
Disturbed to jeden z moich ulubionych zespołów, flagowy przykład nu metalowego boomu z początku nowego stulecia, przedstawiciel gatunku, który osobiście lubię nazywać post metalem. Zespół w składzie David Draiman, Dan Donegan, John Moyer i Mike Wengren przez ponad dekadę niósł światełko jednej z najlepszych amerykańskich kapel hard rockowych. Na swoim koncie mają 6 albumów, do której to kolekcji dołączył niedawno siódmy longplay zatytułowany Immortalized. Po niespełna pięciu latach przerwy, podczas której muzycy byli uwikłani w różne side projekty, swoim powrotem ostro namieszali, zwłaszcza, że nagrywanie ostatniego albumu trzymali w całkowitej tajemnicy, nawet przed swoimi rodzinami i bliskimi. Niespodziewany powrót na sceny całej ameryki ogłosili publikacją singla z najnowszego krążka – The Vengeful One. Klip na youtubie w zaledwie kilka dni przekroczył okrągłą bańkę wyświetleń, co wprawiło w osłupienie nawet samych sprawców zamieszania.
Singiel promujący nową płytę, podobnie jak cztery poprzednie zadebiutował na pierwszym miejscu prestiżowej listy Bilboard, dzięki czemu Disturbed dołączył do światowej czołówki – udało się to do tej pory zaledwie siedmiu kapelom. Płyta rozchodzi się jak świeże bułeczki, dostępna w Amazonie, czy iTunes za nieco ponad dziesięć funtów. Kilka dni temu dołączyłem do szczęśliwego grona posiadaczy tego wydawnictwa i po kilkukrotnym odsłuchaniu, postanowiłem wydać swój mocno subiektywny osąd na jej temat. Na płycie znajduje się szesnaście numerów (w tym intro, oraz trzy bonus tracki), liczba iście imponująca jak na dzisiejsze standardy. Oprócz tytułowego Immortalized, oraz promującego płytę The Vengeful One, na krążku znalazło się również miejsce na jeden cover (Sound Of Silence), który również jest znakiem rozpoznawczym kapeli z Chicago. A jak sama płyta prezentuje się, jako zamknięta całość? Bardzo zjadliwie, chociaż niecodziennie. Muszę przyznać, że po pierwszym jej przesłuchaniu miałem bardzo mieszane uczucia, graniczące wręcz z chęcią całkowitego jej zjechania. Po otwierających kawałkach, czyli Immortalized i The Vengeful One, które można było usłyszeć przed premierą, a które same w sobie są kwintesencją tego, co Disturbed prezentował przez ostatnie lata, kilka kolejnych numerów sprawia wrażenie zlepka niekoniecznie grających ze sobą riffów, mocno podlanych elektroniką, gitara nieco w tym chaosie zanika, a same utwory nie porywają.
Bardzo przypomina to dokonania Draimana z mocno industrialowego projektu Device, z którym nagrał płytę podczas przerwy w działalności Disturbed. Potem przychodzi czas na track numer jedenaście, który z miejsca stał się moim ulubionym z tej płyty. Co ciekawsze jest to właśnie ów cover, o którym pisałem wcześniej, a co jeszcze ciekawsze, coverem tym jest ballada Sound Of Silence, oryginalnie śpiewana przez Simona and Garfunkela. W tym utworze można nausznie podziwiać kunszt Davida w całej okazałości. To, co wyprawia on wokalnie jest wprost niesamowite, gdy pierwszy raz go usłyszałem musiałem kilkakrotnie wdusić replay, zanim przeszedłem do reszty kawałków. Ostanie pięć numerów to już czysty Disturbed, dzięki nim uśmiech nie schodził mi z ust aż do ostatniego dźwięku The Brave and The Bold, który zamyka krążek i jest moim numerem dwa. Gitara w końcu robi swoje i można w pełnej krasie zachwycać się niecodziennym brzmieniem, które przez lata udało się wypracować Danowi Doneganowi, oraz zachwycać jego umiejętnościami gry na wiośle.
Mateusz Augustyniak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz