piątek, 11 września 2015

Justyna Urbaniak - Od nowa: Czyli wskrzeszenie serca i odbudowa duszy.

Jedyne co wie o sobie Justyna Urbaniak to to, że sobie odpowiada. Nie bierze odpowiedzialności za to, jak postrzegają ją inni. Bierze odpowiedzialność tylko za to, co sama zrobiła i powiedziała. Zmienia swoje życie według tego, co ją uszczęśliwią. Jej gust muzyczny.jest stały i bardzo szeroki.Muzykę jako formę ekspresji samej siebie odkryła dość późno. Otaczała ją, wypełniała, ale ona sama nie skupiała się na niej. Dopiero, gdy popadła w stan całkowitej alienacji i została z nią "sam na sam", odkryła jej moc. Podobno całkiem niezłe grała kiedyś na klawiszach. Instrument ten jednak nie pozostał na długo w jej życiorysie.  Podczas nabożeństw śpiewała hymny w scholi kościelnej, dzieli czemu do dziś jej zostało śpiewanie podczas prac domowych i zamiłowanie do imprez karaoke. Od zawsze uwielbiała wieczory przy ognisku, kiedy ktoś brał gitarę i zaczynał śpiewać. Czuła wówczas - jak sama mówi - przemożną chęć życia w szczęściu.Muzyka ją uszczęśliwia i określa kim jest. Słucha prawie wszystkiego. Nie rozumie zmiksowanych dźwięków, przypominających odgłos upadających sztućców i puszczanych w radiu piosenek pop, które bezlitośnie ja bombardują. Zawsze gdy zaczyna widzieć efekty celów postawionych przed sobą lub gdy czuje się dobrze, słucha reggae. Punk rock to dla Justyny te dźwięki, które dają jej siłę do walki z każdym dniem i z wszystkimi przeciwnościami, jakie los jej zsyła. Rock towarzyszy jej najczęściej i jest muzyka,jakiej słucha po przebudzeniu. Słucha tez muzyki poważnej, rockowych i metalowych ballad, bluesa, muzyki alternatywnej, skocznych melodii, ciężkiego brzmienia gitar i poezji śpiewanej Wracając do kawałków sprzed lat odkrywa nowe ścieżki, dostrzec coś, czego wcześniej nie widziała.  Stara się nie ograniczać. Ciągle odkrywa i poszukuje czegoś nowego. Muzyka ja określa i pomaga jej dokonywać wyborów, często życiowych. Dużą rolę w życiu Justyny odegrała tworczosc Renaty Przemyk i Comy. Bardzo dawno temu powiedziała, że "byłaby najnieszczęśliwszą osobą na świecie, gdyby przestała słyszeć, bo przestałaby słyszeć muzykę" i często wraca do tego stwierdzenia.



fot. Monika S. Jakubowska
Trudno tu mówić o losie. Może prędzej o tym, który sama sobie po części zgotowałam. W całej podroży było mi dane przeżyć więcej, niż bym chciała, a podróż nadal trwa. Po kilku latach jednak patrzę wstecz z dużą dozą zrozumienia. Rozżalenie, ból - minęły, tęsknota - cóż, pewnie już we mnie pozostanie. Ale to dobrze. Niech nie mija. Pozwala pamiętać. Jednak nie o tym będę pisać. Zajmę się muzyczna podrożą duszy. O roli muzyki w życiu, moim życiu. O jej wchłanianiu przez każdy centymetr ciała. O tych momentach, gdy wypełnia cię od środka aż do momentu cudownego poruszenia. Gdy wiesz, że nawet najznakomitszy kochanek, nie byłby w stanie pobudzić twojego ciała w taki sposób. Gdy chcesz jej smakować każdym zmysłem. Gdy dostajesz gęsiej skorki przy słuchaniu pierwszych nut a dźwięki docierają do twojego umysłu ze zdwojoną silą. Tak, muzyka potrafi to zdziałać. To, jak i wiele więcej. Kiedy słowa i nuty łączą się w jedna perfekcyjną całość, mogą zatrząść fundamentami istoty tak marnej i wielkiej zarazem, jakim jest człowiek. Zmienić punkt widzenia, odkryć nowe możliwości, odgadnąć swoje "ja", a co dla mnie okazało się zbawienne - ukazać nowe ścieżki. Muzyka. Każdy odbiera ją inaczej, dla każdego znaczy coś innego. Dla mnie jest urzeczywistnieniem wspomnień. Delektując się niektórymi piosenkami, przed oczami roztacza mi się film lat minionych. Czasem wywołuje nagły uśmiech na twarzy, czasem fale uniesień, innym razem wracam do odczuć całej fazy empirycznej. Jest również taka muzyka, która w konkretnym momencie mojego życia, dotknęła wewnętrznego rdzenia. Obudziła wszystkie zmysły, które uśpiłam, pozwoliła zacząć się budzić. Sprawiła, że jeszcze raz, bardzo ostrożnie, zadrgały struny serca. Weszłam na nową ścieżkę, rozpoczęłam nowe fazy: zaprzestanie, wyciszenie, ukojenie. I właśnie o tej muzyce teraz napisze. Właśnie o tej bowiem jest mi szczególnie bliska.

fot. Monika S. Jakubowska
Z upływem lat jej odbieranie zmieniło się. Jestem już daleko poza tym, co było, zostawiłam przeszłość. Jednak nie zmieniło się jej pojmowanie. To jak podróż w czasie. Za każdym razem gdy włączam płytę Renaty Przemyk, najpierw z dziwnym rozczuleniem trzymam ją w rekach. Jakbym miała w dłoniach kawałek mojego małego świata, który na godzinę mogę wskrzesić. To dzięki twórczości Renaty odkryłam, że świat nadal istnieje. Wraz z końcem jednego etapu, bardzo niepewnie wkroczyłam w drugi. Żywy i piękny i ku mojego zaskoczeniu, ja również pozostałam w nim żywa. Weszłam na nową ścieżkę, rozpoczęłam nowe fazy: zaprzestanie, wyciszenie, ukojenie. I tu dopiero zaczyna się historia prawdziwa. Pominę z niej wiele. Skupie się tylko na muzyce i jej zbawiennym działaniu. Z całości jednak będzie można olepić muzyczny fragment mojej autobiografii.

Zaprzestanie:

 
"Male niebo". Piosenka rozpoczynająca się od slow "każdy ma swoje małe piekło", cóż za ironia. Stukanie nadające jej rytm wyrwało mnie z zamyślenia. Zadziałało jak pukanie do mojego jestestwa. Zostałam odłączona od wypełniających mnie myśli na ułamek sekundy, który jak się później okazało, był wystarczający. Czyściec, piekło, niebo. Rozmydlania nad sensem istnienia, wiara, życiem i śmiercią. Tylko to przez długi czas mnie zajmowało. Byłam tylko fizycznie. Mentalnie istniałam gdzie indziej.Niebezpiecznie przyjemne stało się przebywanie w "tym drugim, lepszym świecie". I to pukanie, zmieniające się w dudnienie w głowie wołające "pora wrócić". Podnieś swój cień, lecz najpierw go znajdź. Nim naprawdę powrócisz do świata żywych, zrozum wpierw, że w nim nie byleś. Zanim spotkasz się ze swoją dusza a później sercem, zacznij od podania reki temu, co z ciebie pozostało. Słowa "patrzą źle, gdy do siebie gadam i dają mi tak niewiele szans" spoliczkowały mnie. Zakładałam swoje maski i wychodziłam w nich do ludzi, kiedy musiałam. Oni udawali miłych, a ja udawałam, że nie słyszę jak gadają za moimi plecami.

fot. Monika S. Jakubowska
"kurz osiada na szybie, widzę teraz już mniej wyraźnie, z ulgą od niej odwracam oko..." Doszłam do wniosku że potrzebuję pierwszego (tak, pierwszego) pełnego oddechu absolutnego. Słowa piosenki które słyszałam już nie raz, rozbrzmiały inaczej. Nie wiem czy był to idealny moment, czy stało się coś w danym momencie. Impuls? Dźwięki? Może. A być może zrozumiałam, że by iść dalej, nie muszę wszystkiego rozumieć, lecz po prostu zaakceptować. Prawdopodobnie całość złożyła się na całość układanki. Rozpacz sprawia że klękamy przed swoją duszą. Że błagamy by bicie serca ustało. Krzyki i żal mieszają zmysły. Nie chciałam tego dłużej. Nie chciałam "przygotowywać się" mentalnie do wyjścia z domu. Dość. Chcąc coś pojąć, najpierw musimy zrozumieć potrzeby swojego ciała i umysłu. Zatracić się w samym sobie. Dałam sobie na to bardzo dużo czasu. Zrozumiałam. "Siadam do szyby tyłem, co ma być to mnie nie ominie". Pora pożegnać czas w którym zamarłam w świecie pielęgnowanych z pietyzmem wspomnień. Czas w którym zamknęłam swe ramiona na świat zewnętrzny i zatraciłam się w głębi lat minionych. Słuchając "Alice" waliły się mury, które zbudowałam. Chyba bardziej nieświadomie niż świadomie. Zbudowałam sobie własny świat który nie był teraźniejszością. Był przeszłością w teraźniejszości. Znałam ten świat i w jakiś bardzo pokrętny sposób to w nim wiedziałam jak funkcjonować. Jednak nuty sprawiły że postanowiłam wkroczyć do rzeczywistości.
 
Wyciszenie:


"Czkałam długo zanim znów udałam się w nieznane". Wystarczająco długo. Po kilkumiesięcznym stanie odrętwienia, próby odnalezienia się w świecie są niczym... raczkowanie dla małego dziecka. Przerwałam sen wariata, ale to był dopiero początek. Z pomocą przyszły piosenki takie jak: "Ile kosztuje miłość", " Blizna", "Słony żal", "Póki słońce świeci" i wiele innych. Był to czas chaosu. Było zbyt głośno w mojej głowie. Zbyt wiele wszystkiego. Musiałam się uspokoić, oddalić pomyśleć. Inaczej chaos ogarnąłby mnie a nie ja chaos. Byłam jak cień.

Wyłaniałam się na świat, kiedy inni byli zbyt zajęci sobą. Obserwowałam wszystko i wszystkich. I słuchałam. Zawsze towarzyszyła mi muzyka. Słuchałam siebie i słów rozbrzmiewających w uszach. Układałam puzzle swojego "ja". "Jakby nie miało być, to lepiej stracić, niż nigdy nie mieć nic". I poczułam ten niesamowity promień który przeszywa twoje ciało, gdy po upadku na nowo odzyskujesz siły. To wewnętrzne BUM! Gdy płaczesz ze szczęścia. Gdy przestajesz panować nad emocjami. Czujesz że pomimo wszystko nadal możesz wszystko. Gdy przypominasz sobie, by nigdy się nie poddawać. I choć minęły lata, nadal słyszę dźwięk słów wypowiedzianych przez wówczas kilkulatka: "Obiecaj mi że już nigdy nie będziesz płakać tak jak wtedy". Zdanie to wciąż jest niepokojącym zgrzytem z przeszłości które trzyma mnie w ryzach. Obiecałam więc i sobie i jemu, że już nigdy nie będę nieszczęśliwa. Nigdy!. Zaczął narastać we mnie bunt...i znowu przemożna chęć życia. Życia w pełni szczęścia. Nie chciałam już żyć w stagnacji. Chciałam, by serce zadrżało nie tylko z rozpaczy! Bym nie uroniła ani jednej chwili z tego co piękne i niespodziewane, bym zaczęła to znowu dostrzegać! Chciałam znowu podziwiać jeden płatek śniegu i nie móc uwierzyć że jest jedyny i niepowtarzalny i marnować dni na marzenia, że może uda się znaleźć chociaż podobny! Tańczyć w deszczu i czuć że mogę wszystko bo jestem wolna! Godzinami wpatrywać się w detale architektoniczne i odnajdywać w nich myśli ich twórców! "Nie mam żalu do nikogo"... już nie miałam.

Ukojenie:


fot. Monika S. Jakubowska
Znalazłam je. Po długiej walce z myślami i demonami. Zaczęłam kreować swoją rzeczywistość. Ze wsparciem przyszła, a raczej popłynęła z głośników muzyka. Znowu Renata. Nie tylko jej twórczość towarzyszyła mi przez ten czas. Jednak to w jej tekstach znalazłam to, czego potrzebowałam. "Pokój własny mam, kto wejdzie bez pukania teraz straci twarz, ogień pod mym stosem całkiem zgasł". Przez ćwierćwiecze byłam tym, kim inni chcieli bym była. Nadszedł jednak czas bym zaczęła być tym, kim zawsze chciałam być. Przestałam pytać "czy mogę?", przestałam się zastanawiać "czy wypada?". Zaczęłam po prostu być sobą. Zrzuciłam wszystkie maski. Nie zrozumcie tego opacznie, po prostu pozwoliłam sobie na te wszystkie "szaleństwa" (tak, styl ubierania, piercing czy tatuaże są nadal przez wielu uznawane za szczyt nieodpowiednich fanaberii), których zawsze sobie odmawiałam. Nie chciałam już zgubić niczego, co dawało mi satysfakcje, tylko dlatego że ktoś przez lata wmawiał ci, że to jest złe i nie na miejscu. Była to najwyższa pora, by obudzić się ze snu który trwał miesiące, a tak na prawdę lata. Był to czas, by krok po kroku odnajdywać idee z wcześniejszych lat, niestłamszonych zgniłym światem, by już się nie podporządkować warunkom, które ci nie odpowiadają. Obudziły się namiętności, chęć spełnienia. Życie jest do cholery za krótkie! Nie masz pewności, czy skończy się za 10 minut, czy za 50 lat. "Jeśli odetniesz sumienie, to w trupa zamienisz kogoś, kto jeszcze mógł żyć [...] w d*** mam prawo, co każe mi zabijać, cichy głos że to nie jest moja wina, póki on we mnie tkwi, to jest przyczyna...".


fot. Monika S. Jakubowska
Wiele razy słyszałam później od znajomych, że mam piękną duszę, że jestem kimś, kogo ten świat potrzebuje. Po wielu ciosach i jeszcze większej ilości upadków, trudno w to uwierzyć. Podobno jestem zdolna do poświęceń o jakich inni nawet nie pomyślą, nie wezmą pod uwagę. Staram się tylko znaleźć odpowiednią drogę. Czy to poświęcenie? Nie, chyba nie. Płacę za to czasem wysoką ceną, ale nie nazwałabym tego poświęceniem. To raczej dokonywanie wyborów. Siadasz, myślisz, analizujesz, dochodzisz do konkluzji. Wiesz na co się godzisz. Podejmujesz decyzję, czasem ryzyko. Wszystko zależy od konwersacji wewnętrznej. Jesteś panem swojego losu, to nie los decyduje. Lubimy sobie wmawiać, że jest inaczej, bo tak jest łatwiej. Bądź przewrotny bardziej, niż to co "zapisane w gwiazdach". Oszukuj swoje przeznaczenie według swoich oczekiwań. Jeśli chociaż raz w swoim życiu poczujesz rosnącą w Tobie siłę, jesteś wygranym. Nie zapomnisz mocy, jaką ona ze sobą niesie. Zawsze będziesz wiedział, jakie ścieżki wybierać. Nawet jeśli zaczniesz się w nich gubić, po prostu będziesz wiedział kiedy powiedzieć "dość!". Pięknie przekłada to piosenka "Święte". Również jedna z mi towarzyszących od lat. Twórczość tej Pani jest mi niezbędnikiem. Jak damska torebka, w której znaleźć można wszystko, co w danej chwili potrzebne. Podnosiłam się z kolan wiele razy. Jeśli zaszłam tak daleko, to nie po to, by się poddać! Niezależnie co się stanie. Grechuta śpiewał "ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy". Każdy zna ten tekst. Każdy bierze go do siebie. Ale ilu tak naprawdę z niego korzysta? Łatwo jest mówić, trudniej słowa urzeczywistnić. Zapomniałabym dodać że ... "Babę zesłał Bóg z woli nieba jestem tu". The end.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz