Ubiegłoroczny koncert Krystyny Prońko, będący ukoronowaniem obchodów czwartej rocznicy istnienia Jazz Cafe POSK był jednocześnie pierwszym wydarzeniem artystycznym, które miałem przyjemność recenzować dla czytelników Nowego Czasu. Propozycję napisania niniejszego artykułu poświęconego piątemu jubileuszowi tej niezwykle zasłużonej dla polskiej społeczności emigracyjnej instytucji potraktowałem więc trochę jak prezent z okazji pierwszej rocznicy mojej współpracy z tym dwutygodnikiem.
Już samo przeniesienie uroczystości z kameralnej siedziby Jazz Cafe do o wiele większej sali teatralnej, było wyraźnym sygnałem, że będziemy mieli do czynienia z wydarzeniem znacznie wyższej rangi od ubiegłorocznego. Była to decyzja poniekąd słuszna, jako że i rocznica zapowiadała się o wiele dostojniej, a ponadto mający towarzyszyć artystom The Denmark Street Big Band na większej przestrzeni miał szansę zaprezentować się dużo bardziej widowiskowo.
Piąty jubileusz w założeniu organizatorów miał się także wyróżniać liczbą supportujących panią Krystynę wokalistów. O ile jedyną artystką, którą zaproszono przed rokiem do rozgrzania publiczności była Monika Lidke, o tyle tym razem na brak osób przewijających się w pierwszej części koncertu nie mogliśmy narzekać. Nie zawsze jednak ilość idzie w parze z jakością. Niestety tak było i tym razem. Na wysokości zadania jak zawsze stanęła Dominika Zachman, pomimo że jej występy z własnym zespołem uważam za o wiele lepsze od zmagań z niezbyt przekonywującym tego dnia big bandem. Duże postępy od arteryjnego występu z lipca ubiegłego roku zrobiła także Marta Carillon, która ze średniej klasy repertuaru pop bez większego problemu „wskoczyła” w jazzowe klimaty, z którymi poradziła sobie w sposób ujmujący. Z przykrością obserwowałem natomiast występ znakomitego zazwyczaj Leszka Alexandra, który dużo lepiej radzi sobie z towarzyszeniem własnej gitary niż z całkowicie pozbawionymi bluesowej drapieżności dźwiękami syntezatora. Instrument ten posiada przecież wiele możliwości, a nieco anachroniczne już dziś brzmienie wystarczyło zastąpić dźwiękami imitującymi barwę Organów Hammonda, co w połączeniu z charyzmatycznym głosem Leszka, mogło zapewnić doskonały efekt końcowy.
Nie sposób nie wspomnieć o profesjonalizmie Wayne’a Morgana – wokalisty, który na co dzień współpracuje z The Denmark Street Big Band. Zawodowiec do złudzenia przypominający Franka Sinatrę był jednym z najjaśniejszych punktów koncertu. Jednocześnie pozwolę sobie zauważyć, że zaangażowanie big bandu podczas występu tego artysty w niczym nie przypominało ospałości towarzyszącej minirecitalom Marty i Dominiki.
Organizacyjnym nieporozumieniem nie tylko w mojej opinii były natomiast występy Sabiny Sokołowskiej, Anny Janczuk oraz wokalisty Polan Marka Kowalczyka. Wykonywanie coverów z towarzyszeniem sztucznej perkusji, podczas gdy prawdziwa stoi na scenie opustoszała, nie jest moim zdaniem dobrym pomysłem nawet w ramach WOŚP, a już zupełnie nie pasuje do konwencji koncertu jubileuszowego Jazz Cafe POSK. Myślę, że już czas aby panie zmierzyły się z piosenkami napisanymi specjalnie dla nich, covery pozostawiając jedynie jako dodatek dobrze przygotowanego repertuaru.
Niedociągnięcia organizacyjne nie ominęły także koncertu gwiazdy wieczoru, która z uwagi na brak dyrygenta kilkakrotnie była zmuszona przejmować jego rolę, a nawet przerwać interpretację standardu „Autumn Leaves” w skutek całkowitego pogubienia się orkiestry. Podczas rozmowy z panią Krystyną tuż po koncercie zażartowałem, że momentami jej recital nawiązywał do nazwy telewizyjnego programu „Śpiewaj i walcz”, którego jakiś czas temu była jurorką. Wiele mówiącą odpowiedź: „Myślałam, że będzie gorzej” pozostawiam bez komentarza. Artystka bardzo źle oceniła próbę poprzedzającą występ jak i brak dyrygenta, bez którego jak stwierdziła trudno jest śpiewać z dużym zespołem, zwłaszcza w przypadku rozbudowanych aranżacji z jakich znane są jej piosenki. Z rozrzewnieniem wspominam przepełnioną do granic możliwości małą salę Jazz Cafe POSK i subtelną jazzową aranżację, którą przed rokiem zapewnili naszej artystce pianista Paweł Serafiński i saksofonista Kuba Raczyński. Porównując tamten występ z tegorocznym można było odnieść wrażenie, iż pani Krystyna już wchodząc na scenę miała świadomość, że tym razem koncert pozbawiony będzie tej harmonii, która zaważyła o entuzjastycznym odbiorze jej występu przed rokiem. Zapowiadając jeden z utworów artystka doskonale przewidziała nawet moment, w którym nastąpi nieporozumienie z muzykami. Wieloletnie doświadczenie estradowe pomogło w końcu pani Krystynie opanować sytuację, a porywająco zagrana i zaśpiewana kompozycja Chucka Mangione „Children Of Sanchez” była najlepiej wykonanym coverem tego utworu jaki kiedykolwiek słyszałem. Krystyna Prońko przygotowała na ten szczególny wieczór obok swoich niezapomnianych piosenek („Jesteś lekiem na całe zło”, która w roku 1983 podbiła Listę Przebojów Trójki, „Małe tęsknoty” z roku 1980, „Niech moje serce kołysze ciebie do snu” - Piosenka Roku 1975 wg czytelników magazynu Non Stop) także piosenki nieco już zapomniane („Biedna”, „Papierowe ptaki”) lub mniej znane („Dążenie” autorstwa doskonale nam znanego Tomasza Furmanka) oraz światowe standardy (kompozycja Antonio Carlosa Jobima „Girl From Ipanema”, która w roku 1965 otrzymała nagrodę Grammy, „Misty” Errola Garnera z roku 1954, przebój roku 1945 „Autumn Leaves” autorstwa Josepha Kosmy oraz wspomniana już „Children Of Sanchez” z roku 1978). Jest coś szczególnego w repertuarze Krystyny Prońko. Wokalistka znana jest powszechnie z niezwykle precyzyjnego doboru kompozycji, przez co określana jest w środowisku jako „kobieta charakterna”. Ponadto jej piosenki trudno jest przyporządkować do jakiejś określonej stylistyki. „Nudzę się śpiewając jeden gatunek. Zawsze szukam czegoś, co dobrze połączy się z tym co śpiewam, a jednocześnie jest inne. Z tego powstaje nowa jakość. Zdaję sobie sprawę, że to jest eklektyczne, ale ja eklektyzm traktuję jako zaletę”. Wykorzystując możliwość bezpośredniej wymiany poglądów na temat koncertu, nie omieszkałem zapytać pani Krystyny przy tej okazji jak ocenia jako pedagog szkoły muzycznej kondycję polskiej piosenki w XXI wieku. „Jest duża liczba całkiem poprawnie a nawet bardzo dobrze śpiewających ludzi. Media pokazują to nawet w różnego rodzaju programach konkursowych, których pojawiło się już tyle, że trudno mi jest wymienić wszystkie ich tytuły. Poza tym nie oglądam ich, ponieważ bardzo mnie irytują komentarze wypowiadane po występach uczestników tych zmagań. Jednocześnie korzyść z tego że aż tylu młodych ludzi jest wokalnie utalentowanych jest bardzo niewielka. Ich repertuar jest najczęściej tworzony przez nich samych i jest koniunkturalny, przez co jest nietrwały, gdyż powstaje głownie z potrzeby zarabiania pieniędzy a nie z potrzeby ducha i wówczas wartość takiej twórczości jest bardzo miałka. Historia utworu w założeniu jego producentów ma potrwać krótko, zainteresować słabo i zniknąć. A tymczasem ja śpiewam niektóre piosenki już 40 lat”.
Wyrażając swoje krytyczne opinie na temat piątego jubileuszu Jazz Cafe POSK, nie zamierzam negować pomysłu na rozmach rocznicowych obchodów tego nie tylko zasłużonego ale i ogromnie potrzebnego miejsca spotkań polskich artystów i fanów jazzu w Londynie. Rozumiem radość i dumę pomysłodawców ze stworzenia takiej sceny i przy okazji tej recenzji pragnę im szczerze pogratulować zapału i umiejętności zebrania tak ogromnej ilości ludzi, którzy przez ostatnie pięć lat na różne sposoby i często bezinteresownie podarowali swój czas i talent, aby czerpać radość z efektów dzieła, któremu się poświęcili. Czasami lepiej jest jednak mierząc siły na zamiary, dokonać przed realizacją najbardziej nawet szczytnego projektu gruntownej analizy nie tylko posiadanych środków finansowych ale przede wszystkich zasobów artystycznych. Niech to miejsce będzie przez cały rok otwarte dla każdego młodego adepta sztuki, który właśnie w zaciszu kameralnej jazzowej kafejki ma szansę wzrastać i uczyć się od najlepszych. Nie wolno jednak w mojej opinii czynić ludziom będącym na początku artystycznej drogi nieświadomej krzywdy, stawiając ich podczas takich przedsięwzięć jak wystawnie pomyślany jubileusz na jednej scenie z wokalistami przewyższającymi ich umiejętności na chwilę obecną o klasę lub więcej. Trudno jest obwiniać młodych piosenkarzy za brak właściwego podkładu muzycznego lub autorskiego repertuaru. Do niezbędnej wiedzy scenicznej dorasta się latami, a wielkość Dominiki Zachman czy postępy Marty Carillon nie wzięły się znikąd i poparte były ciężką pracą oraz codzienną konfrontacją z własnymi oczekiwaniami. Wierzę głęboko, że ci sami artyści, których występ dziś potraktowałem krytycznie, podczas 10-tej rocznicy będą gwiazdami pierwszej wielkości, tylko aby tak się stało, potrzebny jest właśnie Jazz Cafe POSK a nie jego jubileusze, które powinny być wydarzeniami, na których występ nie będzie szkołą, a wyjątkowym zaszczytem. A tak przy okazji zawsze zastanawiałem się dlaczego czwarta rocznica ślubu nazywana jest kwiatową, a piąta drewnianą. Czyżby przekładało się to także na innego rodzaju jubileusze?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz