sobota, 4 kwietnia 2015

Marcin Czarny - Polish Festival In Bedford (Polski Wzrok)

Gdyby lekarze prześwietlili serce Marcina Czarnego, zapewne wykryliby w nim szeroko pojętą rock&roll-ową duszę. Wychowany na Zeppelinach, Niemenie i Deep Purple, których ojciec wtłaczał mu do uszu za pomocą płyt gramofonowych, zespole Hey, Beatlesach, Hendrixie i Doorsach, których odkrył sam przeglądając popularne w tamtych czasach czasopismo młodzieżowe POPCORN, Gawlińskim, Chłopcach z placu broni, Kobranocce i całej zgrai artystów z lat siedemdziesiątych, osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, sięgnął po gitarę i po dwóch latach ciężkiej praktyki, od której rodzicom jeżyły się włosy na głowie, założył swój pierwszy amatorski band. Szybko okazało się, że lepiej wychodzi mu darcie japy (czyt. śpiewanie) niż gra na sześciu strunach. Nim zespół znalazł dla siebie nazwę, zdążył się rozpaść. Na szczęście godziny spędzone w sali prób nie poszły na marne i już kilka miesięcy później Marcin znalazł się w garażu GET AWAY. Stara kanapa, porozrywane głośniki i samochód pośrodku tworzyły iście klimatyczny nastrój. Kapela czerpała swoją inspirację z takich artystów jak Green Day, Pidżama Porno, Tool, The Perfect Circle, R.E.M, Spin Doctors, czy Limp Bizkit, co pozwoliło mu rozwinąć skrzydła i poszerzyć swój wachlarz zainteresowań na nowo odkryte rockowe dźwięki. W tym samym czasie rozpoczął współpracę z lokalną Gazetą Średzką i składem MACHO GRANDE, który charakteryzował się ciężkim brzmieniem wzorująco zaczerpniętym z Illusion i Biohazard. Materiał na pierwszy koncert zespołu powstał w trzy miesiące, a 12 utworów, do których udało mi się napisać teksty w niecałe dwa tygodnie, zasiliło godzinny koncert na festiwalu SCREAM ROCK w jego rodzinnym mieście. Po koncercie, pomimo sporego zainteresowania zgromadzonej publiczności, projekt przestał istnieć. Wtedy nadeszła pora na ostatni ze składów w ojczystym kraju – OWIECZKI PASTORA. Potencjalnie grupa zupełnie niepasujących do siebie osób stworzyła wyjątkowo rockowo-alternatywną atmosferę, co zaowocowało pierwszym zapisem ścieżek w profesjonalnym studio nagraniowym. EP-ka zawierała trzy utwory; „Dragonfly”, „Nyga song” i „Światłowód”. W styczniu 2007 „Owieczki” zagrały po raz ostatni na Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy, a w marcu tego samego roku Marcin przybył na legendarne „pół roku” na Wyspy Brytyjskie. I tak w marcu stuknie 8 lat, jak w pocie czoła zasila brytyjską gospodarkę. Tutaj muzyka nieznacznie zeszła na dalszy plan i poświęcił się pisaniu. W 2009 roku po intensywnej pracy nad tekstem, przy muzyce Norah Jones, Tori Amos, Stingu i kompletnie niepasującym do tej trójki Marylinie Mansonie, powstała jego pierwsza powieść „Po tej samej stronie samotności”, wydana rok później przez wydawnictwo Poligraf. Swoje piętno odbiła na nim również kapela Deftones. Ich twórczość oddziaływała tak mocno, że rozpoczął pracę nad swoją kolejną powieścią. Tym razem kryminałem „Odcienie księżyca”, którą przerwał, zgadzając się na propozycję redaktora naczelnego Gazety Średzkiej, który wpadł na pomysł, aby stworzyć powieść z drugim pisarzem Piotrem Stróżyńskim. Przez dwanaście miesięcy, co tydzień ukazywał się kolejny rozdział powieści i tym sposobem pod koniec 2013 roku panowie ukończyli powieść kryminalno-obyczajową „Niebezpieczne zabawki”. Rok 2014 to eterowa przygoda w lokalnej radiostacji, gdzie w każdy wtorek o 19:00 wraz z Leszkiem Pankowskim i Marcinem Kusikiem Marcin Czarny prowadzi prześmiewczą audycję „Burza Mózgów”, prezentując słuchaczom swój alternatywny gust muzyczny. Od stycznia 2015 Marcin współpracuje z polskiwzrok.co.uk, a wieczorami próbuje ukończyć „Odcienie księżyca”. Dziś mniej gra, więcej słucha, częściej pisze. 



Zaparkowałem auto na ostatnim wolnym miejscu miejskiego parkingu, w duchu przeklinając kobietę z niebieskiej Toyoty, która bez skrupułów próbowała wpakować się przede mnie. Słońce ogrzewało majestatycznie, gdy wędrowałem bedfordzkim deptakiem mijając po drodze CEX-a, gdzie ostatnio zaopatrzyłem swoją kolekcję płyt w kilka nowych pozycji muzycznych, następnie uwielbiany przez wszystkich sklep odzieżowy Primark i telefoniczny Carephone Warehouse, mając w głowie ostatnie słowa naczelnego Polskiego Wzroku wykrzyczane do słuchawki telefonu: „Tylko nie zapomnij firmowego uniformu! Dziś wszyscy mają być przyozdobieni!” Nie zapomniałem. Wielkie białe oko obserwowało otoczenie z tylnej części czarnej koszulki. Pozostawione po sobotnich imprezowiczach strzępy ludzkiego sposobu bycia nie wskazywały na to, że za rogiem The Polish Language and Culture Association, czyli Stowarzyszenie Kultury i Języka Polskiego (PLCA), która zajmuje się prowadzeniem działalności edukacyjno-wychowawczej dla dzieci i młodzieży, organizuje imprezy kulturalne i artystyczne promując polskie tradycje, rozpętało prawdziwą kulturową rewolucję, a centrum Bedford stało się strefą polskiego dziedzictwa. Z daleka można było dojrzeć biało-czerwone barwy oplatające cały plac Harpur Square. Po kilku krokach znalazłem się w samym centrum wydarzeń, gdzie natychmiast zostałem zauważony przez dwie młode damy witające gości w strojach ludowych.

Gabinet od kuchni (fot. Marek Jamroz)
Before party (fot. Marek Jamroz)
Co prawda nie chlebem i solą, choć piekarze z The Polish Bakery prężyli się przy swoim stanowisku i można było owe specjały tam smakować, ale z koszem wypełnionym słodkościami. Zapakowałem dwie swojskie krówki ciągutki do kieszeni i wraz z nadciągającym za mną tłumem ruszyłem dalej. Zatrzymałem się na chwilę przed wejściem do Harpur Suite, gdzie odbywała się artystyczna część festiwalu i jeszcze raz omiotłem wzrokiem plac. Organizatorzy zadbali o wszystko.

Bo my jesteśmy rockendrolowcami... (fot. Sławek Orwat)
Można było ubezpieczyć się w u specjalistów z „Pol-Planu”, obciąć sobie włosy u fachowców z salonu fryzjersko-kosmetycznego „Euforii”, na stoisku FM-group zakupić kosmetyki, spróbować dań z restauracji „Milena”, zapisać się do Bedford College, zaciągnąć profesjonalnej opinii u ekspertów z PBiC, albo napić się kawy, czy zjeść zapiekankę z budki Short Café. I choć na tą ostatnią pozycję trzeba było czekać w niektórych przypadkach nawet godzinę, to uwierzcie mi było warto. Po prostu niebo w gębie. Nagle naprzeciw mnie zrobiło się biało-czerwono.

Ogarniający wszystko Wzrok Naczelnego (fot. Marek Jamroz)
 To byli sportowcy z Polskiej Akademii Futbolu. W środku koła wysoki szczupły mężczyzna podbijał piłkę głową, a zebrana dookoła grupka gapiów, wymieszana z młodymi piłkarzami dzielnie wyliczała każde kolejne podbicie. Dwadzieścia trzy. Piłka upadła. Po przeciwnej stronie, przy niewielkim okrągłym stoliku mała dziewczynka cierpliwie wyczekiwała na balonową figurę, które wraz z żoną rozdawał właściciel ”Magazynu Lokalnego”, Robert Szydłowski.

Patrz Marcin, tak starego modelu komórki nikt już nie ma (fot. M. Jamroz)
Po krótkiej chwili dziewczynka chwyciła balonowe serce i pobiegła w stronę swoich rodziców. Już chciałem wchodzić do środka, gdy w drzwiach zatrzymał mnie ten sam duet „krakowianek” z koszem słodkości. Mimo, że w kieszeni miałem jeszcze obie krówki od poprzedniego razu, wydobyłem parę „kukułek”, które wkrótce dołączyły do owych ciągutek i wskoczyłem do środka. No tak. Polak mądry po szkodzie. Gdybym wiedział, że prawie przy samym wejściu delikatesy „Bestpol” serwują swoje specjały, oddałbym dziewczynkom „moje” krówki.

Chłopaki, jakbym trochę się tu zasiedział to don't panic (fot. M. Jamroz)
Przez tą dekoncentrację pominąłem zupełnie wystawę prac dzieci: Sławni Polacy, Moja Polska, oraz ofertę księgarni Play Media, jak i zorganizowaną przez PLCA wystawę lalek w strojach ludowych. Swoją obecnością festiwal zaszczycił także burmistrz Bedford Dave Hodgson, któremu właśnie w tej chwili organizatorzy dziękowali za wsparcie inicjatywy. W morzu zgromadzonego tłumu dostrzegłem starego wyjadacza dziennikarskiego, właściciela bloga „Muzyczna Podróż” i redaktora „Nowego Czasu”, Sławomira Orwata.

Nowy Czas w Bedford

Piękna i... Dziki (fot. Sławek Orwat)
Skromnie otaczało go grono redakcyjne Polskiego Wzroku w składzie: naczelny Mateusz Augustyniak, buntowniczy Kuba Mikołajczyk (techniczny festiwalu), liryczny Marcin Kuchta i niezastąpiony hanys z aparatem Marek Jamroz, odpowiedzialny również za oprawę fotograficzną festiwalu. Po lewej stronie swój wzrok zatrzymałem na Danielu Czapskim znanym bardziej pod pseudonimem Czapa i Tomaszu Likusie, dla szerszej publiczności znany jako Buch. Obaj panowie są jednymi z głównych organizatorów koncertów polskich gwiazd na terenie Zjednoczonego Królestwa. Wkrótce potem na scenie pojawili się wychowankowie Polskiej Szkoły Muzycznej w swoich solowych aranżacjach. Grą na skrzypcach, czy pianinie oczarowali zgromadzoną publiczność. Zaraz potem skrzypcowym brzmieniem popis dał zespół Arpeggio, wykonując między innymi „Preludium e-moll” Fryderyka Chopina. Od wpół do trzeciej sceną zawładnęły gwiazdy sprowadzone do Bedford specjalnie na prośbę Polskiego Wzroku. 

Aleks Gala (fot. Marek Jamroz)

Hania daje czadu (fot. marek Jamroz)
Pierwszą była Aleks Gala, córka perkusisty legendarnej grupy punk rockowej Zielone Żabki. Na koncertach towarzyszy jej siedmioletnia siostra, która mimo młodego wieku udowodniła, że zupełnie swobodnie czuje się za sterami perkusji i idealnie nadaje się na sekcję rytmiczną dla utalentowanej muzycznie Aleks. Mimo, że gitara, jak i głos starszej siostry powala na kolana, to chwilami nie było wiadomo, kto w tym duecie jest gwiazdą. Wraz z rozpoczęciem występu Aleks Gali do Bedford zawitali przedstawiciele londyńskiej prasy. Teresa Bazarnik i Grzegorz Małkiewicz, czyli właściciele, a zarazem redaktorzy „Nowego Czasu” przywieźli ze sobą kilkanaście egzemplarzy gazety, które trafiły w ręce przedstawicieli tutejszej Polonii. Pragnę zaznaczyć, że dla redaktorów Polskiego Wzroku poznanie pionierów emigracyjnego dziennikarstwa było nie lada zaszczytem. Ale wróćmy do koncertów, bo oto o piętnastej trzydzieści na scenę wkroczył lustrzany kwartet w składzie:

Gabinet Looster (fot. Marek Jamroz)
Adam Szczebel (fot. Marek Jamroz)
Adam Szczebel – śpiew, gitara
Robert Wiktorowicz – instrumenty perkusyjne
Rafał Wrona – gitara basowa
Piotrek Wróbel – gitara solowa



Gabinet Looster, bo o tym bandzie tutaj mowa, powstał w listopadzie 2011 roku z inicjatywy basisty i gitarzysty solowego zespołu. Początkowo panowie grali jedynie we dwójkę, a po pewnym czasie pojawił się perkusista Robert Wiktorowicz, zmieniając tym samym styl grania na nieco cięższy. Na samym szarym końcu pojawił się wokalista Adam Szczebel i mówiąc szczerze nie wyobrażam sobie innego składu tej grupy.

Polski Wzrok widzi wszystko (fot, Marek Jamroz)
Na bedfordzkiej scenie, mimo nagłośnienia, na którym członkowie Gabinetu Looster nie zwykli wcześniej eksperymentować, dali z siebie dwieście procent. Panowie nie biegali po scenie, jakby ktoś ich podpalał, a jedynie siedzieli na krzesłach. Ale jak siedzieli? Tyle energii płynęło z tej muzyki, że szczęka opada. Bębniarz szybkością, precyzją i tym, co osobiście nazywam inteligencją w muzyce, rozwalił system całkowicie, podbicia basisty perfekcyjne, a gitarzyści ze swoich akustycznych pudeł wydobyli głębię i rockowy power. Nawet nie wspominam o wokalu i tekstach, bo obie rzeczy mną zwyczajnie zawładnęły. Aż samemu chciało się krzyczeć: „MILICJA”.  Kto był, ten rozumie, a kto nie był niech żałuje.

Gabinet Looster ze swoim największym fanem

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz