czwartek, 31 maja 2018

Łukasz Orwat - Grób Gerharda von Kügelgena (Wrocław 21 grudnia 2011)

Poniższy tekst jest pierwszym w cyklu wpisów o tematyce malarstwa. Pragnąłbym pokazać tu dzieła wielkich, choć niekoniecznie szerzej znanych malarzy, tych nieznanych, a wartych uwagi, tych, których dzieła zdobią ściany największych muzeów, nowatorskich, przecierających nowe szlaki twórców jak też i takich, których sława, dawniej sięgająca piedestałów, dawno już przeminęła. W dzisiejszym wpisie pragnąłbym zająć się twórczością znanego niemieckiego malarza tworzącego w duchu romantyzmu, Caspara Davida Friedricha.


Portret Caspara Davida Friedricha autorstwa
Gerharda von Kügelgena
Friedrich znany jest przede wszystkim jako romantyczny malarz, twórca nastrojowych, tchnących tajemnicą dzieł, pełnych symboliki i spływających niejednokrotnie wręcz mroczną atmosferą. Wpisując nazwisko artysty w wyszukiwarkę internetową natrafimy od razu na sztandarowe jego dzieła, takie jak „Wędrowiec przed morzem mgły”, „Etapy życia” czy „Kobieta w oknie”. Zainteresowanych zachęcam do wyszukania tych obrazów w Internecie, naprawdę warto. Chciałbym jednak obejrzeć dokładnie z Wami inne, mniej znane dzieło Friedicha. Oto „Grób Gerharda von Kügelgena”. Obraz powstały na przełomie 1821 i 1822 roku przedstawia nagrobek niemieckiego portrecisty i malarza obrazów historycznych, i, co dla nas najważniejsze, mentora dla Caspara Friedricha. Kügelgen zginął w 1820 roku zabity w drodze do Drezna przez przydrożnego rabusia i został pochowany na Starym Cmentarzu Katolickim w Dreźnie. Tyle informacji o denacie nam wystarczy, spójrzmy teraz na sam obraz. Co widzimy?


Gerhard von Kügelgen
W oczy rzuca się nam jasny, oświetlony żółtawymi promieniami wschodzącego słońca pomnik nagrobny otoczony licznymi, pociemniałymi już ze starości krzyżami, które zębem czasu zagłębiły się w ziemi i przekrzywiły na boki. Widzimy też kilka znamienitszych grobów, obrośniętą bluszczem bramę cmentarza, lichą brzózkę i porzucone narzędzia grabarskie. Wszystko to zalane różowawą poświatą jutrzenki. Jak sam wielokrotnie wspominał, Friedrich malując porozumiewał się z Bogiem, którego obecność dostrzegał w otaczającej go naturze, a jego obrazy przesycone są symboliką religijną. Nie inaczej jest tu. Płótno to samo w sobie jest sceną przemijania i melancholii, zmuszającą do zastanowienia się nad doczesnością. Ciemne, stonowane barwy cmentarnych traw, grobów i górującego nad wszystkim muru dopełniają wrażenia przygnębienia, smutku, kresu. Smętny cmentarz, który ogrodzony wysokim, grubym murem, do którego nie wpada wiele światła z zewnątrz jest namacanym jak i symbolicznym kresem – dosłownym, bo kończącym życie, ostatnim miejscem spoczynku, oraz symbolicznym, kresem życia doczesnego, ciemnego i grzesznego.


Nagrobek Gerharda von Kügelgena w Dreźnie
Padające na grób Kügelgena światło spoza murów nie pada na żaden z innych nagrobków tak wyraźnie. Czy światło może być tu alegorią zbawienia, życia wiecznego, które oświetla mogiłę friedrichowego mentora? Jutrzenka, jako symbol odradzającego się dnia może nieść tu analogie do czekającego na pogrzebanego tu malarza zmartwychwstania. Inni zmarli nie są objęci światłem tak wyraźnie, inne krzyże przytłaczają swoją ciemnością. Czy ostatni sąsiedzi Kügelgena nie cieszą się wiecznym życiem, czy pokutują w czyśćcu? Wątpliwe, jako iż sam Caspar Friedrich był głęboko wierzącym protestantem, idea czyśćca była więc mu obca. Z drugiej jednak strony nauczyciel malarza pochowany został na katolickim cmentarzu. Zatem czy inni zmarli leżący tu skazani są na wieczne męki, czy może dane im będzie kiedyś ujrzeć boży majestat? Nie wiadomo. Jako ciekawostkę zamieszczam nagrobek Kügelgena takim, jaki można oglądać go dziś.


***

Łukasz Orwat, urodzony w roku pańskim 1992, prywatnie syn Sławomira Orwata, niezależnego redaktora periodyku muzyczno-kulturowego Muzyczna Podróż. Domorosły pasjonat literatury oraz historii, które to fascynacje przekuł w działalność akademicką na Uniwersytecie Wrocławskim. Specjalizuje się literacko głównie w literaturze antycznej oraz epice rycerskiej, historycznie w dziejach starożytnego Rzymu, Bizancjum oraz historii Imperium Osmańskiego, kulturoznawczo w historii metafizyki, filozofii i magii, zwłaszcza w kręgu kultury biskowschodniej. Tłumaczył z łaciny zbiór poezji humanistów polskich oraz zachodnich, Żałoba Węgier (Pannoniae Luctus) powstały po zdobyciu Budy (ówczesnej, pozbawionej jeszcze Pesztu, stolicy Węgier) w 1544 roku. Ciągoty zainteresowań akademickich korelują także z zainteresowaniami natury fantastycznej.

Łukasz Orwat - Coito ergo sum (Wrocław 18.12.2011)








W dzisiejszym wpisie pragnąłbym poruszyć kwestię, która od długiego czasu bruździ moje czoło i snuje we mnie kądziel troski. Chodzi tu mianowicie o zjawisko postępującej rozwiązłości wśród ludzi, zwłaszcza młodych, powszechne niestety w Europie i na dobre już chyba zakorzenione także i w naszym, uważanym za konserwatywną ostoję pruderii kraju. Co powoduje, że moralność ustępuje pod naporem wyzwolonej, instynktownej żądzy, dlaczego każdy wie, że to niewłaściwe, a jednak stan rzeczy wciąż pogarsza się, nie poprawia? Czy jest możliwy tu jakiś ratunek?


Zacznijmy może od tytułu. Do tych, co spodziewali się kartezjańskich filozofii kieruję przeprosiny, i wyjaśnić muszę, że brak litery g w tytule [w tym momencie pozwolę sobie na niewielką dygresję i aby podać dowód, iż niedaleko pada Jabłko od jabłoni, pozwolę sobie zaaplikować pewien dawny wytwór mojej radosnej twórczości - tutaj przyp red.]  jest jak najbardziej zamierzony, nie o „myślę” (łac. cogito) będę dziś mówił, a o „kopuluję” (łac. coito).

Pewien mnich, przepisując razu pewnego księgę, omyłkowo „zjadł” owo nieszczęsne g i przewrócił piękną maksymę do góry nogami. Spoglądając na to, co dzieje się dziś ośmielę się stwierdzić, że jakiś złośliwy diabeł dopisał współczesny upadek obyczajowości do Księgi Czasu dzierżonej przez anioła Melchizedeka, którego to powiernikiem wypełniania się zapisanych w owej księdze wydarzeń uczynił wczesnochrześcijański mistyk Dionizy Areopagita. Próżno doszukiwać się dziś równanych z ziemią w słupach ognia i siarki gniazd rozpusty wzorem biblijnych Sodomy i Gomory. Ale urwijmy dywagacje i przejdźmy do meritum. Spójrzmy na dowolną europejską metropolię. Na jej ulicach, ponad głowami przechodniów z billboardów uśmiechają się do nas piękne panie w kusych ubraniach, świecąc w oczy bielą zębów i aksamitem ud. Trzymają w wypielęgnowanych dłoniach o długich palcach wszelkie produkty, od codziennej potrzeby po skrajnie zbytkowe.

Odwróćmy (z żalem) oczy od pięknych pań na plakatach i spójrzmy niżej, w tłum przechodniów zmierzających ku sobie znanym destynacjom. Szybko wypatrzymy panie całkiem podobne do tych, na które z taką radością spoglądaliśmy chwilę temu. Smukłe, ochoczo podkreślające swą kibić, stawiają zamaszyste kroki długimi (oczywiście odkrytymi) nogi, zwracając uwagę przechodzących obok mężczyzn. Dziś taki widok nie gorszy ani nie dziwi w zasadzie nikogo. Nie było tak jednak zawsze, praktycznie rzecz biorąc powyższy obrazek odnaleźć można dopiero w końcu ósmej dekady poprzedniego wieku, i oczywiście później, aż do dziś. Kobiety pokazujące coraz więcej ciała to jeden z niejako skutków pierwszej wojny światowej, w czasie której rekwizycja materiałów tekstylnych na rzecz wojska była tak duża, że ubrania cywili (głównie kobiet, mężczyźni siedzieli wówczas w okopach) musiały się skrócić, by odziać zarówno żołnierzy jak i ich żony, matki, siostry. Po zakończeniu konfliktu kobiety, które by ratować przemysł zastępowały mężczyzn w zakładach pracy nie chciały ustąpić na dawne pozycje. Wraz z tym nie chciały zrzucić odsłaniających nogi czy ramiona ubrań. Potem ruszyło to z lawinowym tempem, najbardziej widoczne na plażach. Kostiumy kąpielowe, początkowo zakrywające cały korpus dziś ograniczają się do kilku skrawków materiału trzymających się dzięki kilku sznurkom. Producenci musieli przystosować się do nowych trendów, upowszechniając obrazy coraz bardziej odkrytych kobiet. I tak aż do dziś.


Ale nie to jest sednem problemu. Zmierzamy do punktu, gdzie coś nie do pomyślenia, powodujące wykluczenie społeczne kiedyś – wolne miłości, współżycie przedmałżeńskie, nastolatki w ciąży, zabawy w słoneczko i wiele innych – nie są dziś niczym zaskakującym, ba, nazywane są nawet „znakiem nowych czasów”. Co powoduje te wszystkie zachowania? Przede wszystkim główną winą obarczyłbym tu połączony brak nadzoru rodziców nad dziećmi, wpływ telewizji i popkultury oraz postępującą liberalizację społeczeństwa. Pochylmy się krótko nad każdym z wyżej wymienionych czynników i określmy ich współdziałanie oraz obszar, na który wywierają szkodliwy wpływ.

Brak zaangażowania rodziców. Chyba każdy zgodzi się tu, że odpowiednie kształtowanie przez nich w okresie dziecięcym postrzegania świata, wskazywania tego, co dobre i złe, wskazywania odpowiednich wzorców jest z pewnością niebagatelne. Ale w dzisiejszych czasach, gdy często obydwoje rodzice pracują do późna, przychodzą do domu wraz ze zmrokiem, pozostawiając dziecko na cały dzień w domu czy w przedszkolu ich pociecha znajduje sobie sama wzorce, które wydają jej się atrakcyjne, ale niekoniecznie mają dobry wpływ na taki młody umysł.

I tak jak kiedyś rodzic bawił się ze swą pociechą, chodził z nią na spacer, czytał jej książki, tak dziś samotnie siedzące w domu dziecko szybko nudzi się samotną zabawą i sięga po pilot do telewizora. I nie znajdzie tam programów, które ludzie w moim wieku pamiętać jeszcze mogą, programów edukacyjnych, bajek z morałem, teatru telewizji. Dziś po włączeniu w oczy uderzą kolorowe musicale Disneya (z pewnością przewracałby się w grobie wiedząc, co teraz sygnuje się jego nazwiskiem), przesłodzone bajeczki praktycznie nie niosące sobą żadnej nauki, szablonowe filmy o przystojnym futboliście z amerykańskiej szkoły lub inne, temu podobne, nie przekazujące sobą niczego, ale atrakcyjne wizualnie programy. Często przemycane są w nich treści podobne do tych z wspomnianych wyżej billboardów – nie trzeba długiej wędrówki po kanałach by trafić na kolejny film o perypetiach przystojnego chłopca i pięknej dziewczyny, w szkole, w małym miasteczku, tam najczęściej pada akcja.


Wypala to w umysłach dzieci, że to, co piękne fizycznie jest atrakcyjne, pożądane, a „śmieszny szkolny kujon” jest pośmiewiskiem popularnej (i pięknej) szkolnej arystokracji. Kształtowane w tym kulcie piękna i ciała dzieci szybko dowiadują się czym jest seks (dwuznaczne reklamy, wystawione na ogólnym widoku gazety dla dorosłych, kontakt ze starszymi, już „świadomymi” kolegami), ale poznają go w kategoriach czegoś, co prowadzić ma do przyjemności cielesnej, odkładając na bok lub zupełnie pomijając aspekty, które stoją nad istotą współżycia.

Seks kojarzy im się z tym, co robią ludzie, którzy się kochają, a targani młodzieńczymi uczuciami często „smakują owocu” wkraczając w intymną część życia nie będąc do końca jej świadomymi. I często wychodzą z tych doświadczeń dzieci nastolatków, ciąże przerywane domowymi metodami, kłótnie z rodzicami; a obecnie dzieci, które żyły w takich warunkach same mają już swoje dzieci, które, jak można się spodziewać, wychowane będą w podobnym duchu. Niejako na potwierdzenie upadku, niedawno doszło do szokującego incestu, mianowicie trzech dwunastolatków zgwałciło swoją koleżankę. Gdyby ze światem było w porządku, dzieci (tak, dzieci, nie młodzieńcy) nie popełniłyby takiego czynu, organ między ich nogami służyłby im tylko i wyłącznie w toalecie, nie wiedzieliby nawet, że można go wykorzystać także w zupełnie inny sposób. Innym przykładem niech będzie postępujące lawinowo zjawisko sprzedaży dziewictwa. Tutaj pominę wstępy czy opisy, w zupełności wystarczy przeczytać ten materiał Pozostawiam czytelnikowi refleksje.


Może ktoś powiedzieć tu, że mężczyźni też są tu winni, w końcu gdzie jest podaż, rodzi się popyt. Jest to prawdą. Ale łączy się to bezpośrednio z wyżej opisanymi mechanizmami. I ktoś może także mi samemu zarzucić hipokryzję czy ascezę. Owszem, nie jestem obojętny na to, co widzę, ja też oglądam się za atrakcyjnymi dziewczętami mijanymi na ulicy, ale zachwyty zachowuję dla siebie, nie komentuję na głos „zajebistości jej dupy”. Potrafię powstrzymać szabelkę przed wyskoczeniem z nie powiem czego, by nie budzić tu sprośnych skojarzeń i głupich uśmieszków. I apeluję do Pań i Panów, którym przyjdzie dotrzeć do końca tego wpisu o zachowanie moralnego kręgosłupa i przekazywanie go kolejnym pokoleniom.

***

Łukasz Orwat, urodzony w roku pańskim 1992, prywatnie syn Sławomira Orwata, niezależnego redaktora periodyku muzyczno-kulturowego Muzyczna Podróż. Domorosły pasjonat literatury oraz historii, które to fascynacje przekuł w działalność akademicką na Uniwersytecie Wrocławskim. Specjalizuje się literacko głównie w literaturze antycznej oraz epice rycerskiej, historycznie w dziejach starożytnego Rzymu, Bizancjum oraz historii Imperium Osmańskiego, kulturoznawczo w historii metafizyki, filozofii i magii, zwłaszcza w kręgu kultury biskowschodniej. Tłumaczył z łaciny zbiór poezji humanistów polskich oraz zachodnich, Żałoba Węgier (Pannoniae Luctus) powstały po zdobyciu Budy (ówczesnej, pozbawionej jeszcze Pesztu, stolicy Węgier) w 1544 roku. Ciągoty zainteresowań akademickich korelują także z zainteresowaniami natury fantastycznej.

Vixen oprowadza po „Miejskim zoo”

Vixen prezentuje MIEJSKIE ZOO - ostatni singiel przed premiera płyty Fot. Grzegorz Telenga









15 maja Vixen zaprasza na wycieczkę, której postanawia przewodzić. W ramach ostatniego wtorku z akcją specjalną przed premierą „To nie Vixt4pe'u” na MaxFloRecTV trafił utwór „Miejskie zoo”.

Singiel jest bezpośrednią zapowiedzią albumu, którego premiera odbyła się 18 maja. Od tygrysów biznesu w swoich „rumakach” po pełzającego po ziemi grzechotnika – o takich mieszkańcach metropolii podczas spaceru po niej opowiada fanom Vixen w premierowym „Miejskim zoo”. Utwór właśnie trafił na kanał MaxFloRecTV. Autor wciela się w rolę społecznego badacza i przygląda się bliżej zachowaniom ludzi żyjących w dużych miastach. – (Vixen), stosując mnóstwo gier słownych wykorzystujących nazwy zwierząt, na poły socjologizuje i mówi o swoich pragnieniach i obawach – tak z kolei na łamach „Gazety Magnetofonowej” o numerze napisał Marcin Flint. Za produkcję muzyczną „Miejskiego zoo” odpowiada duet JRS & Vixen. Warstwę brzmieniową dodatkowo na gitarach uświetnili: Artur Kasza, Grrracz oraz Vixen.


Dzisiejsza nowość Vixena to ostatnia przed premierą krążka propozycja z „To nie Vixt4pe'u”.  „Miejskie zoo” to ostatni singiel podczas trwającej cały pre-order akcji specjalnej związanej z najnowszym krążkiem Vixena. Przez 5. kolejnych wtorków na www.tonievixt4pe.pl publikowane są zagadki. Poprawne ich rozwiązanie jest przepustką do udziału w konkursie, w którym nagrodą jest spotkanie z Vixenem i JRS-em w pokoju zagadek w warszawskim Funescape. Dziś na stronie pojawiła się ostatnia łamigłówka. Jej zwycięzcę poznamy w dniu premiery „To nie Vixt4pe'u”, czyli 18.05.

Tekst: Anna Grabowska (MaxFloRec)

Debiut Ewy Ekwa, polskiej artystki z międzynarodowym głosem i aspiracjami. Piosenkarka udostępniła swój pierwszy teledysk

fot. Renata Świątecka


W niedzielę 27.05.2018 młoda wokalistka udostępniła w serwisie YouTube swój pierwszy oficjalny klip o tytule „By My Side”. W jej muzyce można usłyszeć elementy z pogranicza klasycznego Soulu i R&B, połączone z elektronicznym brzmieniem. Teledysk wyreżyserowała Ilona Bekier. Można w nim zobaczyć kolorowo ubraną wokalistkę, przechadzającą się wśród oryginalnych postaci. Fantazyjna scenografia klipu komponuje się z etnicznym brzmieniem utworu.


Ewa zaczęła swoją muzyczną podróż od muzyki Gospel. W wieku szesnastu lat wzięła udział w programie ”Must be the music”, w którym doszła do półfinału. Dwa lata później pokazała się w programie ”The Voice of Poland”. Jej talent dostrzegła Maria Sadowska, która po programie zaproponowała jej dołączenie do swojego zespołu. Współpraca pomiędzy artystkami trwa do dzisiaj. Obecnie Ewa pracuje nad autorskim materiałem. Debiutancki utwór można znaleźć w serwisie YouTube, a wkrótce trafi również na wszystkie popularne kanały streamingowe, takie jak m.in. Spotify, Tidal, Deezer czy Apple Music.

Aleksandra Pająk - Oko i Dusza (Tekst Iza Kwasiborska)

Juwenwlia PW 2018 Warszawa


O zespole Reach ze Szwecji, który niedawno poznałam na koncercie w Warszawie, już coś wiecie, teraz warto napisać o osobie, która jak wielu z Nas fotografów, stoi "pomiędzy" zespołem a fanami. Ta osoba, widzi to, co się dzieje na scenie i czujnym okiem uwiecznia sekundowe emocje. Dla mnie osoba poznana w niedzielę 19 maja 2018 roku na Juwenaliach Politechniki Warszawskiej jest dla wielu zespołów rockowych nie tylko z Polski ale i międzynarodowych (o których nawet zapewne nie mam pojęcia), miłą znajomą, która robi, jak sama mówi: "tylko zdjęcia dla zabawy". Ola jest młodą dziewczyną z Gliwic (Polska). Pomimo młodego wieku Ola ma coś co obecnie jest niezwykle rzadkie. Ogromną pasję do muzyki oraz zdjęć. I co niespotykane robi to bezinteresownie na własną rękę, nie czerpiąc z tego profitów. Podczas swojej wieloletniej pracy z muzykami, zespołami, akustykami, oświetleniowcami, fotografami i managerami, przyznam się szczerze, że jeszcze nikt nigdy mnie tak nie zadziwił, bo w nikim nie widziałam, aż tak wielkiej pasji i poświęcenia jak ma Ola.


W sobotę na Juwenaliach Politechniki Warszawskiej miałam okazję zobaczyć Olę przy pracy. Jako fotograf chciałabym podzielić się z Wami pewnymi spostrzeżeniami. Dla Oli nie ma rzeczy niemożliwych i barier. Ola potrafi wejść na, pod scenę i czasem w tłum aby zrobić doskonałe zdjęcia ;) Korzysta zarówno z profesjonalnego Canona EOS 7D jak i Sony a6000, jak widać bariery sprzętowe dla Oli nie istnieją. Zdjęcia zrobione przez Olę oddają atmosferę koncertów, emocje, oraz są swoistą "eksplozją uczuć bijącą od artystów ze sceny w publiczność". Osoby nieobecne na koncercie oglądając zdjęcia Oli są w stanie poczuć klimat, atmosferę koncertu oraz wibracje muzyczne, a nie tylko zobaczyć artystów na scenie! Jest nie tylko osobą, którą warto poznać osobiście, do tego bardzo skromną, ale i ma niezwykłe oko jako fotograf. Objechała prawie całą Europę za zespołami takimi jak Amaranthe, H.E.A.T, Reach i wiele innych tylko po to, aby zrobić im jak najlepsze zdjęcia.

Aleksandra Pająk - fotograf koncertowy z Autorką tekstu
Jestem pod wrażeniem, że w/w zespoły potrafiły dostrzec jej zaangażowanie i na swoich funpagach wykorzystują jej zdjęcia i co najważniejsze nie traktują Oli tylko jako fanki i fotografa lecz jako członka społeczności muzycznej oraz przyjaciela! I to właśnie skłoniło mnie do napisania tego artykułu. W tym miejscu nawołuję do Polskiej branży muzycznej, a zwłaszcza do zespołów z którymi miałam okazję już współpracować. Zapraszajcie Olę do współpracy! Wierzcie mi proszę, że dzięki temu możecie mieć w 100% PROFESJONALNĄ fotorelację z koncertów.


Zachęcam do zapoznania się z oficjalną stroną Oli na FB i Instagramie:


Ola, pozwoliłam sobie skonsultować moje spostrzeżenia na Twój temat. Zobacz, proszę co o Tobie napisali:

H.E.A.T: ”Alexandra jest częścią społeczności rockowej z pasją do muzyki, stylu życia i przede wszystkim wspaniałych zdjęć, które zapewnia.”

Clare & Laney (Heat UK Street Team): "Z okazji urodzin Alexandro, życząc najlepszego dnia i wspaniałego czasu, zawsze czekamy na Twoje niesamowite zdjęcia H.E.A.T, które są tak oszałamiające, że mają dużo miłości, najlepsze życzenia!."

Anioł (H.E.A.T Poland): "Ola jest niesamowita. Ogromna pasja, zaangażowanie oraz niesamowita skromność. Cholerny zaszczyt móc poznać oraz współpracować z Olą! Oli pasja oraz prace przypominają mi pewną dziewczynę, którą poznałem kilka lat temu."

REACH: "Alexandra jest naprawdę fantastycznym fotografem, jej zaangażowanie w muzykę i sztukę fotografowania jest naprawdę nie z tego świata .Wiemy, że zawsze możemy liczyć się z jej pomocą, kiedy tylko jej potrzebujemy."

Dziękuję wszystkim za przesłanie swoich spostrzeżeń na temat Oli oraz jej pracy.

Słowo od autora:

Ola, jesteś dla mnie najlepsza. Masz niesamowity talent. Nigdy nie rezygnuj z pasji fotografowania!!! WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO!!!
Iza


Izabela Kwasiborska: "Dla mnie fotografia jest pasją i stylem życia. Pozwala uchwycić najskrytsze ludzkie emocje - jest jak czytanie duszy tym, co zauważone. Od najmłodszych lat fotografii uczył mnie mój dziadek. Profesjonalnie fotografią zajmuję się od 2007 roku, dzięki pracy w Bemowskim Centrum Kultury. Od 2014 roku jeździłam na koncerty i w trasy z zespołami rockowymi zajmując się głównie fotografią koncertową. Współpracowałam m. in. z zespołami takimi jak: ACID Drinkers, Sheep, Turbo, SteelFire, Vierna, Lessdress, Vavamuffin, Immortal Dreams, Normalsi, Muchy, Korpus, AvA, People of the Haze, Slow Motion Bullet, Freackshow, Instytut, Lorien, Nutshell, Derwana, The NewsPaper, Strefa Mocnych Wiatrow, The Orange Basement, Di Anti, Different Minds, Dust&Steel, Pure Snow, Wyciągnięci z Messy, B.O.R.Y, Ceili, Mordewind oraz wieloma innymi polskimi artystami. Obecnie rozszerzyłam perspektywy na fotorelacje koncertowe zespołów z zagranicy".

środa, 30 maja 2018

Aleksandra Pająk - photographer with good eye and soul (Text Iza Kwasiborska)

Aleksandra Pająk - concert photographer with Author of this text
You know something about the Reach band from Sweden, which I recently met at a concert in Warsaw, now it's worth writing about a person who, like many of us photographers, stands "between" the band and the fans. This person, sees what is happening on the stage and perceives second-visions with a watchful eye. For me, a person met on Sunday, May 19, 2018 at the Warsaw University of Technology's Juwenalia is for many rock bands not only from Poland but also international (which I probably do not even know about), a nice friend who does, as she says: "only photos for fun." Ola is a young girl from Gliwice (Poland). Despite her young age, Ola has something that is extremely rare today. A huge passion for music and photos. And what is unheard of doing it, selflessly on its own, without benefiting from it. During my many years of work with musicians, bands, acoustics, lighting, photographers and managers, 


I must confess honestly that nobody has ever surprised me so much, because I have not seen anyone in such with passion and dedication as Ola has. On Saturday at the Juwenalia Warsaw University of Technology I had the opportunity to see Ola at work. As a photographer, I would like to share some insights with you. There is nothing impossible and no barriers for Ola. Ola can go on, under the stage and sometimes in the crowd to make great photos ;) Uses both professional Canon EOS 7D and Sony a6000 and as you can see the hardware barriers for Ola do not exist. The photos taken by Ola reflect the atmosphere of concerts, emotions and are a kind of "explosion of feelings from the artists from the stage into the audience". People absent from the concert while watching Ola's photos are able to feel the atmosphere of the concert and the musical vibes, not just see the artists on stage! Not only is she a someone worth knowing in person, very modest, but she also has an extraordinary eye as a photographer. She toured almost all of Europe for bands like Amaranthe, H.E.A.T, Reach and many others just to get the best pictures of them.

Juwenwlia PW 2018 Warsaw
I am impressed that the bands mentioned above could see her involvement and use her photos on their funpages and most importantly, they do not treat Ola only as a fan and a photographer but as a member of the music community and friend! And that's what prompted me to write this article. At this point I am appealing for the Polish music industry, and especially for bands with whom I had the opportunity to cooperate. Invite Ola to cooperation! Believe me, that thanks to this you can have a 100% PROFESSIONAL photorelation of concerts.


Here is a sample of Ola's work: I encourage you to read the official website of "LIVE SHOTS - Aleksandra Pajak Photography" on FB:


Ola, I allowed myself to consult my observations about you. See what they wrote about you:

H.E.A.T: ”Alexandra is now a given part of the rock community with her passion for the music, lifestyle and most of all the great pictures she provide.”

Clare & Laney (Heat UK Street Team): "Happy Birthday Alexandra wishing you the best day and a wonderful time, we always look forward to seeing your amazing photographs of H.E.A.T they are so stunning lots of love and best wishes."

Angel (H.E.A.T Poland): "Ola is amazing, huge passion, commitment and incredible modesty, it's a damn honor to meet and cooperate with Ola! Ola passion and work remind me of a girl I met a few years ago."

REACH: "Alexandra is a really fantastic photographer. Her dedication to music and the art of photografy is really out of this world. We know that we can always count with her help whenever we need it.”

Thank you all for sending me your insights about Ola and her work.

A word from the author:

Ola, you're the best for me. You have amazing talent. Never give up the passion of photography!!! HAPPY BIRTHDAY.
Iza


Izabela Kwasiborska: "For me, photography is a passion and a lifestyle, it allows to capture the innermost human emotions - it's like reading the soul with what has been noticed - my grandfather taught me from the earliest years of photography. I have been professionally involved in photography since 2007, mainly concert photography. From 2014, I went to concerts and tours around Poland with rock bands. I have worked with such bands as: ACID Drinkers, Sheep, Turbo, SteelFire, Vierna, Lessdress, Vavamuffin, Immortal Dreams, Normalsi, Muchy, Korpus, AvA, People of the Haze, Slow Motion Bullet, Freackshow, Institute, Lorien, Nutshell, Derwana , The NewsPaper, The Orange Basement, DiAnti, Different Minds, Dust&Steel, Pure Snow, Wyciągnięci z Messy, B.O.R.Y., Ceili, Strefa Mocnych Wiatrów, Mordewind and many other Polish artists. I have now broadened the perspective of concert photos of foreign bands."

wtorek, 29 maja 2018

Specjaliści od wzruszeń S.A. - z Piotrem Selimem i Markiem Andrzejewskim rozmawiają Tomasz Piątkowski i Sławek Orwat

fot. Daniel Cichy i Dariusz Kudeń






Tomasz Piątkowski: Piotr Chilimoniuk...

Piotr Selim: Ale ci ładnie poszło (śmiech). Jesteś po prostu przygotowany.

Tomasz Piątkowski: Bardami jestem zafascynowany od kilku miesięcy właśnie dzięki twojemu utworowi, który usłyszałem na Liście Polisz Czart.

Piotr Selim: Aha, miło...

Sławek Orwat: Można więc śmiało powiedzieć, że prowadzę działalność misyjną (śmiech). 


Tomasz Piątkowski: Dzięki "Specjaliście od wzruszeń" bardzo zaraziłem się poezją śpiewaną, bo tak naprawdę to od wielu lat jestem fanem heavy metalu.

Piotr Selim i Marek Andrzejewski: No to blisko jest! (śmiech)

Tomasz Piątkowski: Co czujesz jako twórca, kiedy dowiadujesz się, że twoja piosenka od kilkunastu tygodni utrzymuje się w czołówce listy przebojów skupiającej przeróżne gatunki od rocka, aż po piosenkę literacką.

fot. Daniel Cichy
Piotr Selim: Jestem bardzo szczęśliwy i zawsze, kiedy piosenka utrzymuje się na wysokim miejscu jakiegoś zestawienia, to dla jej wykonawcy, twórcy, autora jest to wielka radość no i ta świadomość, że to działa!

Sławek Orwat: Dwa lata temu Marek Andrzejewski powiedział mi, że „taka jest rola barda, żeby komentował rzeczywistość, a nie tylko śpiewał proste piosenki o miłości". Twoje piosenki o miłości czy to jest "Specjalista od wzruszeń", czy "Kobiety mojego życia" nie tylko nie są banalne, ale wręcz przeciwnie - potrafią słuchacza od siebie uzależnić. Mnie bardzo ciekawi tekst piosenki "Kobiety mojego życia". Powiesz o nim coś więcej?


Foto-Rożek
Piotr Selim: O tekst trzeba by zapytać autorki Hani Lewandowskiej, z którą już od ponad dwudziestu pięciu lat współpracuję i większość tekstów to są jej piosenki. A są to utwory i teksty, które nie przemijają i jestem wręcz przekonany, że jak już nawet nas kiedyś nie będzie, to te piosenki będą zawsze aktualne. To jest - wydaje mi się - wielka siła tekstów, które pisze Hania, bo one dotykają każdego z nas. Każdy z nas, każdy ze słuchaczy coś nowego odkrywa w tych tekstach. Są takie piosenki, które jak chociażby "Specjalista od wzruszeń" są w obiegu od wielu i to jest niesamowite, że co jakiś czas dostajemy głosy od naszych znajomych i przyjaciół, którzy po kolejnym wysłuchaniu tego samego utworu odkrywają w nim coś nowego i często mówią: miałem taką, a taką sytuację i teraz zupełnie inaczej już na nią patrzę i na przykład w "Specjaliście od wzruszeń" dziś coś innego mnie dotyka i to jest takie, takie... wielkie!

Sławek Orwat: Jak narodziła się wasza współpraca?


Piotr Selim: To jest historia dosyć ciekawa, bo myśmy się poznali i w pewnym momencie Hania podeszła do mnie i powiedziała, że teraz będzie ze mną pisała piosenki, a ja odpowiedziałam, że przecież nie umiem. No to się nauczysz. Przyniosła mi tekst. Muzykę napisałem w ciągu dwóch dni, ale w szufladzie trzymałem ją przez dwa miesiące i nikomu nie pokazywałem tej piosenki. Dopiero po dwóch miesiącach ją ujawniłem i tak to się zaczęło.

fot. Dominik Witosz
Sławek Orwat: Jako wykształcony muzyk klasyczny, aż tak bardzo rozdzielasz tożsamościowo oba nurty swojej działalności, że postanowiłeś przyjąć pseudonim artystyczny?

Piotr Selim: To nie jest tak, bo widzisz przed chwilą Tomek prawidłowo przeczytał moje nazwisko, ale był taki czas, kiedy dużo jeździliśmy po konkursach i festiwalach i... Andrzejewski ma dobre nazwisko, bo łatwe do przeczytania i do tego na A.

Sławek Orwat: Ale za to jako jeden z pierwszych był wołany do tablicy (śmiech). 


fot. Beata Korycka
Piotr Selim: U mnie za to często była taka sytuacja, że wychodzisz i ktoś cię zapowiada: teraz wystąpi przed państwem Piotr Chhhh...oniuk! I już wszyscy się cieszą. I to był jakby pierwszy powód, żeby coś z tym zrobić, a drugi był taki, że jako muzyk klasyczny na Akademii Muzycznej trochę jednak chciałem rozgraniczyć to wszystko.

Sławek Orwat: Czyli to Hania popchnęła cie w stronę estrady?

Piotr Selim: Tak.

Sławek Orwat: Bez Hani zostałbyś tylko w muzyce klasycznej?

Piotr Selim: Bez Hani na pewno.

Sławek Orwat: Ale i tak od tego nie uciekasz. Płyta W rytmie bolera jest przecież pełna odniesień do muzyki klasycznej.


Piotr Selim: Oczywiście, że jest. Ja nie uciekam od tego. Absolutnie. Ale to jest też dla mnie fajna sytuacja, że na początku tej mojej ścieżki rozgraniczałem muzykę klasyczną od estradowej, a teraz i klasyka i ta moja piosenkową twórczość w pewnym momencie zeszły się w jedno i obecnie kiedy mam koncerty z orkiestrą symfoniczną i z chórami, to w jednej części np. gram repertuar klasyczny, a za chwilę śpiewam swoje piosenki. Nie znam takiego drugiego wykonawcy.

fot. Beata Korycka

Tomasz Piątkowski: Płyta W rytmie bolera jest znakomitym połączeniem twojej muzyki i tekstów napisanych przez wspomnianą Hannę Lewandowską, które - uważam - są absolutnie świetne i dlatego ciekawi mnie geneza ich powstawania i tworzenia przez ciebie do nich muzyki. Sam wspominałeś, że komponując muzykę do tych piosenek, w dużej mierze czerpiesz z muzyki klasycznej, co na tej płycie doskonale słychać. Na ile ty jako kompozytor musiałeś poczuć tą "artystyczną chemię z tekstem", żeby te piosenki znalazły się na twojej płycie? Na ile te teksty trzeba (jeśli w ogóle tak się je traktuje) przyswoić i z nimi się utożsamić. Pytam o to dlatego, bo niektóre piosenki dotykają bardzo wrażliwych sfer życia, co powoduje, że do tej płyty tak chętnie chce się wracać?


Piotr Selim: Najpierw powstaje tekst, który, jak to Hania mówi, jest efektem “higienicznego” życia autora. Czyli poeta sam musi zadbać o to, co się wokół niego dzieje. Z opowieści mojej wspólniczki wiem, że musi być wokół przyroda i drugi człowiek. Reszta to chyba wrażliwość. Moja ulubiona autorka jest bardzo wrażliwym, dobrym, szlachetnym człowiekiem. Jej wrażliwość pozwala mnie bardzo dobrze poznawać. Piszemy razem od ponad 26 lat i piosenki, które teraz powstają to efekt wspólnych doświadczeń i to jest ta “artystyczna chemia”, o której wspominasz. “Specjalista od wzruszeń” był jednak pisany trochę na wyrost, ale trzeba przyznać, że Hania trafiła w sedno.

fot. Daniel Cichy

Najwięcej mówią o nas jednak te utwory, które wykonuję podczas moich indywidualnych koncertów, W LFB nasze piosenki są przez nas dobierane według klucza” aktualnej potrzeby” tzn. jaka piosenka na tej płycie czy w koncercie po prostu się przyda. Myślę, że w tym roku zaczniemy pracę nad moją drugą płytą solową i tam znajdą się te nasze utwory, o które moi fani pytają podczas recitali.

Tomasz Piątkowski: Sądząc po YouTube współtworzysz wspaniałe koncerty, których bardzo chciałoby się posłuchać na żywo, ale będąc na emigracji trzeba bardzo często zadowolić się jedynie nagraniami na płycie. Co masz w planach? Czy i kiedy będzie kolejna płyta?


Piotr Selim: W planach jest kolejny wielki koncert w Centrum Spotkania Kultur w Lublinie tj. w naszej obecnie największej sali koncertowej. Jest t o projekt z udziałem wielu ciekawych indywidualności oraz chórów i zespołu w dość rozbudowanym składzie instrumentalnym. Program niemal w całości złożony jest z naszych utworów premierowych. Co do płyty, to trochę już o tym mówiłem. Dodam tylko tyle, że po wstępnej selekcji wybraliśmy 23 piosenki. Teraz czeka nas najtrudniejsza decyzja.. Które z nich zadomowią się w naszej historii? Tego jeszcze nie wiemy. Czeka nas pewnie wiele namiętności przy dokonywaniu wyboru ostatecznego, czyli czeka mnie wiele niespodzianek, bo Hania ma wizje niekoniecznie zbieżne z moimi. Bądźmy jednak dobrej myśli.

Sławek Orwat: Marku, a jak ty oceniasz swoje najnowsze wydawnictwo?

Marek Andrzejewski: "HASZTAGI" to płyta życia. Jest zwieńczeniem mojej wieloletniej pracy i zdobytego doświadczenia. Nie wiem, czy jeszcze kiedykolwiek coś nagram, więc mam nadzieję, że płyta okaże się moim opus magnum. Obchodzę w tym roku ćwierćwiecze pisania i śpiewania piosenek. Postanowiłem nagrać album zawierający wszystkie elementy, które sprawdziły się w tej mojej dwudziestoparoletniej drodze artystycznej. Otóż sprawdziła się współpraca z Grupą Niesfornych, czyli z sekcją jazzowo-funkującą, na którą składają się: trąbka, saksofon, puzon, mocne bębny, bas i gitara elektryczna. Sprawdził się też pomysł na absolutnie "koszerny" skład z Katarzyną Wasilewską i Jakubem Niedoborkiem pod nazwą "AKUSTYCZNIE". Sprawdziła się wspołpraca z Jagodą Nają. Wszyscy ci wspaniali muzycy spotkali się na płycie "HASZTAGI". Tak jak na nagrywanej 23 lata temu płycie "TROLEJBUSOWY BATYSKAF" wymieszały się żywioły, znów kipiało, wrzało od dzikich pomysłów i znów wzajemnie się inspirowaliśmy.


Efektem nie jest zatem prosty wynik dodawania talentów dwunastu muzyków lecz raczej uzyskaliśmy efekt MNOŻENIA! Wrócił młodzieńczy zapał, udało nam się odrestaurować nasze współbrzmienie. W ten cały jazz wspaniale wpasował się mój syn Michał - bardzo zdolny, młody pianista.

fot. Krzysztof Knapik
fot. Gocanna Antosik
Zagrał wszystkie partie instrumentów klawiszowych na płycie. I to jak zagrał! Starałem się zrobić ten album najlepiej jak tylko się da. Piosenki zaaranżowaliśmy bardzo precyzyjnie, z dużym namysłem i dokładnym przygotowaniem. Prawie wszystkie utwory były grane rok wcześniej na koncertach. Mieliśmy je „ostrzelane w boju”. Nawet części improwizowane dokładnie zaplanowaliśmy: kto w danym miejscu i z jaką energią. Zaśpiewaliśmy i nagraliśmy żywe instrumenty w doskonałych warunkach studia Laboratorium Dźwięku CSK w Lublinie. Całość brawurowo zmiksował we Wrocławiu Robert Szydło. Wszystko wyszło moim zdanie wspaniale!



Tomasz Piątkowski: "Jak listy". Bardzo lubię ten kawałek. Czy inspirowałeś się w nim Grechutą? Skąd pomysł na taki teledysk? Jest genialny!

fot Andrzej Mochoń




Marek Andrzejewski: W tej piosence stawiam pytania: „kto?”, „po co?”, "jaki sens", a nawet "jak długo jeszcze?". Podobnie pytał Bob Dylan w utworze "Blowing in the wind". Proste pytania wywołujące wiele skomplikowanych odpowiedzi. Najlepiej gdy słuchacz odpowie sobie na nie sam.


Tomasz Piątkowski: Nie chciałbyś pisać w tym klimacie dalej?

Marek Andrzejewski: Wydaje mi się, że jeszcze kilka dawnych piosenek napisałem w podobnym stylu np:

fot. Dariusz Kudeń
"Kto ten durny serial kręci
Kto tu rządzi scenariuszem
Dajcie inną proszę rolę
Ja wykazać się tu muszę..." 
("Przez obiektyw")

"Jak listy" muzycznie opiera się na nieparzystym metrum pięć czwartych, wziętym z ludowego utworu instrumentalnego. Oryginalny ludowy rytm raz-dwa, raz-dwa-trzy odwróciliśmy na raz-dwa-trzy, raz-dwa. W ten sposób wyszła nam piosenka, która ma wydźwięk nieco jazzowy, jak w "Take five" Brubeck'a. A co do teledysku, to pani reżyser Joanna Haręża w ogóle ominęła cały wątek wędrówki, cały wątek celu, a skupiła się na jednym zdaniu: „z zewnątrz w pieczątki się ubiera”. Bohater tej piosenki chowa się. Chowa się do koperty, zakleja się, obudowuje papierowym murem. Na jego kopercie są urzędowe pieczęcie. On chowa się w uniformie, w uniformie z norm i przepisów. W teledysku pojawia się klatka, więzień klatki oraz strażnik. Zwróćcie uwagę, że strażnikiem i więźniem jest ten sam człowiek (w tym przypadku ja).


Sławek Orwat: Wróćmy wspomnieniami do miłego epizodu, kiedy to Budka Suflera podczas swojego pożegnalnego koncertu was zaprosiła i doceniła. Za rok będziecie świętowali swoje dwudziestolecie. Zapowiada się jakiś benefis? Jak sobie wyobrażacie ten jubileusz? Kogo zamierzacie zaprosicie? Nie sądzicie, że będzie to dobra okazja, aby pokazać się w takich kręgach, w których albo jeszcze was nie ma, albo istniejecie za słabo. Poprzez pokazanie tego wydarzenia w telewizji można by upiec dwie pieczenie na jednym ogniu: oddać hołd waszemu dorobkowi i pokazać, że od czasu do czasu kulturotwórczo-edukacyjna misja TV jednak jest.

Marek Andrzejewski: Czyli uważasz, że powinniśmy na swój jubileusz zaprosić przede wszystkim dziennikarzy (śmiech)?

Sławek Orwat: Przede wszystkim to chyba jednak artystów.

Marek Andrzejewski: Może jednak lepiej dziennikarzy (śmiech)

Sławek Orwat: Jak w takim razie zamierzacie obejść swoje święto?

Marek Andrzejewski: Z daleka (ze śmiechem)

Tomasz Piątkowski: Lublin raczej nie pozwoli wam nie obchodzić.

Marek Andrzejewski: Zobaczymy zatem. Jest kłopot moim zdaniem z etykietą barda. 19 lat temu wydawało mi sie, że do etykiet i szufladkowania ludzie podejdą racjonalnie, bez przesady, będą mieć swoje zdanie. Myliłem się. Łata, to łata. Teraz widzę, że przyjęcie łaty bard było błędem (mówię za siebie). W opinii ogólnej bard nie kojarzy się z muzykiem ani trochę. Raczej z zarozumiałym, pouczającym, naburmuszonym dziadem, bez dystansu do samego siebie. Barda widzą ludzie (w tym niestety dziennikarze) jako obiekt muzealny, relikt przeszłości, wapno i atawizm. Takiej opinii nie udało nam się zmienić...


Sławek Orwat: Lublin jest dla mnie wyjątkowym miejscem pod względem muzycznym. Macie wszystkie gatunki. Chyba jeszcze tylko Toruń jest drugim takim miastem.

Marek Andrzejewski: A Wrocław?

Sławek Orwat: Cieszę się, że to powiedziałeś, bo Wrocław to moje miasto i zawsze będzie to dla mnie najpiękniejsze miejsce na świecie. Wracając jednak do Lublina, to jest tam silna scena reggae, jest rock, jest piosenka literacka, jest kultura studencka, jest znakomity radiowiec Jerzy Janiszewski. Jak wy jako Lubliniacy to...

fot. Krzysztof Cybula




Marek Andrzejewski: ...jak my to znosimy (śmiech)? Dla nas jest to naturalne. Oprócz tego, że spotykamy się z muzykami, współpracujemy również z plastykami, aktorami, sztukmistrzami, nawet z dziennikarzami i pisarzami. W teledysku "Autorski wieczór" Lubelskiej Federacji Bardów wystąpili zaprzyjaźnieni z nami lubelscy artyści, którzy uprawiają właśnie różne gatunki sztuki: Pisarz, Poetka, Malarka, Radiowiec, Aktor, a także pewien grający siebie samego Dyrektor.


Sławek Orwat: Miałeś przez te wszystkie lata jakieś szczególnie zabawne przygody, które zapadły ci w pamięć?

Marek Andrzejewski: Podczas tych wielu lat koncertowania po Polsce spotykały nas oczywiście różne przygody. Trudno policzyć ile razy zgubiliśmy się w małych miasteczkach. W takich przysłowiowych Skierniewicach nikt nie wie, gdzie jest dom kultury... Tylko raz natomiast spóźniłem się na koncert.
Czerwony Tulipan (fot. Artur Grzanka)
Był na szczęście Stefan Brzozowski (niezawodnie punktualny) i jego Czerwony Tulipan. Zgodził się zagrać przede mną i wszystko skończyło się dobrze. To się działo w czasach, kiedy telefon komórkowy był wielkości telewizora i wyglądało na to, że się raczej nie przyjmie. W trasie dzwoniło się z poczty. Raz o koncercie zapomniałem, ale to było w Lublinie i zdążyłem. Dobrze, że Tomasz (pianista) zadzwonił zaniepokojony moją nieobecnością na próbie.


Najbardziej emocjonujące były zawsze koncerty w górach. Szczególnie w deszczu. Kilkanaście lat temu na festiwalu "Gitarą i piórem" w Borowicach deszcz padał nieprzerwanie od wielu, wielu dni. Utrudniony dojazd, pozrywane mostki i grząska łąka z postawioną sceną. Cały sprzęt - perkusję, gitary, wzmacniacze trzeba było przenosić na plecach z nieodległej wsi. Pomagali nam strażacy. Ich wóz utonął wprawdzie na łące zamienionej w pole ryżowe, ale na nogach dało się przejść.

fot. Marek Jamroz
Potem koncert, oczywiście w strugach deszczu i najwspanialsza publiczność, która doszczętnie przemoczona rozgrzewała się tańcząc i śpiewając z nami. Nikt się nie chował, nie kładł spać. Ich namioty były raczej basenami. Nikt też nie mógł wyjechać. I tak całe trzy dni festiwalu. Mógłbym tu też opowiedzieć o wyskokach potwierdzających nazwę i opinię Grupy Niesfornych, ale było, minęło. W końcu wszyscy byliśmy bardzo młodzi. I nie tylko dla nas taki np. festiwal w Opolu był nieustanną balangą. Ważne, że w miarę przytomni i skoncentrowani wyszliśmy na koncert. A co potem... Nieważne.


Sławek Orwat: Gdybyście mieli wymienić swoje najpiękniejsze momenty z życia artystycznego, to co by to było?

fot. Artur Grzanka


Marek Andrzejewski: Pierwsza reaktywacja Grupy Niesfornych i koncert w miejscu gdzie zaczęła się moja przygoda ze śpiewaniem czyli w Lubelskim Akademickim Centrum Kultury "Chatka Żaka".


Marek Jamroz
Działo się to równo pięć lat temu na moje dwudziestolecie. Wtedy też usłyszałem od Niesfornych, że koniecznie chcą nagrać ze mną i w dawnym składzie nową płytę! Bez tamtej deklaracji nie byłoby "HASZTAGÓW". Koledzy mnie namówili.

Piotr Selim: Najpiękniejszy moment to przede wszystkim poznanie Hani Lewandowskiej i to, ze dała mi pierwszy tekst, że pokazała mi ile radości i szczęścia może przynieść tworzenie, komponowanie, śpiewanie i że nadal cały czas piszemy i mam nadzieję pisać dalej będziemy. Pamiętam jak w roku 2012 odbyła się premiera kantaty "Z ziemi wiernej". To był nasz pierwszy koncert w pełni symfoniczny. Siedziałem przy fortepianie i w pewnym momencie przestałem grać, tylko zacząłem słuchać orkiestry, chórów. I przyszła taka niespodziewana myśl! Przecież to NASZE!!! Ale to już nie było tylko nasze, tylko tych wszystkich, którzy to wykonywali i tych wszystkich, którzy słuchali tego, co... zaczęło żyć własnym życiem i poszło do innych ludzi. I to jest piękne i dzieje się tak coraz częściej.


Autorzy dziękują Annie Piątkowskiej i Magdzie Karasek za nieocenioną pomoc w redakcji powyższej rozmowy oraz czynną i duchową obecność podczas tego blisko dwugodzinnego spotkania.

Magda Karasek dzięki której muzyka LFB trafiła na Listę Polisz Czart (fot. Andrzej Grzelczyk)
Jest to czwarte i (na jakiś czas) ostatnie spotkanie z Muzykami Lubelskiej Federacji Bardów, a dla tych z Państwa, którzy chcieliby powrócić do poprzednich rozmów podaję linki:

"Marek Andrzejewski - Ekologiczny bard z Lublina" - z Markiem Andrzejewskim rozmawia Sławek Orwat - tutaj

"Jesteśmy na tyle kolegami, na ile jest to możliwe" - z Markiem Andrzejewskim, Janem Kondrakiem, Piotrem Selimem i Katarzyną Wasilewską rozmawiają Sławek Orwat i Tomasz Piątkowski - tutaj

"Dziś media pozwalają wszystkim usiąść koło kierowcy" - z Janem Kondrakiem rozmawia Sławek Orwat - tutaj

***

Tomasz Piątkowski: Urodziłem się w 1982 roku i należę do pokolenia zmian systemowych w Polsce. Pochodzę z miasteczka Jelcz Laskowice, w którym powstawały słynne ciężarówki. Do mojego zainteresowania muzyką przyczynił się szkolny radiowęzeł, z którego po raz pierwszy usłyszałem kawałek zespołu Metallica pod tytułem “One”, od którego zaczęła się moja fascynacja muzyką. Od tamtego momentu, zupełnie zelektryzowany magią gitary Kirka Hammeta. Poświęcałem niemal każdą wolną chwilę na zgłębianie wiedzy o muzyce. Dużo czytałem. Początkowo wciągnęły mnie bez reszty ciężkie brzmienia death metalu, a z czasem poszerzyłem swoje zainteresowania o hard rock, punk i klasyczny heavy metal, którego stałem się fanem. W miarę poznawania historii tych gatunków starałem się także uczestniczyć w koncertach i festiwalach. Najmilej wspominam legendarne już festiwale Woodstock w Żarach (2001, 2002, 2003), które zapadły mi w pamięć dzięki ich niepowtarzalnej atmosferze. Dziś staram się poszerzać swoje horyzonty muzyczne o poezje śpiewaną, blues i w mniejszym stopniu jazz. O muzyce rockowej wiem zapewne równie wiele, co o historii, która jest drugą z moich namiętności. Obie traktuję jako źródła niekończących się wątków do rozmów i dyskusji, które z chęcią i upodobaniem jestem w stanie prowadzić z każdym, o każdej porze dnia i nocy. Przybycie na Wyspy Brytyjskie pozwoliło mi poznawać tutejszą scenę muzyczną, otworzyło przede mną możliwości uczestnictwa w koncertach, a czasem nawet osobistego spotkania z legendami świata muzyki jak chociażby występ grupy UFO w St Albans w 2016 roku, po którym na backstage'u spotkałem się osobiście z członkami zespołu. Od niedawna stawiam pierwsze kroki w roli dziennikarza. Uczestniczyłem już w wywiadzie z Lubelską Federacją Bardów oraz z  legendą polskiego heavy metalu Grzegorzem Kupczykiem. Wraz z moją żoną Anią przeprowadziłem wywiad z Darkiem Malejonkiem.

Sławek Orwat - Muzyki słuchał wcześniej niż potrafił mówić. W dojrzałość wprowadził go stan wojenny. Przez półtora roku był redaktorem muzycznym tygodnika Wizjer oraz współorganizował dwie edycje WOŚP w Luton, gdzie także prowadził polskie programy w internetowym radio Flash i brytyjskim Diverse FM. W roku 2010 założył kabaret 3 x P, który wystąpił m.in podczas imprezy poprzedzającej zawody strongmanów Polska - Anglia. Z londyńskim magazynem Nowy Czas współpracuje od marca 2011 a od roku 2015 z portalem Polski Wzrok z siedzibą w Bedford (UK). W latach 2012 - 2014 prowadził autorską audycję Polisz Czart na antenie brytyjskiego radia Verulam w położonym niedaleko Londynu St. Albans. Program ten był przez rok także emitowany na platformie radiowej Fala FM z siedzibą w kanadyjskim Toronto, a od czerwca 2015 jest nadawany na antenie Radia Near FM w Dublinie (Irlandia). W lipcu 2012 związał się z warszawskim magazynem JazzPRESS, a w październiku tego samego roku z wychodzącym w Sosnowcu kwartalnikiem Lizard. Tłumaczenie jego wywiadu z Leszkiem Możdżerem ukazało się w brytyjskim magazynie London Jazz. Poza działalnością dziennikarską można go także spotkać w roli konferansjera. Największą imprezą, jaką miał okazję zapowiadać dla blisko 2,5 tysięcznej widowni był zorganizowany przez Buch IP 8-go marca 2014 londyński koncert Nosowskiej, Brodki i Marii Peszek. W styczniu 2014 współorganizował Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy w Hull.