środa, 30 stycznia 2019

Sinatra wiecznie żywy, czyli niezapomniany wieczór w Vertigo.

Michał Bober wokal i prowadzenie koncertu, Bartek Chojnacki - bas, Adam Bławicki - saksofon, Szymon Rybitw - puzon, Jan Chojnacki - trąbka  (fot. Sławek Orwat)
Francis Albert Sinatra urodził się 12 grudnia 1915 roku w położonym w stanie New Jersey niedużym miasteczku Hoboken. Przyszły król swingu przyszedł na świat w rodzinie posiadającej włoskie korzenie, co według niektórych zwolenników spiskowej teorii dziejów, nie było bez znaczenia dla rozwoju nieprzeciętnego talentu młodego Franka. Nazywany był The Voice, bo też głos posiadał nieprzeciętny, a jego niepowtarzalną, aksamitną barwę do dziś trudno jest pomylić z kimkolwiek innym. Jego muzyka uznawana jest przez krytyków muzycznych oraz zwykłych odbiorców jako ponadczasowa, a on sam po ponad dwudziestu latach od śmierci nieustannie uważany jest za najwybitniejszego amerykańskiego piosenkarza XX wieku.


Choć niezwykle trudno jest dokładnie wyliczyć ilość płyt z muzyką Franka Sinatry, jakie rozeszły się po niemal całym świecie, liczbę tę szacuje się na ponad 150 milionów egzemplarzy, co czyni go jednym z tych artystów, którzy sprzedali największą liczbę albumów w historii muzyki rozrywkowej oraz jednym z najwyżej docenionych wokalistów wszech czasów. Frank Sinatra najbardziej zasłynął takimi przebojami jak: "Strangers In The Night", "New York, New York" czy "My Way", które stanowią już dziś klasykę światowego dziedzictwa kultury i są niedoścignionym wzorem dla tysięcy młodych adeptów sztuki wokalnej. Artysta nagrał blisko 60 albumów studyjnych i wydał 300 singli!

Frank Sinatra
Frank Sinatra rozpoczął swoją muzyczną karierę w drugiej połowie lat 30-tych ubiegłego stulecia, współpracując ze świetnym trębaczem i zarazem liderem popularnych zespołów jazzowych ery swingu Harrym Jamesem oraz - co finansowo było dla niego bardziej opłacalne - ze znakomitym puzonistą, kompozytorem i kierownikiem orkiestry jazzowej, bratem słynnego Jimmy’ego Dorseya - Tommy Dorseyem. W 1943 roku Sinatra podpisał kontrakt z legendarną wytwórnią Columbia Records i tym samym rozpoczął pełną sukcesów karierę solową, stając się w zawrotnym tempie idolem dziewcząt  nazywanych w kulturze amerykańskiej bobby soxers. Były to głównie nastolatki, a także dziewczęta poniżej 25 roku życia, które ubierały tzw. poodle skirts i charakterystycznie zawinięte skarpetki podobne do tych, w jakich w filmie "The Bachelor and the Bobby-Soxer" z roku 1947 paradowała niezapomniana Shirley Temple. Frank Sinatra - co koniecznie należy podkreślić - był pierwszym amerykańskim piosenkarzem, który zdobył popularność nie tylko wśród dorosłej publiczności, ale także wśród nastolatków, co upoważnia nas do stwierdzenia, że był on pierwszą ikoną w dziejach popkultury, a używając języka współczesnego - pierwszym celebrytą show biznesu. Był on także aktorem filmowym.


W 1945 roku Sinatra wystąpił w kasowym musicalu "Podnieść kotwicę" opowiadającym o dwóch marynarzach, którzy mając cztery dni przepustki zwiedzają Hollywood, gdzie pomagają młodej, atrakcyjnej piosenkarce dostać się na casting do prestiżowej wytwórni filmowej. Rok później Sinatra otrzymał honorowego Oscara za krótkometrażowy film "The House I Live In".

Frank Sinatra, Kathryn Grayson i Gene Kelly w filmie "Podnieść kotwicę"
W 1934 roku Frank Sinatra poznał Nancy Barbato, która podobnie jak on, posiadała włoskie korzenie, a prezentem ślubnym jaki podarował swojej wybrance było nagranie swojej pierwszej piosenki zatytułowanej "Our love". Nancy była niezwykle gospodarną panią domu i kochającą żoną, która ogromnie wspierała swojego utalentowanego męża w początkach jego kariery, wyruszając z nim nawet w trasę, kiedy to koncertował z orkiestrą Harry Jamesa. To właśnie Nancy zasugerowała Sinatrze noszenie charakterystycznie wiązanej muszki, która bardzo szybko stała się jego znakiem rozpoznawczym.


Niestety, Frank Sinatra bardzo ulegał ponoć opiniom i zachciankom swojej matki, co jego małżonce ze zrozumiałych względów niezbyt odpowiadało, a dodatkowo po przeprowadzce do Hollywood artysta wdał się w liczne romanse, co spowodowało, że rozczarowana i poniżona Nancy zażądała w końcu rozwodu. Tyle na dziś faktów z przebogatej biografii wielkiego Franka Sinatry, gdyż wydarzenie, o którym pragnę dziś opowiedzieć dotyczy jedynie pierwszej części wieloletniej kariery muzycznej tego popularnego artysty obejmującej lata 1939 - 1942, czyli czasu, kiedy to na europejskie miasta sypały się hitlerowskie bomby, a niemiecka okupacja ogromnych połaci starego kontynentu w poważnym stopniu zatrzymała jej rozwój kulturowy oraz pozbawiła życia milionów ludzi, w tym także wielu artystów.

Vertigo Jazz Club & Restaurant - jak sami o swoim klubie głoszą jego twórcy - jest miejscem, w którym miłośnicy  muzyki czują się jak u siebie. To jedyny taki klub we Wrocławiu i w całym regionie, elegancki i przytulny, został przygotowany ze starannością i myślą o każdym szczególe. Vertigo w założeniu jego twórców ma się kojarzyć z tym, co w jazzie, w sztuce, w życiu jest najlepsze i właśnie temu mają służyć organizowane pod tym szyldem koncerty i wystawy. I rzeczywiście trudno się z powyższymi słowami nie zgodzić. 30 stycznia 2019 roku miałem możliwość tę wrocławską świątynię jazzu zobaczyć po raz pierwszy, a znakomitą do tego okazją była pierwsza część cyklu koncertów piosenek Franka Sinatry, która wprowadziła mnie do zaczarowanego świata swingu z przełomu lat 30-tych i 40-tych ubiegłego stulecia, czyli do czasu, kiedy to panowie obowiązkowo zakładali na scenę i nie tylko na nią eleganckie garnitury, a panie jeszcze nie piszczały na ich widok, jak miało to miejsce w nieco późniejszej epoce rock and rolla, a jedynie taktownie i wrodzoną godnością oklaskiwały swojego idola. Jakie emocje kryły się pod ich pięknie uszytymi sukienkami oraz w ich rozgrzanych głowach? Była to ich słodką tajemnica, co - jak myślę - w samych idolach musiało jeszcze bardziej rozbudzać nieokiełznaną wyobraźnię niż u późniejszych herosów rocka, którym to przeróżne części damskiej garderoby spadały podczas występów na głowę niczym krople jesiennej ulewy.


Do świata, w którym gramofonowe płyty roiły się od swingowych evergreenów (jak dawniej nazywano przeboje), a zjawisko popkultury dopiero nieśmiało rodziło się w głowach muzycznych producentów, licznie zebraną tego dnia we wrocławskim klubie Vertigo publiczność wprost ze sceny zaprosił jeden z managerów i organizatorów koncertów w tym uroczym zakątku stolicy Dolnego Śląska - Piotr Karwat.

Piotr Karwat (fot. Sławek Orwat)
"Witam państwa bardzo serdecznie w środowy wieczór w Vertigo Jazz Club & Restaurant. Dzisiejszy koncert jest koncertem otwierającym cykl, który wymyśliliśmy razem z Michałem pod koniec 2018 roku. Bardzo się cieszę, że jesteście państwo tym wydarzeniem zainteresowani, bo już w lutym odbędzie się jego część druga, a w marcu trzecia i tak długo, jak państwo będziecie chcieli słuchać Michała, tak długo - mam taką nadzieję - Michał śpiewać będzie. Pierwszemu z cyklu koncertów poświęconych historii twórczości Franka Sinatry, Michał nadal nazwę The Voice. W czasie, kiedy zespół będzie wychodził na scenę, akustyk Paweł wypuści z głośników piosenkę "Our Love" - pierwszy zarejestrowany utwór w wykonaniu Franka Sinatry. Przed państwem Michał Bober z zespołem!"


W tym momencie pośród rozbrzmiewających braw licznie zebranej publiczności z głośników klubu Vertigo rozbrzmiało trzeszczące nagranie "Our Love" nagrane przez Franka Sinatrę dla jego pierwszej żony Nancy - a na scenie pojawili się bohaterowie tego niezwykłego wydarzenia: Michał Bober pieszczotliwie nazywany przez kolegów konduktorem - wokal i prowadzenie koncertu, Tomasz Jędrzejewski - piano, Bartek Chojnacki - bas, Adam Bławicki - saksofon, Szymon Rybitw - puzon, Jan Chojnacki - trąbka oraz Tomasz Garbera - perkusja.

Adam Bławicki - saksofon i Jan Chojnacki - trąbka (fot. Sławek Orwat)
Młodzi muzycy rozpoczęli koncert od dedykowanej przez kompozytorkę i autorkę tekstu - Ann Ronell George'owi Gershwinowi piosenki "Willow Weep For Me" - jazzowego standardu skomponowanego przez nią w roku 1932. Utwór ten po raz pierwszy został nagrany przez Orkiestrę Teda Fio Rito z wokalem Muzzy Marcellino w październiku 1932 roku, a miesiąc później przez Orkiestrę Paula Whitemana z wokalistką Irene Taylor. Obie wersje stały się ogromnymi przebojami, a wykonanie tej piosenki przez brytyjski duet Chad & Jeremy rozszerzyło jej popularność na kontynent europejski. Frank Sinatra włączył tę piosenkę do swojego repertuaru w roku 1939.


Kolejny "All or Nothing at All" to utwór skomponowany w 1939 roku przez Arthura Altmana z tekstem Jacka Lawrence'a, a nagrany przez Franka Sinatrę w ostatnim dniu dwudziestolecia międzywojennego, czyli 31 sierpnia 1939. Ze względu na ówczesny konflikt pomiędzy organizacją zrzeszającą twórców muzycznych, a rozgłośniami radiowymi (strajk muzyków 1942-1944), dopiero cztery lata później, kiedy to został on ponownie wydany przez Columbia Records, utwór ten stał się wielkim przebojem magazynu Billboard, gdzie utrzymywał się aż przez 21 tygodni!

Bartek Chojnacki - bas i Adam Bławicki - saksofon (fot. Sławek Orwat)
"It's Funny to Everyone but Me" to piosenka ze słowami i muzyką napisanymi przez Jacka Lawrence'a w 1939 roku, która została nagrana przez The Ink Spots 17 maja 1939 roku. Przez Franka Sinatrę z Harrym Jamesem i jego orkiestrą została ona zrealizowana 17 sierpnia 1939 roku i szybko stała się jedną z bardziej znaczących piosenek rozwijającego się z rozmachem repertuaru The Voice'a. Utwór doczekał się także wielu wykonań w latach 60-tych. 1960 roku Dinah Shore umieściła go na swoim albumie Dinah Sings Some Blues with Red. W roku 2017 Bob Dylan nagrał wersję tego utworu na swoim albumie Triplicate.


"Night and Day" to popularna piosenka napisana przez Cole'a Portera, a wykorzystana w filmowym musicalu "Gay Divorce" ("Wesoła rozwódka") z 1932 roku. Jest to prawdopodobnie najpopularniejszy wkład Cole'a Portera w Great American Songbook, który został potem nagrany przez dziesiątki znakomitych muzyków. Fred Astaire wystawił "Noc i dzień" na scenie, a jego nagranie tego utworu z orkiestrą Leo Reismana przez dziesięć tygodni utrzymywało się na listach przebojów. Istnieje hipoteza, że kompozycja ta była inspirowana modlitwą islamską, kiedy jej twórca odwiedzał Maroko. Piosenka tak bardzo kojarzyła się z Cole Porterem, że kiedy Hollywood sfilmował w 1946 roku jego historię życia, film zatytułowany został "Noc i dzień". Frank Sinatra nagrał ten utwór przynajmniej 5 razy w swojej karierze, a po raz pierwszy uczynił to z Orkiestrą Tommy'ego Dorseya.

Jan Chojnacki - trąbka (fot. Sławek Orwat)
"Someone to Watch Over Me" to utwór skomponowany w latach dwudziestych XX wieku przez George'a Gershwina z tekstem jego żony Iry Gershwin. Utwór został napisany dla piosenkarki Gertrude Lawrence i wykorzystany w musicalu "Oh, Kay!" z roku 1926. Początkowo "Someone to Watch Over Me" było szybką muzyczną huśtawką, ale potem George Gershwin tak długo eksperymentował z tą piosenką, przerabiając ją na tkliwą balladę, że od tego czasu utknął z jej ostateczną wersją w martwym punkcie. Piosenkę wykonywało wielu znakomitych wokalistów, w tym Ella Fitzgerald oraz nieodżałowana Amy Winehouse.

"Street of Dreams" to niezwykle taneczny foxtrot skomponowany w 1932 roku przez Victora Younga z tekstem Sama M. Lewisa. Trzech udanych nagrań tego utworu w 1933 roku dokonali Guy Lombardo, Ben Selvin i Bing Crosby, natomiast wykonanie Franka Sinatry zostało zarejestrowane z towarzyszeniem Orkiestry Tommy'ego Dorseya.


"Moon Love" to natomiast piękna piosenka nagrana przez Franka Sinatrę dwukrotnie, najpierw w 1939 roku z Harry James Orchestra, a po latach w 1966 roku na albumie Moonlight Sinatra, zaaranżowanym przez Nelsona Riddle'a dla Reprise Records. Piosenka została zaadoptowana z Piątej Symfonii Czajkowskiego, a tekst do niej napisali Mack Davis i Andre Kostelanetz. Ta niezwykła piosenka zakończyła pierwszą część przeglądu wczesnej twórczości Franka Sinatry, a ja wykorzystując 20-minutową przerwę w koncercie, poprosiłem Michała Bobera o krótką rozmowę.

Z Michałem Boberem podczas rozmowy w garderobie klubu Vertigo
- Jaka idea przyświecała wam podczas rozmyślań nad koncepcją tego koncertu?

- Idea zrodziła się jeszcze w minionym roku, kilka miesięcy temu. Piotr Karwat, który w klubie Vertigo zajmuje się organizacją koncertów, kiedy już trochę lepiej mnie poznał, ponieważ kilka razy już tutaj występowałem, zaproponował mi, żebyśmy wspólnie stworzyli cykl koncertów, który będzie trwał przez kilka kolejnych miesięcy i będzie nosił tytuł "Historia życia i twórczości Franka Sinatry". Dziś właśnie zainaugurowaliśmy ten cykl pierwszym koncertem.

Michał Bober - wokal i prowadzenie (fot. Sławek Orwat)
- Dlaczego akurat Frank Sinatra?

- Twórczość Franka Sinatry dobrze poznałem w liceum. Pomimo, że mój tato zawsze Sinatrę lubił i słuchał, do mnie jego repertuar dotarł dopiero po ukończeniu szkoły podstawowej, a w liceum stałem się już jego ogromnym fanem. Pamiętam, że na studiach miałem nawet okazję wyjechać do Stanów zjednoczonych, a konkretnie do Hollywood, do Los Angeles i tam starałem się szukać śladów Franka Sinatry.

- Znalazłeś?

- Przede wszystkim znalazłem jego gwiazdę na Hollywood Walk of Fame - chyba najbardziej popularne miejsce, gdzie Frank Sinatra jest wciąż symbolicznie obecny, ale najbardziej jest on wciąż obecny przede wszystkim w amerykańskiej popkulturze, co czuć tam niemal na każdym kroku.

- Jest niekwestionowanym królem swingu, od którego na dobre rozpoczęły się notowania najprzeróżniejszych list przebojów i zestawienia popularności płyt.

- Mówi się, że jest to pierwsza gwiazda w historii muzyki pop na tak wielką skalę. Sprzedał niewyobrażalną ilość płyt, a przygotowując się do tego koncertu, znalazłem nawet informacje, że Frank Sinatra potrafił tygodniowo wykonywać kilkanaście, a czasami nawet kilkadziesiąt różnego rodzaju koncertów. Były to koncerty dla publiczności, ale były to również koncerty radiowe lub telewizyjne, więc jak widać, był on  bardzo płodnym, czynnym i aktywnym artystą.


- Był też artystą kontrowersyjnym, Krążą - jak pewnie doskonale wiesz - przeróżne legendy na temat jego powiązań z tajemniczym światem amerykańskich Włochów.

- Jeśli chodzi ci o mafię, to oczywiście, ze istnieje słynna teoria spiskowa, a już Amerykanie szczególnie uwielbiają takie historie tworzyć. Wydaje mi się, że w takich spiskowych teoriach może znajdować się jakaś odrobina prawdy.

- Myślisz, że ktoś mu pomógł w rozwoju kariery?

- Myślę, ze mogło tak być, bo rzeczywiście nie jest tajemnicą, że posiadał wysoko postawionych przyjaciół, a Hollywood lat 20-tych, 30-tych i 40-tych podobno w dużym stopniu było pod wpływem mafii, więc kto wie, czy Frank Sinatra posiadając jakieś określone układy czy znajomości, mógł mieć ułatwioną drogę do sukcesu i być może to jest właśnie to szczęście, o którym w jego przypadku często się mówi.

Adam Bławicki - saksofon oraz Michał Bober nazywany przez kolegów konduktorem (fot. Sławek Orwat)
- Pozwól, że posłużę się tytułem pewnej piosenki. Czujesz go pod swoją skórą?

- Ja go czuje i uwielbiam, natomiast dla mnie swing nie jest rzeczą pierwszorzędną. Ja wciąż się go uczę i dla mnie ten koncert jest bardzo stresujący, czego nie ukrywam, ale sprawia mi on też wiele przyjemności, bo czuje, że dzięki temu cyklowi koncertów mam szansę się rozwinąć.


- Kiedy tak patrzę na ciebie i na twoich kolegów z zespołu, dostrzegam, jak bardzo jesteście młodzi. Skąd w orbicie zainteresowań tak młodych ludzi znalazł się ktoś taki jak Frank Sinatra?

- Moi koledzy z zespołu są  to młodzi, utalentowani muzycy z Akademii Muzycznej i nie tylko, a poza tym swing i Frank Sinatra są głęboko zakorzenieni w muzyce jazzowej i stanowią podstawy muzyki rozrywkowej.

Michał Bober - wokal, Adam Bławicki - saksofon, Jan Chojnacki - trąbka oraz Szymon Rybitw - puzon (fot. Sławek Orwat)
Drugą część koncertu Michał i jego utalentowani instrumentaliści rozpoczęli piosenką "Fly Me to the Moon", o której śmiało można powiedzieć, że jest już absolutnym standardem muzyki popularnej i jazzowej. Została ona skomponowana w 1954 roku przez Barta Howarda i choć przez autora została ona zatytułowana "In Other Words", powszechnie jako tytuł przyjęły się pierwsze słowa tekstu utworu. Frank Sinatra umieścił to nagranie na albumie It Might as Well Be Swing z roku 1964, który został przez niego wykonany z towarzyszeniem orkiestry Counta Basiego.


"This Love of Mine" to niezwykle popularna piosenka, którą po raz pierwszy w 1941 roku nagrał Frank Sinatra z orkiestrą Tommy Dorseya. Autorami muzyki tego utworu są Sol Parker i Hank Sanicola, natomiast autorem tekstu jest podobno sam Frank Sinatra, choć krążą na ten temat pewne kontrowersje. Nagranie zostało wydane jako singiel, który osiągnął 3 miejsce na liście Billboardu, a na przełomie lat 1941/1942 przebywał na niej aż 24 tygodnie! W roku 1955 Sinatra ponownie nagrał tę piosenkę tym razem z z orkiestrą Nelsona Riddle i umieścił ją na albumie In The Wee Small Hours.

Tomasz Jędrzejewski - piano i Bartek Chojnacki - bas (fot. Sławek Orwat)
"The Song Is You" to popularna piosenka skomponowana przez Jerome Kerna z tekstem Oscara Hammersteina II, a napisana dla potrzeb musicalu "Music in the Air" w roku 1932 i zaśpiewana w tym spektaklu przez Tullio Carminatiego. Z uwagi na rewelacyjne wykonanie tej piosenki przez The Voice'a w latach późniejszych, piosenka ta w powszechnej opinii zaczęła się kojarzyć już tylko z Frankiem Sinatrą.


Kolejna piosenka tego koncertu to "I Couldn’t Sleep A Wink Last Night" i pochodzi ona z filmu "Higher and Higher", gdzie została wykonana przez debiutującego wówczas w roli aktora Franka Sinatrę z towarzyszeniem Dooleya Wilsona na fortepianie.

Tomasz Garbera - perkusja (fot. Sławek Orwat)
"Come Fly with Me" to natomiast popularna piosenka z 1957 roku skomponowana przez Jimmy'ego Van Heusena z tekstem Sammy'ego Cahna. Utwór został napisany dla Franka Sinatry i pochodził z jego albumu z 1958 roku o tej samej nazwie. Piosenka nadaje ton całej reszcie tego krążka, opisując liczne przygody jego bohatera w tak egzotycznych miejscach jak Bombaj, Peru czy Zatoka Acapulco. Piosenka przebojem weszła na stałe do koncertowego repertuaru Franka Sinatry.


Na koniec Michał Bober zostawił sobie jeden z największych przebojów nie tylko samego Sinatry, ale całej światowej muzyki rozrywkowej. Piosenka "My Way" powstała w 1968 roku i jest anglojęzyczną wersją francuskiej piosenki "Comme d'habitude" z roku 1967 napisanej przez Claude'a François i Jacques'a Revaux. Autorem tekstu anglojęzycznego jest Paul Anka, a jej pierwszym i zarazem najbardziej popularnym wykonawcą Frank Sinatra.

Bartek Chojnacki - bas, Adam Bławicki - saksofon, Szymon Rybitw - puzon, Jan Chojnacki - trąbka (fot. Sławek Orwat)
Jest to klasyczny wyciskacz łez, w którym żegnający się z życiem człowiek staje w prawdzie z samym sobą i stwierdza, że jest zadowolony z tego, jak je przeżył. W Stanach Zjednoczonych "My Way" jest jednym z najczęściej wykonywanych utworów na pogrzebach, jak również jednym z najczęściej wykonywanych coverów. Swoją wersję nagrał także sam autor tekstu Paul Anka. W Polsce utwór ten jest popularny w wykonaniu zespołu Raz, Dwa, Trzy do tekstu Wojciecha Młynarskiego, a  zatytułowany "Idź swoją drogą". Wykonywali go także min. Michał Bajor i Zbigniew Wodecki.


To, co dla mnie w tym koncercie było najważniejsze, to szczera pasja młodych muzyków i liczne popisy poszczególnych instrumentalistów, z których nie chcę kogoś szczególnie wyróżniać, bo każdy z nich to fachowiec w swojej dziedzinie i każdy z nich świadomy jest zapewne swoich technicznych umiejętności. Istotą koncertu było w mojej opinii nie tylko samo oddanie hołdu wielkiemu Frankowi. To, co było w nim najbardziej wartościowe, to jego głęboko przemyślana koncepcja. Nie było bowiem chyba zamiarem pomysłodawców tego wyjątkowego cyklu li tylko odegranie największych przebojów mistrza, lecz przede wszystkim obszerne pokazanie jego twórczości ze szczegółowym podziałem na etapy jego życia artystycznego, dzięki czemu dzieło, jakie zaplanowali Piotr i Michał to show nie tylko stricte rozrywkowe, lecz - co niezwykle istotne - edukacyjne.

Michał Bober - wokal, Adam Bławicki - saksofon, Szymon Rybitw - puzon, Jan Chojnacki - trąbka (fot. Sławek Orwat)
W smutnej epoce medialnego królowania muzycznej tandety i coraz powszechniejszym odchodzeniu największych stacji radiowo-telewizyjnych od stanowiącej ich moralny obowiązek misji edukacyjno-kulturotwórczej, młodzi wrocławscy pasjonaci dobrej muzyki swoją piękną ideą nie tylko zawstydzili tych, których - jak to śpiewał niegdyś Grzegorz Ciechowski - pożarła galopująca "prostytucja", lecz przede wszystkim wpompowali w moje serce niepoliczalny litraż nadziei, że być może (albo jak to chcieli pamiętni decydenci do spraw propagandy z filmu "Miś" - Z PEWNOŚCIĄ!) nadejdzie dla polskiej kultury (nie tylko tej muzycznej) czas przebudzenia i tryumfalnego powrotu pod nawet najbardziej zapomniane strzechy.


Już nie mogę doczekać się kolejnej części tego pięknego i niezwykle wartościowego cyklu, który szefostwo klubu Vertigo przewidziało na 20 lutego i który już dziś uroczyście wszystkim fanom swingu i nie tylko swingu gorąco rekomenduję.

poniedziałek, 28 stycznia 2019

28 stycznia oraz 4 i 11 lutego - HRP Pamela w Toruniu będzie celebrować swoje 21 Urodziny. Gratulacje Darek Kowalski!

Stara Szkoła (fot. Wojciech Zillmann)
W 2019 roku toruński Hard Rock Pub Pamela ​obchodzi swoje 21. urodziny. Znany z poniedziałkowych koncertów klub, wydaje również płyty oraz organizuje wystawy fotograficzne i plastyczne. Celebrując rocznicę powstania, popularna "Pamela" proponuje publiczności serię wydarzeń, łącząc w nich swoją aktywność w tych dziedzinach sztuki. W trzy kolejne poniedziałki odbędą się koncerty, połączone z otwarciem drugiej części wystawy prac graficznych Janusza Dybowskiego oraz premierami dwóch płyt. Urodziny klubu zbiegają się z wydaniem pięćdziesiątej płyty sygnowanej przez Hard Rock Pub Pamela.


Jest to debiutancki album grupy Panzerflower. Kolejnym wydawnictwem opatrzonym logotypem HRPP Records, jest płyta nowego projektu Michała Maliszewskiego - grupy Lev Aaronov. Warto dodać, że wspomniany wernisaż jest swoistą zapowiedzią wydania w przyszłości archiwalnych nagrań grupy General Electric - nieistniejącej od wielu lat, kultowej formacji założonej przez Janusza Dybowskiego. Artysta współpracował w tym zespole z takimi muzykami jak: Michał Tyde, Bartek Lewandowski, Piotr Wysocki i Andrzej "Kobra" Kraiński. W czasie urodzinowych koncertów w Hard Rock Pubie Pamela wystąpią zaprzyjaźnione z klubem grupy: Joanna Dudkowska feat. KOVA, Headless Frog, Pancerflower, Stara Szkoła, Lev Aaronov oraz Half Light.

Terminarz wydarzeń z okazji 21. urodzin Hard Rock Pubu Pamela:

Poniedziałek 28.01.2019 - koncert: Joanna Dudkowska feat. KOVA (support Headless Frog). Wernisaż drugiej części wystawy prac graficznych Janusza Dybowskiego. Start godzina 19. Wstęp wolny.


Poniedziałek 4.02.2019 - koncert: Panzerflower, Stara Szkoła. Premiera debiutanckiej płyty Panzerflower (HRPP Records 050). Start godzina 19. Wstęp wolny.


Poniedziałek 11.02.2019 - koncert Lev Aaronov, Half Light. Premiera debiutanckiej płyty Lev Aaronov (HRPP Records 051 ). Start godzina 19. Wstęp wolny.

piątek, 25 stycznia 2019

25 stycznia w Cieszynie zagra Rumore


Recenzja debiutanckiej płyty grupy Rumore znajduje się tutaj

Czuć się spełnionym, to dla mnie pojecie niepojęte - z rockową osobowością Trójmiasta Mietkiem Pawlakiem rozmawia Sławek Orwat

fot. Marcin Smidowicz
Ten wywiad to pokłosie bezprecedensowego wydarzenia z lutego 2018. W związku z tym, że Lista Przebojów Polisz Czart po pierwszych trzech latach nadawania jej przeze mnie na falach Radia Verulam w brytyjskim St. Albans, w roku 2015 przeniosła się do Radia NEAR FM w irlandzkim Dublinie, na falach którego za sprawą Tomasza Wybranowskiego ukazywała się przez kolejne trzy lata, aby w roku 2017 znaleźć swoje stałe miejsce w warszawskim Radiu WNET Krzysztofa Skowrońskiego, po raz drugi już ogłosiłem jej wydanie specjalne podsumowujące jej drugi - irlandzki rozdział. Okazało się, że panowie: Mietek Pawlak - perkusja oraz Adam "Toffik" Wołoszczuk - bas aż dwukrotnie pojawili się w pierwszej trójce tego plebiscytu! Ich cover wielkiego hitu grupy Cytrus z lat 80-tych zatytułowany "Bycza krew" został hitem 3-lecia, natomiast kawałek "Necessary" ich macierzystego zespołu Setin zajął w tym podsumowaniu miejsce nr 3! Z tej okazji postanowiłem porozmawiać z legendą sceny trójmiejskiej - Mietkiem Pawlakiem, który poza wymienionymi projektami znany jest także z występów z bigbitowej kapeli OldYoung i wielu innych niezliczonych składach muzycznego Wybrzeża. Zapraszam do lektury. 


- Za perkusją usiadłeś w 1979 roku. Masz za sobą bogatą muzyczną przeszłość. Czujesz się muzykiem spełnionym?

- Tak... sporo już lat upłynęło, odkąd zamarzyłem sobie zostać gwiazdą rocka (śmiech). Walczyłem dzielnie o sławę, ale życie skorygowało te marzenia. Teraz jestem happy i cieszę się, że mogę bawić się muzyką, grać, współpracować z wieloma zdolnymi ludźmi i to dużo młodszymi ode mnie. Powiem ci Sławku, że czuć się spełnionym, to dla mnie pojecie niepojęte. Zawsze czegoś mi będzie brakować, więc pewnie do śmierci będę czegoś szukał, a póki co, to oprócz zdrówka niczego mi nie brakuje. Cały czas poznaję młodych, zdolnych muzyków, dzięki którym czas mi się zatrzymał, więc nie czuję kompletnie ani upływającego czasu, ani różnicy wieku jaka nas dzieli i to jest to coś, czego nie da się w zwykłej, szarej codzienności odnaleźć.

- Ostatnio starym, nieco zapomnianym przebojom dajesz nowe, drugie życie.

- Tak... kontynuuję swoją misje “ocalić od zapomnienia”. Szukam młodych, zdolnych muzyków, zespalam ich w jedną całość i chociaż potem oni odchodzą każdy w swoją stronę, to dzięki mnie poznają się i to mnie najbardziej cieszy.


- Odnajdujesz też i folkowe perełki.

Adam "Toffik" Wołoszczuk
- Folklor to piękna sprawa. Nawet nie uświadamiasz sobie, ile wspaniałych dźwięków powstało przed wiekami. Większość ludzi zna tylko Chopina, Mozarta i innych sławnych twórców muzyki klasycznej, a trzeba przecież pamiętać, że żyli kiedyś także twórcy i kapele, o których świat nigdy nie usłyszał i dlatego pasjonuje mnie odnajdywanie starych zapisków sprzed wieków wygrzebywanych z jakieś zapomnianej szopy sprzed 100 lat, a potem do takiego znalezionego tekstu bądź zapisanej nutami melodii wymyślam jakiś fajny aranż. Niestety, problem jest w tym, że kiedyś prości ludzie nie umieli robić zapisów nutowych, więc często nie ma jak odtworzyć melodii, ale czasami można odnaleźć np. zapisy z 1928 roku i to już jest prawdziwy rodzynek.

- "Mamy z Mietkiem bardzo różne podejście do muzyki" - stwierdził kiedyś Toffik. Jak więc udało się wam stworzyć tak zgrany duet?

- Podejście miedzy nami nie zmieniło się i ma to swoje zalety. Toffik zawsze przyjmuje moje końcowe korekty i nawet jak trochę pomarudzi (śmiech), to i tak przyzna mi w końcu rację. Dlatego bardzo dobrze mi się z nim współpracuje i naprawdę bardzo mało jest takich muzycznych zdolniachów. Znam jedynie kilka takich osób i to w skali ogólnopolskiej.


- W klubie Grom w Gdyni, w którym przed trzema laty miałem okazję spotkać Cię po raz pierwszy, w roku 1958 odbył się pierwszy rockandrollowy koncert w historii naszego kraju, podczas którego wystąpiła nasza pierwsza grupa mocnego uderzenia - Rythm and Blues. W legendarnym sopockim Non Stopie na początku lat 60-tych rozbrzmiewały piosenki Czerwono i Niebiesko Czarnych. Jak sądzisz, czy te wydarzenia miały znaczący wpływ na to, co działo się w trójmiejskim rocku w latach 80-tych i czy szybszy dostęp do światowej muzyki dzięki marynarzom zza żelaznej kurtyny dawał wam poczucie trochę większej wolności niż rodakom żyjącym w głębi kraju?

Nasze jedyne spotkanie w Gdyni 3 lata temu
- No na pewno. A co do lat 80-tych, to chyba nie tylko w Trójmieście, ale wszędzie ktoś miał jakiegoś wujka marynarza czy też kolegę, który miał takowego, przez co miał ułatwiony dostęp do kaset i płyt. Gorzej było w latach 70-tych. W latach 80-tych dla mnie osobiście najwięcej wiedzy w dziedzinie muzyki, hard rocka, metalu itp. dawał mi mój ulubiony dziennikarz, którego osobiście miałem zaszczyt poznać - red. Marek Gaszyński i jego poniedziałkowa audycja o godz 20:00. To tam właśnie poznałem masę wykonawców, o których PRL nie słyszał. Były też audycje Piotra Kaczkowskiego, więc ogólnie aż tak źle w 80-tych latach nie było. Zresztą były to moje najpiękniejsze muzyczne lata.

- Jak to się dzieje, że pamięć o takich kapelach jak Yaga czy Cytrus nieustannie żyje na Wybrzeżu?


- Co do pamięci o starych, zapomnianych zespołach, to akurat ja jestem takim typowym muzycznym melancholikiem. Lubię wspominać dawne czasy i wygrzebuję czasami jakieś dawne perełki, a potem staram się je ubrać w jakieś nowe, stare muzyczne “szaty” przy pomocy takich zdolniachów jak choćby Toffik. A co do składów, to przenika się tu “młodość” z jeszcze większą młodością (śmiech) jak wtedy, kiedy reaktywowałem swój stary zespół Foyer z lat 80-tych, gdzie obecny, wymieszany skład świetnie się rozumie i uzupełnia. Sam jestem ciekaw, co z tego będzie.

- "Dzięki wam wyszliśmy trochę poza granice Rzeczypospolitej", powiedziałeś tuż po zwycięstwie Setina w 26 Notowaniu Polisz Czart. Toffik natomiast drugie miejsce waszego duetu podsumował tak: "Cytrus to Mietka pomysł. Mi kawałek się spodobał, więc ubrałem go jak tylko najlepiej potrafiłem. Mietek, kilka razy zaznaczał, aby kawałek brzmiał jak numer z XXI wieku... ale tak, żeby zachował charakter ubiegłego wieku. Nie spodziewałem, się że zajdzie tak daleko, biorąc pod uwagę to, iż miałem mało czasu, ponieważ przygotowywałem się akurat do trzymiesięcznej trasy". Co poczułeś, kiedy "Bycza krew" została hitem irlandzkiego 3-lecia Polisz Czart, a "Necessary" Setina zajął w tym podsumowaniu miejsce nr 3?


- Jestem bardzo happy, że ktoś na nas głosował i że dotarliśmy tak wysoko. Zwłaszcza cieszy wysoka pozycja "Byczej Krwi", bo to jednak kawałek z ubiegłego wieku. Co do Setina, to zespół chwilowo zawiesił działalność koncertową po to, żeby ruszyć dalej ale w nowym składzie, więc mam nadzieje że dalej będziemy robić nowe, fajne kawałki.

Cytrus
- "Co do Cytrusa, to wybrałem ten kawałek dlatego, że osobiście znam tych ludzi. Z niektórymi z nich jak choćby z Marianem Narkowiczem czas jednak obszedł się smutno i zabrał go nam zbyt wcześnie i właśnie dlatego postanowiłem odświeżyć ten utwór dla pamięci moich nieżyjących kolegów z tego zespołu i wybrałem "Byczą krew" - powiedziałeś. Czy żyjący muzycy Cytrusa wiedzą o naszym sukcesie swojego kawałka w waszym wykonaniu?


- Mańka będę pamiętał aż do śmierci. To był świetny kolega i absolutny multiinstrumentalista. Podobnie Waldka Kobielaka, z którym znaliśmy się z jednego podwórka. Za to Andrzej Kaźmierczak - gitarzysta, główny twórca i kierownik zespołów Cytrus i Korba na wieść, że wygraliśmy, aż zaniemówił i jest mu niezmiernie przyjemnie, że przypomnieliśmy zarówno ten kawałek jak i zespół. Umówiliśmy się nawet pograć sobie parę ówczesnych kawałków na próbowani. Ja zresztą cały czas Andrzeja namawiam na reaktywacje zespołu. Mimo, że nie ma już wśród nas śp. Mańka, to są inni, więc zawsze można to zrobić.

- "Mam nadzieję, że zagościmy u was na stałe. Ciężko jest dziś namawiać ludzi do oddawania głosów. Ludziska niechętnie klikają" - powiedziałeś wtedy Mietku. Jakiś czas temu zamieściłem w propozycjach wasz cover Klinczu "Jak lodu bryła" nagrany już pod szyldem Wołopaw, który spodobał mi się nawet bardziej od oryginału. Tym razem jednak nie załapaliście się nawet do TOP50. Co się stało?


- Wiesz... mam do tego podejście z przymrużeniem oka. Fajnie jak jest odzew wśród znajomych, ale wolałbym, żeby decydowali o tym całkiem obcy słuchacze, którym nasz kawałek się naprawdę spodoba i klikną tak od serducha, a nie na siłę. Na szczęście ludzie jeszcze kupują płyty mimo, że teraz można spiracić praktycznie wszystko i cieszy mnie, że Setin wyprzedał się do zera. Teraz np chcemy dokończyć nagrywanie (obecnie mamy 4 numery skończone), a można nas posłuchać na Fb jako YAGA Reaktywacja i wydać płytę poświęconą mojemu koledze z zespołu YAGA zmarłemu dwa lata temu Jarkowi Grześlakowi. Jednak troszkę jeszcze nam to zajmie, bo mam naprawdę sporo różnych spraw, które muszę ogarnąć i uporządkować

- Dlaczego Nasza PoliszCzartowa gwiazda Mietek i Toffik przeszła do historii i zastąpił ją nikomu bliżej nieznany Wołopaw?

- Zespół nazwaliśmy od naszych nazwisk i tak zostało, a nazwa jak nazwa... jednym się podoba, a innym nie.

- Po "Byczej krwi" i "Jak lodu bryła" zrobiliście kolejne dwa covery z lat 80-tych: "Rock’n’roll na dobry początek" Budki Suflera i "A statek płynie" Korby. Co jeszcze planujecie wziąć na warsztat?

- Na pewno coś znajdziemy w otchłani zapomnienia i dołożymy do repertuaru. Narazie jeszcze nie wiem, co będę w stanie zaśpiewać, gdyż po długiej przerwie nie jest łatwo wrócić do wokalizowania. Na szczęście z każdym dniem forma powoli wraca.

- Czy po nagraniu waszego debiutanckiego albumu planujecie kolejne wydawnictwa pod szyldem Wołopaw, czy też projekt zmieni formułę i zaczniecie tworzyć nagrania autorskie oparte na stylistyce rocka lat 80-tych?

- To jest ciekawa myśl i w sumie rozmawialiśmy już o tym z Toffikiem. Czas pokaże. Jak dla mnie Toffik najbardziej czuje klawisze i tu powinien szukać swojej głębi muzycznej. Pcha się co prawda na inne instrumenty, bo grać potrafi, ale klawisze są mu przeznaczone.


- "W mediach od lat istnieje wciąż ta sama grupa ludzi, która dba aby o to, aby nikt nowy nie podszedł zbyt blisko. Zespołom bez układów pozostaje tylko grać w klubach za pizzę i lecieć z anteny w radiach niezależnych"- powiedziałeś kiedyś Mietku. Ostatnie lata pokazały, że muzyczny "beton" wciąż trzyma się mocno.

- Moje zdanie od lat się nie zmienia. Jeśli ktoś wysłuchał ostatnich eliminacji do Eurowizji, to wszystko wie. Ja wiem dlaczego tak było, jest i będzie, a każdy moją wypowiedź może odebrać po swojemu.

Z Mileną Szymańską - wokalistką Setina
- Kiedy ponownie usłyszymy Setin?

- Setin - jak już mówiłem - na razie jest zawieszony koncertowo i skład już jest całkiem inny. Mam nadzieję że Ola znajdzie czas na granie i będzie dalej szła w rockowe klimaty, bo szkoda by było, żeby zaniedbała rozwój swojego talentu. Cały czas oczywiście mam kontakt z Olą i w zależności od granego repertuaru ma swoje miejsce choćby w grupie OldYoung. Milena po wojażach w programie Voice of Polan szuka obecnie swojego miejsca na scenie w stolicy.


Trzymam za nią kciuki i całym serduchem z nią jestem. Tu i tam coś pośpiewa, natomiast ja uważam, że w Setinie mogłaby się nadal realizować poprzez twórczość pisaną, bo pisze bardzo fajne teksty, a dodatkowo mogłaby się wyżyć na scenie. Każdy jednak jest panem swojego losu i sam decyduje o tym, co dla niego jest dobre, a co nie. Obecnie w składzie jest kolejna zdolna młoda 18-letnia, bardzo pracowita gitarzystka Aga. Jest też nowa wokalistka, która fajnie ogarnia nasz materiał, także jestem optymistą, co życie oczywiście skoryguje (śmiech).

Nowa gitarzystka Setina - Aga
 Co do Agi, to mimo, że ma dopiero 18 lat, to podobnie jak Ola, kocha gitarę i gra od zerówki, a najważniejsze dla mnie jest to, że kocha hard rocka i heavy metal. Na razie opanowuje bardzo sprawnie materiał Setina, a jak będzie... pożyjemy i posłuchamy. Paskud tez poukładał swoje sprawy, wiec myślę że ruszymy niebawem.

- Gdzie i kiedy będziemy mogli zobaczyć Wołopawia na żywo i jacy muzycy będą was wspomagać?

- Póki co, to jeszcze zrobimy kilka kawałków, a muzyków na koncerty mamy w pełnej gotowości. Kontakt z publicznością, to rzecz najważniejsza i bezcenna.


czwartek, 24 stycznia 2019

Łukasz Orwat: Bohater-potworobójca jako czynnik kosmogoniczny i jednostka podtrzymująca ład kosmologiczny

Płaskorzeźba ze świątyni w Nimrud - Marduk i Tiamat datująca legendę na okres panowania Ashurnasirpal II 883-859 pne
Pochylając się nad mitologiami kultur wschodniego basenu Morza Śródziemnego oraz obszaru Międzyrzecza i ich literackimi zapisami, przetworzeniami oraz interpretacjami nie sposób nie zauważyć dalece idących paralel w sposobie przedstawiania świata, jego działania i wpływu bóstw na rzeczywistość. W niniejszej pracy przyglądać się będziemy mitom kosmogonicznym realizującym schemat boga-bohatera, który poprzez pokonanie pierwotnego prabóstwa lub prabytu stwarza w ten sposób świat wprowadzając ład w pierwotny chaos. Schemat ten rozszerzymy następnie na już śmiertelnych bohaterów, którzy poprzez czyn uśmiercenia szkodzącej ludziom bestii przywracali i umacniali porządek świata. Zanim przyjdzie nam pochylać się nad tekstami należałoby nakreślić role, jakie spełniają w mitologiach, mitach i legendach potwory oraz zwalczający je bohaterowie. Wszelkie bestie oraz istoty zagrażające ludziom niosą sobą bez wątpienia konotacje negatywne, stanowią symboliczne ujęcie zagrożenia czy wręcz antytezy dla człowieka lub też kary za jego przewinienia.

Zapis akadyjskich słów enūma eliš w piśmie klinowym

Podkreślają to sposoby ich symbolicznego lub alegorycznego przedstawienia - potwory przyjmując postać odrażającą czy zatrważającą dla ludzi już wizualnie podkreślają sobą fakt nieprzychylności i niebezpieczeństwa jakie sobą sprawiają. Również ich zachowania jasno wskazują na antagonistyczny stosunek wobec człowieka – zabijają go, często z budzącą grozę łatwością, kiedy ten zanadto zbliży się do ich leża lub terenów, w których grasują, czasem aktywnie polują na człowieka, zbliżają się lub wręcz wchodzą do jego domu. Potwór taki stanowi symboliczne ujęcie zagrożeń płynących z nieujarzmionej przez człowieka natury, z jej sił, które dzięki budowanej przez narastający postęp cywilizacyjny postrzega człowiek jako swoistą opozycję kultury i natury. Jednostka i stanowiące jej zbiorowość społeczeństwo coraz silniej związane konwencjami tworzonej przez siebie społeczności zaczyna postrzegać jako wrogie elementy sił natury, dawniej personifikowane przez mające charakter prabóstw żywiołów czy animistyczne byty, odpowiedzialnych za aspekty niezrozumiałych przez pierwotne kultury naturalnych działań na płaszczyźnie ziemskiej i kosmicznej jako zjawiska antagonistyczne względem człowieka.

W taki więc sposób siły żywiołów czy alegoryczne próby wyjaśnienia początków prarzeczy, pierwotnie stanowiące elementy kultu, stają się wraz z rozwojem cywilizacji i uniezależnieniem się od natury elementem hamującym jej rozwój, zyskując nacechowanie negatywne, zaś ambiwalentny i odległy prabyt zastąpiony zostaje przez wrogiego człowiekowi potwora, byt wrogi człowiekowi i ludzkości, szkodzący mu, będąc karą zsyłaną przez prawodawców świata. Potwór, pierwiastek chaosu i zniszczenia w niebezpieczny sposób zagraża równowadze ludzkiego, ucywilizowanego ładu i naturalnych, nieokiełznanych sił. Jest tym elementem świata pierwotnej natury, który wdziera się brutalnie w świat ludzi, zagrażając kreowanemu i podtrzymywanemu przez człowieka ładowi. Jawi się jako przeszkoda, stojąca na straży kolejnej granicy niezależności pierwotnego chaosu natury, której należy się pozbyć, by społeczeństwo mogło rozwijać się dalej. Jednak potwór to specyficzny czynnik chaosu, do zneutralizowania którego nie wystarczą zwykłe środki. Potwora może zwalczyć tylko jednostka wybitna. Tylko bohater może ocalić przed nim człowieka i społeczeństwo. Bohater, jednostka wyróżniająca się od innych, cechująca się nadnaturalnymi, cudownymi lub lepiej wykształconymi przymiotami od innych, dokonująca czynów zapadających w pamięć, nie tylko doczesną, ale i kosmiczną – stąd bohater stanowi jądro mitu, kształtujący swoimi dokonaniami rzeczywistość. Jako jednostka należąca do zbiorowości, ale dzięki swym ponadprzeciętnym cechom zarazem wyróżniająca się lub wręcz odbieralna zupełnie oddzielnie staje w obronie społeczności, niejednokrotnie stając się przewodnikiem owej – przyjmując rolę primus inter pares, władcy czy przewodnika, niejednokrotnie również duchowego. Od wyróżników bohaterskich nie uciekają także byty o charakterze ponadludzkim, tacy jak bogowie; w niemal każdej z mitologii mamy do czynienia z jednym z bóstw, które lepiej niż inni radzą sobie z przeciwnościami, dokonując czynu, który stawia go na szczycie panteonu, często poprzez strącenie starych bogów z piedestału i objęcie zwierzchności nad swoją generacją władców porządku kosmicznego. Tacy właśnie młodzi bogowie z nowej generacji następującej po prabogach pierwotnych żywiołów natury to panteony rodzących się pierwszych cywilizacji ludzkich.


To już nie nieokreślone byty uosabiające, często także swoim imieniem, dany aspekt niezrozumiałej natury, ale postaci charakterologicznie wzorowane na ludziach naznaczonych już cywilizacją. I w ślad za konfliktem natury i kultury idzie też konflikt między prabogami a młodym panteonem cywilizacji, którego efektem jest podporządkowanie sobie świata przez nowych bogów, stanowiących swoisty „kosmiczny wydźwięk” uzurpujących sobie naczelną pozycję w świecie pierwszych cywilizacji ludzkich. Symbolicznym efektem takiej rewolty jest ukształtowanie świata z chaosu pierwotnych żywiołów w nową sferę ziemską opartą na nowych prawach uczynionych na wzór praw ludzkich. Jednym z pierwszych, jeśli nie pierwszym w ogóle zachowanym tekstem poświadczającym przewrót na płaszczyźnie boskiej jest sumeryjski epos Enuma Elisz, zachowany do dziś jedynie we fragmentach pochodzących z ruin asyryjskiej Biblioteki Sarbanpala.

Neo-asyryjski odcisk pieczęci cylindrycznej z VIII wieku pne zidentyfikowany przez kilka źródeł jako możliwy obraz zabicia Tiamat wg Enuma Elisz
Bogiem-bohaterem, nad którego czynem pochylimy się tu jest Marduk, należący do generacji młodych bogów, który przewodzi buntowi chcących obalenia starej, władającej tyrańsko generacji z Tiamath na czele i zdobycia panowania nad wszechświatem bogów. Pierwotne bóstwa wraz ze swoją armią smokopodobnych, chimerycznych stworów ruszają przeciw młodym bogom, którzy tracą odwagę na widok kohort bestii i potwornej Tiamath. Jedynie Marduk rusza na spotkanie z praboginią i jej armią. Z łatwością pokonuje pomniejszych bogów i potwory, by stanąć do walki z Tiamath, którą zabija, a z jej ciała dokonuje aktu kreacji ziemi, którą bierze w panowanie i ustala na niej prawa:

Rozdziera ciało potworne, obmyśla dzieło twórcze.
Rozciął (trupa) jako rybę – na dwie połowy.
Jedną połowę umieścił, pokrył nią niebo –
Zamknął zasuwę, postawił odźwiernego:
Nakazał, by nie puszczać jego wód.(...)
Wybudował zamek (...)
Zamek Eszarra, który wybudował na obraz nieba.

Zamek Eszarra oznacza tu ziemię, uczynioną na podobieństwo zamieszkiwanego przez bogów świata astralnego. Opasał Marduk ziemię połową ciała Tiamath, dając narodziny wodom okalającym wszelkie lądy, z drugiej zaś połowy uczynił niebo. W wierzeniach mezopotamskich niebo ma kolor błękitu, ponieważ jest wielkim oceanem, fragmentem ciała prabogini Tiamath, zamkniętym przez Marduka w nieprzekraczalnych bramach Zodiaku. Echa kosmogonii sumeryjskiej przedostały się również do Biblii, gdzie:

Mapa starożytnego Bliskiego Wschodu pod koniec okresu starobabilońskiego (ok 1600 p.n.e.) z zaznaczonym położeniem królestwa Hana
Bóg rzekł: "Niechaj powstanie sklepienie w środku wód i niechaj ono oddzieli jedne wody od drugich!" Uczyniwszy to sklepienie, Bóg oddzielił wody pod sklepieniem od wód ponad sklepieniem; a gdy tak się stało, Bóg nazwał to sklepienie niebem. I tak upłynął wieczór i poranek - dzień drugi.

Świadczy to o wpływie kultury mezopotamskiej, której wizja świata i elementy kosmogonii dyfundowały ku ludom zamieszkującym nieodległe obszary. Duży wpływ z pewnością miał tu okres niewoli babilońskiej, kiedy zaczęto spisywać uprzednio krążące jedynie w wersji ustnej i nielicznych, rozproszonych zapisach treści, które stały się księgami Tory. Również i śmierć Tiamath wpłynęła na obraz Jahwe, czego echa odnaleźć możemy jeszcze dziś w Psalmie Siedemdziesiątym czwartym, opiewającym kosmogoniczną walkę boga-prawodawcy porządku z kojarzonym z pierwiastkiem wodnym potworem Lewiatanem:

Bóg jednak od początku jest moim królem,
który na ziemi sprawia ocalenie.
Ty ujarzmiłeś morze swą potęgą,
skruszyłeś głowy smoków na morzu.
Ty zmiażdżyłeś łby Lewiatana,
wydałeś go na żer potworom morskim.

Odcisk pieczęci cylindrycznej, przedstawiający zgromadzenie najważniejszych bogów: pośrodku bóg słońca Utu, który wyłania się spoza gór; po lewej od niego Inanna, po prawej Enki, a w dalszej kolejności bóg o dwóch twarzach o imieniu Isimud. Bóg trzymający w ręce łuk nie został zidentyfikowany.https://www.starozytnysumer.pl
Starzy bogowie sił natury, groźne dla człowieka siły nieokiełznanych żywiołów stanowią tu alegorię dla tych aspektów natury, których człowiek nie jest w stanie poskromić i które zagrażają jego egzystencji i rozwojowi. Znamiennym jest to, że Apsu, bóg wód słodkich i małżonek Tiamath został przez Marduka pochwycony i uwięziony jeszcze zanim miała miejsce wielka wojna z praboginią. Świadczyć to może o ujarzmieniu przez cywilizację Sumeru, której bóstwem naczelnym stał się właśnie Marduk, wód rzek przepływających przez obszar Mezopotamii. Tiamath stanowi tu pierwiastek pierwotnego chaosu, nieokiełznanej przez ludzi natury morza, ponadto, co znamienne, jest związanym z pierwiastkiem akwatycznym bytem żeńskim, a mit tłumaczyć może też przejęcie dawnego, matriarchalnego prymatu nad światem przez bóstwa patriarchalne.


W świecie stworzonym przez Marduka zamieszkali pierwsi ludzie, stworzeni, by wielbić bogów. Nowy porządek młodego pokolenia okazał się być równie tyrańskimi dla zmuszonej do wielbienia warstwy podległej. Za przewinienia i nieposłuszeństwa bogowie zsyłali na ludzkość karę w postaci pustoszących ziemię i zabijających ludzi potworów, a bogowie szybko zachłysnąwszy się władzą stali się kapryśni i okrutni, zaczynając surowo karać za każdy sprzeciw. Jednak pojawiły się na ziemi jednostki, które cechowały się wybitnymi przymiotami, zdolne do przeciwstawienia się zsyłanym przez bogów potworom mającym trzymać ludzkość w ryzach. Jednym z takich bohaterów był władca miasta Uruk, Gilgamesz.

Tabliczka z Mezopotamii z historią stworzenia
Epos, który podobnie jak Enuma Elisz znamy dzięki fragmentarycznie zachowanym tabliczkom z biblioteki Sarbanpala, skupia się przede wszystkim na zmaganiach człowieka z upływającym czasem i nieuniknioną śmiercią, wiele miejsca zostało w nim jednak poświęcone również na opisy znakomitych czynów Gilgamesza i jego druha, Enkidu, zesłanego przez bogów dzikiego człowieka, który za zadanie miał zabić nieposłusznego im władcę Uruk, a który wbrew ich przypuszczeniom podczas walki z nim uznał go za godnego sobie przeciwnika, stając się bliskim przyjacielem Gilgamesza miast jego zabójcą. Chociaż przeciwstawiający się kapryśnym, zsyłającym potwory na ludzi bogom, nie odmawia im czci. Wystawia liczne i pyszne świątynie oraz dba o kult, by ci nie będąc więcej zagniewani nie karali więcej świata plagami monstrów. W ten sposób Gilgamesz staje się swoistym obrońcą kosmicznego ładu w świecie, niewiele przejmując się losem pojedynczych osób, dbając za to o prawa ludu samego w sobie i wypełniając fundamentalne prawa nałożone przez bogów na świat i ludzi – a pamiętajmy, że naczelnym obowiązkiem człowieka było czczenie bogów. Widzimy jednak Gilgamesza raz po raz toczącego walki z potwornymi wysłannikami bogów. Razem z Enkidu pozbawiają życia potwora Chumbabę, strzegącego leżących za siedmioma górami puszcz cedrowych, z których drzewa potrzebne były na budowle w Uruk, sprowadzając na siebie przez to gniew Enlila, który to zesłał potwora, by trzymał w ryzach mieszkających opodal lasu ludzi. Z przygody tej można wysnuć interesujące wnioski. Potwór, który strzec ma lasu przed ludźmi i siać strach w okolicznych społecznościach zostaje zabity, ponieważ inni ludzie potrzebują drewna na budowę między innymi świątyń dla bogów, by ci nie byli niezadowoleni i zaprzestali zsyłania nowych potworów trapiących świat. Zabicie uważanego przez Gilgamesza za zło brukające świat strażnika lasu, którego drzewa posłużyć miały do budowy świątyni patrona Uruk, boga słońca Szamasza, wywołuje gniew największego z bóstw ówczesnego panteonu. Iście tragiczny konflikt interesów, pokazujący jednakże, że Gilgamesz, starając się zarówno chronić ludzi od zła, które sprowadzali nań bogowie oraz jednocześnie próbując uśmierzyć gniew bóstw poprzez stawianie im świątyń skazany był z góry na porażkę. Albo zezwoliłby na grasowanie po świece potworów kosztem dobra ludzi, starając się o pozyskanie łaski bogów (choć podczas wyprawy na Chumbabę żadne z wyjść nie było do końca dobrym, ponieważ albo zabiłby potwora i zyskał drewno pod budowę świątyni, albo zostawił strażnika w spokoju, pozostając jednak bez niezbędnego budulca), albo lekce sobie ważąc gniew bogów, ufny swojej sile, chroniłby ludzi od okrutnego losu w paszczach bestii. Łatwo było tak wielkiemu mężowi nawet pomimo swoich bohaterskich czynów narazić się na niełaskę bogów.


Oto pewnego razu bogini Isztar, rozpustna patronka bogini cielesnej miłości oraz wojny zapragnęła uczynić Gilgamesza swoim kochankiem. Gdy ten odmawia, pomny na straszliwy los poprzednich, odrzuconych partnerów znudzonej bogini, ta wpada w szał, udaje się do swego ojca, boga Anu, prosząc, by ten zesłał potwora zdolnego, by zabić Gilgamesza:

Stwórz mi, ojcze, bykołaka, iżby tego Gilgamesza uśmiercił! Jeśli nie uczynisz mi bykolaka, strzaskam wrota kraju, skąd się nie wraca, skruszę podwoje krainy umarłych, rozbiję odrzwia, zasuwy zdruzgocę, martwych podniosę, iżby żywych objedli, od żywych liczniejsi staną się zmarli.

Relief z pałacu króla asyryjskiego Sargona II
w Dur-Szarrukin mający przedstawiać Gilgamesza
z małym lwem; zbiory Luwru
I uczynił Anu bykołaka dla córki, który to wypił całą wodę w Eufracie tak, że rzeka stała suchym korytem przez siedem lat. Szczęśliwie dla Uruk Gilgamesz wraz z Enkidu szybko położyli potwora trupem. Widząc to, Isztar w furii zeszła na ziemię, chętna dokonać tego, czego jej bestia zrobić nie była w stanie, lecz wróciła jak niepyszna w sferę niebieską, ośmieszona przez Gilgamesza, który cisnął jej w twarz wyciętymi genitaliami jej bykołaka. Bogowie zebrali się, by ukarać Gilgamesza za jego dotychczasowe przewinienia. Umyślili, że odbiorą mu jego ukochanego druha, Enkidu, który wkrótce odszedł do krainy Nergala zmożony chorobą. W swojej walce o spokój w królestwie Gilgamesz utracił przyjaciela. Na nic zdało się wstawiennictwo Szamasza, bogowie srogo ukarali władcę Uruk za wszystkie akty sprzeciwu jakie wobec nich wykonał, nie licząc się z równie licznymi przykładami okazywania im należnej czci. To po tym wydarzeniu Gilgamesz zrozumiał, że świat rządzi się prawami bogów i próby współistnienia ich i ludzkości tak, by wszyscy byli zadowoleni były skazane na klęskę. Próby obrony ludzi przez ekspansywnością bogów zdały się na nic. Śmierć Enkidu pchnęła go ku poszukiwaniom ziela zapewniającego nieśmiertelność, które po długim czasie i wielu trudach zdobywa, jednak i tym razem bogowie zakpili z niego. Podczas kąpieli bohatera do pozostawionych przezeń na brzegu ubrań zakradł się wąż, który pożarł ziele. Wkrótce potem Gilgamesz umiera, a w krainie Nergala spotyka ponownie druha Enkidu. Ostatecznie wielki władca ponosi klęskę, nie mogąc zaprowadzić ładu na ziemi. Opuśćmy teraz ziemie Międzyrzecza, by znaleźć się na Islandii, na której wybitny poeta i zarządca wyspy Snorrri Sturlson w swojej Eddzie prozaicznej spisuje dawne, przedchrześcijańskie pieśni islandzkie, z których wiele przechowuje, skażone co prawda chrześcijańską teologią, wierzenia dawnych mieszkańców północy. Z tego też dzieła możemy dowiedzieć się jak doszło do powstania świata i jaką ma on strukturę. Na początku istniała tylko próżnia zwana Ginnungagap, na południe od niej kraina ognia, Muspelheim oraz lodowy Nilfheim na północy. Żar bijący z południa począł topić lód zgromadzony na północy, wypełniając pustkę mgłą i parą wodną. Z tej to mgły wyłonił się pierwszy lodowy olbrzym, Ymir. Z jego potu zrodziło się plemię olbrzymów.


Wkrótce z pary wodnej wyłoniła się mleczna krowa, Adumala, która zaczęła lizać lód. Z tegoż lodu narodził się prabóg Bure, którego syn Bore spłodził trzech braci. Imiona ich brzmią Odyn, Wille i We. Bracia zabijają Ymira, tworząc z jego ciała ziemię, wodę z krwi, z włosów trawę, z kości góry, z czaszki niebo. Mózg rozbili i zawiesili na niebie, tworząc chmury, a z brwi utworzyli Midgard, czyli świat zamieszkały przez ludzi. Małe kostki olbrzyma, które pozostały z aktu twórczego posłużyły do kreacji rasy karłów.

Bykołak
Relacja ze stworzenia świata jest mocno podobna do wizji mezopotamskiej. Tu także mamy prabyt, który zabity przez dynastię młodych bogów zostaje przerobiony na budulec, z którego powstaje świat. Z pierwotnego bezładu i pustki Ginnungagap wyłania się zaczątek bytu, który rękoma nowych bogów przetworzony zostaje w nowy ład, którego to Odyn zostaje prawodawcą i obrońcą. A bronić ma go przed czym. Świat według wierzeń ludów północy zamieszkiwało mrowie stworzeń nieprzychylnych ludziom, od olbrzymów, przez karły, po ciemne elfy, a także stworzenia, które zagrażały nie tylko ludziom czy najbardziej ludzkiemu z panteonów złożonemu ze śmiertelnych bogów, ale i całemu porządkowi rzeczy. Wspomnieć trzeba tu chociażby o potwornych dzieciach boga-olbrzyma Lokiego, wilku Fenrirze i wężu Midgardsormrjormungandrze, który opasuje sobą cały świat. Można z pełną powagą wysnuć tezę o potworocentryczności mitologii północy. Ponadto, jakkolwiek dzielnie bogowie nie walczyliby z siłami chaosu o utrzymanie ładu w świecie, skazani są na klęskę, dzięki bowiem przepowiedni wieszczki Völvy bogowie wiedzą, że czeka ich Ragnarok, ostatnia bitwa, w której wszyscy polegną w walce przeciwko siłom chaosu reprezentowanym przez olbrzymy, armię umarłych prowadzoną przez córę Lokiego, Hel, zaś jej potworny brat, wilk Fenrir pożre tego dnia Odyna, a Wąż Midgardu, odwieczny adwersarz syna odynowego, Thora, padnie ubity tego dnia przez boga, zdąży jednak śmiertelnie otruć go swym jadem:

W górze wysoko wąż lśniący zieje,
Smokowi na spotkanie syn Odyna idzie.
Z wściekłością go wali obrońca Midgardu; (...)
Dziewięć kroków wstecz cofnął się syn Fjörgyny,
Zlany jadem gada, śmiercią naznaczon – i sławą.

Pomimo klęski sił ładu świat odrodzi się po ostatniej bitwie, przynosząc erę pokoju i dobrobytu. W mitologii Północy najjaskrawiej widać konflikt ładu, zarówno boskiego jak i ludzkiego z chaosem potworów, które i tak miały sprowadzić na świat zagładę. Nieodlegle kształtowała się kultura anglosaska, odłam pangermańskiej jedni, który dość szybko jednak stracił ciągłość i uwiądł, zastąpiony kulturą frankońską za sprawą podboju Brytanii (pierwotnie zamieszkujący obszary Szlezwiku i Holsztynu Sasi oraz Anglowie przenieśli się w okresie wielkiej wędrówki ludów na Wyspy Brytyjskie) przez Wilhelma Zdobywcę w 1066 roku.


Dlatego też nie przetrwało do dziś wiele literatury czysto anglosaskiej, a to, co znamy zachowało się mocno fragmentarycznie i znacząco przeinaczone przez przepisujących rękopisy mnichów chrześcijańskich. Widać to doskonale na przykładzie Beowulfa, który bez wątpienia pochodzi z czasów przedchrześcijańskich, jednak w jego treści uwidaczniają się znaczące ingerencje w fabułę wprowadzające nowy, teologiczny wydźwięk utworu. Beowulf dokonuje swoich czynów ku chwale bożej, zaś potwory, z którymi się ściera oraz wszelkie reminiscencje pogańskiej kultury, Grendel, jego matka, smok czy wspomniane w treści elfy lub dawni bogowie, opisywane są jako diabelskie pomioty i dzieci Kaina.

Pierwsza strona spisanej wersji Beowulfa
Beowulf na swej drodze ściera się z trzema adwersarzami. Pierwszy z nich, stwór o imieniu Grendel, nęka dwór króla Hrothgara nocnymi atakami, podczas których zabija i pożera wojowników odważnych na tyle, by mu się przeciwstawić. Niektórzy uciekać zaczęli się nawet do składania modłów do dawnych, pogańskich bałwanów o wspomożenie w walce, jednak na próżno. Przez dwanaście lat Duńczycy nie mogli pozbyć się Grendela ze swoich ziem, do dnia, w którym na dwór Hrothgara przybył wielki wojownik, wyższy i silniejszy niż jakikolwiek inny człowiek. Otrzymując królewskie błogosławieństwo zostaje na noc w pałacu ze swymi towarzyszami czekając na przybycie potwora, któremu gołymi rękami rani śmiertelnie, wyrywając mu ramię. Grendel ucieka do swego leża, gdzie wkrótce umiera. Następnej nocy dwór odwiedza jego matka, zabijając jednego z wasali Hrothgara. Beowulf udaje się do leża potworów, gdzie kładzie kres złym siłom nękającym Duńczyków. Potwór nosi tu łatwo zauważalne cechy chrześcijańskiego diabła. Poluje on na chrześcijan, jest nieprzyjacielem ludzkości, przeciwnikiem ludzkiego i boskiego zarazem ładu na ziemi. W Beowulfie diabeł-Grednel wciąż ma jeszcze formę cielesną, stanowiącą reminiscencję dawnych, germańskich podań, pomimo typowo chrześcijańskich aspektów duchowych zła jak bycie opisywanym mianem ucieleśnionego złego ducha z piekieł czy wywodzenia jego grzesznego rodowodu od Kaina, Grendel pozostaje mocno osadzony w świecie wyobrażeń pogańskich. Podobnie zresztą jak inne przeobrażenia lokalnych, szkodliwych duchów czy istot w mające diabelskie cechy ludowe derywacje Szatana spotkać możemy w niemal każdym, europejskim folklorze. Pomimo tego Beowulf musiał stoczyć z nim fizyczną walkę, jak na germańskiego bohatera przystało.


Po powrocie do rodzinnej ziemi Geatów bohater po latach zostaje królem swego ludu. Zostaje zapamiętany jako sprawiedliwy i dobry władca. Pod koniec jego żywota nowe zło i nieszczęście spływa na świat ludzi, ognistego smoka, przebudzonego po dwustu latach przez złodzieja, który zakradł się do jego leża. Beowulf przeczuwając, że ta walka będzie jego ostatnią udaje się wraz z drużyną, by pokonać bestię. Na miejscu jednak wojowie uciekają przerażeniu, a król zostaje z jednym wyłącznie druhem, Wiglafem. Wspólnymi siłami zabijają smoka, który to czyn Wiglaf przypłaca spopieleniem ręki a Beowulf śmiertelnymi ranami.

Fafner - ilustracja Arthura Rackhama
Smoków w mitologii germańskiej mamy, wbrew pozorom, niewiele. Wymienić możemy Fafnera, którego pogromcą był sławetny Zygfryd, prawdopodobnie tożsamego z nim smoka zabitego przez Beowulfa, którego to starcie z poczwarą inspirowane było legendą sławetnego Wolsunga, należącego do kosmologicznego porządku świata Nidhogra, podgryzającego korzenie jesionu Yggdrasill oraz nazywanego czasem smokiem Węża Midgardu. Smok, w mitologii nordyckiej potężny przeciwnik dla bohaterów sił ładu, zarówno boskich jak i ludzkich,, choć częściej raczej stosowany jako symbol zła, którego nie sposób pokonać, w odróżnieniu od reszty panteonu i zgrai potworów po przyjściu chrześcijaństwa nie został odsunięty na bok do limba ludowego folkloru wraz z całą germańską menażerią elfów, karłów czy olbrzymów. Przeciwnie, smok stał się jednym z głównych symbolicznych wyobrażeń Szatana, być może za sprawą przedchrześcijańskich jeszcze wyobrażeń Jahwe walczącego z wężem lub smokiem Lewiatanem. Tak jak wcześniej wspomniany Grendel kojarzony już z diabłem, tak smok ma w sobie pierwiastek ewidentnie diabelski. Nazywany jest ostatecznym złem, który tylko bohater wierzący, silny wolą i czystego serca jest w stanie pokonać. Widzimy więc Beowulfa, który zabija smoka, ale jednak ginie w wyniku odniesionych ran. Najpewniej tak samo zakończył się jego los jeszcze w niezmienionym przez mnicha oryginale, niemniej aluzje w tekście wskazują, że Beowulf odchodzi z tego świata wraz z dawnymi czasy. Relikt pogańskiej epoki, przetworzony na potrzeby nowej rzeczywistości musi odejść, by na jego miejsce weszli nowi potworobójcy, tacy jak chociażby inny smokobójca, tym razem z kręgu chrześcijańskiego, Święty Jerzy.

***

Behemot i Lewiatan, akwarela autorstwa Williama Blake'a z jego ilustracji z Księgi Hioba
Kosmogoniczny charakter bohatera wskazuje, że pierwszymi z bohaterów ludzkości byli sami bogowie, którzy poprzez będący efektem zabicia prapotwora akt kreacji świata, nałożenia na niego praw i doprowadzenia do powstania człowieka stają się prawodawcami ładu i pierwszymi ich obrońcami. Akty kosmologiczne, opierające się na zabójstwu prabytu uosabiającego chaos w świecie znajdują potem odbicie w mających kosmologiczny charakter obrony ładu przed chaosem aktach bohaterów już typowo ludzkich. Pierwotnie granica między bogiem a człowiekiem nie była aż tak trwała jak z czasem, chociażby za sprawą typowo ludzkiego charakteru nowych bóstw lub mieszania się boskiej i ludzkiej krwi. Z czasem, głównie za pośrednictwem teologii chrześcijańskiej akt kreacji nabiera bardziej demiurgicznego charakteru, zaś sam Bóg staje się o wiele mniej podobny do człowieka niż bogowie starożytnych, politeistycznych religii. Rolę obrońców ładu przejmują typowo ludzcy bohaterowie. Bohater zawsze stanowił dla społeczeństw ludzkich swoisty model siły i wiedzy całego kolektywu zebrany w jednej osobie. Nadludzko silny, sprytny, wytrzymały, fizycznie odmienny od reszty społeczeństwa – wyższy, lepiej zbudowany silniejszy niż przeciętny człowiek.


Taki więc bohater, jednoosobowa społeczność i zarazem model mikrokosmosu ludzkości stanowił mit, w którym najlepsze cechy ludzkości ustawione zostają w opozycji do nieznanego, niezrozumiałego porządku natury, która stanowiąc pierwotne bariery rozwoju dla społeczeństw (dzikie zwierzęta zagrażające biologicznie bezradnym ludziom, nieprzychylność klimatu, destrukcyjne siły żywiołów, bariery geograficzne takie jak morza, pustynie czy gęste puszcze) symbolizuje tu ład ludzki, personifikacja którego swoją niezłomnością i czynami przerastającymi możliwość zwyczajnego człowieka staje naprzeciw ucieleśnionym niebezpieczeństwom natury. Ład, jaki niesie sobą społeczeństwo wygrywa z niszczycielskim chaosem natury dając ludziom możliwość dalszego rozwoju, bez monstrum czającego się gdzieś w ciemnościach.

Lewiatan
Co warte zauważenia, praktycznie każda kultura utożsamia pierwotny chaos z żywiołem wody. Praboginią oceanu byłą Tiamath i taki sam charakter miały późniejsze jej derywacje w kulturach bliskowschodnich. Nordycki Wąż Midgardu to kolejna bestia chaosu związana z żywiołem wody. Nawet i w Beowulfie znaleźć możemy tego reminiscencje. leżem Grendela była podwodna jaskinia, której strzegły jadowite, wodne węże i poczwary. Również i w innych kulturach, na które mezopotamskie wpływać nie mogły, a na przywołanie których wraz z odpowiednimi podaniami miejsca nie starczyłoby, pierwotne i najgroźniejsze siły chaosu utożsamiane są właśnie z wodą. Bohater ludzki, który staje w szranki z ucieleśnieniami wrogich człowiekowi sił jest tu kontynuatorem boskiej walki o kreację ładu, który musi być podtrzymywany przez mieszkańców ziemskiej sfery, by całe społeczeństwo mogło żyć bezpiecznie i spokojnie.


Bohater, który z wojownika pogańskich czasów przedzierzgnął się w chrześcijańskiego bożego obrońcę ludu staje się strażnikiem społeczności przed zakusami sił diabelskich, czyhających na dusze wiernych, ale też i ich ciała, jako że potwór daleki jest od bycia jedynie duchowym zagrożeniem. Potwór staje się karą boską, która spada na ludzi, którzy oddalili się od Boga. Bohater ściąga z nich karę nałożoną przez Boga kiedy ich pokuta dobiegnie końca. Potwór staje się cielesną emanacją Szatana, którego będący wzorcem do naśladowania bohater, tak jak każdy inny człowiek, musi pokonać, niejako również w zapowiedzi apokaliptycznej walki z Szatanem, aby oddalić od ludu Pana niewolę zła i grzechu. Wkrótce cielesne potwory i ich pogromcy staną się sami alegoriami pokus i grzechu, którym tylko symbolizowane przez bohatera wiara, niezłomność i wytrwałość mogą się przeciwstawić.

Scrambles wśród Alp, ryc. Edwarda Whympera obrazująca strzygę.
Koncepcja potworocentrycznej mitologii Północy przetrwała o wiele dłużej i silniej w mentalności ludzkiej niż w którejkolwiek z innych kultur. Kiedy potwory mitologii południowych przeobraziły się w symbole, konstrukcje literackie czy alegorie, namacalne zło i chaos północy przetrwały nawet poza cezurę rozgraniczającą pogaństwo i okres chrześcijański. To postawienie potworów w centrum świata, jako jego element stały, niepozbywalny i ostatecznie zwycięski, choć pozbawiony czci należnej zwycięzcom daje możliwość rozwoju bohaterów jako indywidualnych obrońców ludzkości, będących bohaterami z krwi i kości, nie jedynie symbolami oporu człowieka przed wrogimi jemu siłami. Bohaterami, dla których sam splendor wielkich czynów stanowił naczelny powód stawania przeciw siłom zła, a męstwo wojenne było celem samym w sobie. Ceną jednak bohaterstwa, jak pokazał nam zarówno Beowulf jak i Gilgamesz, jest śmierć. Zachodzi swoista równowaga między siłami ładu i chaosu. Kiedy pojawia się bohater, siły chaosu dominują nad światem. W czasie swego życia oczyszcza on świat ze zła, umacniając tym samym pozycję ładu. Kiedy schodzi nań śmierć, świat traci potężną broń do walki w imię ładu, a porządek i chaos w świecie na nowo się równoważą, by rozpocząć cykl na nowo.

***

Łukasz Orwat, urodzony w roku pańskim 1992, prywatnie syn Sławomira Orwata, niezależnego redaktora periodyku muzyczno-kulturowego Muzyczna Podróż. Domorosły pasjonat literatury oraz historii, które to fascynacje przekuł w działalność akademicką na Uniwersytecie Wrocławskim. Specjalizuje się literacko głównie w literaturze antycznej oraz epice rycerskiej, historycznie w dziejach starożytnego Rzymu, Bizancjum oraz historii Imperium Osmańskiego, kulturoznawczo w historii metafizyki, filozofii i magii, zwłaszcza w kręgu kultury biskowschodniej. Tłumaczył z łaciny zbiór poezji humanistów polskich oraz zachodnich, Żałoba Węgier (Pannoniae Luctus) powstały po zdobyciu Budy (ówczesnej, pozbawionej jeszcze Pesztu, stolicy Węgier) w 1544 roku. Ciągoty zainteresowań akademickich korelują także z zainteresowaniami natury fantastycznej.