sobota, 30 kwietnia 2016

Od dziecka dosyć szybko zacząłem podważać to jakimi prawami rządzi się ten świat – Z Łozem z zespołu Afromental rozmawia Marek Jamroz

Afromental to siedmiu pełnych energii i bardzo uzdolnionych młodych facetów. Każdy z nich to wyrazista i nietuzinkowa postać. Zarówno prywatnie, jak i na scenie stanowią bardzo zgraną grupę. Grupę, jakiej jeszcze w Polsce nie było! Muzyka, którą tworzą to wypadkowa inspiracji wszystkich członków zespołu. Repertuar grupy to mieszanka rocka, soulu, R&B, hip-hopu oraz popu. Już debiutancki album zatytułowany „The Breakthru” (2007) został bardzo dobrze przyjęty przez słuchaczy i krytyków muzycznych. Otrzymał m.in. nominację do nagrody polskiego przemysłu fonograficznego Fryderyk 2008 w kategorii – „Album Roku Hip-Hop/R’n’B”. Pierwszy singiel z płyty – „I`ve Got What You Need” został wybrany spośród ponad 300 zgłoszeń do finałowej szóstki koncertu Trendy podczas festiwalu Top Trendy 2007 w Sopocie. Kolejnymi singlami z płyty były utwory: „Thing We’ve Got” i „Happy Day”. „Playing with pop” (2009) – drugi album studyjny zespołu, oprócz nowych kompozycji zawiera także piosenki specjalnie przygotowane do filmu „Kochaj i tańcz” oraz serialu „39 i pół”, w którego drugiej serii zespół występował, grając samych siebie. Album ten zyskał status złotej płyty i pozwolił grupie wspiąć się na szczyt czołówki polskich zespołów, czego efektem są liczne nagrody i wyróżnienia oraz stale rosnąca ilość wiernych fanów. Najbardziej znane utwory z tej płyty to: „Pray 4 Love” i „Radio Song”. W czerwcu 2009, podczas festiwalu w Opolu, Afromental otrzymał statuetkę Superjedynka w kategorii „Zespół Roku” przyznawaną w głosowaniu widzów Telewizji Polskiej. W tym samym roku zespół uczestniczył również w prestiżowej serii koncertów Hity na Czasie transmitowanych przez TVP, a także wystąpił podczas finału konkursu Sopot Festival. Rok 2010 stał pod znakiem wielu sukcesów, wyróżnień i nagród. W lutym zespół otrzymał dwie nominacje do Fryderyka w kategoriach: „Album Roku Hip-Hop/R’n’B” (za „Playing With Pop”) oraz „Zespół Roku”. Grupa otrzymała również nagrody VIVA Comet oraz Eska Music Award w kategorii „Zespół Roku 2010”! Kolejnym wyróżnieniem było ogłoszenie zespołu „Talentem Roku 2010” przez Fundację Środowisk Twórczych w Olsztynie. W sierpniu, podczas konkursu w ramach Orange Warsaw Festival 2010, zespół zdobył główną nagrodę – „WOW! Music Award”. W listopadzie otrzymał prestiżową statuetkę MTV European Music Award 2010 w kategorii „Najlepszy Polski Artysta 2010” i znalazł się w TOP 5 nominowanych do tej samej nagrody w kategorii „Najlepszy Europejski Artysta 2010”!


Afromental to: Łozo (Wojciech Łozowski – wokal), Tomson (Tomasz Lach – wokal), Śniady (Bartosz Śniadecki – instr. klawiszowe), Baron (Aleksander Milwiw-Baron – gitara), Lajan (Wojciech Witczak – bas), Torres (Tomasz Torres – perkusja), Dziamas (Grzegorz Dziamka – instr. perkusyjne).

Marek: Afromental istnieje na polskiej scenie muzycznej już 12 lat. Gdzieś znika słodkie RnB i z albumem Mental House wchodzicie na tereny mocniejszego brzmienia. Co sprawiło, że nastąpiła, nie tyle rewolucja, co zmiana formuły waszego grania? Czy nie obawiacie się, że waszej publiczności nie przypadnie do gustu ta zmiana kursu? 


ŁOZO: My od początku naszej twórczości lubiliśmy przemycać cięższe elementy. Może faktycznie podstawą naszej twórczości było szeroko pojęte RnB, ale to też w dużej mierze dlatego, że nikt tego nie robił na tamte czasy w naszym kraju. My za to, gdy mieliśmy po 20-21 lat, uwielbialiśmy w Olsztynie klimat Hip-Hopu i RnB ze stanów z lat 90tych. Ale nasz pierwszy stworzony wspólnie utwór „The Breakthru” już miał w sobie przestery na refrenach. Pomimo naszej fascynacji „czarnym” graniem w tamtym okresie, większa część naszego zespołu w czasach licealnych to fani starszego rocka, metalu czy grunge-u. Wychowywaliśmy się na takich zespołach jak Metallica, Alice in Chains, Sepultura, Godsmack, Disturbed, Korn, Limp Bizkit czy System of a Down. Ja osobiście na samym początku świadomej przygody z muzyką zakochany byłem w Led Zeppelin i Black Sabbath, gdzie moim ulubionym gitarzystą był Jimmy Page, a ikoną i postacią, ktorą uwielbiałem był sam Ozzy.

Marek: Tekstowo wyrażacie się w języku angielskim. Czy nie uważacie, że może nastąpić efekt wyłączenia u słuchaczy, czyli, że warstwa tekstowa staje się jedynie estetycznym dodatkiem w utworach? 


ŁOZO: Niestety masz rację i po latach pisania po angielsku dochodzę do wniosku, że w Polsce jeszcze jest na to za wcześnie. A może nigdy nie będzie to miało sensu. To znaczy jest duża grupa naszych fanów, którzy śledzą faktycznie to co naskrobiemy, często dostajemy sygnały, że dobrze znają teksty, a wręcz regularnie pojawiają się zdjęcia na przykład tatuaży które zawierają cytat z naszych tekstów. Idealnym przykładem na to że jednak większość słuchaczy ma to gdzieś o czym jest piosenka która jest śpiewana po angielsku był nasz utwór „Radio Song”. Cały tekst tam to metafora do tego co się dzieje w naszym życiu aktualnie. Kobieta którą mamy u swego boku od zawsze to inaczej nasze ideały i to, w co wierzyliśmy i wierzymy przez te wszystkie lata jak marzyliśmy o tym co i jak chcemy grać. W tekście tam jednak mówimy również o romansie z inną, bogatą, elegancką damą, która kusi nas swoim blichtrem i możliwościami. W refrenie natomiast śpiewamy że przepraszamy, że napisaliśmy taki utwór i że nie chcemy nigdy więcej takich piosenek tworzyć. Jak pokazał czas, nikt w Polsce tego nie zrozumiał. Wszyscy myśleli, że w tekście jest „trochę słońca” a piosenka jest o jakiś romansach damsko-męskich. Piosenka stała się mega hitem, jednak tekst nie miał jak widać większego znaczenia. Taki nasz mały koń trojański jak my to nazywamy

Marek: Wiele kawałków z waszego ostatniego albumu w warstwie lirycznej brzmią buntowniczo i gniewnie, Skąd czerpiecie inspiracje to pisania tekstów? 


ŁOZO: Ja generalnie od dziecka dosyć szybko zaczynałem podważać to jakimi prawami rządzi się ten świat. W okresie liceum przechodziłem okres szukania siebie i buntowniczego podejścia do ogólnoprzyjętych reguł i zasad. Nawet Nasze granie RnB, to tak naprawdę także był rodzaj buntu, bo w tamtym okresie nie do pomyślenia było żeby zespół z Polski śpiewał taką muzykę w języku angielskim i że miałby konkurować na listach przebojów z Marylą Rodowicz, Feel-em, Wilkami i tak dalej. Bardzo lubię obserwować ludzi, świat i to jakimi prawami się rządzi. Dużo filozofuje, analizuje i myślę. Staram się rozwijać swoją świadomość, a im dalej w las tym faktycznie więcej widać. Na ten moment najbardziej męczy i irytuje mnie manipulowanie mas przez ludzi którzy są trochę mądrzejsi, jednak nie na tyle mądrzy by wiedzieć, że władzy i pieniędzy nie zabiorą ze sobą do grobu. A niestety konsekwencje ich działań będą odczuwać po nas następne pokolenia. Wiele jest inspiracji, bo wiele jest problemów na tym świecie, a z tą świadomością nie umiem już chyba tworzyć muzyki i tekstów o niczym.

Moja pamiątka z Łozem z MBTM. Z tyłu mistrz drugiego planu Paweł Drygas - perkusista Katedry
Marek: Muszę zapytać o Twój udział w Must be the Music. Nie da się ukryć, że większość zwycięzców takiej zabawy ginie gdzieś w tłumie na muzycznym rynku, ale i zdarzają się perły. Co twoim zdaniem daje uczestnikom sam udział w takiej zabawie? I czego nauczyłeś się Ty sam, będąc tym, który naciskał guziki na TAK i na NIE? 


ŁOZO: MBTM to była świetna robota, piękna przygoda i dobra nauka. Ciężko było oceniać na początku ludzi, którzy przychodzili do nas do programu, zwłaszcza, że wielu z nich było starszych ode mnie lub z większym stażem na scenie. Z czasem jednak zrozumiałem gdzie jestem i jaką mam rolę i że jeżeli już mogę wyrażać swoje zdanie to chcę i będę to robił. Udział w takim programie to na pewno super frajda i ciekawa przygoda. I tak uważam każdy powinien traktować takie programy, to po pierwsze. Oczywiście jest to jednak również poszukiwanie talentów, a i czasem ogromna szansa na przyszły sukces i tak zwana trampolina promocyjna. Wielu artystów którzy brali udział w takich programach znika i słuch o nich ginie, ale są również tacy, którzy dzięki udziałowi w show zrobili ogromne kariery. Przykładem jest Enej czy Lemon. Udział w tym programie był super nauką. Dowiedziałem się dużo więcej o tym ile zdolnych ludzi mamy w naszym kraju. Zobaczyłem też jak takie programy wyglądają od kuchni i jak wygląda jak my to nazywaliśmy, „zabawa w pana Boga” – decydując o tym, kto przechodzi dalej a kto nie, komu damy szansę zaśpiewać przed milionami a których odeślemy do domu. Tu również zobaczyłem jak można manipulować opinią publiczną, lub jak łatwo można wpłynąć na emocje ludzi. Całość jednak to piękna przygoda, którą wspominam bardzo dobrze.

Marek: Wróćmy do zespołu Afromental i do Waszej muzyki. Daje się w niej wyczuć wyraźny powiew lat 90tych. Czy ten rozdział historii muzyki jest waszą inspiracją?

ŁOZO: To po prostu naturalna kolej rzeczy. To okres w którym dorastaliśmy, z którego najwięcej czerpaliśmy jako zdolni, jurni młodzieńcy


Marek: Gdyby miał powstać projekt Afromental i Przyjaciele, kim byliby wasi goście? Załóżmy, że jest pełna dowolność i możecie wybrać dowolnych muzyków z całego świata.

ŁOZO: Ciężko byłoby odpowiedzieć na to pytanie bo to że na przestrzeni lat gramy różną muzę spowodowane jest również masą różnych inspiracji i tym że każdy z nas lubił różne kierunki. Oczywiście są pewni artyści którzy pojawiali się u większości z naszych playlist z młodości, których chcielibyśmy mieć u boku w studio czy na scenie. Na pewno Michael Jackson to postać ogólnie szanowana i kochana przez nas wszystkich. Biggie Smalls to nasz ulubiony raper. Z metaluchów to chyba Limb Bizkit byłoby nam najbliżej. A soule i RnB to pewnie D’angelo. A jazzowo to pewnie Herbie Hancock.

Marek: Jak podsumujecie 12 lat waszej działalności muzycznej? Co wspominacie najlepiej, może najzabawniej, a co mniej dobrze?

ŁOZO: Najcięższy moment to na pewno śmierć naszego przyjaciela Mateusza Budnego. „Bajzel” był naszym głównym technicznym, zmarł parę tygodni po wypadku samochodowym, który miał nasz bus techniczny parę lat temu. A co do pięknych momentów to cała ta przygoda i wspólna droga była świetną zabawą. Wspólne wspinanie się po drabinie by dojść na szczyty polskiego show biznesu było zawsze kupą zabawy. Ja zdecydowanie lubię wyjazdy za granicę a z kim lepiej niż z bandą kumpli, a zdarzyło się nam zagrać parę koncertów za granicą, m. in w Wenezueli.

Marek: Odbiorcy zdążyli już dobrze zapoznać się z waszym ostatnim krążkiem, od którego wydania minęło półtorej roku. Czy pracujecie już nad nowym materiałem?
ŁOZO: Aktualnie jeszcze nie, na razie przed nami sezon koncertowy wiosna/lato 2016.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz