piątek, 22 kwietnia 2016

Justyna Urbaniak - Seria z „Karabinu”. Relacja z londyńskiego koncertu Marii Peszek

Jedyne co wie o sobie Justyna Urbaniak to to, że sobie odpowiada. Nie bierze odpowiedzialności za to, jak postrzegają ją inni. Bierze odpowiedzialność tylko za to, co sama zrobiła i powiedziała. Zmienia swoje życie według tego, co ją uszczęśliwią. Jej gust muzyczny.jest stały i bardzo szeroki.Muzykę jako formę ekspresji samej siebie odkryła dość późno. Otaczała ją, wypełniała, ale ona sama nie skupiała się na niej. Dopiero, gdy popadła w stan całkowitej alienacji i została z nią "sam na sam", odkryła jej moc. Podobno całkiem niezłe grała kiedyś na klawiszach. Instrument ten jednak nie pozostał na długo w jej życiorysie.  Podczas nabożeństw śpiewała hymny w scholi kościelnej, dzieli czemu do dziś jej zostało śpiewanie podczas prac domowych i zamiłowanie do imprez karaoke. Od zawsze uwielbiała wieczory przy ognisku, kiedy ktoś brał gitarę i zaczynał śpiewać. Czuła wówczas - jak sama mówi - przemożną chęć życia w szczęściu.Muzyka ją uszczęśliwia i określa kim jest. Słucha prawie wszystkiego. Nie rozumie zmiksowanych dźwięków, przypominających odgłos upadających sztućców i puszczanych w radiu piosenek pop, które bezlitośnie ja bombardują. Zawsze gdy zaczyna widzieć efekty celów postawionych przed sobą lub gdy czuje się dobrze, słucha reggae. Punk rock to dla Justyny te dźwięki, które dają jej siłę do walki z każdym dniem i z wszystkimi przeciwnościami, jakie los jej zsyła. Rock towarzyszy jej najczęściej i jest muzyka,jakiej słucha po przebudzeniu. Słucha tez muzyki poważnej, rockowych i metalowych ballad, bluesa, muzyki alternatywnej, skocznych melodii, ciężkiego brzmienia gitar i poezji śpiewanej Wracając do kawałków sprzed lat odkrywa nowe ścieżki, dostrzec coś, czego wcześniej nie widziała.  Stara się nie ograniczać. Ciągle odkrywa i poszukuje czegoś nowego. Muzyka ja określa i pomaga jej dokonywać wyborów, często życiowych. Dużą rolę w życiu Justyny odegrała tworczosc Renaty Przemyk i Comy. Bardzo dawno temu powiedziała, że "byłaby najnieszczęśliwszą osobą na świecie, gdyby przestała słyszeć, bo przestałaby słyszeć muzykę" i często wraca do tego stwierdzenia.


fot. Marek Jamroz

fot. Rafał Piętka
Maria Awaria czyli Maria Peszek, córka (i syn - jak sama śpiewa) Teresy i Jana. Urodzona we Wrocławiu. Debiutowała na deskach teatru w Krakowie i Warszawie, ma na swoim koncie również role w spektaklach Teatru Telewizji. Na całe szczęście w 2005 roku rozpoczęła również karierę muzyczną. Dzięki tej decyzji Polonia w Londynie miała przyjemność obcować z jej muzyką. Fani czekali na ten moment niecierpliwie, gdyż zebrali się licznie w klubie Scala. Wokalistka kontrowersyjna, śpiewająca bardzo dobitnie co w jej głowie siedzi, i jestem pewna, że nie tylko jej ale i wielu innym.Niestety nie maja oni albo takiej siły przebicia, albo wręcz boją się, czy krępują powiedzieć to głośno. odwiedziła po raz kolejny Polonie na Wyspach.

Z początku sala zapełniała się powoli, jednak na każdej jednej twarzy widać było malujące się podekscytowanie zapowiadające występ artystki.

fot. Marek Jamroz

fot. Rafał Piętka
Wątpliwe by ktokolwiek tego dnia znalazł się tam przez przypadek. Pomimo tego, że gwiazda wieczoru zmagała się z wirusami, które zaatakowały jej gardło, równo o 19:30 wkroczyła na scenę i... zrobiła ogień! Już pierwsze sekundy występu postawiły wszystkich na równe nogi. Nawet ci, którzy przybyli wcześniej i przycupnęli gdzieś z napojami rozprawiając o sprawach dnia codziennego, wstali, bowiem nie tylko muzyka na to nie pozwalała, ale i słowa padające ze sceny jak pociski. I można tu śmiało mówić o pociskach jak najbardziej jedynie słusznych! Zapewne nie każdy zaopatrzył się już w najnowszą płytę artystki Karabin (co niestety na Wyspach jest zadaniem troszkę problematycznym), więc tym bardziej tłum wsłuchiwał się w teksty pierwszych utworów. Maria rozpoczęła występ od kilku piosenek zKarabinu. Oczywiście piosenka "Polska A B C i D" również wypełniła lokal i już do reszty poruszyła zebraną publiczność.

fot. Marek Jamroz
fot. Marek Jamroz
Po samej artystce też nie było już widać śladów jakiegokolwiek zmęczenia. Maria wręcz czerpała siły witalne od zebranych ludzi, choć w zasadzie było to zjawisko obustronne. Piosenkarka skakała po scenie niczym rozradowana nastolatka, wśród dających się zewsząd słyszeć okrzyków "Maria! Kochamy Cię!". Mimo że repertuar wybrany z okazji koncertu w Londynie był dość ciężki (choć przyznać trzeba że twórczość artystki do łatwej nie należy), nie zabrakło tanecznych pląsów i s(c)ali pełnej uśmiechów. Nieprawdopodobne wręcz by w tak małym ciele, drzemały pokłady takiej mocy i temperamentu, jakie artystka sobą prezentuje. Przyglądając się Marii na scenie, zastanawiałam się czy kłęby dymu unoszące się w powietrzu nie wydobywają się przypadkiem z ciała piosenkarki Słuchając jej na żywo można dojść do jednego wniosku: pod czarną czupryną jej włosów kłębi się od pomysłów.


fot. Rafał Piętka
Słowa piosenek wręcz wwiercają się w ciało odbiorcy. Dzięki trafnym porównaniom w tekstach, słuchacz mimowolnie zaczyna śledzić sytuacje obecną na świecie, powraca do wątków historycznych sprzed lat, ale również zaczyna zastanawiać się nad samym sobą. Od kilku tygodni sama zasłuchuję się w najnowszym krążku i muszę przyznać, że już dawno nie dałam się wciągnąć tak bardzo w monotematyczność autorską, jaką u mnie wywołała. Na koncercie znałam już wszystkie teksty na pamięć a i tak poruszały wciąż ze zdwojoną siła. Dopiero na występach na żywo Maria daje upust swoim zdolnościom wokalnym, co na płytach niestety trochę umyka. Nie umniejsza to jednak ich całokształtowi! Koncert zakończył się trzema bisami, na które artystka została wywołana gromkimi brawami. Zaraz po występie Maria Peszek nie zaszyła się od razu w garderobie, tylko z uśmiechem na ustach pozowała do zdjęć i rozdawała autografy. Skrajnie wykończona zniknęła za drzwiami dopiero, gdy na sali nie było już prawie nikogo.

fot. Marek Jamroz
I tak wszystko co dobre, szybko się kończy. Wokalistka i muzycy z nią występujący powrócili do Polski. Wierne rzesze fanów we wspaniałych nastrojach rozeszły się do domów, z niecierpliwością czekając na kolejne emocjonujące wystąpienia. Osobiście będzie mi dane zobaczyć Marysię ( i nie tylko ;) już za kilka dni w rodzinnym mieście artystki, na co czekam z niecierpliwością! Dobrej muzyki bowiem, nigdy nie za wiele!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz