wtorek, 20 października 2015

Decydenci niszczą muzykę rockową i metalową - z Wojciechem Hoffmannem - liderem grupy Turbo rozmawia Adam Sęczkowski

Łodzianin, absolwent nauk politycznych na Wydziale Stosunków Międzynarodowych i Politologicznych Uniwersytetu Łódzkiego oraz studiów podyplomowych kierunek bankowość na Wydziale Ekonomiczno-Socjologicznym Uniwersytetu Łódzkiego. Znajomi mówią o nim, że jest "człowiekiem renesansu". Pracuje jako księgowy w jednej z łódzkich instytucji, jako dziennikarz od ponad 8 lat współpracuje z ogólnopolskim serwisem internetowym Wiadomości24.pl należącym do Grupy Medialnej Polskapresse sp. z o.o., a od czerwca 2014r. jest managerem zespołu rockowego KaAtaKilla i nu-metal/alternative metal Immortal Dreams. Od 01.02.2012r. należy do Stowarzyszenia Mediów Polskich, a od 01.09.2013r. do Stowarzyszenia Dziennikarzy Rzeczpospolitej Polskiej Oddział Warszawski. W latach 2009-2012 był przewodniczącym jury w Wojewódzkim Przeglądzie Twórczości Artystycznej "Rewia Talentów - Mikrofon dla Seniora" organizowanym wiosną i jesienią przez Bałucki Ośrodek Kultury LUTNIA w Łodzi. Od edycji wiosna 2015 znów zasiada w jury tego Przeglądu.


***
Poniższy wywiad po raz pierwszy ukazał się na


Wojciech Hoffmann to gitarzysta i lider kultowego zespołu Turbo. Nie muszę chyba specjalnie podkreślać, jak dużym przeżyciem było dla mnie spotkanie z tym wybitnym muzykiem. Zapraszam do lektury zapisu naszej rozmowy.

Adam Sęczkowski: Jak doszło do Waszego pierwszego spotkania i powstania zespołu Turbo?
Wojciech Hoffmann: W 1977 roku dołączyłem do zespołu Heam, w którym na klawiszach grał Marek Biliński, Przemek Pahl na bębnach i Heniu Tomczak na basie. 2-go stycznia Marek postanowił rozwiązać zespół, a Heniu Tomczak miał ochotę dalej prowadzić działalność artystyczną. Stwierdził, że chce grać muzykę hardrockową i zapytał, czy przystąpię do kapeli. Przez dwa miesiące odmawiałem gry. To był czas, kiedy dodatkowo otrzymałem powołanie do wojska. Wojciech Jaruzelski zweryfikował kategorie wojskowe i pomimo tego, że miałem kategorię D, to bałem się, że wyląduję w wojsku. Pojechałem do Kościana, do znajomej pani doktor, do szpitala dla psychicznie i nerwowo chorych i tam spędziłem dwa miesiące. Znajoma wypisała mi bardzo fajne papiery, aczkolwiek nie żółte. Z wojska się wymigałem. Heniowi konsekwentnie odmawiałem dołączenia do zespołu, ale cóż. Pojechałem na dwie Rock Areny do Poznania i tak sobie pomyślałem, że może jednak fajnie będzie znów być na scenie. W międzyczasie grałem też w orkiestrze Zbyszka Górnego i to też było interesujące. Analizując swoje możliwości, stwierdziłem, że wolę być muzykiem jednym z czterech aniżeli jednym z czterdziestu. Tak Heniu założył zespół Turbo, za co mu bardzo dziękujemy, bo... wpakował nas w niezłą kabałę (śmiech).


- Od wczesnych lat osiemdziesiątych technologia poszła mocno naprzód. Czy kiedy gracie, to wciąż czujecie więź ze sprzętami, które dominowały w tamtych latach, czy śledzicie nowinki techniczne i unowocześniacie wasz arsenał? 

- Ja wyzbyłem się takiego totalnego wariactwa na punkcie sprzętu. Kiedyś coś takiego było, że co wyszło nowego, to trzeba było to mieć, aby sprawdzić. Myślenie było takie: inni już to mają, a więc ja też muszę. Myślę, że nie tędy droga. Mnie nowinki techniczne mało interesują. Chcę, aby moja muzyka brzmiała tak jak w latach 70. i 80. Ma być dobra, soczysta gitara wspomagana przez dobry wzmacniacz, trzy, cztery kostki do gry i to wszystko.

- A jak teraz podchodzisz do starych nagrań Turbo? Zmieniłbyś coś, gdybyś wtedy dysponował możliwościami, jakie daje dzisiejsza technika?

- Oj, to na pewno. "Dorosłe dzieci" nagralibyśmy inaczej, bardziej współcześnie. Z pewnością drugą płytę, czyli "Smak ciszy", która zachowała dobre brzmienie, bym trochę pozmieniał. Zaznaczę jednak, że nie chodzi nam o to, aby to brzmienie było jakieś super nowoczesne jak w XXI wieku. Chcemy, aby nasz zespół brzmiał bardzo rockowo, bardzo metalowo, ale tylko z małą nutką współczesności. 

Zespół Turbo około 1989 roku. Od lewej: Andrzej Łysów, Robert "Litza" Friedrich, Wojciech Hoffmann, Tomasz Goehs i Grzegorz Kupczyk.
- Patrząc na słuchaczy Waszego hitu pt. „Dorosłe dzieci” po ponad 30 latach od premiery, można by rzec, że to co dobre, nigdy się nie starzeje.

- Na pewno tak jest. To bardzo specyficzny utwór z bardzo specyficznym tekstem. Wiesz, kiedyś tak sobie porównywałem przeboje: "Autobiografia", "Przeżyj to sam" i "Dorosłe dzieci", a więc kawałki, które w latach 80. były hymnem współczesnego pokolenia. "Autobiografia" opowiada o pewnej sytuacji, "Przeżyj to sam" jest już bliższy "Dorosłym dzieciom" , a "Dorosłe dzieci" to piosenka, która zawiera ponadczasowy tekst. Niestety tekst stał się bardziej aktualny niż w tamtych latach. Wiesz, to coś nieprawdopodobnego, bo piosenka cały czas jest dużym przebojem i my się z tego cieszymy. Z drugiej strony jednak to nie jest miła sytuacja dla tych, którzy po trzydziestu kilku latach słuchają tych piosenek i myślą sobie: "O matko, oni śpiewają o tym, co się dzieje teraz w Polsce". My w tamtych latach znaliśmy swojego wroga i wiedzieliśmy, gdzie on jest. Teraz odwracasz głowę i wroga możesz spotkać wszędzie.

- W połowie 1991 roku Turbo rozpadło się. W 1994 roku Wy, muzycy "starego" Turbo, podjęliście decyzję o reaktywowaniu grupy. Czy duży wpływ na to mieli Wasi fani?

- Myślę, że chyba niewielką. Nas wtedy nie było i nie mieliśmy aż takiego kontaktu z fanami. Środki przekazu kiedyś były o wiele uboższe niż teraz. Miłość do muzyki i chęć grania przechyliły szalę, aby reaktywować Turbo. Fani są dla nas bardzo ważni, ale zdradzę Ci, że dla mnie najważniejsze jest to, że jak ja coś robię, to robię to przede wszystkim dla siebie. To jest punkt wyjścia do wszystkiego. Jak nagram piosenkę i mi się podoba, to idzie ona do ludzi, a w innym przypadku od razu ląduje w koszu. Myślę, że nasi fani czują to, że jesteśmy prawdziwi i nasza muzyka również. 

-  Co jest dla Ciebie najważniejsze w muzyce?

- Najważniejszy w muzyce jest przekaz. Jeśli w muzyce, którą tworzysz, nie ma emocji, to Twoja muzyka nie ma sensu. Zresztą to słychać, gdy słuchasz radia, gdzie wyraźnie czuć, który kawałek jest prawdziwy, a który to tylko papka. Równie ważni są odbiorcy, bo bez nich po co tworzyć muzykę? Tylko dla siebie cały czas tworzyć? To byłoby bez sensu.

- Jaka jest Wasza dzisiejsza publiczność? Inna niż kilkadziesiąt lat temu?

- Jest dokładnie taka sama. Wiesz, dlaczego? Bo my jesteśmy tacy sami (śmiech). Ja myślę, że Bogusz i ja czujemy to samo co w latach 80. Nic się nie zmieniło, tylko gorsze lustra produkują (śmiech). Podejście do muzyki i nasze zachowanie, przeżywanie naszych występów, są dokładnie takie same. Ci młodzi ludzie, którzy przychodzą na nasze koncerty, czyli 85–90% publiczności, widzą to, że jesteśmy normalni. Właśnie oni dają nam dokładnie taką siłę, jaką dawali nam młodzi ludzie w początkowych latach naszej drogi muzycznej. I to jest świetne.

- A jak oceniacie obecną polską scenę rockową i metalową? Czy zmierza ona w dobrym kierunku, czy raczej odwrotnie?

- Muzyka rockowa i metalowa zmierzają w bardzo dobrym kierunku, ale decydenci to wszystko niszczą. Nie mówię tu o pieniądzach, bo to z czasem dopiero przychodzi, ale liczba darmowych koncertów i występy takiej liczby zagranicznych gwiazd psują rynek.

- Jakich rad udzieliłbyś początkującym muzykom?

- W dzisiejszych czasach to jest bardzo trudna odpowiedź. Trzeba mieć bezgraniczną miłość do muzyki, nieprawdopodobną cierpliwość, zaangażowanie, chęć do ciężkiej pracy, zdrowie psychiczne, a na samym końcu szczęście. Wiesz, co jest najgorsze? Jeśli będą te wszystkie elementy, które wymieniłem, a nie będzie tego ostatniego, to wszystko może okazać się klapą. To bardzo przykre, bo znam zespoły, które grają świetnie, a media promują "artystów", których płyt nigdy bym nie włożył do odtwarzacza.


-  Co sądzisz o promocji polskiej muzyki rockowej i metalowej w mediach?

- To jest bardzo trudny temat. To rozmowa na dwie noce przy dwóch litrach whisky (śmiech). W telewizji mocniejszej muzyki praktycznie nie doświadczysz, a stacje radiowe, nawet te, które się uważają za rockowe, promują coś, co z dobrą muzyką rockową i metalową ma niewiele wspólnego. Są wykonawcy, którzy byli zawsze, ale zauważ, że nie ma następców dla Iron Maiden, Judas Priest czy Motorhead. Wiesz, dlaczego tak jest? Muzyką zaczęły zajmować się korporacje, które chcą zarabiać duże pieniądze i mają w głębokim poważaniu, czy dany zespół prezentuje dobrą muzykę czy wciska nam miernotę. Dokładnie tak samo się dzieje w naszym kraju. Niestety smutne jest to, że mamy tak dużo zespołów, które prezentują słaby muzycznie warsztat, a grają na największych festiwalach i zarabiają pieniądze tylko dlatego, że mają układy i układziki.

- Jak to jest być legendą rocka?

- Oczywiście bardzo nas to cieszy. Boże, czy ja kiedyś myślałem, że zespół Turbo będzie tyle lat istniał? Powiem Ci, że przez ten okres prawie 40 lat pracy zawodowej nawet nie zdążyłem się nad tym zastanowić. Początek tej muzycznej drogi pamiętam, jakby to było tydzień temu. Bardzo miło, że mamy uznanie wśród fanów. W Polsce bycie legendą muzyki rockowej jest mało opłacalne, ale to element, który jeśli występuje, to fajna sprawa, a jeśli nie występuje, to przynajmniej mamy satysfakcję z tego, czego dokonaliśmy. Przez te 35 lat zapisaliśmy się w kanonie polskiej muzyki rockowej i to cieszy. Kiedyś moja była żona powiedziała mi: "Weź te wszystkie płyty, które nagrałeś, idź na Łazarz i sprzedaj je. Zobaczymy, ile za to kupisz chleba". Była to niestety bardzo gorzka prawda. Aspekt finansowy jest na drugim planie, ale jednak się przewija i czasem trochę boli. Najważniejsze jednak, że przez te lata tworzyliśmy muzykę, będąc wolnymi ludźmi, a wolność nie ma ceny.

- Piękna puenta.

- Prawdziwa.


- Myślę, że moglibyśmy jeszcze długo ze sobą rozmawiać o muzyce, ale dziś mamy ograniczony czas. Zatem przejdźmy do mojej prośby na zakończenie. Co zechciałbyś przekazać czytelnikom Wiadomości24.pl przed koncertem w Łodzi?

- Żeby tłumnie uczęszczali na koncerty polskich artystów. Niestety jest z tym coraz gorzej, a wręcz tragicznie. Polski rynek muzyczny drenuje się zachodnimi artystami. Ja nie mam nic przeciwko temu, bo gdy byłem młody, marzyliśmy o tym, aby ci artyści przyjeżdżali. Teraz robią to i koncertują w Polsce. Przykro jednak, że jeżeli latem w Polsce jest po piętnaście wielkich imprez miesięcznie, które kosztują bajońskie pieniądze i bilety są bardzo drogie, to ludzie nie przychodzą na koncerty polskich artystów. Odkładają do skarbonki jakieś niebotyczne pieniądze na koncert jednej zagranicznej gwiazdy. Cudze chwalicie, swego nie znacie. Z drugiej strony widzę, że bilety na niektóre duże koncerty nie są w całości wyprzedawane, np. Toto na warszawskim Torwarze. Na szczęście jest zielone światełko w tunelu. Trzeba być optymistą, a my po 35 latach nadal nimi jesteśmy!!!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz