poniedziałek, 30 grudnia 2013

Oskar Gackowski - To będzie rok The Riddle!

fot. Simona Marchaj
fot. Maria Wąsik
Zespół The Riddle, zanim jeszcze nim został w stu procentach, swój początek bierze w październiku 2010 roku. Jak to bywa mając lat 17-18, człowiek chce zrobić coś ponadprzeciętnego, coś po prostu „Wow!”. Dlatego też w głowie mojej (Oskara Gackowskiego – wokalisty The Riddle) i dobrego znajomego (Jędrzeja Dąbrowskiego – ówczesnego gitarzysty), który rozpoczynał z nami pracę przy bliżej nieokreślonym projekcie, pojawiła się myśl – stwórzmy grupę, róbmy muzykę!

fot. Remigiusz Naruszewicz
Wychyliliśmy kieliszek dobrej, polskiej wódki i wszystko nabrało mocy. „Mamy zespół” – mogliśmy rzec bez ogródek, lecz to - jak się później okazało - był dopiero początek drogi, która miała zaprowadzić nas do występów na scenach wrocławskich pubów, inowrocławskich hal widowiskowych czy wydania własnej EP-ki.

To, że zaczynaliśmy swoją muzyczną podróż [swoją drogą niezłe określenie ;) - przyp. red.], wcale nie oznaczało, że z muzyką jesteśmy zapoznani za pan brat. Wręcz przeciwnie, dla mnie osobiście było to wyzwanie – pierwszy raz stanąć przed mikrofonem i wydobyć z siebie dźwięki, które zadowolą na początek moich współtowarzyszy, a w przyszłości publiczność, przed która przyjdzie nam występować. Pierwszy progres poczyniliśmy, kiedy do zespołu dołączył - nadal obecny w The Riddle - Damian Suseł – basista, człowiek który w tym czasie o muzyce wiedział najwięcej z nas.

fot. Remigiusz Naruszewicz
Miał bowiem już za sobą doświadczenie sceniczne grając we wrocławskim zespole Offhand. Od tego czasu mogliśmy powiedzieć, że czas najwyższy zacząć wspólne granie. Co z tego, że pomysł był, nadszedł czas na jego realizację i zderzenie z rzeczywistością. Mieliśmy już przecież część sekcji rytmicznej, sekcję gitarową i wokal. Czemu więc nie spróbować? I tak zaczęło się wspólne muzykowanie, od spotkania trójki młodych ludzi, gdzieś przy pl. Orląt Lwowskich we Wrocławiu, wspólnej drodze do pobliskiej sali prób i podpięcia sprzętu.

Pierwszym utworem (wykonanym strasznie, ale to strasznie – piszę o tym przez pryzmat doświadczeń ;) ), był cover zespołu Guns ‘N’ Roses – Don’t Cry. Podjęliśmy bodajże tylko jedną próbę wykonania tego utworu. Rzec można, że wszystko zaczęło rodzić się w bólach. Nie zważając na wszelkie przeciwności, których chyba nawet sami nie byliśmy jeszcze świadomi, parliśmy dalej przed siebie.

Czas mijał, próby się odbywały, lepsze lub gorsze, jak to zazwyczaj bywa w młodych, undergroundowych kapelach. Dla nas była to sielanka, lecz wraz z kolejnymi godzinami spędzonymi ze sobą, z instrumentami, nadszedł też czas, żeby zespół powiększył się o kolejne osoby, żeby sprawa nabierała rozpędu. Do zespołu dołączył dobry znajomy naszego basisty – Mateusz Ambroszko (podobnie jak Damian, będący do dziś dzień członkiem zespołu The Riddle).


fot. Remigiusz Naruszewicz
Z tego co sobie przypominam, były to dopiero jego początki z „wiosłem”, a mimo wszystko niesamowicie dawał radę zyskując naszą wielką sympatię. Efektem tego było powstanie naszego pierwszego własnego utworu, napisanego jeszcze w języku polskim, pod jakże enigmatycznym tytułem: „Klatka”, który w naszych głowach siedzi po dziś dzień. Może któregoś dnia nawet coś z nim zrobimy. Po pewnym czasie - jak to nieraz w życiu bywa - tory naszej twórczości rozeszły się w różne strony.

fot. Krzysztof Zatycki
Efektem tego było pożegnanie z Jędrkiem i jego gitarą. Skład się skurczył i po raz kolejny przyszło nam odbywać próby w trójkę. Również wtedy, przez progi naszej sali prób przewinęło się kilka osób, które potencjalnie mogłyby zająć jego miejsce. Jak się jednak okazało, nie był to łatwy okres. Matury naszych znajomych, obłożenie zajęciami prywatnymi czy po prostu brak czasu i chęci, spowodowały, że jeszcze trochę przyszło nam czekać na drugiego gitarzystę. Mimo wszystko, dużo gorzej sprawa kreowała się jeśli chodzi o uzupełnienie sekcji rytmicznej. Nawet jeśli jeden z gitarzystów zdążył odejść, to był taki czas, kiedy udało nam się tworzyć gitarowe riffy z podziałem na sekcję rytmiczną i solową. W przypadku perkusji, nie było tak kolorowo.

fot. Simona Marchaj
Byliśmy świadomi, że znaleźć wtedy we Wrocławiu dobrego perkusistę, który na dodatek był wolny i miał czas na to, żeby spokojnie bawić się przy tworzeniu muzyki, graniczyło niemal z cudem. Czemu więc nie perkusistka? Ostatecznie Kasia Kowalska, która przy „garach” radzi sobie jak żadna inna kobieta, którą znam osobiście, dołączyła do nas na stałe. Musiało minąć niemal 10 miesięcy, od kiedy zespół zaczął istnieć, żeby sprawę w tej kwestii wyjaśnić w stu procentach. W między czasie przewijało się kilka osób, efekt perkusyjny , czy po prostu cisza wydobywająca się ze stojących na sali bębnów. Dopiero Kasi uderzenia zadowoliły nas całkowicie, choć i podobnie jak w przypadku moim, czy Mateusza, dołączenie do zespołu oznaczało kompletnie nowe doświadczenie jakim było posługiwanie się swoim instrumentem. Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy do zespołu dołączyła Kasia (a był to maj/czerwiec 2011 roku), w naszych szeregach pojawił się mój znajomy ze szkolnej ławki w liceum Krzysztof Wojtuś. Wiedziałem, że gra na gitarze, lecz dopiero któraś z „osiemnastkowych” imprez, jakie odbywały się wiosną, spowodowały, że udało nam się porozmawiać na tematy muzyczne. Koniec końców, wyszło na to, że szukamy osoby, która wypełniłaby nam lukę jaką niewątpliwie był dla nas brak drugiego gitarzysty.

Backstage MBTM - Oskar z Pawłem Drygasem - perkusitą Katedry
 Ostatecznie, gdzieś nad ranem, umówiliśmy się że jak najszybciej się ze sobą skontaktujemy w sprawie najbliższej próby, podczas której ustalimy coś w kwestii wspólnego grania. Nie chcę, żeby to co teraz napiszę, zabrzmiało niestosownie, ale nasze serca zaskarbił sobie już tym, że na pierwszą próbę przyniósł 6 lub 8 piw, po czym je dla nas zostawił, bo niestety musiał szybciej opuścić nasze pierwsze muzyczne spotkanie. Dopiero później okazało się jak fenomenalnie radzi sobie z gitarą. Tym samym przypieczętował swoją obecność w The Riddle.

fot. Remigiusz Naruszewicz
Od czasu założenia zespołu do naszego pierwszego koncertu minęło prawie dziewięć miesięcy. Można więc powiedzieć, że idąc śladem matki natury, wytworzył się organizm z potencjałem i ambicjami, aby tę muzykę rozwijać wkładając w nią swój własny pierwiastek.

Ciepły czerwcowy wieczór, koncert dobrze znanych obecnie we Wrocławiu zespołów Katedra i Strain oraz my – bodajże jeszcze pod nazwą Reverse. Na sam koniec jako sceniczni debiutanci dostaliśmy swoje „pięć minut” przy okazji jam session, które odbywało się w nieistniejącym już niestety pubie „Wagon”. Jeszcze wtedy bez własnych aranżacji, jedynie z kilkoma coverami m.in. „Boom Boom” John Lee Hookera stawialiśmy swoje pierwsze kroki na scenie. Nasze własne utwory zaprezentowaliśmy dopiero w październiku 2011. Od tego momentu oficjalnie funkcjonowaliśmy już jako zespół The Riddle.

Zaczęło się poważne granie i koncertowanie, zaczął spoczywać na nas obowiązek podjęcia próby tworzenia własnej muzyki bazującej na wspólnych inspiracjach latami 60'. i 70', kiedy to na czołówkach widnieli Jimi Hendrix, Led Zeppelin, Cream itp. Swój pierwszy sukces osiągnęliśmy już w listopadzie 2011 zdobywając wyróżnienie na Ogólnopolskim Przeglądzie Piosenki Licealnej „WYBRYK”, przedstawiając dwa własne utwory, a już chwilę po tym występowaliśmy na jednej scenie wraz z Romanem „Pazurem” Wojciechowskim, Leszkiem Cichońskim, Andrzejem Ryszką czy Jackiem Krzaklewskim przy okazji koncertu zespołu Pazur Rock-Blues Band w klubie Liverpool. Wszystko szło po naszej myśli! Koncertów nie brakowało. W kwietniu 2012 roku udało nam się zagrać w Inowrocławiu na hali widowiskowo-sportowej (dzięki uprzejmości niefunkcjonującego już zespołu Nevermind). Po raz pierwszy mogliśmy poczuć namiastkę tego, co Ci bardziej znani doświadczają pod hasłem „trasa koncertowa” i niesamowicie nam się to podobało!

projekt graficzny EP-ki Maria Wąsik
W końcu wróciliśmy do koncertowania w rodzimym mieście i pracy nad własnym materiałem co ostatecznie zaowocowało naszą pierwszą EP-ką - „Stories of Uncle Jim”, wydaną własnym nakładem sił (do odsłuchania pod linkiem:ttps://soundcloud.com/the-riddle-official. To chyba właśnie ten moment możemy nazwać naszym największym dotychczasowym sukcesem. Osobiście nie sądzę, że jest w karierze osoby tworzącej muzykę coś piękniejszego niż wydanie na świat swojego „dziecka” pod postacią muzyki, która płynie z nas samych. Oczywiście nie byłoby to możliwe, gdyby nie cudowna oprawa graficzna naszej dobrej znajomej Marii Wąsik (tu można pooglądać jej prace, w tym okładkę naszej płyty - https://www.facebook.com/wasikmaria), Olka Sobeckiego, który to wszystko dla nas nagrał, zmasterował i po prostu miał do nas cierpliwość, oraz Romkowi Gomułkiewiczowi i zespołowi Braksnu, dzięki którym mogliśmy skorzystać częściowo ze sprzętu.

To oprócz nas twórcy naszego, jak do tej pory, największego osiągnięcia. do pracy nad własnym materiałem, co ostatecznie zaowocowało naszą pierwszą EP-ką - „Stories of Uncle Jim”, wydaną własnym nakładem sił - do odsłuchania pod linkiem:

Podsumowując, zespół działa i ma się dobrze. Czekamy na kolejne okazje do tego, aby koncertować, aby dzielić się z ludźmi muzyką. Chyba po raz pierwszy publicznie mogę powiedzieć o tym, że pracujemy nad zupełnie nowym materiałem, który usłyszeć będzie można już wiosną, gdzieś w stolicy Dolnego Śląska, a później – kto wie - może uda się zebrać fundusze i wydać pierwszy long play. Na to liczymy!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz