“Ginny” to pierwszy singiel, z zapowiadanej na kwiecień 2017, nowej płyty zespołu Ryba and The Witches. To piosenka o wyjątkowo pociągającej kobiecie, swoistej femme fatale, która staje się obsesją zakochanego w niej mężczyzny. Co ciekawe tekst napisał syn Muchy, wokalisty zespołu. Ryba and The Witches wracają po swoim debiucie w 2013, zapowiadając świeży, pełen nowych zaklęć album pt. „Spell”. Dwanaście klimatycznych utworów, z bardzo charakterystycznym wokalem, wypełnionych rockową, lekko „zimnofalową” atmosferą jest swoistym hymnem na cześć kobiet i miłości.
Muzyka: Bartosz Muszyński , Piotr Rybicki, Jakub Frydrych
Tekst: Jacek Muszyński
Ryba And The Witches
Bartosz „Mucha” Muszyński: wokal, syntezatory, gitara, bas
Piotr „Ryba” Rybicki: perkusja
Jakub Frydrych: gitara
Realizacja i współprodukcja oraz synth i piano
Marcin Górny studio „Splendor i Sława”
Mucha - głos wiedźm, czarodziej, artysta malarz + gitara i synthy
Ryba - perkusista, wiedźmin, szaman, nadaje rytm zespołowi, także poza sceną.
Kuba - władca strun
Sabaty i zaklęcia - fatum i przeznaczenie - rzeczywistość i drugi księżyc.
Pierwszy Sabat i świetnie przyjęta pierwsza płyta to już przeszłość.
Drugi Sabat przyniósł zaskakujące rozwiązania.
Mucha, Ryba i Kuba wyczarowali… nowe zaklęcia są przyprawiane i już wkrótce zawładną zmysłami…
Muzyka zespołu to śmiałe połączenie gitarowych brzmień z elektroniką, z charakterystycznym i charyzmatycznym męskim wokalem. Ciekawe kompozycje cechują nietuzinkowe linie melodyczne, a eklektyczne aranżacje potrafią zaskoczyć nawet bardzo wymagającego fana rocka. Teksty Muchy są jak jego malarstwo. Opowiada obrazami, które sam maluje. Dotyka wrażliwych stron życia: miłości, samotności, przyjaźni. Wokal Muchy porównują do legend takich jak Nick Cave czy Till Lindemann z Rammstein. W utworach RATW doszukać się można brzmień Depeche Mode, The Mission czy The Sisters Of Mercy.
"Znamy się od 20 lat. Mieszkamy w jednym mieście. Mucha z Rybą grali w zespole Lizar. Razem stworzyliśmy zespół Ryba And The Witches, który jest naszym artystycznym spełnieniem.”
W maju 2014 ukazał się debiutancki album Ryba And The Witches składający się z 2 płyt: CD (10 utworów + bonus) i DVD (koncert zarejestrowany w studiu im. Krzysztofa Komedy, Polskie Radio „MERKURY” – Poznań). Zagrali na Spring Break Festival, Malta Festival 2014, Jarocin Festiwal 2014, Nowe Męskie Granie 2014. Wystąpili także na Męskim Graniu 2014 we Wrocławiu. Otwierali występ legendy muzyki progresywnej - Fisha w poznańskim Eskulapie. W radiowej trójce zagrali w ramach OFFSESJII Piotra Stelmacha. Można było zobaczyć ich w kilku programach telewizyjnych m.in u Kuby Wojewódzkiego.
Występowali w Kolonii i Berlinie, dokąd wracają na ponowne zaproszenie organizatorów z Niemiec. W kwietniu 2016 zagrali entuzjastycznie przyjęty koncert połączony z wernisażem malarstwa Muchy w Teatrze Ósmego Dnia w Poznaniu .Premiera drugiej płyty zespołu pt. Spell planowana jest w kwietniu 2017r , następnie Wiedźmy wezmą udział w sabatach w kraju i zagranicą.
Aktualny plakat tegorocznych obchodów „Dni Tomaszowa”
Na temat tzw. Dni Miast swoje własne zdanie także posiadam. I od razu mówię, że nie jest to zdanie najlepsze. Podobnie gorzki ton w temacie tego typu imprez wyraził kiedyś w rozmowie ze mną jeden z największych artystów polskiej sceny - lider i wokalista zespołu Raz Dwa Trzy Adam Nowak, którego słowa na potwierdzenie tej niechcianej przez przeróżnej maści włodarzy opinii niniejszym pragnę przytoczyć: "Organizowanie dobrze płatnych koncertów masowych zabija
ciekawość ludzi, którzy tak naprawdę przychodzą na festyn, na karuzelę,
piwo i kiełbasę. Obojętne jest dla nich kto zagra. Byle była stopa, bas
i… dzieciaki cyrk przyjechał! Nie ma przez to już dziś czegoś takiego,
że idę na ten zespól, bo ja chcę tam być! Na festyn przychodzi pan Bolek
i pan Gienek z panią Eugenią i mówią - Ty, ale Dody nie ma...". Myśląc podobnie jak Adam Nowak uważam, że Antoni Malewski w tym, co pragnie nam przekazać w tym felietonie, posiada całkowitą rację, ponieważ o wiele lepiej - moim skromnym zdaniem - dla Tomaszowa Mazowieckiego będzie coroczne uczczenie pamięci wielkiego Artysty i zarazem Syna tego pięknego Miasta jakim bez wątpienia jest Bogusław Mec, niż zapraszanie na to festyniarskie (w dotychczasowej formule) święto zbieraniny przeróżnych, jakże często przebrzmiałych już nazwisk, spośród których - przepraszam, jeśli kogoś urażę - nie potrafię na powyższym plakacie dostrzec nikogo, kto wybijałby się ponad poziomy artystycznej przeciętności. Niechaj więc ten artykuł znakomitego Syna Tomaszowa Mazowieckiego Antoniego Malewskiego będzie dla odpowiedzialnych za tomaszowską kulturę ludzi rodzajem rachunku sumienia i zatrzymania się w porę z niewłaściwego - jak widać - nie tylko moim zdaniem kursu.
Sławek Orwat
Jedno z piękniejszych przedsięwzięć, nie tylko w mieście Tomaszów Mazowiecki, są organizowane corocznie przez włodarzy miasta, powiatu spotkania dla swoich mieszkańców, nazwane Świętem Miasta czy inaczej, Dniami. Nie pamiętam dokładnie od ilu lat, od którego roku w moim mieście, tradycyjnie odbywają się Dni Tomaszowa. Ale zawsze rozpoczynają się w ostatni, czerwcowy weekend, tuż po rozdaniu w tomaszowskich szkołach świadectw promujących uczniów do następnej klasy czy ukończeniu szkoły. Zapewne, wg moich wyliczeń, odbywają się od około 25 lat a może mniej, może więcej ale nie jest istotne, od kiedy? Istotnym jest to, że ta forma spotkań mieszkańców, dzieci i młodzieży, dorosłych, emerytów i starców w jednym, stałym obiekcie miasta jest czymś wielce humanitarnym, towarzyskim, a nawet sąsiedzkim, wspaniałym „wynalazkiem”.
A wszystko odbywa się przy muzycznym akompaniamencie, tańcach i piosenkach będących na topie zespołach, indywidualnych wykonawcach tak krajowych, regionalnych, lokalnych czy estradowych satyryków. Złośliwi, miejscy czy powiatowi malkontenci, zawsze zarzucają organizatorom, że są to kosztowne, zbędne „igrzyska” a występy krajowych artystów to zwyczajna „wyborcza kiełbasa”. Pamiętam, że jednego roku wystąpiła, będąca na topowym szczycie, bardzo popularna w Polsce, brytyjska grupa rock’n’rollowa „Smokie”, to i tak znaleźli się osobnicy co głośno, publicznie, nawet podczas trwania koncertu, wyrażali swoją dezaprobatę, - „ciekawe ile miasto zapłaciło tym zapchlonym Anglikom?”. Nie zawsze w rozpowszechnianiu masowej popkultury muszą liczyć się pieniądze. Po skasowaniu pierwszomajowych świąt, przeróżnych ludowych, peerelowskich festynów, również kosztownych wielce, zachodziła potrzeba stworzyć coś podobnego swoim mieszkańcom, raz do roku rozrywkowy spęd mieszkańców jaki miał miejsce w PRL.
Piątek 23 czerwca godzina 17.00 Plac Kościuszki.
Inauguracja „Dni Tomaszowa”
W mieście Tomaszów Maz. wszystko zaczęło się w samym centrum, to jest na Placu Kościuszki, zakłócając spokój, burząc mieszkańcom miasta, ład i porządek. Przeniesiono wszystkie imprezy związane z Dniami miasta na błonia przy zbiegu ulic Strzelecka/PCK i częściowo na istniejącą wówczas Muszlę Koncertową w Parku „Solidarność”. Po rewitalizacji Placu Kościuszki powrócono z obchodami ponownie do centrum miasta a finał imprezy kończy się fajerwerkami na nadpilicznych błoniach na wysokości przystani. Wymyślono - by zadowolić mieszkańców miasta, powiatu, gminy – na ostatni weekend czerwca, pięknie brzmiącą nazwę, DNI TOMASZOWA. Czy aby czerwcowa impreza daje mieszkańcom wystarczająco dużo rozrywki, przyjemności w społecznej pop kulturze? Tak się złożyło w moim prywatnym życiu, że od roku 2013, organizowane przez cztery kolejne lata, brałem udział w podobnych imprezach, spotkaniach z mieszkańcami miasta, gminy, powiatu Pułtusk pt „PUŁTUSK FESTIWAL im. Krzysztofa KLENCZONA”.
Festiwal niniejszy organizują włodarze jako gospodarze: Gminy Pułtusk, Stowarzyszenie „Wspólnota Polska” a druga strona Stowarzyszenie Muzyczne CHRISTOPHER z Gdyni (reprezentowane przez wiceprezesa Wiesława Wilczkowiaka), Stowarzyszenie Polski Rock’n’Roll (reprezentowane prezesa Maćka Cybulskiego) oraz żona świętej pamięci Krzysztofa, Alicja Lidia Klenczon. Cała, trzydniowa impreza (piątek, sobota, niedziela) poświęcona była liderowi „Czerwonych Gitar” i „Trzech Koron”, Krzysztofowi Klenczonowi tzn tematyczna wystawa, filmy (np. „Zagubiona dusza” w reżyserii Kazimierza Bihuna), osobiste gadżety (m.in. ostatnia gitara elektryczna, Krzysztofa).
Na festiwal w Pułtusku zapraszany byłem, jako VIP, przez przyjaciół, Wiesława Wilczkowiaka i Alicję Klenczon. Dlaczego festiwal pułtuski nosi imię Krzysztofa Klenczona? Otóż Krzysztof urodził się w 1942 roku właśnie w Pułtusku, choć wychował się w Szczytnie i to miasto było pierwszym organizatorem corocznych, festiwali Jego imieniem, dla mnie z niewiadomych przyczyn miasto Szczytno zrezygnowało z tej imprezy.
Wykorzystali skrzętnie powstałą sytuację przedstawiciele Stowarzyszenie CHRISTOPHER i wraz żoną Alicją dotarli z festiwalowym, muzycznym tematem do Pułtuska i …. stało się. Festiwal jest trzydniowym spotkaniem. Jego cechą charakterystyczną jest to, że koncerty finalne poprzedzone są wcześniej warsztatami muzycznymi, na które (dotyczące twórczości Klenczona) zapraszani są młodzi piosenkarze, zespoły nie tylko z Polski ale także z Ukrainy, Białorusi, Litwy, Estonii, Czech, Niemiec a nawet, co miało miejsce na III i IV festiwalu, z USA, Kandy czy Szwecji.
Konkursowe jury festiwalu w Pułtusku. Od lewej Maciej Cybulski, Wiesław
Wilczkowiak, Alicja Klenczon oraz dwie osoby z Urzędu Gminy Pułtusk
W festiwalowym jury zasiadali Paweł Sztompke (TVP), Janusz Kondratowicz (poeta, tekściarz), Alicja Klenczon, Wiesław Wilczkowiak, Maciej Cybulski i lokalni notable. Przyznać muszę, że koncert konkursowy (12 wyłonionych przez jury wykonawców) stał na, jak na amatorów przystało, bardzo wysokim poziomie Warsztaty zawsze kończyły się na scenie głównej w Rynku w trzecim, finalnym dniu festiwalu przy ogromnej frekwencji.
Tych najbardziej zapamiętanych wykonawców to grupa „Katedra” z Wrocławia, zespół „Old Young” z Gdyni czy bezkonkurencyjny zespół z Chicago „Profusion” z 14 letnią liderką Caroline Baran. W koncercie głównym festiwalu występowali: „Żuki”, „Czerwone Gitary”,
Marek Piekarczyk w widowisku „Klenczon – Poemat Rockowy” czy grupa
„Klenczon Projekt”.
Caroline Baran z zespołem Profusion w Amfiteatrze im. Krzysztofa Klenczona
Za każdym, kolejnym pobytem na pułtuskim festiwalu zauważyłem jak do Pułtuska docierały kolejni, młodzi wielbiciele, nie tylko krajowi ale co szczególnie ważne, zza granicy a nawet zza oceanu Atlantyckiego, wielbiciele twórczości Klenczona. To właśnie ci młodzi artyści rozsławiają na cały świat miasto Pułtusk, filmowego („Alternatywy 4”) Stanisława Anioła.
Za każdym pobytem w festiwalowym mieście przed oczami moimi, do mojej głowy powracały wspomnienia z mojego miasta z Dni Tomaszowa, imprezy podobnej do pułtuskiej, oraz nasz zmarły niedawno piosenkarz, polski Nat King Cole, Bogusław Mec.
Scena Główna na Rynku w Pułtusku
W moich artykułach, felietonach zamieszczanych od 2012 roku na portalu „nasz Tomaszów”, cyklu „Subiektywna Historia Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim” opisywałem z wewnętrzną zazdrością, porównując tomaszowskie imprezy, z pobytami na tematycznie, imiennie zorganizowane festiwale pułtuskie.
Za każdym pobytem w mieście nad Narwią, wracałem do w/w, wspomnianego piosenkarza wywodzącego się z naszego miasta, Bogusława Meca. Boguś ma swoją ulicę w mieście, to bardzo dobrze, choć niewystarczające by rozsławić nasze miasto na podobną skalę jak uczyniło dla Pułtusku imię muzycznego idola, Krzysztofa Klenczona.
Bogusław Mec w recitalu w kościele Zbawiciela w Tomaszowie Mazowieckim
Mec jest również wielkiego formatu gwiazdą, piosenkarzem dla różnych wiekowo, pokoleń, jego przepiękne utwory są nie mniej ambitne muzycznie niż Klenczona. Przetrwają całe dekady jak ulubione songi ukochanego przez Bogusia, amerykańskiego piosenkarza Nat King Cola. Jestem w bardzo dobrych, przyjacielskich relacjach z Kazimierzem Bihunem reżyserem, twórcą filmu dokumentalnego „Zagubiona dusza”. Kazimierz Bihun ma „stałą przepustkę” do magazynów Wytwórni Filmów Dokumentalnych, z których może korzystać z materiałów dotyczących muzycznej twórczości Meca. Żyje siostra Danusia, żona i córka (w Łodzi) Bogusława, żyją koledzy muzycy z „Szarych Kotów” koledzy, koleżanki ze szkolnej ławki i przyjaciele, znajomi.
Zaistniała idealna, personalna sytuacja do stworzenia filmu dokumentalnego, z wywiadami włącznie o naszym wybitnym piosenkarzu, NAJWIĘKSZYM w historii Tomaszowa. Wiesław Wilczkowiak i Alicja Lidia Klenczona pomogli by przy personalnym (B. Mec) tworzeniu ewentualnych warsztatów muzycznych twórczości Meca, sposób powiadamiania chętnych do udziału w konkursie, przy powołaniu jury i innych drobnych a ważkich szczegółów bo „przyjaciele po to są”. Wielokrotnie, za każdym spotkaniem się z wymienionymi, rozmawiam o … a oni wręcz mi perswadują, - Antek czemu w twoim mieście nie zrobicie podobnych konkursowych spotkań jak w Pułtusku? Na dziś nie ma lepszego ambasadora do rozsławiania Tomaszowa Mazowieckiego jak postać Bogusława Meca? Jeśli to uczynicie to jak pięknie zabrzmi wasze tuwimowskie, rozpowszechnione hasło przez Ewę Demarczyk „A może byśmy tak …. do Tomaszowa?”
Gdy piszę ten felieton (niedziela) trwają aktualnie Dni Tomaszowa na nadpilicznych błoniach, które pobudziły mnie do refleksji nad tą konieczną, coroczną dla mieszkańców miasta imprezą a przedstawioną powyżej, moją przygodę z pułtuskim festiwalem, który mógłby rozsławić nasze miasto gdybyśmy zaryzykowali tytularnie zmienić czerwcowe spotkania. Przyznam, że w swoim środowisku od co najmniej dwóch lat rozmawiamy, z pobudek lokalnie patriotycznych, by bardziej wyeksponować nasze miasto na zewnątrz kraju a może i Europy. Warto o tym rozmawiać gdy w mieście powstaje nowoczesny na światową skalę, europejski obiekt (Hala Lodowa), istnieją prezydenckie dożynki w Spale, nie mówiąc o istniejącym OPO tej miejscowości w Puszczy Spalskiej czy sportowym awansie siatkarzy LECHII do I Ligii. Jakże pięknie i wspaniale zabrzmiało by hasło dla chcących, kochających Meca „TOMASZÓW FESTIWAL imieniem BOGUSŁAWA MECA”. Mam w tym szlachetnym temacie sporą wiedzę i doświadczenie, z którym mógłbym podzielić się przy ewentualnej potrzebie. Miasto nasze stało by się patriotycznie wierne, wspierając pamięć o swoich, sławnych – czy to w sporcie, kulturze – mieszkańcach, którzy swoją pracą, działaniem wcześniej, zasłużenie rozsławiali Tomaszów Mazowiecki. Myślę, że nasz pan Prezydent Miasta MARCIN WITKO, z racji swojego wykształcenia i miłości do muzyki (o czym może świadczyć osobiste wspieranie w mieście niejednej muzycznej imprezy), rozpatrzy w swoich możliwościach i kompetencjach przedstawiony pomysł. Proszę o ewentualne wpisy, komentarze do przedstawionego, nowatorskiego pomysłu, z poważaniem
Antoni Malewski
Antoni Malewski urodził
się w
sierpniu 1945 roku w Tomaszowie Mazowieckim, w którym mieszka do dziś.
Pochodzi z robotniczej rodziny włókniarzy. Jego mama była tkaczką, a
ojciec przędzarzem i farbiarzem. W związku z ogromną fascynacją
rock'n'rollem, z wielkimi kłopotami ukończył Technikum Mechaniczne i
Studium Pedagogiczne. Sześć lat pracował w szkole zawodowej jako
nauczyciel. Dziś jest emerytem. O swoim dzieciństwie i
młodości opowiedział w książkach „Moje miasto w rock’n’rollowym widzie”,
„A jednak Rock’n’Roll”, „Rodzina Literacka ‘62”, a ostatnio w
„Subiektywnej historii Rock’n’Rolla w Tomaszowie Mazowieckim” - książce,
która zajęła trzecie miejsce w V Edycji Wspomnień Miłośników
Rock’n’Rolla zorganizowanych w Sopocie przez Fundację Sopockie Korzenie.
„Prezentacje Artystyczne - „Sztuka bez barier” to wydarzenie, którego celem jest zwrócenie uwagi na różne formy aktywności i popularyzowanie twórczości artystycznej, w tym również osób z niepełnosprawnościami. Impreza jest otwarta dla wszystkich – dla każdego, kto interesuje się sztuką – zarówno przez duże, jak i małe „s”, dla każdego, kto chce poznać świat wyobraźni i wrażliwości drugiego człowieka. Sztuka ludzi jednoczy i zbliża a obcowanie z nią wzbogaca o nowe przeżycia". Tak o cyklicznym wydarzeniu, które niedawno odbyło się w Ciechocinku, opowiedział jego twórca - Jurek Szymański. Niewątpliwie "Sztuka bez barier" w pełni zasługuje na miano Prezentacji Artystycznych. W tym roku w trakcie koncertu nazwanego przez organizatora „Dżemowaniem z Ginsbergiem” wystąpili: Skołowani, Stara Szkoła, Jerzy Dębina z zespołem "Black & White", pARTyzant oraz Jacek Dewódzki Trio.
fot. Piotr Pasturczak
fot. Piotr Pasturczak
Ciekawy line-up jest dużym atutem wydarzenia. Nie jedynym jednak. Kolejnym jest miejsce, w którym prezentacje się odbywają. Pełen uroku Teatr Letni robi zawsze wielkie wrażenie, zarówno na artystach, jak i publiczności. W pofestiwalowej wypowiedzi podkreślił to Tomek Kuczma z zespołu Stara Szkoła: "Koncert, który odbył się w miejscu tak bardzo przyjaznym brzmieniu muzyki jak przepiękny Teatr Letni w Ciechocinku, pokazał z jednej strony różnorodność stylów, brzmienia i pomysłów na uprawianie muzyki, a z drugiej strony spójność doboru zespołów." Jurek Szymański, festiwalowy demiurg, będący pomysłodawcą, organizatorem i jednym z wykonawców występujących tego wieczoru, zadbał również o artystyczny przekaz wydarzenia. Krzysztof "pARTyzant" Toczko podsumował to w następujący sposób: "Idea "Sztuki bez barier" jest mi bardzo bliska. Już z samej natury działania artystyczne kochają wolność i różnorodność.
fot. Piotr Pasturczak
fot. Piotr Pasturczak
W tym roku wielkie wrażenie zrobił na mnie występ Jerzego Dębiny w towarzystwie muzyków pod kierownictwem Jacka Gazdy. Blues połączony z poezją Ginsberga wprowadził widzów w magiczną atmosferę . Była to uczta dla koneserów słowa i dźwięku." Ważnym punktem widowiska była również premiera klipu Skołowanych z udziałem Sławka Małeckiego z grupy Zdrowa Woda. Henryk Chyła (Stara Szkoła) tak to zrelacjonował : "Festiwal miał szczególny charakter. Poza dawką dobrej muzyki, niósł ważny przekaz, wyrażony w pokazie teledysku zespołu Skołowani pt. „Skacz z głową”. Utwór autorstwa Jurka Szymańskiego i Krzysztofa Sieradzkiego dotyka ważnego i bolesnego tematu. Młodość, brawura czy nawiązując do tytułu- życie bez głowy- niosą czasami dramatyczne skutki. O tym właśnie opowiada ta piosenka". "Sztuka bez barier" jest więc wydarzeniem niosącym ważne przesłanie. Z tego powodu wartym Państwa uwagi i wsparcia.
Darek Kowalski
Autor:
Darek Kowalski -
kolekcjoner i wydawca płyt. Właściciel Hard Rock Pubu Pamela oraz HRPP
Records w Toruniu. Felietonista toruńskiego tygodnika TORONTO. Od siebie
dodam, iż jest dla mnie niedoścignionym wzorem właściciela klubu
muzycznego, któremu zależy na tym, aby ludzie, którzy postanowili
spędzić swój wolny czas na słuchaniu muzyki, nie byli zatruwani
miernotą, tandetą i obciachem, ale aby po wyjściu chcieli wrócić do
niego jak najszybciej. Spotkałem go w Toruniu i Londynie. Oba spotkania
wspominam ogromnie miło.
Nieustanne tango w choszczeńskiej bibliotece (fot. Bartosz Bienias)
CHOSZCZNO. Miejscowa Biblioteka Publiczna zaprasza na spotkanie autorskie z dziennikarzem, autorem książek i filmów – Leszkiem Gnoińskim. Wydarzenie odbędzie się 21 czerwca, a jego bohaterką będzie najnowsza pozycja autora – biografia muzycznej legendy lat 80. minionego wieku, zespołu Republika, pt. „Nieustanne tango”. Co ciekawe, w książce nie zabrakło choszczeńskich wątków.
„Republika. Nieustanne tango”, to wyjątkowa biografia, bo nie jest napisana w klasyczny sposób. Historia chłopaków, którzy przeskoczyli siermiężność ówczesnego systemu. Owszem, zawiera ogrom dat, dyskografię, szczegółowe kalendarium koncertów i wiele innych wiadomości niezbędnych w tego typu literaturze. Nade wszystko jednak opowiada o fenomenie toruńskiego bandu, o tym jak rodziła się i rozwijała jego legenda. Przybliża nam wreszcie czasy, w których przyszło Republice powstać i dojrzewać oraz ludzi, którzy tworzyli niezwykłą republikańską społeczność.
Gnoińskiemu udała się nie lada sztuka pokazania czytelnikom, jak rodziła się wybitna formacja, która swym wpływem objęła całe pokolenie młodych ludzi, a siła tego rażenia odczuwalna jest do dziś. To nieprzegadane, a wciągające 770 stron, które przybliża nam nie tylko popkulturalny fenomen Republiki i Grzegorza Ciechowskiego. Sięgając po tę publikację, dostajemy więc znacznie więcej niż biografię rockowej załogi, bo także rys niełatwych czasów schyłku PRL-u. Na książkę składają się również opowieści drugoplanowych postaci, m.in. krewnych i przyjaciół, najbliższych współpracowników, krytyków, realizatorów, muzyków menedżerów i fanów.
Autoryzacja choszczeńskiego fan klubu Republiki Klatka
Gośćmi Leszka Gnoińskiego podczas choszczeńskiego spotkania autorskiego będą założyciele fan klubu „Klatka” działającego w tym mieście w latach 80. – Tomasz Kancelarczyk, Władysław Szlachtowicz oraz niżej podpisany…
Artur Szuba
Leszek Gnoiński - dziennikarz muzyczny, autor książek, reżyser. Spod jego pióra wyszły „Raport o Acid Drinkers” (1996), „Kult Kazika” (2000), „Myslovitz. Życie to surfing” (2009), „Marek Piekarczyk. Zwierzenia kontestatora” (2014). Jest też współautorem „Encyklopedii polskiego rocka” (cztery wydania), a także książki o zespole Farben Lehre (2015). Współtworzył głośny film „Beats of Freedom - Zew wolności” (2010), „Jarocin, po co wolność” (2016), „Fugazi – centrum wszechświata” (2016), a także dwie serie: „Historia polskiego rocka” (2009) i „Historię festiwalu w Jarocinie” (2014).
Republika: Grzegorz Ciechowski (śpiew, instrumenty klawiszowe), Sławomir Ciesielski (perkusja), Zbyszek Krzywański (gitara) i Paweł Kuczyński (gitara basowa), którego w latach 90. zastąpił Leszek Biolik. Oryginalni muzycznie i wizerunkowo. Doskonałe teksty i flet. Czarne ubrania, czarno-białe pasy, bez kolorowych świateł na scenie, nazwa pisana specjalną czcionką - republikarycą. To właśnie wyróżniało ów niezwykły zespół.
W środę 21 czerwca 2017 roku w Hard Rock Pubie Pamela wystąpią zespoły: Sensitive To Sound oraz AVE. Koncert odbędzie się z okazji Święta Muzyki. AVE to porcja solidnej alternatywy, z mocnym przekazem w tekstach i dźwiękach, zahaczającym o lata 90-te. Obecnie grupa promuje swój debiutancki album, z którego kilka piosenek dobrze sobie radzi na radiowych listach przebojów. Po wydaniu płyty, zespół zebrał pochlebne recenzje od dziennikarzy i otrzymał spore poparcie słuchaczy, dzięki czemu z nową energią koncertuje w wielu miejscach. W czasie toruńskiego koncertu, występ inowrocławskiej formacji poprzedzi set grupy Sensitive To Sound. Pochodzący z Pakości zespól powstał jesienią 2015 roku. Britpopowa grupa inspiruje się twórczością takich klasyków jak: Oasis, Happysad czy Myslovitz. Obecnie zespół nagrywa debiutancki album w toruńskim studiu Happy Light. Koncert rozpocznie się o godzinie 19. Wstęp na to wydarzenie jest wolny. Więcej:https://www.facebook.com/events/1638468802860341/
Kleszcz & DiNO podczas press touru w Warszawie - na balkonie Legalnej Kultury. Fot. Sebastian Łukasiewicz
Do sieci trafiła dziś (20.06) nowa wizualizacja w ramach odsłuchu płyty „Cyrk na qłq” Kleszcza & DiNO. Artyści prezentują kolejną „bajkę”, tym razem „o motylku”. Wideo powstało podczas medialnej trasy w ramach promocji krążka. Zobacz, jak Kleszcz & DiNO odreagowują pobyt w stolicy! Wydawnictwo „Cyrk na qłq” duetu Kleszcz (raper) & DiNO (producent) ukazało się 7.04. Dodajmy, że dotarło ono do pierwszej dwudziestki na OLiS-ie (Oficjalnej Liście Sprzedaży – przyp. red.). Pod koniec kwietnia br. artyści pojawili się w Warszawie, by promować album w mediach. W przerwach pomiędzy wywiadami i spotkaniami z fanami postanowili zrealizować kolejne „freakowe” wideo. Sprawdź, co im z tego wyszło!
Kleszcz & DiNO w trakcie realizacji wizualizacji do BAJKI O MOTYLKU. Fot. Łukasz Stępień
Powyższa produkcja jest wynikiem kreatywności samych artystów. Na Fan Page'u MaxFloRec dostępna jest oficjalna fotogaleria z pobytu Kleszcza & DiNO w Warszawie - kliknij tutaj, aby zobaczyć zdjęcia: https://goo.gl/kfaoGN „Bajka o kolorach” to już 12. wizualizacja, która pojawiła się na MaxFloRecTV w ramach tzw. wideoodsłuchu „Cyrku na qłq”. Przypomnijmy, że najnowsza płyta Kleszcza & DiNO zawiera łącznie 14 premierowych numerów. Z pewnością to więc nie koniec niespodzianek. Aby nie przegapić kolejnych premier, zachęcamy śledzić nasz serwis i subskrybować MaxFloRecTV na YT (http://goo.gl/iZwDbk). Album „Cyrk na qłq”, z którego pochodzi numer „Bajka o motylku”, dostępny jest w sklepach sieci Empik, Saturn i Media Markt w całej Polsce, a także w dobrych sklepach internetowych. W wersji deluxe płytę można zamówić wyłącznie tutaj Patronat medialny nad wydawnictwem sprawują: Interia, Hip-hop.pl, Anywhere.pl, Rap-news.eu, tygodnik „Przegląd”, portal RapDuma, Empik i Hip Hop TV. Mecenatem objęła je Legalna Kultura.
Ruszyła przedsprzedaż biletów na koncert CJ RAMONE w Hard Rock Pubie Pamela (support Satellites i Sex Bomba).
Wejściówki w cenie: 55zł (przedsprzedaż) oraz 65zł (w dniu koncertu) są do nabycia w klubie (Toruń ul. Legionów 36).
Można je również zarezerwować pisząc na adres mailowy hrppamela@gmail.com i po uprzedniej wpłacie na konto odebrać przed koncertem.
Ilość biletów jest ściśle limitowana.
Zaprasza Darek Kowalski
Christopher Joseph Ward urodził się w Queens w Nowym
Jorku 8 października 1965 roku. Był członkiem Korpusu Piechoty
Morskiej... Dlaczego w ten sposób zaczynam ten felieton? Ponieważ jest
on również muzykiem znanym pod pseudonimem artystycznym CJ Ramone -
jednym z trzech żyjących członków legendarnej formacji The Ramones. Od
młodzieńczych lat fascynował go ten kultowy zespół, a zwłaszcza jego
basista - Dee Dee. Fascynacja przerodziła się w spełnienie marzeń.
W
1989 roku CJ zastąpił Dee Dee w składzie The Ramones, pozostając w
zespole do jego końca. Sam Dee Dee, po krótkim epizodzie związanym z
rapem, wrócił do punk rocka. Zarówno jako autor piosenek (nadal pisał
utwory dla swoich kolegów z Ramones), jak i lider formacji Dee Dee
Ramone I.C.L.C, potem wydał jeszcze kilka albumów sygnowanych Dee Dee
Ramone. Działalność tego zespołu zaowocowała płytą "I Hate Freaks Like
You" z gościnnym udziałem kontrowersyjnej Niny Hagen (były czasy, kiedy
plakat tej wokalistki wisiał również na mojej ścianie) oraz trasą
koncertową promującą ten krążek. Dwadzieścia dwa kraje w dziesięć
miesięcy. Niezły wynik. Podczas tej trasy (listopad 1994) Dee Dee,
szukając pozostawionej gitary przed jednym z hoteli w Argentynie, poznał
swoją przyszłą żonę - Barbarę Zampini, również wielką fankę The
Ramones. W 1996 roku Dee Dee wspólnie z Marky Ramone (perkusistą The
Ramones ), CJ Ramone oraz Barbarą Zampini utworzyli tribute band The
Ramainz. Nietrudno zgadnąć, z repertuaru której grupy wykonywali
utwory. Projekt funkcjonował do 5 czerwca 2002 roku, dnia tragicznej
śmierci Dee Dee. CJ odszedł ze składu jeszcze w 1996 roku. Kolejne
zespoły, w których się udzielał, to Los Gusanos oraz Bad Chopper. Od
lipca 2009 roku wszystko co robi, firmuje swoim pseudonimem
artystycznym.
Jako CJ Ramone wydał trzy płyty: "Reconquista" (2012),
"Last Chance to Dance" oraz "American Beauty" (2017). Wśród dwunastu
utworów zawartych na tej ostatniej płycie znalazła się piosenka pt.
"Tommy's Gone", poświęcona Tommy'emu Ramone, zmarłemu w 2014 perkusiście
i współzałożycielowi The Ramones. Jeffrey Hyman ( Joey Ramone), John
Cummings (Johnny Ramone) oraz Douglas Colvin (Dee Dee Ramone) - czyli
trzej pozostali, niestety również nieżyjący członkowie założycie The
Ramones - doczekali się hołdu w postaci utworu "Three Angels". CJ Ramone
opowiedział o tym w następujący sposób: "Na mój pierwszy solowy album
napisałem piosenkę "Three Angels", która byłą moim hołdem dla Johnna,
Joeya i Dee Dee. Po tym jak Tommy zmarł, ludzie zaczęli pytać, czy
zamierzam zmienić tytuł na "Four Angels ". Zdecydowałem się napisać coś
specjalnego". Od lat CJ Ramone jest wierny zasadzie: "Kiedy raz
wejdziesz do rodziny The Ramones, pozostajesz w niej na zawsze". Fani
Ramones i krytycy zgadzają się, co do tego, że CJ Ramone jest
najciekawszym spadkobiercą dorobku zespołu i godnie niesie sztandar
“Gabba Gabba Hey!”
O tym, jak to sprawdza się na scenie, będziecie się
mogli przekonać w Hard Rock Pubie Pamela już 10 lipca 2017 roku. Niedawno
ruszyła przedsprzedaż biletów na to wydarzenie. Wejściówki w cenie:
55zł (przedsprzedaż) oraz 65zł (w dniu koncertu) są do nabycia w klubie
(Toruń ul. Legionów 36). Można je również zarezerwować pisząc na adres
mailowy hrppamela@gmail.com i po uprzedniej wpłacie na konto odebrać
przed koncertem. Ilość biletów jest ściśle limitowana.
Darek Kowalski
Autor:
Darek Kowalski -
kolekcjoner i wydawca płyt. Właściciel Hard Rock Pubu Pamela oraz HRPP
Records w Toruniu. Felietonista toruńskiego tygodnika TORONTO. Od siebie
dodam, iż jest dla mnie niedoścignionym wzorem właściciela klubu
muzycznego, któremu zależy na tym, aby ludzie, którzy postanowili
spędzić swój wolny czas na słuchaniu muzyki, nie byli zatruwani
miernotą, tandetą i obciachem, ale aby po wyjściu chcieli wrócić do
niego jak najszybciej. Spotkałem go w Toruniu i Londynie. Oba spotkania
wspominam ogromnie miło.
Dlaczego nie jest spokojnie? Przecież słuchając muzyki powinniśmy odczuwać spokój – niektórzy na pewno w ten sposób pomyślą. Ale co, jeśli niepokój wywołuje pozytywny skutek? Gabinet Looster to polski zespół, który dzięki swoim piosenkom wywołuje coraz większe poruszenie na scenie muzycznej w UK i poza jej granicami. Gabinet Looster tworzy pięciu uzdolnionych muzyków, o których robi się coraz głośniej. Oto skład:
Adam Szczebel – śpiew / gitara rytmiczna
Robert Wiktorowicz – instrumenty perkusyjne
Piotrek Wróbel – gitara solowa, harmonijka
Rafał Wrona – gitara basowa
Bartek Kowalski – piano, akordeon
Jak czytamy na ich fanpage’u zespół powstał w Kennington Studios (Londyn) w listopadzie 2011-go roku. W szybkim czasie zaczęli grać koncerty na londyńskich ulicach. Grali również na różnych festiwalach, a w 2015 roku pojechali w międzynarodową trasę. Grali również jako support z takimi zespołami jak: Hey, Pidżama Porno, Kult, Enej i Strachy na Lachy. W marcu 2016 podjęli decyzję o wydaniu debiutanckiego albumu. Subiektywnie pisząc, chyba lepszej decyzji nie mogli podjąć :). Ale tak już zupełnie obiektywnie to była kwestia czasu, ponieważ oni nie lubią stać w miejscu. Przez te kilka lat udowodnili, że talent, determinacja w w dążeniu do celu i ciężka praca prowadzi do sukcesu. Wywodzą się z różnych nurtów muzycznych co w rezultacie dało niesamowity
efekt. Szybko odnaleźli wspólny mianownik i zaliczani są do grona
undergroundowych zespołów.
Gabinet to projekt oparty na własnych tekstach i muzyce. Łączy ze sobą gatunki elektro-akustyczne, punk, metal i reagge. Analiza ich twórczości trochę by mi zajęła, więc napiszę po prostu: ich trzeba posłuchać. Nie dlatego, że są fajnym zespołem, który wywodzi się ze społeczności polonijnej. Mogę śmiało powiedzieć, że są naszym głosem. Ich teksty mówią o problemach, które dotykają ludzi każdego dnia. Nie boją się poruszać trudnych tematów, inaczej mówiąc wsadzają kij w mrowisko. To jedni z tych artystów, których się kocha i rozumie, albo nienawidzi i się obraża. Do tekstów dochodzi przejmujący wokal i melodie, które pozostają w pamięć. Zespół ma swój kanał na Postulaty to tytuł debiutanckiego krążka Gabinetu, który ukazał się w tym roku. Parę dni temu fanów obiegła informacja, że zespół będzie kręcić teledysk dla piosenki „Spokojnie”. Oczywiście wszelkie info znajdziecie na:
Gabinet Looster to grupa ludzi, którzy dzięki swoim przekonaniom zaszli tak daleko, a na pewno w przyszłości jeszcze dalej. Nie wpisali się w żaden schemat ani stereotyp, ale tworzą własną rzeczywistość dzięki temu, że konsekwentnie idą wytyczoną sobie ścieżką. Można powiedzieć, że już zajmują istotne miejsce na polskiej scenie muzycznej dlatego, że robią coś niebanalnego. Tworzą świetną muzykę, która jest pomostem pomiędzy Polską, a Anglią. Jestem przekonana, że usłyszymy o Gabinecie jeszcze nie jeden raz. Kolejni „pozytywnie zakręceni” ludzie, za których mocno trzymam kciuki i życzę samych sukcesów.
***
Anna Siudak
urodziła się w 1986 roku. Wychowała się w Sosnowcu, ale od kilku lat
mieszka w Anglii. Zaczęła w 2010 roku od pisania wierszy, szłam w
kierunku bardzo lirycznym. Wtedy nawiązała współpracę z KAMPE, poznając
Aleksego Wróbla. W 2010 roku brała udział w wieczorze poetyckim "Poezja z
szuflady" w londyńskim POSK-u, który był organizowany wraz z grupą
KAMPE. Debiutowała w 2011 roku tomikiem wierszy "Lekkość zmysłów". W
międzyczasie próbowała swoich sił w konkursach. Była finalistką konkursu
Poetry Rivals w Anglii, w którym nagrodą była publikacja w antologii
"Between the Lines". W 2011 zaczęła studia na kierunku teoretyka krytyki
literackiej na University of Derby. W 2014 roku organizowała wieczór
poetycki "Poezja ponad granicami" w Burton upon Trent. Pisała bardzo
sporadycznie, ale dzięki studiom literatury miała okazję się rozwinąć,
spojrzeć w głąb samej siebie i odszukać swojej drogi, niszy, stylu.
Powoli odchodziła od liryki. Pisze wiersze do dziś, ale mają zupełnie
inną formę oraz content. Na drugim i trzecim roku wybrała Modernizm
Postmodernizm i Egzystencjalizm. Tezy głównych teoretyków takie jak
teoria symulacji zaczęły ją inspirować. Jeśli chodzi o formę najbardziej
w tamtym okresie Annę Siudak zainspirowali S. Beckett oraz W.S.
Borroughs. Pierwszy ze swoim dążeniem do minimalizmu, a drugi z techniką
kolażu. W tym czasie zrodził się pomysł na książkę “Co piją krowy?”,
którą skończyła w 2016, a której fragment ukazał się w Biurze
Literackim.W
tym samym roku ukazał się o niej reportaż pt: „Siedem pytań...” w
Tygodniu Polskim. Od paru miesięcy prowadzi bloga www.peanutbutter.pl
W ciągu tych kilku lat nie pisała, ale dojrzała i teraz na nowo
odkrywa swoją drogę. Teraz pracuje nad kilkoma projektami. Cały czas
się rozwija, ale już wie w którym kierunku chcę iść. Ma wiele planów
na ten i kolejne lata.
Eklektik to toruńska kapela rockowa w połowie złożona z Legend działających jeszcze w czasach "przedrepublikańskich", a w połowie z utalentowanych artystów młodego pokolenia. W roku 2013 miałem wielką radość odwiedzić Toruń i w ciągu 2 dni stanąć twarzą w twarz z kilkoma muzycznymi Legendami tego uroczego miasta. To właśnie wtedy osobiście poznałem Zbyszka Krzywańskiego i Sławka Ciesielskiego z Republiki, charyzmatycznego Gelo z Rejestracji, Jacka Bryndala z Kobranocki, Darka Kowalskiego - właściciela kultowego HRP Pamela, powszechnie znaną w świecie Republiki Anię Sztuczkę, a także muzyków takich grup jak Ergo, Kompleks Małego Miasteczka, MGM, Stara Szkoła, Zdrowa Woda, Half Light i wielu, wielu innych w tym także muzyków formacji H5N1, w której występuje współautor ponizszego wywiadu Piotr Lenkiewicz. Wówczas nie znałem jeszcze nikogo z obecnego składu Eklektika, który w ciągu kilku ostatnich miesięcy na liście Polisz Czart stał się największym odkryciem Kujaw. Drodzy Czytelnicy, wraz z Piotrem Lenkiewiczem z ogromną radością oddajemy dziś do Waszych rąk ten moim zdaniem jakże ważny dla historii polskiej nowej fali tekst stworzony na okoliczność zwycięstwa utworu "Zwątpienie" w 27 Notowaniu Listy Listy Polisz Czart.
Zanim jednak popłyniecie wraz z trójką toruńskich Legend w zamierzchłą przeszłość rodem ze schyłkowego okresu PRL-u, oddaję głos liderowi grupy Eklektik - Jerzemu Czarnieckiemu:
Jurek Czarniecki kiedyś śpiewał!
"Mój romans z muzą zaczął się na początku lat 80-tych. Byłem świadkiem i uczestniczyłem w narodzinach nurtu New Wave w Polsce. W 1981 roku założyłem awangardową grupę Locus Solus, która po dwóch latach przekształciła się w Bon Ton, potem The Name. Lata 90-te poświęciłem dydaktyce. Założyłem i prowadziłem jedną z trzech pierwszych Szkół Muzycznych Yamaha w Polsce. Do rock and rolla powróciłem w 2010 roku zakładając zespół Porananas, w którego składzie był m.in perkusista legendarnej Republiki Sławek Ciesielski. W roku 2014 na fundamentach Porananasa tworzę zespół Eklektik. Obecny jego skład to: Klaudia Derda - śpiew, Jerzy Czarniecki - klawisze, Kacper Katolik - gitara, Waldemar Zaborowski - saksofon, Piotr Warszewski - gitara basowa, Maciej Felka - perkusja. Eklektik tworzyli także: Mariusz Rumiński - gitara i Kamil Kuliński - śpiew. Dołączam archiwalne zdjęcia z moich początków - Locus Solus na festiwalu Własna Siła Czadowa klubu Od Nowa '86".
Sławek Orwat
Sławek Orwat: Jeśli chodzi o
stronę pytającą, to jesteśmy tu dziś z Piotrem procentowo
podobnie, jak wygląda to w Eklektiku - młodość 50% i starszyzna
50% (śmiech). Różnica jest tylko taka, że o ile u was na temat
historii toruńskiej sceny o wiele więcej wie starszyzna, o tyle u
nas to młodość jest znacznie lepiej zorientowana nie tylko w
temacie Torunia, ale przede wszystkim w dziedzinie toruńskiej nowej
fali. Dlatego pozwól Piotrze, że tobie jako pierwszemu oddaję
mikrofon.
Piotr Lenkiewicz
Piotr Lenkiewicz: Pozwólcie w takim
razie, że nie zacznę od pytania, skąd pomysł na nazwę zespołu,
bo tak naprawdę to każdy w Polsce zna słowo eklektyzm i domyśla
się, co się pod nim kryje. Mi wasz zespół przypomina trochę
hasło wyborcze jednej z partii: "Młodość i doświadczenie".
Czy w Eklektiku jest lider, który finalnie zatwierdza koncepcje na
utwory, czy też panuje u was względna demokracja?
Jerzy Czarniecki
Jerzy Czarniecki: Generalnie nie ma jakiegoś dyktatu. Nagraliśmy do tej pory 14 utworów i powstały one na takiej zasadzie, że ja miałem jakiś pomysł linii melodycznej. Ten pomysł przechodził potem do sali prób i nad tym pomysłem wspólnie siedzieliśmy. Czyli u nas nie jest to tak jak w innych zespołach np. w legendarnej Republice, gdzie Grzegorz ponoć dawał wszystko i kapela grała. U nas odbywa się to na innej zasadzie. Utwory, które regularnie grane są na koncertach bardzo długo ewoluowały. Bo to było tak… jakiś jeden pomysł ja zapodawałem, potem ten pomysł zaczął się jakoś zmieniać, a potem nawet jeszcze składy się zmieniały… Tak, więc te utwory były robione w sposób specyficzny, były długo opracowywane, czasami wręcz za długo. Ale przecież w rezultacie liczy się końcowy efekt a nie czas i sposób. Jest też temat Piotra, który zespół wziął na warsztat i finalnie powstał bardzo energetyzujący kawałek.
P.L.: Waldek, Piotr i Jurek...
doskonale pamiętacie zamierzchłe czasy, kiedy to muzykę tworzyło
się zupełnie inaczej niż dziś. Teraz znane są takie projekty,
które prawie w ogóle nie spotykają się na próbach tylko wysyłają
sobie pliki siecią, odpalają je w domu i coś tam do nich
dogrywają. Ma to często różne skutki, bo występując później
na żywo bez prób, wszystko to może się rozjeżdżać. Czy w takim
składzie, w jakim obecnie jesteście, uważacie, że to na próbach
powinno się tworzyć muzykę, czy też dopuszczacie także inne
rozwiązania?
Jurek: Wiesz, my jesteśmy z tej
części „Starszyzny”, jesteśmy tym pokoleniem, które było
przyzwyczajone, ze nie ma Internetu i nie ma możliwości przesyłania
plików, więc my jesteśmy tradycjonalistami, czyli tworzymy muzykę
na próbach. Generalnie potem ta muzyka jakoś ewoluuje i coś tam
się z nią dzieje, ale nie ma takiej zasady, że Piotr siedzi sobie
w domku, przy komputerze, dostaje jakiś materiał i coś tam sobie
dogrywa. Wiem, że ludzie tak robią. My robimy to na próbach.
Piotr Warszewski
Piotr Warszewski: Tak jak to Jurek
powiedział, jesteśmy tradycjonalistami starej daty i jest to dla
nas naturalne. Poza tym próby są także spotkaniem towarzyskim, bo
dla nas ważne są także koleżeńskie relacje między nami i to,
aby była w zespole fajna atmosfera. To jest bardzo ważne, że nie
znamy się tylko z ekranu komputera, ale działamy wspólnie nad tym
materiałem i że to tu powstaje wypadkowa z tych naszych ulubionych
rzeczy.
P.L.:Zapytam teraz tę młodszą
część zespołu… Czy kiedy dołączaliście do projektu, to
mieliście świadomość ważnych nazwisk, jakimi są wasi starsi
koledzy? Bo tak naprawdę ich historie muzyczne posiadają bardzo
dobrą markę tutaj w Toruniu. Mieliście świadomość, że macie do
czynienia z legendami Torunia?
Klaudia Derda: Chyba to ja
powinnam zacząć, bo jestem z tą starszyzną najdłużej. Kiedy
zaczynałam towarzysko z chłopakami grać, to wszyscy byli tak
naprawdę starsi i tylko ja jedna byłam najmłodsza. Tak się czasem
śmiejmy, że kiedy nam umrą, będziemy zmuszeni wymieniać ich na
młodsze pokolenie, jakoś działać dalej i pracować nad nowym
materiałem (śmiech). Podkreślam, że żartujemy sobie teraz
oczywiście. Jak zaczynałam grać z chłopakami, to za wiele nie
wiedziałam. Wiedziałam tylko, że jest Sławek Ciesielski, a zespół
nazywał się Porananas. Potem się z chłopakami na
jakiś czas rozstałam, a po powrocie nagle okazało się, że w
zespole wiekowo jest pól na pół.
P.L.:Podzielasz opinię Piotra na
temat procesu twórczego w zespole Eklektik?
Klaudia: Tak, my wracamy do prób
tradycyjnych, gdzie regularnie spotykamy się, gdzie powstaje nasza
muzyka i niczego potem oddzielnie nie dogrywamy. Po prostu u nas nie
ma czegoś takiego i chyba ze względu na to ten skład nam się
ciągle zmienia, bo najbardziej zależy nam na tym, aby dobrze nam
się razem grało, spędzało czas i abyśmy się dobrze ze sobą
czuli. Ostatnio zrobiliśmy zresztą kolejną integrację, bo pojawił
się u nas Kacper, dzięki czemu mamy coraz młodsze towarzystwo. Ja
poczułam świadomość tego wszystkiego dopiero wtedy, kiedy
przyszłam do nich na próbę i porozmawialiśmy chwilę. Pomyślałam
sobie wtedy, ze to są wariaci (śmiech).
S.O.: Trzeba przyznać, że nieźle
namieszaliście przez te lata na Liście Polisz Czart (śmiech). We
wrześniu 2013 na pozycji 12 pojawiła się piosenka "Deszcz".
Kolejne, czyli "Krucha istota" i "Recepta na życie"
nie radziły sobie już u nas tak dobrze, ale wasze odrodzenie można
było zauważyć już we wrześniu ubiegłego roku, kiedy to "Inna"
uplasowała się na miejscu 14, a miesiąc później "Bajka"
aż na pozycji 2! W listopadzie "Wołanie" powtórzyło tę
samą lokatę, a w grudniu "Czerwone wino" zajęło wysokie
4 miejsce. Nie tak dawno, w 27 Notowaniu na szczycie listy pojawiła
się znakomita moim zdaniem piosenka „Zwątpienie”.
P.L.:Śmialiśmy się wtedy, że
nie będąc w mainstreamie, będziecie być może bardziej popularni
za wielką wodą, niż w Polsce.
Klaudia: Ja jestem pod wrażeniem, że
ktoś chce w ogóle wykonywać tę procedurę. Z tego co pamiętam,
jest tam 5 zespołów do wybrania - od 1 do 5 miejsca. Naprawdę nie
każdy ma ochotę poświęcić dłuższą chwile na to, aby kogoś
wybrać, a nie tam strzelić sobie. I to jest szalenie miłe jak się
widzi, że jesteśmy tak wysoko na takiej liście i że ktoś
faktycznie na nas głosował. Nie ukrywajmy, że tą osobą cały
czas promującą i napierającą, aby tam ten rozgłos był, jest
Jurek i myślę, że to jest przede wszystkim jego zasługa jak i
naszej strony FB, gdzie ludzie bardzo chętnie zawsze brali udział w
przeróżnych ankietach.
P.L.:Bardzo napracowałeś
się Jurku, aby wygrać to notowanie?
Jurek: Nie ukrywam, że molestowałem
znajomych, a znajomi mieli molestować swoich znajomych, że jesteśmy
na liście i niech zagłosują. Myślę, że gdybym ich tak bardzo
nie zachęcał, to pewnie by takiego efektu nie było. Ale liczy się
finał. Zwłaszcza - jak już powiedziała Klaudia - ta procedura
jest trochę uciążliwa. Sławek sam zresztą powiedział, ze to się
bardzo rozrasta i że będzie chyba musiał w końcu zatrudnić
sekretarkę do zliczania maili (śmiech). Tak więc jestem w szoku.
Ja tej listy nie znam od początku, ale podobno w pierwszych
notowaniach na jakiś zespół głosowało średnio od 10 do 20 osób,
a teraz idzie to już w setki. Jeszcze trochę to będzie taka ilość
jak na listę Trójki (śmiech).
S.O.: Bądź błogosławiony Ojcze
Jerzy za to zacne proroctwo, albowiem nadejdzie taki czas, iż z niego rozliczon będziesz (śmiech).
Wszyscy (śmiech)
Klaudia Derda
P.L.:Klaudio, znana jesteś jako
kontrabasistka. Dlaczego nie chciałaś kontynuować szarpania strun,
tylko wybrałaś szarpanie strun głosowych?
Klaudia: Chciałabym tutaj coś
uściślić. Kontrabasistką owszem jestem, ale nie „znaną
kontrabasistką”. Jeśli chodzi o kontrabas, to jestem zakochana w
każdej kategorii chordofonów, natomiast kiedy dowiedziałam się,
że na Festiwalu Piosenki Studenckiej można mieć swój repertuar,
to w trzy dni stworzyłam zespół i napisałam kilka tekstów.
Wspólnie stworzyliśmy potem muzykę i tak po prostu zaśpiewaliśmy.
Potem okazało się, że wygraliśmy ten festiwal, co - nie ukrywam -
bardzo mi schlebiało. Jedna z dziewczyn, która grała z nami wtedy
na basie, miała w domu kontrabas i jak go zobaczyłam, to oszalałam.
S.O.: Muszę ci powiedzieć
Klaudio, że nie jesteś pierwszą"uwiedzioną przez kontrabas" kobietą,jaką poznałem
(śmiech). Pierwsza nazywa
się Monika S. Jakubowska i jest jednym z najbardziej cenionych
londyńskich fotografów. Monika wprawdzie na kontrabasie nie gra,
ale z pasją uwielbia go fotografować [szczegóły tutaj - przyp.red.].
Kiedy postanowiłaś kształcić się muzycznie?
Klaudia: Miałam wtedy 21 lat i okazało
się ze był to ostatni moment, aby iść do szkoły muzycznej. Nie
ukrywam, że jestem zakochana w wiolonczeli, ale niestety byłam na
tamten moment już za stara. Pobiegłam do szkoły bez dokumentów i
powiedziałam: „Przyjmijcie mnie. Co mam zrobić? Ja przyjdę na te
egzaminy”. Poszłam, zdałam i tak już zostałam. Wokalnie po
prostu czuje się pewniej. Jeśli natomiast chodzi o kontrabas, to
nie będę ukrywać, że jestem bardzo średnia. Cały czas się
uczę, i uważam, że jeszcze długa droga przede mną.
P.L.:Czy jak wygrałaś ten
przegląd studencki, to dało ci to takiego kopniaka, aby dalej
wokalnie się rozwijać?
Klaudia: Ja wygrałam piosenkę
studencką, kiedy jeszcze występowałam sama. Potem zrobiliśmy ten
zespół, z którym też zajęliśmy tam jakieś miejsce. Nie
pamiętam już dokładnie jak to wyglądało. Wiem tylko, że to się
wtedy podobało. A potem przyszłam z tym materiałem do chłopaków
i Jurek powiedział, ze to jest słabe i banalne i że nie ma co tego
grać.
Jurek: Naprawdę tak ci powiedziałem?
Klaudia: Tak, powiedziałeś, że są
to proste akordy. Niektórym to się nawet podobało. Często się
kłóciliśmy potem z Jurkiem, tak jak teraz kłócimy się o
„Deszcz”, który ja uwielbiam. Niektórzy natomiast bardzo go nie
lubią. Na przykład Waldek nie cierpi tego numeru. Oni maja taką
tendencję do grania trudnej muzyki, jakichś swoich trudnych,
wymyślnych akordów i naprawdę robią z tego cuda wianki, a ja
często lubię proste i łatwiejsze granie. Wokalnie działałam od
zawsze, a tak naprawdę to ja nie powinnam śpiewać, bo wychodzi na
to, że nie mam do tego predyspozycji. Mam tak zwane „guzy garbowe”
i z tego powodu nie powinnam śpiewać. Stwierdziłam jednak, że
wolę stracić głos, niż nie robić tego, co kocham.
Porananas
S.O.: A jak wspominasz okres
współpracy z Jurkiem pod szyldem Porananas? Ten projekt, wydawało
się miał wszelkie podwaliny, aby iść w dobrym kierunku.
Zostaliście nawet okrzyknięci Nadzieją Roku 2011 roku w
plebiscycie Toruńskie Gwiazdy.
Klaudia: Z tym było tak, że
wylądowałam wtedy u lekarza i dowiedziałam się, ze nie powinnam
wydawać z siebie za dużo dźwięków. A jak wspominam? Ciężko
wspominam współpracę z bębniarzami. Nie szło nam jakoś.
Wyciągnęli mnie z jakiegoś recitalu. Jurek napisał na Facebooku:
„może przyjdziesz?”. Wtedy pierwszy raz posłuchałam sobie, co
to za jakaś dziwna muzyka i po co ja tam właściwie pójdę. Ale
jak teraz słucham tego słucham, to uważam, że to jest zupełnie
inna muzyka niż to, co słyszymy w radio. Dziś zupełnie inaczej ją
odbieram i towarzyszą mi już zupełnie inne emocje. Lubię
koncerty, bo to jest najlepsze, co może być.
S.O.: Dlaczego mówi się o tobie
„córka tatusia”?
Klaudia: Bo Jurek jest takim moim
„Tatą”. Pamiętam, jak jechaliśmy do Piotra, aby zaczął z
nami grać. Tam było zdecydowanie starsze i bardziej doświadczone
towarzystwo i uważam, ze wiele się przy chłopakach nauczyłam.
Potem mieliśmy trochę przebojów z wymianami w zespole. Bardzo się
cieszę ze składu jaki jest teraz, i oby taki pozostał.
P.L.:Waldku, który z zespołów, w
jakich udzielałeś się jeszcze w latach 80’ darzysz największym
sentymentem?
Waldemar Zaborowski: Wiadomo, najwięcej czasu spędziłem w Kobranocce, więc naturalną rzeczą jest, że właśnie oni. To były moje początki i pierwsze sukcesy. Potem była przygoda z T. Love. Jakieś koncerty, płyta też zresztą. Ale to była taka namiastka. Mimo wszystko Kobranocka.
P.L.:Przypomnij kilka rzeczy na
temat projektu Niem, w którym byłeś m.in. z Jackiem Bryndalem.
Projekt Niem, pojawił się na Jarocinie, a z rozmowy z Jackiem
wynika, że on niezbyt dobrze wspomina ten występ, który - jak to
określił - był okraszony taką dozą „błędów młodości”.
Jak ten projekt wspominasz?
Waldek: To był dosyć krótki projekt.
To był Grzegorz Ciechowski, który się w to zaangażował i
próbował wypromować. On nam wtedy pomógł w tym, abyśmy dostali
się do Jarocina. Troszeczkę nas tam zarekomendował na pewno.
Generalnie, zapatrzeni byliśmy mocno w Grzegorza.
Nawet Kazikowi
skombinowaliśmy pustaki. Zrobiliśmy mu pianino, aby mógł grac na
stojąco. Ja, aby to wszystko podkreślić, grałem na dwóch
saksofonach jednocześnie, a zafascynowany byłem innym muzykiem,
który grał na trzech jednocześnie. Nie pamiętam jego nazwiska. Ja
byłem jako przykład. Jarocin i ja - byłem na okładce. Było
super!
Jurek: Pamiętam jak graliście w
Odnowie koncert i ty grałeś na dwóch saksofonach.
Waldek: Wtedy grałem tez na alcie.
Posiedziałem trochę w domu i udało się. Ten dwudźwięk powstał.
Waldemar Zaborowski
S.O.: Później obaj z Piotrem
graliście w legendarnym składzie Bikini - bardzo zasłużonym
projekcie.
Waldek: Nie byliśmy w tym składzie
początkowym, ale po reaktywacji. W sumie nam się podobało to
granie. Nowe podejście do starych tematów. To było zupełnie
inaczej zrobione niż pierwowzór. Wszystko fajnie zaaranżowane i
fajnie brzmiało. Był w tym po prostu powiew świeżości, bo tamto
stare Bikini, było - jak to w tamtych czasach, kiedy grało się na
żywioł - amatorskim trochę graniem. To późniejsze Bikini, co ze
Zbyszkiem Cołbeckim zrobiliśmy, było już bardziej profesjonalne.
Większy nacisk był położony na aranże. Smutni jesteśmy z tego
powodu, ze ten projekt nie został ukończony sukcesem. Nagrania
zrobiliśmy w studio Kazika Staszewskiego w Warszawie. Spędziliśmy
tam miesiąc pracując nad nagraniem tej płyty, ale niestety nie
zostało to sfinalizowane.
Hetman Stefan Czarniecki
S.O.: Jurku, Czy łączy Cie
coś ze sławetnym hetmanem, który pojawia się w hymnie naszego
kraju?
Jurek: Najwięcej łączy mnie w tym
momencie, kiedy ludzie przekręcają moje nazwisko (śmiech). Ale tak
poważnie, to mam sporą rodzinę w Stanach i oni drążą drzewko
genealogiczne. I okazało się, że są dwa odłamy i idziemy w dwa
kierunki. Ja powiem jaki ja wybrałem. Jeden, to faktycznie idziemy
do jakiegoś gościa z hymnu, a drugi Czarniecki był jakimś tam
nadwornym kucharzem jakiegoś polskiego króla, który z racji
zasług, że świetne żarcie mu robił, dostał tytuł szlachecki. I
to było udokumentowane. Z racji, że sporo ludzi w mojej familii, to
restauratorzy i kucharze, a i ja sam tez bardzo lubię gotować, więc
bardziej podpisuje się pod tym odłamem. Moja familia ze Stanów
jest raczej niezadowolona z tego powodu, gdyż woleliby hetmana
Czarnieckiego, ale mówię - są dwa nurty: jeden na Stefcia, a drugi
nadwornego kucharza.
S.O.: Co takiego jest w
zespole The Stranglers, że zainspirował cię, aby zająć się
muzyką?
Jurek: Ja generalnie moją przygodę z
muzyką zacząłem - jak chyba każdy z naszego pokolenia - od kapel
lat 70’: Led Zeppelin, Deep Purple, Black Sabat. To był początek. Pierwsze jednak zetknięcie z nurtem nowej fali, brytyjskiej przede
wszystkim, było zetknięciem z płytą Stranglersów. Nie pamiętam
już, czy była to płyta, którą przywiózł, Maciek Góralski -
ówczesny perkusista Brygady Kryzys. Po prostu odjechałem na ich
punkcie. Potem zacząłem drążyć całą nową falę i rożne
kapele, ale Stranglers najbardziej mi się podobał, bo klawisze
Greenfielda nadawały niesamowitego klimatu.
Troszeczkę barokowe
były, troszeczkę z innej bajki. Ja ich poznałem, kiedy oni już
byli po wydaniu chyba trzeciej płyty. Pierwszą wydali bodajże w
1977, a ja ich poznałem na płycie Black and White, ale od razu
odgrzebałem poprzednie i do dzisiaj - może to zabrzmi śmiesznie -
wracam do tego. Jest to już dziś muzyka trochę archaiczna, ale ma
coś w sobie.
Jurek z czasów Locus Solus
P.L.:Co takiego leżało u podstaw
tej nowej fali? Co takiego było w tej muzyce, że znalazła się
tutaj w Polsce, w Toruniu i stała się tak bardzo popularna?
Jurek: Kilka rzeczy. Pierwsza
sprawa to miejsce. Generalnie to kontakt z muzyką, która
przypłynęła z za oceanu, czy z Wysp Brytyjskich miał miejsce na
toruńskiej starówce - to stara Odnowa. I tam spotykaliśmy się raz
w tygodniu dzięki uprzejmości jednego animatora kultury tamtego
okresu, czyli Waldka Rudzieckiego. I tam każdy, kto miał jakiś
dostęp do płytek, przynosił je i słuchaliśmy ich na takim
wypasionym fonomasterze. Zaczęliśmy więc się gromadzić, aby
słuchać tych płyt. Potem zaczęły dochodzić nowe osoby. To był
początek wszystkiego. Zaczęło się od mojego kolegi, który zaczął
strasznie drążyć tę nowa falę i zaczął nią zarażać swoich
znajomych. To były czasy Rejestracji i starej Bikini i to się
zaczęło w starej Odnowie. Od paru osób zrobiła się potem cała
załoga, 12 osób, chłopaki, dziewczyny. Tylko że większość tych
osób poszła w stronę wizualnego ubioru - glany itd. Natomiast ja
bardziej poleciałem razem z Szymonem Matusiakiem w stronę mniej
punkową, a bardziej melodyjną.
S.O.: No właśnie. Szymon był S1,
a ty byłeś S2. Skąd się wzięły te wasze przydomki?
fajka przed koncertem
Jurek: Przydomki wymyślił Zbysiu
Cołbecki od nazw studiów nagraniowych S1 i S2, które były chyba w
Trójce. Były dwa takie ośrodki, gdzie spotykaliśmy się. Jeden
muzyczny i to była stara Odnowa, a drugi to były stare Kuranty,
gdzie chodziliśmy jak nie szliśmy do szkoły. Zamiast iść na
zajęcia do szkoły, szło się tam na jedną Colę rozlewaną do 8
szklanek. I babki się bardzo wkurzały, bo jak nie mieliśmy kasy i
prosiliśmy o colę, to panie wtedy pytały: a co do coli? A my
mówiliśmy: 6 szklanek (śmiech). Rozlewaliśmy ją i siedzieliśmy
3 godziny w tej knajpie. Potem okazało się, że kierownikiem był
tam jakiś konfident i donosił na nas na Milicję. Także mieliśmy
też bogate życie, jeśli chodzi o kontakty z Milicją i notorycznie
lądowaliśmy na Bydgoskiej. Oni tam mieli pokoik, gdzie brali nas -
tych nowofalowców, na których się bardzo wkurzali, przetrzymywali
i wypuszczali. Taka była ta nasza subkultura. Pamiętam, jak latali
bez pagonów i jak tylko dorwali jakiegoś punka z kolczykiem, to mu
wyrywali ten kolczyk razem z mięchem…Takie były początki.
P.L.:Zapytam starszą część
zespołu. Waldek, Piotr, Jurek... wy macie tę przewagę, że
pamiętacie starą Odnowę w Dworze Artusa, jak i znacie tę nową na
Gagarina. Czy jakkolwiek można zestawić te dwie Odnowy? Udało się
przenieść tego ducha?
Waldek: Moim zdaniem nie. To było
niepowtarzalne. Klimatu nie da się przenieść.
Moja osobista pamiątka z nowej Odnowy
Piotr: Też tak uważam.
Pamiętam początki tej nowej Odnowy. Wszyscy kręcili nosem, że
będzie przeniesiona. Była tam możliwość, aby w tej salce na dole
kilka zespołów pomieściło swoje graty. Każdy zespół miał
swoją kanciapę i mogły mieć tam próby. Teraz, w nowej Odnowie
nie ma możliwości robienia prób, a nawet ciężko jest teraz
zagrać tam koncert. Wcześniej jednak coś tam się działo. Było
parę kapel, w tym „011”, był też bar, także bywało wesoło.
Były też boksy, gdzie chowało się sprzęt. Tomek Siatka
opowiadał, że dysponował swoim boksem, ale nie miał dostępu do
perkusji, więc dogadał się z jednym zespołem, że oferuje swój
boks w zamian za użyczanie perkusji na próby. To były inne czasy,
kiedy to nie każdy jeszcze miał swój sprzęt, więc trzeba było
się dzielić i uzupełniać. Ja np. moją pierwszą basówkę
musiałem z pomocą mojego taty wystrugać. Ponieważ instrumenty,
które były wtedy w sklepach były dla nas bardzo drogie. Mieliśmy
wtedy po paręnaście lat. Poza tym były kiepskiej jakości. Np.
gitary słynęły z tego, że zamiast gryfu wypukłego, był gryf
wklęsły, krzywy. Struny były robione - jak się żartowało - jako
produkt uboczny w fabryce drutu kolczastego. Po pałeczki do perkusji
jeździło się do pana Szpaderskiego do Łodzi.
Tacy perkusiści jak
Sławek Ciesielski, czy Piotr Wysocki w tamtym okresie jeździli
właśnie tam po pałki, którymi udawało się coś zwalczyć na
bębnach. Tak samo było ze strunami. Po nie jeździło się znów do
Gdańska, do firmy Presto, która była wtedy chyba jedyną
produkującą struny zdatne do gry. Dlatego to jest nieporównywalna
sprawa do tego, co jest dziś. Teraz idzie się do sklepu lub zamawia
w sieci takie struny, jakie się chce. Kiedyś dostępność sprzętu
była bardzo mała i dlatego zespoły musiały sobie pomagać z
użyczaniem wzmacniaczy i innych rzeczy. Trzeba wspomnieć jeszcze o
Wiktorialu. Tam było sporo koncertów. To było jedyne miejsce w
Toruniu, gdzie był klub miłośników bluesa.
Maciej Felka
S.O.: Maćku, teraz pytanie do
Ciebie. Czy w związku z tym, że pobierałeś nauki u Grzegorza
Minicza z Nocnej Zmiany Bluesa i Open Blues, bardziej czujesz się
muzykiem z rodowodem bluesowym, czy też preferujesz eklektyczny styl
gry?
Maciek: Eklektyczny. Jak siadam do
perkusji, to mogę zagrać nawet metalowe rzeczy, ale mogą to być
też różne mieszanki. Mogę usiąść i przez godzinę grać jazz,
a potem przełączyć się i grac jakieś nowoczesne bity.
P.L.:Wygrzebaliśmy też, że byleś
uczestnikiem warsztatów w Muzycznej Owczarni w Jaworkach w 2012
roku. Przybliż trochę to magiczne miejsce.
Maciek: Bardzo fajne zajęcia i
zadowolenie, ale dowiedziałem się też, że za 50zł. mogę kupić
podkłady, a potem książkę. Zajęcia lecą, a za to się płaci i
słyszysz, że to źle gram, bo ręka odchodzi mi o 2 mm w prawo.
Myślałem, że pokażą może jakiś styl grania lub dadzą jakąś
poradę.
P.L.:Podobno grasz też na gitarze
elektrycznej?
Maciek: Myślę, że jak się gra na
akustycznej, to na każdej można zagrać. Na basowej nie gram.
S.O.: Kacper, początek twojej
kariery muzycznej rozpoczął się we Włocławku, gdzie grałeś,
bluesa, rock i metal. Trafiłeś tutaj do chłopaków, którzy mają
korzenie nowofalowe. Czy to nie kłóci się z twoim zmysłem
muzycznym?
Kacper: Nie, gdyż ja zawsze sobie
ceniłem uniwersalność. Od pewnego czasu zauważam jednak minusy
takiego podejścia. Jeśli uważa się, że jest się dobrym we
wszystkim, to nie jest się dobrym w niczym i poniekąd teraz to
zauważam. W przypadku zespołu Eklektik, to dużo plusów wypływa
dla mnie z tego, że czerpałem inspiracje do gry na gitarze z
rożnych źródeł i teraz mogę te rożne rzeczy odtworzyć bez
problemu. Zespól Eklektik jest eklektyczny jeśli chodzi o
różnorodność kompozycji. Pojawiają się elementy jazzowe, ja tam
słyszę też bluesa, dużo przestrzeni progresywnej, czy wstawki jak
u Blackmore'a. To jest mój świat, z którego ja się uczyłem i
mogę w to łatwo wejść.
S.O.: Za co tak bardzo lubisz
Whitesnake?
Kacper: Nie wiem. To jest po prostu
jedyny zespół, do którego zawsze wracam i jak już wrócę, to
molestuję go przez kilka dni. Aranżacja ostatniej płyty mi się
nie podobała. Została wokalnie skopana, więc jej nie słucham.
Kacper Katolik
S.O.: Za najbardziej owocną uważasz
podobno przygodę z The Crackpots. Jak wspominasz ten okres?
Kacper: To był dosyć paskudny okres w
moim życiu. Cztery miesiące wstecz, czyli do momentu aż nie
przystąpiłem do zespołu Eklektik powiedziałbym, że ten okres
ciągle trwa. Pomimo młodego wieku, gram od bardzo dawna i trochę
denerwowało mnie, bo te próby z młodymi ludźmi będącymi w moim
wieku w tamtych czasach, wyglądały tak, że przychodzili, aby
zapalić papierosa, bo mama nie widzi, albo zrobić sobie zdjęcie,
bo kolega ma Gibsona i wrzucić je potem na Facebooka. W takich
zespołach zawsze bardzo cierpi ta romantyczna część zespołu,
która chce tworzyć, rzucać szkołę, buntować się, wyjeżdżać
w Bieszczady i grać muzykę. Ja zawsze byłem w tej części. Takie
zespoły szybko się rozłaziły. Był to zespół, w którym grałem
na klawiszach, a potem na gitarze basowej, bo zwyczajnie nie mieliśmy
klawiszowca i basisty, więc ja - romantyk stwierdziłem, że porzucę
ideę gry na gitarze i zacznę grać na innych instrumentach. To był
zespół, z którym jako tako coś zrobiłem. Kiedy mieliśmy po 16
lat, pojawiło się już myślenie, aby w ogóle gdzieś nagrywać,
było bieganie po jakichś studiach i załatwianie tego typu spraw i
dlatego wspominam ten okres owocnie. Uważam, ze ten zespól dużo
nam wtedy dał mimo, że wiele nie osiągnęliśmy. Umarło to
śmiercią naturalną, kiedy każdy rozjechał się na studia w inną
stronę.
S.O.: Jurku, zaliczyłeś
podobno historię z wypasem owiec, w trakcie którego napisałeś
nawet powieść. Coś więcej powiesz na ten temat?
Jurek: (śmiech) Dzieło jest cały
czas w szafie, a ta historia z owcami wyglądała tak… W tamtych
czasach wystartowałem na studia, których kierunek wszystkich
zdziwi. Startowałem na studia do Krakowa, a chciałem zostać
misjonarzem. Pojechałem więc, wziąłem ze sobą do pociągu rower,
plecak i sandały. Pojechałem w glanach i czarnym płaszczu.
Paznokcie i oczy miałem wymalowane też na czarno. I w takim stanie
wlazłem na Stradomskiej do zakonu misjonarzy A Paulo.
Strona tytułowa
Brama się
otwiera i... oczywiście wszystkich zapowietrzyło. Może myśleli,
że to diabeł, ale mnie wpuścili. Potem odbyła się rozmowa z
przełożonym, a następnie z rodzicami delikwenta. Przełożony
powiedział im, ze albo wasz syn nie wytrzyma tu tygodnia, albo
będzie wspaniałym księdzem. Wyszło to pierwsze. Nie wytrzymałem
tam długo, bo mi się tam jakoś nie spodobało. Po dwóch
tygodniach spierdzieliłem na rowerze, z plecakiem w góry. Niedaleko
Rabki mieszka rodzina mojej matki chrzestnej. Przerażeni zobaczyli
mnie wtedy ledwo żyjącego, bo ja tam dojechałem po dłuższym
czasie, a jeszcze wcześniej popijałem sobie piwo Żywiec w
góralskich knajpach. W końcu jednak jakoś dojechałem do tej
rodziny i powiedziałem, że jest taka sytuacja, że zrezygnowałem z
zakonu i że nie mogę wrócić, bo wtedy zgarnęliby mnie do odbycia
obowiązkowej służby wojskowej. A trzeba wam wiedzieć, że w
wojsku szczególnie byli cięci na tych gości rockandrollowych.
Dostałem więc azyl. Dali mi swoją starą chatę góralską nad
potoczkiem, bo wybudowali sobie nowy dwupiętrowy dom dla całej
rodziny. Im się ten nowy dom bardzo podobał, a dla mnie był
obleśny - taka kamienica dwupiętrowa. Dzięki Bogu ja ten stary
domek dostałem do mieszkania. Tam nie było prądu, wodę brało się
ze studni i w takich warunkach zacząłem pisać książkę o
pacjencie zakładu psychiatrycznego. Ta książka dalej się ciągnie.
Mam nawet taki pomysł, aby tę książkę ciągnąć wraz z moim
starzeniem się fizycznym, więc ta książka ma już 30 parę lat.
P.L.:A ile ma już stron?
Jurek: 97 i co jakiś czas dopisuję
tam stronę, dwie. Może to być albo coś fajnego, albo całkiem
debilne. Nie wiem, ale na razie nie pokazuję.
S.O.: Powiedzcie mi na koniec jakie
dalsze plany ma Eklektik? Co Was czeka w najbliższym czasie? A jak
już będziecie tworzyć nowe kawałki, to czym autorka tekstów
będzie się inspirować?
Klaudia: Jeśli chodzi o teksty, to w
utworach które już istnieją, są dwa moje teksty. Są tam nie
tylko Jurka teksty. Ostatnio mam taką małą nisze intelektualną,
jeśli chodzi o pisanie tekstów. Wciągnął mnie jakiś taki wir
życia i pracy. Dawno nie pisałam, ale jak usłyszałam niedawno
naszego walczyka, którego kiedyś śpiewaliśmy, jeszcze z tekstem
Sławka Ciesielskiego i którego już nie możemy używać, wtedy nie
musiałam się zbyt długo zastanawiać i jakoś poszło. Większość
naszych tekstów jest dość melancholijnych. Jurka ponosi trochę w
tym samym kierunku.
Kacper: Zdecydowanie zbyt wesołe
jak dla mnie.
Piotr: Zdania są podzielone, bo "Czerwone Wino" jest
melancholijne, ale "Bajka", już nie.
Klaudia: Ok., ale jak patrzymy na te
stare teksty to płaczemy, odchodzi ktoś - płaczemy, potem jest
"Deszcz" i też płaczemy. Ja bym poszła w zupełnie innym
kierunku. Oni mają jakieś swoje utarte schematy, jeśli chodzi o
granie. Nie ukrywajmy, że my młodzież mamy troszeczkę mniej do
gadania. Jak mają swoją koncepcję, to ciężko jest ich przegadać.
Ja lubię minimalizm, trochę elektroniki i połączenie elektroniki
z muzyką klasyczną. My tutaj gramy taką muzykę, której ja bym
nigdy sama nie zaczęła grać. Ja poszłabym w całkiem inną
stronę, Chociaż z drugiej strony, jak gramy te próby i potem
wychodzimy na koncert, to próby w ogóle nie współgrają z tym co
dzieje się na scenie.
P.L.:Panie dyrygencie, jakie plany
koncertowe?
Tomik poezji Tomasza Wybranowskiego z dedykacją dla Eklektika
Jurek: Wiesz dobrze jak wygląda
sytuacja muzyków rockowych, tych nie z Top-u. Ciężko jest zagrać
jakiś koncert. Od pewnego czasu próbuje się nami zając, a my
próbujemy zawierzyć pewnej agencji artystycznej z Warszawy, która
jest agencją bardzo młodą, bo działającą dopiero rok. Jest to
agencja, gdzie są młodzi ludzie, którzy chcą pomóc kapelom,
które jeszcze nie zaistniały i te kapele jakoś wypromować. Mamy
więc agencję, która wszelkimi siłami próbuje przebić te kapele
na rynek, czy od backstage'a, czy przez jakieś lokalne radia, czy
nie wiadomo gdzie, ale próbuje. Nie ukrywam, że wiążę spore
nadzieje z tą agencją i że coś się ruszy, bo nie może tak być,
ze kapela robi jeden koncert na pół roku. A z drugiej strony sama
kapela tego nie przeskoczy. Sam próbowałem niektóre koncerty
załatwiać, ale było to „psim swędem” i sporadycznie. Też
kwestia jest tego typu, że my mamy zespól sześcioosobowy, przez co
też jest kwestia odpowiedniej sceny i nagłośnienia. Są takie
kluby, gdzie w troje można wystąpić, ale w 6 już nie. Są też
kluby, które mogą ci to zagwarantować mówiąc: „Przyjedz,
zagraj”, ale będziemy jechać na koniec Polski np. do Krakowa,
żeby zagrać i dopłacać za dojazd i tu jest ten problem. Liczę
więc, że wspólnymi siłami, czyli nasze granie i ta agencja, która
ma jeszcze kilka innych zespołów, coś osiągniemy. Dochodzą do
mnie informacje, że już podobno mamy jakieś kluby i że już mamy
nie dopłacać do sprawy, bo generalnie większość kapel dopłaca
do imprezy, żeby tylko się pokazać i to jest przykre.
P.L.:Życzymy wam więc
realizacji wszystkich planów i wraz ze Sławkiem dziękujemy za
rozmowę.
Piotr Lenkiewicz - z wykształcenia europeista i prawnik, z
zamiłowania muzyk. Gitarzysta i założyciel toruńskich zespołów z H5N1 i
Buzzgrow. Z H5N1 wydał dwie płyty - EP "Generał" oraz "Poemat.Inaczej",
która zawiera rockowe aranżacje wierszy polskich poetów. Od niedawna
jest również pisarzem i badaczem toruńskiej sceny muzycznej.
W lutym
2017 ukazał się jego debiut pt. "A jednak coś po nas
zostało...(nie)zapomniane historie toruńskich zespołów okresu przełomu".
Książka jest pierwszym tego typu kompendium o losach muzyki w Toruniu w
latach 80-tych i 90-tych. Obecnie na gitarze najwięcej gra najwięcej
swojemu synkowi Stasiowi i żonie Małgosi.
Autorzy wywiadu
Sławek Orwat - przez półtora
roku był redaktorem muzycznym tygodnika Wizjer oraz współorganizował dwie edycje WOŚP w Luton, gdzie także prowadził polskie programy w internetowym radio Flash i Diverse FM. Z londyńskim magazynem Nowy Czas współpracuje od marca 2011 a od roku 2015 z portalem Polski Wzrok z siedzibą w Bedford (UK). W latach 2012 - 2014 prowadził autorską audycję Polisz Czart na antenie brytyjskiego radia Verulam. Od czerwca 2015 program jest nadawany na antenie Radia Near FM w Dublinie. Tłumaczenie jego wywiadu z Leszkiem Możdżerem ukazało się w brytyjskim magazynie London Jazz.