poniedziałek, 4 marca 2019

"Ciągła zmiana jest nieunikniona" - z Tomkiem Gębarowskim, wokalistą i gitarzystą Klubu Zdesperowanych Romantyków - zwycięzcy 39 Notowania Listy Polisz Czart rozmawia Sławek Orwat



- Czy dorastanie w Płocku - mieście takich gigantów jak Lao Che czy Farben Lehre bardziej motywuje młodych muzyków, czy deprymuje?

Tomek: Myślę że motywuje. Wiesz... to jest taki bodziec, że tobie też może udać się spełnić muzyczne marzenia. Wydaje mi się że fajnie zaznaczyć, że nasze miasto ma naprawdę wiele ciekawych muzycznych osobowości.


- Przygodę z gitarą rozpocząłeś w młodym wieku. Była to własność twojego brata, a twoimi herosami były wtedy grunge'owe kapele z Seattle: Nirvana, Soundgarden i Pearl Jam. Jaka to była gitara, i o czym wtedy marzyłeś?

Tomek: Jeśli nie myli mnie pamięć, była to klasyczna gitara polskiej produkcji, którą mój brat dostał kiedyś na święta. Był to chyba koniec podstawówki. Wtedy usłyszałem Nevermind Nirvany i to mnie totalnie poskładało. Największym marzeniem było wtedy mieć zespół i po prostu grać swoją muzykę, chyba tak zostało do dziś.

- Powiedziałeś kiedyś, że twoim celem zawsze było pisanie własnych kompozycji i tworzenie muzyki autorskiej. Stawiałeś to zdecydowanie wyżej od żmudnych ćwiczeń nad warsztatem gitarowym. Jeszcze nie potrafiłeś dobrze grac, a już z kolegami z gimnazjum założyłeś swoje pierwsze kapele. Pamiętasz jeszcze nazwy tych bandów? Jaką muzykę wówczas graliście i z jakim przyjęciem otoczenia spotykaliście się?


Tomek: Dokładnie tak było. Zawsze poruszały mnie zespoły, które grały bardziej “sercem” niż wirtuozerskimi popisami. Pierwsze muzyczne przeżycia wspominam z wielkim sentymentem. Garaże, piwnice i inne miejsca, gdzie tylko można było pohałasować i ten wielki entuzjazm zdecydowanie przerastający nasze umiejętności (śmiech). To były magiczne chwile, kiedy czuliśmy, że powstaje coś naszego. Nazwy zespołów zmieniały się często i większości z nich nie sposób wyjawić bez nutki zawstydzenia, więc pozwól że zachowam je dla siebie (śmiech). Przyjęcie otoczenia? Nasze rodziny chyba patrzyły na to z uśmiechem na zasadzie “młodzieńczy bunt jest niczym grypa - kiedyś przejdzie”, jednak mimo upływu lat ciągle czuje że ta choroba mnie trzyma (śmiech).

- Pierwszym twoim poważnym zespołem był Borderline. Byłeś wówczas uczniem szkoły średniej i dziwnym zrządzeniem losu zacząłeś śpiewać. Nie mogliście podobno znaleźć żadnego wokalisty, więc tymczasowo zająłeś się tym ty. Jak dla mnie, masz bardzo ciekawą barwę głosu, a momentami przypominasz mi trochę Grzegorza Markowskiego. Kiedy zaakceptowałeś siebie  jako wokalistę?


Tomek: Próbowaliśmy długo znaleźć kogoś, kto mógłby u nas pośpiewać. Po kilku próbach i przesłuchaniach chętnych osób w trakcie przerwy zaprezentowałem pomysł na kawałek, który ułożyłem i zanuciłem chłopakom. No i tak zostało.

Wokalne początki były bardzo trudne i stresujące. Pamiętam, że przed pierwszymi publicznymi występami jako wokalista, dobre dwa dni nie mogłem zmrużyć oka i znaleźć sobie miejsca. Co do akceptacji... hmmm… chyba taka chwila, w której powiedziałem sobie “jestem wokalistą” nigdy nie przyszła. Po prostu używam swojego głosu, żeby otworzyć serducho. Staram się ciągle pracować nad tym, żeby poprawiać swoje umiejętności wokalne.

- Z zespołem Borderline przeżyłeś pierwsze przeglądy i koncerty. Podsumowaniem tego czasu było 4-utworowe wydawnictwo Happier Thane Ever nagrane własnym sumptem. Czy zachowały się te kawałki na jakimś nośniku?

Tomek: Tak, w moim rodzinnym domu jest jeden egzemplarz płyty. Od jakiegoś czasu zbieram się, żeby to zarchiwizować na jakimś dysku, ale z racji, że jestem mistrzem świata prokrastynacji, pewnie jeszcze chwilę będzie trzeba na to poczekać (śmiech).


- W związku ze studiami znalazłeś się w Poznaniu, gdzie rozpocząłeś współpracę z zespołem Heavy Breathers, z którym zagrałeś sporo koncertów i nagrałeś demo. Co to była za muzyka i czy zachowała się gdzieś?

Tomek: Niestety osobiście nie posiadam nic, co mógłbym przedstawić. Na tamten czas był to dość nowoczesny rock. Dla mnie był to okres zbierania nowych doświadczeń, ciągłej nauki. Wspominam go bardzo dobrze.

- Kiedy wróciłeś do Płocka, postanowiłeś powołać do życia Klub Zdesperowanych Romantyków - akustyczną alternatywę rockowego grania. Skąd wzięła się ta niezwykle rozbudowana nazwa i jak spoglądasz dziś na KZR?

Tomek: Nazwa zespołu to wariacja na temat albumu Marzenia Zdesperowanych Romantyków zespołu Die Last który swego czasu oczarował mnie swoją mocą. Dla mnie osobiście było to też odniesienie do tego, czym kierowali się Romantycy w literaturze, zwrócenia się do wnętrza człowieka, duchowości, buntu przeciw ustalonym regułom społecznym i wielkiej namiętności, jaką osobiście dla mnie jest muzyka. Pierwotny kierunek miał być odmienny, ale poddaliśmy się energii wszystkich osób tworzących skład i tak powstała nasza muzyka.


- Wasze pierwsze demo Kilka słów o prawdzie i trwaniu spotkało się z na tyle dobrym odbiorem, że udało wam się zagrać sporo koncertów i wygrać kilka przeglądów. Czy był to dla ciebie moment przełomowy?

Tomek: Przede wszystkim były to wielkie emocje i radość. Pewnie że dodało nam to skrzydeł, ale chyba każdy z nas zdawał sobie sprawę, że był to zaledwie mały kroczek w całej podróży.

-  Wkrótce ukazało się kolejne demo Ćwierć wieku samotności, z którego pochodzą „Cmentrze marzeń” - wasz pierwszy wideoklip nad którego stworzeniem pracował ś.p Yach Paszkiewicz. "Nie mogę poddać się, póki ogień się tli" to powtarzające się kilkukrotnie przesłanie tego świetnego moim zdaniem kawałka. Czy takie motto przyświecało ci, kiedy poczułeś, że w końcu twoje odwieczne marzenia mogą się spełnić? Czy utwór odniósł jakiś sukces w rozgłośniach radiowych?


Tomek: “Cmentarze marzeń” to bardzo osobisty tekst, próba rozliczenia się z niektórymi sprawami, własnymi lękami i obawami, które tak naprawdę w mniejszy bądź też większy sposób trawią każdego z nas. Szczerze, to pisząc go, zupełnie nie myślałem o spełnieniu marzeń - to była potrzeba duszy żeby coś z siebie wykrzyczeć. Sukcesy? Poza rozgłośniami internetowymi i dobrym przyjęciem na koncertach nie wydarzyło się nic szczególnie spektakularnego.

- Do pracy nad debiutancką płytą KZR przystąpiłeś po zmianach personalnych. Basistą został Maciek Rzymkowski, odszedł też człowiek odpowiedzialny za perkusjonalia, a za klawiszami zasiadł Kuba Jabłoński. W zespole poza tobą i wymienionymi muzykami są jeszcze: gitarzysta Krzysiek Kaźmierczak oraz perkusista Piotrek Kosowski. Mógłbyś pokrótce przedstawić wszystkich muzyków KZR?

Tomek: Tak naprawdę prawie cały materiał na płytę i przygotowanie do niej rozpoczęło się jeszcze z poprzednim składem, jednakże finalnie do studia weszliśmy w obecnym składzie. Michał oraz Wojtek, pomimo tego, że nie nagrywali jej z nami, też odcisnęli swój ślad na tym albumie, dlatego też nie chciałbym ich pominąć. Obecny skład poza mną to Krzysztof - współzałożyciel zespołu, jest naszym gitarzystą i autorem wysokoenergetycznych partii gitarowych. Następnie mamy Piotra  - naszego perkusistę, motor napędowy zespołu, który uzupełniany jest niskimi wibracjami Macieja basisty, który jest najmłodszym stażem członkiem zespołu. No i oczywiście Kuba - nasz klawiszowiec, który pięknie “spina” wszystkie nasze gitarowe wybryki.


- Muzyka grupy oparta jest na twoich kompozycjach autorskich, twojej gitarze, głosie oraz tekstach i lawiruje gdzieś pomiędzy popem a rockiem alternatywnym. Czy w zespole bardziej potrzebujesz wysokiej klasy instrumentalistów, którzy doskonale odtworzą wszystkie twoje muzyczne pomysły, czy też kreatywnych aranżerów?

fot. Tomasz Miecznik
Tomek: Hmm… opowiem ci, jak przebiegał zawsze proces twórczy zespołu. Przynosiłem na próbę kompozycję w wersji roboczej, a potem braliśmy to wszyscy na warsztat. Finalnie zdarzało się, że pierwotny pomysł był totalnie odmienny od końcowej wersji. Także po części w każdej z tych kompozycji każdy mógł przelać cząstkę siebie.

- Jak ty i twoi koledzy z zespołu odbieracie zwycięstwo numeru „Dopóki serce bije” w 39 Notowaniu Listy Polisz Czart? Pamiętam, że w pierwszym podejściu utwór przeszedł bez echa, a największym waszym mankamentem, jaki zauważyłem, jest dość słaba promocja. Zamierzasz coś z tym zrobić i na ile może przyczynić się do tego wasz sukces u nas?


Tomek: Jesteśmy ci za to bardzo wdzięczni Sławku. Zdecydowanie masz racje, zawsze nasze działania promocyjne były delikatnie mówiąc słabe. Skąd się to bierze ? Chyba w naturze każdego z nas kiepsko jest z autopromocją, zdecydowanie bliżej nam było do samego grania muzyki. Możliwe też, że nie ogarniamy współczesnego modelu promocji.

- Jak powstał projekt D_light i dlaczego kompozycja "Baltic Sea Dancing" nigdy nie weszła do czołówki Polisz Czart. Utwór znakomicie miksuje muzykę new romantic z klimatem początku lat 90-tych. Czyżby znów zawaliła promocja?


Tomek: Wszystko zaczęło się od płyty rapera Zeusa Jest Super. W czasie, kiedy na nią trafiłem, bardzo mocno mnie poruszyła i urzekła brzmieniowo. W związku z tym zadzwoniłem do Roginiego - producenta tego albumu i efektem naszego poznania się, było zaproszenie do zaśpiewania Baltica. Myślę, że tutaj promocja była przeprowadzona jak najlepiej przeprowadzona, jak tylko można było to zrobić biorąc pod uwagę możliwości tego projektu. No i był to dla mnie olbrzymi krok w rozwoju, czego efektem był kolejny utwór “Elektryczna Mgła”.

- "Prawdopodobnie nie zmienimy świata, nie wprowadzimy wielkiej rewolucji, być może za kilka lat nikt nawet nie będzie wiedzieć kim byliśmy, a nam samym nie pozostanie nic oprócz kilku mglistych wspomnień, ale będąc tu i teraz mamy wielką nadzieję, że zatrzymacie się na chociaż na chwilę i posłuchacie jak pięciu zwykłych facetów oddaje się temu, co kochają najbardziej... Muzyce". Mam nadzieję, że to tylko kokieteria. Nie wierzę, że nie macie ochoty zapisać się w historii polskiego rocka.

Tomek: Oczywiście, myślę że każdy człowiek, muzyk, każdy z nas gdzieś w środku bardzo chce zapisać się trwale w historii. Z drugiej jednak strony nigdy nie mamy pewności, czy nie zdarzy się coś, co nie porwie nas na inny biegun życiowych przygód i tam pozwoli nam się bardziej spełnić. Ta płyta jest udokumentowaniem nas samych w konkretnym okresie czasu. Ciągła zmiana jest nieunikniona, dlatego też mimo ogromu serca i energii włożonej w muzykę, staram się też mieć do tego dystans.

- Kiedy mogę spodziewać się nowego hitu, który ponownie wdrapie się na szczyt Polisz Czart i czy będzie to coś utrzymanego w podobnej stylistyce, czy zaskoczysz mnie czymś kompletnie z innej planety? 


Tomek: Nie chcąc rzucać słów na wiatr, pozwól, że ograniczę się do tego, że będziesz w ścisłym gronie pierwszych osób które usłyszą nowe rzeczy (śmiech). Cierpliwości.

Ze Sławkiem Kurkiem
- Trafiłeś na mnie dzięki popularnemu w płockim światku muzycznym liderowi punkowej załogi Reszta Pokolenia Sławkowi Kurkowi, który od roku 2012 jest jednym z najwierniejszych słuchaczy naszej Listy. Jakie związki muzyczne was łączą i w jakich okolicznościach pojawił się wątek naszej Listy?

Tomek: Z racji że Sławek ze swoją Resztą Pokolenia działają w Płocku i bardzo cenie ich twórczość, śledziłem ich poczynania. Na profilu facebookowym rzuciło mi się zachęcenie do słuchania listy, więc posłuchałem. Dalszym krokiem było już tylko nawiązanie kontaktu z tobą. Nie mieliśmy ze Sławkiem okazji wspólnie pograć, ale kto wie co przyniesie czas ? (śmiech).


- Jakie są twoje marzenia na najbliższą przyszłość? Przystanek Woodstock, Festiwal w Opolu, Jarocin, a może coś zupełnie innego?

Tomek: Jest jedno. Grać jak najwięcej, a czy będzie to Woodstock czy malutka miejscowość jest już sprawą drugorzędną.

 ***

Fotografie pochodzą z profilu Fb Artysty i zostały wykorzystane za jego zgodą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz