poniedziałek, 19 października 2015

Justyna Urbaniak - Na londyńskiej ulicy prawdę zaśpiewali. Czerwony Tulipan, relacja z koncertu

Jedyne co wie o sobie Justyna Urbaniak to to, że sobie odpowiada. Nie bierze odpowiedzialności za to, jak postrzegają ją inni. Bierze odpowiedzialność tylko za to, co sama zrobiła i powiedziała. Zmienia swoje życie według tego, co ją uszczęśliwią. Jej gust muzyczny.jest stały i bardzo szeroki.Muzykę jako formę ekspresji samej siebie odkryła dość późno. Otaczała ją, wypełniała, ale ona sama nie skupiała się na niej. Dopiero, gdy popadła w stan całkowitej alienacji i została z nią "sam na sam", odkryła jej moc. Podobno całkiem niezłe grała kiedyś na klawiszach. Instrument ten jednak nie pozostał na długo w jej życiorysie.  Podczas nabożeństw śpiewała hymny w scholi kościelnej, dzieli czemu do dziś jej zostało śpiewanie podczas prac domowych i zamiłowanie do imprez karaoke. Od zawsze uwielbiała wieczory przy ognisku, kiedy ktoś brał gitarę i zaczynał śpiewać. Czuła wówczas - jak sama mówi - przemożną chęć życia w szczęściu.Muzyka ją uszczęśliwia i określa kim jest. Słucha prawie wszystkiego. Nie rozumie zmiksowanych dźwięków, przypominających odgłos upadających sztućców i puszczanych w radiu piosenek pop, które bezlitośnie ja bombardują. Zawsze gdy zaczyna widzieć efekty celów postawionych przed sobą lub gdy czuje się dobrze, słucha reggae. Punk rock to dla Justyny te dźwięki, które dają jej siłę do walki z każdym dniem i z wszystkimi przeciwnościami, jakie los jej zsyła. Rock towarzyszy jej najczęściej i jest muzyka,jakiej słucha po przebudzeniu. Słucha tez muzyki poważnej, rockowych i metalowych ballad, bluesa, muzyki alternatywnej, skocznych melodii, ciężkiego brzmienia gitar i poezji śpiewanej Wracając do kawałków sprzed lat odkrywa nowe ścieżki, dostrzec coś, czego wcześniej nie widziała.  Stara się nie ograniczać. Ciągle odkrywa i poszukuje czegoś nowego. Muzyka ja określa i pomaga jej dokonywać wyborów, często życiowych. Dużą rolę w życiu Justyny odegrała tworczosc Renaty Przemyk i Comy. Bardzo dawno temu powiedziała, że "byłaby najnieszczęśliwszą osobą na świecie, gdyby przestała słyszeć, bo przestałaby słyszeć muzykę" i często wraca do tego stwierdzenia.

fot. Artur Grzanka
fot. Artur Grzanka
Roku Pańskiego 2015, dnia siedemnastego, miesiąca dziesiątego na deskach Ealing Town Hall w Londynie miało miejsce wydarzenie. Wydarzenie bardzo artystycznie zaakcentowane. Uraczyli nas bowiem swoim występem, bardzo ciekawi artyści. Mowa tu oczywiście o Czerwonym Tulipanie. Była to ich pierwsza wizyta w Stolicy Wielkiej Brytanii od 15 lat. Aby koncert mógł się odbyć, wielu starań dołożyła organizatorka, Pani Ewa Becla, za co serdecznie dziękujemy. Myślę że nie przekłamię rzeczywistości jeśli powiem że każda jednostka, która miała sposobność znaleźć się na tym koncercie, nie żałuje czasu poświęconego legendarnemu zespołowi. Osobiście był to dla mnie ich pierwszy koncert na żywo. I bez zbędnych wyrzutów sumienia muszę przyznać że zrobił na mnie ogromne wrażenie. Artyści przenieśli publiczność do innej sfery. Miałam szansę słuchać wywiadu przeprowadzonego na krótką chwilę przed rozpoczęciem i już podczas jego trwania, wyczuć się dało serdeczność i otwartość bijącą od członków zespołu. Są to zdecydowanie ludzie którzy kochają i rozumieją to co robią! (Czego niestety nie można powiedzieć o wielu muzykach/artystach, którzy zatracili się w galopującej komercji). Czyni to twórczość Czerwonego Tulipana jeszcze cenniejszą.


fot. Artur Grzanka
fot. Artur Grzanka
Już od momentu pierwszego wyjścia na scenę, dało się wyczuć jak publiczność czeka na pierwsze dźwięki. Zapowiedź, kilka słów wstępu, krótki żart sceniczny i zaczęli. Chociaż siedziałam w ostatnim rzędzie, oczami wyobraźni widziałam jak uśmiechy zaczynają się malować na twarzach zebranych. Oczy stały się jakby zamglone a umysły zaczynały wibrować pozytywną energią. Wszyscy zasłuchani w opowieści płynące z ust muzyków i kunszt dźwięków wydobywających się spod palców wędrujących po strunach  gitar. Wystarczyło im kilka minut by oderwać publiczność od codzienności. Nie dało się nie zauważyć łatwości nawiązywania kontaktu ze słuchaczami i umiejętności ich rozluźnienia. Z całą pewnością przysłużył się ku temu fakt, że zespół swoją działalność prowadzi już od 30 lat. Mogą więc pochwalić się doświadczeniem w tym temacie. Dzięki temu, mają też na swoim koncie pokaźny dorobek artystyczny, ku uciesze gawiedzi szukającej "czegoś więcej" w muzyce. Wtrąceń satyryczno lirycznych również nie zabrakło. Pani Ewa Cichocka ma niebywały talent sceniczny, zarówno kabaretowy jak i wokalny. Przedstawienie poezji z "przymrużeniem oka" wychodzi zespołowi niebywale łatwo. Wartościowy żart wplatany między utwory, wprawiał widza w ciekawość i dawał chwilę na złapanie oddechu przed rozpoczęciem się następnej piosenki, która prowadziła widza już w innym kierunku.


fot. Artur Grzanka
fot. Artur Grzanka
Podczas trwania koncertu można było skakać miedzy wewnętrznymi wyspami emocjonalnymi. Przez chwilę przebywało się na wyżynach euforycznych, by za chwilę głos pani Krystyny Świąteckiej, niczym delikatna mgła otulała zmysły i w magiczny sposób przenosiła je na ścieżki popadania w zadumę. "Wspomnienia" jak to pięknie zostało nazwane przez, w moim mniemaniu, wspaniałego barda XXI wieku, pana Stefana Brzozowskiego, były przedstawiane w niezwykle poruszający sposób. Oczywiście nie można pominąć oszałamiającego solo Andrzeja Dondalskiego oraz Andrzeja Czamary. Po koncercie można było zakupić solową płytę akustyczną gitarzysty. Zasłyszane później hasło reklamowe "Nie umiem śpiewać, więc nagrałem płytę jak gram" w zupełności wystarcza by się na nią skusić. To po prostu trzeba usłyszeć! Od siebie dodam jedynie że koncert ten przeniósł mnie do czasów gdy na wilgotnej i twardej ziemi rozkładało się koc. Po środku skupiska ludzi,m którzy zjechali się z wielu regionów Polski, wesoło trzaskało ognisko, dając niezwykle przyjemne ciepło. Kilka osób dzierżyło w rękach gitary, tamburyny, harmonijki i śpiewniki, ale śpiewał każdy, kto przybył na miejsca spotkania. Tańczyliśmy Menueta i do wczesnych godzin porannych bawiliśmy się, nie tylko przy poezji śpiewanej, z tym że ona zawsze była nieodzowna. Nigdy nie zabrakło piosenek z repertuaru Czerwonego Tulipana. Wczorajszy wieczór był niezwykle pozytywną podróżą. Słuchając muzyki w zaciszu domowym nie da się tak jej odczuć jak na koncertach. Emocje są spotęgowane przy wydarzeniach na żywo. Jeśli więc ktokolwiek nie miał okazji wybrać się na koncert tego zespołu, gorąco polecam i zachęcam do nadrobienia zaległości. Sama mam nadzieję na wiele kolejnych spotkań.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz