niedziela, 22 grudnia 2013

Frühstück - muzyka niosąca Nadzieję (Nowy Czas nr 198)

Powstali 16 lat temu. Mieszkają we Wrocławiu. Śpiewają tylko w języku angielskim. Mimo, że grali w Londynie już kilkukrotnie, a ich poziom artystyczny porównywalny jest z najlepszymi polskimi kapelami, ich twórczość ciągle jeszcze nie jest znana w takim stopniu, na jaki zasługuje. Zespół Frühstück łączy ostre rockowe granie z chrześcijańskim przekazem tekstowym. W mijającym roku do serii wielu sukcesów Frühstück dołożył jeszcze jeden. Mimo, że nie wygrał żadnego z tegorocznych notowań Listy Przebojów Polisz Czart - polskiej audycji radiowej nadawanej ze studia brytyjskiego Radia Verulam w St. Albans - w podsumowaniu rocznym tego zestawienia piosenką "Angel" zwyciężył z ogromną przewagą nad innymi wykonawcami. Kilka lat temu ich istnienie wisiało na włosku. Dziś przygotowują się do wydania nowej płyty. Zachęcając do lektury poniższej rozmowy, życzę Czytelnikom Nowego Czasu, Słuchaczom i Artystom związanym z programem Polisz Czart oraz byłym i obecnym Muzykom zespołu Frühstück radosnego przeżywania Świąt Bożego Narodzenia.



Sam na sam z Frühstückiem
- Rok 1997 był ważny dla Wrocławia z dwóch powodów. Po pierwsze miała tam wtedy miejsce powódź tysiąclecia, po drugie powstał zespół Frühstück ...

Martijn: ...po trzecie odwiedził nas Papież i po czwarte Wrocław odwiedziła Królowa Holandii.

- Jako że jestem Wrocławianinem, zapewne w latach 90’ mijaliśmy się czasami chodząc po ulicach. 


Kocham to miasto...
Jak bardzo zmienił się Wrocław od tamtego czasu?

Łoś: Jest przepiękny.

Szczypior: Najpiękniejsze miasto w Polsce.

- Nie pozostaje mi więc nic innego, jak się z tą opinią zgodzić i przyjąć do aprobującej wiadomości (śmiech).

Martijn: Infrastruktura bardzo się zmieniła. Powstały nowe drogi i obwodnice. Zupełnie inaczej teraz podrużuje się po Wrocławiu. Ma to duży wpływ na jakość życia...

Łoś: ... i na robienie muzyki we Wrocławiu.

- Co was skłoniło w roku 1997, aby połączyć się w dziele muzycznym?

Łoś: Każdy z nas miał plan robienia muzyki czy też hałasowania. Różnie można to zdefiniować. Marcin, czyli Szczypior w początkach tego projektu jeszcze nie uczestniczył, ponieważ - o ile dobrze pamiętam - właśnie wychodził z pieluch.

- Skąd wzięła się ta ksywa?

Szczypior: Moje życie to Fruhstuck - fot.Bogumił Skoczylas
Szczypior: O to trzeba zapytać Łosia czyli Wojtka.

Łoś: Nie pamiętam (śmiech)

Martijn: Ja pamiętam. Kiedy Marcin po raz pierwszy stanął z nami na scenie, miał z włosów zrobiony taki śmieszny, mały ogonek...

Łoś: ... ale gdyby to była ta linia dedukcji, to powinien mieć ksywę Szczuru...

- Czyli też na „szcz” (śmiech). Jeden z was mówi po polsku z lekko słyszalnym akcentem zachodnioeuropejskim? Gdzie tak dobrze nauczyłeś się języka polskiego?

Martijn: We Wrocławiu...

- Jak czyta się twoje imię?

Martijn - fot.Bogumił Skoczylas
Martijn: Martajn.

- Co skłoniło człowieka urodzonego w kraju Marco Van Bastena i Johana Cruyffa...

Martijn: ... żeby przyjechać do kraju Lewandowskiego? (śmiech) To jest długa historia, która zaczęła się jeszcze w roku 1987. Przyjechałem wtedy do Polski z Amsterdamu z zupełnie innym zespołem. Wzięliśmy udział w festiwalu rockowym w Jarocinie. Koncertowaliśmy także w innych miastach.

- W jaki sposób znaleźliście się w Polsce?

Martijn: Lider mojego ówczesnego zespołu obejrzał na BBC dokument o młodych ludziach, którzy w latach 80’ walczyli o wolność w Polsce. Bohaterem tego filmu był Paweł „Guma” z zespołu Moskwa. Dokument ten pokazał ich jarocińską przygodę. Po obejrzeniu tego filmu nasz lider powiedział: „Tam chciałbym zagrać!” Bardzo chcieliśmy wtedy coś przekazać poprzez ten występ. Chcieliśmy zaśpiewać o wolności, którą możemy mieć dzięki odnowieniu więzi z Bogiem.

- Był to rok 1987, czyli czas, kiedy wolności w Polsce jeszcze nie było.

PRL-owskie wspomnienie Martijna
Martijn: Tak, dokładnie. Przy wjeździe musieliśmy okazać się posiadaniem 10 marek niemieckich na każdy dzień pobytu. To był zupełnie inny czas. Pamiętam, że kupiłem jakiś dziwny zegar, bo nie wiedziałem, co zrobić z taką ilością złotówek. Pamiętam też, że był wówczas w sklepach jakiś dziwny polski napój, który wyglądał jak Coca Cola, ale nią nie był (śmiech).

- Czy Polska, jaką zobaczyłeś w roku 1987 była tym krajem, jaki miałeś w swojej wyobraźni wyjeżdżając z Holandii, czy zaskoczyła Cię czymś?

Martijn: Byłem bardzo zaskoczony otwartością ludzi i ich głębokością w podejściu do życia. Pochodzę z kraju, który podobno jest bardzo bogaty, ale tak naprawdę jest on bardzo płytki, jeśli chodzi właśnie o podejście do życia, o stawianie sobie przez ludzi głębszych pytań itd.

Demo sprzed lat
W Jarocinie spotkałem osoby, które dzięki swoim sercom i temu, co mają w głowach, byli o wiele bardziej bogaci od wszystkich ludzi, jakich znałem z Holandii. Być może trochę to teraz generalizuję, ale wtedy oczekiwałem zupełnie innej rzeczywistości. Polacy byli głodni życia, głodni wiedzy i coś zaczęło dziać się w moim sercu. Dwa lata później ponownie przyjechałem z tym samym zespołem do Polski.

- Dlaczego akurat Wrocław stał się miejscem, w którym postanowiłeś zostać na długie lata?

Martijn: Była to decyzja logiczna. Chcieliśmy zamieszkać w Polsce gdzieś, gdzie moglibyśmy uczyć się języka polskiego i jednocześnie musiało być to miejsce, w którym już znaliśmy ludzi. Do wyboru były: Gdańsk, Warszawa i Wrocław. Zdecydowałem się na Wrocław, bo znajduje się on najbliżej Holandii.

- Gatunek muzyczny, jaki postanowiliście wspólnie grać powstał spontanicznie podczas narodzin zespołu, czy też był wynikiem bardzo konkretnych ustaleń?

Łoś: Każdy z nas jest fanem podobnego stylu gry. Starczyło, że wpięliśmy gitary do wzmacniaczy i pierwszym dźwiękiem, jaki się wtedy wydobył, był post grunge, rage core.

Martijn: Od samego początku szliśmy w stronę gitarowego rocka.

- Jak po 13 latach od wydania pierwszej płyty „: mine” patrzycie na nią dziś?

Łoś: Cały czas dobrze mi się jej słucha. Wydaje mi się, że uchwyciliśmy na niej to wszystko, co mieliśmy muzycznie wówczas do powiedzenia. Z bałaganiarskiego konceptu poważny porządek zrobił Robert Szydło, który realizował wtedy ten materiał. Niekończące sie ukłony dla niego z mojej strony za to co zrobił. Jest to bardzo dobrze brzmiąca płyta. Jest to brzmienie, jakiego dziś już nie mamy. Zdryfowaliśmy przez lata w kierunku bardziej agresywnego rocka, oldskulowego i hałaśliwego. Nasze dwie pierwsze płyty, które Robert realizował są bardzo poukładane i brzmieniowo czyste. Niemniej lubię często do tych płyt wracać. Wtedy był też zupełnie inny skład. Obie te płyty nagraliśmy z Danielem Kulikiem na gitarze, który był z nami od początku istnienia zespołu.

- Marcinie, jesteś najmłodzy wiekiem i stażem w zespole. Wyobrażasz sobie swoje życie bez Fruhstucka?

Szczypior: Moje życie to Fruhstuck. Gram w nim od stycznia 2008. Fruhstuck bardzo mocno ukształtował mój charakter. Posiadając starszych braci, którzy przecierali szlaki, nie musiałem niczego odkrywać od nowa. Oprócz Wojtka „Łosia” w zespole Fruhstuck grał jeszcze jeden nasz brat - Piotrek „Kopara”, który dziś występuje w londyńskim zespole Beauty For Ashes. Zarówno „Łoś” jak i „Kopara” są dla mnie ogromnymi autorytetami. Uczę się od nich całe życie tego jak grać i jak nie grać.

- Jak obaj patrzycie na Piotra „Koparę” przez pryzmat tego, co robi w Beauty For Ashes?

Łoś: Jest dla mnie sporym zaskoczeniem, że Kopara odnalazł się w takich dźwiękach i do tego robi to w taki sposób, jakby grał je całe życie, więc jest to dla mnie przekonujące.

oj... kiedy to było?
- Po nagraniu pierwszej płyty „Main”, dość szybko pojawiła się druga „Muza”, ale już do nagrania trzeciej musiało upłynąć aż dziewięć lat. Dlaczego?

Martijn: Nie było to zamierzone. Miało to ścisły związek z falą emigracji Polaków do krajów Unii Europejskiej, jaką można było zaobserwować po roku 2004. Nasz perkusista Tomek „Scottie” Kuźbik także wtedy wyjechał. Musieliśmy szukać kogoś nowego, kto mógłby z nami grać. Do Irlandii wyjechał Piotrek „Kopara”. Nie tworzyliśmy więc dość długo nowego repertuaru, ponieważ nasz skład ciągle się zmieniał. Prawie każda próba odbywała się z jakimś nowym muzykiem i dotyczyła tylko najbliższych koncertów, ale nie wnosiła żadnych nowych kompozycji, które mogłyby stanowić materiał na nową płytę. Pamiętam nawet pewną rozmowę w momencie, w którym byliśmy w poważnym dołku. Rozmawialiśmy wtedy, czy mamy jeszcze siły, aby nadal wspólnie grać, aby przetrwać i czy to wszystko, co robimy ma jeszcze sens. W końcu doszliśmy do wniosku, aby nie przejmować się aż tak bardzo przeciwnościami losu.

Łoś: Graliśmy na koncertach kilka moim zdaniem dobrych, nowych piosenek i był to najważniejszy powód, aby – jeśli będzie taka konieczność - zamknąć swoje istnienie ostatnią płytą.

Martijn: W międzyczasie niczym marnotrawny syn wrócił „Scottie” i dołączył Szczypior. W zespole pojawiła się nowa energia i świeży powiew. Był to dla nas przełomowy moment, który nie tylko zadecydował o wydaniu kolejnej płyty, ale przede wszystkim o dalszym istnieniu zespołu.

- Dzięki temu, że nie masz polskiego pochodzenia, o wiele łatwiej jest ci chyba wykonywać piosenki w języku angielskim. Bardzo rzadko bowiem zdarza się, aby polski wokalista śpiewał piosenki w tym języku w sposób na tyle poprawny, by jego akcent był dla przeciętnego Anglika niezauważony. Nie uważasz, że wasz zespół właśnie dzięki temu dość łatwo odnajduje się za granicą? Myślę, że dzięki tobie, wielu z potencjalnych słuchaczy nie ma często świadomości, że na scenie stoi zespół z Polski.

Martijn: Największym komplementem, jaki przeczytałem w jednym z angielskich magazynów było stwierdzenie, że mimo iż zespół nie pochodzi z Wielkiej Brytanii lub ze Stanów, posiada autentyczną wymowę języka angielskiego.

Łoś: Wynika to też z tego, że w takich krajach jak Holandia czy Szwecja język angielski od dziecka jest niejako drugim językiem.

- Kiedyś nawet usłyszałem taki żart, że holenderski i szwedzki są tak trudnymi językami, że ludzie w tych krajach wolą mówić po angielsku (śmiech).

Martijn: Ja natomiast uważam język polski za bardzo trudny.

- W mojej opinii nie tylko nasz język jest bardzo trudny. Trudna do zrozumienia jest niekiedy także nasza polska mentalność i to nie tylko dla obcokrajowców, ale czasami także dla tych Polaków, którzy przez kilka lat zdążyli już pożyć poza granicami Polski i odzwyczaili się od niektórych mechanizmów myślenia, które Tam nadal obowiązują. Wróćmy jednak do waszego zespołu. 

Jesteście znani w wielu krajach, w tym także za Oceanem. Występowaliście na różnego rodzaju festiwalach w USA. Holandii, Niemczech, na Łotwie i Słowacji. Jak to jest, że polskim zespołom jest tak trudno koncertować za granicą, natomiast wam przychodzi to z łatwością?

Łoś: Ani nie przesadzałbym, że przychodzi nam to z łatwością, ani z tym, że jesteśmy znani za granicą. Mamy przyjemność korzystania z zaproszeń naszych przyjaciół porozsiewanych po całym świecie. Uzupełniając Twoje wyliczanki, dodam, że mieliśmy okazję grać także w Austrii, Chorwacji i we Włoszech. Trochę faktycznie pojeździliśmy, natomiast nie nazwałbym tego międzynarodową karierą.

- Ja tego również tak nie nazwałem. Po prostu bywacie za granicą, co nie jest dziś zbyt proste dla bardzo wielu dobrych polskich kapel z kilku - jak sądzę - powodów. Po pierwsze finansowych, ale zapewne też i marketingowych.

Łoś: Ważny jest także język. Przed chwilą zresztą rozmawialiśmy o tym. Gdyby ABBA śpiewała po szwedzku, zapewne nigdy nie wyjechałaby poza Szwecję. Dzięki temu, że śpiewali po angielsku, mogła być rozpoznawalna o wiele szerzej. Język angielski w muzyce jest językiem uniwersalnym, a język uniwersalny działa tak samo dobrze w Niemczech jak i w Chorwacji. Wykorzystujemy fakt, że dysponujemy naturalnym sposobem komunikacji obowiązującym poza granicami Polski.

- Kto jest autorem waszych tekstów?

Martijn: Ja

O czym są twoje teksty i jaki jest ich przekaz?

Martijn: O życiu, o nadziei, o miłości, o wierze, o wątpliwości, o radości, o bólu...

- Czy to, że wywodzicie się z kręgu chrześcijańskiego, ma znaczący wpływ na treści, które chcesz przekazać swoim słuchaczom poprzez teksty?

Frontman z charyzmą
Martijn: W tym kontekście chcę w moich tekstach wyrazić pogląd, że możliwe jest mieć osobiste relacje z Bogiem. Kiedy czytam psalm, widzę teksty, które są proste tak, jak proste jest serce człowieka, który woła Boga, gdy odczuwa ból i który wysławia Boga, kiedy odczuwa radość, śpiewając to wszystko, co jego szczere serce wyraża. Myślę, że wielu ludzi rozumie Chrześcijaństwo jako pewien system wartości, jako pewien styl życia, jako zasady, których należy się trzymać jak systemu prawnego – co ci wolno, a czego nie. Ja chcę z takim pojmowaniem religijności w swoich tekstach walczyć. Owszem, wszystkie te zasady, które wyznaczają system religijny są istotne, ale to czy ja piję wodę z kubka czy ze szklanki, to już nie jest tak bardzo istotne. Ważne jest to, że jestem spragniony i dlatego piję. Formy pojmowania religii mogą się różnić, ale ja poprzez teksty pragnę wyrażać to wszystko, co moje serce chce powiedzieć Bogu. Nie chcę mówić o różnicach w pojmowaniu Boga, jakie są podstawami istnienia takich religii jak Buddyzm, Chrześcijaństwo czy Islam. Wierzę, że jako człowiek, jestem spragniony i potrzebuję „wody” w ujęciu metaforycznym, czyli Jezusa.

Bo wszyscy basiści, to fajne chłopaki...
- Jest w Polsce zespół 2TM2,3 popularnie nazywany Tymoteuszem, który - podobnie jak wy - łączy ostre rockowe granie z treściami o charakterze religijnym. Jest też chrześcijański nurt heavy metalowy, do którego należy np. zespół Malchus. Wszystkie te grupy łącznie z Waszą tworzą teksty inspirując się Psalmami lub innymi księgami biblijnymi. Jak połączenie takich treści z muzyką rockową jest postrzegane przez osoby, które przypadkiem znalazły się na waszym koncercie i które nie są zainteresowane ewangelizacją? Mieliście zapewne niejednokrotnie kontakty z taką publicznością. Jaka zazwyczaj jest reakcja ze strony tych odbiorców?

Spotkanie  z Łosiem we wrocławskim pubie Rocky
Łoś: Cały czas mamy do czynienia z taką publicznością. Nie gramy w chrześcijańskich gettach. Mówiąc i o muzyce i o przekazie, łączymy te rzeczy, które są istotne dla każdego z nas. Jeśli chodzi tylko o warstwę muzyczna, każdy z nas "ciśnie" tematy rockowe, bo to jest coś, co jest dla nas wspólnym mianownikiem. Dla każdego z nas taka forma wyrażania siebie jest czymś naturalnym. Warstwa tekstowa jest natomiast naszym wspólnym mianownikiem jeśli chodzi o nasz mental - to jacy jesteśmy, w co wierzymy, czym żyjemy itd.

- Znacie na pewno Darka Malejonka, Tomka Budzyńskiego, czy Roberta „Litzę” Fridricha, którzy często przy okazji koncertów składali różnorakie świadectwa. Czy zderzenie takich form kontaktu - które są także częścią waszych koncertów - z publicznością, której światopogląd jest daleki od waszego, przyniosło wam jakieś ciekawe spostrzeżenia?

Angel, down deep divine how did you find me here
In this dark state of soul and time
Martijn: To są najfajniejsze koncerty. Udowadniają nam one, że muzyka podczas przekazu takich treści musi być na jak najwyższym poziomie. Jeśli muzyka nie nie jest atrakcyjna dla sluchacza, który nie podziela naszego światopoglądu, nie można liczyć na to, aby ten przekaz został przez niego wysłuchany. Jeśli ludzie przyjeżdżają na nasz koncert i widzą, że gramy z sercem, z zaangażowaniem i opieramy to na naszych zdolnościach muzycznych, zyskujemy u nich pewien rodzaj autorytetu niezależnie od przekazywanych treści. Jeśli natomiast muzyka się nie broni i jest do niczego, to napewno dotarcie z treściami będzie co najmniej trudne. Nie jesteśmy najlepszym zespołem w Polsce, ale jednocześnie uważam, że nie mamy się także czego wstydzić. To co robimy, czynimy najlepiej, jak tylko potrafimy. Nigdy przynajmniej nie słyszałem jakichś negatywnych opinii na nasz temat. Pamiętam jak pewien dziennikarz wrocławski, który był na jednym z koncertów w początkowym okresie naszej działalności napisał, że był zachwycony klimatem i że w jego opinii jest to coś zupełnie nowego we Wrocławiu – śpiewają o Bogu, ale w taki

sposób, że nie mam wrażenia, iż jestem na spotkaniu hiszpańskiej Inkwizycji (śmiech).

Szczypior: Dzięki temu, że nasze teksty napisane są po angielsku, ludzie nie są zmęczeni ich tematyką. Ktoś, kto słucha nas w Polsce, aby w całości zrozumieć nasze przesłanie, musi dogrzebać się do tekstów drukowanych i dopiero wtedy może się nad nimi zastanowić, aby zrozumieć je do końca.

- W londyńskim Ravenscourt Art Centre macie wierną publiczność, która w dużym stopniu posługuje się na co dzień tylko językiem angielskim i z tej przyczyny w sposób naturalny wasze teksty trafiają do niej bezpośrednio.
Czym jest dla was występ właśnie w tym miejscu?

Martijn: Tu najbardziej mam świadomość, że bezpośrednio trafiam do odbiorców. Na koncertach w Polsce najczęściej nikt wszystkiego do końca nie odbiera i być może tylko pewna część publiczności sięga potem do naszych tekstów.

Łoś - fot.Bogumił Skoczylas
- Jednak to właśnie w Polsce występujecie najczęściej. Między innymi graliście także na ubiegłorocznym Slot Festival w Lubiążu?

Łoś: Zgadza się. W roku ubiegłym zagraliśmy tam promując nasz krążek "Quiet".

- W roku ubiegłym na Slocie zagrał także bliski memu sercu młody wrocławski zespół Katedra. Znacie tę kapelę?

Martijn: Tak. Widziałem ten zespół w programie Must Be The Music i bardzo mi się podobało to, co ci młodzi ludzie grają.

- Co najbardziej podoba Ci się w Katedrze?

Martijn: Podoba mi się to, że przywracają polskiej muzyce autentyczny nurt rocka i jednocześnie jest to niezwykle świeże.

- Co uważacie za wasze najważniejsze tegoroczne osiągnięcie?

Łoś: Kilka dużych tematów mamy już za sobą. Udało nam się nawiązać współpracę z nowym wydawcą. Pozdrawiamy firmę Luna Music z Wrocławia, która będzie

wydawać naszą najnowsza płytę „Story” oraz wznowi „Quiet”, której nakład praktycznie już się wyczerpał. W międzyczasie odpaliliśmy nowego singla „Rage”.

- Jaka będzie wasza najnowsza płyta?

Martijn: Jest stylistycznie podobna do Quiet. Ten krążek to nasz kolejny rozdział.

- Pomimo, że o to nie zabiegaliście, dzięki waszym londyńskim sympatykom skupionym wokół Sławka Bednarskiego, jesteście jedną z największych gwiazd programu radiowego Polisz Czart, a piosenka „Angel” mimo, że nie wygrała żadnego z tegorocznych notowań naszej listy przebojów, zdobyła najwięcej głosów na przestrzeni całego roku i jest naszym numerem jeden z olbrzymią przewagą nad pozycją nr 2? Jak odbieracie ten sukces?

Łoś: Bardzo nam miło rzecz jasna, ale nie ukrywam, że jest dla mnie wielkim zaskoczeniem, że akurat ta piosenka wdarła się na waszą listę. „Angel” nie jest próbką reprezentatywną naszego grania, jeśli już mówimy o pozycjach singlowych. Zazwyczaj są one bardziej rockowe, nośne, a „Angel” jest według mnie trudnym numerem i tym bardziej jestem zaskoczony.

Martijn: Moment tworzenia muzyki, potem jej grania i w końcu nagrywania są niewątpliwie pięknymi chwilami dla każdego artysty. Jeśli jednak historia naszego tworzenia i grania idzie dalej i owoc tego, co robimy, objawia się potem w postaci dobrego przyjęcia naszej muzyki przez słuchaczy, to jest to dla nas radość podwójna.

- Jako twórca tej listy, nie ukrywam, że cieszę się także waszym sukcesem. „Angel” jest bowiem także bardzo dobrze odbieranym utworem przez wielu polskich muzyków z Londynu, którzy niejednokrotnie podkreślali wielkość tej kompozycji. Sławek Bednarski napisał mi podczas trwania programu radiowego z waszym udziałem następującej treści sms: „To unikalna kompozycja. Jedna z tych, do których nie można niczego dodać, ani niczego ująć bez czynienia szkody dla całości.” O czym jest „Angel”?

- Martijn: Angel jest refleksją o tym, że Bóg spotka się z człowiekiem, który jest w „dolinie”, który złapał depresję. Ten utwór jest inspirowany pewnym biblijnym zdarzeniem. Eliaszowi Bóg pokazał swoją wielkość.

Kopara - kilkanaście lat z Fruhstuckiem
Po tym wydarzeniu Eliasz uciekł na pustynię. Stracił wiarę, stracił nadzieję i chciał umrzeć. W tym momencie Bóg, który widzi wszystko to, co dzieje się z Eliaszem, wysyła do niego Anioła. Ta historia symbolizuje stan duszy każdego człowieka, którego dopada depresja i który krzyczy: „wyślij do mnie swojego anioła, bo ja też potrzebuję Twojego dotyku, świeżej siły, powietrza i światła”. Śpiewając ten tekst podczas koncertu, chcę pokazać słuchaczowi, że jesteśmy dla siebie jak lustrzane odbicia, że ten tekst jest nie tylko o mnie, ale i o Tobie i że może dotyczyc i dotykać każdego z nas w podobny sposób.

- Postanowiłeś w tym roku wrócić do Holandii. Jak widzicie swoją przyszłość?

najbardziej wrocławski Holender na świecie
Martijn: Staliśmy się prawdziwie europejskim zespołem i rozszerzamy nasze horyzonty. Jednocześnie na pewno z częstotliwością naszych koncertów będzie zupełnie inaczej niż do tej pory. W lutym będzie premiera naszej nowej płyty „Story” i jest już czas, aby pomyśleć o następnym albumie. Powstają już nawet nowe piosenki. Staramy się utrzymać tempo pomimo różnicy geograficznej pomiędzy nami.

Szczypior: Na szczęście istnieje internet. Martijn może dostawać o każdej porze szkice utworów i spokojnie nad nimi pracować.

- Zastanawialiśmy sie kiedyś ze Sławkiem Bednarskim dlaczego Angel nie jest jeszcze przebojem na skalę Polski czy Holandii. Piosenka ta - pomimo bardzo specyficznej tematyki - posiada wszelkie znamiona przeboju. Czując dumę, iż kariera tej ballady na listach przebojów rozpoczęła się od programu Polisz Czart, życzę tej pięknej kompozycji dotarcia na szczyty polskich i holenderskich list przebojów - rzecz jasna tylko tych list, na których dominuje wartościowa muzyka.

Zespół: Dzięki za rozmowę Sławek!


Sławek Bednarski: w geście tryumfu
Z muzykami grupy Frühstück 

Martijnem Krale - vocal
Wojtkiem Karelem (Łoś) - bass
Marcinem Karelem (Szczypior) - gitara


rozmawiał Sławek Orwat (Nowy Czas/Polisz Czart)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz