Justyna Urbaniak - Seria z „Karabinu”. Relacja z londyńskiego koncertu Marii Peszek
Jedyne co wie o sobie Justyna Urbaniak to
to, że sobie odpowiada. Nie bierze odpowiedzialności za to, jak
postrzegają ją inni. Bierze odpowiedzialność tylko za to, co sama
zrobiła i powiedziała. Zmienia swoje życie według tego, co ją
uszczęśliwią. Jej gust muzyczny.jest stały i bardzo szeroki.Muzykę jako
formę ekspresji samej siebie odkryła dość późno. Otaczała ją,
wypełniała, ale ona sama nie skupiała się na niej. Dopiero, gdy popadła w
stan całkowitej alienacji i została z nią "sam na sam", odkryła jej
moc. Podobno całkiem niezłe grała kiedyś na klawiszach. Instrument ten
jednak nie pozostał na długo w jej życiorysie. Podczas nabożeństw
śpiewała hymny w scholi kościelnej, dzieli czemu do dziś jej zostało
śpiewanie podczas prac domowych i zamiłowanie do imprez karaoke. Od
zawsze uwielbiała wieczory przy ognisku, kiedy ktoś brał gitarę i
zaczynał śpiewać. Czuła wówczas - jak sama mówi - przemożną chęć życia w
szczęściu.Muzyka ją uszczęśliwia i określa kim jest. Słucha prawie
wszystkiego. Nie rozumie zmiksowanych dźwięków, przypominających odgłos
upadających sztućców i puszczanych w radiu piosenek pop, które
bezlitośnie ja bombardują. Zawsze gdy zaczyna widzieć efekty celów
postawionych przed sobą lub gdy czuje się dobrze, słucha reggae. Punk
rock to dla Justyny te dźwięki, które dają jej siłę do walki z każdym
dniem i z wszystkimi przeciwnościami, jakie los jej zsyła. Rock
towarzyszy jej najczęściej i jest muzyka,jakiej słucha po przebudzeniu.
Słucha tez muzyki poważnej, rockowych i metalowych ballad, bluesa,
muzyki alternatywnej, skocznych melodii, ciężkiego brzmienia gitar i
poezji śpiewanej Wracając do kawałków sprzed lat odkrywa nowe ścieżki,
dostrzec coś, czego wcześniej nie widziała. Stara się nie ograniczać.
Ciągle odkrywa i poszukuje czegoś nowego. Muzyka ja określa i pomaga jej
dokonywać wyborów, często życiowych. Dużą rolę w życiu Justyny odegrała
tworczosc Renaty Przemyk i Comy. Bardzo dawno temu powiedziała, że
"byłaby najnieszczęśliwszą osobą na świecie, gdyby przestała słyszeć, bo
przestałaby słyszeć muzykę" i często wraca do tego stwierdzenia.
fot. Marek Jamroz
fot. Rafał Piętka
Maria Awaria czyli Maria Peszek, córka (i syn - jak
sama śpiewa) Teresy i Jana. Urodzona we Wrocławiu. Debiutowała na
deskach teatru w Krakowie i Warszawie, ma na swoim koncie również role w
spektaklach Teatru Telewizji. Na całe szczęście w 2005 roku rozpoczęła
również karierę muzyczną. Dzięki tej decyzji Polonia w Londynie miała
przyjemność obcować z jej muzyką. Fani czekali na ten moment
niecierpliwie, gdyż zebrali się licznie w klubie Scala. Wokalistka
kontrowersyjna, śpiewająca bardzo dobitnie co w jej głowie siedzi, i
jestem pewna, że nie tylko jej ale i wielu innym.Niestety nie maja oni
albo takiej siły przebicia, albo wręcz boją się, czy krępują powiedzieć
to głośno. odwiedziła po raz kolejny Polonie na Wyspach.
Z
początku sala zapełniała się powoli, jednak na każdej jednej twarzy
widać było malujące się podekscytowanie zapowiadające występ artystki.
fot. Marek Jamroz
fot. Rafał Piętka
Wątpliwe by ktokolwiek tego dnia znalazł się tam
przez przypadek. Pomimo tego, że gwiazda wieczoru zmagała się z
wirusami, które zaatakowały jej gardło, równo o 19:30 wkroczyła na scenę
i... zrobiła ogień! Już pierwsze sekundy występu postawiły wszystkich
na równe nogi. Nawet ci, którzy przybyli wcześniej i przycupnęli gdzieś z
napojami rozprawiając o sprawach dnia codziennego, wstali, bowiem nie
tylko muzyka na to nie pozwalała, ale i słowa padające ze sceny jak
pociski. I można tu śmiało mówić o pociskach jak najbardziej jedynie
słusznych! Zapewne nie każdy zaopatrzył się już w najnowszą płytę
artystki Karabin (co niestety na Wyspach jest zadaniem troszkę
problematycznym), więc tym bardziej tłum wsłuchiwał się w teksty
pierwszych utworów. Maria rozpoczęła występ od kilku piosenek zKarabinu.
Oczywiście piosenka "Polska A B C i D" również wypełniła lokal i już do
reszty poruszyła zebraną publiczność.
fot. Marek Jamroz
fot. Marek Jamroz
Po samej artystce też nie było już widać śladów
jakiegokolwiek
zmęczenia. Maria wręcz czerpała siły witalne od zebranych ludzi, choć w
zasadzie było to zjawisko obustronne. Piosenkarka skakała po scenie
niczym rozradowana nastolatka, wśród dających się zewsząd słyszeć
okrzyków "Maria! Kochamy Cię!". Mimo że repertuar wybrany z okazji
koncertu w Londynie był dość ciężki (choć przyznać trzeba że twórczość
artystki do łatwej nie należy), nie zabrakło tanecznych pląsów i s(c)ali
pełnej uśmiechów. Nieprawdopodobne wręcz by w tak małym ciele, drzemały
pokłady takiej mocy i temperamentu, jakie artystka sobą prezentuje.
Przyglądając się Marii na scenie, zastanawiałam się czy kłęby dymu
unoszące się w powietrzu nie wydobywają się przypadkiem z ciała
piosenkarki Słuchając jej na żywo można dojść do jednego wniosku: pod
czarną czupryną jej włosów kłębi się od pomysłów.
fot. Rafał Piętka
Słowa piosenek wręcz wwiercają się w ciało odbiorcy.
Dzięki trafnym porównaniom w tekstach, słuchacz mimowolnie zaczyna
śledzić sytuacje obecną na świecie, powraca do wątków historycznych
sprzed lat, ale również zaczyna zastanawiać się nad samym sobą. Od kilku
tygodni sama zasłuchuję się w najnowszym krążku i muszę przyznać, że
już dawno nie dałam się wciągnąć tak bardzo w monotematyczność autorską,
jaką u mnie wywołała. Na koncercie znałam już wszystkie teksty na
pamięć a i tak poruszały wciąż ze zdwojoną siła. Dopiero na występach na
żywo Maria daje upust swoim zdolnościom wokalnym, co na płytach
niestety trochę umyka. Nie umniejsza to jednak ich całokształtowi!
Koncert zakończył się trzema bisami, na które artystka została wywołana
gromkimi brawami. Zaraz po występie Maria Peszek nie zaszyła się od razu
w garderobie, tylko z uśmiechem na ustach pozowała do zdjęć i rozdawała
autografy. Skrajnie wykończona zniknęła za drzwiami dopiero, gdy na
sali nie było już prawie nikogo.
fot. Marek Jamroz
I tak wszystko co dobre, szybko się kończy.
Wokalistka i muzycy z nią występujący powrócili do Polski. Wierne rzesze
fanów we wspaniałych nastrojach rozeszły się do domów, z
niecierpliwością czekając na kolejne emocjonujące wystąpienia. Osobiście
będzie mi dane zobaczyć Marysię ( i nie tylko ;) już za kilka dni w
rodzinnym mieście artystki, na co czekam z niecierpliwością! Dobrej
muzyki bowiem, nigdy nie za wiele!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz