czwartek, 19 października 2017

"Uważam się tylko za kronikarza" - z wokalistą zespołu Lion Shepherd Kamilem Haidarem rozmawia Sławek Orwat

fot. Wiktor Franko
- Pozwól, że rozpocznę naszą rozmowę od twojej wypowiedzi: „Chcę zostawić po sobie swego rodzaju 'znak czasu'. Tak, żeby ludzie, którzy być może posłuchają mojej płyty za 10, 20 czy może więcej lat mogli pomyśleć: ‘wow, taki był wtedy nastrój". Czy nie jest to przypadkiem bardziej twoje (i nie tylko twoje) chciejstwo połączone z romantyczną naturą ludzi takich jak ty czy ja i nasza naiwna wiara w to, że art rockowa wrażliwość pokolenia lat 70 i 80 powróci kiedyś z tą samą siłą? Gdyby panowie z Riverside urodzili się jak Waters i Gilmour w latach 40-tych, byliby dziś w Polsce na zupełnie innym stopniu popularności. Jak to jest z tym twoim ukochanym nastrojem w muzyce, który od lat jest bezczelnie i programowo niszczony przez odgórnie sterowaną medialną komercję?


- Ale klimat na świecie i nastroje panujące w danej chwili nie są dyktowane przez nikogo odgórnie, nie mogą też być stłumione. One są wynikiem naturalnego procesu cywilizacyjnego. Ja uważam się tylko za kronikarza. To miałem na myśli mówiąc że chcę zostawić po sobie zapis nastroju, który panował w momencie nagrań. Art – Rockowa wrażliwość lat 80tych i 90tych nie wróci! I bardzo dobrze! Bo chodzi o to, żeby każda era miała swoją własną wrażliwość i kolor. Myślę, że nastrój nie może zostać zniszczony dopóki będą artyści, którzy próbują go uchwycić w swoich pracach. I na to nawet medialna komercja nie ma sposobu. Zawsze znajdą się odbiorcy szukający głębiej. Wierzę w to i chcę w to wierzyć.

- W zespole Maqama poznałeś Mateusza Owczarka. Zaprzyjaźniliście się i okazało się, że podobnie czujecie muzykę. Zaczęliście eksperymentować z różnymi gatunkami muzycznymi. Początkowo traktowaliście to jako przygodę. W końcu wykreował się Lion Shepherd, a ty jesteś autorem tekstów i wielu melodii. Czy spotkanie Mateusza faktycznie było dla ciebie przełomowym momentem w kształtowaniu się twojej artystycznej tożsamości, czy też było jeszcze coś wcześniej, o czym nie wspomina twoja oficjalna biografia?


- Spotkanie z Mateuszem było nieprzypadkowe, starannie sobie wybrałem z kim chciałbym kontynuować dalszą muzyczną podróż. Nasze umiejętności, spojrzenie na to co chcemy w życiu osiągnąć – ambicje, kreatywność i otwarte głowy pozwoliły każdemu zrobić duży krok do przodu i rozpocząć piękną wspólną przygodę pt.: Lion Shepherd. Grałem w wielu projektach wcześniej i w każdym dawałem z siebie 200 %. Ale czułem że nie wszyscy zamieszani to robią i podświadomie czułem, że to dalej „nie pojedzie”. W Lion Shepherd nie mam tego poczucia. Jest nas 2 i 400% energii. Mamy tę dowolność by dopierać sobie kompanów do podróży i, kiedy widzimy i nich że zwalniają tempo albo im się po prostu nie chce – wysadzamy z pociągu. Brutalnie, krótko i na temat.

fot. Wiktor Franko
- Jahiar Irani i Rasm Al Mashan. Z jakich krajów pochodzą i czy to dopiero początek w etnicznym folklorze Orientu, jakim Lion Shepherd jeszcze nie raz nas zaskoczy?

- Jahiar jest Irańczykiem, Rasm pochodzi z Jemenu. Wzięli udział w nagraniu Hiraeth. Nasza podróż to się jeszcze na dobre nie rozpoczęła, mam takie wrażenie. Wiele przed nami i to jest najbardziej ekscytujące. Nie raz zaskoczymy samych siebie (śmiech) to co dopiero mówić o słuchaczach!


- Muzyka dla ciebie to sposób na wyrażenie siebie – tego, co cię cieszy, ale i tego, co boli. Jak sam mówisz, bywa, że pisanie tekstów i komponowanie to dla ciebie rodzaj psychoterapii. Bardzo wielu twórców, w tym wielu wybitnych dość często przyznaje, że bez artystycznej autokreacji pozwalającej na wyrzucenie z siebie złych emocji ich umysł mógłby nie wytrzymać tego wewnętrznego napięcia, które u artysty występuje w o wiele większym stopniu niż u zwykłego śmiertelnika. Czy bez tej psychoterapii, o której mówisz, ludzie sztuki rzeczywiście mogliby popaść w poważne problemy z własnym ego lub przeżywać wyniszczające umysł zaburzenia emocjonalne?


fot. Wiktor Franko
- Nie wiem jak jest z innymi artystami, wiem jak jest ze mną. Żyję bardzo intensywnie, rozwijam się na wielu polach zawodowych. Moje zajęcia są w większości obarczone sporą presją. Mam też rodzinę więc to też jest petarda emocjonalna. Bardzo pozytywna, ale jednak petarda (śmiech). Tak więc ja traktuję muzykę jako odskocznię i proces samodoskonalenia. To ciągła walka z samym sobą, żeby lepiej śpiewać, pisać lepsze piosenki, robić ciekawsze zespołowe projekty. Bez tego moje życie nie byłoby tak bogate jak jest. Czuję się po prostu lepszym człowiekiem i to powoduje lepszy mój nastrój, więc uznaję muzykę za psychoterapię (śmiech).


- Swoje piosenki traktujesz jako swoisty dziennik historii, o których opowiadasz. Nie wyjaśniasz jednak ich przesłania, gdyż uważasz, że byłoby to niczym zdradzanie zakończenia filmu komuś, kto właśnie kupił bilet do kina. Chcesz, żeby każdy z nas mógł to zakończenie usłyszeć po swojemu. Nie obawiasz się, że takie podejście może u niektórych z twoich odbiorców doprowadzić do opacznego zrozumienie twojego przesłania, przez co psychoterapia, o której chwilę temu rozmawialiśmy nie tylko u ciebie nie zadziała, a wręcz przeciwnie - możesz doznać zawodu i twórczego wypalenia?

- Chcę ponieść to ryzyko i dać każdemu szansę odnalezienia samego siebie w moich tekstach. Albo i znalezienia pustki i płytkości. Nie mi to oceniać. Tak wiele razy byłem zaskakiwany opowieściami Słuchaczy, o tym co dany tekst czy konkretna piosenka znaczy w ich życiu, z czym się dla nich wiąże, i było to kompletnie rozbieżne z moją percepcją i nigdy bym nie wpadł na taką interpretację. Nie mam prawa im tego odbierać swoim subiektywizmem. Poza tym dzięki tej technice, dowiaduję się nowych rzeczy o sobie samym od kompletnie obcych mi ludzi.


- Rok 1969 przyniósł kilka wydarzeń, które wstrząsnęły światem. 3 maja policja w USA aresztowała 12 tysięcy ludzi, którzy wyszli na ulicę protestując przeciw wojnie w Wietnamie. Pomiędzy ZSRR i Chinami doszło do konfliktu zbrojnego, którego skutki trudne były do przewidzenia. Aby dopełnić tragiczny obraz tego roku dodam jeszcze samospalenie się czeskiego studenta filozofii Jana Palacha na Placu Wacława w Pradze w geście protestu przeciw agresji wojsk Układu Warszawskiego na walczącą o prawa człowieka Czechosłowację. Wszystkie te czynniki pozaartystyczne zadecydowały, że na zachodzie pojawił się King Crimson, a na wschodzie Omega. Czyż nie jest to okrutne zrządzenie losu, że musiało dojść do śmierci tysięcy ludzi i setek zamachów na ludzką godność, aby świat nagle w prostym rock and rollu zechciał doszukiwać się ważnych treści i szalonego piękna improwizowanych dźwięków? Jak myślisz, czy dziś w obliczu niezliczonej ilości zamachów terrorystycznych i zagrożenia globalną wojną nuklearną muzyka progresywna znów zacznie być tą, która podobnie jak wtedy odmieni oblicze ludzkiej wrażliwości?

- Nie muzyka progresywna, ale muzyka w ogóle. Rzucając jedynie nazwy Omega i King Crimson jako tych którzy nieśli protest songi na ustach to wielkie niedopatrzenie. Gdzie Hendrix, Neil Young, Lennon, Bob Dylan i wielu, wielu innych? Uważam, że świat obecnie jest na takim samym cywilizacyjnym zakręcie jak był wtedy, w latach 60-tych i protest songi są potrzebne bardziej niż kiedykolwiek. Dzisiaj ludzie są tak ogłupieni konsumpcjonizmem, że próżno marzyć o tym, że pojawią się dzieci kwiaty, masowe protesty studentów etc. To jest straszne, że w dobie tak szybkiej wymiany informacji, Internetu, ludzie mają „wywalone” na to, co dzieje się za przysłowiową ścianą. Dlatego wierzę, że znowu cała nadzieja w artystach, którzy staną na wysokości zadania i będą tym „sumieniem społecznym”, jak się ich często nazywa.


- Rozbudowana aranżacja, która jest najistotniejszym znakiem rozpoznawczym muzyki progresywnej ze zrozumiałych względów ogranicza liczbę muzyków, którzy technicznie są w stanie sprostać takim wymaganiom, przez co do rocka progresywnego zawsze trafiało wielu wykształconych muzyków symfonicznych, a ich przeróbki dzieł muzyki poważnej (jak choćby „Obrazki z Wystawy” Musorgskiego w wykonaniu Emerson, Lake and Palmer) wzbudzały podziw nawet u znanych z oper i filharmonii wirtuozów. Jak sądzisz, czy właśnie tu nie należy szukać przyczyn współczesnej niszowości tego gatunku? Jak wielu znanych ci dziś polskich instrumentalistów jest w stanie sprostać rozbudowanym formom aranżacyjnym, gwałtownym zmianom tempa i karkołomnym popisom technicznym?

- Ja myślę, że kryzys muzyki progresywnej polega na tym, że przestała być progresywna. Bo klawisze, granie w nierównym metrum i śnięte wokale nie wystarczą, aby taka muza przestała być niszową. Progressive oznacza postęp. Kiedyś rockiem progresywnym nazywano muzykę, która łamała konwenanse klasycznego rocka. Nowe instrumentarium, poszukiwania brzmień, harmonii, inspiracji. Naprawdę, nie trzeba wirtuozów z orkiestr tylko wizjonerów.


- W muzyce Lion Shepherd słychać brzmienia orientalne. Dzieje się tak dlatego, że choć urodziłeś się i większość życia spędziłeś w Polsce, to wczesne dzieciństwo upłynęło ci w Libii i Syrii, skąd pochodzi twój tato. To, jak bliska jest ci kultura arabska, szczególnie słychać na płycie Heat, gdzie podczas nagrań wykorzystywane były egzotyczne instrumenty jak: perski santur, dzwonki tybetańskie, 12-strunowe gitary czy hinduskie perkusjonalia. Na ile połączenie orientalnych dźwięków z ciężkim, gitarowym graniem rzeczywiście wynikało z twoich rodzinnych korzeni, a na ile było instynktem obronnym, aby wasza muzyka była bardziej wasza? Nie będę ukrywał, że kiedy usłyszałem was po raz pierwszy, to stylistycznie do złudzenia przypominaliście mi klimat Riverside. A może w polskim art rocku od czasu Collage wszystko już było? 

- Ja klimatu Riverside u nas w ogóle nie widzę, tym bardziej Collage. Gramy swoje, mamy na siebie pomysł od A do Z. Zagraliśmy sporo koncertów z Riverside, dlatego wielu ludzi używa skrótów myślowych pt.: „grają jak Riverside czy coś takiego”. A Riverside używa kompletnie innego instrumentarium, harmonii, inaczej produkuje. Oni po prostu grają inaczej. My wypracowujemy swoje unikatowe brzmienie i charakter. Dlatego większość recenzji polega na poszukiwaniu dla nas określenia, bo nie pasujemy, wg. nich, do kategorii muzyka progresywna. I to jest dla mnie najlepszy komplement.


- Marcin Magiera określił styl waszej muzyki jako rockowe rzemiosło o orientalno - progresywnym namaszczeniu. Trafił w sedno, czy wasz zamysł artystyczny postrzegasz jeszcze inaczej?

- Bardzo fajna definicja. Ale ja bym to raczej rozłożył 50/50. Czyli można równie dobrze powiedzieć orientalne rzemiosło o rockowym namaszczeniu (śmiech).

- “Dream On” to utwór, który zupełnie nowego znaczenia nabiera w połączeniu z teledyskiem. Film zabiera nas w świat pokoju i wojny. Klasyczna animacja miesza się ze zdjęciami syryjskich miast, niszczonych przez działania wojenne i pokazujących tragedię żyjących w nich dzieci. Historia, która rozgrywa się w animacji, płynie wprost ze słów piosenki i traktuje o sile przyjaźni, o pozostaniu sobą i o trwaniu przy swoich ideałach. Dziecko ze swoimi marzeniami może kiedyś będzie mogło zmienić świat, ale wojna może te marzenia zburzyć. Wystarczy jednak, że ktoś wyciągnie rękę i zrobi mu miejsce w swoich marzeniach i dziecko nabiera nowych sił. Czyż nie powracają tu echa pięknej, acz utopijnej hippisowskiej wizji Johna Lennona z "Imagine" i naiwna wiara w zwycięstwo pacyfizmu nad brudną i precyzyjnie wymierzoną w wolność człowieka globalną polityką?


- Ha! Wspomniałem Lennona już podczas tej rozmowy (śmiech). Teraz powraca. Mogę zgodzić się na takie porównanie (śmiech). "Dream On" to jest w pewnym sensie protest song, mimo że tekst napisałem dla moich dzieci. Zapytam też, czy kiedy ludzie marzyli o locie w kosmos, racjonaliści nie nazywali tego piękną acz utopijną wizją?

- "Zacznijmy od tego, że Syria jest krajem laickim - powiedziałeś kiedyś - Przypomnijmy sobie, kto pozwolił na to, żeby siedlisko terroryzmu światowego, za jakie uznajemy tzw. Państwo Islamskie, zakorzeniło się właśnie w Syrii, gdzie ISIS eksterminuje Syryjczyków i zamienia ich państwo i życie w piekło. Moim zdaniem doprowadziła do tego bierność Rosji, Stanów Zjednoczonych za czasów Baracka Obamy oraz państw Unii Europejskiej. Bierne przyglądanie się temu, jak zwykli bandyci, uciekinierzy ze wszystkich stron świata, najemnicy, przemytnicy narkotyków, handlarze ludźmi stworzyli sobie w Syrii 'wyspę piratów', którą nazwali Państwem Islamskim. Moim zdaniem Państwo Islamskie jest w pewnym sensie - również poprzez zaniechania - utrzymywane przez państwa Zachodu. Kiedy można było zdusić je w zarodku, nikt tego nie zrobił z powodu wielkiej polityki. Może komuś było potrzebne Państwo Islamskie? Nie jestem w stanie uwierzyć, że banda zarośniętych, zacofanych islamistów była w stanie stworzyć sprawne państwo i je utrzymać". Znam bardzo wielu ludzi, którzy mówią dokładnie to samo co ty, ale wolą swego zdania nie upubliczniać. Ty miałeś taką odwagę. Czy jest ci lżej, czy też smutniej, bo doskonale wiesz, że jest to raczej głos wołającego na pustyni?

- Mówię co myślę, zawsze i wszędzie. Nie interesuje mnie poprawność polityczna. Tak samo jak ostatnio powiedziałem, że jestem przeciwko tej niekontrolowanej imigracji Muzułmanów do Europy, której doświadczamy. Wiele środowisk mi to wytyka niejako zobowiązując mnie jako artystę, pół-Polaka/pół-Syryjczyka czy filantropa do zupełnie innych konstatacji. Ale co mam zrobić, jeśli tak uważam? Mówię to głośno. Jak mnie przez to gdzieś nie zaproszą – trudno.

- Pozwól, że tym razem będzie cytat z mojej rozmowy z Kazikiem Staszewskim: "Stoimy moim zdaniem u progu konfrontacji z Islamem, z tym Islamem wojującym. Spróbowałem stanąć w tym utworze ["Kalifat" - przyp. red.] jakby po drugiej stronie. Pomysł na ten tekst powstał jesienią ubiegłego roku, kiedy była poprzednia wizyta Kultu w Irlandii i Wielkiej Brytanii. Był koniec września. Przywieziono nas z lotniska w takie miejsce w Dublinie, gdzie studenci przygotowywali się poprzez zabawę do rozpoczęcia roku akademickiego. Ja, który sporo rzeczy w życiu widziałem, byłem kompletnie zszokowany. Dla mnie, dla 51-latka były to niemalże dzieci, które zatracały się w narkotykowo-alkoholowo-seksualnej zabawie. Z tego co widziałem, chodziło głównie o to, aby znietrzeźwić się alkoholem, skatować jakimiś dragami i zaliczyć w kiblu szybki seks. Wobec tego wyobraziłem sobie sytuację, co by było, gdyby na tej ulicy pojawił się prosto z Bagdadu jakiś pobożny muzułmanin i miał okazję to zaobserwować. Byłoby to dla niego ewidentnie wcielone piekło na ziemi, które należy zniszczyć i myślę, że dekadencka kultura cywilizacji zachodniej zbliża się do nieuchronnej konfrontacji, ponieważ macie tu takich muzułmanów coraz więcej i oni widząc upadek tego, co biały człowiek proponuje, z dominującą energią - podejrzewam - w końcu do takiej konfrontacji doprowadzą. Powstanie Państwa Islamskiego, które przedstawiło ostatnio swoją mapę planowanych zdobyczy terytorialnych do 2020 roku pokazuje nam, że za naszymi drzwiami stoi możliwość, a nawet przymus konfrontacji z kimś, kto jeńców nie bierze".


Jak myślisz, dlaczego taki religijny radykalizm znany w przeszłości tylko z okresu wypraw krzyżowych i walki z Reformacją pojawił się nagle na początku XXI wieku? Co takiego musiało się wydarzyć w umysłach ludzkich, aby tak się stało? Co - niezależnie od wielkiej polityki - trafiło na aż tak podatny grunt?

- Po pierwsze – czeka nas konfrontacja z Islamem czy Islamem wojującym czyli w moim rozumieniu fundamentalizmem islamskim. Bo to trzeba rozgraniczyć. Muzułmanów jest pewnie z 1.5 miliarda na świecie. Radykałów jakaś kropla w morzu. Są widoczni i niestety spektakularni. Ale to jest odsetek. Moim zdaniem upadek zachodniej cywilizacji to jedno, a ekspansja radykalizmu to drugie. Uwierz mi widziałem wiele razy, że często Muzułmanie są wcale nie lepsi od tych irlandzkich studenciaków. Radykalizm powstał dzień przed pierwszą religią. Takie mam zdanie. Przypomnę, że zanim Chrześcijanie w średniowieczu spalili wszystkie dzieła antyczne na stosach, sami byli paleni przez Rzymian. A czy Reformacja to nie był fundamentalizm? Czy wojna katolików z protestantami to nie był pochód terroru i radykalizmu? Moim zdaniem podłoże jest bardzo proste – ekonomiczne. Świat Zachodni tak długo eksploatował i destabilizował Bliski Wschód, że ktoś się wkurzył, do głosu doszedł radykalizm. Na gruncie obalonych reżimów powstały nowe, dużo większe potworki, jak Państwo Islamskie. Mało się o tym mówi, ale Świat arabski od wielu dekad sam zmagał się z radykalizmem religijnym wymierzonym w niego samego. Teraz, jak puściła zapora w postaci stabilnych reżimów, tzw. Wojujący Islam wylewa się na świat zachodni. Za rogiem czeka też Czarna Afryka. Wracając do pytania - czy czeka nas starcie, jakaś wielka konfrontacja? A czy ta konfrontacja przypadkiem właśnie nie trwa?

- "Na pewno wielu ludziom podnosi się ciśnienie i wzrasta poziom zachowań ksenofobicznych - zauważasz w jednym z wywiadów - Mam długie włosy, tatuaże, robię wrażenie typowego Europejczyka. Czuję się Europejczykiem, jestem mieszkańcem Unii Europejskiej i stoję po tej stronie barykady. Często jednak jestem poddawany wzmożonym kontrolom na lotniskach. Wiem, skąd to się bierze. Zresztą, u siebie też czasami zauważam podniesiony poziom koncentracji, kiedy mijam na ulicy ortodoksyjnych muzułmanów. A jeżeli mnie się to udziela - to tym bardziej rdzennym Europejczykom". Są to w moim odczuciu bardzo ważne słowa w obliczu narastającego strachu przed pojawieniem się wśród nas kogoś, kto wzbudza nieufność czy strach nie poprzez to, co robi a jedynie swoimi rysami i karnacją skóry. Takie słowa w ustach kogoś takiego jak ty posiadają zupełnie inną wagę, niż w ustach każdego innego Polaka. Jak radzisz sobie z tym problemem, który - jak mogę się domyślać - spotyka cię chyba często i z którą ze stron bardziej empatycznie go odczuwasz? 


- Tak jak wspomniałem, jestem w stanie to zrozumieć, zwłaszcza w dobie wtłaczania masom wizji najazdu „ciapatych”, masowych mordów, gwałtów i rabunków. Głównie śmieszy mnie ta histeria w Polsce, bo akurat tutaj nikt za bardzo nie chce przyjeżdżać. Większe pole do zmartwień mają Brytyjczycy, Francuzi czy Szwedzi. Jednak zrozumieć nie znaczy akceptować. I ja tego nie akceptuję. Tak samo jak nie akceptuję wojującego Islamu, wojującego Katolicyzmu czy wojującego czegokolwiek innego. Trzeba wziąć głęboki oddech i nie ulegać presji. Jak widzę „zakwefioną” muzułmankę na placu zabaw z dziećmi to wiem, że to pewnie żona dyplomaty a nie dżihadystka. Mimo, że zwracam na nią większą uwagę niż na blond panią z dwójką dzieci obok. Jak ja sobie radzę z ewentualną ksenofobią w moim kierunku? Od lat nie miałem jakichś dziwnych sytuacji. Otaczam się ludźmi na poziomie, przebywam w miejscach gdzie zakute łby trudno spotkać. Mam poza tym wiele pewności siebie, a to się wyczuwa. Ogólnie zalecam daleko idący spokój.

- In the Court of the Crimson King to jeden z najważniejszych albumów w historii rocka. Wrażliwi twórcy w obliczu tragedii zawsze uważali za stosowne pozostawić po sobie swój artystyczny komentarz. Tak czynili nie tylko muzycy. Robili to pisarze (Baczyński, Miłosz, Sołżenicyn), plastycy (Pablo Picasso) i twórcy wielu innych dziedzin. King Crimson uczynił to na wspomnianym albumie w utworze „Epitaph”. Czy może istnieć coś bardziej dołującego niż nagrobek wystawiony nadziei i czy to o tym mówi także wasz utwór "Lights Out"? 



"...odchodzę
nie zostawiam żalu
odchodzę tak jak stałem
mój ocean mnie wzywa
moje ślady zakrywa piach
to koniec."

- Sławek, jak wspomniałem na początku rozmowy, nie kastruję wyobraźni słuchaczy narzucając im interpretację. Dlatego nie odpowiem na to pytanie (szyderczy uśmiech). No i dziękuję za rozmowę!!!

- Ja również dziękuję i do zobaczenia na koncertach...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz