środa, 30 stycznia 2019

Sinatra wiecznie żywy, czyli niezapomniany wieczór w Vertigo.

Michał Bober wokal i prowadzenie koncertu, Bartek Chojnacki - bas, Adam Bławicki - saksofon, Szymon Rybitw - puzon, Jan Chojnacki - trąbka  (fot. Sławek Orwat)
Francis Albert Sinatra urodził się 12 grudnia 1915 roku w położonym w stanie New Jersey niedużym miasteczku Hoboken. Przyszły król swingu przyszedł na świat w rodzinie posiadającej włoskie korzenie, co według niektórych zwolenników spiskowej teorii dziejów, nie było bez znaczenia dla rozwoju nieprzeciętnego talentu młodego Franka. Nazywany był The Voice, bo też głos posiadał nieprzeciętny, a jego niepowtarzalną, aksamitną barwę do dziś trudno jest pomylić z kimkolwiek innym. Jego muzyka uznawana jest przez krytyków muzycznych oraz zwykłych odbiorców jako ponadczasowa, a on sam po ponad dwudziestu latach od śmierci nieustannie uważany jest za najwybitniejszego amerykańskiego piosenkarza XX wieku.


Choć niezwykle trudno jest dokładnie wyliczyć ilość płyt z muzyką Franka Sinatry, jakie rozeszły się po niemal całym świecie, liczbę tę szacuje się na ponad 150 milionów egzemplarzy, co czyni go jednym z tych artystów, którzy sprzedali największą liczbę albumów w historii muzyki rozrywkowej oraz jednym z najwyżej docenionych wokalistów wszech czasów. Frank Sinatra najbardziej zasłynął takimi przebojami jak: "Strangers In The Night", "New York, New York" czy "My Way", które stanowią już dziś klasykę światowego dziedzictwa kultury i są niedoścignionym wzorem dla tysięcy młodych adeptów sztuki wokalnej. Artysta nagrał blisko 60 albumów studyjnych i wydał 300 singli!

Frank Sinatra
Frank Sinatra rozpoczął swoją muzyczną karierę w drugiej połowie lat 30-tych ubiegłego stulecia, współpracując ze świetnym trębaczem i zarazem liderem popularnych zespołów jazzowych ery swingu Harrym Jamesem oraz - co finansowo było dla niego bardziej opłacalne - ze znakomitym puzonistą, kompozytorem i kierownikiem orkiestry jazzowej, bratem słynnego Jimmy’ego Dorseya - Tommy Dorseyem. W 1943 roku Sinatra podpisał kontrakt z legendarną wytwórnią Columbia Records i tym samym rozpoczął pełną sukcesów karierę solową, stając się w zawrotnym tempie idolem dziewcząt  nazywanych w kulturze amerykańskiej bobby soxers. Były to głównie nastolatki, a także dziewczęta poniżej 25 roku życia, które ubierały tzw. poodle skirts i charakterystycznie zawinięte skarpetki podobne do tych, w jakich w filmie "The Bachelor and the Bobby-Soxer" z roku 1947 paradowała niezapomniana Shirley Temple. Frank Sinatra - co koniecznie należy podkreślić - był pierwszym amerykańskim piosenkarzem, który zdobył popularność nie tylko wśród dorosłej publiczności, ale także wśród nastolatków, co upoważnia nas do stwierdzenia, że był on pierwszą ikoną w dziejach popkultury, a używając języka współczesnego - pierwszym celebrytą show biznesu. Był on także aktorem filmowym.


W 1945 roku Sinatra wystąpił w kasowym musicalu "Podnieść kotwicę" opowiadającym o dwóch marynarzach, którzy mając cztery dni przepustki zwiedzają Hollywood, gdzie pomagają młodej, atrakcyjnej piosenkarce dostać się na casting do prestiżowej wytwórni filmowej. Rok później Sinatra otrzymał honorowego Oscara za krótkometrażowy film "The House I Live In".

Frank Sinatra, Kathryn Grayson i Gene Kelly w filmie "Podnieść kotwicę"
W 1934 roku Frank Sinatra poznał Nancy Barbato, która podobnie jak on, posiadała włoskie korzenie, a prezentem ślubnym jaki podarował swojej wybrance było nagranie swojej pierwszej piosenki zatytułowanej "Our love". Nancy była niezwykle gospodarną panią domu i kochającą żoną, która ogromnie wspierała swojego utalentowanego męża w początkach jego kariery, wyruszając z nim nawet w trasę, kiedy to koncertował z orkiestrą Harry Jamesa. To właśnie Nancy zasugerowała Sinatrze noszenie charakterystycznie wiązanej muszki, która bardzo szybko stała się jego znakiem rozpoznawczym.


Niestety, Frank Sinatra bardzo ulegał ponoć opiniom i zachciankom swojej matki, co jego małżonce ze zrozumiałych względów niezbyt odpowiadało, a dodatkowo po przeprowadzce do Hollywood artysta wdał się w liczne romanse, co spowodowało, że rozczarowana i poniżona Nancy zażądała w końcu rozwodu. Tyle na dziś faktów z przebogatej biografii wielkiego Franka Sinatry, gdyż wydarzenie, o którym pragnę dziś opowiedzieć dotyczy jedynie pierwszej części wieloletniej kariery muzycznej tego popularnego artysty obejmującej lata 1939 - 1942, czyli czasu, kiedy to na europejskie miasta sypały się hitlerowskie bomby, a niemiecka okupacja ogromnych połaci starego kontynentu w poważnym stopniu zatrzymała jej rozwój kulturowy oraz pozbawiła życia milionów ludzi, w tym także wielu artystów.

Vertigo Jazz Club & Restaurant - jak sami o swoim klubie głoszą jego twórcy - jest miejscem, w którym miłośnicy  muzyki czują się jak u siebie. To jedyny taki klub we Wrocławiu i w całym regionie, elegancki i przytulny, został przygotowany ze starannością i myślą o każdym szczególe. Vertigo w założeniu jego twórców ma się kojarzyć z tym, co w jazzie, w sztuce, w życiu jest najlepsze i właśnie temu mają służyć organizowane pod tym szyldem koncerty i wystawy. I rzeczywiście trudno się z powyższymi słowami nie zgodzić. 30 stycznia 2019 roku miałem możliwość tę wrocławską świątynię jazzu zobaczyć po raz pierwszy, a znakomitą do tego okazją była pierwsza część cyklu koncertów piosenek Franka Sinatry, która wprowadziła mnie do zaczarowanego świata swingu z przełomu lat 30-tych i 40-tych ubiegłego stulecia, czyli do czasu, kiedy to panowie obowiązkowo zakładali na scenę i nie tylko na nią eleganckie garnitury, a panie jeszcze nie piszczały na ich widok, jak miało to miejsce w nieco późniejszej epoce rock and rolla, a jedynie taktownie i wrodzoną godnością oklaskiwały swojego idola. Jakie emocje kryły się pod ich pięknie uszytymi sukienkami oraz w ich rozgrzanych głowach? Była to ich słodką tajemnica, co - jak myślę - w samych idolach musiało jeszcze bardziej rozbudzać nieokiełznaną wyobraźnię niż u późniejszych herosów rocka, którym to przeróżne części damskiej garderoby spadały podczas występów na głowę niczym krople jesiennej ulewy.


Do świata, w którym gramofonowe płyty roiły się od swingowych evergreenów (jak dawniej nazywano przeboje), a zjawisko popkultury dopiero nieśmiało rodziło się w głowach muzycznych producentów, licznie zebraną tego dnia we wrocławskim klubie Vertigo publiczność wprost ze sceny zaprosił jeden z managerów i organizatorów koncertów w tym uroczym zakątku stolicy Dolnego Śląska - Piotr Karwat.

Piotr Karwat (fot. Sławek Orwat)
"Witam państwa bardzo serdecznie w środowy wieczór w Vertigo Jazz Club & Restaurant. Dzisiejszy koncert jest koncertem otwierającym cykl, który wymyśliliśmy razem z Michałem pod koniec 2018 roku. Bardzo się cieszę, że jesteście państwo tym wydarzeniem zainteresowani, bo już w lutym odbędzie się jego część druga, a w marcu trzecia i tak długo, jak państwo będziecie chcieli słuchać Michała, tak długo - mam taką nadzieję - Michał śpiewać będzie. Pierwszemu z cyklu koncertów poświęconych historii twórczości Franka Sinatry, Michał nadal nazwę The Voice. W czasie, kiedy zespół będzie wychodził na scenę, akustyk Paweł wypuści z głośników piosenkę "Our Love" - pierwszy zarejestrowany utwór w wykonaniu Franka Sinatry. Przed państwem Michał Bober z zespołem!"


W tym momencie pośród rozbrzmiewających braw licznie zebranej publiczności z głośników klubu Vertigo rozbrzmiało trzeszczące nagranie "Our Love" nagrane przez Franka Sinatrę dla jego pierwszej żony Nancy - a na scenie pojawili się bohaterowie tego niezwykłego wydarzenia: Michał Bober pieszczotliwie nazywany przez kolegów konduktorem - wokal i prowadzenie koncertu, Tomasz Jędrzejewski - piano, Bartek Chojnacki - bas, Adam Bławicki - saksofon, Szymon Rybitw - puzon, Jan Chojnacki - trąbka oraz Tomasz Garbera - perkusja.

Adam Bławicki - saksofon i Jan Chojnacki - trąbka (fot. Sławek Orwat)
Młodzi muzycy rozpoczęli koncert od dedykowanej przez kompozytorkę i autorkę tekstu - Ann Ronell George'owi Gershwinowi piosenki "Willow Weep For Me" - jazzowego standardu skomponowanego przez nią w roku 1932. Utwór ten po raz pierwszy został nagrany przez Orkiestrę Teda Fio Rito z wokalem Muzzy Marcellino w październiku 1932 roku, a miesiąc później przez Orkiestrę Paula Whitemana z wokalistką Irene Taylor. Obie wersje stały się ogromnymi przebojami, a wykonanie tej piosenki przez brytyjski duet Chad & Jeremy rozszerzyło jej popularność na kontynent europejski. Frank Sinatra włączył tę piosenkę do swojego repertuaru w roku 1939.


Kolejny "All or Nothing at All" to utwór skomponowany w 1939 roku przez Arthura Altmana z tekstem Jacka Lawrence'a, a nagrany przez Franka Sinatrę w ostatnim dniu dwudziestolecia międzywojennego, czyli 31 sierpnia 1939. Ze względu na ówczesny konflikt pomiędzy organizacją zrzeszającą twórców muzycznych, a rozgłośniami radiowymi (strajk muzyków 1942-1944), dopiero cztery lata później, kiedy to został on ponownie wydany przez Columbia Records, utwór ten stał się wielkim przebojem magazynu Billboard, gdzie utrzymywał się aż przez 21 tygodni!

Bartek Chojnacki - bas i Adam Bławicki - saksofon (fot. Sławek Orwat)
"It's Funny to Everyone but Me" to piosenka ze słowami i muzyką napisanymi przez Jacka Lawrence'a w 1939 roku, która została nagrana przez The Ink Spots 17 maja 1939 roku. Przez Franka Sinatrę z Harrym Jamesem i jego orkiestrą została ona zrealizowana 17 sierpnia 1939 roku i szybko stała się jedną z bardziej znaczących piosenek rozwijającego się z rozmachem repertuaru The Voice'a. Utwór doczekał się także wielu wykonań w latach 60-tych. 1960 roku Dinah Shore umieściła go na swoim albumie Dinah Sings Some Blues with Red. W roku 2017 Bob Dylan nagrał wersję tego utworu na swoim albumie Triplicate.


"Night and Day" to popularna piosenka napisana przez Cole'a Portera, a wykorzystana w filmowym musicalu "Gay Divorce" ("Wesoła rozwódka") z 1932 roku. Jest to prawdopodobnie najpopularniejszy wkład Cole'a Portera w Great American Songbook, który został potem nagrany przez dziesiątki znakomitych muzyków. Fred Astaire wystawił "Noc i dzień" na scenie, a jego nagranie tego utworu z orkiestrą Leo Reismana przez dziesięć tygodni utrzymywało się na listach przebojów. Istnieje hipoteza, że kompozycja ta była inspirowana modlitwą islamską, kiedy jej twórca odwiedzał Maroko. Piosenka tak bardzo kojarzyła się z Cole Porterem, że kiedy Hollywood sfilmował w 1946 roku jego historię życia, film zatytułowany został "Noc i dzień". Frank Sinatra nagrał ten utwór przynajmniej 5 razy w swojej karierze, a po raz pierwszy uczynił to z Orkiestrą Tommy'ego Dorseya.

Jan Chojnacki - trąbka (fot. Sławek Orwat)
"Someone to Watch Over Me" to utwór skomponowany w latach dwudziestych XX wieku przez George'a Gershwina z tekstem jego żony Iry Gershwin. Utwór został napisany dla piosenkarki Gertrude Lawrence i wykorzystany w musicalu "Oh, Kay!" z roku 1926. Początkowo "Someone to Watch Over Me" było szybką muzyczną huśtawką, ale potem George Gershwin tak długo eksperymentował z tą piosenką, przerabiając ją na tkliwą balladę, że od tego czasu utknął z jej ostateczną wersją w martwym punkcie. Piosenkę wykonywało wielu znakomitych wokalistów, w tym Ella Fitzgerald oraz nieodżałowana Amy Winehouse.

"Street of Dreams" to niezwykle taneczny foxtrot skomponowany w 1932 roku przez Victora Younga z tekstem Sama M. Lewisa. Trzech udanych nagrań tego utworu w 1933 roku dokonali Guy Lombardo, Ben Selvin i Bing Crosby, natomiast wykonanie Franka Sinatry zostało zarejestrowane z towarzyszeniem Orkiestry Tommy'ego Dorseya.


"Moon Love" to natomiast piękna piosenka nagrana przez Franka Sinatrę dwukrotnie, najpierw w 1939 roku z Harry James Orchestra, a po latach w 1966 roku na albumie Moonlight Sinatra, zaaranżowanym przez Nelsona Riddle'a dla Reprise Records. Piosenka została zaadoptowana z Piątej Symfonii Czajkowskiego, a tekst do niej napisali Mack Davis i Andre Kostelanetz. Ta niezwykła piosenka zakończyła pierwszą część przeglądu wczesnej twórczości Franka Sinatry, a ja wykorzystując 20-minutową przerwę w koncercie, poprosiłem Michała Bobera o krótką rozmowę.

Z Michałem Boberem podczas rozmowy w garderobie klubu Vertigo
- Jaka idea przyświecała wam podczas rozmyślań nad koncepcją tego koncertu?

- Idea zrodziła się jeszcze w minionym roku, kilka miesięcy temu. Piotr Karwat, który w klubie Vertigo zajmuje się organizacją koncertów, kiedy już trochę lepiej mnie poznał, ponieważ kilka razy już tutaj występowałem, zaproponował mi, żebyśmy wspólnie stworzyli cykl koncertów, który będzie trwał przez kilka kolejnych miesięcy i będzie nosił tytuł "Historia życia i twórczości Franka Sinatry". Dziś właśnie zainaugurowaliśmy ten cykl pierwszym koncertem.

Michał Bober - wokal i prowadzenie (fot. Sławek Orwat)
- Dlaczego akurat Frank Sinatra?

- Twórczość Franka Sinatry dobrze poznałem w liceum. Pomimo, że mój tato zawsze Sinatrę lubił i słuchał, do mnie jego repertuar dotarł dopiero po ukończeniu szkoły podstawowej, a w liceum stałem się już jego ogromnym fanem. Pamiętam, że na studiach miałem nawet okazję wyjechać do Stanów zjednoczonych, a konkretnie do Hollywood, do Los Angeles i tam starałem się szukać śladów Franka Sinatry.

- Znalazłeś?

- Przede wszystkim znalazłem jego gwiazdę na Hollywood Walk of Fame - chyba najbardziej popularne miejsce, gdzie Frank Sinatra jest wciąż symbolicznie obecny, ale najbardziej jest on wciąż obecny przede wszystkim w amerykańskiej popkulturze, co czuć tam niemal na każdym kroku.

- Jest niekwestionowanym królem swingu, od którego na dobre rozpoczęły się notowania najprzeróżniejszych list przebojów i zestawienia popularności płyt.

- Mówi się, że jest to pierwsza gwiazda w historii muzyki pop na tak wielką skalę. Sprzedał niewyobrażalną ilość płyt, a przygotowując się do tego koncertu, znalazłem nawet informacje, że Frank Sinatra potrafił tygodniowo wykonywać kilkanaście, a czasami nawet kilkadziesiąt różnego rodzaju koncertów. Były to koncerty dla publiczności, ale były to również koncerty radiowe lub telewizyjne, więc jak widać, był on  bardzo płodnym, czynnym i aktywnym artystą.


- Był też artystą kontrowersyjnym, Krążą - jak pewnie doskonale wiesz - przeróżne legendy na temat jego powiązań z tajemniczym światem amerykańskich Włochów.

- Jeśli chodzi ci o mafię, to oczywiście, ze istnieje słynna teoria spiskowa, a już Amerykanie szczególnie uwielbiają takie historie tworzyć. Wydaje mi się, że w takich spiskowych teoriach może znajdować się jakaś odrobina prawdy.

- Myślisz, że ktoś mu pomógł w rozwoju kariery?

- Myślę, ze mogło tak być, bo rzeczywiście nie jest tajemnicą, że posiadał wysoko postawionych przyjaciół, a Hollywood lat 20-tych, 30-tych i 40-tych podobno w dużym stopniu było pod wpływem mafii, więc kto wie, czy Frank Sinatra posiadając jakieś określone układy czy znajomości, mógł mieć ułatwioną drogę do sukcesu i być może to jest właśnie to szczęście, o którym w jego przypadku często się mówi.

Adam Bławicki - saksofon oraz Michał Bober nazywany przez kolegów konduktorem (fot. Sławek Orwat)
- Pozwól, że posłużę się tytułem pewnej piosenki. Czujesz go pod swoją skórą?

- Ja go czuje i uwielbiam, natomiast dla mnie swing nie jest rzeczą pierwszorzędną. Ja wciąż się go uczę i dla mnie ten koncert jest bardzo stresujący, czego nie ukrywam, ale sprawia mi on też wiele przyjemności, bo czuje, że dzięki temu cyklowi koncertów mam szansę się rozwinąć.


- Kiedy tak patrzę na ciebie i na twoich kolegów z zespołu, dostrzegam, jak bardzo jesteście młodzi. Skąd w orbicie zainteresowań tak młodych ludzi znalazł się ktoś taki jak Frank Sinatra?

- Moi koledzy z zespołu są  to młodzi, utalentowani muzycy z Akademii Muzycznej i nie tylko, a poza tym swing i Frank Sinatra są głęboko zakorzenieni w muzyce jazzowej i stanowią podstawy muzyki rozrywkowej.

Michał Bober - wokal, Adam Bławicki - saksofon, Jan Chojnacki - trąbka oraz Szymon Rybitw - puzon (fot. Sławek Orwat)
Drugą część koncertu Michał i jego utalentowani instrumentaliści rozpoczęli piosenką "Fly Me to the Moon", o której śmiało można powiedzieć, że jest już absolutnym standardem muzyki popularnej i jazzowej. Została ona skomponowana w 1954 roku przez Barta Howarda i choć przez autora została ona zatytułowana "In Other Words", powszechnie jako tytuł przyjęły się pierwsze słowa tekstu utworu. Frank Sinatra umieścił to nagranie na albumie It Might as Well Be Swing z roku 1964, który został przez niego wykonany z towarzyszeniem orkiestry Counta Basiego.


"This Love of Mine" to niezwykle popularna piosenka, którą po raz pierwszy w 1941 roku nagrał Frank Sinatra z orkiestrą Tommy Dorseya. Autorami muzyki tego utworu są Sol Parker i Hank Sanicola, natomiast autorem tekstu jest podobno sam Frank Sinatra, choć krążą na ten temat pewne kontrowersje. Nagranie zostało wydane jako singiel, który osiągnął 3 miejsce na liście Billboardu, a na przełomie lat 1941/1942 przebywał na niej aż 24 tygodnie! W roku 1955 Sinatra ponownie nagrał tę piosenkę tym razem z z orkiestrą Nelsona Riddle i umieścił ją na albumie In The Wee Small Hours.

Tomasz Jędrzejewski - piano i Bartek Chojnacki - bas (fot. Sławek Orwat)
"The Song Is You" to popularna piosenka skomponowana przez Jerome Kerna z tekstem Oscara Hammersteina II, a napisana dla potrzeb musicalu "Music in the Air" w roku 1932 i zaśpiewana w tym spektaklu przez Tullio Carminatiego. Z uwagi na rewelacyjne wykonanie tej piosenki przez The Voice'a w latach późniejszych, piosenka ta w powszechnej opinii zaczęła się kojarzyć już tylko z Frankiem Sinatrą.


Kolejna piosenka tego koncertu to "I Couldn’t Sleep A Wink Last Night" i pochodzi ona z filmu "Higher and Higher", gdzie została wykonana przez debiutującego wówczas w roli aktora Franka Sinatrę z towarzyszeniem Dooleya Wilsona na fortepianie.

Tomasz Garbera - perkusja (fot. Sławek Orwat)
"Come Fly with Me" to natomiast popularna piosenka z 1957 roku skomponowana przez Jimmy'ego Van Heusena z tekstem Sammy'ego Cahna. Utwór został napisany dla Franka Sinatry i pochodził z jego albumu z 1958 roku o tej samej nazwie. Piosenka nadaje ton całej reszcie tego krążka, opisując liczne przygody jego bohatera w tak egzotycznych miejscach jak Bombaj, Peru czy Zatoka Acapulco. Piosenka przebojem weszła na stałe do koncertowego repertuaru Franka Sinatry.


Na koniec Michał Bober zostawił sobie jeden z największych przebojów nie tylko samego Sinatry, ale całej światowej muzyki rozrywkowej. Piosenka "My Way" powstała w 1968 roku i jest anglojęzyczną wersją francuskiej piosenki "Comme d'habitude" z roku 1967 napisanej przez Claude'a François i Jacques'a Revaux. Autorem tekstu anglojęzycznego jest Paul Anka, a jej pierwszym i zarazem najbardziej popularnym wykonawcą Frank Sinatra.

Bartek Chojnacki - bas, Adam Bławicki - saksofon, Szymon Rybitw - puzon, Jan Chojnacki - trąbka (fot. Sławek Orwat)
Jest to klasyczny wyciskacz łez, w którym żegnający się z życiem człowiek staje w prawdzie z samym sobą i stwierdza, że jest zadowolony z tego, jak je przeżył. W Stanach Zjednoczonych "My Way" jest jednym z najczęściej wykonywanych utworów na pogrzebach, jak również jednym z najczęściej wykonywanych coverów. Swoją wersję nagrał także sam autor tekstu Paul Anka. W Polsce utwór ten jest popularny w wykonaniu zespołu Raz, Dwa, Trzy do tekstu Wojciecha Młynarskiego, a  zatytułowany "Idź swoją drogą". Wykonywali go także min. Michał Bajor i Zbigniew Wodecki.


To, co dla mnie w tym koncercie było najważniejsze, to szczera pasja młodych muzyków i liczne popisy poszczególnych instrumentalistów, z których nie chcę kogoś szczególnie wyróżniać, bo każdy z nich to fachowiec w swojej dziedzinie i każdy z nich świadomy jest zapewne swoich technicznych umiejętności. Istotą koncertu było w mojej opinii nie tylko samo oddanie hołdu wielkiemu Frankowi. To, co było w nim najbardziej wartościowe, to jego głęboko przemyślana koncepcja. Nie było bowiem chyba zamiarem pomysłodawców tego wyjątkowego cyklu li tylko odegranie największych przebojów mistrza, lecz przede wszystkim obszerne pokazanie jego twórczości ze szczegółowym podziałem na etapy jego życia artystycznego, dzięki czemu dzieło, jakie zaplanowali Piotr i Michał to show nie tylko stricte rozrywkowe, lecz - co niezwykle istotne - edukacyjne.

Michał Bober - wokal, Adam Bławicki - saksofon, Szymon Rybitw - puzon, Jan Chojnacki - trąbka (fot. Sławek Orwat)
W smutnej epoce medialnego królowania muzycznej tandety i coraz powszechniejszym odchodzeniu największych stacji radiowo-telewizyjnych od stanowiącej ich moralny obowiązek misji edukacyjno-kulturotwórczej, młodzi wrocławscy pasjonaci dobrej muzyki swoją piękną ideą nie tylko zawstydzili tych, których - jak to śpiewał niegdyś Grzegorz Ciechowski - pożarła galopująca "prostytucja", lecz przede wszystkim wpompowali w moje serce niepoliczalny litraż nadziei, że być może (albo jak to chcieli pamiętni decydenci do spraw propagandy z filmu "Miś" - Z PEWNOŚCIĄ!) nadejdzie dla polskiej kultury (nie tylko tej muzycznej) czas przebudzenia i tryumfalnego powrotu pod nawet najbardziej zapomniane strzechy.


Już nie mogę doczekać się kolejnej części tego pięknego i niezwykle wartościowego cyklu, który szefostwo klubu Vertigo przewidziało na 20 lutego i który już dziś uroczyście wszystkim fanom swingu i nie tylko swingu gorąco rekomenduję.

poniedziałek, 28 stycznia 2019

28 stycznia oraz 4 i 11 lutego - HRP Pamela w Toruniu będzie celebrować swoje 21 Urodziny. Gratulacje Darek Kowalski!

Stara Szkoła (fot. Wojciech Zillmann)
W 2019 roku toruński Hard Rock Pub Pamela ​obchodzi swoje 21. urodziny. Znany z poniedziałkowych koncertów klub, wydaje również płyty oraz organizuje wystawy fotograficzne i plastyczne. Celebrując rocznicę powstania, popularna "Pamela" proponuje publiczności serię wydarzeń, łącząc w nich swoją aktywność w tych dziedzinach sztuki. W trzy kolejne poniedziałki odbędą się koncerty, połączone z otwarciem drugiej części wystawy prac graficznych Janusza Dybowskiego oraz premierami dwóch płyt. Urodziny klubu zbiegają się z wydaniem pięćdziesiątej płyty sygnowanej przez Hard Rock Pub Pamela.


Jest to debiutancki album grupy Panzerflower. Kolejnym wydawnictwem opatrzonym logotypem HRPP Records, jest płyta nowego projektu Michała Maliszewskiego - grupy Lev Aaronov. Warto dodać, że wspomniany wernisaż jest swoistą zapowiedzią wydania w przyszłości archiwalnych nagrań grupy General Electric - nieistniejącej od wielu lat, kultowej formacji założonej przez Janusza Dybowskiego. Artysta współpracował w tym zespole z takimi muzykami jak: Michał Tyde, Bartek Lewandowski, Piotr Wysocki i Andrzej "Kobra" Kraiński. W czasie urodzinowych koncertów w Hard Rock Pubie Pamela wystąpią zaprzyjaźnione z klubem grupy: Joanna Dudkowska feat. KOVA, Headless Frog, Pancerflower, Stara Szkoła, Lev Aaronov oraz Half Light.

Terminarz wydarzeń z okazji 21. urodzin Hard Rock Pubu Pamela:

Poniedziałek 28.01.2019 - koncert: Joanna Dudkowska feat. KOVA (support Headless Frog). Wernisaż drugiej części wystawy prac graficznych Janusza Dybowskiego. Start godzina 19. Wstęp wolny.


Poniedziałek 4.02.2019 - koncert: Panzerflower, Stara Szkoła. Premiera debiutanckiej płyty Panzerflower (HRPP Records 050). Start godzina 19. Wstęp wolny.


Poniedziałek 11.02.2019 - koncert Lev Aaronov, Half Light. Premiera debiutanckiej płyty Lev Aaronov (HRPP Records 051 ). Start godzina 19. Wstęp wolny.

piątek, 25 stycznia 2019

25 stycznia w Cieszynie zagra Rumore


Recenzja debiutanckiej płyty grupy Rumore znajduje się tutaj

Czuć się spełnionym, to dla mnie pojecie niepojęte - z rockową osobowością Trójmiasta Mietkiem Pawlakiem rozmawia Sławek Orwat

fot. Marcin Smidowicz
Ten wywiad to pokłosie bezprecedensowego wydarzenia z lutego 2018. W związku z tym, że Lista Przebojów Polisz Czart po pierwszych trzech latach nadawania jej przeze mnie na falach Radia Verulam w brytyjskim St. Albans, w roku 2015 przeniosła się do Radia NEAR FM w irlandzkim Dublinie, na falach którego za sprawą Tomasza Wybranowskiego ukazywała się przez kolejne trzy lata, aby w roku 2017 znaleźć swoje stałe miejsce w warszawskim Radiu WNET Krzysztofa Skowrońskiego, po raz drugi już ogłosiłem jej wydanie specjalne podsumowujące jej drugi - irlandzki rozdział. Okazało się, że panowie: Mietek Pawlak - perkusja oraz Adam "Toffik" Wołoszczuk - bas aż dwukrotnie pojawili się w pierwszej trójce tego plebiscytu! Ich cover wielkiego hitu grupy Cytrus z lat 80-tych zatytułowany "Bycza krew" został hitem 3-lecia, natomiast kawałek "Necessary" ich macierzystego zespołu Setin zajął w tym podsumowaniu miejsce nr 3! Z tej okazji postanowiłem porozmawiać z legendą sceny trójmiejskiej - Mietkiem Pawlakiem, który poza wymienionymi projektami znany jest także z występów z bigbitowej kapeli OldYoung i wielu innych niezliczonych składach muzycznego Wybrzeża. Zapraszam do lektury. 


- Za perkusją usiadłeś w 1979 roku. Masz za sobą bogatą muzyczną przeszłość. Czujesz się muzykiem spełnionym?

- Tak... sporo już lat upłynęło, odkąd zamarzyłem sobie zostać gwiazdą rocka (śmiech). Walczyłem dzielnie o sławę, ale życie skorygowało te marzenia. Teraz jestem happy i cieszę się, że mogę bawić się muzyką, grać, współpracować z wieloma zdolnymi ludźmi i to dużo młodszymi ode mnie. Powiem ci Sławku, że czuć się spełnionym, to dla mnie pojecie niepojęte. Zawsze czegoś mi będzie brakować, więc pewnie do śmierci będę czegoś szukał, a póki co, to oprócz zdrówka niczego mi nie brakuje. Cały czas poznaję młodych, zdolnych muzyków, dzięki którym czas mi się zatrzymał, więc nie czuję kompletnie ani upływającego czasu, ani różnicy wieku jaka nas dzieli i to jest to coś, czego nie da się w zwykłej, szarej codzienności odnaleźć.

- Ostatnio starym, nieco zapomnianym przebojom dajesz nowe, drugie życie.

- Tak... kontynuuję swoją misje “ocalić od zapomnienia”. Szukam młodych, zdolnych muzyków, zespalam ich w jedną całość i chociaż potem oni odchodzą każdy w swoją stronę, to dzięki mnie poznają się i to mnie najbardziej cieszy.


- Odnajdujesz też i folkowe perełki.

Adam "Toffik" Wołoszczuk
- Folklor to piękna sprawa. Nawet nie uświadamiasz sobie, ile wspaniałych dźwięków powstało przed wiekami. Większość ludzi zna tylko Chopina, Mozarta i innych sławnych twórców muzyki klasycznej, a trzeba przecież pamiętać, że żyli kiedyś także twórcy i kapele, o których świat nigdy nie usłyszał i dlatego pasjonuje mnie odnajdywanie starych zapisków sprzed wieków wygrzebywanych z jakieś zapomnianej szopy sprzed 100 lat, a potem do takiego znalezionego tekstu bądź zapisanej nutami melodii wymyślam jakiś fajny aranż. Niestety, problem jest w tym, że kiedyś prości ludzie nie umieli robić zapisów nutowych, więc często nie ma jak odtworzyć melodii, ale czasami można odnaleźć np. zapisy z 1928 roku i to już jest prawdziwy rodzynek.

- "Mamy z Mietkiem bardzo różne podejście do muzyki" - stwierdził kiedyś Toffik. Jak więc udało się wam stworzyć tak zgrany duet?

- Podejście miedzy nami nie zmieniło się i ma to swoje zalety. Toffik zawsze przyjmuje moje końcowe korekty i nawet jak trochę pomarudzi (śmiech), to i tak przyzna mi w końcu rację. Dlatego bardzo dobrze mi się z nim współpracuje i naprawdę bardzo mało jest takich muzycznych zdolniachów. Znam jedynie kilka takich osób i to w skali ogólnopolskiej.


- W klubie Grom w Gdyni, w którym przed trzema laty miałem okazję spotkać Cię po raz pierwszy, w roku 1958 odbył się pierwszy rockandrollowy koncert w historii naszego kraju, podczas którego wystąpiła nasza pierwsza grupa mocnego uderzenia - Rythm and Blues. W legendarnym sopockim Non Stopie na początku lat 60-tych rozbrzmiewały piosenki Czerwono i Niebiesko Czarnych. Jak sądzisz, czy te wydarzenia miały znaczący wpływ na to, co działo się w trójmiejskim rocku w latach 80-tych i czy szybszy dostęp do światowej muzyki dzięki marynarzom zza żelaznej kurtyny dawał wam poczucie trochę większej wolności niż rodakom żyjącym w głębi kraju?

Nasze jedyne spotkanie w Gdyni 3 lata temu
- No na pewno. A co do lat 80-tych, to chyba nie tylko w Trójmieście, ale wszędzie ktoś miał jakiegoś wujka marynarza czy też kolegę, który miał takowego, przez co miał ułatwiony dostęp do kaset i płyt. Gorzej było w latach 70-tych. W latach 80-tych dla mnie osobiście najwięcej wiedzy w dziedzinie muzyki, hard rocka, metalu itp. dawał mi mój ulubiony dziennikarz, którego osobiście miałem zaszczyt poznać - red. Marek Gaszyński i jego poniedziałkowa audycja o godz 20:00. To tam właśnie poznałem masę wykonawców, o których PRL nie słyszał. Były też audycje Piotra Kaczkowskiego, więc ogólnie aż tak źle w 80-tych latach nie było. Zresztą były to moje najpiękniejsze muzyczne lata.

- Jak to się dzieje, że pamięć o takich kapelach jak Yaga czy Cytrus nieustannie żyje na Wybrzeżu?


- Co do pamięci o starych, zapomnianych zespołach, to akurat ja jestem takim typowym muzycznym melancholikiem. Lubię wspominać dawne czasy i wygrzebuję czasami jakieś dawne perełki, a potem staram się je ubrać w jakieś nowe, stare muzyczne “szaty” przy pomocy takich zdolniachów jak choćby Toffik. A co do składów, to przenika się tu “młodość” z jeszcze większą młodością (śmiech) jak wtedy, kiedy reaktywowałem swój stary zespół Foyer z lat 80-tych, gdzie obecny, wymieszany skład świetnie się rozumie i uzupełnia. Sam jestem ciekaw, co z tego będzie.

- "Dzięki wam wyszliśmy trochę poza granice Rzeczypospolitej", powiedziałeś tuż po zwycięstwie Setina w 26 Notowaniu Polisz Czart. Toffik natomiast drugie miejsce waszego duetu podsumował tak: "Cytrus to Mietka pomysł. Mi kawałek się spodobał, więc ubrałem go jak tylko najlepiej potrafiłem. Mietek, kilka razy zaznaczał, aby kawałek brzmiał jak numer z XXI wieku... ale tak, żeby zachował charakter ubiegłego wieku. Nie spodziewałem, się że zajdzie tak daleko, biorąc pod uwagę to, iż miałem mało czasu, ponieważ przygotowywałem się akurat do trzymiesięcznej trasy". Co poczułeś, kiedy "Bycza krew" została hitem irlandzkiego 3-lecia Polisz Czart, a "Necessary" Setina zajął w tym podsumowaniu miejsce nr 3?


- Jestem bardzo happy, że ktoś na nas głosował i że dotarliśmy tak wysoko. Zwłaszcza cieszy wysoka pozycja "Byczej Krwi", bo to jednak kawałek z ubiegłego wieku. Co do Setina, to zespół chwilowo zawiesił działalność koncertową po to, żeby ruszyć dalej ale w nowym składzie, więc mam nadzieje że dalej będziemy robić nowe, fajne kawałki.

Cytrus
- "Co do Cytrusa, to wybrałem ten kawałek dlatego, że osobiście znam tych ludzi. Z niektórymi z nich jak choćby z Marianem Narkowiczem czas jednak obszedł się smutno i zabrał go nam zbyt wcześnie i właśnie dlatego postanowiłem odświeżyć ten utwór dla pamięci moich nieżyjących kolegów z tego zespołu i wybrałem "Byczą krew" - powiedziałeś. Czy żyjący muzycy Cytrusa wiedzą o naszym sukcesie swojego kawałka w waszym wykonaniu?


- Mańka będę pamiętał aż do śmierci. To był świetny kolega i absolutny multiinstrumentalista. Podobnie Waldka Kobielaka, z którym znaliśmy się z jednego podwórka. Za to Andrzej Kaźmierczak - gitarzysta, główny twórca i kierownik zespołów Cytrus i Korba na wieść, że wygraliśmy, aż zaniemówił i jest mu niezmiernie przyjemnie, że przypomnieliśmy zarówno ten kawałek jak i zespół. Umówiliśmy się nawet pograć sobie parę ówczesnych kawałków na próbowani. Ja zresztą cały czas Andrzeja namawiam na reaktywacje zespołu. Mimo, że nie ma już wśród nas śp. Mańka, to są inni, więc zawsze można to zrobić.

- "Mam nadzieję, że zagościmy u was na stałe. Ciężko jest dziś namawiać ludzi do oddawania głosów. Ludziska niechętnie klikają" - powiedziałeś wtedy Mietku. Jakiś czas temu zamieściłem w propozycjach wasz cover Klinczu "Jak lodu bryła" nagrany już pod szyldem Wołopaw, który spodobał mi się nawet bardziej od oryginału. Tym razem jednak nie załapaliście się nawet do TOP50. Co się stało?


- Wiesz... mam do tego podejście z przymrużeniem oka. Fajnie jak jest odzew wśród znajomych, ale wolałbym, żeby decydowali o tym całkiem obcy słuchacze, którym nasz kawałek się naprawdę spodoba i klikną tak od serducha, a nie na siłę. Na szczęście ludzie jeszcze kupują płyty mimo, że teraz można spiracić praktycznie wszystko i cieszy mnie, że Setin wyprzedał się do zera. Teraz np chcemy dokończyć nagrywanie (obecnie mamy 4 numery skończone), a można nas posłuchać na Fb jako YAGA Reaktywacja i wydać płytę poświęconą mojemu koledze z zespołu YAGA zmarłemu dwa lata temu Jarkowi Grześlakowi. Jednak troszkę jeszcze nam to zajmie, bo mam naprawdę sporo różnych spraw, które muszę ogarnąć i uporządkować

- Dlaczego Nasza PoliszCzartowa gwiazda Mietek i Toffik przeszła do historii i zastąpił ją nikomu bliżej nieznany Wołopaw?

- Zespół nazwaliśmy od naszych nazwisk i tak zostało, a nazwa jak nazwa... jednym się podoba, a innym nie.

- Po "Byczej krwi" i "Jak lodu bryła" zrobiliście kolejne dwa covery z lat 80-tych: "Rock’n’roll na dobry początek" Budki Suflera i "A statek płynie" Korby. Co jeszcze planujecie wziąć na warsztat?

- Na pewno coś znajdziemy w otchłani zapomnienia i dołożymy do repertuaru. Narazie jeszcze nie wiem, co będę w stanie zaśpiewać, gdyż po długiej przerwie nie jest łatwo wrócić do wokalizowania. Na szczęście z każdym dniem forma powoli wraca.

- Czy po nagraniu waszego debiutanckiego albumu planujecie kolejne wydawnictwa pod szyldem Wołopaw, czy też projekt zmieni formułę i zaczniecie tworzyć nagrania autorskie oparte na stylistyce rocka lat 80-tych?

- To jest ciekawa myśl i w sumie rozmawialiśmy już o tym z Toffikiem. Czas pokaże. Jak dla mnie Toffik najbardziej czuje klawisze i tu powinien szukać swojej głębi muzycznej. Pcha się co prawda na inne instrumenty, bo grać potrafi, ale klawisze są mu przeznaczone.


- "W mediach od lat istnieje wciąż ta sama grupa ludzi, która dba aby o to, aby nikt nowy nie podszedł zbyt blisko. Zespołom bez układów pozostaje tylko grać w klubach za pizzę i lecieć z anteny w radiach niezależnych"- powiedziałeś kiedyś Mietku. Ostatnie lata pokazały, że muzyczny "beton" wciąż trzyma się mocno.

- Moje zdanie od lat się nie zmienia. Jeśli ktoś wysłuchał ostatnich eliminacji do Eurowizji, to wszystko wie. Ja wiem dlaczego tak było, jest i będzie, a każdy moją wypowiedź może odebrać po swojemu.

Z Mileną Szymańską - wokalistką Setina
- Kiedy ponownie usłyszymy Setin?

- Setin - jak już mówiłem - na razie jest zawieszony koncertowo i skład już jest całkiem inny. Mam nadzieję że Ola znajdzie czas na granie i będzie dalej szła w rockowe klimaty, bo szkoda by było, żeby zaniedbała rozwój swojego talentu. Cały czas oczywiście mam kontakt z Olą i w zależności od granego repertuaru ma swoje miejsce choćby w grupie OldYoung. Milena po wojażach w programie Voice of Polan szuka obecnie swojego miejsca na scenie w stolicy.


Trzymam za nią kciuki i całym serduchem z nią jestem. Tu i tam coś pośpiewa, natomiast ja uważam, że w Setinie mogłaby się nadal realizować poprzez twórczość pisaną, bo pisze bardzo fajne teksty, a dodatkowo mogłaby się wyżyć na scenie. Każdy jednak jest panem swojego losu i sam decyduje o tym, co dla niego jest dobre, a co nie. Obecnie w składzie jest kolejna zdolna młoda 18-letnia, bardzo pracowita gitarzystka Aga. Jest też nowa wokalistka, która fajnie ogarnia nasz materiał, także jestem optymistą, co życie oczywiście skoryguje (śmiech).

Nowa gitarzystka Setina - Aga
 Co do Agi, to mimo, że ma dopiero 18 lat, to podobnie jak Ola, kocha gitarę i gra od zerówki, a najważniejsze dla mnie jest to, że kocha hard rocka i heavy metal. Na razie opanowuje bardzo sprawnie materiał Setina, a jak będzie... pożyjemy i posłuchamy. Paskud tez poukładał swoje sprawy, wiec myślę że ruszymy niebawem.

- Gdzie i kiedy będziemy mogli zobaczyć Wołopawia na żywo i jacy muzycy będą was wspomagać?

- Póki co, to jeszcze zrobimy kilka kawałków, a muzyków na koncerty mamy w pełnej gotowości. Kontakt z publicznością, to rzecz najważniejsza i bezcenna.


poniedziałek, 21 stycznia 2019

Sebastian Sikora - Ex:Re - Ex:Re (UK 2018)

Mówi się, że istnieje cienka linia między miłością, a nienawiścią. Człowiek który doświadczył zawodu miłosnego, zranienia uczuciowo-emocjonalnego już nigdy nie będzie taki sam. Utracenie relacji pomiędzy ludźmi zawsze pozostawia blizny. Często proces „gojenia się” ran trwa latami, a i nie zawsze rany te zostają w pełni zagojone. Podczas tego procesu właśnie, pojawiają się pytania: Czy to moja wina? Co mogłem/mogłam zrobić, aby temu zapobiec? Jak długo będę cierpieć? Te wszystkie pytania, jakie pojawiają się w głowie każdego myślącego człowieka to tak zwany „Wewnętrzny rozrachunek”. Niektórzy nie dzielą się swoimi przemyśleniami, inni wręcz przeciwnie.

Ex:Re (wymawiany jak „Exray”) to solowy projekt wokalistki, gitarzystki oraz autorki tekstów Eleny Tonry - współzałożycielki indie folkowej grupy Daughter. Grupa ta ma na swoim koncie trzy long play'e, cztery EP'ki oraz kilka zarejestrowanych sesji na żywo. Ostatni album Music From Before the Storm został wydany 1 Sierpnia 2017. Jest to krążek głównie instrumentalny, wydany jako oficjalny soundtrack do gry Life Is Strange: Before the Storm Projekt Ex:Re to bardzo osobisty zapis, mający formę niewysłanych listów do siebie po zakończeniu związku. Zawarte w kompozycjach teksty, są niezwykle aktualne, i jest to swoisty proces oczyszczenia. Napisanie ich zajęło rok, podczas gdy nagranie trwało kilka miesięcy. Produkcją wraz z Eleną, zajął się Fabian Prynn (główny inżynier i producent 4AD) oraz kompozytorka Josephine Stephenson (wiolonczela).

„Zostaw mi pytanie: Gdzie jest moje serce?
Jak otwierasz rannych bez mrugnięcia okiem?
Zostaw mnie w złudnych pozorach
A ja zrujnuję Cię w ciągu sekundy
Pozostawiam to do interpretacji
To jak otwarte zaproszenie
I będąc na Twoim ślubie, mogę obrócić go w pył
Szeptając do ucha:
„Boże tęskniłam za Tobą”
To zbyt wiele, nie jestem w stanie tego znieść”

Ex:Re - Where The Time Went

Otwierający utwór „Where The Time Went”, którego wers zamieszczony powyżej, to naprawdę otwarte zaproszenie do świata minimalistycznej formy, ale jakże głębokiego przekazu dźwiękowego. W instrumentarium całego albumu znajdziemy ślady gitar - często zwielokrotnione z szeroką i wąską panoramą, bardzo długim pogłosem i/lub echem, a momentami także z przybrudzeniami w postaci przesterowań - lub fortepian. Te dwa instrumenty są naprzemiennie, bądź razem, instrumentami bazowymi. W większości utworów mamy do czynienia z metodą „looping'u” czyli zapętlaniem krótkiej frazy. Pozornie może się to wydawać monotonne, ale to tylko tło pod nieskazitelnie czysty wokal Eleny. Zamiast gitary prowadzącej znajdziemy tu wiolonczelę Josephin'y. Sekcja rytmiczna składa się z podstawowych elementów perkusyjnych takich jak stopa i bardzo subtelny, ale jakże konsekwentny werbel, długich i jaskrawych cymbałów oraz dobrze uwydatnionego basu.


Zarówno perkusjonalia jak i bas, wprowadzają po czasie dodatkową ornamentykę, przez co są idealnym urozmaiceniem gitarowych pętli. Warto też zwrócić uwagę na wypełnienie harmoniczne wokalu prowadzącego, prawdopodobnie jest to miks barwy czystej, dubli oraz szeptu, przez co spokojnie prowadzone wokale, nie są ani na chwilę nużące. Dodatkowo, za wypełnienie przestrzeni odpowiadają chórki - czasem są to zwykłe powtórzenia tekstu w różnych interwałach bądź też odstępach czasowych (kanon), natomiast o wiele częściej są to bardzo wysoko wyśpiewane, ciągnące się pojedyncze samogłoski. Dopełnieniem całości i dodaniem smaku oraz elementów zaskoczenia, są pojawiające się efekty cyfrowe (lo-fi, odwrócenia fraz, sprzężenia zwrotne, syntezatory, sample).

"Chociaż płyta jest dla kogoś napisana, przez większość czasu chodzi o przestrzeń bez tej osoby. W każdym scenariuszu jest albo osoba w pamięci, albo zauważalna nieobecność tej osoby w chwili obecnej. Przypuszczam, że jest to nagranie o rozstaniu, jednak wcale nie mówię o związkach. On jest tylko poczuciem upiornej obecności".
Elena Tonra


To piękne świadectwo człowieczeństwa, okazywania i wyrażania uczuć, pomimo wszechobecnego zatracania się w cyberprzestrzeni.

„Mam wrażenie, że zmniejsza się zakres uwagi
To cenna lekcja, kiedy ludzie używają maszyn
Aby wyrażać swoje uczucia
Kto? Kto? Kto? Kto?
Kruszeję. Po prostu kruszeję.”

Ex:Re – Crushing

Człowiek powinien wyzwalać z siebie każde emocje, bez względu na to czy są one negatywne czy też nie, a już na pewno powinien to robić za pomocą serca, aniżeli kolejnego statusu na portalach społecznościowych. Na tym debiucie, na pewno będziemy mogli usłyszeć każdy możliwy stan emocjonalny, jednostki bardzo wrażliwej, podczas wcześniej wspomnianego wewnętrznego rozrachunku. Szarość nie jest jednolita - szarość ma całą paletę odcieni. Właśnie tej skali, jakże pięknej szarości, możemy doświadczyć podczas odsłuchu. Premiera miała miejsce 30 Listopada 2018, album w wersji fizycznej (płyta kompaktowa/płyta analogowa) dostępny będzie od 1 Lutego 2019 w oficjalnym sklepie http://www.elenatonra.com/

Sebastian Sikora 

Jestem Sebastian. Swoją Muzyczną Pasję rozpocząłem jeszcze wcześniej, niż zacząłem pojmować co się dzieje wokół mnie. Ponoć położny powiedział mojej mamie, zaraz po moich narodzinach, że mam długie palce niczym Eric Clapton. Wyrok? Przeznaczenie. Płytą, do której stawiałem swoje pierwsze kroki, było Brave New World od Iron Maiden. Do dnia dzisiejszego pamiętam każdy wers utworów The Wicker Man i Out of The Silent Planet. Radośnie dorastałem przy dźwiękach Ozzy’ego i mojego pierwszego instrumentu, jakim był PRL-owski keyboard od dziadka. Widząc we mnie potencjał, rodzice zapisali mnie do ogniska muzycznego. Fortepian nie sprawiał bólu fizycznego, więc cieszyłem się nim przez te kilkanaście minut każdego tygodnia w cieszyńskiej PSM. W wieku pięciu lat, kiedy mój ojciec przyniósł do domu kopię Welcome to the Videos od Guns N' Roses po prostu się zakochałem. Nigdy później nie czułem tego samego. Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem gitarę Les Paul i grającego na niej Slash’a. To był zapalnik, który uaktywnił się dopiero po trzech latach. Skończyłem I stopień szkoły muzycznej, z II mnie wylali – no cóż, bywa. Dwa lata w czeskiej akademii gitary elektrycznej wystarczyły mi, aby dojść do siebie i zacząć tworzyć po swojemu. W 2016 założyłem swoją rodzinę: RUMORE. Nie wyobrażam sobie życia, bez obecnych członków (Konrada – Bass i Adama – Perkusja). Od października 2018 studiuję Dziennikarstwo i Komunikację Społeczna na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach (tak, mieszkam w „Mieście neonów” i dobrze mi z tym). Podsumowując, składam się z klasyków Rocka (kości), wszelkich możliwych odmian metalu, najlepiej z końcówką -core (krew), niezależnych klimatów około rokowych (skóra) i wszystkiego tego co tworzę, lub chciałbym stworzyć (dusza).

Teatr Piosenki Młyn - Na trzy (Polska 2017)

Nauczony ponad półwiecznym życiem z muzyką w sercu i głębokim niegdyś zaangażowaniem w życie wspólnotowe, zawsze uważałem, że najlepsze piosenki o niezbadanych wyrokach Opatrzności tworzą artyści nieokreślający się wprost światopoglądowo. I co? Od czasu moich kordianowskich uniesień i chmurnej, pełnej zakazanej bibuły młodości... nic w tym temacie się nie zmieniło. Pokazywanie za pomocą piosenki potęgi Absolutu i sensu naszego istnienia, to dla każdego artysty nie tylko poważne wyzwanie, ale też i ogromne ryzyko, które porównałbym jedynie może do porwania się kogoś wokalnie utalentowanego na publiczne wykonanie narodowego protest songu wszech czasów "Dziwny jest ten świat", po którym albo przechodzi się do historii, albo... staje się swoją własną karykaturą. Adamowi Szabatowi w dynamicznej piosence "Cuda Miłości" trudna sztuka pokazania ogromu boskiej władzy nad naszym życiem i przemijaniem nie tylko doskonale się udała, ale dodatkowo została pokazana w sposób niezwykle poetycki, acz bez zbędnego patosu. Otwierający płytę zatytułowaną Na trzy hrubieszowskiego Teatru Piosenki Młyn utwór jest tym bardziej cenny, że dotykając spraw przekraczających ludzką wyobraźnię, wciąż przede wszystkim jest... piosenką o Miłości napisanej tu z wielkiej litery dlatego, aby nieśmiało przypomnieć, że tylko w Niej istnieje życie, a bez Niej nic się nie stało, co się stało...

Od Ciebie miłość, cuda miłości,
Od Ciebie czystość, chwała czystości,
Od Ciebie bystrość i wzrok przejrzysty,
Od Ciebie spokój wiekuisty.

Ty dojrzysz jego wzrok i jej rumieńce
Połączysz toń i woń wody z kaczeńcem.
Ty, kiedy dłonie ich ujmą się mocno
Połączysz mech i pień w miłość owocną.



Nieokiełznany wiatr, ptaków śpiewanie
Ty w jeden złączysz ton w jedno wyznanie.
Ty wyziębiony głaz poprzez strumienie
Rozpalisz żarem traw, żywym płomieniem.

Połączysz noc i dzień w powodzeń wstęgę
I w jeden taniec pchniesz frak i sukienkę.
A kiedyś lekko tak, by nikt nie poczuł
Na jeden zamkniesz czas, dwie pary oczu.

Cuda Miłości
sł. muz Adam Szabat

Robienie z siebie własnej karykatury nie dotyczy jedynie tych wokalistów, którzy... nie są utalentowani, gdyż na karykaturę podobnie jak na pomnik i każde inne uznanie trzeba sobie zwyczajnie zasłużyć. Andrzej Pakuła w piosence "Pewien krakowski znany aktor" wykazał się nie tylko niepodważalnym talentem twórczym, lecz udowodnił też, że tam, gdzie autor, czyli on sam, przewidział wokalny fałsz, to również on sam jako wykonawca zawodowo i z dystansem do samego siebie oraz wrodzonym poczuciem humoru potrafi temu niełatwemu zadaniu stawić czoła. Ta piosenka to miód na moje serce, które przy pomocy wypisywanych przeze mnie latami przeróżnych recenzji i felietonów, nieustannie krwawi i lamentuje nad tragicznym poziomem współczesnej piosenki popularnej, która wprawdzie stawia sobie od czasu do czasu niełatwe zadanie traktowania o miłości, tyle że, aby szczęśliwie trafić potem pod strzechy, po pierwsze jej porywająca akcja najlepiej sprawdza się jednak w Zakopanem, a po drugie, aby ON mógł dla niej kompletnie oszaleć, to ONA powinna posiadać oczy zielone, co - jak nietrudno zauważyć - geograficznie i anatomicznie skuteczne zadzianie się takiego uczucia dość mocno ogranicza. Andrzej Pakuła rozprawia się z tym bolesnym tematem na szczęście o wiele sprawniej niż ja, gdyż w odróżnieniu ode mnie jest on artystą, a co najciekawsze - po mistrzowsku używa do tego celu stworzonego dawno temu przez Wojciecha Młynarskiego niełatwego gatunku literackiego nazywanego felietonem śpiewanym.


Pewien krakowski znany aktor na szklanej scenie o wieczorze
Szczytną ideą naród natchnął, zawodząc: śpiewać każdy może...
Naiwność ludzka – rzecz wstydliwa, bo nikt nie pojął, że żartował.
Cieszy się kum znad kufla piwa – też pewnie będzie występował!

Dla połechtania ego, famy, nie bacząc na odbiorców sztuki,
Jodłują wściekle łamiąc gamy muzyczne samoniedouki.
Do szczęścia prawo ma jednostka, takoż ze sztuką obcowania;
Lecz gdy ochota kogo spotka – dlaczego rwie się do śpiewania?



Niechaj się aktor nasz nie gniewa, że czepiam się piosenki starej,
Wszak wiele lat już sam nie śpiewa, a beztalencia ryczą dalej!
Nie chcę kariery wam żałować, kochani, jeno proszę ślicznie:
Możecie miauczeć i tokować, ale, na Boga, nie publicznie!

Wyznam wam jedną małą wadę przy zalet sporym arsenale:
Ja nie mam parcia na estradę – najprostszy numer też zawalę...
Koledzy, którzy z tyłu stali (tu ujmę sprawę lakonicznie)
Pchnęli mnie z kulis i kazali zacząć ośmieszać się publicznie.

Pewien krakowski znany aktor
sł. muz. Andrzej Pakuła

fot. Marta Szpinda
Adam Szabat w piosence "Idziemy" już po raz drugi i nie ostatni dotyka na tym krązku tematu przemijania. Tym razem jednak - jak miało to miejsce w piosence "Cuda Miłości" -  nie chodzi o przemijanie we dwoje, a raczej o coraz częściej spotykany problem rozpadania się latami kształtowanych środowisk i nietrwałości więzi międzyludzkich. Znaczenie słów: "ci co dalej, niekoniecznie mają lepiej" dokładnie zrozumie ten, co albo żyje z dala od ojczyzny, albo - jak piszący te słowa - przez wiele lat w takim stanie zawieszenia istniał. Iluzoryczne szczęście liczone w funtach lub w euro, często niczym alkoholowa idylla działa dopóty, dopóki nie włączają się głębsze refleksje, albo... dopóki gra telewizor - najbardziej pewne i wypróbowane narzędzie niemyślenia. Czy życie z dala od kraju to zawsze tylko tęsknota? Oczywiście, że nie. To również odkrywanie swoich zdolności i realizacja odwiecznych marzeń, bo przecież niezbędne do tego środki są na obczyźnie i łatwiej dostępne i znacznie tańsze, tylko... czy ten iluzoryczny substytut szczęścia bez pozostawionych w kraju przyjaciół, albo bez degustacji płynnego antidotum rzeczywiście zawsze smakuje? "Ci co bliżej... może mówić nie wypada?" taktownie przemilcza smutny temat wojny polsko-polskiej Adam Szabat, który z największą czułością wypowiada się o tych, z którymi da się rozmawiać już tylko za pomocą... składanych na mogiłach chryzantem, bo - jak się głębiej nad tym zastanowić - to chyba jednak lepiej wspominać dobre chwile przeszłości, niż wołać w próżnię.

Idziemy - zobacz losie - jak należy, choć czasami nam niezwykle jest pod prąd.
Brody rosną, dzieci rosną... nie uwierzysz jak ostatnio nade wszystko jestem stąd.
I pomysłów nie brakuje niebanalnych... niebanalnych pogawędek wieczorami
Nie boimy się już wpadek kolosalnych, bo czyściutko i prościutko między nami.



Tak, to prawda, że nie wszyscy obok siebie, bo tak życie jakoś drogi nam układa
Ci co dalej niekoniecznie mają lepiej, ci co bliżej... może mówić nie wypada?
Są też tacy, co do których już niestety nie tak łatwo wpaść na nocne degustacje
Ale można jeszcze mówić do nich kładąc chryzantemy na grobowcu czy akacje.


"Idziemy"...
sł, muz. Adam Szabat

"Idziemy" to piękne, nostalgiczne wprowadzenie słuchacza do świata tęsknot i wzruszeń, który w rytmie trzy czwarte nie po raz pierwszy sprawdza się najlepiej. "Cicho, cichuteńko" z tekstem Adama Szabata i muzyką Tomasza Brudnowskiego jest tkliwym, wokalnym dialogiem pomiędzy kobietą (Małgorzata Nazar) i mężczyzną (Adam Szabat) dotykającym ich wspomnień z beztroskiej krainy młodości, czasu pierwszych miłosnych uniesień, a przede wszystkim życia w harmonii z przyrodą. Recenzując nie tak dawno piękną płytę szczecińskiej grupy Marry No Wane napisałem, że ubranie tak ważnych tematów jak nadzieja, szukanie szczęścia, czy ból samotności w taneczną - wydawałoby się - lekką i niezobowiązującą formę muzyczną, nadaje utworom nie tylko wyjątkowości, ale jeszcze bardziej skupia uwagę słuchacza na samej treści. Na krążku Teatru Piosenki Młyn dzieje się podobnie. Nieprzypadkowo ta płyta nosi tytuł Na trzy. bo za pomocą tego wywodzącego się z kultury ludowej rytmu nie tylko najszczerzej śpiewa się o konikach polnych, salonach pod lipą oraz wypiekanym w rodzinnym domu chlebie, ale i najłatwiej chyba jest wspominać szeptane w strugach deszczu młodzieńcze wyznania oraz sielską zabawę z użyciem rozhuśtanej wierzbiny. "Cicho, cichuteńko" to w mojej opinii chyba najbardziej radiowe nagranie pochodzące z tego wydawnictwa, ale nie jedyne zagrane na trzy. W tym samym rytmie utrzymana jest również piękna piosenka zatytułowana "Łubiny z Metelina"


Nie trzeba siedmiu mijać gór, lasów, rzek. Tutaj każdy szept pochylonych drzew do nas płynie.
Kamienie, czują jeszcze ciepło twych rąk, ziarnem śmiechu wiatr klomby w koło siał... Boże mój...
Rozkochani w snach i niewinni jak aniołowie. W deszczu ginął sad, ty wolałaś: Tańcz, mamy bal!
Rozhuśtałeś mnie na wierzbinie hen, aż do nieba, powiedziałaś mi -nie to byłeś ty- że kochasz mnie.

 
Ty królową byłaś - ja królem, pamiętasz? I koniki polne przybyły na ślub!
Potem była uczta w salonach pod lipą. Nigdy później tak nie smakował mi chleb.
Dokąd teraz zaprowadzisz chwilo nas? Co ukrywasz? Odpowiedz proszę.
Czego trzeba? Czego trzeba, by usłyszeć znów, by usłyszeć tu - siebie?

Cicho, cichuteńko, nie budząc ze snu,
Cicho, cichuteńko, przyprowadź mnie tu!
Cicho, cichuteńko...
sł. Adam Szabat muz. Tomasz Brudnowski

Teatr Piosenki Młyn jest towarzystwem twórców piosenki, prozy, kompozytorów i aktorów amatorów, jest też zespołem wokalno-instrumentalnym wykonującym piosenkę poetycką, kabaretową, poezję śpiewaną, piosenkę aktorską. Początek Teatru Piosenki Młyn to rok 2007, kiedy to Adam Szabat zaprosił do współpracy Magdalenę Sielicką, Andrzeja Pakułę, Macieja Łyko i Tomasza Brudnowskiego. Artyści, do tej pory występujący indywidualnie,  nie tylko stworzyli nową, niezmiernie interesującą scenę artystyczną w Hrubieszowie, gdzie mogli częściej i w sposób usystematyzowany występować, ale przede wszystkim dali możliwość pokazania się twórcom będącym na początku swojej drogi i tym, którzy oprócz talentu mieli w sobie prawdziwą miłość do sztuki. Jako nadrzędny cel istnienia Teatru Piosenki Młyn obrano zapoznanie widzów z twórczością hrubieszowskich autorów prezentujących wysoki poziom interpretacji piosenki, prozy i poezji.

Artyści dali się poznać szerokiej publiczności, występując w tworzonych przez siebie spektaklach, koncertach piosenki autorskiej, ubogacając muzyką ważniejsze wydarzenia w Hrubieszowie, biorąc czynny udział w rozpowszechnianiu kultury słowa w tamtejszych szkołach. To wokół Młyna zebrali się ludzie, dla których piosenka, teatr, kabaret (w najlepszej, pierwotnej swej wersji) były ważne i - dla kulturalnego rozwoju miasta niezbędne. Powstało artystyczne środowisko Hrubieszowa, które w sposób niebanalny potrafiło i do chwili obecnej potrafi kształtować kulturalny pejzaż tego pięknie  położonego w ramionach rzeki Huczwy miasta, w którym żyjąc - i tu pozwolę sobie zacytować początek piosenki "Cicho, cichuteńko..." - nie trzeba siedmiu mijać gór, lasów, rzek, bo tutaj każdy szept pochylonych drzew do nas płynie i... znów odwołując się do słów napisanych przez Adama Szabata tym razem zaczerpniętych z piosenki "Cisza" -  są tu takie obrazy, które da się namalować jedynie w pamięci i są drogi, którymi można pójść tylko raz i... mimo, że autor tych pięknych słów wcale przed nami nie ukrywa, że podczas  wspominania świata, którego już nie ma, towarzyszy mu ogromny ból, to... świadomie zanurza się w nim cały, bo przecież ktoś musi ten obraz ocalić od zapomnienia, skoro inni już dawno posnęli...

Czuję jeszcze chłód tarasu i miód na chlebie tak dobrze pamiętam.
Pszczeli chór na kwiatach, których zapach się niósł i rósł, ogromniał, potężniał...
Twoją twarz - co dni okradały z sił - czytam wciąż, co noc, tak jak list,
Kołysanki rytm i słowa, które są jak zaklęcie, bo wszyscy śpią. A ja... pamiętam!



Są obrazy, które namalować się da jedynie w pamięci.
I drogi są, którymi można pójść tylko raz ostrożnie, by głupio nie skręcić.
Z ulotnych chwil nam los plecie wątłą nić. Czasem on ją rwie, czasem my... nieświadomie tak.
Nieprawda, że już nie boli, kiedy zanurzam się cały w tej ciszy! I wtedy mam was choć trochę.

Cisza
sł. muz. Adam Szabat

Tomasz Brudnowski w najpiękniejszej moim zdaniem piosence tego albumu zatytułowanej "Zaczarowany ogród" trafnie i z ogromnym wyczuciem wpisuje się w starannie przemyślany koncept tego uroczego krążka, który (może jedynie poza dwiema krotochwilami Andrzeja Pakuły) z piosenki na piosenkę zaczyna nam się coraz czytelniej zarysowywać, a jest nim tkliwa nostalgia i z pozoru naiwna, ale jakże cenna idea zatrzymania w kadrze świata, który na naszych oczach przemija nie pytając nikogo o zgodę. Tę płytę słucha się tak, jakby przeglądało się przypadkowo odnaleziony na strychu dziadka stary, pożółkły album, który mimo, że jest pokryty grubą warstwą kurzu, wciąż pachnie żywicą starych lasów i hipnotyzującą wonią krystalicznie czystych łąk. Już zresztą sama świadomość, że choć na kilka chwil zaczaruje nas zatrzymany w kadrze pełen wspomnień ogród, dla każdego wrażliwego słuchacza jest czymś w rodzaju duchowej odtrutki skutecznie łagodzącej przykre skutki wszechobecnej komercjalizacji i tak powszechnego dziś zakłamania. 

O porannej rosie, słychać ptaków śpiew, na gałęzi młodej brzozy ptaki tulą się.
Ona mu szczebioce: „Och ty wróblu mój”, on do ucha cicho śpiewa: „ Ze mną w górę fruń!”
Po śniadaniu w stawie słychać żabi chór. Ćwiczą arie i pasaże jak wyśpiewał kur,
Dzięcioł wystukuje Mendelsona rytm, świerszcze,pszczoły i chrabąszcze wszystkie nucą dziś na łące.



Wieczór już się zbliża, księżyc znowu wstał, małe nietoperze lecą na wieczorny bal.
Strumień jakby głośniej wśród wapiennych skał, płatki róży przy alejce znów potargał wiatr.
W blasku latarenki widać studni część, ona wszystkie tajemnice kryje gdzieś na dnie.
Bramy do ogrodu już nie strzeże nikt, tylko kłódka pordzewiała na łańcuszku dziś...

Zaczaruje nas choć na kilka chwil, ogród pełen wspomnień, ogród pełen barw.
Znów zatrzymam czas obraz z tamtych lat, zapach tamtych dni w pamięci mojej jeszcze tkwi.

Zaczarowany ogród
sł., muz. Tomasz Brudnowski

fot. Marta Szpinda
Andrzej Pakuła już po raz drugi na tej płycie udowadnia, że znakomitym artystą kabaretowym jest, a jego wielki mistrz Wojciech Młynarski może - patrząc nań z Góry - odczuwać uzasadnioną dumę, gdyż Jego sposób widzenia rzeczywistości nie tylko wciąż ma się znakomicie, lecz dodatkowo na płycie Teatru Piosenki Młyn sprawia, że słuchacz nie ma możliwości kompletnie utonąć we łzach wzruszenia i zatopić się w niekończącej się zadumie nad przecudnej urody światem przeszłości i faktem, iż dawniej byliśmy piękni i młodzi, a dziś już tylko... mądrzy. A tymczasem... "płacze pani Słowikowa w gniazdku na akacji, bo pan Słowik przed dziewiątą miał być na kolacji. Tak się godzin wyznaczonych pilnie zawsze trzyma, a już jest po jedenastej i Słowika nie ma!". Nie, to nie jest pomyłka, a zabieg z premedytacją przeze mnie zamierzony, gdyż piosenka Andrzeja Pakuły zatytułowana po prostu "Dorota" opowiada praktycznie o tym samym, tyle że w wersji dla dorosłych.

Dlaczego tak uważam? "Nagle zjawia się pan Słowik, poświstuje, skacze... Gdzieś ty latał? Gdzieś ty fruwał? Przecież ja tu płaczę! A pan Słowik słodko ćwierka: "Wybacz, moje złoto, ale wieczór taki piękny, ze szedłem piechotą!". Dlaczego Julian Tuwim uznał, że Słowikowi nie wolno było tym razem fruwać? Gdyż w stanie podwyższonego stężenia endorfin liczonego w promilach nie tylko mógłby on zahaczyć o niefortunnie wystającą ostrą gałąź, ale przede wszystkim trafiając - o zgrozo! - na powietrzny patrol wścibskich srok, mógłby mieć zamknięty korytarz powietrzny na co najmniej kilkanaście nocnych wypadów, że o ilości punktów karnych już nie wspomnę! A teraz wróćmy do piosenki hrubieszowskiego Młyna: "kiedym powracał z lokalu spóźniony osierociwszy kompanów trzech, pewien narzekań gderliwych mej żony, że knajpa to hańba i grzech, choć zapewniałem, żem trzeźwy, jak dziecko, bo na hulanki brakuje sił, syk mojej pani mnie ukłuł zdradziecko: to po coś, oszuście, tam był?!" Czy każdy dostrzegł analogię? Jeśli nie, to - jestem o tym w pełni przekonany -  nie jest to potencjalny fan Teatru Piosenki Młyn, jeśli tak, to reszta niechaj będzie milczeniem.


Kiedym powracał z lokalu spóźniony osierociwszy kompanów trzech,
Pewien narzekań gderliwych mej żony, że knajpa to hańba i grzech
Choć zapewniałem, żem trzeźwy, jak dziecko, bo na hulanki brakuje sił,
Syk mojej pani mnie ukłuł zdradziecko: to po coś, oszuście, tam był?!



Hej, Doroto, żywe złoto! Powściągnij wodze wybujałej swej fantazji.
Hej, Doroto, moja trzpioto! Pamiętaj: cnotą nigdy nie był brak okazji.
Ech, Doroto, cna istoto! Nie sztuka pościć kiedy człowiek sytym jest!
Ej, Doroto, ma Doroto! Pokusy drobnej na swym czystym ciele poczuj dreszcz.

A gdy się przeniesie ma ukochana na niebieskie pastwiska wśród wód,
Wytwornie dygnie przed obliczem Pana, roztoczy naręcze swych cnót
Zaś dobry Bóg spojrzy smutno przed siebie, do świętych ust swoich zbliżając dłoń
I tłumiąc szydercze chichoty w niebie cichutko odezwie się doń:

Hej, Doroto, żywe złoto...

Dorota 
 sł. muz Andrzej Pakuła 

fot. Alicja Zwolak
Docenieni przez hrubieszowską publiczność i zachęceni przez Jana Kondraka z Lubelskiej Federacji Bardów hrubieszowscy Młynarze postanowili wyjść ze swoją twórczością poza własne miasto. Zaczęli bywać na ogólnopolskich festiwalach, zdobywać nagrody i wyróżnienia. Najczęściej doceniano wykonania Adama Szabata (Ogólnopolski Festiwal Bardów „Ballada o...” w Chełmie – I miejsce, Lubelski Festiwal Piosenki Autorskiej i Poetyckiej im. Jacka Kaczmarskiego „Metamorfozy Sentymentalne” - III miejsce, XXIII Ogólnopolski Turniej Śpiewających Poezję „Łaźnia” w Radomiu – III miejsce, Międzynarodowy Festiwal Bardów OPPA 2015 w Warszawie – finał) Festiwal „Południca” w Chorzowie – III miejsce (dla duetu Szabat - Brudnowski) oraz II miejsce na YAPA 2017 w Łodzi dla TPM. TVP Lublin nakręciła reportaż o działalności i twórcach Młyna, którego emisja miała miejsce w programie kulturalnym Afisz w marcu 2016. W roczniku kulturalnym Piosenka, wydawanym, przez Muzeum Polskiej Piosenki w Opolu ukazał się obszerny artykuł o Teatrze Piosenki Młyn jako zjawisku kulturalnym na wschodniej stronie Polski. Od tego momentu artyści skupili się na koncertach piosenki autorskiej, a żeby podnieść atrakcyjność występów, wzbogacili je o nowe instrumentarium. Aktualny skład zespołu to Agata Jarmusz, Małgorzata Nazar, Tomasz Brudnowski, Andrzej Pakuła, Marek Malec, Lech Serafin, Adam Szabat. Napisałem wcześniej, że najbardziej w mojej opinii radiowym utworem tej płyty jest piosenka "Cicho, cichuteńko". Jest jednak na tym krążku jeszcze jedno nagranie, które zawiera wszystkie znamiona przeboju, a nosi ono tytuł "40+ Rozdział II" i od razu nadmieniam, że nie ma nic wspólnego ani z 500+, ani z jakimkolwiek rozdziałem I.



fot. Alicja Zwolak
Twórczość Teatru Piosenki Młyn wyrasta z wielkiego drzewa nazywanego przez jednych Krainą Łagodności, przez innych poezją śpiewaną, a jeszcze przez innych (i to określenie lubię najbardziej) piosenką literacką, która w Radiu WNET oraz na jego Liście Przebojów Polisz Czart solidnie jest od jakiegoś czasu zakorzeniona. Takie nazwiska jak Piotr Woźniak, Mirosław Czyżykiewicz czy Marek Andrzejewski, Jan Kondrak i Piotr Selim, czyli bliska geograficznie i źródłowo hrubieszowskim songwriterom Lubelska Federacja Bardów to żywe dowody na to, że melodyjne piosenki z poetyckim sznytem wcale nie są mniej radiowe lub mniej atrakcyjne, a wręcz przeciwnie... współczesna odmiana piosenki popularnej namolnie i w sposób pozbawiony dobrego smaku od lat promowana przez wiodące media i duże wytwórnie płytowe w nawet niewielkim procencie nie zbliża się do poziomu autorów, dla których dobry tekst to nie tylko punkt honoru, ale przede wszystkim potwierdzenie ogromnego talentu i kunsztu artystycznego. Pisząc niniejszą recenzję od czasu do czasu próbowałem doszukiwać się inspiracji naszych sympatycznych Młynarzy. Obok znakomitych lubelskich bardów pojawiał się także dwukrotnie Wojciech (nomen omen) Młynarski. Jest na tym krążku także urocza piosenka autorstwa Adama Szabata zatytułowana "Póki co..." w której usłyszałem echa krakowskiej grupy Pod Budą. To, co jednak jest najważniejsze na tym wydawnictwie, to niebanalny pomysł, który stał się czymś w rodzaju koncepcji, a jest nią tęsknota za nieuchwytnym pięknem pierwotnej natury i czystością ludzkich intencji, co w zjednoczeniu z Absolutem tworzy harmonię i piękno życia, a póki co...


Póki co, lepiej pobaw się ze mną zanim żoną zostaniesz na zawsze,
Nim z wyrzutem wykrzyczysz, że przy mnie jak na huśtawce!
Zanim zbrzydną ci kawy poranne, każdy dzień jak spędzony w niewoli,
Nim zapragniesz by grom jasny z nieba Ciebie wyzwolił!


Póki co, lepiej pobaw się ze mną, zanim zbraknie nam czasu na śmiechy,
Zaczną drażnić skarpety w nieładzie, własne oddechy,
Nie odrywaj mnie więc od zabawy, nie każ patrzeć w przecudne oczęta,
Nie chcę słyszeć,że przecież ty mogłaś „Jak inne dziewczęta!”

Póki co, lepiej pobaw się ze mną zanim uznasz, że nic w tym dobrego.
Pewnie znajdziesz niejedną okazję, by wrócić do tego.
Zanim słowa się skończą i w ciszy, nieprzebrana pojawi się ciemność
Póki jeszcze patrzymy na siebie... o pobaw się ze mną.

Póki co...
sł. muz. Adam Szabat

Teatr Piosenki Młyn pojawił się w mediach, m. in. w Radio Lublin, Telewizji Lublin, Radio Warszawa, Radio Bon-Ton, Radio Złote Przeboje, Radio ESKA, Radio Aspekt i w Katolickim Radio Zamość. Dlaczego nie pojawił się jeszcze w Radiu WNET? Zamiast wyjaśnień, bijąc się w piersi obiecuje jak najszybciej to duże niedopatrzenie naprawić. Zespół ma na koncie trzy płyty: Piosenki z Miasteczka na H (2010) i Wysłuchajmy błazna, kiedy śpiewa (2014) oraz Na trzy... która została wydana w październiku 2017 na 10 lecie istnienia Teatru Piosenki Młyn i której poświęcona jest niniejsza recenzja. Czy hrubieszowski młodszy brat wystąpi z okazji 20-lecia Lubelskiej Federacji Bardów? Nie wiem, ale życzę mu tego z serca. Coraz częściej pojawia się opinia, że Teatr Piosenki Młyn to kulturalny ambasador Hrubieszowa. Nie ustając w swoich działaniach Młynarze organizują kolejne koncerty i wydarzenia, bo przecież... choć się z górą zmierzysz, choć się napracujesz, a siły ujdą z ciebie jak z pierogów farsz, życie nie but, więc go na glanc nie wypucujesz. Trzeba z uśmiechem i niezłomnie - naprzód marsz!
 
Jak rzecze mądrość - przedstawienie musi trwać, choć czasem sił brakuje koniom do furmanki.
Z uśmiechem rolę nam pisaną trzeba grać, nie wchodzić z losem w polemiki, ani w szranki.

I choć kolejny raz się klamkę ucałuje, albo się list odbierze z adnotacją "zwrot",
Trzeba udawać, że ten bajzel nam pasuje i iść do przodu, czy jak - druzja iść wpieriod!
I choć się z górą zmierzysz, choć się napracujesz, a siły ujdą z ciebie jak z pierogów farsz,
Życie nie but, więc go na glanc nie wypucujesz. Trzeba z uśmiechem i niezłomnie - naprzód marsz!

Bo na co komu raz kolejny burzyć mury, co znów urosną, nim nam sińce zejdą z lic?
Ponoć gdzie drzewa rąbią tam też lecą wióry. lecz czasem wióry i rąbanie jest na nic!

Przedstawienie musi trwać
sł., muz. Adam Szabat