czwartek, 5 października 2017

Marzanna Szkuta: O poszukiwaniu szczęścia – podróż sentymentalna

Jak to się stało, że znalazłam się na blogu muzycznym Sławka Orwata? Otóż połączyła nas miłość do wartościowej muzyki i ludzi, którzy ją tworzą. Inny powód to fakt, że mam muzyczne korzenie, jestem artystką i tworzę mini dzieła sztuki, m.in. kolekcję unikatowej biżuterii „Rock&Nature” inspirowanej rock&rollem. Oczywiście jeszcze kilka powodów mogłabym wymienić.

Im dłużej jestem tu na ziemi, tym bardziej uświadamiam sobie, że nic nie dzieje się bez przyczyny i wszystko ma swój sens. Jako jednostka jestem tylko na chwilę i stanowię jedynie ogniwko w łańcuchu przyczynowo-skutkowym naszej ludzkiej egzystencji. Jak twierdzą ewolucjoniści to podobieństwa przyciągają się, choć nie zawsze jesteśmy tego świadomi. Daje nam to poczucie bezpieczeństwa, które jest podstawową potrzebą każdego z nas. Lgniemy więc do podobnych sobie, ponieważ człowiek jest istotą stadną, a razem łatwiej realizować cele życiowe. Natomiast przeciwieństwa wybudzają w nas ducha odkrywcy, a potrzeba staje się matką wynalazku. Tak więc dla poczucia bezpieczeństwa jesteśmy w stanie uczynić bardzo wiele, tak dobrego, jak i złego świadomie i nieświadomie.


Będąc naukowcem z pasji o artystycznej duszy odkrywcy i wynalazcy życie nieustannie wodzi mnie na pokuszenie prowadzenia moich własnych badań na podstawie osobistych doświadczeń nie tylko tych życiowych, ale i związanych z tym wielkim światem nauki, z którym byłam związana przez lata. Nauka jak każda inna dziedzina naszego życia obecnie także cierpi na upadek systemu wartości i zanik autorytetów, tak jak to dzieje się z rzadkimi, ginącymi gatunkami w świecie dzikiej przyrody. Ale miałam to wielkie szczęście, że zdążyli mnie jeszcze wychować wielcy i wspaniali profesorowie zanim odeszli z tego świata.

Do napisania tego tekstu bardzo zainspirowała mnie niezwykle głęboka rozmowa Sławka z Adamem Nowakiem, wokalistą i gitarzystą zespołu Raz Dwa Trzy, której przewodnim tematem jest poszukiwanie szczęścia. Sławek powiedział, że „aby teraźniejszość bezpiecznie wprowadziła nas w przyszłość, najpierw należy wyciągnąć wnioski z przeszłości”. Tym samym w tej krótkiej myśli zamknął wielką prawdę życiową i naukową. Myślę, że warto zatrzymać na chwilę w tym miejscu.

Carl G. Jung, ojciec psychologii analitycznej twierdził, że „człowiek zawsze nosi z sobą całą swą historię, a także historię ludzkości”. Z całą pewnością, jako jeden z wielkich tego świata dobrze wiedział, co mówi, bo cała rzecz w tym, by wiedzieć, co się mówi, nie mówić, co się wie… I aby „żyć bez znieczulenia, bez niepotrzebnych niespełnienia myśli złych” (Maciej Balcar).


Z racji mojej twórczości artystycznej często jestem pytana w wywiadach o to, czy sama żyję w zgodzie z naturą opowiadając o niej poprzez sztukę. W tym miejscu należy zadać sobie kolejne pytanie – zasadnicze: z czyją naturą? Każda żyjąca istota ma swoją własną, związaną z przynależnością do gatunku i osobniczą, a także preferencje. Tak, jak każdy z nas jest wielką indywidualnością. Co dla jednego człowieka jest lekarstwem, dla innego może okazać się trucizną. Obserwując zwierzęta zarówno dzikie, jak i te udomowione można wskazać wiele różnic w zachowaniach, w temperamencie – różnic w charakterach poszczególnych osobników. To właśnie ta różnorodność w przyrodzie jest najpiękniejsza i najcenniejsza, a także chroniona najbardziej przez prawdziwych ekologów, którzy znają się na ekologii roślin i zwierząt oraz specjalistów ochrony przyrody, których nie należy mylić z pseudoekologami. I o to właśnie tyle kłótni i wojen się toczy. Jestem w samym sercu jednej z nich, więc ta kwestia jest mi wyjątkowo bliska.

A jak jest w świecie naszych ludzkich serc? Wciąż tępimy indywidualności, a każda wielka prawda z ust mędrca dla tłumu brzmi jak herezja. Nasze myśli i pragnienia podsycane są tysiącami kolorowych, pięknie brzmiących reklam, które zaburzają odczyt głosu płynącego wprost z głębi serca i duszy. Choć epokę średniowiecza dawno mamy już za sobą, to takie wybitne indywidualności stale palone są na stosie tandety, zakłamania, głupoty i ciemnoty ludzkiej machiną napędzaną przez władzę i pieniądze. Cywilizacyjnie rozwijamy się w szalonym tempie, jednak emocjonalnie jesteśmy na poziomie dość prymitywnym. Jakież to smutne. Jakże ta przedziwna sytuacja przypomina mi zwyczajną amputację tyle, że nie części ciała, a duszy i serca. Kim więc stajemy się jako gatunek? Dokąd zmierzamy? Im bardziej nowoczesne technologie nas odrywają od naszej prawdziwej natury, tym większe frustracje przychodzi nam przeżywać każdego dnia. Zamiast patrzeć na drugiego człowieka mając go obok coraz częściej spoglądamy w migające okienka. Nie odnajdziemy w nich oczu, które są drzwiami do duszy, ani nie odnotujemy ruchu tęczówek, w czym zapisane są informacje piękne i pierwotne. 


W końcu dwoje zakochanych ludzi, którzy zamiast dotykać swoich rąk, rozkoszować się ich ciepłem dotykają plastikowo-metalowych urządzeń, które nic nie czują. Służą jedynie, by wykonywać nasze polecenia. Jak więc w takich okolicznościach rozbudzić serce i pierwotne instynkty? Czy to możliwe? Jakże sami podcinamy gałąź, z której wyrastamy, która jest filarem naszego bycia w każdej przeżywanej sekundzie naszego życia – naszych korzeni. Tym samym wchodzimy na drogę bezrefleksyjnej konsumpcji stymulowanej przez napędzające obecnie świat korporacje i jakże silne ich oddziaływanie na nasze zmysły i psychikę. Oto jeden z wielkich tego świata – Steve Jobs powiedział przed śmiercią: "…Doszedłem na szczyt sukcesu w biznesie. W oczach innych, samo moje życie jest symbolem sukcesu. Jednak poza pracą mam też trochę radości. Moje bogactwo jest po prostu faktem, do którego przywykłem. W tym momencie, leżąc na szpitalnym łóżku, rozpamiętując całe moje życie, zdaję sobie sprawę, że wszystkie pochwały i bogactwo, z których kiedyś byłem tak dumny, stały się nieistotne z powodu nadchodzącej do mnie śmierci… W ciemności, kiedy patrzę na zielone światła sprzętu do sztucznego oddychania i słyszę dźwięk tych wszystkich machin, czuję oddech zbliżającej się śmierci. Dopiero teraz rozumiem, że kiedy zgromadzisz wystarczająco dużo pieniędzy, tak dużo by wystarczyło do końca życia, trzeba też realizować cele, które nie są związane z pieniędzmi. To powinno być coś ważniejszego: na przykład opowieści o miłości, sztuce, dziecięcych marzeniach…”


Sama zastanawiałam się nad tym wiele razy i zatrzymałam się na dłużej, kiedy odchodził mój ojciec zupełnie niedawno. Kiedy to święty spokój zakłócały szpitalne monitory, a zielone światełka i sztuczne dźwięki stały się trudne do zniesienia. Popłynęłam w głębiny refleksji nad ludzkimi potrzebami takich chwil, a w wyobraźni zamieniłam się z moim ojcem na miejsce. Położyłam się na szpitalnym łóżku i pozwoliłam unieść się fali. Wtedy zapragnęłam jednego, by w ostatnich chwilach mojego bycia tutaj mieć obok kochających ludzi, by móc wyrazić wdzięczność, by czuć jedynie wiarę, nadzieję i miłość oraz spokój, ten całkowicie święty pod rozgwieżdżonym niebem.


Pomijam już fakt stale obniżającej się jakości urządzeń, które coraz częściej musimy wymieniać na nowe modele napędzając jednocześnie całą machinę niemającą kompletnie nic wspólnego z naturą, ani naszą ludzką, ani żadnej istoty żyjącej obok nas. Jednak każdy sam powinien odnieść się do tego, bo może dla współczesnego przedstawiciela Homo sapiens obcowanie z coraz bardziej zaawansowanymi technologiami jest szczęściem samym w sobie. Może właśnie dlatego tak często nie zauważamy drugiego człowieka, jego potrzeb i uczuć, a z czasem bezwiednie wpadamy w wir totalnego konsumpcjonizmu zatracając zdolność dawania i budowania prawdziwych naturalnych relacji. W konsekwencji zaczynamy odczuwać lęk przed bliskością i budowaniem więzi. W ten sposób pozwalamy dobrowolnie wtrącić się do celi własnej bezsilności wobec pędzącej machiny zmian. Takich zdolności nie zatraciły dziko żyjące zwierzęta, więc warto je czasem trochę poobserwować, by wybudzić w sobie naturalne instynkty.

Choć sama zgłębiłam podstawy wiedzy o środowisku naturalnym i sposobach jego ochrony z racji mojego wykształcenia i pracy w instytucie naukowym, to jednak nie czuję się specjalistką od natury wszystkich istot, ale swoją własną, kobiecą, a także bardziej i mniej ludzką oraz tą zwierzęcą jej stronę poznałam dogłębnie korzystając z tajników szerokiego wachlarza dostępnej wiedzy. Myślę, że każdy z nas miał albo ma taki czas w swoim życiu, że odzywa się w nim tzw. „zew krwi”. Taki głos, który wyrywa się z głębi nas, potrzeba szczęścia i spełnienia. To głos, który krzyczy z całych sił często zagłuszając zdrowy rozsądek. I co wtedy zwykle robimy? Sama w takim momencie życia wyruszyłam w pogoń za tym dziwnie znajomym głosem. Nie znając pewnych prawideł szukałam właściwej drogi gubiąc się w tysiącu innych.


A kiedy już zagubiłam się niczym błędny rycerz w mojej samotnej wędrówce, postanowiłam wrócić do korzeni, bo o to chodzi w naturze, by do nich wracać. Im bardziej moje drogi plątały się w gąszczu nowoczesnych technologii i rozwoju cywilizacji, tym większe osamotnienie ogarniało mnie i tęsknota za dzikością, która doskonale była mi znana z dzieciństwa. Tak już jest, że „czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci”, choć daleka jestem od myślenia o sobie w kontekście starości. Wtedy pojawiło się zielone światełko z napisem „dzikość”, „historia”, „prehistoria”. Kiedy już odkryłam historię moich przodków, moich rodziców i zagłębiłam się w swojej własnej, wtedy uświadomiłam sobie, że dusza artystyczna musi wieść życie twórcze i nie ma innej drogi, a każda inna będzie napiętnowana brakiem spełnienia. Tak mi podpowiadało to, co było wkoło mnie i we mnie – moje tęsknoty i marzenia. Właściwie, to na ich bazie ustaliłam cele długoterminowe i te krótkoterminowe, które sukcesywnie realizuję. No i oczywiście wymyśliłam sobie moją własną misję artystyczną oraz język wyrazu i technikę, jako narzędzie. Jestem wierna temu do dziś, a każdy kolejny nawet najmniejszy sukces utwierdza mnie w przekonaniu, że to jedyna słuszna droga. Nie obyło się oczywiście bez analiz słabych i mocnych stron oraz możliwości i zagrożeń, czego nauczyłam się w szkole menadżerskiej dawno temu. Dziś dobrze wiem, że nauka to potęgi klucz i cieszy mnie ogromnie, że zebrałam na to dowody. Tym kluczem otworzyłam sobie wiele drzwi, także do ludzkich serc i właśnie to daje mi największą radość.

W moim przypadku poszukiwanie szczęścia wkoło okazało się ciemnym i ślepym zaułkiem, który sprowadził mnie na manowce. Odkryłam że szczęście mieszka w moim sercu na samym dnie i mnoży się, kiedy dzielę się nim z drugim człowiekiem. Ale wcześniej musiałam je odgruzować z niespełnienia, bólu, goryczy oraz żalu do innych i do siebie za własne wybory tysiąca różnych dróg.


Więc może dlatego „wypatrujemy za szczęściem nawet wtedy, gdy chwieje się nasza wiara w jego istnienie” (Sławek Orwat). „A szlachetność zjawisk jakimi są wiara, nadzieja i miłość polega nie tylko na tym, żeby mieć dobre serce. Również, a przede wszystkim, na tym, żeby serce mieć łagodne. Jest naprawdę co robić z sobą przez całe życie.” (Adam Nowak, Raz Dwa Trzy).

Ważne byśmy podawali dalej to najlepsze, co otrzymujemy od drugiego człowieka i potrafili cieszyć się jak dziecko zamiast pogrążać w połówce pustej szklanki, która zawsze jest do połowy pełna. I pukać trzeba do ludzkich serc, bo kto puka temu otworzą.

Wszystko, co tu powiedziałam, to TYLKO słowa i AŻ słowa jak dzika, czasem rwąca rzeka w swych meandrach, zasilana wieloma dopływami – nauką, obserwacjami i doświadczeniami, które otworzyły wiele ran w moim sercu i duszy, a potem w swej dojrzałości stały się cudownie czułym balsamem na niespełnienie…

Marzanna Szkuta


Autorzy zdjęć:
Kasia Czajkowska
Tomasz Kamiński
Marzanna Szkuta
Elwira Szuma

***

Marzanna Szkuta mówi o sobie „dziewczyna z lasu” i bez wątpienia nią jest. Wystarczy spojrzeć na jej dzieła, aby niemalże poczuć przyrodę i tajemnicę puszczy. Urodziła się i wychowała w malutkiej wiosce Teremiski, ukrytej w samym sercu Puszczy Białowieskiej. Rodzice Marzanny zbudowali dom rodzinny na uboczu tuż przy lesie i dlatego las stanowił dla niej nie tylko odskocznię od trudnego życia na wsi, ale i poczucie bezpieczeństwa. Po ukończeniu liceum rozpoczęła pracę. Jej kariera zawodowa miała swój początek w Stacji Geobotanicznej Uniwersytetu Warszawskiego w Białowieży, gdzie po raz pierwszy zetknęła się z botaniką. Pracowała tam tylko pół roku, ale był to bardzo ważny okres w jej życiu. Wtedy to po raz pierwszy ujrzała Rezerwat Ścisły Białowieskiego Parku Narodowego. Zobaczyła też, jak bardzo różni się to miejsce od lasu, który znała z dzieciństwa. Następnie zainwestowała w Roczne Studium Menadżerskie w Białostockiej Szkole Biznesu. Po ukończeniu szkoły otrzymała propozycję pracy w Białymstoku. Wybrała jednak przygodę i wyjechała do Wrocławia. Czuła - jak sama to podkreśla - że musi „przełamać fale” i zmierzyć się z życiem w pełnej cywilizacji, z dala od rodzinnych stron. We Wrocławiu uczyła się wielkomiejskiego życia, pracowała w biznesie i poznawała nowych ludzi. Jej przygoda z miastem swój dalszy ciąg miała w Białymstoku, gdzie podejmowała kolejne wyzwania w świecie biznesu. Podczas spaceru po Parku Szczytnickim we Wrocławiu pod starym dębem po raz pierwszy w życiu poczuła, czym jest „zew krwi”. Łzy popłynęły jej po policzkach z żalu, że jest tak daleko od domu, i że to nie jest ten jej jedyny, ukochany dąb, pod którym spędziła wiele dni, wieczorów i nocy razem z gitarą, nieraz w towarzystwie pasących się obok żubrów. Poczuła też, że brakuje jej znacznie więcej - ciszy, szumu drzew, muzyki świerszczy, zapachu zawilców i towarzystwa dzikich zwierząt. Po niecałym roku przeprowadziła się do Białegostoku, ale kilka lat później sytuacja ta powtórzyła się i był to kolejny sygnał. Wtedy podjęła decyzję o powrocie do swojej ukochanej Puszczy.

Po powrocie z miasta nie bardzo wiedziała, czym będzie się zajmować w rodzinnych Teremiskach. Chciała robić coś pożytecznego dla Puszczy, dla której wróciła. W czasie wakacji pracowała w schronisku młodzieżowym w Białowieży, a następnie przez kilka lat przy realizacji projektu „Puszcza Białowieska” duńskiej firmy COWI, dzięki czemu bardziej poznała specyfikę regionu i jego mieszkańców. To właśnie wtedy zrodziła się w jej głowie myśl na temat idealnego produktu lokalnego. Wtedy też zaczęła poznawać różne grupy interesów, które wypowiadały się na temat ochrony Puszczy Białowieskiej i... zupełnie nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Aby lepiej to zrozumieć, rozpoczęła studia na kierunku Ochrona Środowiska na Politechnice Białostockiej, a następnie podjęła pracę w Instytucie Biologii Ssaków Polskiej Akademii Nauk w Białowieży. Bardzo inspirował ją wówczas do przemyśleń profesor Zdzisław Pucek, wieloletni kierownik tego Instytutu. Z pasją też podglądała swoich kolegów naukowców w prowadzonych przez nich badaniach naukowych i chłonęła ile tylko mogła. Kochała zwierzęta, również te dzikie i trudno było jej przełamać się do prowadzenia na nich badań, czy doświadczeń. Dlatego też nigdy nie myślała poważnie o doktoracie z zoologii. Jednak stopniowo uświadamiała sobie jak bardzo ta nauka jest ważna dla naszego codziennego funkcjonowania w zdrowiu, szczęściu i urodzie, ale też i to, w jak wielkim stopniu nie zdajemy sobie z tego sprawy. W końcu przyszedł czas na wielkie zmiany. Odchodząc z pracy po prawie 12 latach czuła, jakby odcinała się od pępowiny, ale temu rozstaniu towarzyszyło także niezwykle silne uczucie, które nakazywało jej podjąć to nowe wyzwanie.



W pracy artystycznej inspiruje ją zarówno świat dzikiej przyrody jak i świat czysto ludzki. Jej wykształcenie oraz doświadczenia życiowe i zawodowe uświadomiły jej, w jak wielkim stopniu brak elementarnej wiedzy na temat podstawowych zależności może mieć destrukcyjny wpływ na kształtowanie charakteru człowieka i na piękną, dziką przyrodę, w której wyrosła i którą wciąż ma wkoło siebie. Dlatego zafascynowało ją zagłębianie się w podstawy ekologii, fizjologii i ewolucji zwierząt, ponieważ odnalazła w tym wiele związków z jej codziennym życiem. Nie zauważyła momentu, kiedy stało się to jedną z jej pasji. Biżuteria, to tylko język, którym opowiada o tym, co jest dla niej naprawdę ważne. Przez ostatnie lata wnikliwie obserwowała dokąd w pędzie technologicznym zmierza świat i dlatego bardzo dotyka ją masowa produkcja tanich przedmiotów marnej jakości i ich bezrefleksyjna konsumpcja. Boli ją także świadomość, że bylejakość leży u podstaw czasów, w których przyszło jej żyć, ponieważ taki stan rzeczy bezpośrednio przekłada się również na duchową i uczuciową sferę naszego codziennego życia. Bardzo brakowało jej oryginalnych, ekskluzywnych dzieł z duszą wykonanych ręcznie opisujących bogactwo miejsca, w którym wyrosła, które ją inspiruje i którym przesiąkła. Brakowało jej też drobiazgu, w którym dla kontrastu zamknięta jest wielka wartość, takiego by można było z łatwością przewieźć go do każdego zakątka świata i tam promować bogactwo miejsca, z którego się pochodzi. Jako projektantka biżuterii potraktowała Marzanna Puszczę Białowieską jak kopalnię diamentów, które postanowiła „szlifować” na swój sposób, by olśniły świat.


Przywiozła wiele inspiracji z podróży do Szkocji, jednak najbardziej zachwyciła ją różnorodność biologiczna tu, gdzie są jej korzenie i tę wartość i piękno wychwala jak i gdzie tylko może. Studia przyrodnicze i praca w placówce naukowej okazały się kopalnią wiedzy o jej ukochanym lesie i o mechanizmach, jakimi rządzi się świat dzikiej przyrody. Swoją twórczość Marzanna Szkuta kieruje do tych, którzy pragną zagłębić się w taki niekonwencjonalny sposób w ważne kwestie dla otaczającego nas środowiska naturalnego. U podstaw jej determinacji leży fakt, że jest nie tylko „dziewczyną z lasu”, ale też Podlasianką, a Podlasie to zagłębie przyrodnicze o wyjątkowej urodzie i wartości. Postanowiła więc zamknąć swoją świadomość i emocje w miniaturze, by piękne, inteligentne i ambitne kobiety mogły prezentować ten zasób wartości i wiedzy nosząc jej dzieła blisko swoich ciał. Zależy jej także na tym, by potrafiły coś opowiedzieć o tym innym. Taki ma pomysł na edukację w połączeniu ze sztuką oraz modą, a właściwie stylem opartym na elegancji szeroko rozumianej, dlatego też z wielką radością obserwuje reakcję odbiorcy, kiedy opowiada o idei jej twórczości prostym językiem, pełnym osobistych uczuć i doświadczeń. Cieszy ją także tworzenie do szuflady nawet w wymiarze minimalnym.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz