”.
Marek Jackowski: Kiedy nawet dziś słuchałem „Oprócz (błękitnego nieba) “, stwierdziłem po raz kolejny, że jest to tak niezwykle, niesamowicie i nieprawdopodobnie funkowo zagrany numer w tamtych czasach! Ale finezja i czar to przede wszystkim umiejętności i wyobraźnia muzyczna muzyków z Dżambli. W studiu pojawił się gitarzysta Marek Wilczkiewicz, (mimo, że nie było go wtedy w składzie Dżambli), pianista Stefan Sendecki, nieprawdopodobny basista i kontrabasista Marian Pawlik oraz Benek Radecki grający na perkusji. Ja grałem na gitarze i skromnie, w kąciku dogrywałem tam swoje partie. Oni po prostu swoje! Tak powstał „Hamlet”, „Chcę Ci powiedzieć coś” i „Blues Kory”. Pomyślałem sobie wtedy, że może i ja spróbuję coś zaśpiewać.
- Często powtarzasz w naszych rozmowach, że ta piosenka w sposób radosny, franciszkański, trochę naiwny odzwierciedlała wasze życie. Biednie, ale...
Marek Jackowski: Wtedy byliśmy bardzo biedni i żyliśmy naprawdę marnie. Finansowo było fatalnie. Co ja mówię… Było katastrofalnie! Wspominałem ci w poprzednich rozmowach jak w opuszczonej krakowskiej kamienicy pozyskiwałem stare drewniane klepki z parkietów, aby palić nimi w piecu by ogrzać siebie i rodzinę. No i w końcu powiedziałem sobie w duchu: „nic to!”. A potem przyszła myśl, że „oprócz błękitnego nieba, to nic nam więcej nie potrzeba tak naprawdę”. Tak sobie powiedziałem: „Nie ma pieniędzy” – myślałem – „nieważne! Żyję, słońce świeci i tylko błękitu potrzeba”. No i nagrałem tę piosenkę podczas pierwszej sesji w Radiu Katowice. Oczywiście wiedziałem, że pierwszą wokalistką jest i będzie Kora. Nie było w Maanamie miejsca na takie historie, że będzie dwóch, czy więcej wokalistów.
- Koncertowy debiut Maanamu miał miejsce w Lubaniu? Tam odbywały się te słynne Muzyczne Kempingi.
Marek Jackowski: Dokładnie. W Lubaniu był właściwie pierwszy występ Maanamu. Byliśmy już po próbach w krakowskiej „Rotundzie”. Co ciekawe, nie mieliśmy tych prób z Korą. Materiał muzyczny ogrywaliśmy z dala od Kory i coraz bardziej przerażeni. Wyobraź sobie, że robisz nową rzecz i nie wiesz za bardzo jak to się skończy.
- Dlaczego Kory nie było z Wami?
Marek Jackowski: Kora wyjechała do Budapesztu na wycieczkę, z której za nic nie chciała zrezygnować (śmiech). Właściwie nie miała okazji nawet przed koncertem zrobić z resztą zespołu choćby krótkiej próby. Spotkaliśmy się już na miejscu, w Lubaniu. Z drżeniem serca patrzyłem, co się wydarzy. A Kora wyszła na scenę z tremą i bladością na twarzy, bo znała utwory tylko z moich wersji gitarowych. I nagle nastąpiło złożenie tych wszystkich elementów w jedność, czyli zagranie na żywo podczas koncertu dla kilku tysięcy osób. I wyszło z tego naprawdę coś niesamowitego. Bez żadnej próby, z nowym składem „elektrycznym” Kora zauroczyła wszystkich widzów. Wydarzyło się totalne i niezwykłe muzyczne szaleństwo! Udało się. Ta wielka iskra przeskoczyła między Maanamem a publicznością. I tak już zostało!
- Potem Maanam został dostrzeżony przez „Studio Gamma”. Przez kilka tygodni na samym szczycie utrzymywał się utwór „Hamlet”.
Marek Jackowski: To było dość niesamowite. Chyba wtedy rozpoczęła się ta mała medialna rewolucja. Było gorące lato 1980 roku. Wyjechali gdzieś na wakacje wszyscy ci żelaźni prezenterzy radiowi okresu schyłkowego Gierka. Wtedy w radiu rządziły melodie spod znaku „cała sala śpiewa z nami” i jemu podobne. I nagle się okazało, że podczas nieobecności tych „żelaznych” prezenterów, to młodzi dziennikarze w ich zastępstwie prowadzili programy typu „listy przebojów”. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszystko sie zmieniło z dnia na dzień. Stało się to dosłownie w ciągu jednego wieczora i nocy. Okazało się, że w Studio Gamma zagościł Czesław Niemen, który wtedy wygrał ten pierwszy plebiscyt. Ale zaraz za nim, na drugim miejscu był utwór nasz utwór „Hamlet”. To było wielkie zaskoczenie! Absolutnie dla wszystkich. Bo nikt nie znał wtedy Kory, nikt nie znał Maanamu. Nagle wszystko ruszyło z wielką szybkością, niewyobrażalna nawet dla nas. Widocznie drzemał w ludziach głód nowej muzyki, nowych zespołów. Wszystko to jakoś wybuchło i eksplodowało. Zaczęły się te szalone i dramatyczne lata 80.
- Z perspektywy czasu uważasz, że „odkręcenie” zaworu bezpieczeństwa z muzyką młodzieżową na przełomie lat 70. i 80. odbyło się za przyzwoleniem „czynników oficjalnych” czy był to jednak triumf ducha nad szarością?
Marek Jackowski: Uważam, że jednak presja młodego pokolenia tamtych czasów, była tak niesamowita i mocna, że nie dało się jej zatamować. Nie uczyniono z muzyki rockowej, punkowej, czy rock’n’rollowej wentyla bezpieczeństwa. Polska muzyka lat 80. to była niezwykle głęboka, spieniona i ogromna rzeka. To był istny dynamit. Wydaje mi się, że gdyby władze i służby próbowały zdusić ten nurt, zamknąć, zdeptać, to skończyłoby się to wszystko dużo gorzej. Młodzież coraz bardziej zdesperowana wyszłaby na ulice razem ze strajkującymi robotnikami. Wtedy młodzież, po raz pierwszy od roku 1968, zaczęła walczyć o prawo istnienia. Reżym nie mógł z tym nic innego zrobić, jak tylko pogodzić się z faktem wybuchu polskiego rocka i punka. Partyjny rząd nie miał po prostu wyjścia. Ta fala była zbyt potężna i mogła ich zatopić.
- W wielu wywiadach podkreśla pan wyższość polskiej sceny muzycznej z lat 80. i 90. nad współczesnym rynkiem. Odbiegnijmy na chwilę od tematu historii Maanamu. Co w takim razie, na przestrzeni tych lat, zmieniło się w duszach twórców? A może do głosu dochodzi pokolenie, które nie pamięta starych czasów, ma inną wrażliwość i całkowicie odmienne cele?
Marek Jackowski: Nie o to chodzi by na siłę pamiętać stare czasy. W duszach dzisiejszych twórców gra, brzmi przede wszystkim nuta komercyjna. Młode pokolenie, o które pytasz, burzliwe i ciekawe muzycznie, napotyka na „beton” dużych firm fonograficznych i głuchych, nieczułych decydentów sparaliżowanych strachem przed czymś nowym. Nigdy w historii polskiej muzyki rozrywkowej sytuacja nie była tak beznadziejna jak teraz. Dla młodych, niezależnych twórców jedynym wyjściem jest chyba zaistnienie tylko w internecie. Ale tutaj, w cyberprzestrzeni przy tak nieprawdopodobnej ilości informacji, nie ma nawet cienia tej siły przebicie, jaka była w latach 80. w radiowej Trójce czy pamiętnych nocnych programach Radia Lublin w Jedynce. Muszą powstawać nowe, niezależne wydawnictwa by to zmienić.
- Pierwsza płyta grupy Maanam wydana została dopiero w 1981, choć nagrano ją rok wcześniej we wspomnianym już studiu Radia Lublin. Jak wspominasz tamten czas i dreszcz emocji? Nagranie debiutu płytowego zbiegło się w czasie z ważnymi wydarzenia pierwszej i prawdziwej Solidarności w roli głównej.
Marek Jackowski: To było niesamowite przeżycie. To był czas, kiedy spełniały się marzenia wszystkich Polaków oraz zespołu Maanam. Nawet powietrze pachniało jak zwycięstwo. Kora powiedziała po nagraniu tej pierwszej płyty, że jest tak zdumiona i szczęśliwa, że może już odejść, zniknąć a nawet umrzeć (śmieje się). W studiu pracowali znakomici fachowcy, panowie Poniatowski i Kowalczyk, znakomici ludzie od studyjnego nagrywania. Na swoim konie mieli już sesję z Budką Suflera. Muszę to powiedzieć. Maanam miał niezwykłe szczęście, że trafił na tych inżynierów. Dzięki nim to brzmienie pierwszego albumu jest takie niezwykłe. Do dzisiaj pamiętam ten niezwykły, rozpadający się polski stół Fonika. Właściwie udało się na tym stole mikserskim nagrać i zmiksować legendarną płytę. Biegał między studiem a reżyserką redaktor Jerzy Janiszewski, wspaniała legenda Trójki i Radia Lublin. W pewnym momencie przerwał nam nagranie by wykrzyczeć: „Już podpisują! Już podpisują!”. A ja się ze studia pytam: „Co podpisują?” Redaktor Janiszewski krzyczy: „Porozumienie podpisują. Już siedzą przy stole. Jest i Wałęsa z wielkim długopisem z papieżem i Matką Boska w klapie! Zaraz podpiszą!”. Wreszcie przybiegł i ze łzami w oczach powiedział: „Podpisali!”. Szał radości w studiu. Każdy padał sobie w ramiona. Lepszego anturażu do rejestracji pierwszej płyty nie mogliśmy sobie wymyślić.
- Początek lat 80. bardzo pracowity. Krew, pot i łzy, ale radość tworzenia i spełnienia artystycznego. Popularność w Studio Gamma, szczyty magazynu „Non-Stop”, przebój lata 1982 roku „Oprócz błękitnego nieba”. Utwory Maanamu, które pojawiały się na singlach żyły dłużej? Czy pewni byliście, że one i tak przetrwają?
Marek Jackowski: Ja może miałem to szczęście, że studiując filologie angielska miałem okazję wychować się na literaturze wybitnej, na utworach najważniejszych poetów i pisarzy. Wymienię tylko Wiliama Szekspira, Jamesa Joyce’a, Macphersona autora „Pieśni Osjana”... Zawsze zastanawiałem się co sprawia, że ich poezja, proza są wieczne, ponadczasowe, uniwersalne a czytelnicy bez względu na upływ czasu z lubością powracają do tych strof i wersów. Mamy świadomość, że większość literatury z tamtych czasów przepadła w pomroce dziejów, ale część jej wciąż fascynuje, wciąż przykuwa uwagę. To same pytania nurtowały mnie w związku z muzyka. Zastanawiałem się, co jest złotą receptą, aby nagrania, utwory muzyczne „żyły” dłużej niż jeden sezon. Z perspektywy prawie czterdziestu już lat, od kiedy powstał Maanam, mogę powiedzieć, że starałem się by moje kompozycje były poza czasem i pozostały w umysłach i sercach słuchaczy dłużej niż kilka miesięcy. Piosenki ponadczasowe, typowe evergreeny idą przez życie razem ze słuchaczami, wrastają w nich, przypominają ważne chwile, dają posmak wspomnień i dawnych blasków, cudownych miłości i zakochiwań, ale i zakrętów na wirażach zdarzeń.
- Doświadczył pan takich cudownych obserwacji, w jaki sposób taki ponadczasowy utwór działa na ludzi?
Marek Jackowski: Zdarzyło mi się obejrzeć koncert Paula McCartneya, którego z wszystkich członków The Beatles ceniłem najmniej. Zawsze wydawał mi się typem w stylu „nice gay”, przesłodzony i niepasujący do reszty składu. Uważałem podobnie jak John Lennon, że piosenka „Yesterday” jest przesłodzoną balladą, która nie wytrzyma próby czasu i zniknie ze świadomych słuchaczy. I byłem zdumiony, kiedy podczas tego koncertu Paul McCartney zaczął śpiewać pierwsze wersy tej piosenki a z publicznością zaczęły dziać się rzeczy niesamowite. Tysiące par, w różnym wieku, zaczęły się do siebie przytulać i całować. W oczach widziałem łzy i wzruszenia i blask dawnych wspomnień, tak jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki ta melodia i słowa uruchomiły stary film z ich życia. Wszystko na ułamek sekund, kilku minut powróciło, stało się znowu. I muszę powiedzieć, że zafascynowało mnie to. Sam dałem się porwać tej fali.
Szczęśliwy obejrzałem ten koncert do końca i stwierdziłem, że Paul
McCartney to niesamowity twórca, wspaniały kompozytor. Tak się właśnie
dzieje z utworami ponadczasowymi. Idą przez życie z ich słuchaczami i
fanami. Stają się częścią ich wspomnień i są ważne.
- Czy przeżywasz takie chwile Marku?
Marek Jackowski: Dzięki Bogu zdarzają mi się takie chwile. Wiem, że takie piosenki Maanamu jak chociażby „Ta noc do innych jest niepodobna”, „Kocham Cię kochanie moje”, czy „(Boskie) Buenos Aires” są ważne dla bardzo wielu, wielu ludzi. I to twórcę cieszy najbardziej. Ich nieustanny byt, pomimo upływu dziesiątek lat, w świadomości słuchaczy traktujących je z nutką radości i szczęścia dawnych dni to powód do dumy. Do tego dodać także muszę kilka nagrań z pierwszego krążka: „Karuzela marzeń”, „Szał niebieskich ciał” i „Szare miraże”, które graliśmy na niemal wszystkich naszych koncertach. To także zasługa wspaniałych muzyków ze „złotego” okresu Maanamu: Bodka Kowalewskiego, Rysia Riccardo Olesińskiego, znakomitego gitarzystę i Pawła Markowskiego. Bez nich nie byłoby spuścizny Maanamu i tylu niezwykłych nagrań.
- W roku 1981 za sprawą filmu „Wielka majówka” Krzysztofa Rogulskiego, z debiutującym wówczas Zbigniewem Zamachowskim, grupa Maanam trafiła do kin. Potem ukazała się pierwsza płyta zespołu, który wstrząsnął polską sceną muzyczną. W dorocznym plebiscycie pisma Non – Stop Kora została uznana za najlepszą polską wokalistkę roku 1981. Krótko potem zmienił się skład Maanamu. W grupie pojawili się Paweł Markowski (perkusja) i Bogdan Kowalewski (gitara basowa). Co nowego muzycy wnieśli do zespołu?
Marek Jackowski: Paweł Markowski nagrywał z Maanamem już podczas nagrań pierwszego albumu. W utworze „Oddech szczura” słychać już jego perkusję i rytmy. Dzięki Pawłowi Markowskiemu w zespole pojawił się Bodek Kowalewski, który zastąpił Krzysztofa Olesińskiego. Przybycie Bodka Kowalewskiego do zespołu było niezwykłym zrządzeniem losu. Bogdan to nie tylko znakomity basista, ale i świetny gitarzysta, który czuje i rozumie melodię a to nie jest częste wśród muzyków. Rzadko zdarza się, aby dobry basista była także bardzo dobrym melodykiem. A Bodek łączy te dwie umiejętności. Śmiało twierdzę do dziś, że o Maanamie, z Pawłem Markowskim i Bogdanem Kowalewskim w składzie, śmiało można mówić, jako o złotym składzie. Bo przecież albumy „O!” i „Nocny patrol” to znakomite przykłady ich wielkich umiejętności.
- O Ryszardzie Olesińskim nie wspominając?
Marek Jackowski: Riccardo jest jedyny na świecie. Wystarczy posłuchać „Espańa for ever” i tego niezwykłego riffu.
- Marku, początki grupy Maanam to rok 1975 i duet z Milo Kurtisem. Czy z tego okresu zachowały się jakieś nagrania?
Marek Jackowski: Milo twierdzi, że ma taśmy z tamtego okresu. Oczywiście nie chce ich dać, bo jest typowym Grekiem i trzyma to wszystko w jakimś złotym greckim sejfie. Ale ponieważ przyjaźnimy się, to jestem spokojny o przyszłość. Wiem, że kiedy przyjdzie odpowiedni moment to ten sejf otworzymy i wszystko wyjdzie na jaw (śmiech). Są taśmy i są nagrania. Mam wrażenie, że w archiwum Milo Kurtisa spoczywa także koncert nagrany w Lublinie. Na dziedzińcu Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego zagraliśmy niezwykły koncert, wręcz mistyczny koncert. Niesamowita historia! To był okres eksperymentalny. Po Osjanie, który był grupą teatralno – muzyczno – eksperymentalną, eksperymentowaliśmy także z Milo Kurtisem. Taki był wczesny Maanam.
- Potem do waszego składu, na przełomie stycznia i lutego 1976 roku, dołączyła Kora.
Marek Jackowski: I nie było już wyboru! Trzeba było wrócić do rock’n’rolla i big bitu, czyli do tego co robiłem we wczesnym okresie swojej młodości, jeszcze na studiach. Od drugiego roku anglistyki grałem w zespole bigbitowym w mieście Łodzi. Działo się to przy ulicy Bystrzyckiej. Właśnie tam, w soboty i niedziele, odbywały się tak zwane „wieczorki taneczne”. Przychodziła nie prawie cała Lodź a przynajmniej najpiękniejsze dziewczyny z miasta Łodzi. I oto walczyły zespoły wtedy (śmiech). Zespoły potykały się na dźwięki i gitary, aby najpiękniejsze dziewczęta przychodziły potańczyć i posłuchać muzyki.
Marek Jackowski: Uważam że, gdy Polska i Polacy mają jakiś szczytny cel, to od razu wszystko gra. Jest ta harmonia. Kiedy Polak zostaje papieżem, to wtedy wszystko jest na miejscu. Natomiast w momencie, kiedy zaczynają się rządy tabloidowe, rządy paskudnej prasy, to wszystko zaczyna się rozmydlać. Wydaje mi się, że to, co napędza całą kulturę tabloidową a jednocześnie rozbija społeczeństwo, to epatowanie konfliktami, kłótniami i tanimi sensacjami, które przesłaniają sprawy istotne. To takie żerowanie na przyziemnych instynktach. I niestety ludzie dają się w to wpuszczać, w to wymuszone słuchanie muzyki, wymuszone ideologie, wreszcie określone sposoby zachowań. Wymuszone jest to, że na dywaniku czerwonym muszą pojawiać się gwiazdy, które natychmiast trzeba obgadać. A ja rozmawiam z Dublinem, z Tobą i mam przed oczami Stefana Dedalusa, który gdzieś tam chodzi i gdzieś może tam jego duch bazuje. Może po tych irlandzkich pubach. Może ta dusza artystyczna ciągle tam jest, może Irlandczycy to poeci, którzy mówią tylko właściwie poezją.
Maanam Elektryczny Prysznic |
Marek Jackowski: Oj już nie (śmiech). Już wtedy Jackowska. Na początku lat 70. Był nasz ślub. Niezwykłe wydarzenie i przeżycie dla mnie. Na ślubie była i Ewa Demarczyk i Marek Grechuta i Zygmunt Konieczny ten, co skomponował dla Ewy „Tomaszów”. Wydawało mi się, że cały Kraków tam był.
- O tym ślubie, podczas jednego z wywiadów, opowiadał Marek Grechuta. Zamojsko – krakowski bard przyrównał wasze święto do tego, który opisywał Wyspiański w „Weselu”.
Marek Jackowski: To prawda. Cała krakowska cyganeria artystyczna była z nami życząc nam tego, co najlepsze. Dawne czasy...
- A skąd pomysł na pierwsza nazwę zespołu: Maanam Elektryczny Prysznic?
Marek Jackowski: Było to tak. W tamtym czasie poznaliśmy młodego i sympatycznego Anglika, który zauroczył się Polską. Mowa o Johnie Porterze. Tomasz Tłuczkiewicz, inna zupełnie legenda, związana z Polskim Stowarzyszeniem Jazzowym, niesamowity umysł, niesamowity człowiek zwrócił nam uwagę na rzeczonego wyspiarza. Tłuczkiewicz powiedział: „No wiesz Marku, mam tu takiego Anglika, może byście sie spotkali, pogadali i może trochę pomuzykowali?”. I przyszedł John. I od razu, z mety zagrał „Black Day Feeling” wspaniałą, cudowną balladę. A potem drugi i trzeci i kolejne utwory. W ten sposób powstał zalążek, fundament naszego repertuaru w nowym stylu. Rockowego, choć lepiej będzie określić ten materiał, to nasze muzyczne „nowe”, mianem punkowo – rockowego.
Maanam Elektryczny Prysznic |
Marek Jackowski: Sex Pistols, The Clash, The Stranglers i Blondie panowały niepodzielnie. To były zespoły, które może nie sprzedawały milionów egzemplarzy płyt, ale rozpętały wielka muzyczną rewolucję. Miała ona poważne konsekwencje, także dla zespołu Maanam. Ale wracając do Johna Portera. Przyszedł taki dzień, kiedy spotkaliśmy się z nim na Saskiej Kępie. Był jeszcze Maciek Zębaty, który mówił w kółko: „nie dajemy rady!”. I tak w kółko. John próbował niezdarnie jakieś zdanie po polsku wymówić. Potem zaczął zawody ze zbitką „elektryczny prysznic”. Ten „elektryczny prysznic” także za bardzo mu nie wychodził. Ale pomyśleliśmy sobie, że Maanam Elektryczny Prysznic, w odróżnieniu od jego akustycznej odmiany z Milo Kurtisem, jest dobrym projektem. W samej nazwie było już wskazanie, że się „elektryfikujemy”, „wzmacniamy” i raźnie wracamy do epoki rock’n’rolla i big bitu!
- Zostało w tego okresu kilka nagrań, obok wspomnianego już „Black Day Feeling”.
Marek Jackowski: Zarejestrowaliśmy wtedy około dziewięciu, może dziesięciu utworów, w tym pierwszą wersję „Derwisza” i „Blues Kory”.
- Potem przyszedł maj 1979 roku, który rozpoczął kolejny ważny krok w karierze Maanamu. John Porter założył formację John Porter Band i nagrał jedną z najważniejszych płyt w historii polskiego rocka „Helicopters”. Z nazwy został tylko Maanam a do zespołu przywędrował Ryszard Olesiński. I pierwsze nagrania...
Marek Jackowski: Ale zanim jeszcze Riccardo i pierwsze historie z przełomu dekad, to muszę się podzielić pewną refleksją. Był to czas, kiedy zespół znowu zaczynaliśmy wszystko od początku. Jeszcze w „elektrycznym” okresie Maanamu poznaliśmy Ryszarda Olesińskiego i jego brata Krzysztofa. Było też kilku perkusistów, którzy się przewijali obok zespołu, między innymi Ryszard Kupidura, Andrzej Mrowiec. Była radość grania i spontaniczność, ale ja bałem się...
- Czego dotyczyły te lęki i niepewności? Niewiara w powodzenie projektu?
Marek Jackowski: Miałem w sobie wiele wątpliwości, czy uda nam sie w tym nowym składzie nagrać coś zupełnie zawodowo. Pomyślałem sobie, że nie jesteśmy jeszcze, jako zespół gotowi do pracy w studiu. Za własne pieniądze zaprosiłem do studia nagraniowego członków zespołu Dżamble. Była to orkiestra po prostu niesamowita! Byłem wielkim fanem ich piosenki „Święto strachów” i całej płyty „Wołanie o słońce nad światem”. W roku 1978 reaktywowali się po raz kolejny, jako band.
- To pamiętna sesja, bo przecież wtedy powstał hymn Maanamu i jeden z największych przebojów Maanamu „Oprócz”.
Marek Jackowski: Kiedy nawet dziś słuchałem „Oprócz (błękitnego nieba) “, stwierdziłem po raz kolejny, że jest to tak niezwykle, niesamowicie i nieprawdopodobnie funkowo zagrany numer w tamtych czasach! Ale finezja i czar to przede wszystkim umiejętności i wyobraźnia muzyczna muzyków z Dżambli. W studiu pojawił się gitarzysta Marek Wilczkiewicz, (mimo, że nie było go wtedy w składzie Dżambli), pianista Stefan Sendecki, nieprawdopodobny basista i kontrabasista Marian Pawlik oraz Benek Radecki grający na perkusji. Ja grałem na gitarze i skromnie, w kąciku dogrywałem tam swoje partie. Oni po prostu swoje! Tak powstał „Hamlet”, „Chcę Ci powiedzieć coś” i „Blues Kory”. Pomyślałem sobie wtedy, że może i ja spróbuję coś zaśpiewać.
- Często powtarzasz w naszych rozmowach, że ta piosenka w sposób radosny, franciszkański, trochę naiwny odzwierciedlała wasze życie. Biednie, ale...
Marek Jackowski: Wtedy byliśmy bardzo biedni i żyliśmy naprawdę marnie. Finansowo było fatalnie. Co ja mówię… Było katastrofalnie! Wspominałem ci w poprzednich rozmowach jak w opuszczonej krakowskiej kamienicy pozyskiwałem stare drewniane klepki z parkietów, aby palić nimi w piecu by ogrzać siebie i rodzinę. No i w końcu powiedziałem sobie w duchu: „nic to!”. A potem przyszła myśl, że „oprócz błękitnego nieba, to nic nam więcej nie potrzeba tak naprawdę”. Tak sobie powiedziałem: „Nie ma pieniędzy” – myślałem – „nieważne! Żyję, słońce świeci i tylko błękitu potrzeba”. No i nagrałem tę piosenkę podczas pierwszej sesji w Radiu Katowice. Oczywiście wiedziałem, że pierwszą wokalistką jest i będzie Kora. Nie było w Maanamie miejsca na takie historie, że będzie dwóch, czy więcej wokalistów.
- Koncertowy debiut Maanamu miał miejsce w Lubaniu? Tam odbywały się te słynne Muzyczne Kempingi.
Muzyczny Camping w Lubaniu |
- Dlaczego Kory nie było z Wami?
Marek Jackowski: Kora wyjechała do Budapesztu na wycieczkę, z której za nic nie chciała zrezygnować (śmiech). Właściwie nie miała okazji nawet przed koncertem zrobić z resztą zespołu choćby krótkiej próby. Spotkaliśmy się już na miejscu, w Lubaniu. Z drżeniem serca patrzyłem, co się wydarzy. A Kora wyszła na scenę z tremą i bladością na twarzy, bo znała utwory tylko z moich wersji gitarowych. I nagle nastąpiło złożenie tych wszystkich elementów w jedność, czyli zagranie na żywo podczas koncertu dla kilku tysięcy osób. I wyszło z tego naprawdę coś niesamowitego. Bez żadnej próby, z nowym składem „elektrycznym” Kora zauroczyła wszystkich widzów. Wydarzyło się totalne i niezwykłe muzyczne szaleństwo! Udało się. Ta wielka iskra przeskoczyła między Maanamem a publicznością. I tak już zostało!
Marek Jackowski: To było dość niesamowite. Chyba wtedy rozpoczęła się ta mała medialna rewolucja. Było gorące lato 1980 roku. Wyjechali gdzieś na wakacje wszyscy ci żelaźni prezenterzy radiowi okresu schyłkowego Gierka. Wtedy w radiu rządziły melodie spod znaku „cała sala śpiewa z nami” i jemu podobne. I nagle się okazało, że podczas nieobecności tych „żelaznych” prezenterów, to młodzi dziennikarze w ich zastępstwie prowadzili programy typu „listy przebojów”. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszystko sie zmieniło z dnia na dzień. Stało się to dosłownie w ciągu jednego wieczora i nocy. Okazało się, że w Studio Gamma zagościł Czesław Niemen, który wtedy wygrał ten pierwszy plebiscyt. Ale zaraz za nim, na drugim miejscu był utwór nasz utwór „Hamlet”. To było wielkie zaskoczenie! Absolutnie dla wszystkich. Bo nikt nie znał wtedy Kory, nikt nie znał Maanamu. Nagle wszystko ruszyło z wielką szybkością, niewyobrażalna nawet dla nas. Widocznie drzemał w ludziach głód nowej muzyki, nowych zespołów. Wszystko to jakoś wybuchło i eksplodowało. Zaczęły się te szalone i dramatyczne lata 80.
- Z perspektywy czasu uważasz, że „odkręcenie” zaworu bezpieczeństwa z muzyką młodzieżową na przełomie lat 70. i 80. odbyło się za przyzwoleniem „czynników oficjalnych” czy był to jednak triumf ducha nad szarością?
Marek Jackowski: Uważam, że jednak presja młodego pokolenia tamtych czasów, była tak niesamowita i mocna, że nie dało się jej zatamować. Nie uczyniono z muzyki rockowej, punkowej, czy rock’n’rollowej wentyla bezpieczeństwa. Polska muzyka lat 80. to była niezwykle głęboka, spieniona i ogromna rzeka. To był istny dynamit. Wydaje mi się, że gdyby władze i służby próbowały zdusić ten nurt, zamknąć, zdeptać, to skończyłoby się to wszystko dużo gorzej. Młodzież coraz bardziej zdesperowana wyszłaby na ulice razem ze strajkującymi robotnikami. Wtedy młodzież, po raz pierwszy od roku 1968, zaczęła walczyć o prawo istnienia. Reżym nie mógł z tym nic innego zrobić, jak tylko pogodzić się z faktem wybuchu polskiego rocka i punka. Partyjny rząd nie miał po prostu wyjścia. Ta fala była zbyt potężna i mogła ich zatopić.
- W wielu wywiadach podkreśla pan wyższość polskiej sceny muzycznej z lat 80. i 90. nad współczesnym rynkiem. Odbiegnijmy na chwilę od tematu historii Maanamu. Co w takim razie, na przestrzeni tych lat, zmieniło się w duszach twórców? A może do głosu dochodzi pokolenie, które nie pamięta starych czasów, ma inną wrażliwość i całkowicie odmienne cele?
Marek Jackowski: Nie o to chodzi by na siłę pamiętać stare czasy. W duszach dzisiejszych twórców gra, brzmi przede wszystkim nuta komercyjna. Młode pokolenie, o które pytasz, burzliwe i ciekawe muzycznie, napotyka na „beton” dużych firm fonograficznych i głuchych, nieczułych decydentów sparaliżowanych strachem przed czymś nowym. Nigdy w historii polskiej muzyki rozrywkowej sytuacja nie była tak beznadziejna jak teraz. Dla młodych, niezależnych twórców jedynym wyjściem jest chyba zaistnienie tylko w internecie. Ale tutaj, w cyberprzestrzeni przy tak nieprawdopodobnej ilości informacji, nie ma nawet cienia tej siły przebicie, jaka była w latach 80. w radiowej Trójce czy pamiętnych nocnych programach Radia Lublin w Jedynce. Muszą powstawać nowe, niezależne wydawnictwa by to zmienić.
- Pierwsza płyta grupy Maanam wydana została dopiero w 1981, choć nagrano ją rok wcześniej we wspomnianym już studiu Radia Lublin. Jak wspominasz tamten czas i dreszcz emocji? Nagranie debiutu płytowego zbiegło się w czasie z ważnymi wydarzenia pierwszej i prawdziwej Solidarności w roli głównej.
Marek Jackowski: To było niesamowite przeżycie. To był czas, kiedy spełniały się marzenia wszystkich Polaków oraz zespołu Maanam. Nawet powietrze pachniało jak zwycięstwo. Kora powiedziała po nagraniu tej pierwszej płyty, że jest tak zdumiona i szczęśliwa, że może już odejść, zniknąć a nawet umrzeć (śmieje się). W studiu pracowali znakomici fachowcy, panowie Poniatowski i Kowalczyk, znakomici ludzie od studyjnego nagrywania. Na swoim konie mieli już sesję z Budką Suflera. Muszę to powiedzieć. Maanam miał niezwykłe szczęście, że trafił na tych inżynierów. Dzięki nim to brzmienie pierwszego albumu jest takie niezwykłe. Do dzisiaj pamiętam ten niezwykły, rozpadający się polski stół Fonika. Właściwie udało się na tym stole mikserskim nagrać i zmiksować legendarną płytę. Biegał między studiem a reżyserką redaktor Jerzy Janiszewski, wspaniała legenda Trójki i Radia Lublin. W pewnym momencie przerwał nam nagranie by wykrzyczeć: „Już podpisują! Już podpisują!”. A ja się ze studia pytam: „Co podpisują?” Redaktor Janiszewski krzyczy: „Porozumienie podpisują. Już siedzą przy stole. Jest i Wałęsa z wielkim długopisem z papieżem i Matką Boska w klapie! Zaraz podpiszą!”. Wreszcie przybiegł i ze łzami w oczach powiedział: „Podpisali!”. Szał radości w studiu. Każdy padał sobie w ramiona. Lepszego anturażu do rejestracji pierwszej płyty nie mogliśmy sobie wymyślić.
- Początek lat 80. bardzo pracowity. Krew, pot i łzy, ale radość tworzenia i spełnienia artystycznego. Popularność w Studio Gamma, szczyty magazynu „Non-Stop”, przebój lata 1982 roku „Oprócz błękitnego nieba”. Utwory Maanamu, które pojawiały się na singlach żyły dłużej? Czy pewni byliście, że one i tak przetrwają?
Marek Jackowski: Ja może miałem to szczęście, że studiując filologie angielska miałem okazję wychować się na literaturze wybitnej, na utworach najważniejszych poetów i pisarzy. Wymienię tylko Wiliama Szekspira, Jamesa Joyce’a, Macphersona autora „Pieśni Osjana”... Zawsze zastanawiałem się co sprawia, że ich poezja, proza są wieczne, ponadczasowe, uniwersalne a czytelnicy bez względu na upływ czasu z lubością powracają do tych strof i wersów. Mamy świadomość, że większość literatury z tamtych czasów przepadła w pomroce dziejów, ale część jej wciąż fascynuje, wciąż przykuwa uwagę. To same pytania nurtowały mnie w związku z muzyka. Zastanawiałem się, co jest złotą receptą, aby nagrania, utwory muzyczne „żyły” dłużej niż jeden sezon. Z perspektywy prawie czterdziestu już lat, od kiedy powstał Maanam, mogę powiedzieć, że starałem się by moje kompozycje były poza czasem i pozostały w umysłach i sercach słuchaczy dłużej niż kilka miesięcy. Piosenki ponadczasowe, typowe evergreeny idą przez życie razem ze słuchaczami, wrastają w nich, przypominają ważne chwile, dają posmak wspomnień i dawnych blasków, cudownych miłości i zakochiwań, ale i zakrętów na wirażach zdarzeń.
- Doświadczył pan takich cudownych obserwacji, w jaki sposób taki ponadczasowy utwór działa na ludzi?
Marek Jackowski: Zdarzyło mi się obejrzeć koncert Paula McCartneya, którego z wszystkich członków The Beatles ceniłem najmniej. Zawsze wydawał mi się typem w stylu „nice gay”, przesłodzony i niepasujący do reszty składu. Uważałem podobnie jak John Lennon, że piosenka „Yesterday” jest przesłodzoną balladą, która nie wytrzyma próby czasu i zniknie ze świadomych słuchaczy. I byłem zdumiony, kiedy podczas tego koncertu Paul McCartney zaczął śpiewać pierwsze wersy tej piosenki a z publicznością zaczęły dziać się rzeczy niesamowite. Tysiące par, w różnym wieku, zaczęły się do siebie przytulać i całować. W oczach widziałem łzy i wzruszenia i blask dawnych wspomnień, tak jakby za dotknięciem czarodziejskiej różdżki ta melodia i słowa uruchomiły stary film z ich życia. Wszystko na ułamek sekund, kilku minut powróciło, stało się znowu. I muszę powiedzieć, że zafascynowało mnie to. Sam dałem się porwać tej fali.
Ryszard Olesiński |
- Czy przeżywasz takie chwile Marku?
Marek Jackowski: Dzięki Bogu zdarzają mi się takie chwile. Wiem, że takie piosenki Maanamu jak chociażby „Ta noc do innych jest niepodobna”, „Kocham Cię kochanie moje”, czy „(Boskie) Buenos Aires” są ważne dla bardzo wielu, wielu ludzi. I to twórcę cieszy najbardziej. Ich nieustanny byt, pomimo upływu dziesiątek lat, w świadomości słuchaczy traktujących je z nutką radości i szczęścia dawnych dni to powód do dumy. Do tego dodać także muszę kilka nagrań z pierwszego krążka: „Karuzela marzeń”, „Szał niebieskich ciał” i „Szare miraże”, które graliśmy na niemal wszystkich naszych koncertach. To także zasługa wspaniałych muzyków ze „złotego” okresu Maanamu: Bodka Kowalewskiego, Rysia Riccardo Olesińskiego, znakomitego gitarzystę i Pawła Markowskiego. Bez nich nie byłoby spuścizny Maanamu i tylu niezwykłych nagrań.
- W roku 1981 za sprawą filmu „Wielka majówka” Krzysztofa Rogulskiego, z debiutującym wówczas Zbigniewem Zamachowskim, grupa Maanam trafiła do kin. Potem ukazała się pierwsza płyta zespołu, który wstrząsnął polską sceną muzyczną. W dorocznym plebiscycie pisma Non – Stop Kora została uznana za najlepszą polską wokalistkę roku 1981. Krótko potem zmienił się skład Maanamu. W grupie pojawili się Paweł Markowski (perkusja) i Bogdan Kowalewski (gitara basowa). Co nowego muzycy wnieśli do zespołu?
Marek Jackowski: Paweł Markowski nagrywał z Maanamem już podczas nagrań pierwszego albumu. W utworze „Oddech szczura” słychać już jego perkusję i rytmy. Dzięki Pawłowi Markowskiemu w zespole pojawił się Bodek Kowalewski, który zastąpił Krzysztofa Olesińskiego. Przybycie Bodka Kowalewskiego do zespołu było niezwykłym zrządzeniem losu. Bogdan to nie tylko znakomity basista, ale i świetny gitarzysta, który czuje i rozumie melodię a to nie jest częste wśród muzyków. Rzadko zdarza się, aby dobry basista była także bardzo dobrym melodykiem. A Bodek łączy te dwie umiejętności. Śmiało twierdzę do dziś, że o Maanamie, z Pawłem Markowskim i Bogdanem Kowalewskim w składzie, śmiało można mówić, jako o złotym składzie. Bo przecież albumy „O!” i „Nocny patrol” to znakomite przykłady ich wielkich umiejętności.
- O Ryszardzie Olesińskim nie wspominając?
Marek Jackowski: Riccardo jest jedyny na świecie. Wystarczy posłuchać „Espańa for ever” i tego niezwykłego riffu.
Z Markiem Jackowskim przegadaliśmy w latach 2009 i 2010 wiele, wiele godzin. Większość tych rozmów została zarejestrowana a część wyemitowana we fragmentach w programach „Polska Tygodniówka” Radia NEAR FM (Irlandia). Co z resztą? Niewykluczone, że powstanie z tego 150 stronicowa książka z wywiadem – rzeką z Markiem Jackowskim. Wszystkie te chwile oddałbym za jedną: by znów zobaczyć Go uśmiechniętego, z gitarą w ręku i na scenie w otoczeniu Kowalewskiego, Markowskiego i Olesińskiego...
Tomasz Wybranowski
foto – archiwum Marka Jackowskiego
Tomasz Wybranowski.
Roztoczanin z serca Zamojszczyzny, rocznik 1972. Absolwent polonistyki
na UMCS (specjalność edytorsko – medialna). Studiował także jako wolny
słuchacz filozofię i politologię. Doktorant wydziału Nauk Politycznych
UMCS. Pracował w radiu Centrum, Puls, Top, oraz kieleckim TAK, był
korespondentem radiowej „Trójki”. Publikował (i publikuje) w pismach
„Próba” , „Dziennik Wschodni”, „Kurier Lubelski” , „Praca i Życie Za
Granicą”, „Nowej Okolicy Poetów”, „Zamojskim Kwartalniku Kulturalnym”,
magazynie „Kontury”, miesięczniku „Dziś”. Korespondent tygodnika
„Przegląd” w latach (2006 – 2012), redaktor dwumiesięcznika „Imperium
Kobiet i kwartalników Kontury oraz Zamojski Kwartalnik Kulturalny.
Publikuje w tygodniku „Uważam Rze”. Od 2005 roku w Irlandii. Na
przełomie 2005/2006 był redaktorem naczelnym tygodnika „Strefa Eire”. W
latach 2006 – 2008 wydawca i redaktor naczelny miesięcznika „Wyspa”.
Wydał trzy przewodniki po Irlandii „Irlandzki Niezbędnik. Irish ABC”. W
latatch 2008 - 2012 nieprzerwanie redaktor naczelny tygodnika (później
miesięcznika) „Kurier Polski”. W latach 2008 – 2009 był także irlandzkim
korespondentem Polskiego Radia i Informacyjnej Agencji Radiowej.
Współpracował także z Radiem Vox. Obecnie nieprzerwanie wydawca i
prezenter programu „Polska Tygodniówka” (ponad 270 wydań) nadawanego
w każdą środę w dublińskiej rozgłośni NEAR 90, 3 FM. W każdy piątek
(10.00 – 11.00) w Radiu WNET (Polska) pojawia się jego autorski program
„Irlandzka Polska Tygodniówka”. Cykl programów o historii muzyki
światowej „Muzyczne Terapie” gości także w austriackim Radiu FRO. Autor
czterech tomików wierszy („Oczy, które...” 1990, „Czekanie na świt” 1992, „Biały”
1995 i najnowszy „Nocne Czuwanie”). Jego wiersze drukowano w ponad
dwudziestu antologiach poetyckich (ostatnio „Harmonia Dusz” Warszawa
2011). Na początku roku 2013 ukaże się specjalna wersja zbioru „Nocne
Czuwanie” wraz z audiobookiem (wydawnictwo Kontury). Rok 2011 przyniósł
nominację do nagrody „Polak roku w Irlandii”. Tomasz Wybranowski
wyróżniony został przez środowiska polonijne w Irlandii nagrodą
„dziennikarz roku 2010”. Doktorant wydziału Nauk Politycznych UMCS.
Przygotowuje dwie publikacje na temat polskiej muzyki rockowej w czasie
zrywu wolnościowego 1977 – 1990. Do tej pory ukazało się jego pięć
artykułów naukowych poświęconych mediom, głównie imigracyjnym. Od czerwca 2015 tomek prowadzi Listę Przebojów Polisz Czart, która dzięki niemu rozpoczęła swoje drugie życie Aby
poczuć klimat audycji Tomka, zapraszam do wysłuchania znakomitego
programu poświęconemu Grzegorzowi Ciechowskiemu. Można posłuchać go tutaj
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz